- W empik go
To ja, Aleks. Nie ma jak u mamy. Tom 1 - ebook
To ja, Aleks. Nie ma jak u mamy. Tom 1 - ebook
"Niby było wszystko w porządku. Zadbane dziecko z dobrej rodziny. Tylko jakby miłości coraz mniej. I rodzina stała się niepełna". Po rozwodzie rodziców Aleks zostaje w swoim dotychczasowym mieszkaniu pod opieką matki. Kobieta ciężko przeżywa rozpad małżeństwa i swoje emocje wyładowuje na córce. Dziewczynka, nie mogąc doprosić się o odrobinę czułości, coraz śmielej opuszcza dom - fizycznie i psychicznie. Buduje dla siebie nowy, bezpieczny świat - w opustoszałej altance po dziadkach, w towarzystwie ukochanego psa Toma. Pierwsza część historii Aleks to mądra i ciepła powieść dla młodzieży, w stylu twórczości Ireny Jurgielewiczowej czy Beaty Andrzejczuk.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-7343-9 |
Rozmiar pliku: | 490 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„– Za nas! – wykrzyknął gromko nestor rodu. – Za to, żebyśmy chcieli i mogli, a nie musieli! – powiedział donośnym głosem, kierując kieliszek najpierw w kierunku kobiet i mężczyzn siedzących przy jego stole, a następnie skinął głową w stronę stolików, przy których zasiedli pracownicy jego hotelu.
– Za nas – odpowiedzieli mu zebrani na sali, podnosząc kieliszki na wysokość twarzy.
Sędziwy mężczyzna wychylił duszkiem alkohol i usiadł spełniony.
– Za nowego szefa! – kontynuowali toast pracownicy.
– Postaram się was nie zawieść – odpowiedział elegancki mężczyzna, powstając na chwilę.
Po spełnieniu toastu, najstarszy z rodu, porozumiewawczo skinął na syna.
– Potem idziemy na nocne łowy?
– Nie wiem, co powie na to mama, a i przyszła matka może mieć obiekcje... – cicho odpowiedział syn.
– Co tam szepczecie? – zainteresowały się kobiety. – Jakie łowy? Nie macie sprzętu!
– Patrz, wiedzą o nas wszystko – powiedział ze śmiechem syn, obejmując ramieniem ojca.
– Teraz już macie – oznajmiła przyszła mama, umieszczając na stole dwa starannie zapakowane prezenty. – Tylko błagam, złapcie coś i nie przynieście mrożonek z supermarketu…”
– To dobry tekst Aleksandro. – Nauczycielka ściągnęła okulary, patrząc się prosto w oczy nastolatki. – To fragment? – zapytała, odkładając plik kartek na stół.
– Tak – potwierdziła szybko Aleks. – To środek końca.
– Hmm – zamyśliła się nauczycielka. – Język jest trochę… – Wymachiwała w powietrzu okularami, szukając odpowiednich słów. – Trochę zbyt dorosły. Jak na twój wiek – dodała. – Dzieci tak nie mówią. Musisz trochę nad nim popracować.
– Mówią – oznajmiła, sięgając po rękopis. – Mówią – powtórzyła, zasłaniając się papierem jak tarczą. – To ja tak mówię… – zakomunikowała cicho i następnie powtórzyła głośniej. – To ja, Aleks.ROZDZIAŁ 1
Azyl
Mroźna i długa zima od razu zmieniła się w lato, zostawiając wiosnę, młodszą siostrę, gdzieś po drodze. Nie było już nieśmiałych promieni słońca muskających spragnioną ciepła skórę. Wczorajsze grube swetry zostały zastąpione kusymi koszulkami. Wiosennym upałem stało się to jesienne, chłodne „naście stopni”. To, że nie wychodziła w zimie na dwór, jest dla niej zrozumiałe. Mama zawsze twierdziła, że jest chorowita i lepiej nie prowokować infekcji. Kochała mamę za to, że ją chroniła. Czasem zbyt mocno. A teraz nawet nie usłyszała drobnego sprzeciwu, gdy założyła sukienkę i półbuty. Najwyraźniej nie tylko aura na zewnątrz się zmieniła.
– Tom – wyszeptała Aleks, tuląc psa jak pluszową maskotkę. Ciepło się zrobiło. Pójdziemy na wiosenny obchód?
Pies nie zareagował na głos swojej pani, mrużąc oczy w blasku ostrego majowego słońca.
– Wiesz, że już wkrótce wakacje? – Al położyła się na łóżku, opierając nogi o ścianę. Nie lubię upału – szepnęła zła na liżące ją promienie słońca. – Będę cała czerwona. Jak burak albo raczek. Mama też tak ma. Robi się czerwona, a tata piegowaty.
Tom w przeciwieństwie do swojej właścicieli przesunął się w centrum złotej plamy.
– Tylko miesiąc i będą wakacje. Nie lubię wakacji, wiesz? A właściwie to lubię, i nie lubię. Dwa tygodnie z mamą, i dwa tygodnie z tatą. Dwa tygodnie kolonii, i dwa w podróży. Będzie padać albo nie będzie. Może wyjdzie słońce. Ciekawe czy będziemy się nudzić – zastanawiała się, muskając dłonią brzuch psa. Ty się nigdy nie nudzisz. A ja mam książki.
Tom zmienił bok, by promienie padły na zimniejszą stronę.
– I ciebie też mam – dodała, kładąc głowę na jego gorącym brzuchu.
Poranne słońce leniwie schowało się za framugę okna. Dziewczynka zeszła z łóżka i założyła wczorajsze ubranie.
– Tom. – Wybudziła szarpnięciem zaspanego psa. – Tom, no chodź, rower czeka.
Pies w niezadowoleniu mruknął.
– Spacer! Chodź się poruszać, tłuściochu!
Pies na dźwięk słowa „spacer” zeskoczył z łóżka, gotowy do wyprawy. Ziewną przeciągle i sekundę później dobiegł do swojej pani, zaczynając taniec radości, czekając aż założy mu obrożę.
Zbiegli po schodach do piwnicy. Aleks otworzyła stalową kratę i wyciągnęła z ciemnej czeluści przedmiot pożądania. Z namaszczeniem, wilgotną szmatką umyła dokładnie czerwone cudo, pieszcząc każdy z jego srebrzystych elementów. Poprawiła wstążki. Napompowała opony. Jej ukochany pojazd stał się gotowy do jazdy.
Tom obserwował, jak jego pani mocuje się z mechanicznym smokiem. Obwąchał go i stwierdził, że musi być chory, bo pachnie stęchlizną i rdzą. Poobgryzał wstążki i obsikał tylne koło, pozostawiając swój znak dezaprobaty.
– Tom! No co ty! Niegrzeczny! – skarciła, jednocześnie klepiąc go pieszczotliwie po zadku.Obrażony tym gestem, poszedł obwąchiwać wszystkie mysie dziury i perfumować ślady po kotach.
Złapała mocno za kierownicę i usiadła na czerwonym siodełku, przymierzając się do jazdy. Zeszła z roweru niezadowolona.
– Patrz Tom, rower się skurczył – powiedziała z niemałym zdziwieniem.
Odpięła szybko zamykacz i podniosła siodełko, prawie wychodząc za linię bezpieczeństwa. Usiadła jeszcze raz. Wszystko nie tak. Kierownica za blisko, pedały za wysoko, a biały koszyk zrobił się za ciasny dla Toma.
– Będę musiała o tym opowiedzieć mamie. Śmieszna historia.
Wniosła rower na parter bloku, prawie nie odczuwając jego ciężaru. Zdziwiła się ponownie. Zrobił się taki lekki. Pamiętała, że w zeszłym roku zawsze miała problem z wciągnięciem go samej. Schodziła wtedy z mamą i razem wynosiły go na zewnątrz. Raz nawet, kiedy mama była już zniecierpliwiona nieustannymi prośbami, poprosiła o pomoc sąsiada.
Podniosła Toma i włożyła go ostrożnie do koszyka. Wypełnił go niemal całkowicie.
– Przytyło ci się. Coś na to zaradzimy. Zamiast kiełbasek będziesz dostawał marchewki – powiedziała rezolutnie. – Prawda? Prawda? Będzie psina marchewki jadła? Będzie?! I będzie taaaka chudziutka?!
Mówiła to tak przekonująco, że pies z pewnością uwierzył. Oblizał się na myśl o jedzeniu. Nigdy nie odmawiał, wręcz przeciwnie – to jemu odmawiano.
Podwinęła nogawkę. Widziała, że kolarze tak robią. Wskoczyła na siodełko. Pierwsze odbicie i wystartowała. Najpierw powoli, trochę niepewnie, by po chwili ruszyć z impetem. Przejechała przez wiadukt i zjechała z asfaltowej drogi wprost na kocie łby. Ciągle pod górę, po wirażach, wśród obrośniętych bluszczem domów. Uwielbiała tędy jeździć, chociaż pod stromiznę pedałowało się dość ciężko, czasem musiała zejść z roweru i pchać go pod górę. Dojechała na skraj miejscowości, zostawiając za sobą ostatnie zabudowania. Jeszcze parę metrów polną drogą i dotrze na szczyt.
– Jestem – zadzwoniła do mamy i po tym jednym słowie zakończyła rozmowę.
Jej ogród znajdował się w najwyższym punkcie miasta. Miasto – to za dużo powiedziane. Miasteczko to właściwe określenie. Ogród – to też za dużo powiedziane.
– A wiesz, piesku, że miał tutaj powstać dom moich pradziadków? – Al uniosła dłoń i wskazała na zarośnięty chwastami plac, na którym wśród drzew stała stara altana.
Kiedyś w rozmowie rodziców słyszała, że dom nie powstał, bo wojna pokrzyżowała plany. Dziadkowie cenili sobie życie w bloku i nie lubili grzebać w ziemi, więc hektar gruntu zarósł bujnie i dziko. Usłyszała też, że tuż po zaręczynach, mama pokazała ojcu ten skrawek nieba, a on zachwycił się nim od pierwszego wejrzenia. Pamięta jak dużo serca i wysiłku włożył tata, by zrobić z niego miejsce, które przyciągnie wzrok każdego przechodnia. Pamięta też tę kłótnię, gdy Agaton zapytał żony, czy może jednak nie warto wybudować w tym miejscu domu. Jej odpowiedź przyszła szybko i głośno. Nie! Ona nie będzie tam mieszkać. Blok jest najbezpieczniejszy i do tego komfortowy. W sam raz, by wychować dziecko.
Zaraz po ślubie pojawiła się na świecie córka. Wraz z nią altanka, piaskownica i huśtawka. A na czwarte urodziny domek na drzewie. Aleks często brakowało tych chwil, gdy przychodzili tutaj wszyscy razem, spędzając na świeżym powietrzu całe dnie. Czy w lecie, czy w zimie, zawsze zatrzymywał się dla nich czas. To miejsce chętnie odwiedzali też znajomi. Ogród tętnił życiem, śmiechem, wybuchał radością i koił chłodnym cieniem. Do momentu, gdy przyszedł czas, gdy nikt na świecie nie mógł zmusić rodziców, aby przebywali ze sobą w jednym miejscu dłużej niż prę minut.
– Ech… – westchnęła, naciskając mocniej na pedały, a smutek przywołany wspomnieniami zasłonił ciepło słońca.
Na pewien czas ogród przestał być ważny. Życie stało się dziwnie nieznośne i nikt nie już marzył o kojącej zieleni ogrodu. Ojcu zabroniono. A mama przychodziła tu rzadko, tylko po to, żeby sprawdzić „czy wszystko stoi”. Zza płotu patrzyła na miejsce, które kiedyś mogła nazwać oazą spokoju. Przywoływała do porządku córkę, która miała ochotę przekroczyć furtkę. Wtedy córka skracała smycz psa, tłumacząc mu, że tam już nie wolno wchodzić. Mama z chęcią sprzedałaby to miejsce, gdyby nie to, że jej babcia przepisała nieruchomość na wnuczkę. Ojciec mimo próśb i gróźb, nie zgodził się na sprzedaż własności córki, chciał żeby miała coś swojego. Coś, czego nikt jej nie zabierze, a ziemia przecież zawsze jest w cenie. Nie dalej jak rok temu zaczęła przyjeżdżać tutaj sama. Długo zajęło jej przekonanie mamy, że nic jej się nie stanie. Musiała zawsze zadzwonić po dotarciu na miejsce, a potem wyjeżdżając do domu. Mama patrzyła na te wyprawy niechętnie, lepsze to jednak niż wałęsanie się z jakimiś koleżankami, czy „niedajboże” kolegami.
Aleks zatrzymała się z piskiem hamulców trących o metalowe obręcze. Uśmiechnęła się na widok lekko zazielenionych gałęzi dębu. Tom wyskoczył niezgrabnie z koszyka, wywracając się na ubitej drodze.
– Poczekaj wariacie – rzuciła za ganiającym wiatr towarzyszem.
Zdjęła kłódkę i otworzyła skrzypiącą bramę. Wprowadziła rower do środka. Tom w tym czasie zdążył sprawdzić wszystkie rewiry. Obwąchał każdy zakątek ogrodu i gdzie mógł, tam zaznaczał swoją obecność. Rozejrzała się okiem gospodarza. Zima przygniotła trawę, urwało trochę dachu, brakowało paru sztachet w płocie. Czasami po tygodniowej nieobecności znajdowała ślady ogniska, rozrzucone butelki, czy wrzucone za płot śmieci. Raz znalazła kotka. Ale uciekł.
Dziewczynka usiadła przed altanką, chłonąc zapachy tego miejsca. Jej ogród pachniał zawsze inaczej. Nawet pora dnia przynosiła nowe wonie. Lubiła wymykać się tutaj wieczorem. Czasem się to udawało, kiedy mama zasypiała po tabletkach. Wtedy mogła robić co chciała, bo jedyne, co mamę budziło to wyłączenie telewizora. Wymykali się razem z Tomem do swojego świętego miejsca. Tylko on mógł je oznaczać, więc zapachem przypominało mu dom; tak przynajmniej lubiła myśleć.
Ponad światłami miasta górowało czarne gwieździste niebo rozświetlone blaskiem dalekich galaktyk. Kiedy Tom obiegł już całe terytorium, siadał przy altance i wpatrywał się tęskno w gwiazdy swojego dawnego świata. Wiedziała, że światło gwiazdy ogrzewającej jego świat dawno zgasło. To co widział, to tylko promyk historii swojego smoczego ludu.
Na nogawkę dziewczynki wspięła się mrówka. Al pozwoliła, by owad przeszedł na jej dłoń.
– Dzień dobry, Stefanie – przywitała się ładnie. – Miło pana widzieć. Jak miewa się pana rodzina? – zapytała kurtuazyjnie, odnosząc mrówkę w stronę kopca.
Tu w ogrodzie, mrówki pozostały jedynymi prawowitymi mieszkańcami. Królestwo Stefanów, bo tak je nazwali z tatą, ulokowało się w cieniu drzewa. Tom siadał czasami przy domu Stefanów i rozmawiał z nimi. Pozwalał, aby chodziły mu po łapach, dzielił się z nimi smakołykami. Napawała go duma, że zaprzyjaźnił się z królową stając ich obrońcą. Raz zdarzyło mu się nasikać na kopiec, ale to stało się przez przypadek i mrówki mu wybaczyły, albo zapomniały. Nigdy się tego nie dowiedziała.
Otworzyła altanę i sprawdziła stan posiadania. O dziwo, wszystko znajdowało się na swoim miejscu, dokładnie tak, jak to zostawiła w zeszłym roku. Trochę zabawek, za mała hulajnoga, trójkołowy rowerek, kanapa, szafka, stół i narzędzia. Dbała, by narzędzia leżały równo ułożone obok siebie gotowe do pracy. Nie używała ich jednak, gdyż mama zabroniła. Mogła przecież zrobić sobie krzywdę.
Usiadła na ławce i otworzyła butelkę soku. Jak zwykle odwróciła kapsel, by przeczytać wróżbę.
„Czytaj uważnie znaki”. Co to może znaczyć? – zamyśliła się.
Jadąc rowerem będzie czytać uważnie znaki, postanowiła. Odstawiła butelkę. Złapała dłońmi za siedzisko ławki, wystawiając twarz do ciepłych promieni. Słońce musnęło swoją dłonią dziewczynkę po twarzy, zostawiając na jej bladej cerze setki złotych piegów. Odpoczywała, leniwa jak kotka, straciwszy poczucie czasu.
Telefon zawibrował niczym leniwy trzmiel. Przyszła przypominająca wiadomość od mamy. Jej czas minął. Musiała wracać do domu, odrobić lekcje na jutro.
– Głupia szkoła.
Odesłała wiadomość: _„jade”._
Pozamykała altankę, a potem ogrodzenie dwa razy upewniając się, że kłódki są właściwie zatrzaśnięte. Zajrzała w głąb ogrodu, patrząc tęskno na miejsce, gdzie zostawia swój cały spokój. Nikt jej go nie zabierze. To miejsce jest magiczne. Jej własne. Babcia mówiła, że to dobra lokata, by zaraz zmienić zdanie, że to nic nie warta działka na piasku z dala od ludzi i sklepów. Chyba jednak w głębi duszy marzyła, aby jej wnuczka postawiła tam kiedyś dom i wychowała swoje dzieci. Na to jednak była jeszcze za mała. Trzynaście lat bez dwóch miesięcy to nie czas na budowanie domu. Tym bardziej jeszcze nie czas na rodzenie dzieci. Z myśli wyrwało ją krótkie szczeknięcie psa czekającego na komendę.
– Do domu – bezszelestnie wypłynęły słowa z jej ust.
Tom przekrzywił głowę.
– Wracamy – powiedziała bez entuzjazmu, wsiadając na rower.
Przed końcem ubitej drogi przywołała psa i wsadziła go do koszyka. Odepchnęła się mocno od ziemi i zaczęła coraz szybciej pedałować tak, by wiatr mógł rozwiewać jej czerwone włosy, a Tom łapać pyskiem powietrze. Prawie frunęła. Opony grały na kocich łbach, od czasu do czasu wtórowały im skrzypiące hamulce.
Aleks zahamowała gwałtownie, przepuszczając samochód na rondzie. Wjechała na nie, ale nie zamierzała jechać dalej. Wprowadziła rower na środek wysepki i postawiła go pod metalowym pomnikiem zardzewiałego smoka-strażaka. Miała jeszcze czas zanim wróci do domu bez spóźnienia. Ukradła go szaleńczą jazdą. Tom znał rytuał wycieczki do i z ogrodu. Wyskoczył z koszyka i usiadł na ławce. Oparła rower o rzeźbę i zajęła miejsce obok Toma. Przyglądali się jeżdżącym samochodom. Oparła się dłońmi o deski ławki, wystawiając twarz ponownie do słońca. Pod palcami wyczuła skrawek papieru. Złapała w dłoń zmiętą kulkę. Rozwinęła zaciekawiona i przeczytała zapisane na nim słowa:
„Z gurki na pazurki, czekają cię dzisiaj chmurki. W domu nikt nie czeka, omijaj go z daleka”.
Kto pisze takie zakręcone rady – pomyślała. – I to z błędami. Powinni się ogarnąć...
Spojrzała w niebo. Ani jednej chmury. Idealnie czyste.
Zmięła papier i wyrzuciła za siebie. Rozejrzała się niepewnie, czy nikt nie zauważył. Nie wolno jej śmiecić. Tak wszyscy mówią. Ma być dobrze wychowaną dziewczynką. Ciągle to słyszy.
Podniosła psa i wcisnęła go do koszyka. Zapiszczał urażony brutalnością swojej pani.
– Oj Tom, nie przesadzaj – sapnęła zirytowana.
Wskoczyła na pedały swojej damki i ruszyła w dół w kierunku domu. To znaczy, tam, gdzie mieszkała z mamą. Serce zostawiła w poprzednim – rodzinnym domu.
Spóźniła się tylko minutę. Może parę. Mama by tego nie zauważyła, gdyby umoralniający wykład cioci na temat niewychowanych dzieci, które nie szanują rodziców, był wypowiedziany o dwa tony ciszej. Słowo do słowa i usłyszała, że kiedyś skończy w rynsztoku. Już nie słuchała tych wywodów. Zawsze ten sam schemat. Al słuchając tych słów, wyobrażała sobie, że się ciotki nie boi i ma jej słowa gdzieś. Bo jak ktoś może mówić o wychowaniu dzieci, jak nie ma swoich? To jak opowieści świni o gwiazdach. Prawda była jednak inna.
– Tom? Tom… – przerażone dziecko próbowało wywołać psa spod łóżka. – Chodź do mnie. Proszę… Tom… – szeptało przez łzy.
Koń wodny
Następnego dnia udało się jej ponownie odwiedzić ogród. Znów przez chwilę była szczęśliwa i spokojna. Po powrocie dokończyła lekcje na poniedziałek, zajęła się psem, poukładała książki na półce. Wszystko odhaczone. Do snu zostało jej nie więcej niż dwie godziny.
– Mogę? – zapytała mamy. niepewnie chowając się za framugą drzwi.
– Jestem zmęczona, idź się już wreszcie wykąpać – odpowiedział jej głos ze srebrnej jaskini.
– Mogę? Będę cicho. Usiądę sobie z boku – starała się przekonać mamę.
Odpowiedziała jej cisza. Aleks zerknęła w głąb pokoju. Mama była wpatrzona w migający telewizor. Nie słysząc odpowiedzi, stała przez chwilę wpatrując się w ekran jednym okiem śledząc przygody pary bohaterów. Czasami oglądała ten serial z mamą. Nie lubiła kryminałów. Nie ze względu na to, że giną ludzie. Powodem do płaczu było zabójstwo psa. Zawsze wtedy płakała.
– Mamo? – wypowiedziała słowo prawie bezgłośnie, przesuwając się krok do przodu.
Mama ani drgnęła.
Oglądanie przewidywalnych historii kryminalnych w sumie nie przeszkadzało jej, pod warunkiem, że mama zechciała ją przytulać. Wtedy nawet nudna historia i trupy jej nie przeszkadzały. Oglądała parę minut i wystarczyło to jej, aby wiedzieć, kto jest złoczyńcą. Kiedyś podzieliła się tą nowiną z mamą, ale doprowadziło to do awantury, więc wiedziała już, że taką informację trzeba zatrzymać dla siebie. Nikt nie lubi, gdy zakończenie jest opowiedziane przed końcem historii. Gorzej, gdy miała oglądać romanse. Nie rozumiała, po co tyle hałasu, by dostać na koniec buziaka i przytulić się w pięknych okolicznościach przyrody. Kiedy film jej nie interesował, wciskała się pod koc mamy i przytulała do niej mocno.
– Mamo? – szepnęła równie cicho jak poprzednio i posunęła się o pół kroku w głąb pokoju.
Ostatnio jednak ani mama, ani ona nie miały na to ochoty. To znaczy Al miała ochotę, ale szybko jej przechodziło, gdy słyszała: „zabierz te zimne nogi” albo „jesteś już za duża na siedzenie na mamie, dzidzia się znalazła”, albo zwykłe „jestem zmęczona, idź się już wreszcie wykąpać”.
– Mamo? – szept nie wyszedł jej z ust, lecz zdradziło nadepnięcie na pudełko po lekach.
–Powiedziałam, że masz się wykąpać! – głos nieruchomej mamy. wpatrzonej przed siebie. rozdał przestrzeń.
Aleks wybiegła wprost do łazienki. Włączyła wodę i bezwiednie dodała płyn do kąpieli. Ze złością ścisnęła plastikową butelkę, a płyn rozlał się po jej dłoniach.
– Brawo Al. Brawo – cedziła, patrząc na swoje odbicie w lustrze.
Zrzuciła ubranie, złapała książkę ze sprayem na okładce i zanurzyła się po szyję
Woda wystygła niespodziewanie szybko, gdzieś w trakcie przelotu do Szwajcarii. Al stopą podniosła uchwyt baterii. Gorąca woda chowała się pomiędzy góry piany. Rzeczywistość powróciła do łazienki razem z rodzicielką.
– Ty znowu marnujesz wodę? – zapytała mama z wyrzutem.
– Przepraszam – wybąknęła Al, odkładając książkę na pralkę.
– Podnieś się – powiedziała stanowczo mama.
Aleks poczuła dłonie mamy na swoich plecach, zimny dotyk był szokujący. Wzdrygnęła się więc i próbowała odsunąć.
– Nie ruszaj się! – mama wydała suche polecenie.
Aleksandra posłuchała.
Mama pochyliła się nad nią i dłonią odgarnęła resztki piany. Al czuła szczupłe palce przesuwające się po jej plecach. Palce zatrzymały się gdzieś pomiędzy łopatkami. Aleks nie widziała twarzy mamy, lecz czuła, że wzrok skupiła na jednym punkcie.
– Co się dzieje? – zapytała podkurczając nogi.
– Szukam raka.
– A mam? – zapytała wystraszona.
Mama jeszcze raz uważnie obejrzała plecy, tors i szyję dokonując badania jak certyfikowany personel medyczny.
– Jeszcze nie… – Mama wstała i popatrzyła prosto w oczy Aleks. – Ale możesz mieć. Twój dziadek zmarł na raka.
– No tak. Ale babcia mówiła, że on pił jak marynarz i palił jak kolejarz. A ja jeszcze nie.
– Jeszcze nie! Toś dowcipna jest – w głosie matki usłyszała irytację.
– Przepraszam, mamo – powiedziała na wszelki wypadek, chcąc uniknąć ciosania kołków na głowie za nieudany żart.
– Spróbuj tylko, to na pewno będziesz chora – warknęła. – A ja nie będę cię wtedy leczyć. Wychodź już!
– Przepraszam – wyjąkała Al, stając całkowicie naga przed mamą.
– Twoje przeprosiny na nic. Ubieraj się i idź spać – słowa i ręcznik zostały rzucone, tak by zabolało.
Przez niedomknięte drzwi wdarł się chłód.
Dziecko posłuszne woli matki, poszło szybko do łóżka. Zgasło światło. Próbowała trzymać oczy zamknięte. Jednak jak można spać, gdy wyobraźnia podpowiada czarne jak czerniak i złośliwe jak on scenariusze. Choroba i śmierć na dobranoc. Nie takie ukojenie powinna dostać przed snem. Lubiła dotyk mamy, lubiła jej głos i przytulanie. Niby wszystko dzisiaj było, ale jakieś inne. Na opak. Dłoń Aleks wędrowała po futrze psa. Nieświadomie szukała zaburzeń na fakturze skóry. Palec zatrzymał się na małym kroście na brzuchu Toma. Świadomość wróciła błyskawicznie.
– A! – odsapnęła. – To tylko cycuszek.
Psychologia niestosowna
– Tom! Spacer! – Al zawołała Toma na poranną przechadzkę.
Stanęła przed bramą, kuląc się przed chłodem budzącego się dnia. Tom radośnie wskoczył w trawę, zbierając całą rosę na swoją sierść.
Al westchnęła i mocniej wbiła ręce w kieszenie spodni. Życie z mamą, pod wspólnym dachem, stawało się coraz bardziej nieznośne. Nie potrafiła nazwać zmian, ale coraz częściej przybywało dni, gdy nie rozmawiały ze sobą, a częściej dostawała reprymendę. Zastanawiała się, czy mamy ktoś nie podmienił. Jednak doszła do wniosku, że ona coś robi nie tak. Na pewno ona. Mama ją bardzo kocha, nie pozwoliłaby, by była smuta. Tak powiedziała po tym, gdy ojciec przegrał walkę o opiekę. Że wszystko będzie dobrze i ona o nią zadba. I dbała. Było dobrze, do czasu, gdy mama miała dni pełne smutku i siadała przed telewizorem.
– Tom wracamy! – przywołała psa.
Tom podbiegł karnie, lecz w ostatniej chwili zrobił unik i radośnie szczekając skierował się do śmietnika.
Aleks miała wrażenie, że ostatnio nawet mama omija go szerokim łukiem. Widziały się tylko, gdy ciocia podawała obiad. Krzesła w nim obrosły ubraniami, a pod łóżkiem panował taki bałagan, że nawet już miejsca na potwory nie było. Trochę się zdziwiła, że przedmioty same nie znikają i w cudowny sposób nie układają się w szafie. Nie myślała jednak o tym zbyt intensywnie, miała inne problemy.
– Tom. No błagam cię! – krzyknęła Aleks, gdy pies pojawił się u jej nóg ze zdechłym szczurem w pysku.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.