- W empik go
To jeszcze nie koniec - ebook
To jeszcze nie koniec - ebook
Upalne lato 1987 roku. Magda, Zuza i Hana spędzają wakacje w starej willi rodziny Třebovickich. Sielankę przerywa wyjątkowo drastyczne morderstwo. Funkcjonariusze nadzwyczaj szybko wskazują i aresztują sprawcę, zupełnie lekceważąc zeznania jednej z dziewczynek, która twierdzi, że na miejscu zbrodni widziała dziwną zieloną zjawę...
Dwadzieścia pięć lat później podinspektor Marie Výrová, zwana Wielką Sową, wraca do starej sprawy. Wkrótce przekona się, że w dawnym śledztwie roiło się od błędów i nadużyć. Nakłania więc świadków, aby minuta po minucie odtworzyli tamten tragiczny dzień. Co Třeboviccy ukrywali przez lata i czy zabił któryś z nich?
To jeszcze nie koniec jest połączeniem pasjonującej powieści kryminalnej, historii o upadku wpływowej rodziny oraz mrocznej ballady romantycznej. A Michal Sýkora, w kolejnym po Człowieku pana ministra tomie serii o śledczych z Ołomuńca, potwierdza swój talent, czerpiąc z najlepszych tradycji gatunku.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65707-55-0 |
Rozmiar pliku: | 885 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na modlitwę biją dzwony,
buch, buch! wali ktoś do wrót.
„Chodź do domu, miła żono!
Bo mnie straszny dręczy głód”.
„Idź precz, zbóju, z mego domu,
Niepotrzebnyś tu nikomu!
Wracaj zaraz do jeziora,
masz tam jadła wszego w bród!”
O północy buch, buch!
…przy drugim „buch” Magdaléna złapała Hankę za kostkę, a ta wrzasnęła. I ze strachu, i dlatego, że Magda ścisnęła jej obandażowaną nogę dokładnie w miejscu, gdzie została zwichnięta. Krzyk rozniósł się po cichym, śpiącym domu z siłą bomby atomowej. Przestraszona Hanka zakryła buzię dłonią, Zuzana szybko wyłączyła lampkę na nocnym stoliku, a Magda zamknęła książkę. Dziewczynki szczelnie okryły się kołdrą. Dwie sekundy ciszy – pełne napięcia sekundy wstrzymywania oddechu i wpatrywania się w różne formy nocy i ciemności: niebieski zmrok za wysokim oknem, ciemnofioletowe kąty pokoju, krawędź bladej aureoli latarni na parapecie, refleksy światła w szybach wielkiego regału z książkami. Lśniący szklany przycisk do papieru na biurku dziadka odbijał blask wiszącego na niebie półksiężyca. Po chwili rozległo się to, na co czekały. Płacz dziecka…
– Aleś ty durna, Hanka! – szepnęła Zuzana.
– Wszystko przez Magdę – broniła się dziewczynka. Chciało jej się płakać. To było niesprawiedliwe, poza tym znów zaczęła ją boleć zwichnięta kostka czy – jak mówiły – „koślawa noga”.
– Nie wiedziałam, że zaczniesz tak wrzeszczeć – syknęła Magdaléna.
– Złapałaś mnie akurat za tę kostkę – wyszeptała Hanka obrażonym tonem.
– Rany, nie wiedziałam, że taki z ciebie mięczak.
Magdaléna uważała Hanę za symulantkę, ale przede wszystkim zazdrościła koleżance, że wszyscy się nad nią rozczulają z powodu okoliczności urazu. Phi, wielka mi bohaterka! Magdaléna skrzywiła się w ciemności. A w ogóle to wszystkiemu winne to głupie, wiecznie ryczące dziecko…
Przenikliwy głosik niemowlęcia rozległ się w mroku i przerwał kilkusekundową ciszę, a dziewczynki zamarły w wyczekiwaniu, czy zostaną nakryte jako sprawczynie zamieszania. Stało się: drzwi skrzypnęły, płacz się nasilił, potem usłyszały człapanie bosych stóp na linoleum w korytarzu, po chwili dźwięk naciskanej klamki (stare zamki wszczynały larum, zawsze kiedy musiały wybudzić się ze snu) – sekretarzyk zasłaniał im widok z łóżka, ale wiedziały kto to. Po chwili usłyszały wujka Petra:
– A żeby was szlag! – Podszedł trzy kroki bliżej i dziewczynki zobaczyły jego rachityczną postać. – Musicie bez przerwy się wydzierać?
Petr był rozczochrany i miał na sobie pasiaste bokserki, rozciągnięte i luźne („tatusiowate”, powiedziałaby Magdaléna, która tego lata przechodziła typową dla wczesnego dojrzewania fazę zazdrości wobec wszystkich zaprzątających uwagę babci i dziadka, przez lata zarezerwowaną tylko dla niej). Dziewczynki często dworowały sobie z wyglądu Petra – jego owłosionych nóg, wystającego pępka na miękkim, wychudzonym brzuchu, rzadkich, brunatnych włosków na piersi. Najbardziej przerażała je myśl (mogłyby o tym dyskutować codziennie), że do końca życia będą miały płaski dziecięcy torsik, a zamiast biustu obleśne kłaki, które na nim wykiełkują. („Ale takich buforów jak Draha też bym nie chciała”, oświadczyła Magda, mając na myśli karmiącą żonę Petra). Magda była najstarsza i zazdrość, także o Drahę, wywoływała w niej gniew i urazę, a że chętnie myszkowała w bibliotece dziadka, potrafiła tę urazę wyrażać słowami, które wprawiały w podziw młodszą kuzynkę Zuzanę i jej koleżankę z klasy Hankę.
Choć dziewczynki ani trochę nie bały się Petra, widziały, że jest naprawdę wkurzony.
– Magda, do cholery jasnej! Obudziłyście małego! – Wujek Petr nie uznawał domniemania niewinności, a za wszelkie rozróby była jego zdaniem odpowiedzialna Magda, rozpuszczona i krnąbrna starsza bratanica. – Nie pomyślałyście o tym? Wiesz przecież, jak niespokojnie śpi…
Jakby na potwierdzenie tych słów dzidziuś po drugiej stronie domu wzmocnił jeszcze swój lament.
– Przepraszam, wujku – powiedziała Zuzana.
– Niech się pan nie gniewa – dodała Hanka. – Wrzasnęłam przez nogę, uderzyłam się w nią.
Skrucha dziewczynek i wspomnienie okoliczności, w jakich doszło do urazu Hanki, złagodziły gniew Petra.
– Czemu jeszcze nie śpicie? Dochodzi północ – powiedział spokojniejszym tonem.
– Już idziemy spać – skłamała Zuzana.
– Najważniejsze, żebyście były cicho… – dodał wujek Petr. Obrócił się na pięcie i już miał zamknąć za sobą drzwi, kiedy Magda szepnęła:
– Tylko się nie zesraj.
Dziewczynki nie wytrzymały i parsknęły śmiechem. Petr natychmiast zawrócił.
– Uważacie, że to zabawne? – zapytał poirytowany. – Tak was cieszy, że mały nie może spać z bólu? Że ząbkuje i ma gorączkę? Dobrze się bawicie?
Dziewczynki milczały.
– Jeśli dalej będziecie się tak zachowywać…
Nagle do pokoju weszła kolebiącym się krokiem babcia. Mimo parnej nocy miała na sobie flanelową nocną koszulę, podkreślającą wszystkie walory jej babciowatości – zaokrąglone kształty, puchatość, dobrotliwe spojrzenie i łagodny alt głosu.
– Dziewczyny obudziły małego – poskarżył się jej syn. – Drą się nawet po północy.
– Czy to prawda? – zwróciła się w stronę delikwentek babcia, w dobrodusznej nadziei, że błędnemu wyrokowi da się jeszcze zapobiec, jeśli tylko pozwoli wnuczkom wyjaśnić to oczywiste nieporozumienie.
Petra jej postawa jeszcze bardziej rozzłościła.
– No jasne, że prawda. Do cholery, mamo, masz mnie za bęcwała czy co?
Magdaléna postanowiła nie komentować retorycznego pytania Petra w obecności babci, choć mimo późnej godziny przyszło jej na myśli kilka dowcipnych odpowiedzi.
– Dziewczynki już będą grzeczne, prawda? – ciągnęła babcia pojednawczo.
– A właśnie że nie będą! – uniósł się Petr, a ciągły płacz niemowlaka utwierdzał go w słuszności gniewu. – Jedyny sposób, żeby zaprowadzić tu ciszę i porządek, to je stąd wyeksmitować. Wszystkie trzy. A Magdę w pierwszej kolejności. – Odwrócił się i ruszył z powrotem do zawodzącego dziecka i sfrustrowanej, wyczerpanej do granic możliwości żony.
Babcia podeszła do łóżka, w którym tuliły się do siebie dziewczynki, i usiadła na brzegu. Hanie zrobiło się głupio, że krzyknęła, bo uwielbiała babcię Zuzany i Magdy. Choć była u nich tylko gościem, starsza pani traktowała ją tak samo, wszystkim trzem dziewczynkom wydzielając tyle samo z nieskończonych pokładów swojej dobroci i życzliwości. Hanka, której własna babcia była dość oschła, lgnęła do niej z całą dziecięcą zachłannością. Babcia spojrzała na nie, bez wahania sięgnęła pod pierzynę i wyjęła stary, zaczytany egzemplarz ballad Erbena, po którym każdej nocy pozostawało puste miejsce na prawej półce dziadkowej biblioteczki. Dziewczynki naiwnie zakładały, że nikt się nie zorientował.
– Znowu się straszycie? – spytała z wyrzutem.
– Babciu, nie złość się, proszę… – kajała się Zuzana.
– Czemu to ciągle czytacie? – Babcia pokręciła głową i pogładziła Zuzanę po włosach.
– No bo… To jest tak strasznie straszne, babuniu! – przymilała się Magda w obawie, że młodsza kuzynka zyska większą przychylność babci.
„Straszność” była dla nich zasadniczym kryterium, a spływające krwią ballady Erbena spełniały je znakomicie. Kiedy tylko Magda wypowiedziała to kluczowe słowo, przypomniała sobie, że w dziadkowej bibliotece można znaleźć coś jeszcze straszniejszego…
Babcia pogłaskała także ją, zasłuchała się w dziecięcy płacz, który dobiegał z sypialni jej najmłodszego syna i synowej, a po chwili powiedziała:
– Rano wszystkie trzy pójdziecie przeprosić ciocię Drahę. Jest jej naprawdę ciężko.
– Czy to nasza wina, że mały nie może się wypierdzieć? – zaoponowała Magda.
– Nieładnie mówić takie rzeczy, Magduniu – upomniała ją cicho babcia.
Hanka i Zuzana zawstydziły się w imieniu Magdy, a ona spuściła głowę, choć słowa babci raczej jej nie obeszły.
– Odłóżcie to już. – Babcia pogładziła także Hankę. – I idźcie spać. Mało miałyście dzisiaj wrażeń? Dobranoc.
– Dobranoc, babciu – odpowiedziały dziewczynki unisono.
Babcia odłożyła zbiór ballad Erbena na biurko i podreptała do swojej sypialni na parterze.
Zuzana umościła się wygodnie na rozłożonym tapczanie.
– Dobranoc, dziewczyny…
– Oszalałaś? Jakie dobranoc? – huknęła na nią Magda. Wyskoczyła z łóżka i pognała do regału.
– Nie doczytałyśmy Erbena do końca – szepnęła Hana. – Potem będzie ten trupek.
– Mam lepszy pomysł – odparowała Magda. Zachciało jej się czegoś naprawdę przerażającego, a do tego była wściekła na niemowlę, które nie przestawało płakać, oddzielone od nich drzwiami, korytarzem i drugimi drzwiami, choć teraz było to już wymęczone kwilenie, jakby bardziej z obowiązku niż prawdziwej potrzeby. Światło księżyca, wzmocnione uliczną latarnią, odbijało się w przeszklonej biblioteczce, Magda jednak poradziłaby sobie nawet w ciemności, bo bezbłędnie orientowała się w książkach dziadka i wiedziała, gdzie są ukryte najlepsze, najbardziej fascynujące skarby.
Wyciągnęła kilka nietkniętych tomów dzieł zebranych Aloisa Jiráska z lat pięćdziesiątych i wsunęła głowę w czeluści regału, by dosięgnąć książek z drugiego rzędu. Tak – była tam! – zielona książeczka, na pierwszy rzut oka czytana dużo częściej niż jej mądre sąsiadki z półki. Odłożyła Jiráska na miejsce i w podskokach wróciła z nowym łupem.
– Dziewczyny, to jest dopiero coś – szepnęła, zapaliła lampkę i pokazała im wymiętoloną okładkę.
_Cicha groza_.
– O rety… – wysapała Hanka.
– A nie będziesz się drzeć?
– A nie będziesz mnie straszyć?
– Nie. Słowo.
– Dobra, to ja też nie. Słowo.
– To naprawdę bomba. – Magda z wprawą wertowała książkę. – Czekajcie… o, jest. _Mały skrytobójca_.
– Już się boję – szepnęła Zuzana.
– Poczekaj na zakończenie – powiedziała Magda z szelmowskim uśmiechem i zaczęła czytać. Od czasu do czasu spoglądała ukradkiem na słuchaczki, którym opowieść o dzieciątku dybiącym na życie rodziców zapierała dech w piersiach. Na śmierć matki Zuzana zareagowała naciągnięciem pierzyny na głowę. A potem nadszedł finał. Doktor wyciąga z neseseru skalpel i próbuje zwabić małego potwora. Magda wzięła oddech i akcentowała każde słowo, doskonale wiedząc, jak zareagują dziewczyny. „Spójrz, maleństwo! Coś tu błyska. Śliczne, prawda?” I ostatnie słowo. Mocne jak cios pięścią. Magda nabrała powietrza i wyrecytowała je w całkowitej ciszy parnej sierpniowej nocy. „Skalpel”.
Uśmiechając się błogo, zamknęła antologię opowiadań. Nasyciła swój czytelniczy apetyt, a do tego wywołała przerażenie u słuchaczek. Prawdziwa _Cicha groza_.
Zegar na biurku dziadka wskazywał kwadrans po pierwszej. Dom spał, pogrążony w bezgłośnym śnie, przerywanym jedynie kapaniem wody w łazience po drugiej stronie korytarza. Nawet Lukášek nie płakał.
– Mały usnął – zauważyła cicho Zuzana.
– Jesteś pewna, że usnął? – zapytała z sadyzmem Magda.
– Nie wygłupiaj się, Magda. – Zuzana się przestraszyła.
– A drzwi są zamknięte? – spytała Magda niewinnie, delektując się strachem kuzynki.
– Przestań – jęknęła Zuzana.
– Dziewczyny, muszę siku – oznajmiła Hanka.
– Na twoim miejscu bym się powstrzymała – zasugerowała Magda teatralnym tonem. – A co, jeśli tam czyha?
– Kto?
– Jak to kto? Dzidziuś. Mały skrytobójca. Chce się zemścić, że go obudziłyśmy.
– Nie wygłupiaj się – powtórzyła Zuzana i przykryła głowę kołdrą.
– Ale ja naprawdę muszę siku.
– To idź.
– Któraś z was musi pójść ze mną. Nie doskoczę sama z tą nogą.
Ojoj, jaka biedna, pomyślała Magda, ale na głos powiedziała tylko:
– Ja byłam ostatnio. Umówiłyśmy się, że będziemy chodzić na zmianę.
– O nie, nigdzie nie idę. – Zuzana wychyliła głowę spod pierzyny.
– Ale ja muszę, Zuzi.
– A co, jeśli jest tam dzidziuś? – wydukała Zuzana.
– Jezu, nie wariuj, ona cię tylko straszy.
– Nie byłabym taka pewna – powiedziała Magda lodowato.
– Przestań, bo się posikam.
– Oczywiście, że go tam nie ma – powiedziała Zuzanie. – Ale uważajcie na naciągniętą żyłkę.POLECAMY
Proza czeska
Jan Balabán
_Wakacje_ / _Możliwe, że odchodzimy_
_Którędy szedł anioł_
Bianca Bellová
_Jezioro_
_Mona_
Tereza Boučková
_Rok koguta_
Roman Cílek
_Ja, Olga Hepnarová_
Emil Hakl
_Zasady śmiesznego zachowania_
Petra Hůlová
_Plastikowe M3, czyli czeska pornografia_
_Macocha_
_Krótka historia Ruchu_
Zdeněk Jirotka
_Saturnin_
Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář
_Godzina w niebie_
Petra Soukupová
_Zniknąć_
_Pod śniegiem_
_Najlepiej dla wszystkich_
_Sprawy, na które przydszedł czas_
Petr Šabach
_Gówno się pali_
_Podróże konika morskiego_
_Masłem do dołu_
_Pijane banany_
_Dowód osobisty_
_Babcie_
Marek Šindelka
_Zostańcie z nami_
_Mapa Anny_
Kateřina Tučková
_Boginie z Žítkovej_
_Wypędzenie Gerty Schnirch_
Seria Czeska Bajka
Vojtěch Matocha
_Truchlin_
Iva Procházková
_Pyszna środa_
Petra Soukupová
_Bercik i niuniuch_
Pavel Šrut, Galina Miklínová
_Niedoparki_
_Niedoparki powracają_
_Niedoparki na zawsze_
Seria Czeskie Krymi
Jiří Březina
_Przedawnienie_
_Południca
_
Daniel Petr
_Siostra Śmierć_
Iva Procházková
_Mężczyzna na dnie_
_Roznegliżowane_
_Zagraj mi na drogę_
Michal Sýkora
_Człowiek pana ministra_
O języku czeskim
Zofia Tarajło-Lipowska
_Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf_
Ekonomia i polityka
Václav Klaus
_My, Europa i świat_
Seria Nowe Polskie
Rafał Niemczyk
_Mama umiera w sobotę_