- W empik go
To lepsze życie - ebook
To lepsze życie - ebook
Cztery przyjaciółki – Agata, Ewka, Róża i Mirka – przekonały się, co to znaczy żyć w związku na odległość. Okazuje się, że dystans odcisnął piętno na ich relacjach, a teraz kobiety będą musiały podjąć trudne decyzje, którą odmienią całe ich życie.
Agata wdała się w burzliwy romans, ale postanawia ratować swoje małżeństwo z Tomaszem. Ewka, która przyzwyczaiła się do braku partnera przy boku, wątpi, by jej związek z Sebastianem dało się odbudować. Róża doczekała się upragnionego dziecka, ale życie przygotowało dla niej i Leszka jeszcze jedną niespodziankę. Najbardziej jednak zmieniła się sytuacji Mirki, a przez to też Maćka. Czy uda im się odbudować rodzinę?
Agnieszka Bednarska, autorka powieści „Piętno Katriny” i „Zanim się obudzę”, napisała „Za lepszym życiem” i „To lepsze życie” na podstawie doświadczeń własnych i znanych jej kobiet. Doskonale wiedziała, z jakimi emocjami zmagają się rozdzielone pary. Dlatego te historie są tak boleśnie wiarygodne.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-987-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaledwie kilka tygodni temu to luksusowe mieszkanie w centrum miasta było azylem, bezpiecznym domem dla rodziny. Dziś stanowiło tylko straszący pustką metraż – ściany, sufit, okna i drzwi. Niegdyś rozbrzmiewały w nim głosy ludzi – rozmowy i śmiech, grało radio, dzwonił telefon, a niesamowity zapach świeżo parzonej kawy łączył się z subtelną wonią kobiecych perfum. Teraz chłód tego miejsca paraliżował, a złowieszcza cisza uderzała w twarz każdego, kto przekraczał jego próg. Mimo że meble wciąż stały tak jak dotychczas, a pokryte kurzem osobiste rzeczy domowników zalegały w różnych kątach, był to już zupełnie inny świat.
Ewka przychodziła tu od pięciu tygodni codziennie. Za każdym razem czuła to samo – jakiś bliżej niezidentyfikowany niepokój, psychiczny dyskomfort, coś, co sprawiało, że jej mięśnie bezwiednie napinały się, a zmysły wyczulały na bodźce. Zanim nacisnęła klamkę, zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki oddech, mobilizując siły do wejścia.
Chociaż miała klucz pomiędzy szpargałami w torebce, nie musiała go użyć. Wiedziała, że niezależnie od tego, czy Maciej był w domu, czy nie, drzwi są otwarte. Zawsze były.
Kategorycznie zabronił ich zamykania. Twierdził z przekonaniem, że kiedy Mirka wróci do domu, musi wejść do niego bez przeszkód. Bał się, że jeśli zastałaby drzwi zamknięte, znów mogłaby odejść.
– Cześć, już jestem – przywitała Macieja jak co dzień. Nie odpowiedział, tylko na chwilę zwrócił twarz ku niej i skinął głową. Nie przejawiając dalszego zainteresowania jej przyjściem, powrócił do wypatrywania przez kuchenne okno Bóg wie czego.
Osiedlowe podwórko zupełnie opustoszało, szary, deszczowy, mimo że jeszcze wakacyjny, dzień skutecznie przepędził wszystkich. W oddali anonimowy „ktoś” skulony pod parasolem przemknął w pośpiechu, jakiś zbłąkany pies wysikał się pod latarnią i niosąc pysk przy ziemi, odszedł w poszukiwaniu suchego schronienia.
Z tego punktu obserwacyjnego Maciek miał doskonały widok na trzepak, znienawidzony element krajobrazu, stojący w ogromnej kałuży. Patrzył na niego każdego dnia.
Ewka, stawiając bawełnianą torbę na blacie, zaczęła opróżniać jej zawartość. Zupa, którą przyniosła w słoiku owiniętym ściereczką, wciąż była gorąca.
– Dzisiaj kalafiorowa – powiedziała, starając się zachować w miarę pogodny ton głosu. – Nie wiem, czy lubisz, ale akurat taką miałam. – Wlała niewielką jej ilość do talerza, po czym wyjęła z szuflady łyżkę i położyła obok. – Zjedz, proszę, zanim wystygnie.
– Później.
– Już nalałam, wystygnie – powtórzyła i wyczekująco wpatrywała się w niego. Wiedziała, że jeżeli nie zje obiadu przy niej, to nie zje go wcale. Za każdym razem, gdy do niego przychodziła, zabierała prawie nietknięte lub zupełnie nietknięte jedzenie, które mu zostawiła poprzedniego dnia.
– Maciek... – Wyczuwał jej oczekiwanie, ale mimo wszystko nie reagował. – Przynoszę to specjalnie dla ciebie, usiądź.
– Mówiłem ci, że niczego nie potrzebuję. – Nachalność koleżanki irytowała go.
– Siadaj! – nakazała głośniej, niż zamierzała, ale poskutkowało. Zrobił, co powiedziała i automatycznie wziął do ręki łyżkę. – Musisz jeść, inaczej zupełnie opadniesz z sił. Jak wtedy będziesz biegał po tych wszystkich dworcach i noclegowniach?
– Jestem w doskonałej formie – rzucił od niechcenia, a ona miała ochotę się roześmiać. Zajęła miejsce po drugiej stronie stołu i dobrodusznie poklepała Macieja po chudym nadgarstku leżącym na blacie. Czujnie obserwowała, jak powoli podnosi do ust tylko w połowie napełnioną łyżkę i czym prędzej przełyka jej zawartość, niczym gorzkie lekarstwo.
– Posiedzę z tobą trochę, w domu i tak nie mam co robić – skłamała, dając mu do zrozumienia, że nie wyjdzie, zanim zupa z talerza nie zniknie.
Kilkudniowy zarost nie był w stanie ukryć jego zapadniętych policzków, a przekrwione oczy zdradzały problemy ze snem. Od momentu zniknięcia Mirki nie sypiał prawie wcale. Nocami włóczył się po mieście, zaglądał w małe uliczki, przeczesywał dworce, parki, noclegownie. Mury i drzewa oklejał ulotkami z jej zdjęciem, znali go we wszystkich sklepikach, kawiarniach i kościołach, i wszędzie tam, gdzie tworzyły się ludzkie skupiska. Wynajął nawet prywatnego detektywa, ale rezultatów wciąż nie było. Wierzył jednak, że Mirka jest blisko, a jej powrót opóźnia jedynie strach przed konfrontacją z domem, w którym nie ma
Rafałka, zetknięcie z jego ubraniami i zabawkami. Rozpatrywał również taką wersję, że pod wpływem szoku mogła doznać amnezji lub stać się czyjąś ofiarą, ani na moment nie tracił jednak nadziei na jej odnalezienie i powrót.
– Zadzwoniłeś pod numer, który ci dałam? – zapytała Ewka, gdy odsunął od siebie talerz.
– Jeszcze nie i chyba tego nie zrobię. Naprawdę nie widzę sensu – mówił ze wzrokiem utkwionym w ścianie, ponad jej głową.
– Maciek, to ważne. – Po raz kolejny próbowała go przekonać. – To może pomóc nie tylko tobie, ale całej naszej sprawie.
– W jaki sposób? Nie mam potrzeby opowiadać grupie podobnych do mnie nieszczęśników o swoim losie. A tym bardziej nie mam ochoty wysłuchiwać o nieszczęściach, jakich oni doświadczyli, mało mnie to obchodzi. Ja chcę tylko jednego – spojrzał na Ewkę – odnaleźć swoją żonę. – W jego głosie nie było ani żalu, ani pretensji, ani nadziei. Jego głos był taki jak on – wypalony do zgliszcz.
– Maciek, ale tam ludzie mogą podsunąć ci nowe pomysły, coś, na co jeszcze nie wpadliśmy, może ktoś przechodził podobne rzeczy jak ty. Rozdasz ulotki, opowiesz o Mirce, im więcej osób jest zaangażowanych w poszukiwania, tym szanse na jej znalezienie są większe. – Ewka usilnie starała się nakłonić go do przyłączenia się do grupy wsparcia dla osób, które straciły kogoś bliskiego. W żaden inny sposób nie potrafiła mu pomóc, a codziennie patrzyła na to, jak niknie w oczach, samotnie opłakując śmierć swojego dziecka i obwiniając się za zniknięcie żony.
– Wyjdę z tobą – powiedział, wstając od stołu, chociaż Ewka jeszcze nigdzie się nie wybierała. – Przejdę się po mieście. – Na chwilę zniknął w korytarzu, a kiedy wrócił, miał na sobie przeciwdeszczową kurtkę i parasol w ręku. Ewka bez pośpiechu pozbierała kilka brudnych naczyń i włożyła je do zmywarki.
– Przyniosłam jeszcze pierogi, zjedz je później, szkoda, żeby się zmarnowały.
– Dobrze – zgodził się, byle tylko nie zaczęła na niego naciskać. Obserwował, jak do lnianej torby pakowała swoje rzeczy, a gdy była gotowa do wyjścia, raz jeszcze usłyszał:
– Zadzwoń tam. Przecież, jak ci się nie spodoba, będziesz mógł się wycofać.
Wyszli, nie przekręcając klucza w zamku. Szaro-bure niebo wisiało nisko nad parasolami przechodniów. Maciej szedł pomiędzy ludźmi, których oczy utkwione były w chodnik, trzymał swój parasol złożony, tuż przy nodze. Niepotrzebnie go zabrał. Chroniąc się pod nim, znacznie ograniczyłby sobie pole widzenia.
Pod wiaduktem, na dywanie ułożonym z kartonów, siedziało dwóch mężczyzn. Podzielili się bułką, ale wino każdy z nich miał własne. Na widok Macieja skinęli głowami.
– Nie było jej tutaj – zawołał jeden z nich.
– Dziękuję. – Maciej przystanął na chwilę. – Wieczorem przyniosę wam pierogi, ale wiecie, że macie być czujni.
– To się rozumie, szefie. – Na myśl o ciepłej kolacji mężczyzna pokazał w uśmiechu szereg poczerniałych zębów.
Odkąd Mirka zniknęła, Maciej naprawdę dobrze poznał miasto, zwłaszcza małe uliczki, zaułki i skrótowe przejścia, o których istnieniu wcześniej nie miał najmniejszego pojęcia. Poznał też ludzi, którzy tam koczowali, kiedyś unikał nawet ich wzroku, dziś znał ich imiona i losy.
Przeszedł pod wiaduktem a następnie skręcił w wąską jednokierunkową uliczkę. Minął maleńki sklep z pasmanterią, nieczynną od lat piekarnię i stary dom przeznaczony do rozbiórki, w którym poniewierali się nikomu niepotrzebni ludzie. Dziś już tam zaglądał, więc nie zatrzymał się, tylko kroczył przed siebie, aż wyszedł na ruchliwą ulicę Bohaterów Wojny prowadzącą do mostu Trzech Orłów. Ociężale sunął chodnikiem, mijając samochody stojące w gigantycznym korku. Im bliżej był mostu, tym większe było zniecierpliwienie kierowców. Zanim Maciej na niego wszedł, z oddali zauważył błękitne, obrotowe światła radiowozów. Nawet na deptaku zrobiło się ciasno, a po chwili okazało się, że ruch pieszych również jest niemożliwy. Tłum mokrych, ale ciekawskich gapiów zbił się w ruchomą masę, kierując swoje spojrzenia za barierki, na płynącą pod ulicą rzekę. Maciej zatrzymał się pośród ludzi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że właściwie jest unieruchomiony, za plecami miał wciąż narastającą i coraz bardziej zbitą grupę ciekawskich.
– To musi być naprawdę poważny wypadek, skoro zablokowany jest nawet chodnik. – Usłyszał jakiś głos za sobą.
– Wszyscy gapią się na rzekę, prawdopodobnie spadł tam jakiś samochód – doniósł gruby mężczyzna i sam, przeciskając się brutalnie między innymi, zaczął szukać w wodzie śladów topielców.
– Wujku, to nie wypadek – zawołał chłopiec stojący o kilka metrów bliżej centrum zdarzenia. – Jakaś kobieta stoi pod mostem i chce skakać. Policja z nią rozmawia.
Maciej poczuł, jak groza wbiła mu w kark swoje ostre szpony. Nie bacząc na okrzyki oburzenia, przepchnął się do przodu tyle, ile zdołał.
– Co za cham! – wrzasnęła podstarzała modnisia z foliowym workiem na głowie. – Nie pchaj się tak prostaku, każdy chce zobaczyć!
Dudnienie w uszach zagłuszyło wrzawę podniesioną na niego przez ludzi, przepychał się, co chwila zaglądając za barierkę, rozpaczliwie wypatrując tam kobiety. Był już na samym przodzie, gdy w końcu ją dostrzegł. Stała na wąskim filarze, gotowa do skoku. Z tej odległości wzrostem przypominała lalkę, jej sylwetka zlewała się z tłem, mimo to Maciej wyraźnie widział, jak silny wiatr szarpał brązowymi, półdługimi włosami we wszystkie strony. Miała na sobie rozkloszowaną sukienkę przewiązaną w pasie, szamocącą się niczym porwany żagiel. Stała tam, niczym nieosłonięta, zdana na szalejący w dole wiatr. Ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w złowrogim, bystrym nurcie wyglądała tak, jakby się modliła.
– Mirka! – wrzasnął tak przejmująco, że oczy wszystkich zwróciły się na niego.
Ludzie rozstąpili się nieco, robiąc mu wolne dojście do barierki. Chwycił ją oburącz i wychylając się niebezpiecznie nad wartką wodę, ponownie zawołał rozdzierającym głosem: – Mirka!
Podmuchy, gwiżdżące na metalowej konstrukcji, porwały i uciszyły jego wołanie. Nie odrywając od kobiety oczu, co chwila wołając jej imię, biegł, mijając policyjne zabezpieczenia. Na drodze stanął mu człowiek w mundurze.
– Proszę się zatrzymać! – zawołał.
– To moja żona!
Policjant spojrzał pod most. Desperatka tkwiła kilka metrów niżej, wydawała się zmęczona i słaba, szamotana wiatrem. Nawet nic nie robiąc, w każdej chwili mogła runąć w dół.
Patrząc na Macieja, ze współczuciem zwolnił mu przejście i odpowiednim gestem powstrzymał kolegów przed interwencją.
I wtedy kobieta zrobiła jeden maleńki krok przed siebie. Jej stopa na ułamek sekundy zawisła w pustej przestrzeni za żelaznym filarem, a nie mając w niczym oparcia, wcisnęła się w powietrze jak w miękkie błoto. Ciężar całego ciała podążył za nią. Rozpostarte ramiona przez chwilę przypominały skrzydła, ale szybko stały się bezwładne i splątały się w locie z sukienką. Ciało pędziło, tracąc kształt i bezgłośnie tnąc powietrze, aż runęło w szarą otchłań. Wydawało się, że rzeka czekała na to spotkanie – łakomie wessała ofiarę, zwiniętą w kłębek, w swoje zimne czeluści, po czym zamknęła się nad nią, nie pozostawiając po swojej haniebnej chciwości żadnego śladu.
Maciej padł na kolana, wcisnął twarz pomiędzy metalowe barierki i z rękoma wyciągniętymi przed siebie, zamarł z niemym krzykiem w otwartych ustach.Rozdział 2
– Agata, czy twoje dzieci też tak dużo płakały? – Róża sama była bliska łez. – Bo on prawie nie przestaje! Ma już trzy miesiące, ile to jeszcze potrwa? – Kołysząc Kacperka na rękach, krążyła po pokoju. Mały, zmęczony płaczem, właśnie zasnął z główką wtuloną w jej pierś.
– Kochanie, tylko się nie denerwuj, bo tym mu nie pomożesz. To z pewnością zwykłe kolki, które wkrótce się skończą.
– A jeśli to coś poważniejszego, może jest chory?
– Rozumiem, że jesteś przewrażliwiona, to syndrom większości młodych mam, ale zaufaj mi, dzieci tak mają. Nie pamiętasz, jak moje się darły?
– No właśnie nie pamiętam, żeby aż tak krzyczały.
– Bo tylko własne na tyle dają w kość, że nigdy się tego nie zapomina. Z pewnością jesteś przemęczona, dlatego reagujesz na wszystko bardziej nerwowo niż zazwyczaj.
– To prawda. Od urodzenia Kacperka nie przespałam ani jednej całej nocy. Ale jeśli on jest zdrowy, to ja zniosę wszystko.
– Mirka powiedziałaby teraz: „a nie mówiłam?”.
Na to wspomnienie obie smutno się uśmiechnęły. Echo Mirki ciągle do nich powracało, często przytaczały jej powiedzenia i poglądy na wiele spraw. Mówieniem o niej rekompensowały sobie jej fizyczną nieobecność, brak kontaktu z nią starały się traktować jako coś przejściowego, niedogodność, która wkrótce minie.
– Za kilka dni przylatuję do Polski po moje dzieciaki i trochę zostanę, obiecuję, że zajmę się wtedy Kacperkiem, chociaż tyle, żebyś mogła porządnie się wyspać. Do tego czasu musisz wytrzymać.
– Jasne, dam radę, nie jest tak źle. Wiesz... – westchnęła Róża. – Bardzo nam ciebie tutaj brakuje, zwłaszcza teraz, kiedy szukamy Mirki.
– Uwierz mi, że wolałabym być z wami, niż tu, gdzie jestem. Mam czasami takie chwile, gdy naprawdę tylko siłą woli powstrzymuję się przed powrotem. Kiedy nachodzi mnie chandra, to nawet nie myślę o pakowaniu czy transporcie, po prostu chcę założyć buty i biec – przerwała, zastanowiła się, po czym dokończyła: – biec tak długo, aż dobiegnę do was.
– Jak ten Forrest Gump?
– Dokładnie tak. To wszystko mnie przerasta, jest dużo trudniej, niż myślałam.
– Ale o co chodzi, Agatko, z Tomkiem źle ci się układa? – Róża ostrożnie ułożyła śpiącego chłopca w łóżeczku i delikatnie okryła go lekką kołderką. – Śpi, mamy jakieś dwadzieścia minut, żeby porozmawiać, więc opowiadaj – poinformowała, wychodząc na balkon. Wygodnie rozciągnęła się na leżaku, którego nie używała od tygodni. Sierpniowe powietrze przesiąknięte było wilgocią, ale jej zmęczone ciało czerpało z niego orzeźwiającą przyjemność.
– Nie chcę cię obciążać moimi problemami, one nie są teraz najbardziej istotne.
– Mów, każdy potrzebuje się wygadać, a następna taka okazja nieprędko może nam się zdarzyć.
– Widzisz, bo tu nic nie jest takie, jak to sobie przed wyjazdem wymyśliłam. – Róża w głosie przyjaciółki wyraźnie rozpoznała rozgoryczenie. – Owszem, ludzie są mili, finansowo jest łatwiej i nie ma tego cholernego wyścigu szczurów jak u nas, ale na tym koniec zalet. Myślałam, że moje dzieciaki szybciej się zaaklimatyzują, a tymczasem po półrocznym pobycie one wciąż chcą wracać do kraju. Teraz już wiem, że okres dojrzewania to najgorszy czas na tak drastyczne zmiany. A z Tomkiem... cholera, to trudne – przerwała. Przełożyła słuchawkę do drugiej ręki, w międzyczasie szukając najbardziej odpowiednich słów, którymi mogłaby zdefiniować to, co czuła. – Bardzo chciałam wrócić do stanu, w jakim byliśmy kiedyś, ale tego po prostu nie da się zrobić. Żyjąc razem, stanowiliśmy jeden sprawnie działający mechanizm, a wyjazd Tomka rozłożył nas na części, które nawet zebrane i złożone do kupy nie pracują już w ten sam sposób. Co chwila ujawniają się nowe usterki, coś zgrzyta, coś się zawiesza i nie ma mądrego, który potrafiłby to naprawić. Niedawno przyszło mi do głowy, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Tomek mnie po prostu zostawił. Zrobiłabym to sama, ale chyba nigdy nie zdobędę się na tyle odwagi. – W chwili, gdy Agata przelewała na przyjaciółkę swoje problemy, oczekując zapewne podpowiedzi, co ma z nimi zrobić albo przynajmniej pocieszenia, Róża kompletnie nie miała pomysłu na to, jak ma się zachować. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. – Jesteś tam? – upewniała się Agata.
– Tak, zastanawiam się. Nie rozumiem, dlaczego.
– Ja też tego nie rozumiem, Tomek jest przecież wzorowym mężem, tak bardzo się stara...
– To raczej słaby powód do rozstania.
– Niby tak, tylko że mnie ta jego dobroć drażni. Wszystko, co robi, działa mi na nerwy, nawet kiedy przynosi mi prezent, mam ochotę wrzucić go do śmietnika, bez oglądania. Uwierz, że sama siebie nie poznaję, a jednocześnie nie umiem nad tym zapanować.
– A co z obowiązkami małżeńskimi?
– Już brakuje mi argumentów, żeby się wykręcać. Wszystko ograniczyłam do minimum, moje libido – zero, pozytywne emocje – zero. Wiem, że go ranię, ale to jest silniejsze ode mnie.
– Wygląda tak, jakbyś była na niego zła za to, że tam jesteś...
– A pomysł przecież był mój...
– Tyle tylko, że wtedy myślałaś, że historia z Jankiem zostanie definitywnie pogrzebana z chwilą, gdy przekroczysz granicę, że romans nie pozostawi na tobie żadnego piętna, a tymczasem...
– A tymczasem umieram z tęsknoty za nim... – dokończyła ściszonym głosem, przyznając się tym samym do prawdy, którą bezskutecznie starała się wyprzeć z własnej świadomości. – Od świtu do nocy, a nawet we śnie powracam do wspomnień o nim, o rzeczach, jakie z nim robiłam. Ciągle widzę, jak się kochamy do utraty zdrowych zmysłów. Zadręczam się pytaniami, z kim on teraz jest i czy tej kolejnej mówi to, co mówił mnie? Jestem gotowa własnymi rękoma zabić każdą lafiryndę, która go dotknie! Mogę znieść obecność żony, ale nikogo, absolutnie nikogo innego! – Zawołała do telefonu tak głośno, że Róża odruchowo odsunęła go od ucha. Minęło kilka sekund, nim się uspokoiła, ale wtedy poczuła się oczyszczona. Ta spowiedź była jej bardzo potrzebna, pozwoliła na przynajmniej chwilowe zrzucenie ciążącego jej balastu.
– Boże... Agatko... – Róży wciąż brakowało słów. – Nie myślałam, że to aż tak... Ty się zakochałaś i to nie na żarty. A ja myślałam, że miłość, która odbiera rozum, zdarza się tylko nastolatkom.
– Tak mi wstyd – wyznała Agata, a Róża miała wrażenie, że przyjaciółka jest bliska płaczu. – Przecież to, o czym ci opowiadam, to głupoty. Rafałek umarł, Mirka zniknęła, ty szczęśliwie zostałaś mamą, to są naprawdę ważne sprawy, a nie jakieś tam scenariusze brazylijskich seriali.
– Kochanie, wszystko, co buduje nasze życie, jest ważne, miłosne rozterki również. Od tego jestem twoją przyjaciółką, aby cię wysłuchać, tak przecież było z nami zawsze. Żałuję tylko, że nie potrafię ci pomóc. – Z wnętrza mieszkania dobiegły do Róży zagadkowe pomruki, wstała więc ze swojego wygodnego miejsca na leżaku i weszła do pokoju. Nachylając się nad łóżeczkiem i bezwiednie uśmiechając do wciąż śpiącego synka, szepnęła do telefonu: – Kręci się, ale jeszcze nie krzyczy.
– Już mi pomogłaś – kontynuowała Agata. – Naprawdę jest mi dużo lżej – wyznała zgodnie z prawdą. – Dziękuję i przepraszam, zabrałam ci czas, który mogłaś wykorzystać na drzemkę.
– Nic nie szkodzi, Lesiu wraca dzisiaj wcześniej, a wieczorem przyjedzie moja mama, więc trochę odeśpię.
– Mama przyjedzie sama?
– Niestety, tata wciąż bardzo się na mnie gniewa. Nie pojmuję tego. Kacperek jest przecież takim cudownym dzieckiem, a on nie chce go nawet zobaczyć. Teraz żałuję, że powiedziałam mu o in vitro, mama miała rację, trzeba było to przemilczeć. Ale ja chciałam być uczciwa, idiotka...
– Faktycznie trudno to zrozumieć, twój ojciec zawsze był mądrym człowiekiem. Jak mógł pozwolić, aby ci katoliccy fanatycy tak go omotali, że stracił zdolność samodzielnego myślenia?
– To przykre i nielogiczne. – Róża starała się nie unosić głosu, mimo że miała ochotę krzyczeć. – W imię miłości do Boga wyrzekł się miłości do córki i wnuka.
– A twoja mama nie może go jakoś przekonać?
– Nikt nie jest w stanie tego zrobić, no chyba że ksiądz z ambony. Uwierzył we wszystkie brednie, które moherowe berety głoszą dookoła.
– Umysły niektórych ludzi nie nadążają za rozwojem tego świata. – Był to jedyny wniosek, jaki Agata zdołała wyciągnąć. – Może to wcale nie jest ich wina?
Nagle kołderka w dziecięcym łóżeczku podskoczyła, uniesiona małymi nóżkami, a pokój wypełnił krzyk zniecierpliwionego niemowlęcia.
– Słyszysz, znowu płacze, ale teraz to chyba z głodu, muszę podgrzać mleko.
– Wiem, kochanie, już ci nie przeszkadzam, do zobaczenia za kilka dni. I nie martw się o Kacperka, po krzyku poznaję, że jest zdrowy jak ryba.
Od dłuższego czasu Agata miała nawracające poczucie, że działa wbrew sobie, że nie kontroluje biegu wydarzeń, tylko płynie z nurtem niczym zdechła ryba. Ludzie, których kochała, nie byli w jej zasięgu, co coraz bardziej jej doskwierało. Nie miała przy sobie nawet dzieci, całe wakacje przesiedziały u dziadków. Tomek ostatnimi czasy pracował więcej niż zazwyczaj, a nowe znajomości, które nawiązała po przyjeździe, były wprawdzie niczego sobie, ale jakoś nie odczuwała potrzeby szczególnego ich pielęgnowania.
Dni upływały jej zatem na nauce angielskiego, do której konsekwentnie się przymuszała, na zgłębianiu tajników jogi, co robiła z czystą przyjemnością i na zadręczaniu się pytaniem: „co ja tutaj robię?”. To ostatnie działo się bez udziału jej woli.
W dni, w które nie była zmuszona do wyjścia z domu, nie robiła makijażu i nie dbała o ubiór. Zwykły dres, założony rano, zdejmowała dopiero przed położeniem się do łóżka. W Polsce coś takiego było nie do pomyślenia, człowiek zawsze musiał być przygotowany na wizytę niezapowiedzianych gości – tutaj każda wizyta poprzedzona była telefonicznym uprzedzeniem.
Rozmyślania nad własnym życiem Agata prowadziła na zmianę z rozmyślaniami o Mirce. Niepokój o przyjaciółkę ani na chwilę jej nie opuszczał. Czuła się winna, że w żaden sposób nie pomaga w poszukiwaniach, że właściwie nie robi dla niej nic. W rozmowach Ewka, Róża i Agata pocieszały się wzajemnie, dodawały sobie otuchy, ale kiedy zostawały same ze sobą nie były już takimi optymistkami. Każda z nich bała się na swój własny sposób.
Ewka oczyma wyobraźni widziała Mirkę pijaną i sponiewieraną, tułającą się po melinach z najgorszymi elementami przestępczego półświatka lub po kanałach razem z bezdomnymi.
Różę dręczyła myśl, że Mirka wskutek szoku i braku profesjonalnej pomocy popadła w obłęd albo dostała amnezji i siedzi w jakimś ośrodku na oddziale zamkniętym, bo choroba uniemożliwia j ej identyfikację.
Agaty natomiast nie opuszczało przeczucie, że Mirka stała się ofiarą wypadku bądź czyjejś agresji i nie doczekawszy się pomocy, leży pod stertą liści w jakiejś zdziczałej części lasu. Stan, w jakim była Mirka, gdy widziała ją po raz ostatni, nie wykluczał również możliwości, że sama targnęła się na swoje życie. Każdego dnia Agata rozmawiała z nią w myślach, nakłaniając do powrotu, o ile to jeszcze było możliwe. Nie znosiła swojego czarnowidztwa, a jednocześnie nie mogła się go wyzbyć. Kiedy przestawała zadręczać się rozważaniami na temat przyjaciółki, nachodziły ją inne, równie melancholijne a wręcz depresyjne spekulacje. Ich bohaterem niezmiennie pozostawał Janek.
Od swojego wyjazdu skontaktowała się z nim tylko raz, dzwoniąc z zastrzeżonego numeru telefonu. Gdy usłyszała w słuchawce znajomy głos, nie zdołała wydusić z siebie ani jednego słowa. W milczeniu łowiła jego oddech, a później rozłączyła się i rozpłakała. Przez kolejne dwa dni, symulując migrenę i nie wychodząc z łóżka, dochodziła do siebie. Po tym doświadczeniu postanowiła zarzucić wszelkie próby kontaktu, tym bardziej, że nie miała pojęcia, czego oczekiwała, dzwoniąc do niego.
Ależ bałagan zapanował w moim życiu – po raz pierwszy Agata doznawała tak wielkiego, wewnętrznego rozdarcia. Jak ja mam nad tym zapanować? Czy ktokolwiek pomoże mi to posprzątać, czy niestety jestem skazana tylko na siebie? Niespodziewanie przez głowę przemknęła jej zaskakująca i, co dziwne, wcale nie dotycząca Janka myśl. W pierwszej chwili Agata uśmiechnęła się do niej lekceważąco. Pomysł, niczym zabłąkany wróbel, który wpada przez wybite okno, narobił zamieszania, więc nie mógł pozostać niezauważony. Uśmiech znikł z twarzy Agaty, a zamiast niego pomiędzy brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. Kobieta świadoma jej istnienia „rozprostowała ją” i środkowym palcem rozmasowała zagnie-cenie w skórze.
– Właściwie, dlaczego nie? – Nie przestając pocierać miejsca powstania zmarszczki, zapytała samą siebie: – Może nie rozwiązuje ona problemów, ale potrafi sugerować więcej, niż początkowo myślałam. – Czuła, że pomysł jest niezły, ale potrzebowała konsultacji, zadzwoniła, więc do Ewki.
– Cześć Agaciu, co u ciebie? – Przyjaciółka przywitała ją radosnym szczebiotem.
– Cześć, słuchaj, właśnie doznałam niespodziewanego olśnienia i sądzę, że musimy je wykorzystać. – Agata, wręcz przeciwnie, mówiła rzeczowo i bez niepotrzebnego przedłużania. – Pamiętasz Gizellę, tę wróżkę, u której byłam kiedyś z Mirką?
– Pamiętam, że byłaś z niej niezadowolona.
– Wtedy tak, ale zastanawiając się nad tym, co powiedziała, po czasie doszłam do wniosku, że ona przewidziała śmierć Rafałka.
– Coś takiego mówiłyście... – Ewka przywoływała strzępy odległego wspomnienia.
– Właśnie. Nie powiedziała tego konkretnie, ale ostrzegała.
– Mirkę, tylko że żadna z nas się tym nie przejęła. – W tej chwili Ewka domyśliła się już, na czym polega pomysł przyjaciółki.
– Myślisz, że ona mogłaby pomóc odszukać Mirkę?
– Tak, a przynajmniej mogłaby potwierdzić, czy jeszcze żyje. – Agata natychmiast pożałowała, że nieopatrznie wypowiedziała na głos swoją obawę.
– Oczywiście, że żyje! Jak możesz w to wątpić?
– Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć. Mam po prostu nadzieję, że być może udzieli nam jakiejś wskazówki, coś doradzi.
– Warto spróbować. – Ewka zaskakująco szybko zaakceptowała pomysł, nigdy przecież nie była zwolenniczką rozwiązań tego typu. – Kto do niej pójdzie?
– Ja. Zadzwonię i umówię się na przyszły tydzień.
– To dobrze, bo u mnie nie najlepiej z wolnym czasem – wytłumaczyła się. Ale naprawdę chodziło o to, że sama wcale nie miała ochoty iść do kogoś takiego. Zwyczajnie gardziła wróżbitami i innymi czarodziejami, uważając ich za szarlatanów i naciągaczy.
– Dużo masz pracy?
– Sporo, jednak nie praca najbardziej mi ciąży. Teraz prowadzę dwa domy, mówiłam ci już. Codziennie jestem u Macieja, muszę go pilnować, żeby jadł, nawet o goleniu mu przypominam. Staram się z nim rozmawiać, co nie jest łatwe. Róża z Leszkiem też go odwiedzają, ale wiesz, jak jest przy małym dziecku, nie mają wiele czasu. A we własnym domu to, co zwykle, lekcje, rehabilitacje, zajęcia pozaszkolne, jednym słowem młyn.
– Czyli u Sebastiana nic nowego?
Pierwszą odpowiedzią było prychnięcie, będące oczywistym objawem pogardy i bezsilności.
– Jeżeli pytasz o stosunki rodzinne, to oczywiście, że się nie zmienił, bo dawno stracił nad sobą kontrolę. Ale mam wrażenie, że opuściła go pewność siebie. Czasami odwiedza Macieja, chyba rozmawiają, bo wtedy mój mąż wraca jakby odmieniony. Idzie do pokoju dziewczynek, czyta im, przytula, gadają ze sobą jak za dawnych czasów, aż miło popatrzeć. Ale czar pryska szybko, gdy tylko zasiada przed komputerem.
– Może się jeszcze opamięta. – Agata próbowała pocieszyć przyjaciółkę, nie zabrzmiała jednak przekonująco, bo nikt już w to nie wierzył. Ewka zignorowała tę nadzieję bez pokrycia.
– Teraz bardziej niż jego potrzebuję tutaj ciebie. Przyjedź w końcu.
– Przyjadę, jeszcze kilka dni.
– Jasne... po dzieciaki. I za chwilę znowu cię nie będzie. – Jej głos ledwo dosłyszalnie, ale jednak pękał.
– Tylko nie becz! – zakazała Agata. Czuła, że jej samej do rozklejenia się też niewiele brakuje.
– Nie beczę – odpowiedziała niewyraźnie Ewka. – Tylko, że wszystko jest takie... do dupy. Ile człowiek może znieść, dlaczego nic nas nie ochrania?
– Nie wiem, kochanie... – W gardle Agaty zaległa wielka miękka klucha. – Same musimy się chronić, siebie i swoich bliskich...
– Ciągle o nim myślę, każdego wieczoru... Był takim słodkim dzieciaczkiem, czym sobie zasłużył? – Dłuższe powstrzymywanie płaczu okazało się niemożliwe, Ewka poddała się, zawodząc przejmująco. Nie trzeba było długo czekać, żeby te łzy rozkleiły Agatę i teraz obie, choć fizycznie daleko od siebie, to jednak bardzo sobie bliskie, po raz kolejny doświadczały potwornego żalu.Rozdział 3
Maciej siedział w pustym pokoju na komisariacie policji. Nie wiedział, ile godzin czeka, ani który wypija kubek kawy. Właściwie nic nie miało już znaczenia. Nurkowie szukali w rzece ciała jego żony, co mogło potrwać jeszcze długo, ale dopóki nikt nie zakłócał jego bezcelowej egzystencji w tym pomieszczeniu pozbawionym mebli, ukrywał się w nim przed oczywistą prawdą.
Zmęczenie sklejało mu oczy. Ciężkie powieki, niczym żeliwne włazy, opadały, a wtedy ukazywała mu się Mirka tuż przed skokiem. Słyszał swój głos wołający jej imię i widział, jak ona odwraca się, zadziera głowę i patrzy na niego. Na twarzy ma spokój, żegna się z nim ledwo dostrzegalnym uśmiechem i wystawia stopę poza krawędź. Jej sukienka szamocze się bezgłośnie.
Wtedy Maciej nadludzkim wysiłkiem otwierał oczy i obraz znikał. Wnętrzności miał ściśnięte, w uszach słyszał szum, a ściany pokoju wydawały się ruchome. Wycieńczony organizm walczył o należny mu odpoczynek, o sen i pożywienie. Powoli tracił rozeznanie, nie wiedział już, co w rzeczywistości zobaczył na moście. Czy Mirka naprawdę na niego spojrzała, czy uśmiech był jej ostatnim prezentem dla męża, a może to jego skołowana wyobraźnia płatała mu niezdrowe figle?
Wsparł głowę na dłoni i znowu przysnął. Obudził go odgłos kroków zbliżających się do drzwi, przymusił się do otwarcia oczu, a następnie do utrzymania głowy w pionie. Ktoś wszedł do pokoju i stanął przed nim. Minęło kilka sekund, zanim źrenice Macieja wychwyciły ostrość, zobaczył wtedy starszego mężczyznę w spodniach od munduru i w swetrze.
– Nurkowie wydobyli ciało – poinformował. – Za kilka minut nasz funkcjonariusz zawiezie pana do kostnicy, niezbędna jest identyfikacja.
– Jestem gotów. – Maciej wstał i na nogach jak z waty wyszedł wraz z mężczyzną na zatłoczony korytarz.
Kostnica mieściła się na tyłach szpitala. Wewnątrz, tuż przy wejściu, stało biurko, a za nim na obrotowym krześle siedział człowiek w białym fartuchu, prawdopodobnie lekarz. Jego zupełnie pozbawiona owłosienia głowa lśniła jakby została zrobiona ze szkła. Ostre światło jarzeniówek odbijało się od napiętej skóry.
– Proszę o dokument tożsamości – zwrócił się do Macieja, którego spowolnione procesy myślowe sprawiły, że nie od razu zrozumiał polecenie. Ospały mózg wyłączał się stopniowo, brak snu siał w nim spustoszenie.
Po kilkunastosekundowej analizie prośby wyjął z tylnej kieszeni spodni dowód osobisty i podał go człowiekowi za biurkiem. Całą siłą woli starał się utrzymać chwiejne skupienie, ale kiedy usłyszał, że powinien iść za nim do pomieszczenia, w którym dokona identyfikacji, znowu się zawahał. Przez krótką chwilę nie wiedział, po co przyszedł, a nawet gdzie właściwie był. Dopiero gdy w przestronnej sali wyłożonej białymi kaflami zobaczył metalowy stół na kółkach, świadomość wróciła mu w pełni. Na blacie, pod prześcieradłem niewyraźnie zarysowywała się sylwetka kobiecego ciała, z którego wciąż kapała woda. Niewielkie kałuże spływały wąskim strumieniem w stronę odpływu umieszczonego w podłodze.
Maciej podszedł do stołu, po przeciwnej stronie stanął mężczyzna bez włosów, spojrzeli na siebie. Odurzony zmęczeniem organizm Macieja nagle odzyskał, wydawałoby się, nadzwyczajną sprawność. Serce wzmogło pracę, w pośpiechu przetaczając szaleńczo pulsującą w żyłach krew, mięśnie napięły się niczym cięciwy gotowe do użycia, a płuca szybciej niż zazwyczaj unosiły klatkę piersiową. Mężczyzna w kitlu przeniósł swoje wielkie dłonie nad ciałem, chwytając w nie prześcieradło okalające twarz denatki. Maciej poczuł nieodpartą chęć, aby zacisnąć powieki, powstrzymał się jednak i, mimowolnie wstrzymując oddech, obserwował, jak białe płótno unosi się, odkrywając najpierw mokre kosmyki włosów, a następnie popielatą skórę z sinymi wybroczynami. Wiedział już, że nigdy w życiu nie zdoła zapomnieć tego widoku. Człowiek trzymający prześcieradło czekał na rezultat okazania zwłok.
– Czy ta kobieta nazywa się Mirosława Kosecka i jest pańska żoną? – zapytał zniecierpliwiony przedłużającym się milczeniem.
Maciej spojrzał na niego wzrokiem bez wyrazu.
– Nie, to nie jest moja żona – oznajmił chłodno.
Do domu wrócił radiowozem, ale nie pamiętał tego. Wycieńczone ciało nie zamierzało mu dłużej służyć. Trzymając się ścian, dotarł do sypialni i bezwładnie zwalił się na łóżko. Przespał dwa dni.Rozdział 4
Leszek starannie okrył wózek foliowym pokrowcem, założył nieprzemakalną kurtkę i gotów do wyjścia, stanął przed żoną.
– Odpocznij, kochanie, nas, dzielnych chłopaków, żaden deszcz nie zatrzyma. Idziemy na spacer – oświadczył dumnie.
– Tylko nie przesadzaj, proszę. – Róża z troską poprawiała okrycie wózka. – Nie chcę, aby Kacperek dostał kataru.
– O mnie to już nikt się teraz nie martwi... – Młody ojciec udał zasmucenie. – Można by powiedzieć, że wygryzł mnie własny syn.
– Teściowa się o ciebie martwi, Lesiu! – Filigranowa kobieta podeszła i, lekko wznosząc się na palcach, ucałowała zięcia w policzek. – Dlatego zaraz zakasam rękawy i upiekę ci coś słodkiego, żebyś miał do kawy, jak wrócisz.
– Dziękuję mamo, ale nie przemęczaj się.
– Ja akurat jestem w dobrej formie, to twoja żona wygląda jak z krzyża zdjęta. Dopilnuję, aby się przespała, gdy wyjdziecie.
Kiedy kobiety zostały same, matka objęła córkę w pasie i poprowadziła do pokoju. Obie były niskie i drobne, z daleka mogłyby uchodzić za dziewczynki wracające ze szkoły.
– Nie żartowałam – powiedziała, sadzając Różę na kanapie. – Masz się przespać, ja zajmę się wszystkim. A jeśli twoje samopoczucie wkrótce się nie poprawi, będziesz musiała odwiedzić lekarza, możliwe, że masz anemię.
– Nie, mamuś, to chyba nie anemia, tylko wynik stresu po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Moje życie stanęło na głowie. Urodziny Kacperka, śmierć Rafałka, strata pokarmu, zniknięcie Mirki, wyjazd Agaty, za dużo tego. – Róża poczuła chłód, podkurczyła nogi i głośno roztarła dłonie. Matka zdjęła koc z fotela obok i troskliwie okryła nim córkę, która przyjęła go z wdzięcznością. – A do tego wszystkiego tata... – dokończyła z wyrzutem. – Co ja mam zrobić, żeby mnie zrozumiał i zaakceptował Kacperka? Chcę, żeby go kochał tak samo jak inne swoje wnuki, żeby brał go na kolana i zabierał na długie spacery, tak jak robił to ze mną. Brakuje mi go. – Przeczesała włosy palcami i oparła się o zagłówek.
– Stary głupiec! – Matka usiadła na krawędzi łóżka. Dla niej to również była traumatyczna sytuacja. Doskonale wiedziała, co czuje córka, jak boleśnie rani ją odtrącenie ojca. – Wciąż go przekonuję, tłumaczę, czym jest in vitro, w tym celu przeczytałam wszystkie materiały, jakie mi dałaś, a on nadal swoje. Nieugięcie powtarza: „To dziecko jest wynikiem eksperymentu! Aby mogło się urodzić, wiele innych poczętych istot zostało wyrzuconych do kosza”.
– Ależ to bzdura! – Róża nie mogła słuchać tych bredni. – Przecież zapłodnione jajeczka z mojego wnętrza odrzuciła natura, to jak naturalne poronienie, niczyja wina, mamo... – Bezsilność wobec uporu ojca odbierała jej zapał do wyszukiwania kolejnych argumentów na swoją obronę. Skuliła się jeszcze bardziej i zarzuciła koc na głowę. Zwinięta w kłębek przechyliła się na bok i zamknęła oczy.
– Dajmy mu jeszcze trochę czasu. – Głos matki dochodził do niej jakby z oddali. – Niektórzy ludzie myślą bardzo powoli i wiele wody musi w rzece upłynąć, zanim cokolwiek do nich dotrze. – Głaskanie pomarszczonej, drobnej dłoni przyniosło Róży ukojenie, którego potrzebowała. Zasnęła szybko.