To nie mój problem - ebook
To nie mój problem - ebook
Dowcipna i urocza powieść. Lektura obowiązkowa dla fanek Becky Albertalli! - Ashley Poston, autorka „Geekerelli”
Aideen potrafi rozwiązać każdy problem. Poza własnym.
Najlepsza przyjaciółka zdaje się od niej oddalać, kłopoty w domu dają jej się coraz bardziej we znaki, a na dodatek skończyły się jej wymówki, żeby nie ćwiczyć na WF-ie. Ale kto powiedział, że bycie nastolatką jest proste?
Pewnego dnia Aideen wpada w szkolnej szatni na Meabh Kowalską. Ta wzorowa uczennica – zmęczona natłokiem obowiązków – szuka sposobu, by zrezygnować choć z części z nich. Aideen postanawia jej pomóc. Zgadza się spełnić jej prośbę i... zepchnąć ją ze schodów. Skręcona kostka = odwołane zajęcia!
Tak zaczyna się nieoficjalny „biznes” Aideen. Pomaga kolejnym osobom, jednak sama wpada po uszy w nowe tarapaty… tym razem sercowe. Gdy jej życie jeszcze bardziej się komplikuje, Aideen musi zmierzyć się z pytaniem: kto pomoże dziewczynie, która pomaga wszystkim?
Ciara Smyth - irlandzka autorka książek dla młodzieży. Studiowała aktorstwo, pedagogikę i pracę socjalną. Jej powieść Eksperyment „komedia romantyczna”, została nagrodzona w konkursie KPMG Children's Books Ireland Awards w kategorii Junior Juries. Uwielbia układać puzzle i prowadzić ożywione dyskusje ze swoimi zwierzętami.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-794-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko zaczęło się od tego, że Meabh1 Kowalska dostała ataku histerii w szatni dla dziewczyn. Każdy z was zna taką Meabh Kowalską, wierzcie mi. Ponadprzeciętnie ambitną laskę, która oprócz chęci wygrywania nie ma żadnych innych zainteresowań. Dziewczynę, która albo będzie rządzić światem, albo stanie się superzłoczyńcą opętanym żądzą zniszczenia go.
Albo jedno i drugie.
Płakała. W sumie to nie płakała, a wręcz wyła i miotała się po podłodze. Jej blada cera poczerwieniała, a ona waliła wokół pięściami. Napad histerii w całej krasie. Pewnie jej się wydawało, że jest sama.
Cóż, trochę za bardzo wybiegam w przyszłość. Wszystko zaczęło się godzinę wcześniej w sali wychowania fizycznego. Nasza nauczycielka WF-u, a zarazem nauczycielka języka angielskiego i główna trenerka (to było jej prawdziwe powołanie, które uwielbiała znacznie bardziej niż Emily Dickinson i Szekspira), za każdym razem urządzała poranne zapisy nie w klasie, tylko w sali gimnastycznej, gdzie balansowaliśmy na ogromnych, dmuchanych piłkach służących za krzesła. Nie umiem sobie wyobrazić, do czego właściwie służą. Do gry w zbijaka dla olbrzymów?
– ... więc zajęcia pani McKeever odbędą się w sali 103 zamiast 207. Jeśli chcecie wziąć udział w przesłuchaniu do musicalu, który będzie wystawiany w następnym semestrze, to wpiszcie się na listę. Gdzieś tam wisi. Wiecie co, najlepiej będzie, jak spytacie pana Smitha, to on zazwyczaj zajmuje się tymi sprawami...
Przetaczałam piłkę pod pupą z boku na bok, za każdym razem uderzając w Holly, gdy wychyliłam się w lewo. Nie zwracałam na nic uwagi. Myślałam o tym, że mama była dziś rano jakaś dziwna, i zastanawiałam się, czyby nie wysłać jej wiadomości z pytaniem, czy wszystko w porządku.
– Poproszę Jill, żeby przeczytała mój artykuł i dała mi notatki – powiedziała Holly. – Pod warunkiem, że będzie w stanie oderwać się od tego oślizgłego, głupiego mięśniaka, którego nazywa swoim chłopakiem.
Spojrzałyśmy na Jill i Ronana, który wyglądał, jakby chciał jej zaraz wpakować język do ucha. Spotykali się od trzech tygodni, a ja nie potrafiłam pojąć, co ona w nim widzi. Tak samo jak Holly, choć nie miałam nic przeciwko temu, że Jill spędzała mniej czasu z jedyną osobą, która faktycznie mnie lubiła. Jill mogła szlajać się ze wszystkimi. Ja miałam tylko Holly.
Podskakiwałam na swojej piłce tak długo, aż w końcu panna Devlin posłała mi jedno z tych swoich spojrzeń mówiących: „Mam już dość twoich wygłupów”, więc zatrzymałam się i wcisnęłam dłonie z całej siły w gumową powierzchnię, patrząc, jak bieleją mi czubki palców.
Byłam ciekawa, czy uda mi się wysłać wiadomość z ręką ukrytą w torbie. Wsunęłam dłoń przez nieco rozsunięty zamek i zaczęłam gmerać w środku.
– Na końcu, jak wszyscy dobrze wiecie... Aideen? Zginęło ci coś w tej torbie?
Panna Devlin była złośliwą jędzą.
– Szukałam telefonu, ale wydaje mi się, że wyciągnięcie go w tej chwili będzie dość nierozsądne.
Usłyszałam, jak Holly parska pod nosem.
– Masz rację, Aideen. Myślę, że to może poczekać. Tak samo jak gra wstępna, Ronan. – Pokręciła głową z obrzydzeniem, a on odtoczył się od Jill o kilkanaście centymetrów na swojej piłce i z pomrukiem irytacji wcisnął dłonie do kieszeni. – Jak już mówiłam, wybory do samorządu uczniowskiego odbędą się za trzy tygodnie, co stanowi dla was szansę spełnienia swojego demokratycznego obowiązku. Dziewczęta, kobiety ginęły dla waszego prawa do głosowania, więc mogłybyście przynajmniej z niego skorzystać. Chłopcy, macie w tej kwestii przewagę: jeśli chcecie posiedzieć i posłuchać, to proszę bardzo.
Kilku chłopaków wymieniło się pełnymi urazy spojrzeniami.
– Ależ proszę pani! Nie może pani mówić takich rzeczy! – powiedział Ronan.
Panna Devlin spojrzała na niego, czekając, aż wyjaśni, dlaczego nie powinna mówić takich rzeczy.
– To... to niesprawiedliwe.
Panna Devlin sprawiała wrażenie całkowicie nieporuszonej jego uwagą.
– Mam nadzieję, że kandydaci do samorządu uczniowskiego będą posiadać o wiele bardziej imponujące zdolności do prowadzenia debaty. Taka luźna sugestia.
Przyglądałam się, jak Ronan gryzie się w język, powstrzymując się przed rzuceniem jakiejś ciętej riposty. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie frustracji. Zachowywał się tak, jakby nie znał panny Devlin.
– Tak czy inaczej, wybory odbędą się pod koniec miesiąca, a tegoroczny przewodniczący będzie też waszym przewodniczącym klasy do końca wyższego cyklu2, więc, na litość boską, dokonajcie mądrego wyboru. Nie zamierzam brać udziału w spotkaniu konsultacyjnym z jakimś idiotą, który domaga się wolnych piątków, rozumiecie? To, że ktoś obiecuje wam, że jest w stanie zrobić coś, co wam się podoba, wcale nie oznacza, że jest to możliwe. A jeśli nie jest w stanie tego osiągnąć, to jest dla was kompletnie bezużyteczny.
Meabh Kowalska uniosła dłoń.
Holly nachyliła się w moją stronę i szepnęła:
– Wiesz co, chyba nikt nie ginął po to, by uczniowie w St. Louise mogli zagłosować na Meabh Kowalską, żeby podlizywała się nauczycielom przez następne dwa lata.
Zaśmiałam się szyderczo. Miała rację. Te całe wybory i tak były formalnością. Po pierwsze, Meabh była córką dyrektora, a po drugie, nie byłam w stanie wymienić nazwiska żadnej osoby na stanowisku przewodniczącego szkoły od czasu, kiedy zaczęłam tu naukę. Nikogo to nie obchodziło. Zwykle zgłaszała się tylko jedna osoba. To była dodatkowa praca bez żadnej nagrody, nie licząc możliwości opuszczenia paru zajęć – a opuszczanie ich nie miało najmniejszego sensu, skoro siedziało się wtedy i rozmawiało z nauczycielami.
– Tak, Meabh? – Nauczycielka wskazała ją dłonią. Na twarzy panny Devlin nie malował się wyraz znużenia, który przemykał po twarzach wielu innych pedagogów, gdy się zwracali do tej uczennicy.
Meabh wstała z miejsca.
– Zaraz wygłosi przemowę – powiedziała Holly. Nawet bez patrzenia wiedziałam, że przewraca oczami.
– Chciałabym powiedzieć kilka słów.
Rozległ się zbiorowy jęk.
– Zamknijcie jadaczki, wszyscy co do jednego! – warknęła panna Devlin. – Albo zaraz będziecie latać tam i z powrotem po drabince koordynacyjnej i to przed pierwszymi zajęciami. Zgadza się. Będziecie mogli usiąść obok swoich uroczych sympatii i śmierdzieć niemytymi pachami.
Klasa natychmiast przypomniała sobie przerażający gniew panny Devlin. Zamilkliśmy, zupełnie jakby wcisnęła klawisz wyciszania. Była jedną z tych nauczycielek, z którą można było sobie pożartować, ale kiedy wyczerpała już swój limit... no cóż, nikt nie odważył się sprawdzić, co by się stało po tym, jak wyczerpałaby swój limit, ale do rzucanych przez nią gróźb często zaliczała się nieludzka wręcz ilość ćwiczeń fizycznych.
Meabh wahała się przez chwilę, ale szybko wzięła się w garść.
– W tym roku będę ubiegać się o stanowisko przewodniczącej klasy i chciałabym poprosić o wasze wsparcie oraz przekazać pewne istotne informacje na temat inicjatyw, które mam nadzieję wprowadzić w życie. Przede wszystkim chodzi mi o inicjatywę ekologiczną, która umożliwi zredukowanie szokującej ilości odpadów produkowanych niepotrzebnie przez szkołę. Będę także prowadziła kampanię na rzecz wprowadzenia języka polskiego do tradycyjnego egzaminu końcowego. Jak wszyscy zapewne wiecie, moja rodzina ma korzenie polsko-irlandzkie, a w mieście jest duża polska społeczność, stanowiąca 2,7 procent ludności kraju. Po trzecie, będę chciała rozwiązać kwestię problemów związanych z procedurami przyjęcia do szkoły, przez które nasza społeczność uczniowska stała się niepokojąco jednolita i mało zróżnicowana. Mam nadzieję, że na mnie zagłosujecie. Chcę zająć się w tej szkole kwestiami, które są ważne dla uczniów, a moje drzwi są zawsze otwarte. Odpowiem teraz na każde wasze pytanie.
Rozejrzała się ponaglająco po sali, emanując aurą zniecierpliwienia, jaka bije od matki czekającej na to, aż jej dziecko samodzielnie zawiąże buty. Panna Devlin kazała nam być cicho, ale nie mogła nas zmusić do słuchania. Podążyłam wzrokiem za spojrzeniem Meabh, która przyglądała się, jak uczniowie obgryzają paznokcie albo bawią się włosami. Zmarszczyła brwi. Bardzo się starała, aby wyjść na spokojną i opanowaną. Prawie zrobiło to na mnie wrażenie, choć doskonale wiedziałam, że gdyby miała taką możliwość, to prędzej stłukłaby nas wszystkich na kwaśne jabłko i zażądała pełnego posłuszeństwa.
– Bardzo ambitne, godne podziwu i wcale nie kurewsko absurdalne pomysły, Meabh. Dziękuję. – Przeklinanie panny Devlin sprawiło, że klasa z chichotem wróciła do rzeczywistości. Meabh klapnęła z powrotem na swoją piłkę, wyraźnie poruszając szczęką. Wyjęła notes i zaczęła bazgrać w pośpiechu, a panna Devlin puściła nas wolno.
– Do zobaczenia na drugiej lekcji. Kaski i nagolenniki obowiązkowe. Żadnych wymówek.
Mówiąc ostatnie słowa, spojrzała na mnie, a ja wskazałam na siebie palcem i rozejrzałam się wkoło, udając, że mogła mieć na myśli kogoś zupełnie innego. Panna Devlin tylko przewróciła oczami.
Złapałam Holly za łokieć i wyszłam z nią na zewnątrz, gdzie panowało zimno.
– Słyszałaś Królową Meabh? – spytała, gdy przeszłyśmy przez boisko, aby dotrzeć do głównego budynku. – „Chcę się zająć w tej szkole kwestiami, które są ważne dla uczniów” – powiedziała, naśladując jej piskliwy głos. – Gdyby faktycznie chciała zająć się naszymi problemami, drukowałaby teraz fałszywe dowody osobiste albo załatwiała bilety na festiwal muzyczny Electric Picnic.
– To jest myśl – zgodziłam się. – Albo zamiast ulotek i plakietek rozdawałaby gotowe rozwiązania testów i torebki z ziołem.
Sprawdziłam telefon, aby zobaczyć, czy mama wysłała jakąś wiadomość. Nie wysłała. Przycisnęłam opuszki palców do szczęki w miejscu, w którym nagromadziło się całe napięcie, i wyczułam supeł boleśnie zaciśniętych mięśni. Kto by pomyślał, że można mieć takie supły na twarzy?
Holly mocno chwyciła moją dłoń. Spojrzała na mnie roziskrzonymi niebieskimi oczami.
– Zaklep mi miejsce na geografii, okej? Sprawdzę, czy Jill udało się wyzwolić z kleszczy Ronana.
– Kiedy ostatnim razem zaklepałam ci miejsce, skończyło się na tym, że usiadłaś z Jennifer Murphy, a ja zostałam sama.
W tym roku miałyśmy o wiele więcej wspólnych zajęć, ponieważ nie znalazłyśmy się w grupie kwalifikującej się do skorzystania z roku przejściowego, ale jak na razie nie spędziłyśmy razem zbyt wiele czasu, ponieważ do tej pory praktycznie wszystkie zajęcia miałyśmy osobno.
– Ona nie chodzi z nami na geografię – naburmuszyła się Holly.
Nie to miałam na myśli. Zresztą, to bez znaczenia. Nie muszę jej zaklepywać miejsca obok siebie. I tak nikt by go nie zajął.
– Dzięki, dzięki, dzięki – odparła, całując mnie po rękach. Przez sekundę czułam przyjemne łaskotanie, a potem znajome dziwne ściskanie w dołku, gdy patrzyłam, jak biegnie przed siebie, a jej zebrane w kucyk, idealnie pofalowane rude włosy podskakują.
Wyjęłam telefon i wysłałam wiadomość do mamy.
AIDEEN
Wszystko ok?
Jak można się było spodziewać, Holly ledwie zdążyła na geografię. Gdy weszłam i zajęłam dwa miejsca z przodu, nadal rozmawiała z Jill o swoim artykule. Wysłała mi wiadomość spod blatu swojej ławki, że nie chce robić zamieszania i że niegrzecznie byłoby z jej strony zostawić teraz Jill. To było całkiem zrozumiałe.
Nie dostałam żadnej wiadomości od mamy.
Naszym zadaniem było przeczytać ustęp o ruchach płyt tektonicznych i odpowiedzieć na pytania. Odpłynęłam myślami. Starałam się skupić na wszystkich rzeczach, które mogła robić mama. Ta lista była o wiele dłuższa niż lista rzeczy, co do których miałam nadzieję, że ich nie robiła. Ze statystycznego punktu widzenia oznaczało to, że prawdopodobnie była zajęta robieniem czegoś z listy tych dobrych rzeczy. Z pewnością odpisze mi w trakcie swojej przerwy na kawę.
_Nawet ze swoją ograniczoną wiedzą z zakresu statystyki wiesz, że to tak nie działa._
Zignorowałam ten głos. Ten złośliwy. Przez całe zajęcia trzymałam telefon wsunięty za pasek szkolnej spódnicy, żeby poczuć, jak wibruje, gdy mama już się odezwie.
Nie odezwała się.
Na wszystkie pytania udzieliłam błędnych odpowiedzi.
1 Meabh – imię pochodzenia irlandzkiego oznaczające „ta, która upaja / odurza / oszałamia”. Wymawia się jak Meave (wszystkie przypisy pochodzą od tłum.).
2 Wyższy cykl (_Senior Cycle_) to jeden z cykli, na jakie podzielona jest nauka w szkołach ponadpodstawowych w Irlandii. Jest nieobowiązkowy, trwa zazwyczaj dwa lub trzy lata, kończy go jeden egzamin tradycyjny, praktyczny lub zawodowy.2
Godzinę później ponownie stanęłam przed obliczem panny Devlin. Tym razem miałam przy sobie świstek papieru, a ona wielki, drewniany kij. No dobra, jego techniczna nazwa to camán i używa się go do gry w camogie1. Dla tych z was, którzy podobnie jak ja myślą, że wszystkie dziedziny sportu to tylko jakieś kije i piłki, jest to kolejna gra z użyciem kija i piłki. Ale dla panny Devlin i pozostałych dziewczyn z jej drużyny to kwestia życia i śmierci.
– Nie mam zamiaru tego czytać – powiedziała panna Devlin. Była niska, masywna i miała jasną karnację. Emanowała stanowczością, którą ignorowałam.
– W porządku. – Wzruszyłam ramionami i schowałam liścik do kieszeni.
– Będziesz dziś grać – odparła głosem, w którym można było wyczuć ukryty przekaz: „To był rozkaz, a nie prośba”.
– Nie, mam tu liścik – rzuciłam pogodnym tonem, wyciągając ponownie karteluszek i wygładzając go.
Panna Devlin zamknęła oczy i westchnęła głośno. Wolną ręką wyszarpnęła liścik.
– „Proszę zwolnić Aideen Cleary z lekcji WF-u. Złapała dżumę”.
Kaszlnęłam dyskretnie.
– Wcale nie masz dżumy.
– Ależ mam.
– Mogę zadzwonić do twojej mamy.
– Może pani.
Groziła mi w ten sposób od początku września, ale na razie niczego nie zrobiła. Miałam pewne podejrzenia co do tego, że mój ostatni wychowawca ostrzegł ją, że nie ma sensu tego robić, bo mojej mamy to nie obchodzi. Mama pewnie odgryzłaby mi głowę, gdyby się dowiedziała, że opuszczam WF, ale już dawno poradziłam sobie z tym problemem. Niestety, miałam złe przeczucia co do panny Devlin. Prędzej czy później nie będzie w stanie się powstrzymać przed wmieszaniem się w moje sprawy.
Reszta klasy przebrała się w spodenki i koszulki i ganiała się po boisku, choć był środek zimy. Kątem oka zobaczyłam, jak Holly się rozciąga. Brzeg jej koszulki podjechał w górę, odsłaniając kilka centymetrów gołej skóry. Holly była jedną z tych dziewczyn, które brały camogie bardzo na poważnie.
Panna Devlin spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek, a po chwili wyrzuciła ręce w powietrze w geście rezygnacji.
– Wszystko jedno. Tylko zajmij się czymś produktywnym. Nie napisałaś jeszcze dwóch prac z angielskiego, a jedną z nich masz oddać w ten piątek. Mówiłam ci, że następnym razem trafisz do kozy.
– Łał, plotkowała pani o mnie z nauczycielką angielskiego. Wydawało mi się, że jest pani ponad to.
Panna Devlin zrobiła się czerwona na twarzy, była już o krok od wybuchu.
– To ja jestem twoją nauczycielką angielskiego, sieroto.
– No tak. Wiedziałam, że wygląda pani znajomo.
Westchnęła, przez chwilę masując sobie skronie.
– Aideen, czy u ciebie w domu wszystko w porządku? Czy jest jakiś powód, dla którego nie odrabiasz prac domowych?
Przeszły mnie ciarki.
– Wszystko gra.
– Jeśli ze mną nie porozmawiasz, to nie wiem, czy będę mogła coś zrobić, aby ci pomóc. Nie chcę utrudniać ci życia. Chciałabym, żebyś się w coś zaangażowała. W cokolwiek. Żebyś miała w czymś oparcie.
– Chce mnie pani zmusić do gry w camogie, żeby rozwiązać nieistniejący problem. Wszystko w porządku. Nie licząc moich zgorzeli.
– Twojego czego?
– Moich zgorzeli. Przecież mówię, że mam dżumę. Moje ciało pokrywają zgorzele. Mam je pod ubraniem, rzecz jasna.
– Mogłaś przynajmniej poczytać trochę więcej o tego rodzaju chorobach, zamiast po prostu wybrać pierwszą lepszą z brzegu.
– To brzmi jak kolejna praca domowa.
Odwróciłam się i pobiegłam w stronę sali gimnastycznej, a panna Devlin tylko pokręciła głową. Nie widziałam tego, ale wiedziałam, że to zrobiła. Czułam bijącą od niej rezygnację.
Poszłam prosto do swojej ulubionej miejscówki. Nad główną salą znajdowało się coś w rodzaju balkonu. Był tam świetny zasięg, a w zeszłym roku udało mi się namówić nauczycielkę na zastępstwie, aby podała mi swoje dane logowania do Wi-Fi dla nauczycieli, bo sama nie potrafiła ogarnąć systemu. Podczas lekcji WF-u lubiłam siedzieć sobie na tym balkonie i w spokoju oglądać Netfliksa.
Zanim się tam usadowiłam, spróbowałam jeszcze raz dodzwonić się do mamy, ale nie odbierała. Miała być w pracy. Pracowała w salonie fryzjerskim, który otwierali około dziesiątej. Nic nie szkodzi. Pewnie ma wyciszony telefon. W chwili, gdy znalazłam serial, który mnie zainteresował, poczułam, że chce mi się siku, i westchnęłam na samą myśl o ponownym zejściu na dół po schodach. Zostawiłam większość swoich rzeczy, bo nie miałam przy sobie nic godnego kradzieży, ale telefon wsunęłam do kieszeni. Nie żeby był godny kradzieży, ale mimo wszystko wkurzyłabym się, gdyby podwędził mi go jakiś matoł.
Zbliżając się do damskiej szatni, przy której znajdowały się łazienki, usłyszałam jakieś nieludzkie wycie. Odbijało się echem od ścian, a im bliżej byłam szatni, tym głośniejsze się ono stawało. Przeżegnałam się. To koniec. To na pewno jakiś upiór albo demon. Szkołę umieszczono w murach starego klasztoru i choć sala sportowa znajdowała się w odrestaurowanym budynku, to z całą pewnością stał on na prastarym gruncie. W sumie wszystkie dzisiejsze grunty są prastare, prawda? Najprawdopodobniej miałam do czynienia z potępionym duchem jakiejś dziewczyny, która zmarła w trakcie wyjątkowo brutalnych egzorcyzmów. Pewnie dlatego, że żywiła jakieś nienaturalne (homoseksualne) uczucia, głosiła niepokojące myśli (opinie) lub została opętana przez Szatana (była napalona?).
Przez ułamek sekundy czułam autentyczne rozczarowanie, gdy okazało się, że to zwyczajna, prawdziwa nastolatka z atakiem gównianej histerii.
No dobra, można było odnieść mylne wrażenie, bo wszystko działo się w łazience, ale chodziło mi o napad złości. Ryk i zawodzenie stały się o wiele bardziej interesujące, gdy zobaczyłam, kim jest ta dziewczyna. Meabh Kowalska. Obserwowałam ją przez chwilę zaintrygowana, zupełnie jakbym oglądała rzadkie ujęcia jakiegoś stworzenia zachowującego się w sposób nieskrępowany w swoim naturalnym siedlisku.
_Widzimy tu przedstawiciela gatunku_ Perfectionist maximus _wykonującego rytualny taniec godowy charakterystyczny dla tych zwierząt. Czy widzicie, jak młóci dokoła rękami?_ _Wkrótce przystąpi do wyrywania sobie włosów z głowy._
Musiała zauważyć, jak trzęsę się ze śmiechu, bo nagle zastygła w bezruchu, a potem powolutku odwróciła głowę i spojrzała wprost na mnie. Jej niebieskie oczy były opuchnięte i zaczerwienione. Wyobraziłam sobie, jak zapewne mnie widziała w chwili swojej słabości. Wcale się nie hamowałam, oczami wyobraźni podziwiając kaskadę swych nieujarzmionych, lśniących, brązowych loków oraz niebieskie oczy, w których błyszczało rozbawienie.
Z jej ust wydobył się zdławiony jęk.
– Ty.
– Uhm.
Uśmiechnęłam się szeroko i zakołysałam w przód i w tył na piętach. To był najlepszy dzień mojego życia.
Często daję się ponieść dwóm fantazjom. W jednej przyłapuję wrogów w chwili, w której mam przewagę, oni są zażenowani, a ja mogę pokazać, jaka to jestem wyniosła i cool. W drugiej wiodę wspaniałe i niesamowite życie i wracam na szkolny zjazd absolwentów, aby przechwalać się tym przed innymi. Przykładowo, stworzyłam aplikację, której wszyscy używają, wjeżdżam na propsie na salę, a ludzie korzystają z apki i mówią: „Och, Aideen, miło cię widzieć po tych dziesięciu latach. Jesteś na Flubberygiblets?”, a wtedy ja wzruszam ramionami, jakby w ogóle mnie to nie obchodziło. „To ja ją wymyśliłam”, odpowiadam. Wszyscy uznaliby, że odniosłam sukces, a wtedy rzuciłabym coś w stylu: „Poznaliście już Kristen Stewart, moją żonę? Lecimy dziś wieczorem prywatnym odrzutowcem do Miami, żeby się obściskiwać i bzykać do upadłego. Nara, frajerzy”.
Tak prezentował się pierwszy możliwy scenariusz, a ja przez ułamek sekundy martwiłam się, że przedobrzyłam. Może od tego momentu wszystko potoczyłoby się znacznie gorzej, chyba że jednak uda mi się rozpracować tę całą apkę i nauczyć się kodowania. Nikła szansa, bo nie ogarniałam, jak stworzyć plan finansowy w Excelu, a zapisane przeze mnie formuły nie chciały dodawać do siebie liczb. Bez przerwy wyskakiwał mi jeden symbol: Σ.
Nazwanie Meabh Kowalskiej wrogiem było trochę na wyrost. Mówienie, że mam wrogów, brzmi tak, jakbym toczyła imponujące pojedynki i wymyślała skomplikowane fortele mające na celu zniszczenie przeciwnika, podczas gdy w rzeczywistości wygląda to o wiele skromniej. Przez całe życie chodziłyśmy z Meabh do jednej klasy i „niekoniecznie do siebie pasowałyśmy”, jakby to ujął któryś z nauczycieli. To naprawdę fajny sposób na określenie tej sytuacji. Tak samo jak naklejki w kształcie słonika z napisem „Starałaś się” pod moimi zadaniami domowymi były fajnym sposobem na powiedzenie mi, że jestem głupia, skoro wszyscy inni dostawali orły z napisem „Doskonale ci poszło” albo goryle z napisem „Dobra robota”. Po kilku latach nie ma znaczenia, dlaczego za sobą nie przepadacie, po prostu nie lubicie się i już. Przecież to nie tak, że pamiętam każdy szczegół tych wszystkich sytuacji, gdy sprawiała, że czułam się gorsza, tak jak robiły to te wszystkie głupie naklejki ze słonikiem.
Był listopad 2013 roku, godzina jedenasta i padał deszcz. Ale nie taki siąpiący, tylko ulewny. W ramach szkolnego projektu otrzymaliśmy polecenie wykonania w pudełku po butach modelu sceny z pewnej książki, którą faktycznie przeczytałam. Naprawdę spodobało mi się to zadanie, więc dla odmiany bardzo zaangażowałam się w zrobienie tej pracy domowej. Podzieliliśmy się zadaniami. Meabh miała skonstruować krzesła na widowni i stworzyć malutkie figurki ludzi, a ja miałam zaprojektować tło tak, aby wyglądało jak scena. Poszłam do jej domu w niedzielę z pudełkiem pod pachą. Namalowałam scenę najlepiej, jak umiałam, wycięłam zdjęcie czerwonych zasłon z jakiegoś katalogu meblowego i umieściłam po bokach. Uznałam, że wyszło całkiem dobrze. Nawet nie spojrzała na moje dzieło i wykrzywiła twarz w paskudnym grymasie.
– Co. To. Jest? – zaskrzeczała i wzięła moje pudełko, trzymając je w palcach z dala od swojego ciała, tak jakby miała się zarazić moją przeciętnością.
Żałuję, że nie powiedziałam jej, żeby się ogarnęła, bo to tylko szkolny projekt, ale byłam nieśmiała i szybko wpadałam w zakłopotanie, więc utkwiłam wzrok w butach i z trudem przełknęłam ślinę.
– Naprawdę myślisz, że to... – Wskazała setkę miniaturowych, idealnie skonstruowanych, drewnianych krzesełek z realistycznymi aksamitnymi siedzeniami – ... pasuje do tego? – Wyglądała, jakby diabeł w nią wstąpił, i pomachała mi pudełkiem przed twarzą. – To repliki krzeseł w stylu wiktoriańskim wykonane w skali 1 do 24, a to coś ma kurtynę przyklejoną taśmą. Mogłaś chociaż użyć kleju.
Nie miałyśmy kleju. Musiałam przeszperać szuflady z przydasiami w poszukiwaniu końcówki taśmy klejącej na rolce i ulżyło mi, gdy ją znalazłam, bo wiedziałam, że nie było opcji, żeby mama poszła kupić nową rolkę taśmy specjalnie do tego projektu.
Na przestrzeni lat dużo myślałam o tamtej chwili. To jedna z takich rzeczy, które przypominają mi się w momencie, gdy próbuję zasnąć. I choć wiem, że to Meabh zachowała się wtedy jak ostatnia kretynka, znów czuję ten sam wstyd. On jest jak uśpione zwierzę zamieszkujące mój brzuch, które budzi się co jakiś czas i ściska mnie za gardło.
*
Stojąc w szatni i patrząc na zaczerwienione oczy i policzki Meabh, po tych wszystkich latach przypomniałam sobie jeszcze jeden szczegół z tamtego dnia w podstawówce: sposób, w jaki przycisnęła palce dłoni do czaszki – z taką siłą, jakby kości jej kłykci miały zaraz przebić skórę. Pamiętam, że jej ojciec wszedł do pokoju, a Meabh wzdrygnęła się, gdy wyjął jej pudełko z ręki.
„Nie podnoś głosu, Meabh”, powiedział, a ona przeprosiła.
Pan Kowalski kazał mi zadzwonić do mamy, żeby mnie odwiozła, bo Meabh miała lekcje do odrobienia. Nie był typem faceta, który by się wściekał lub krzyczał, ale to sprawiało, że wydawał mi się jeszcze bardziej przerażający. Nie wiedziałam, jak zareagować na jego milczące poczucie rozczarowania. Nie chciałam przy nim mówić, że nie mam telefonu. Albo że nie mamy samochodu i że mama kazała mi wrócić autobusem. Nie chciałam też mówić, że mama nie dała mi tyle pieniędzy, żeby wystarczyło na bilet, więc po prostu wróciłam do domu piechotą. Mamy nie było, a ja nie miałam klucza do mieszkania, więc usiadłam na schodach w korytarzu i czekałam tak długo, aż w końcu wróciła, przytuliła mnie wiotkimi ramionami i pocałowała niedbale w czoło, a jej oddech sprawił, że oczy zaczęły mi łzawić.
W poniedziałek w szkole okazało się, że Meabh całkowicie przearanżowała zawartość pudełka. W środku były prawdziwe malutkie zasłony i sznurek, za który można było pociągnąć, aby je rozsunąć. Nauczycielka dosłownie piała z zachwytu, a Meabh nie pisnęła nawet słowem, że nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Mimo to nauczycielka wiedziała. Obie dostałyśmy po szóstce, a ja w końcu otrzymałam tę idiotyczną naklejkę z orłem. Odkleiłam ją z kartki i przylepiłam do wewnętrznej strony piórnika. Nie chciałam na nią patrzeć, ale też nie chciałam się jej pozbywać.
Mimo to nie żywię do Meabh urazy. Jest, jaka jest. Upierdliwa i w gorącej wodzie kąpana. Nie lubiłam jej ani tych jej przemów i nieustannego wymądrzania się, ale to Holly jej nienawidziła. Od zawsze ze sobą rywalizowały. Gdy miały po sześć lat, Meabh podstawiła jej nogę na chwilę przed wykonaniem jakiegoś ćwiczenia gimnastycznego, przez co Holly skręciła kostkę. Holly była przekonana, że wykręciła jej numer w stylu Tonyi Harding2. Nie byłam co do tego przekonana, bo wydawało mi się, że Meabh nie chciała z nią wygrać walkowerem, tylko pokonać ją tym, że jest od niej lepsza. A potem wypomnieć jej prosto w twarz, że starała się ze wszystkich sił, a mimo to i tak przegrała. W zeszłym roku Meabh urządziła po egzaminach imprezę, a jej ojciec kazał jej zaprosić wszystkich uczniów z klasy, choć tak naprawdę z nikim się nie przyjaźniła. Jestem prawie pewna, że ta impreza to był również jego pomysł. Więc tego samego wieczora Holly zaprosiła grupę dziewczyn na dyskotekę w hotelu, a jej matka zapłaciła za nas wszystkie, abyśmy mogły wejść. Z pewnością Meabh nie pomógł fakt, że to właśnie ją wybierano na kapitana drużyny camogie przez trzy lata z rzędu, a nie Holly.
– To musi być dla ciebie wyjątkowo żenujące – powiedziałam. – Myślałam, że przestałaś miewać te ataki histerii lata temu, ale najwyraźniej nie miewasz ich już tylko publicznie.
– To szkolna szatnia. Technicznie rzecz biorąc, jest to miejsce publiczne – odparła, siadając po turecku na podłodze.
– Miło, że poprawiasz mnie w kwestii jakiegoś drobiazgu, zamiast się wypierać, że w wieku szesnastu lat ciągle masz napady histerii.
– Teraz trudno byłoby mi temu zaprzeczyć.
– Owszem. Ale odbierasz mi całą zabawę. Chcę rozkoszować się twoim upokorzeniem.
Zamiast rzucić jakąś kąśliwą uwagę, Meabh siedziała na podłodze, a z oka wypłynęła jej łza i pociekła w dół po twarzy. Mimowolnie zrobiło mi się jej żal. Przyglądałam się, jak ta malutka, smutna łezka spływa powoli po jej policzku, gdy nagle...
– Czy ty...? – wskazałam palcem wstrząśnięta.
– Co? – spytała wyraźnie skonfundowana.
– Przed chwilą... zlizałaś z twarzy własną łzę. Spłynęła ci do kącika ust, a ty wysunęłaś język i ją zlizałaś.
Wzruszyła ramionami.
– Jest słonawa w smaku.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– To wytłumaczenie wcale nie jest tak sensowne, jak ci się wydaje. „Jest słonawa w smaku” nie tłumaczy zlizywania wydzieliny wypływającej z własnego oka. Jest cała masa rzeczy, które są słone, ale to nie znaczy, że można lizać, co ci się żywnie podoba.
– Co na przykład?
Zastanawiałam się przez chwilę.
– Hmm... SÓL DROGOWA! – ogłosiłam triumfalnym tonem. – Albo piasek.
– Albo spocona pacha – dodała.
– Albo fiut.
– Na litość boską, Aideen. Ohyda. – Jęknęła i zmarszczyła nos. Za chwilę parsknęła śmiechem, a ja całkiem zapomniałam, że miałam rozkoszować się jej cierpieniem.
W ten sposób dochodzimy do drugiego powodu, dla którego Meabh mnie wkurzała. Nawet jeśli z technicznego punktu widzenia to wcale nie była jej wina. W trakcie naszego pierwszego roku szkoły podstawowej wszyscy nazywali mnie lesbijką, bo od zawsze trzymałam się z Holly, która miała całe grono znajomych i przyjaciół z różnych klubów i stowarzyszeń. Ja nie miałam żadnych. I tak nigdy nie czułam się komfortowo w ich towarzystwie. O pewnych aspektach mojego życia wiedziała tylko Holly, a ja wolałam, aby tak pozostało. Oznaczało to jednak, że trudno było mi nawiązać więź z kimkolwiek innym. Od zawsze miałam poczucie, że jestem oszustką. Tak czy inaczej, powiedziałam pewnej dziewczynie, którą w tamtym czasie uważałam za przyjaciółkę, że chyba jestem lesbijką, ona o tym rozpowiedziała, a ja przez długi czas musiałam użerać się z grupką osób, które naprzykrzały mi się z tego powodu.
Aż w końcu dwa lata temu wszyscy zrobili się superświadomi, a kilka dziewczyn wyznało, że są biseksualne. Meabh powiedziała, że też jest lesbijką, a ta sama grupa ludzi, która się ze mnie naśmiewała, zachowała się tak, jakby nic się nie stało. I choć Meabh raczej nie była lubiana i popularna, nikt nie zamierzał stroić sobie z niej żartów z tego powodu, bo bycie homofobem stało się nie do przyjęcia. Co, oczywiście, jest wspaniałe. Po prostu nie było wspaniałe dla mnie w tamtym czasie. To niesprawiedliwe, że Meabh, Orla i Katia miały tak łatwo. Ja przeszłam przez prawdziwe piekło, one zostały uznane za odważne, a cała reszta udawała, że nasza szkoła od zawsze była tęczową utopią.
– Zdradzisz mi powód tych lamentów? Dostałaś z czegoś czwórkę? – zażartowałam.
Meabh zacisnęła usta.
– Przegram.
– Co takiego, wybory do samorządu? Byłaś wiceprzewodniczącą. Jesteś zdecydowaną faworytką. Poza tym nie ma żadnych innych kandydatów.
– Na razie_._ Na pewno przypałęta się jakiś idiota. Mam tyle do zrobienia. Muszę stworzyć kampanię. Powiedziałam, że wszystkim się zajmę, a przecież nie mam nawet pojęcia od czego zacząć, a nie mogę nie zrobić niczego.
Po jej twarzy spływały strumienie łez. Była beznadziejnym przypadkiem.
– To tylko głupie wybory. Nie musisz tworzyć żadnych kampanii ani inicjatyw. Nikogo to nie obchodzi. Zupełnie nikogo. A jeśli nawet przegrasz, to co? Już i tak masz wystarczająco dużo zajęć, więc czy aby na pewno jest ci to potrzebne?
Oprócz pełnienia funkcji kapitana drużyny camogie Meabh zawsze miała ręce pełne roboty. Ciągle prowadziła jakieś zbiórki, zbierała podpisy pod petycjami albo brała udział w zawodach. Nie było tygodnia, żeby nie lobbowała wśród nauczycieli, naciskając na wprowadzenie jakichś zmian. W zeszłym tygodniu nagabywała starego woźnego tak długo, aż w końcu zgodził się zamawiać w przyszłości wyłącznie energooszczędne żarówki.
– Nic nie rozumiesz – odparła. Nie złośliwie, tak jakbym nie była w stanie tego zrozumieć, bo jestem tępa, chociaż to prawda, ale w taki sposób, jakby naprawdę chciała, abym zrozumiała.
– Nie rozumiem większości rzeczy – przyznałam – ale może w takim razie powiesz mi, jak to jest być panną mądralińską, co?
Najwyraźniej Meabh dalej była zdezorientowana po swoim napadzie histerii, bo zaczęła mi wszystko opowiadać. Mnie. Dziewczynie, która wycięła zasłony z katalogu, zamiast uszyć je od podstaw. Oto jak nisko można upaść.
– Powiedziałam już, że zrobię te wszystkie rzeczy, i nie mogę zawieść. Nie mogę.
Sprawiała wrażenie autentycznie zestresowanej, a ja naprawdę tego nie rozumiałam. Sięgnęłam do pokładów swojej głęboko ukrytej empatii i jedyne, co znalazłam, to jedno wielkie nic. Meabh miała dosłownie wszystko. Była prawdziwym mózgowcem, a w jej rodzinnym domu były aż dwa salony, na litość boską. Mimo to starałam się, jak mogłam.
– Słuchaj – odparłam rzeczowym tonem. – Mnie bez przerwy coś się nie udaje. Obiecuję ci, że nic się nie stanie. Przecież to cię nie zabije.
– Właśnie tego się obawiam.
– Obawiasz się, że to cię nie zabije? – Tej dziewczyny nie dało się zadowolić. – Zrobimy tak. Jeśli faktycznie przegrasz, to sama cię wykończę. Co ty na to?
Wstała z podłogi ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. Takim, jak u seryjnych morderców na chwilę przed tym, zanim odrąbią ci głowę i założą ją sobie jak kapelusz. Cofnęłam się o kilka kroków, ale ona mnie osaczyła. Tak się kończy bycie dobrym Samarytaninem. Giniesz w damskiej szatni z rąk obłąkanej, przesadnie ambitnej nastolatki.
– Wiesz, co będzie, jak poniosę porażkę? Czego mnie to nauczy?
Naparła na mnie tak, że dotknęłam plecami ściany, która była wilgotna od skroplonej pary po prysznicach. Jej groźne spojrzenie spotęgował rozmazany tusz do rzęs spływający po twarzy. Roześmiałabym się, ale byłam prawie pewna, że gdybym to zrobiła, Meabh rozwarłaby szczęki, a ja zostałabym pochłonięta przez mroczną czeluść jej brzucha.
– Odkryję, że porażka to nie koniec świata.
Otworzyłam usta, aby powiedzieć piskliwym głosem, że odkrycie tego prędzej czy później wcale nie byłoby dla niej aż tak straszną nauczką. Mogłoby pomóc w ograniczeniu liczby ataków histerii. Jednak Meabh zakryła mi usta ręką.
– Może wtedy wrzuciłabym na luz. Nie przeżywałabym tak mocno prac domowych. Pomyślałabym sobie, hej, Meabh, wyluzuj. Spuść parę z cycków.
Parsknęłam śmiechem w jej dłoń, bo jej cycki faktycznie były zbyt napięte, a poza tym spodobało mi się to określenie. Ciągnęła dalej, ignorując mój chichot.
– Pomyślałabym, że najgorsze już za mną i że to przetrwałam. Że zmarnowałam całe lata swojego życia na byciu perfekcjonistką.
Przytaknęłam z ustami nadal zakrytymi jej dłonią. Powoli i z rozmysłem pokręciła przecząco głową.
– Zaczęłabym od czegoś mało istotnego. Zamiast trzech godzin poświęciłabym tylko dwie na przygotowanie tematu do _comhrá_3, a _múinteoir_4 Nic Gabhann nawet by tego nie zauważył, ponieważ już i tak władam doskonałym, płynnym irlandzkim.
Przesunęła nieznacznie rękę, tak że zakrywała moje nozdrza. Chciałam jej powiedzieć, że utrudnia mi oddychanie, którego potrzebuję do życia, ale jej uścisk był jak imadło, więc mogłam jedynie polizać ją po wewnętrznej stronie dłoni. Skrzywiła się i zabrała ją, wycierając w spódnicę.
– Fuj. Nie liż mojej ręki – powiedziała, przełamując napięcie.
– A jeśli były na niej ślady łez?
Nawet się nie uśmiechnęła. Zamiast tego kontynuowała tę dziwaczną tyradę.
– Popadnięcie w samozadowolenie przyczyni się do kolejnych porażek. Zacznie mi się wydawać, że bycie wałkoniem jest w porządku. Przecież to tylko rok przejściowy, w ogóle się nie liczy. A potem nastąpi etap, gdy będę sobie wmawiać, że przecież to tylko piąty rok. Egzaminy są dopiero w przyszłym. Teraz są jedynie ćwiczenia i kursy. Dostałam czwórkę, też mi coś. Do diabła, dlaczego by nie zrobić sobie przerwy i zdawać matmę na poziomie podstawowym? Przecież wcale nie muszę otrzymać wszystkich sześciuset dwudziestu pięciu punktów.
Wątpiłam, aby ktokolwiek potrzebował 625 punktów. Jednak Meabh była typem osoby, która prawdopodobnie wygrawerowałaby wyniki z egzaminu końcowego na swoim nagrobku, więc doskonale rozumiałam, dlaczego chciała, aby były dobre. W tym momencie odsunęła się ode mnie na kilka kroków.
– Może po rezygnacji z matematyki na wyższym poziomie doszłabym do wniosku, że w końcu mam czas, żeby pójść na imprezę.
Z tą imprezą to mało prawdopodobne.
– Na miejscu ktoś zaproponuje mi crack. A ja pomyślę: „Spoko, mam do napisania wypracowanie z biologii, ale przecież mogę to zrobić rano”.
– Chyba się zagalopowałaś. Znasz kogoś, kto przynosi crack na imprezy?
– Czytałam _Zapytaj Alice_5! – oznajmiła. Jakby to załatwiało sprawę. – Gdy raz wciągniesz amfetaminę, już nie ma odwrotu.
Pokręciłam głową, uświadamiając sobie, że Meabh uważała amfetaminę i crack za jedno i to samo oraz że nie miała bladego pojęcia, jak je przyjmować.
– Za kilkanaście lat będziesz się zastanawiać, co się stało z tamtą dziewczyną ze szkoły. Dawniej odnosiła same sukcesy. Aż w końcu któregoś dnia miniesz kogoś leżącego w rynsztoku z igłą wbitą w ramię i mętnym spojrzeniem szklistych oczu. Jakie to smutne, pomyślisz sobie. Ciekawe, co się z nią stało. Jest taka młoda. Pewnie jest w tym samym wieku co ty.
Urwała, a jej oczy nabrały nieobecnego wyrazu.
– I to będziesz ty? – spytałam.
Westchnęła z irytacją.
– Tak, to chyba oczywiste. W przeciwnym razie zakończenie byłoby całkiem pozbawione sensu, gdyby tym kimś okazała się jakaś przypadkowa osoba, a ja wyruszyłabym w świat i wynalazła nowe odnawialne źródło energii albo zakończyła globalny kapitalizm.
Zastanawiałam się przez chwilę.
– W twojej opowieści jest kilka luk – odparłam. – Po pierwsze, gwarantuję ci, że za kilkanaście lat z pewnością nie będę zastanawiać się, co porabiasz. – Będę zbyt zajęta uprawianiem seksu z moją żoną, Kristen Stewart, na łóżku obsypanym kasą zarobioną na apce. – Po drugie, gołym okiem widać, że nie masz pojęcia, jak bierze się amfetaminę, bo gdybyś wiedziała, to wierz mi, ze swoją przynależnością do klasy średniej wylądowałabyś na jakimś odwyku dla śmietanki towarzyskiej, a nie w rynsztoku. A po trzecie, prędzej umrzesz na spowodowany stresem zawał serca, zanim cokolwiek z tego się wydarzy, więc na twoim miejscu wcale bym się tym nie martwiła.
Przez sekundę Meabh nie robiła nic, a ja pomyślałam, że pewnie zastanawia się nad przedstawionymi przeze mnie rozsądnymi argumentami.
Nagle wybuchnęła płaczem. Tym razem łez było o wiele za dużo, by mogła je sobie zlizać z twarzy.
– NO DOBRA JUŻ, DOBRA! – zawołałam, przekrzykując jej ryki i metaforyczne rozdzieranie szat. – COŚ WYMYŚLĘ!
Zamilkła na moment i otaksowała mnie wzrokiem od stóp do głów.
– Niby co?
– A czego tak właściwie potrzebujesz? – zapytałam ostrożnie.
I tak to się zaczęło.
1 Camogie – kobieca odmiana sportu o nazwie hurling, w którym gracze używają kijów i piłek. Popularna szczególnie w Irlandii.
2 Tonya Harding – amerykańska łyżwiarka figurowa, która zaplanowała atak na swoją konkurentkę, Nancy Kerrigan, mający na celu uszkodzenie jej prawej nogi i wykluczenie z udziału w igrzyskach olimpijskich.
3 _comhrá_ – rozmowa
4 _múinteoir_ – nauczyciel
5 _Zapytaj Alice_ (_Go Ask Alice_) – książka opowiadająca historię nieśmiałej licealistki z bogatego domu, która na imprezie nieświadomie bierze LSD i stopniowo uzależnia się od narkotyków, doprowadzając swoje życie na skraj przepaści. Autor nieznany.