-
W empik go
To, o czym zapomnieliśmy - ebook
To, o czym zapomnieliśmy - ebook
Justyna Cichowska z dnia na dzień porzuca swoje życie w Warszawie i wraca do miasteczka, w którym się wychowała. Jednak powroty nie zawsze bywają łatwe, a ona doskonale się o tym przekona. Kilka lat temu zostawiła tutaj Huberta – jedynego mężczyznę, którego kochała. Jedynego mężczyznę, który potrafił zatrząsnąć jej sercem. Co się stało, że wyjechała? Jakie przywitanie ją czeka? Czy o wszystkim jest się w stanie zapomnieć? I najważniejsze… Czy miłość ma termin ważności, czy można kochać nieprzerwanie? Romantyczna i wzruszająca historia miłosna Justyny i Huberta, która bez wątpienia poruszy Wasze serca! A w tle malowniczy krajobraz Miłorzębów… /SECOND CHANCE ROMANCE/ /FRIENDS TO LOVERS/ /DUAL POV/ /MAŁE MIASTECZKO/ /JEDNOTOMÓWKA/
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788396819109 |
| Rozmiar pliku: | 349 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Justyna
– To nie ma sensu, Marek – szepnęłam do mężczyzny, z którym od dwóch lat dzieliłam życie.
Był późny wieczór, za oknem już dawno się ściemniło, a my siedzieliśmy we dwoje przed telewizorem, na ogromnej, skórzanej kanapie, oglądając jakiś denny sobotni program, który miał człowieka rozerwać, a mnie osobiście jedynie wkurwiał.
– Mówiłaś coś? – odezwał się.
W końcu spojrzałam w jego stronę, ale Marek wciąż wpatrywał się w ekran. To, co przed momentem oświadczyłam, było dla niego niczym jakiś nic nieznaczący szelest. Mogłam odpuścić. Mogłam pokręcić głową i rzucić zdawkowe: „Nie, nic. Oglądajmy dalej”. Ale nie chciałam. Nie potrafiłam dłużej tego ciągnąć. Tkwienie w tej apatii mnie niszczyło. Każdego dnia, kawałek po kawałku, coś traciłam. Prawdopodobnie siebie i swoją przyszłość, która miała przecież wyglądać zupełnie inaczej.
Już od dłuższego czasu próbowałam grać na zerwanych strunach, ale w końcu przyszedł moment, w którym musiałam sama przed sobą przyznać, że to było niemożliwe, że ta melodia nie była właściwa.
Każde „kocham cię” było rzucane niedbale i nieprawdziwie – przecież ja go nigdy tak naprawdę nie pokochałam. Znałam miłość. To, co czułam do Marka, nawet obok niej nie leżało. Każde przytulenie było niczym zagarnianie do siebie kumpla, a nie drugiej połówki. Każdy seks był tak naprawdę nic nieznaczącym aktem, a nie pasją i czystym pożądaniem.
My tak właściwie nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.
Całkowicie o sobie zapomnieliśmy.
I nie potrafiłam sobie przypomnieć dnia, w którym zaczął się ten marazm. Co do tego doprowadziło? Czyja to była wina? Czy cokolwiek było jeszcze do uratowania?
W chwili, kiedy przestałam zadawać sobie w myślach kolejne pytania, zrozumiałam, że podjęłam decyzję. Właściwie chyba podjęłam ją już wcześniej, bo rozmyślałam o tym wszystkim od dłuższego czasu, ale musiałam się w tym wyborze utwierdzić.
Może to przez pojawiającą się wiosnę? Może w końcu wybudziłam się z tego zimowego snu?
– Chcę to zakończyć – oznajmiłam pewnym siebie głosem.
Patrzyłam, jak obraca głowę w moją stronę. Obserwowałam każdy jego ruch, jakby dział się w zwolnionym tempie. Kiedy nasze spojrzenia się odnalazły, już wiedziałam. Miałam stuprocentową pewność.
To nie było spojrzenie, które pamiętałam sprzed dwóch lat. Nie było w nim żadnej iskry. Żadnego zainteresowania. Żadnej chęci poznania mnie, choćby na nowo, kolejny raz.
To przepadło bezpowrotnie.
I mimo wszystko… nie było mi żal. Wręcz przeciwnie. Poczułam ulgę.
Odkąd Marek wyprowadził się z mojego mieszkania, minął prawie tydzień. Przez ten czas ani razu się nie kontaktowaliśmy. Ucięliśmy tę pępowinę za jednym zamachem. Nie było krzyków, wywlekania brudów, ustalania, kto zawinił, kto się bardziej starał, komu przestało zależeć. Po prostu spakował swoje walizki, pożegnaliśmy się i wyszedł. Rozstaliśmy się bez emocji. Zupełnie jakbyśmy byli sąsiadami, którzy minęli się przypadkiem na klatce schodowej, pozdrawiając się krótkim „dzień dobry”, choć w rzeczywistości mieliśmy za sobą dwuletni związek. Może i było to brutalne, ale nie tęskniłam. Nie zastanawiałam się nawet, co w tej chwili robił. Po prostu żyłam dalej jak gdyby nigdy nic…
Dopiero dwa tygodnie od rozstania coś się zmieniło. A właściwie to zrozumiałam, że… niewiele się zmieniło. Rozstanie z Markiem było tak naprawdę jedynie początkiem, które prowadziło do dalszych zmian. Związek z nim nie był jedynym wypaleniem, które czułam. Całe moje obecne życie nie dawało mi spełnienia, choć na pierwszy rzut oka można by zakładać inaczej.
Byłam kobietą z korpo. Trybikiem w machinie i to bardzo dobrze naoliwionej. Nie dobiłam jeszcze trzydziestki, a zarabiałam tyle, że mogłam sobie na wiele pozwolić. Ale sobie nie pozwalałam. Czy tego wszystkiego pragnęłam? Czy chciałam, żeby właśnie tak wyglądało moje życie? Na pewno nie chciałam być w kropce.
A tak się złożyło, że teraz w niej byłam.
Tkwiłam się w bańce, którą sama sobie stworzyłam, do której sama dążyłam. Powinnam być z siebie dumna. Ale jedynie patrzyłam z boku na swoją codzienność i czegoś ważnego w niej brakowało.
Ocknęłam się, gdy Daria, moja asystentka, weszła do gabinetu.
– Za chwilę masz rozmowę na zoomie z Urbańskim – zaczęła. – Potem o dwunastej spotkanie w konferencyjnej z nowym klientem. Rafała przełożyłam na jutro, bo już nie dało się go nigdzie wepchać. Pamiętaj jeszcze, że stary chciał cię widzieć, więc może…
Zupełnie wyłączyłam się, słysząc jej trajkotanie. Widziałam poruszające się usta, wymalowane bordową szminką, ale nic nie dochodziło do moich uszu. Byłam odcięta. Totalny blackout.
Co się ze mną, do kurwy, działo?!
Oparłam łokcie na biurku, przymknęłam oczy i zaczęłam palcami masować skronie. Okrężne ruchy. Powoli, ale mocno. Czułam się, jakby łeb miał mi zaraz eksplodować.
– Justyna?… – usłyszałam jakby z oddali. – Justyna, dobrze się czujesz? Co jest?
Uniosłam powieki i pomału na nią spojrzałam.
Wyglądała na lekko zaniepokojoną, ale w głównej mierze się niecierpliwiła. I nie mogłam jej za to winić. Tutaj liczył się czas. Liczyły się deadliny i efekty. Nie było miejsca na zamulanie i przestój. Tu nie praktykowaliśmy sztuki „bez pośpiechu”. Tu się albo zapierdalało, albo wypierdalało.
I mnie czekał właśnie ten drugi scenariusz.
– Spotkam się teraz ze starym – oświadczyłam, wstając zza biurka.
– Ale jak to? – zapytała, energicznie przeglądając swój kajet. – Teraz zoom, a potem…
– Mam w dupie zoom – rzuciłam, mijając ją. – Zajmij się tym. Znasz temat, więc sobie poradzisz.
– Ale przecież…
Nie dałam jej dokończyć. Opuściłam swój gabinet i szybkim krokiem zaczęłam maszerować w stronę biura szefa. Jego asystentka oznajmiła, że jest chwilowo wolny i od razu mnie do niego zaprosiła.
– O, Justyna – odezwał się Leszek Gniew, gdy spojrzał na mnie znad ekranu swojego laptopa. – Chodź, siadaj.
Zajęłam więc fotel naprzeciwko niego, przy biurku.
Utkwiłam wzrok w człowieku, dzięki któremu byłam tu, gdzie byłam. To on dał mi szansę już podczas moich studiów i sprawił, że miałam miejsce w tej firmie. I teraz miałam zamiar to wszystko zaprzepaścić – całkiem możliwe, że takie słowa padną z jego ust.
Wzięłam głęboki wdech. Musiałam to zrobić szybko i bezboleśnie.
– Odchodzę z firmy, szefie – oświadczyłam tak szybko, że nie byłam w stanie stwierdzić, czy w ogóle mnie zrozumiał.
Jednak po kilku sekundach, widząc jego wyraz twarzy, upewniłam się, że usłyszał dokładnie każde słowo.
– Co to ma znaczyć? – żachnął się.
– Przemyślałam wszystko i muszę to zrobić – rzekłam spokojnie. – Ostatnio nie jestem w stanie oddać się firmie w stu procentach, dlatego…
– Czyś ty ochujała, Cichowska? – wycedził, patrząc na mnie gniewnie. W takich momentach jego nazwisko wydawało się idealnie do niego dopasowane.
– Mam nadzieję, że nie – odezwałam się.
– Ile nauczyłaś się w tej firmie, co? – warknął.
– Bardzo dużo, szefie.
– I wydaje ci się, że to wszystko było za darmo? Zdajesz sobie sprawę, ile w ciebie zainwestowałem? Chciałem ci właśnie powierzyć nasz oddział w Wiedniu, do kurwy nędzy! – walnął pięścią w stół, a moje serce zaczęło bić jak szalone.
Spojrzałam na niego zszokowana.
Wiedeński oddział? Czy on właśnie powiedział, że miałam szefować w zagranicznym oddziale firmy?
Kurwa mać…!
– Za miesiąc wylatujesz, czy ci się to podoba, czy nie – rzucił.
– Szefie…
– Chuj mnie obchodzi, co teraz powiesz, Justyna. Dąbrowski przechodzi za trzy miesiące na emeryturę, więc za miesiąc masz już być na miejscu, żeby mógł cię we wszystko wdrożyć. Innej opcji nie ma.
Czy ja właśnie znalazłam się w jakimś teleturnieju, w którym bardzo szybko trzeba było wymieniać się piłeczkami? Może jakiś gorący ziemniak czy chuj wie co? Dosłownie minutę temu poinformowałam go, że odchodzę z firmy, a teraz miałam zostać oddelegowana do Austrii?...
Doskonale wiedziałam, że to była dla mnie olbrzymia szansa. Nie co dzień otrzymuje się takie propozycje. Jednak…
Już wcześniej podjęłam decyzję i nie chciałam jej zmieniać pod wpływem chwili. To tymczasowe oszołomienie niedługo opadnie i znów zostanę z niczym… Co prawda z bogatszym kontem, ale mimo wszystko z niczym.
– Weź urlop – usłyszałam.
Na powrót spojrzałam na Leszka i zmarszczyłam brwi.
– Słucham?
– Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale weź urlop, ogarnij się i za miesiąc masz się stawić zwarta i gotowa do pracy. Mam znów zobaczyć lwicę, a nie jakiegoś kangurka. Czy to jasne?
Bez przekonania kiwnęłam głową. Aż cisnęły mi się na usta jakieś słowa, ale nie chciałam bardziej go wkurwiać, dlatego czym prędzej wyszłam z gabinetu, potem zabrałam swoje rzeczy i pojechałam do domu. Położyłam się na łóżku i bez celu wpatrywałam w sufit.
Właściwie nie wiedziałam, ile tak leżałam, ale w pewnym momencie moje ruchy stały się szybkie i bardzo zdeterminowane.
Wyjęłam walizki z szafy i zaczęłam pakować do nich kolejne rzeczy. Ubrania, bielizna, buty, kosmetyki, dwie książki, które od miesięcy czekały na półce na przeczytanie. W końcu wyszłam z mieszkania i niedługo potem zapakowałam się do samochodu.
Pierwszy raz od dawna czułam drżenie pod skórą. Pewnego rodzaju ekscytację, ale także przerażenie.
Nie miałam pojęcia, co mnie czekało w miejscu, do którego miałam zamiar się udać. A biorąc pod uwagę to, od jak dawna mnie tam nie było, sporo rzeczy mogło się pozmieniać i w gruncie rzeczy nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.
Na razie wiedziałam tylko jedno – musiałam w końcu ogarnąć przeszłość, by móc budować swoją przyszłość.ROZDZIAŁ DRUGI
Justyna
Gdy zbliżałam się do celu mojej podróży, słońce chyliło się już ku zachodowi. Spoglądałam na widok malujących się przede mną Karkonoszy, a obrazy przeszłości uparcie wkradały się do mojej głowy. Zbliżając się coraz bardziej do moich rodzinnych stron, miałam wrażenie, jakby te wspomnienia ożywały, stawały się wyrazistsze. Zdawało mi się, że mogłam je dotknąć.
Szkoda tylko, że niektórych nie mogłam zmienić.
Na lepsze. Na prostsze. Na odrobinę mniej bolesne.
Minęłam tablicę oznajmiającą, że właśnie znalazłam się w miejscowości Miłorzęby, dokładnie kilkanaście kilometrów od Szklarskiej Poręby. Dotarło do mnie, że ostatni raz byłam tutaj prawie dziesięć lat temu.
Tamtego pamiętnego dnia zostawiłam wszystko za sobą i nie obejrzałam się przez ramię. Choć czasami wydawało mi się, że tak właściwie codziennie się obracam, chcąc coś dojrzeć. Cokolwiek.
Może właśnie teraz był na to czas.
Skręciłam w ulicę domków jednorodzinnych i wkrótce zajechałam przed dom moich rodziców – dom, w którym się wychowałam. Był niewielki, ale zawsze pasował idealnie. Miałam w nim szczęśliwe dzieciństwo, którego nie zamieniłabym na żadne inne. Budynek z czerwonej cegły, otulony gdzieniegdzie bluszczem, zawsze kojarzył mi się z chatką z bajki. Nawet teraz, gdy nie byłam już małą dziewczynką, patrzyłam na niego tak samo. Nic się nie zmieniło. Było dokładnie tak, jak zapamiętałam. Albo po prostu chciałam, żeby tak było, i nie przyjmowałam do siebie innej opcji.
Zatrzymałam samochód na podjeździe i przymknęłam powieki.
Naprawdę tutaj jestem.
Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam wziąć się mocno w garść.
Mimowolnie obróciłam głowę w prawo i spojrzałam w stronę sąsiedniego domu. Był odgrodzony jedynie niskim, drewnianym płotem – tym samym, przez który niejednokrotnie w dzieciństwie przeskakiwałam. Dzieliło mnie od niego dosłownie kilka, może kilkanaście metrów. Wpatrywałam się w niego, jakbym mogła przedrzeć się przez mury domu i zajrzeć do środka. W przeszłości było to takie proste. Było niczym oddychanie. Praktycznie codziennie wchodziłam tam i wychodziłam, bez zbędnego zastanowienia. Praktycznie codziennie widywałam lokatora, który przed laty w nim mieszkał.
A teraz? Czy ciągle tam był?
Zamrugałam, powstrzymując zbierające się łzy.
Po jaką cholerę ja to sobie robię?
Podskoczyłam na fotelu, gdy drzwi od strony kierowcy gwałtownie się otworzyły.
– Matko przenajświętsza! – krzyknęła moja mama. Patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ducha.
Ostatni raz widziałam się z rodzicami kilka miesięcy temu, kiedy przyjechali do mnie na święta Bożego Narodzenia. Zjawiali się w Warszawie przeważnie trzy razy w roku i byłam im za to ogromnie wdzięczna. Oczywiście, że namawiali mnie na przyjazd tutaj, robili to za każdym razem, jednak mimo wszystko szanowali decyzję swojej jedynaczki. W pewien sposób rozumieli, dlaczego tamtego dnia postanowiłam zostawić wszystko za sobą, choć tak właściwie sama każdego dnia głowiłam się nad tym, czy rzeczywiście musiałam to zrobić. I zawsze odpowiadałam sobie, że tak… musiałam. W tamtym czasie była to dla mnie jedyna dobra opcja. Nie dostrzegałam żadnej innej. Ale teraz…
– To tylko ja, mamo, nie musisz tak krzyczeć, bo cię zaraz cała wioska usłyszy – powiedziałam i wysiadłam z samochodu.
– Miasteczko, moja droga, miasteczko – rzuciła. – Dokładnie od tysiąc dziewięćset…
– Tak, wiem – przerwałam jej. – Wiem.
Zbliżyłam się do niej, a potem mocno ją przytuliłam.
– Cześć, mamo – szepnęłam, zaciągając się przy okazji jej znajomym zapachem.
– Cześć, kochanie – odpowiedziała. Wkrótce odsunęła się, objęła moje policzki dłońmi i przyjrzała mi się uważnie. – Co ty tutaj robisz?
Wzruszyłam ramionami, chcąc wyglądać na wyluzowaną i spokojną, choć w środku cała dygotałam i ogarniał mnie paraliżujący strach.
– Właściwie to sama nie wiem – przyznałam. – To był impuls. Tak po prostu… – zawiesiłam się, nie wiedząc, co tak naprawdę miałabym jej odpowiedzieć.
Odchyliłam głowę do tyłu i wzięłam głęboki oddech, wpatrując się w ciemniejące z każdą minutą niebo.
– Wejdźmy do środka – zarządziła w końcu mama, a ja od razu się zgodziłam. Pomogła mi wziąć bagaże z samochodu i weszłyśmy do domu.
Zaczęłam się rozglądać i wyłapywać, co takiego się zmieniło, od kiedy ostatni raz tutaj byłam. Po chwili doszłam do wniosku, że – prócz niewielkiego remontu w kuchni – wszystko pozostało bez większych zmian, dokładnie takie, jak zapamiętałam.
Wkrótce rozsiadłam się na kanapie w salonie, a mama przyniosła dwa kubki herbaty, podała mi jeden i zajęła fotel. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc stary, lekko wyszczerbiony kubek, który mógł mieć dobrych piętnaście, jak nie więcej, lat.
– Taty nie ma? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Jest w barze – powiedziała. – Ma trochę papierkowej roboty, a dziś piątek, więc pewnie zaraz zrobi się spory ruch.
Moi rodzice prowadzili w miasteczku bar Cichosza. Nazwa oczywiście nie była przypadkowa – mieliśmy przecież na nazwisko Cichowscy. Właściwie było to tutaj jedyne takie miejsce i miało swoją renomę. Mój ojciec przejął go po swoim ojcu, więc można powiedzieć, że lokal był w rodzinie od pokoleń. Kiedy byłam nastolatką, także tam pracowałam.
Upiłam łyk gorącej herbaty, wodząc wzrokiem po salonie.
– Co się dzieje, Justyś? – odezwała się mama, a ja na nią spojrzałam. – Nie mogę uwierzyć, że przyjechałaś. Stało się coś?
Miała zmartwiony wyraz twarzy. Szybko pokręciłam głową.
– Nic się nie stało, mamo – powiedziałam. – Choć właściwie… zerwałam z Markiem.
Przez moment mi się przyglądała, aż w końcu kiwnęła głową.
– To nie był mężczyzna dla ciebie – stwierdziła. – Zawsze wydawał mi się jakiś taki lalusiowaty, zupełnie nie w twoim typie.
Parsknęłam na to śmiechem.
– Mamo, widziałaś go może ze dwa razy.
– I tyle mi wystarczyło – zaśmiała się. – Po twojej minie wiedzę, że ci nie żal, więc mnie tym bardziej.
Oczywiście się z nią zgodziłam.
– Nie jestem pewna, co dalej z moją pracą – dodałam.
– Jak to?
Westchnęłam.
– Chyba się wypaliłam. Zupełnie tego nie czuję. Jakoś ostatnio… Ostatnio zbyt dużo rozmyślam o przeszłości – wyznałam.
Mama odstawiła kubek na stół, wstała z fotela i przysiadła na kanapie obok mnie. Zaczęła głaskać mnie po włosach, jakbym znów była małą dziewczynką i właśnie przyszła do niej, by zwierzyć się ze swoich problemów.
– Może to wreszcie czas, by się z tą przeszłością pogodzić – szepnęła.
Mimowolnie spojrzałam w stronę sąsiedniego domu. Oczywiście nie mogłam go stąd dojrzeć, ale mama najwyraźniej od razu wyczuła, o czym – a raczej o kim – myślałam.
– Już tutaj nie mieszka – powiedziała.
Gwałtownie obróciłam głowę w jej kierunku.
– Wyprowadził się? – zapytałam, właściwie nie wiedząc, jak ta informacja na mnie wpływa.
Zupełnie nic nie wiedziałam. Byłam odcięta od jakichkolwiek wiadomości z Miłorzębów. Przez te wszystkie lata zżerała mnie ciekawość, jednak jakimś cudem powstrzymywałam się i błagałam rodziców, by niczego mi nie mówili, by kompletnie niczego mi nie zdradzali.
– Irek oczywiście dalej tu mieszka, ale Hubert poszedł na swoje – odezwała się. – Choć ciągle tutaj, w okolicy.
Kolejne pytania zaczęły napływać mi do głowy lawinowo. Czy miał kogoś? Czy się ożenił? Co robił? Gdzie pracował? Jak mu się wiodło? Czy był szczęśliwy?
Czy myślał o mnie każdego dnia, tak jak ja myślałam o nim?
Żadnego z tych pytań nie zadałam na głos, bo najzwyczajniej w świecie bałam się odpowiedzi.
Jednak podejrzewałam, że skoro miałam zostać u rodziców przez jakiś czas, to z pewnością prędzej czy później wszystkiego się dowiem.
A czy go zobaczę?
Na samą myśl, że się spotkamy, uginały się pode mną nogi.ROZDZIAŁ TRZECI
Hubert
Wyszedłem z łazienki z przewiązanym w pasie ręcznikiem i zauważyłem, że Malwa ciągle leży w moim łóżku.
– Niedługo zamierzam wyjść – rzuciłem do niej.
Skierowałem się do szafy, wyjąłem czysty T-shirt i zacząłem się ubierać.
– A nie możemy czegoś porobić? – usłyszałem za sobą i jęknąłem w duchu, bo przecież dopiero coś zrobiliśmy, a konkretnie to przeleciałem ją jakieś piętnaście minut temu, zanim poszedłem pod prysznic. – Cały czas tylko pracujesz, a dziś jest piątek – powiedziała, jakbym nie był tego świadomy.
– Umówiłem się z kumplami – przypomniałem. – Co ty właściwie chcesz robić?
Obróciłem się do Malwiny, będąc już w koszulce i dżinsach. Skrzyżowałem ramiona na piersi i oparłem się plecami o komodę.
Obserwowałem, jak nago wychodzi z pościeli i kieruje się w moją stronę.
– Chcę, żebyś dał mi z siebie trochę więcej – odezwała się i stanęła przede mną. – Możemy na przykład zostać tutaj i obejrzeć jakiś film. Albo pojechać na kolację do Szklarskiej. Zrobić cokolwiek, Hubert.
A więc kolejny raz mieliśmy przerabiać ten sam temat. Powoli już tym rzygałem.
– Ustalaliśmy coś, Malwa – powiedziałem. – To tylko seks. Nic więcej. Nie jestem w stanie obiecać ci tego, czego oczekujesz. Jeśli chcesz, to znajdź faceta, który będzie chodził z tobą na randki, dawał ci prezenty, a na koniec włoży ci pierścionek na palec. Ja nie jestem tym facetem i nigdy nie będę.
Tak, wychodził ze mnie stuprocentowy cham, ale na nic innego się przecież nie umawialiśmy. Kiedy rok temu zaczęliśmy ze sobą sypiać, wyłożyłem jej zasady, a ona się na nie zgodziła. To nie moja wina, że zachciała czegoś więcej.
Już od tygodni wysłuchiwałem w kółko tego samego i szczerze, to miałem ochotę zakończyć nasz układ tu i teraz. O żadnym związku nie mogło być nawet mowy. Nie nadawałem się do takich rzeczy.
– Nienawidzę jej, wiesz? – rzuciła, patrząc mi wściekle prosto w oczy, a ja zmarszczyłem brwi. – Szczerze jej, kurwa, nienawidzę.
– O kim ty mówisz?
Parsknęła śmiechem, choć na ubawioną wcale nie wyglądała.
Dobra, miałem dość tej dramy. Na cholerę ja się z nią męczyłem? Powinienem już dawno powiedzieć Malwinie, że to koniec.
– A jak ci się wydaje, co? – zapytała. Obróciła się i pomaszerowała w stronę łóżka. Patrzyłem, jak zamaszyście otwiera szufladę mojej szafki nocnej. – Mówię o tej cholernej suce, przez którą jesteś taki zimny i niedostępny! To wszystko jej wina!
Wyciągnęła coś z szuflady i wróciła do mnie, a po chwili uniosła dłoń na wysokości mojego wzroku i zobaczyłem, że trzymała w niej jedno ze zdjęć, które oglądałem praktycznie każdej nocy. Właśnie dlatego miałem je blisko siebie – żeby w każdej chwili móc na nią spojrzeć, żeby choć w taki sposób móc ją zobaczyć.
Justynę.
Jedyną dziewczynę, którą…
– Trzymasz jej zdjęcia przy łóżku! – wyrzuciła z siebie. – Ta dziwka cię zostawiła, a ty ciągle o niej myślisz!
Mocno ścisnąłem Malwinie nadgarstek, a drugą ręką wyszarpałem zdjęcie z jej dłoni.
– Licz się ze słowami, Malwa – warknąłem. – I przestań grzebać w moich rzeczach. – Minąłem ją, by odłożyć fotografię z powrotem do szafki. – Ubieraj się, bo zaraz wychodzę.
Usłyszałem jej pełne wkurwienia westchnięcie, a sam przysiadłem na skraju łóżka. Kątem oka widziałem, jak zbiera swoje rzeczy z podłogi i się ubiera.
– Przestań żyć przeszłością, Hubert – powiedziała, a wkrótce potem zamknęły się za nią drzwi.
Spojrzałem na zdjęcie Justy. Wpatrywałem się w jej twarz jak zahipnotyzowany.
Miała wtedy siedemnaście lat. Uśmiechała się do obiektywu, gdy robiłem jej to zdjęcie. Ciemne włosy falowały. Patrzyła na mnie tymi sarnimi oczami, które zawsze przenikały mnie na wskroś. Prawie czułem teraz na sobie to spojrzenie. A gdy przymykałem powieki, wyobrażałem sobie, że ona jest tuż obok i że mogę ją dotknąć.
Miałem przestać żyć przeszłością? Przeszłość to wszystko, co miałem. Bo ona w niej była.
Kiedy dotarłem w końcu przed pub, było już dobrze po dwudziestej pierwszej. Zgasiłem papierosa i wszedłem do środka. Spojrzałem w stronę baru, gdzie przy nalewaku uwijał się barman, którego Zbyszek ostatnio zatrudnił. Z początku jakoś dziwnie było mi się zwracać do właściciela tego lokalu po imieniu – z wiadomych przyczyn – ale kilka lat temu sam to zaproponował, a ja nie oponowałem.
Leciała już druga połowa meczu Śląska z Lechią, kłębiło się sporo osób i był ogólny harmider. Wypatrzyłem swoją ekipę w boksie, który zazwyczaj zajmowaliśmy, więc od razu się tam skierowałem.
– No wreszcie Lesiński zaszczycił nas swoją obecnością! – krzyknął Niedźwiedź na mój widok.
Niedźwiedź – a tak właściwie Kacper Niedźwiedzki, wrzód na tyłku i mój najlepszy przyjaciel. Znaliśmy się praktycznie od zawsze. Z pewnością wiedział o mnie rzeczy, których sam nie wypowiadałem głośno i z których się nie zwierzałem.
Przywitałem się z kumplami uściskiem dłoni, zdjąłem skórę i usiadłem obok Kacpra, który położył przede mną wypełniony kufel.
– Warto się spóźnić, bo od razu dostajesz pod nos piwo – parsknąłem i zrobiłem dwa spore łyki.
– Wzięliśmy dodatkowo, bo dziś jest tu istny armageddon.
Jeszcze raz omiotłem spojrzeniem lokal i prócz miejscowych było tu także kilka przyjezdnych osób.
Miłorzęby były właściwie całoroczną bazą wypadową. Czy to lato, zima, czy wiosna – jak teraz – turyści chętnie tutaj przyjeżdżali. Pomijając oczywiście bliskość gór, w okolicy znajdowało się sporo atrakcji, z których można było korzystać przez cały rok.
– Coś ty jej znowu nagadał? – odezwał się do mnie Niedźwiedź, tak bym tylko ja go usłyszał.
Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
– Co?
– Malwa zadzwoniła do Kamili na niezłym wkurwie – powiedział, a ja wzniosłem oczy do nieba.
– Powiedz swojej żonie, żeby się tym nie przejmowała – rzuciłem. – Mam już dość Malwiny i jej chorych roszczeń. Kończę z tym.
– Powiedziałbym jej to z uśmiechem na twarzy, ale wiesz, stary, wolę spać w wygodnym łóżku, a nie na kanapie w salonie.
Zaśmiałem się pod nosem.
Niedźwiedź może i wyglądał groźnie z tą swoją posturą, no cóż, prawdziwego niedźwiedzia, ale przy swojej żonce zachowywał się potulnie niczym baranek. A jeśli chodziło o Kamilę… jakoś w przeszłości nie dałbym złamanego grosza, że tak bardzo zaprzyjaźnią się z Malwą. Ale ludzie się zmieniają, a czas sporo rzeczy weryfikuje. Czasem na lepsze, a czasem niekoniecznie.
– Zrobiłeś się strasznym pantoflem – stwierdziłem. – Małżeństwo cię wykastrowało – podjudziłem go.
Byli z Kamą od liceum, a w zeszłym roku się chajtnęli. To właśnie po ich weselu zacząłem sypiać z Malwiną. Uchlałem się wtedy niemalże do nieprzytomności.
Byłem pewien, że tamtego dnia ją zobaczę. Że przyjedzie. Doskonale wiedziałem, że wysłali jej zaproszenie. Do ostatniej chwili się łudziłem i wcześniej, przez wiele dni, nie było ze mnie praktycznie żadnego pożytku. A przecież byłem świadkiem, musiałem ogarniać masę spraw i pomagać. Jednak jedyne, o czym wtedy potrafiłem myśleć, to o tym, że zobaczę Justynę.
Ale ostatecznie się nie zjawiła.
W sumie to nawet nie wiedziałem, czy tamto zaproszenie do niej doszło.
I wtedy wkroczyła Malwa, a ja pragnąłem się całkowicie wyłączyć. Choć na moment.
– Takie tam gadanie – mruknął pod nosem Kacper, a ja się roześmiałem.
Zajęliśmy się oglądaniem meczu, a jeden z kumpli, Robert, który na co dzień mieszkał w Szklarskiej i którego znałem od jakichś trzech lat, poszedł do baru zamówić następną kolejkę.
– Chyba szykuje wam się drama w miasteczku. – Zaśmiał się, gdy wrócił po dłuższym czasie do stolika. – Zbyszek obściskuje się z jakąś młodą laską.
– Co ty pierdolisz? – rzuciłem, zupełnie nie wierząc w takie rewelacje.
– No sam zobacz.
Obróciłem się i spojrzałem w stronę baru, mrużąc oczy.
Dojrzałem Zbyszka patrzącego na kogoś z góry, ale nie widziałem dokładnie, na kogo, bo tłum przy barze mi to utrudniał. Przyjrzałem się uważnie jego spojrzeniu. Jedynie na dwie osoby na świecie mógł patrzeć z taką miłością w oczach, którą dostrzegałem nawet z tej odległości. Pierwszą z nich była jego żona Bożena, a drugą… drugą była jego córka.
Z sercem bijącym tak głośno, że każdy klient mógł je teraz usłyszeć, gwałtownie się wychyliłem i w końcu skierowałem spojrzenie na kobietę, którą obejmował i do której coś mówił.
Chyba przestałem kontrolować własny oddech. Właściwie to w ciągu jednej sekundy zapomniałem, jak powinno się oddychać. Wszystkie reakcje – na pozór robione bez zastanowienia i intuicyjnie – teraz sprawiały mi wyjątkową trudność.
Po prostu patrzyłem. Nawet nie mrugałem.
Rozpuszczone długie włosy. Ciemne, falujące. Dokładnie takie, jak zapamiętałem.
– Ja pierdolę, czy to jest Cicha? – usłyszałem obok niedowierzający głos Niedźwiedzia.
Przełknąłem ślinę.
– Nie – wyszeptałem. – To nie może być ona – rzuciłem głupio, choć przecież doskonale znałem prawdę.
Przed oczami miałem Cichą.
Moją Justę.ROZDZIAŁ CZWARTY
Hubert
Kiedyś
Wyprowadziliśmy się z moim tatą z domu, w którym do tej pory mieszkaliśmy. A teraz jechaliśmy do dziadka, a raczej do miejsca, gdzie dziadek mieszkał. To znaczy – już nie mieszkał. Tato mi powiedział, że zmarł. Jakoś dużo ostatnio było w naszej rodzinie śmierci. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy my z tatą też niedługo umrzemy.
Kiedy pokazał mi na mapie, gdzie dokładnie teraz będziemy mieszkać, pomyślałem, że to bardzo daleko, bo w górach, a przecież nasz pierwszy dom był nad morzem. Nigdy wcześniej go nie opuszczaliśmy. Lubiłem morze, lubiłem piasek. A góry? Czy je polubię? Nie wiedziałem.
– Daleko jeszcze? – zapytałem.
Siedziałem z tyłu w tym głupim foteliku, bo tato nie pozwalał mi jeszcze siadać z przodu. A stamtąd widziałbym przecież o wiele więcej.
– Za kilka minut będziemy na miejscu – powiedział, zerkając na mnie w lusterku.
Już nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie tam dojedziemy. Chciałem mieć nowych kolegów. Chciałem mieć się z kim bawić. Tato ostatnio w ogóle się ze mną nie bawił. Jego oczy też były pozbawione zabawy. Wyglądał, jakby nic go nie cieszyło.
– Jak się nazywa to miasto? – zadałem kolejne pytanie.
Mówił mi to kilka razy, ale znów zapomniałem. Brzmiało jak jakieś drzewo albo inna roślina.
– Miłorzęby.
No właśnie. Miłorzęby. Ciekawe, czy to dlatego, że rosło tam dużo miłorzębów? Wyjrzałem przez szybę.
Na dworze było jeszcze widno. Niedługo nastanie lato, a w lecie było ciepło i zaczynały się wakacje, więc to moja ulubiona pora roku.
Kiedy w końcu samochód się zatrzymał, rozpiąłem pas i czym prędzej wyskoczyłem z auta. Rozglądałem się wokół, jakbym chciał na raz zobaczyć dosłownie wszystko, co się tu znajdowało.
Widziałem dużo domów. Były ustawione jeden obok drugiego. Po dwóch stronach ulicy. Widziałem też kilku dorosłych, ale nigdzie nie dostrzegałem żadnych dzieci. A jeśli nie było tu dzieci?
– Możesz nosić swoje rzeczy, Hubi – powiedział tata.
Spojrzałem na niego. Otworzył bagażnik i zaczął wyjmować z niego torby. Wziął naraz dwie walizki i zaczął kierować się w stronę naszego nowego domu.
Westchnąłem i chwyciłem w dłonie piłkę. Potem zrobiłem jeszcze kilka rundek ze swoimi zabawkami. Samochód. Dom. Samochód. Dom. Samochód. Dom.
Stanąłem w progu i patrzyłem, jak tato rozmawia z jakimś mężczyzną, który stał za płotem odgradzającym jego dom od naszego.
– Hej – usłyszałem w pewnym momencie cichy głosik. Obróciłem się, marszcząc brwi i chcąc dostrzec, skąd ten dźwięk dobiegał. – Tutaj jestem.
I w końcu ją zobaczyłem. Dziewczynę.
Wyglądała przez szczelinę w płocie i patrzyła wprost na mnie. Zmrużyłem oczy, chcąc ją lepiej dojrzeć. Miała ciemne włosy, zaplecione w dwa warkocze. Na pewno była niższa ode mnie. Ciekawe, ile miała lat?
Podszedłem bliżej i już miałem coś powiedzieć, gdy ona zaczęła wspinać się na płot, który nie był zbyt wysoki, ale… Dziewczyny, które znałem, nie robiły takich rzeczy. Patrzyłem, jak przerzuciła jedną nogę przez ogrodzenie, a potem drugą, w końcu wylądowała na czworaka tuż przede mną. Podniosła się, otrzepała kolana z trawy i spojrzała na mnie wielkimi oczami. Wyglądały jak oczy sarny.
– Cześć – rzuciłem do niej.
Uśmiechnęła się i rozejrzała po moim nowym podwórku.
– Będziesz tu mieszkał? – zapytała, a ja kiwnąłem głową. – Fajnie. Ja mieszkam tam. – Wskazała na dom tuż za płotem. Był z czerwonej cegły i przypominał trochę chatkę z bajki.
– Justyś! – usłyszałem i oboje obróciliśmy się w kierunku mojego taty i tamtego mężczyzny, który patrzył teraz na dziewczynę. Chyba był jej ojcem. – Jak ty się tam znalazłaś? – zawołał.
Wzruszyła ramionami i wyszczerzyła się do niego, a on pokręcił tylko głową i wrócił do rozmowy.
– Jestem Justa – powiedziała do mnie.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń, by się przywitać, którą po chwili potrząsnęła.
– Ja jestem Hubert.
– A ile masz lat?
– Sześć.
– To tak jak ja! – ucieszyła się. – Masz już swój pokój?
Spojrzałem w stronę nowego domu i pokręciłem głową.
– Nie wiem, który zająć – odparłem.