Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

To samo, ale inaczej. Opowiedz siebie na nowo - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 listopada 2025
3779 pkt
punktów Virtualo

To samo, ale inaczej. Opowiedz siebie na nowo - ebook

Kim jesteś, a kim możesz się stać?

Z miliona przeżytych chwil zwykle przypisujemy znaczenie zaledwie kilku wydarzeniom, wokół których budujemy opowieść o sobie. A spośród wielu cech, jakie mamy, wybieramy jedną czy dwie, które nas definiują. W ciągu całego życia słyszymy mnóstwo rzeczy na swój temat, a jednak najlepiej pamiętamy te nieprzyjemne.

Niestety, nasze opowieści o sobie nie zawsze nam służą. Często wręcz przeciwnie: ograniczają nas i ciągną w dół.

A gdyby tak świadomie wyciągnąć z pamięci inne fakty, dostrzec inne nasze ważne cechy, użyć innych słów do zbudowania historii o sobie?

Do tego wszystkiego zachęca Joanna Flis. A właściwie nie tylko zachęca, ale też krok po kroku pokazuje, jak to zrobić. Za jej sprawą czytelnik/czytelniczka może się przekonać, na czym polega terapia narracyjna, którą od lat stosuje autorka, a także poczuć się jak na fotelu w gabinecie terapeuty.

Ta książka nie jest poradnikiem do „odhaczenia”, lecz praktyczną metodą pracy z własną historią. Teoria splata się tu z doświadczeniami terapeutycznymi autorki, a refleksja z ćwiczeniami, które proponuje.

Nasza historia to nie gotowy scenariusz, tworzy się – przepisuje i odczytuje na nowo – przez całe życie. Chodzi o to, by dostrzec, że jesteśmy żywą opowieścią, pełną zwrotów, pauz i niedokończonych zdań. Każdego dnia możemy poznawać i tworzyć siebie na nowo dzięki temu, co o sobie opowiadamy. Sobie i innym ludziom.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0438-5
Rozmiar pliku: 548 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jak czytać tę książkę?

Ta książka nie jest do czytania jednym tchem – choć jeśli właśnie tak ją przeczytasz, to też będzie w porządku. Praca z nią nie wymaga linearności. Można ją odkładać (byle nie na zawsze), wracać do niej wybiórczo, czytać z kimś albo na głos. Można sięgać po pojedyncze fragmenty i nadal nie tracić sensu.

W środku znajdziesz ćwiczenia. Możesz robić je w trakcie czytania, możesz wrócić do nich później. Nie trzeba ich wykonywać wszystkich ani trzymać się narzuconej kolejności. To zależy, jaki rytm będzie dla Ciebie najbardziej naturalny.

Jedni czytają przewodnik przed wyprawą. Inni zaglądają do niego w trakcie podróży. Jeszcze inni sięgają po niego dopiero po powrocie, żeby zrozumieć, gdzie właściwie byli. Każdy sposób ma swój urok. Tak samo jest z tą książką.

Z ćwiczeń możesz wybrać te, które dziś do Ciebie przemawiają. Te, które lubisz. Te, które poruszają coś ważnego. A jeśli zdecydujesz się przejść przez wszystkie, będzie to naprawdę duża i wartościowa praca, za którą z pewnością za jakiś czas sobie podziękujesz. Praca nad wejściem we własną opowieść wymaga odrobiny cierpliwości i masy ciekawości. Tego Ci życzę w tej naszej wspólnej podróży.

Zaproponowane ćwiczenia to narzędzia, z których sama regularnie korzystam w pracy terapeutycznej. Taki rytm pracy – zatrzymania, zapisu, refleksji – towarzyszy moim klientom przez wiele tygodni, czasem miesięcy. Bo to nie są zadania do „odhaczenia”. To zaproszenia. Niekiedy potrzeba wielu podejść, żeby coś naprawdę się ułożyło. Może też być tak, że gdy ktoś pokocha pracę narracyjną, będzie wracać do niej regularnie przez całe życie. Ona zawsze jest równie pasjonująca.

Nie zrażaj się, jeśli nie będziesz mieć siły, żeby od razu wszystko napisać, przepisać, nazwać. Opowieści w nas dojrzewają. Zmieniają się. Szukamy słów, odkładamy je, nosimy przy sobie jak list, który jeszcze nie trafił do adresata. Nie spiesz się. Nie chodzi o tempo. Chodzi o to, żebyś z czasem usłyszał/a siebie trochę wyraźniej.

PRACA WŁASNA

Tak. Ta książka zaczyna się od Ciebie. Z doświadczenia terapeutycznego wiem, że mamy silną skłonność do autocenzury. Gdy zaczynamy mówić czy pisać o sobie, niemal natychmiast pojawia się poprawka, korekta, filtr. To naturalne, ale czasem przeszkadza w odkrywaniu ważnej wiedzy o sobie. Dlatego zanim zabierzesz się do dalszego czytania, spróbuj najpierw zrobić jedną rzecz. (Nie musisz, ale bardzo Ci to pomoże).

Znajdź spokojny moment – może godzinę, może mniej – i napisz swoją autobiografię. Tak po prostu. Jakbyś opowiadał/a o sobie komuś, kogo właśnie spotkałeś/aś. Komuś, kto nie zna Twojej historii, ale chciałby zrozumieć, kim jesteś i dlaczego jesteś właśnie taki/a. Długość i forma zależą od Ciebie. Nikt nigdy nie będzie tego sprawdzał ani oceniał, czuj się więc swobodnie, pisząc.

Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz zacząć od jednego z tych zdań:

• „Urodziłem/am się w...”

• „Zawsze byłem/am kimś, kto...”

• „Najważniejsze rzeczy, które mnie ukształtowały, to...”

• „Kiedy myślę o swojej historii, to widzę...”

A potem zapraszam Cię w podróż. Taką, w jaką zabrałam setki moich klientów, taką, w którą zabieram samą siebie, taką, która może być podróżą życia. Jeżeli marzysz o podróżowaniu.CZĘŚĆ I

Narracja,
czyli jak powstajesz

Ta książka nie jest poradnikiem. Jest spotkaniem, które, mam nadzieję, zmieni Twoje życie, a przynajmniej sposób, w jaki siebie doświadczasz. Siadając do pisania, postawiłam sobie jasny cel: poprowadzić Cię tak, by możliwa była nie tylko lektura, ale i równoległa, osobista praca. Chciałam, żebyś zamykając książkę, miał/a poczucie, że jesteś kimś więcej, niż do tej pory o sobie myślałeś/aś. Kimś bogatszym. Głębszym. Autentyczniejszym.

Książka podzielona jest na trzy części, które możesz czytać na dwa sposoby. Możesz najpierw czytać teorię, a dopiero potem przejść do ćwiczeń, które jej towarzyszą. Ale możesz też czytać i równolegle wykonywać ćwiczenia. Wybierz to, co jest Ci najbliższe, i pracuj we własnym tempie. W książce znajdziesz też przykłady z gabinetu, zapisy rozmów i studium przypadku. Każda z przedstawionych historii została zanonimizowana, tak by zagwarantować prywatność osobom, które zgodziły się na ich upublicznienie.

Historie,
które mamy pod ręką

Nie pytam o PESEL, dyplomy ani stanowisko. Pytam o to, co o sobie opowiadasz, kiedy ktoś zada ci to pytanie znienacka – na imprezie, w nowej pracy, u fryzjera, na urlopie. Większość z nas ma w zanadrzu kilka podręcznych historii: o dzieciństwie, o ulubionej potrawie, o porażkach, które bolą najbardziej, i (jeśli mamy szczęście) o kilku sukcesach, które trzymamy w pamięci jak talizmany.

Dziwne, prawda? Cała nasza bogata biografia – lata doświadczeń, emocji, setki ludzi i miejsc – sprowadza się zwykle do kilku zdań, które nas streszczają. Ja też mam takie historie. Gdybyś spytał/a mnie dziś, kim jestem, pewnie powiedziałabym o moim wiejskim pochodzeniu, doświadczeniach z odtwórstwem historycznym (tak, przebierałam się za Słowiankę! – chodziłam boso po trawie, tańczyłam wokół ognia i piekłam podpłomyki na rozgrzanym kamieniu), o zapachu ogniska, o zupie ogórkowej mojej mamy. Wspomniałabym dziadka, który odszedł za wcześnie, wczesne macierzyństwo, pierwsze kroki moich dzieci i psy, które wiernie i z miłością wyznaczały kolejne etapy mojego życia. Z tej mozaiki wyłania się dzisiejsza ja: autorka książek, podcasterka, matka, przyjaciółka, była żona, partnerka, córka.

Od lat zastanawiam się, jednocześnie nieustannie się dziwiąc: jak to możliwe, że cała nasza złożoność mieści się w kilku podręcznych opowieściach? Że one nie tylko nas opisują, ale nas kształtują, wpływając na to, co o sobie myślimy, kim jesteśmy i na co sobie pozwalamy.

Człowiek przeżywa w życiu miliony chwil. Każda z nich – i te błahe, i te przełomowe – wpływa na to, kim jesteśmy i jak szeroki wachlarz możliwości mamy przed sobą. Zmiana jednej chwili mogłaby zmienić cały bieg naszej biografii. Nie wierzycie?

No to wyobraź sobie, co by było, gdybyś...

...gdybyś JEDNAK wysłał tamto zgłoszenie na studia, które skasowałeś w ostatniej chwili?

...gdybyś wtedy nie odebrała telefonu – tego, który wszystko przyspieszył, zmienił albo uratował?

...gdybyś nie poszedł na tamto nudne przyjęcie, gdzie zupełnie przypadkiem poznałeś osobę, która potem wywróciła Twój świat do góry nogami?

A jednak codziennie, niemal automatycznie, sięgamy po te same historie – uznając jedne za ważniejsze od pozostałych. Czy ta selektywna pamięć, której używamy z taką wprawą, nie zmienia przypadkiem tego, kim jesteśmy? Jak bardzo to, co o sobie opowiadamy, wpływa na to, jak się ze sobą czujemy, kim jesteśmy, w co na swój temat wierzymy?

Od lat siedzę w fotelu w swoim gabinecie terapeutycznym i słucham ludzi, którzy opowiadają o sobie. Każdy, kto do mnie przychodzi, musi mi się przecież jakoś „opowiedzieć”. Ludzie przynoszą swoją historię, a jej początek, środek i koniec lokują na osi czasu, wybierając kamienie milowe własnych doświadczeń. I ten wybór zawsze mnie nurtuje. Za każdym razem z tyłu głowy mam to samo pytanie: dlaczego właśnie tę opowieść wybrali? Z jakiego powodu akurat ten wątek uznali za najważniejszy, a inne zniknęły pod warstwami niepamięci? Co decyduje o tym, jakie rzeczy podkreślamy, a jakie wolimy zostawić w cieniu?

Czy autobiografia, którą nieustannie tworzymy i powtarzamy jak mantrę, wierząc w jej prawdziwość, oddaje całą naszą złożoność? A może przeciwnie, zamyka nas w klatce etykiet, przekonań, tożsamości, które wcale nie są nasze?

Prawda jest taka, że to, co mówimy o sobie, rzadko bywa tylko relacją z przeszłości. Nasza opowieść to coś znacznie więcej – coś, co nas dziś kształtuje, trzyma, a czasem więzi. Historie potrafią budować, ale potrafią też unieruchamiać. Wspierają nas albo wręcz przeciwnie, nie pozwalają zrobić kroku dalej. W latach 80. Dan McAdams, amerykański psycholog, zaproponował coś, co dziś wydaje się oczywiste, choć wtedy było rewolucyjne – że nasza tożsamość jest po prostu opowieścią, którą tworzymy o sobie, rozdział po rozdziale, z każdym doświadczeniem i wyborem.

Zdarza się, że ktoś zaczyna opowiadać siebie od dramatycznego porzucenia przez pierwszą miłość i wokół tej historii buduje cały sens swojego dorosłego życia. Ktoś inny opowiada o dzieciństwie w wielkim mieście, podkreślając niezależność i tempo życia, jakby to właśnie definiowało wszystko, co przyszło później. Jeszcze ktoś z dumą mówi: „Wychowałem się na wsi, dlatego dziś tak cenię prostotę i ciężką pracę” – i to staje się osią jego biografii. Każda z tych opowieści odsłania kawałek prawdy, ale też coś przykrywa. Każda coś uwypukla, a coś innego spycha na margines. I każda z nich – prędzej czy później – zaczyna na nas wpływać.

Z obserwacji terapeutów narracyjnych, ale również moich własnych, wynika, że wszyscy mamy tendencję do organizowania swojego życia wokół kilku do kilkunastu opowieści. Zdarza się, że osią główną są jedynie trzy, a niekiedy około dziesięciu tych dominujących i ulubionych! Badania narracyjne sugerują, że choć pamiętamy tysiące wydarzeń, tylko KILKA Z NICH staje się naprawdę kluczowymi – takimi, które nosimy w sobie latami, do których wracamy, które opowiadamy innym lub samym sobie. To one stają się punktem wyjścia wszystkiego, co nas spotyka. Psychologia nazywa je „wspomnieniami definiującymi tożsamość”. To właśnie one – wielokrotnie powracające, silnie emocjonalne, związane z naszymi wartościami i celami – tworzą oś naszej tożsamości.

Wyobrażasz to sobie? Z miliona chwil, które przeżyliśmy, największe znaczenie przypisujemy zaledwie kilku lub kilkunastu opowieściom. To one są filtrem, przez który patrzymy na siebie. To one tłumaczą nasze życiowe wybory, definiują nas i nadają sens temu, co robimy. I jak z pewnością się domyślasz, to od nich zależy, co o sobie w życiu myślimy. Jak się ze sobą czujemy.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego niektórzy ludzie określają siebie głównie przez pryzmat najgorszych historii, które im się przytrafiły. Jest coś dramatycznego w sytuacji, w której ktoś przestaje widzieć więcej.

„Hej, jestem Kasia i jestem ofiarą przemocy”. A potem Kasia opowiada o sobie tylko tyle, ile jest w stanie przez tę optykę zobaczyć. Nie widzi, że sięgnęła po pomoc. Nie widzi swojej siły, odporności psychicznej, zainteresowań, sprawczości, jaką wykazywała się w pracy. Staje się ofiarą przemocy – a bycie ofiarą to wymagające zadanie dla naszej tożsamości, która wtedy już niczego nie mieści.

„Hej, jestem Paweł i zawsze odnosiłem sukcesy”. Paweł był najlepszy w szkole, najlepszy na studiach, pierwszy w rodzinie, który mówił pełnymi zdaniami, jeszcze zanim zaczął chodzić. Przez długi czas ta historia działała – był podziwiany, doceniany, potrzebny. Ale z czasem ten punkt odniesienia zaczął go uwierać. Bo „najlepszy” nie ma prawa być zmęczony. „Najlepszy” nie może się pomylić, nie wie, co to słabość ani zwątpienie. „Najlepszy” nie mówi: „mam dość”, „nie wiem”, „nie potrafię”.

A Paweł to wszystko w sobie ma. Zmęczenie, lęk, niepewność. Tylko że nie ma dla nich miejsca w jego opowieści. Jego tożsamość oparta jest na wiecznych porównaniach, niekończącej się rywalizacji i surowych ocenach. Każde osiągnięcie daje ulgę na chwilę, zanim znowu pojawi się pytanie: czy to wystarczyło? Każdy błąd urasta do rangi katastrofy. Bo nie chodzi o pomyłkę – chodzi o to, kim się wtedy staje.

I chociaż nikt już go nie rozlicza tak jak kiedyś, Paweł robi to za wszystkich. Bo tak właśnie działają opowieści, których nikt nie zatrzymał i nie przepisał. Opowieści, które miały nas definiować, podkreślając to, co w nas wyjątkowe, tymczasem zaczynają nas ograniczać.

Gdy po raz pierwszy zaczęłam zgłębiać meandry terapii narracyjnej, poczułam ścisk w żołądku. Wiedziałam, że jako ludzie lubimy uproszczenia – bo ułatwiają życie, pozwalają szybciej podejmować decyzje, porządkować chaos. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że to, co sami o sobie mówimy, spełnia wszystkie kryteria największego skrótu myślowego, z jakim miałam do czynienia. I że ten skrót potrafi decydować o całym naszym życiu.

Pamiętam, gdy przeczytałam słowa Jerome’a Brunera, wybitnego amerykańskiego psychologa, jednego z pionierów psychologii kognitywnej, że człowiek tworzy siebie poprzez opowieści i że ta narracja jest względnie stała, choć potrafi ewoluować, pomyślałam: jest nadzieja. Jeśli nasze opowieści mogą się zmieniać, to znaczy, że zawsze możemy napisać nową wersję – taką, która nas rozwija, zamiast zwijać. W głowie od razu miałam różnych moich klientów, którzy przez lata określali siebie przez pryzmat konkretnych zdarzeń albo etykiet: „jestem DDA”, „jestem rozwódką”, „nie miałam w szkole przyjaciół”, „jestem ruda”, „roztargniona”, „nieuważna”, „nudna”, „mało zdolna”...

Zadałam sobie pytanie: czy ludzie, którzy potrafią snuć wspierające opowieści o swoim życiu, rzeczywiście żyją lepiej? Czułam się wtedy trochę jak pierwszy człowiek na terapeutycznym Księżycu, jak gdybym odkrywała nowy sposób widzenia świata. I to, co zobaczyłam, było ekscytujące! Możliwe, że mamy pod ręką proste, dostępne i darmowe narzędzie, które może zmienić nasze życie. Nie jutro, nie za rok, ale tu i teraz. Nie ma dnia, żeby ktoś nie zapytał mnie: „Jak podnieść poczucie własnej wartości?”. Od jakiegoś czasu odpowiadam na to tak: „A na jak bogatą opowieść o sobie pozwalasz?”.

Zdarza się, i to nierzadko, że nasze własne narracje potrafią działać przeciwko nam. Nasza dominująca opowieść o sobie jest jak zaklęcie, jak samospełniająca się przepowiednia.

Od kiedy przekonałam samą siebie, że jestem najbardziej roztrzepaną osobą, jaką znam, nawet nie próbuję już wkładać wysiłku w odkładanie kluczy na miejsce. A przecież cztery książki na koncie, studia doktoranckie i samotne macierzyństwo powinny były coś zmienić w tej optyce. Nie zmieniły. Bo w mojej głowie i tak wracałam do pewnej starej historii, do dziecięcego wspomnienia o tym, jak to na szkolnej wycieczce udało mi się zgubić plecak, kurtkę i kanapki – wszystko w ciągu jednej godziny.

Bajki od zawsze mówiły nam o potędze słów, o ich magicznej sile. A ja? Nigdy do końca w to nie wierzyłam. Aż do momentu, kiedy zaczęłam patrzeć na to oczami terapeutki. Zaczęłam przypominać sobie różne opowieści, które słyszałam od ludzi przez lata. Na przykład historię mojej klientki, która odpowiadając na pytanie „kim jesteś?”, zawsze zaczynała od tego, że była „tą dziewczyną, która nigdy nie miała talentu sportowego” – choć od lat chodziła na siłownię i przebiegła kilka maratonów. Albo mężczyznę, który za każdym razem podkreślał, że „jest pierwszym w rodzinie, któremu się udało”, jakby cały jego sukces zawodowy i osobisty miał swoje źródło tylko w biedzie i niedostatku, z których się wyrwał. Była też kobieta, która na każdej terapii wracała do opowieści o „tej jednej porażce” z czasów liceum, która jej zdaniem przesądziła o wszystkim, co wydarzyło się później.

Łapałam się za głowę. Nie mogłam pomieścić w sobie emocji, jakie pojawiały się we mnie, gdy odkrywałam, że wszyscy mamy podobnie – snujemy podręczne opowieści i nie zadajemy sobie pytania, czy naprawdę zasługują na to, by towarzyszyć nam przez całe życie.

Wspomniany wcześniej Dan McAdams, autor koncepcji narracyjnej tożsamości, opisał coś, co bardzo do mnie trafiło: że większość z nas ma kilka kluczowych scen autobiograficznych, które wracają w naszych opowieściach. Należą do nich np. „najszczęśliwsza chwila”, „największy kryzys”, „moment przełomu”. Te historie nie są tylko wspomnieniami. One są jak rusztowanie, które podtrzymuje naszą tożsamość, pomagają nam wiedzieć (albo przynajmniej czuć), kim jesteśmy. Rusztowanie, pomyślałam, i natychmiast zaczęłam oglądać własne opowieści podręczne. Okazało się, że rzeczywiście mam ich kilka. Odkryłam też, że jestem surowym narratorem we własnym życiu.

Z pewnością Ty też masz je pod ręką – opowieści, które tworzą Twoją autobiografię, dookreślają Cię, wydają Ci się kluczowe. Gdybym teraz spytała: „Jaka jest Twoja historia?”, pewnie opowiedziałbyś/abyś mi o czymś, co spotkało Cię w przeszłości. O sukcesie albo porażce. O cechach, które, jak sądzisz, prowadzą Cię przez życie. Może o tych pechowych momentach, które ukształtowały Cię wbrew Twojej woli. A może przeciwnie, o paśmie dobrych chwil, które z dumą przypominasz sobie i innym, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że idziesz w dobrym kierunku.

Kim jest ta osoba, o której opowiadasz? Gdybyś jej nie znał/a, jak byś na nią spojrzał/a? Czy potrafiłbyś/abyś zobaczyć w niej całą złożoność, czy raczej przykleiłbyś/abyś jej łatkę – tak jak często robimy to z samymi sobą?

Nie mam wątpliwości, że rzeczy, które o sobie mówisz, miały swoje miejsce i znaczenie. Ale pomyśl przez chwilę: ilu doświadczeń już nie pamiętasz? Ile jest takich, które wymazałeś/aś z pamięci, bo były zbyt bolesne albo zbyt błahe? Ile z nich jest dla Ciebie tak nieuchwytnych, że brakuje Ci słów, by o nich opowiedzieć? Czy kiedykolwiek świadomie sobie siebie opowiedziałeś/aś? Ile jest historii, które uznajesz za zupełnie bez znaczenia i nigdy się przy nich nie zatrzymujesz?

Tylko czy w naszym życiu naprawdę może być coś „bez znaczenia”? Skoro znaczenie potrafi mieć pierwsza jedynka w szkole, ta drobna rana na dziecięcym poczuciu wartości, to równie ważny może być każdy pierwszy sukces, który dodał Ci skrzydeł. Skoro tak łatwo wplatamy w nasze opowieści pierwsze porzucenie albo pierwszą zdradę, to czemu tak rzadko mówimy o tych zwyczajnych chwilach? O pierwszych kwiatach, które dostałaś od chłopaka. O tej jednej sytuacji, kiedy ktoś spojrzał na Ciebie inaczej i nagle poczułaś się widziana. O cichym dniu, kiedy wszystko w środku wołało: „tak właśnie ma być”.

Może czasem to, co uznajemy za „małe” albo „nieistotne”, wcale takie nie jest. Może właśnie tam, w tych drobnych momentach, kryje się coś, co zasługuje na to, by stać się częścią Twojej opowieści.

PRACA WŁASNA

Teraz już wiesz, czemu na początku poprosiłam Cię o Twoją autobiografię. To nie był przypadek. To była Twoja wersja robocza, czyli szkic tego, co opowiadasz o sobie, gdy ktoś zapyta: „kim jesteś?”. Przyjrzyjmy się jej teraz razem. Ten szkic to najpewniej zbiór Twoich dominujących opowieści. Opowieści dominujące to takie, które zajęły centralne miejsce w naszej narracji o życiu. Kiedy zaczynamy mówić o sobie, to właśnie one wchodzą na scenę jako pierwsze. I chociaż mogą zawierać w sobie prawdę, to warto sprawdzić, czy przypadkiem nie zagłuszają innych, równie ważnych głosów. Nie chodzi o to, żeby je od razu zmieniać. Najpierw trzeba je w ogóle zobaczyć. Pobawmy się nimi teraz.

Weź kartkę i podziel ją na cztery części. W każdej wpisz nagłówek:

1. Historie, które zawsze opowiadam.

2. Historie, które opowiadam rzadko.

3. Historie, których nigdy nikomu nie opowiedziałem/am.

4. Historie, które wydają mi się zbyt błahe, by je opowiadać.

Zacznij zapisywać. Bez oceniania, bez cenzury.

Popatrz na to, co jest na kartce, i zastanów się, które z tych opowieści należą do Twoich opowieści dominujących – takich, które organizują Twój sposób myślenia o sobie. Czy są tam opowieści, które działają na Twoją korzyść? A może takie, które trzymają Cię w miejscu?

To ćwiczenie dodatkowo ma pomóc Ci odzyskać dostęp do innych historii – tych, które nie miały jeszcze okazji wybrzmieć, ale mogą mieć znaczenie. Może właśnie tam ukrywa się Twoja gotowość do zmiany.

Opowieść bez puenty

Od zawsze kochałam biografie. Czytałam je z zapartym tchem, do niektórych wracałam wiele razy, jak do historii Fridy Kahlo, Viktora E. Frankla czy Virginii Woolf. Najczęściej, zamykając książkę, miałam to samo wrażenie – że historia tej osoby od początku do końca prowadziła dokładnie do miejsca, w którym się on czy ona znalazł/a. Zadziwiało mnie to, jak bardzo nasze życie potrafi być spójne, jak pewne motywy powracają, raz za razem kształtując nasze wybory i los. Fascynowało mnie też to, że ludzie z taką precyzją potrafią wybrać to jedno zdarzenie, które według nich ukształtowało ich najbardziej. I trochę im tego zazdrościłam. Też chciałam wiedzieć, co wpłynęło na mnie najbardziej.

Bo sama wielokrotnie doświadczałam czegoś zupełnie innego: nieprzystających do siebie zachowań, sprzecznych motywów, wartości, które w różnych momentach życia uczyniłam „najważniejszymi”. Miałam poczucie, że moja biografia to nie jest historia, z której łatwo można wyłuskać obraz kogoś, kto wie, dokąd zmierza, za czym podąża i czego chce. Przypominała raczej patchwork – poskładany z różnych materiałów, które nie zawsze do siebie pasują.

Bywało, że zmierzałam w kilku kierunkach jednocześnie, jakbym testowała, co lepiej się ułoży. Sięgałam po różne rzeczy: raz z pełnym przekonaniem, innym razem bardziej z ciekawości albo z potrzeby chwili. Nie zawsze wiedziałam, dokąd właściwie idę. I co najważniejsze – nie zawsze miałam odwagę się do tego przyznać, nawet przed sobą.

Zdarzało się, że mówiłam, że coś jest dla mnie najważniejsze, żeby za kilka miesięcy zupełnie o tym zapomnieć i zająć czymś innym. Albo snułam opowieści o sobie – że jestem „taka i taka” – podczas gdy rzeczywistość codziennie podsuwała mi dowody na coś dokładnie odwrotnego. I choć czasem frustrowała mnie ta nieciągłość, z perspektywy widzę, że to właśnie w tych „rozłamach” i „niekonsekwencjach” działo się coś najważniejszego.

Z czasem zaczęłam więc zadawać sobie pytanie: na ile ta spójność, którą podziwiamy w pięknie opisanych biografiach, to prawda, a na ile efekt spojrzenia wstecz? Czy nie jest tak, że z bezpiecznej perspektywy czasu składamy rozsypane puzzle tak, żeby historia naszego życia zyskała nowy wymiar? Żeby została odczytana na nowo, pokazując to, co WYDAJE SIĘ w niej kluczowe?

Pamiętam, jak mocno poruszyła mnie biografia Simone de Beauvoir, szczególnie sposób, w jaki pisała o swojej młodości. Zamiast kreować wizerunek osoby, która od zawsze wiedziała, czego chce, pokazała swoją niepewność, błądzenie i chwile, kiedy zupełnie nie miała pojęcia, dokąd zmierza. Podobnie było z autobiografią Michelle Obamy – choć to opowieść o sile i sukcesie, ujęło mnie to, jak szczerze opowiada o chwilach zwątpienia i o tym, że dopiero z perspektywy czasu potrafi nadać sens niektórym swoim wyborom.

Te historie dały mi coś ważnego: poczucie, że biografie – czyli nasze życie – nie muszą być idealnymi, zwartymi opowieściami. Że nasza historia to nie żaden gotowy scenariusz, tylko coś, co tworzy się – przepisuje i odczytuje – przez całe życie. Może nawet jest to częścią naszej codzienności, w której każdego dnia poznajemy siebie na nowo dzięki temu, co o sobie opowiadamy. I może nie chodzi o to, by w końcu napisać historię, która trzyma się kupy, ale żeby odważyć się przyznać, że jesteśmy żywą opowieścią – taką, która czasem zbacza z toru, zmienia ton, przeskakuje wątki, zapomina o puentach. I że właśnie w tym jej największa siła.

Wiem, że umysł kocha opowieści: porządek, sens, punkt kulminacyjny. Wiem to ja i wie o tym każda marka, każdy mówca, każda reklama. Ale życie? Ono opowiada się inaczej. Nie potrzebuje dramaturgii. Nie musi się kończyć morałem. Jego siłą jest to, że może się rozplatać, urywać, zmieniać kierunek. I że nawet jeśli czasem wydaje się bez sensu, z czasem, z dystansu, zaczyna brzmieć jak coś bardzo prawdziwego. Twoje życie jest historią do opowiedzenia, ale ta historia rządzi się innymi regułami niż te, które oglądamy na ekranach kin.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij