Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

To tylko blef. Blef. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To tylko blef. Blef. Tom 1 - ebook

Gdzie kończy się prawda, a zaczyna blef?

Asya Karranova razem z przyjaciółką wprowadza się do kamienicy na warszawskiej Pradze. Jest córką biznesmana, który trafił do więzienia za oszustwa finansowe. Dziewczyna, pozbawiona wsparcia i obciążona kredytem, musiała przez to zrezygnować ze studiów i podjąć pracę.

W dniu wyjścia ojca na wolność, czekając na niego przed budynkiem więzienia, Asya zasypia w samochodzie. Budzi ją lufa pistoletu przystawionego do żeber oraz głos młodego mężczyzny, który zajął miejsce pasażera. Używający pseudonimu Horus porywacz nakazuje Asyi, by zabrała go do swojego mieszkania. Twierdzi, że został skazany za przestępstwo, którego nie popełnił, i oczekuje od niej jedynie schronienia na najbliższą noc…

Do czego doprowadzi ta zaskakująca znajomość? Czy Asya zaufa Horusowi?

Ta historia jest naprawę SWEET. Sugerowany wiek 16+.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8371-818-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gruzini wierzą, że rodzimy się już ze góry przesądzonym losem. Asya Karranova trzyma swój los na krótkiej smyczy. Do czasu… Ten dzień miał być zwyczajny. Na tyle zwyczajny, na ile może być, jeśli ma się ojca więzieniu właśnie odbiera się go stamtąd samochodem zwanym Perełką. Tyle, że zamiast ojca, do samochodu wsiada Horus, Asya… no cóż, bez większych dyskusji pozwala się wziąć za zakładniczkę. Co tego wyniknie? końcu „To tylko blef”. Nietuzinkowa, pełna humoru z niespodziewanymi plot twistami - jednym słowem Aga Kulbat wymiata!

– Paulina Jurga, autorka książki _HellPunk_

Tajemniczy porywacz, młoda dziewczyna rodzinne tajemnice. On - siedział więzieniu, porwał ją, później chciał dać jej bezpieczeństwo, ona - nie wiedziała, czy jego słowa zachowanie to prawda, czy tylko blef. Powinna mu zaufać? Ta książka to pełna tajemnic, porywająca historia, która sprawi, że przeżyjecie rollercoaster emocji sami już nie będziecie wiedzieć, komu ufać.

– Magdalena Olchowy @magdaczyta

_To tylko blef_ jest jak wciągający film akcji, którym kryminalne zagadki piętrzą się zatrważającym tempie. Dopełniona sarkastycznym humorem barwnymi postaciami, sprawia, że ciężko się od niej oderwać. Jeśli szukacie niebanalnej historii pełnej ciętych ripost, to powinniście zainteresować się tym tytułem.

– Natalia Miśkowiec @prostymislowamiPROLOG

Asya

28 lipca 2023 roku

Pozytywy są przereklamowane – szczególnie w sytuacji, gdy pod koniec miesiąca ma się na koncie trzydzieści jeden złotych i pięć groszy. Jakby tego było mało, wraz z wybiciem godziny dziesiątej piętnaście, minął równo rok, odkąd zaraz po ukończeniu liceum zostałam na bruku z plecakiem i komórką w dłoni. Od tego czasu dosłownie ani razu nie groził mi nadmiar kasy na koncie. W zamian za to moje życie cechował imponujący luksus w postaci długów ojca, koszmarów ścigających mnie, odkąd pamiętam, i nieudanych związków. Byłam więc obrzydliwie bogata, tyle że nie w to, co trzeba.

Szczerze mówiąc, chętnie podzieliłabym się tą spuścizną, ale nie miałam jeszcze odwagi, aby złożyć komuś taką propozycję. Bo co miałabym powiedzieć? „Cześć! Chcesz mnie spłacić?” Nie brzmiało to kusząco. Dokładnie tak samo mało atrakcyjnie wyglądała obdrapana i mocno nadszarpnięta zębem czasu kamienica, w której zostałam wczoraj zmuszona wynająć od ręki najbardziej obskurną kawalerkę, jaką w życiu widziałam.

Warszawska Praga-Północ miała wiele atutów, lecz moja nowa okolica nie była jednym z nich. Charakteryzowała się bowiem takimi właśnie niewyremontowanymi kamienicami, przystankami z potłuczonymi szybami i bramami, na których podwórka lepiej było nie wchodzić nocą. Nasze mieszkanie idealnie wpasowywało się w ten klimat. Okazało się dusznym poddaszem, gdzie w kuchni nie działał kran, łazienka nie miała nawet trzech metrów kwadratowych, a brudny pokój przesiąkł doszczętnie smrodem tanich fajek. W dodatku już przed południem zamieniał się w saunę.

Jego właścicielka była ekscentryczną pięćdziesiątką z rudą trwałą. Wczoraj, ledwo po przejściu przez próg, opowiedziała mi o tym, z jakim oddaniem tępiła tu kiedyś szczury oraz że lokal pode mną jest pusty, odkąd zamieszkujący go leciwy alkoholik imieniem Leszek zmarł na covid w dwa tysiące dwudziestym. A, no i że tuż obok mnie mieszka jakiś Hiszpan, a także żeby w razie jakiegokolwiek osiedlowego konfliktu szybko usunąć się w cień.

_Jaki kraj, taka mafia._

Po tym, jak już właścicielka pokazała mi to wołające o pomstę do nieba mieszkanie, bardzo nalegała, abym opowiedziała jej coś o sobie. Z początku zbywałam półsłówkami jej nachalne pytania, bo te zdecydowanie wykraczały poza relację wynajmujący–najemca, lecz im więcej czasu z nią spędzałam, tym bardziej była wścibska i męcząca. Dokładnie jak moja matka. Ciągle gadała jak najęta, mimo że prawie o nic nie pytałam. Chciałam, żeby zamilkła chociaż na chwilę, a pomysł na to miałam tylko jeden: powiedzieć jej prawdę.

„Nazywam się Asya Karranova, jestem w połowie Gruzinką. Mam dziewiętnaście lat i pracuję od roku jako barmanka w klubie na Żoliborzu. Będę tu mieszkać z przyjaciółką, Amandą. Moi rodzice są w separacji. Mama przeżywa drugą młodość i jest utrzymanką bogatego Włocha nad morzem. Kiedyś byliśmy majętni, ale teraz ojciec to kryminalista i muszę spłacać za niego kredyt przez kolejne piętnaście lat. Czy mówiłam, że odsiaduje wyrok w więzieniu? Nie, spokojnie, nikogo nie zabił. Przynajmniej z tego, co wiem”.

Mariola, bo tak miała na imię jedyna w swoim rodzaju właścicielka kawalerki, usłyszawszy to wszystko, otworzyła oczy tak szeroko, że perłowy cień na jej powiekach odbił się na skórze zaraz pod brwiami. Przez moment wyglądała, jakby się zastanawiała, czy czasem nie podrzeć świeżo podpisanej przeze mnie umowy. Wahała się jednak całe trzy sekundy, po których donośnie się roześmiała. Do teraz mam wrażenie, że po prostu mi nie uwierzyła.

I na tym historia mojej przeprowadzki by się skończyła, gdyby Mariola, stojąc w drzwiach, nie rzuciła na odchodne:

– A, właśnie. Weź się uśmiechnij choć raz, co? Młoda jesteś, a taka smutna!

Spojrzałam na nią wtedy zażenowana.

– Taką mam twarz…

– To lepiej nad nią zapanuj, bo wszystkich chłopaków od siebie odstraszysz, a i tak masz już nogę ogoloną do połowy…

Zaskoczona, spuściłam wzrok na swoje łydki. I cóż. Musiałam przyznać Marioli rację. Tę lewą zdecydowanie potraktowałam po macoszemu.

– W każdym razie – cmoknęła kobieta i zatrzymawszy się na klatce schodowej, rzuciła tajemniczo przez ramię: – Nie wychodź po zmroku, jeśli nie musisz. Zdziwiłabyś się, kogo można tu spotkać… A jakby ktoś cię pytał, powiedz, że jesteś za Legią.

W ten sposób zostałam wczoraj sama w kawalerce moich koszmarów, aby tego ranka obudzić się i ostatecznie pogodzić ze świadomością, że to wszystko mi się nie przyśniło, a mój ojciec to nadal gnida, którą miałam zaraz odebrać z więzienia. Przed wyruszeniem w drogę musiałam tylko przekazać Amandzie ledwo co dorobiony komplet kluczy do tego przybytku rozpaczy – czytaj: wspólnie wynajmowanego mieszkania.

Dlatego też czekałam teraz na przyjaciółkę przy wejściu do klatki naszej kamienicy. W niewyobrażalnym upale stałam pod wiatą służącą za prowizoryczny dach. Znudzona, powiodłam wzrokiem po ścianie, o którą opierałam się barkiem. W oczy szybko rzucił mi się niedawno namazany sprayem napis „Marszal to kurwa”, znajdujący się tuż nad pozbawionym kilku guzików domofonem.

_Cóż. Teraz wypadałoby się dowiedzieć, kim jest Marszal. Tak na wszelki wypadek._

Na starym placu zabaw, naprzeciwko, dzieci biły się na miecze świetlne, mając do dyspozycji tylko długie patyki lichej wierzby – jedynego drzewa na zabudowanym kamienicami podwórku z klepiskiem służącym za parking. Po mojej lewej, na schodkach sąsiedniej klatki, siedziała sekcja osiedlowego monitoringu w postaci dwóch pań po czterdziestce palących e-fajki. Zapatrzyłam się na nie, przez co nie od razu zwróciłam uwagę na czarne seicento z płomieniami na masce. Skupiłam się na nim dopiero w momencie, gdy z piskiem opon zatrzymało się zaledwie kilka metrów ode mnie.

Zauważywszy za kierownicą Amandę, zamrugałam w niedowierzaniu.

– Co, do… – mruknęłam, patrząc, jak dziewczyna wysiada z samochodu i głośno trzaska drzwiami.

Mimo trzydziestu stopni na zewnątrz nosiła glany, krótką czarną spódniczkę i obcisłą bluzkę odkrywającą pępek. Odkąd pamiętam, była blada jak wampir, co jedynie podbijała za pomocą makijażu. Stąd też często miała na twarzy jasny puder, na oczach ciemne kreski, a na ustach bordową szminkę. Dokładnie tak jak teraz.

Amanda od kilku lat lubiła mocniejsze brzmienia, przez co gdzieś na początku liceum porzuciła miłość do Dua Lipy na rzecz Slayera, a Korteza wymieniła na Black Sabbath. W tym samym czasie ja, zakompleksiona aż do szpiku kości, przepoczwarzałam się w swoją obecną wersję ze stylem, który zwyk­łam nazywać sportową elegancją. Dlatego też miałam teraz na sobie krótkie jeansowe spodenki, bluzkę na ramiączkach i adidasy, a w ulubionych na Spotify Kwiat Jabłoni.

– Poznaj Perełkę! – powiedziała Amanda i z dumą wskazała na klasyczny przykład tandety polskiego tuningu, którym tu przyjechała. Gdy tylko podeszłam bliżej, dziewczyna zobaczyła z bliska moją nietęgą minę. – Ja wiem, jak wygląda, ale! – Postukała kilkukrotnie w maskę samochodu. – Jest sprawna, ma przegląd…

– I zielone kołpaki…

– I świeżo wymienioną skrzynię biegów – kontynuowała niezrażona. – I nawet dostałam komplet opon zimowych gratis!

– I przepraszam, gdzie masz zamiar je trzymać? – Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek. Po jej minie szybko zrozumiałam, że moja królowa okazji nie przemyślała tego aspektu posiadania samochodu. Patrzyłam na nią teraz z góry i w przenośni, i dosłownie, bo byłam od niej wyższa o ponad głowę. – Nie mamy piwnicy, Amanda.

– Cicho – burknęła zirytowana. – Zawsze szukasz problemów, zamiast się cieszyć…

– To się nazywa realizm.

– Ty opłacasz mieszkanie, ja funduję nam brykę. I już. O właśnie, internet jeszcze zamówiłam. Jutro rano przyjdzie serwisant.

Przetarłam spocone czoło wierzchem dłoni, patrząc, jak Amanda wyciąga z siedzenia pasażera swoją gitarę i sztalugę.

_Czarne seicento z płomieniami na masce. Serio?_

– Z tyłu są twoje ostatnie walizki, zabrałam je z Mokotowa. – Zarzuciła pokrowiec z instrumentem na ramię. Bez zbędnego sentymentu wcisnęła mi w dłoń kluczyki do tej machiny wstydu i zabrała ode mnie te od mieszkania. – Uważaj, bo trochę ściąga kierownicę na prawo. No i nie ma wspomagania. Ale poza tym Perełka jest zatankowana i gotowa do drogi.

Bez entuzjazmu uniosłam przed twarz puchatą różową kulkę służącą za breloczek, po czym spojrzałam na niezwykle zadowoloną z siebie Amandę.

_Na litość, wyszła rano tylko po bułki, a wróciła… z tym. _

– Chyba żartujesz, że podjadę tym pod więzienie – powiedziałam, nadal nie dowierzając, że właśnie kupiła samochód.

– Nie. – Uśmiechnęła się szeroko i przed odejściem w stronę klatki poklepała mnie pokrzepiająco w ramię. – Ogarnę mieszkanie i wychodzę. Nie czekaj na mnie wieczorem, śpię dziś u Roberta.

Nieprzygotowana na taki obrót wydarzeń zwróciłam się przodem do prawdopodobnie najbardziej wyjątkowego seicento w Warszawie z wiszącym na wstecznym lusterku plastikowym różańcem. No i kanapami obitymi wściekle czerwonym, śliskim materiałem.

Westchnęłam, ważąc kluczyki w dłoni.

_Ojciec bez wątpienia będzie wniebowzięty, gdy pierwszą rzeczą, którą zobaczy po wyjściu na wolność, będzie Perełka._

***

Horus

Dzień wcześniej

– Wyłazić! Ruszać się, ruszać!

Mechanizm otwierający kraty nieprzyjemnie zabuczał – zapowiadał skosztowanie najlepszej imitacji wolności, jaką był w stanie zapewnić mi Zakład Karny Warszawa-Białołęka, czyli całe pół godziny na więziennym spacerniaku. Nie brzmi to jak coś godnego pozazdroszczenia, wiem, ale przynajmniej wtedy nie czułem zapachu stęchłego potu współosadzonych, podróżującego po wentylacji smrodu rozgotowanych ziemniaków czy fetoru jajek na twardo, które kucharz szmuglował po godzinach Tomkowi z pryczy obok.

Westchnąłem i wsadziłem dłonie w kieszenie dresów, po czym razem z piętnastoma innymi mężczyznami wyszedłem na deptak. W przeciwieństwie do większości z nich chciałem po prostu odpocząć i nacieszyć się słońcem.

– Zbiórka!

Odliczyliśmy się bez zbędnych problemów, więc pozwolono nam się rozejść. Z taktycznie spuszczoną głową ruszyłem przed siebie w stronę przeciwległego końca ogrodzonego placu. Nie spieszyłem się zbytnio, dając tym samym Ganewowi okazję do dołączenia do mnie bez wzbudzania podejrzeń ze strony strażników.

Szedłem w kierunku muru, który za każdym razem, gdy pojawiał się w zasięgu mojego wzroku, wyzwalał we mnie złość. Nie chcąc jednak dać tego po sobie poznać, wbiłem spojrzenie w asfalt. Chwilę później zauważyłem na nim cień o znajomym kształcie.

– I jak? – zapytałem.

Ganew zaczął iść obok mnie, lecz nie odezwał się ani teraz, ani kiedy zbliżyliśmy się do ławki, skąd mieliśmy dobry widok na centralną część spacerniaka. Usiedliśmy. Ganew położył łokcie na krzywym oparciu, które boleśnie wbijało mi się w plecy.

– Mam coś, co cię ucieszy – rzucił i dla niepoznaki podrapał się po karku. Gdy upewnił się, że nikt nie zwraca na nas uwagi, zaczął grzebać w kieszeni swoim grubym, owłosionym łapskiem. – Patrz przed siebie i nie zwracaj uwagi na to, co robię.

Usłuchałem go, choć nie przyszło mi to łatwo. Lekko podenerwowany zacząłem przyglądać się dyskusji chłopaków na placu, która z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej napięta. Straciłem nią zainteresowanie, czując w okolicy bioder obcy dotyk.

– Cichaj, młody – sapnął Ganew i nachylił się lekko, aby swoim wielkim brzuchem zakryć mnie przed wzrokiem strażników. – Muszę tak to podać.

Po chwili wreszcie się ode mnie odsunął, po czym wyraźnie z siebie zadowolony splunął mi pod nogi.

– Nie korci cię to, co włożyłem ci w gacie, Horus? – Zarechotał.

A śmiech miał wybitnie irytujący. Do tego jego łysa, pomarszczona przez ponad pięćdziesiąt lat życia glaca świetnie odbijała światło słoneczne, przez co to aż raziło mnie w oczy.

– Przecież teraz tego nie wyjmę – odpowiedziałem, prostując się i gapiąc w niebo z najbardziej błogą miną, na jaką mogłem się teraz zdobyć.

Prawda była taka, że ledwo panowałem nad drżeniem dłoni na samą myśl o tym, co miałem teraz w kieszeni.

– I co? Uciekasz jutro czy nie? – Mężczyzna ziewnął przeciągle, co zniekształciło końcówkę jego wypowiedzi. – Wiesz, właśnie dałem ci powód, żeby to zrobić. Co do reszty, musisz poradzić sobie sam albo przyjąć pomoc tamtych.

Nagle dźwięk gwizdka przeciął powietrze. W głównej części spacerniaka właśnie rozgorzała bójka. Do bitki rozpoczętej przez Marszala szybko dołączyli strażnicy, pałując, kogo popadnie, w tym leciwego Grzesia – przemytnika, który zwykle trzymał się na uboczu.

– Powinienem pytać, skąd to wziąłeś? – mruknąłem wpatrzony w scenę, jak masywny facet o spojrzeniu tęskniącym za rozumem okłada po twarzy chudego chłopaka, bo ten jako pierwszy wpadł mu w ręce.

– Nie. Ja nie pytam, skąd masz swoją najnowszą ofertę i dlaczego właśnie ty ją dostałeś. Bo przecież nie zrobiłbyś komuś za to lachy, co nie, młody?

Ganew zaczął rechotać jeszcze głośniej niż wcześniej, ale nawet jego śmiech nie był w stanie zagłuszyć wrzasków dochodzących z pola bitwy, gdy na spacerniak przybyły posiłki strażników, które nie bez wysiłku zaczęły rozdzielać walczących za pomocą tak zwanych środków przymusu bezpośredniego. W tej kakofonii dźwięków stres zdawał się wędrować po całym moim ciele razem z krwią, aż zatrzymał się w lewej łydce, gdzie odczułem okropny skurcz.

Jakiś czas temu dostałem szansę jedną na milion, aby udowodnić swoją niewinność. Gdybym chociaż nie spróbował z niej skorzystać, wyszedłbym na idiotę, a zwykle nie lubiłem podkładać sobie kłód pod nogi. Do tej pory zawsze była to domena moich eks i wolałem pozostawić tę kwestię bez zmian. Dlatego też paradoksalnie nie mogłem się doczekać, aż w końcu wrócę do celi.

Niedługo później kraty zatrzasnęły się za mną i Tomkiem, który od razu położył się na swojej pryczy przodem do ściany. Nie tracąc czasu, usiadłem na własnej i wyciągnąłem ze spodni kawałek papieru.

Przez kilka pierwszych sekund wpatrywałem się w niego zupełnie bez sensu, bo litery rozmazywały mi się przed oczami, zlewając się w ciemną plamę. Trudno mi było uwierzyć, że trzymałem w dłoniach dowód na moją niewinność.

Ganew jeszcze nie wiedział, jak wielką przysługę mi wyświadczył poprzez dostarczenie tego świstka. Sam fakt, że zgadaliśmy się w tym temacie, był prawie niemożliwym przypadkiem, lecz to, że nienawidziliśmy też jednej i tej samej osoby, można by już określić przeznaczeniem.

W związku z tym, kiedy Ganew dwa miesiące temu złożył mi ofertę, przyjąłem ją bez wahania. W zamian za ten papier miałem jedynie zaopiekować się jego córką. Ten imbecyl sądził, że w jakiś pokręcony sposób mógłbym być dla niej przydatny. Jak sam powiedział: „z ciebie jest informatyk dobry, z politechniki taki, niewinny też, więc lepszego kawalera jej w tym kurwidołku nie znajdę”.

I nie znalazł, więc został przy mnie.

Tej nocy ledwo udało mi się zasnąć, bo przecież już jutro mogłem opuścić te zapchlone mury i jeśli wszystko pójdzie dobrze, nigdy więcej tutaj nie wrócić.

W końcu odzyskać wolność.ROZDZIAŁ 1

Wjechanie Perełką na teren Białołęki zajęło mi pół godziny. Przez cały ten czas dzielnie ignorowałam prześmiewcze spojrzenia mijających mnie ludzi. Czarne seicento z płomieniami na masce wbrew oczekiwaniom Amandy nie budziło u nikogo podziwu, a prędzej trwogę, która po chwili ewoluowała w śmiech. Zawzięłam się więc, aby nie patrzeć na innych kierowców. Nie chciałam jeszcze bardziej zepsuć sobie humoru. Wizja odebrania znienawidzonego ojca z pierdla zrobiła to wystarczająco.

Jakby tego było mało, mój telefon co chwila dzwonił jak oszalały. Leżał na fotelu pasażera, a ja wyciszałam go w trakcie jazdy już cztery razy. Moja matka, bo to ona się do mnie dobijała, potrafiła być bardzo uciążliwa, szczególnie jeśli mogła coś na tym ugrać. Właśnie ta jej cecha powodowała, że nie miałam ochoty z nią teraz rozmawiać. Była Mariolą w wersji pro.

– Halo? – zapytałam, zrezygnowana, siląc się na miły ton.

– Cześć, tu mama!

– Wiem, widzę na wyświetlaczu…

– Jedziesz dzisiaj po tatę?

– Jadę, właśnie w tej chwili.

Oczami wyobraźni widziałam pełną buńczucznej pewności siebie matkę, która swoją nienawiść do męża przekuła w udowadnianie, że wcale go nie potrzebuje. W ten sposób wpadła w wir mniej lub bardziej udanych romansów. Nigdy nie zapominała mi o nich donieść. W ten sposób radziła sobie ze stratą ojca oraz jego złodziejskiej fortuny, którą nam zabrano z chwilą ogłoszenia wyroku, przez co zostałyśmy bez kasy i z dużym uszczerbkiem na godności. Ja jednak od razu po maturze poszłam do pracy, a ona postanowiła zostać utrzymanką. Dyplomatycznie rzecz ujmując, wybrałyśmy po prostu inne sposoby na przepracowanie tego wydarzenia.

– Powtarzam!

Otrząsnęłam się, słysząc jej wysoki głos.

– Przekaż ojcu, że stanowczo go nie pozdrawiam i że ma przestać wysyłać mi kartki z tego okropnego miejsca. Leonardo zawsze się wzdryga, widząc tak wiele pieczątek na kopercie!

Z całych sił starała się przekrzyczeć wybijający się w tle szum fal, przez co głośnik mojego telefonu w trybie głośnomówiącym niemiłosiernie charczał.

_W sumie, jak już znalazła sobie kolejnego bogatego fagasa, to chociaż z domem nad morzem_, pomyślałam.

– Leonardo, tak? – mruknęłam pod nosem. – Wybacz, zatrzymałam się na Mirosławie…

– Nie kpij, córeczko! Tym razem to jest prawdziwa miłość!

Mój sceptycyzm i podejście do tej kwestii wynikały z faktu, że zwykle matka zakochiwała się średnio raz na dwa miesiące, za każdym razem tak samo mocno, na zabój i „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Śpiewkę o ponownym zamążpójściu słyszałam już trzy razy, a po pierwszych dwóch straciłam jakiekolwiek nadzieje.

Anna Borowicz-Karranova jako blondwłosa piękność o oczach koloru ciemnej zieleni kryzys wieku średniego przechodziła z gracją, uraczając nią kolejnych mężczyzn, którzy lgnęli do niej jak pszczoły do miodu.

A ja odziedziczyłam po niej jedynie jasną cerę.

Czarne włosy i wysoki wzrost dostałam w spadku po ojcu – Gruzinie – razem z tym typem spojrzenia, które było wymowniejsze niż większość słów. To dla odmiany bardzo w sobie lubiłam i mogłabym nawet ojcu za to podziękować, gdybym nienawidziła go choćby odrobinę mniej.

– A ty, Asya, masz może kogoś w końcu na oku? – zapytała mama, gdy jej nie odpowiedziałam.

– Niestety jestem zbyt zajęta pracą, żeby mieć czas na takie rzeczy. – Chrząknęłam.

– Ale urlop masz przecież teraz!

– Pierwszy od prawie roku i…

– Jutro będziemy z Leonardem w Warszawie – przerwała mi, aby znowu zacząć trajkotać. – Pomyślałam, że na pewno chcesz pokazać mi swoje nowe mieszkanko, więc wpadniemy! Aczkolwiek z tego, co widzę, podwójna randka nie będzie niestety możliwa.

Skrzywiłam się na samą myśl o wpuszczaniu matki do mojego przybytku porażki, skoro ona, żyjąc za pieniądze Leonarda, mieszkała w pięknej willi przy samej plaży.

– Wiesz, mamo – mruknęłam, wrzucając na rondzie kierunkowskaz – jutro chyba jednak pracuję.

– Aj tam, psioczysz! Dobrze wiem, że wzięłaś urlop. Dla matki czasu nie znajdziesz? Taka jesteś… – Westchnęła przeciągle, wywołując we mnie tym samym wyrzuty sumienia. – Akurat jak ruszamy z Leonardem w podróż. Przemyśl to. Muszę złapać wiatr w żagle, córeczko. Już nigdy nie będę taka młoda jak teraz!

_Tak stara też nie…_

Zatrzymałam się na światłach i z rękoma opartymi o kierownicę przyłożyłam do niej czoło. Kiedy się wyprostowałam, matka dalej nawijała o swojej drugiej młodości, a sygnalizacja wciąż świeciła się na czerwono.

Wyłapawszy kątem oka ruch po swojej lewej, obróciłam się w tamtą stronę. Zmarszczyłam czoło, widząc, jak kierowca auta obok żywo wskazuje palcem na Perełkę.

_Za jakie grzechy…_

– Tandetnego auta nigdy nie widziałeś czy co? – bąknęłam pod nosem.

Sekundy jednak mijały, a on nadal na coś pokazywał. Przez chwilę chciałam nawet otworzyć okno, żeby zapytać, o co mu chodzi, lecz wtedy światła zabłysnęły zielenią, ktoś za mną głośno zatrąbił, a ja wcisnęłam pedał gazu. Biorąc pod uwagę rocznik tego seicento, nie był to pierwszej jakości zryw.

Kilometr dalej moja matka nadal ględziła jak nawiedzona. Ja natomiast wciąż miałam przed oczami zatroskaną twarz przystojnego faceta z drugiego samochodu, na którego zapatrzyłam się o kilka sekund za długo. Niewykluczone, że właśnie dlatego ruszyłam z opóźnieniem.

– Słuchaj, mamo – wtrąciłam się w monolog Anny, który działał mi już na nerwy. – Miło, że dzwonisz, ale…

Urwałam, kiedy kierowca przede mną nagle wcisnął hamulec w podłogę. Spanikowana, odruchowo zrobiłam to samo. Perełka stanęła dęba, a ja poleciałam do przodu, uderzając czołem w klapę przeciwsłoneczną, która zaraz po tym spadła mi na kolana. Wciąż oszołomiona, nie zauważyłam od razu, że wcześniej była przyklejona na taśmę.

W zwolnionym tempie i z klapą w dłoniach obejrzałam się dookoła.

_W nikogo nie uderzyłam, nikt nie uderzył we mnie. Okej, żyję_.

Uniosłam spojrzenie przed siebie, gdzie na światłach awaryjnych stało znajome mi już audi. Po chwili wysiadł z niego równie znajomy blondyn. Ja natomiast wpatrywałam się w tył czarnego samochodu znajdującego się milimetry od mojej maski – tak mało brakowało, aby objęły go płomienie Perełki.

Niesiona nagłym przypływem adrenaliny, niewiele myśląc, wysiadłam i trzasnęłam drzwiami.

– Co to miało być?! – krzyknęłam, gdy chłopak przystanął przede mną z rękoma w kieszeniach.

Był w moim wieku, no może troszeczkę starszy, a do tego absolutnie niewzruszony faktem, że właśnie mogłam obić Perełkę, która prawdopodobnie nie miała autocasco.

_Moment. Czy Amanda w ogóle wpadła na pomysł, żeby ją ubezpieczyć?_

– Nie miałem już innego pomysłu, żeby wziąć od ciebie numer telefonu, a i tak jechałaś maksymalnie czterdzieści.

Z opóźnieniem wróciłam spojrzeniem do nieznajomego, zastanawiając się jednocześnie, czy Amanda w ogóle wiedziała, czym było AC.

Potrząsnęłam lekko głową i powiedziałam z wyrzutem:

– Więc to powód, żeby mnie wyprzedzić i zahamować tuż przed maską?

– Wiesz…

– Mogłeś uszkodzić Perełkę!

Kierowca audi zaśmiał się, ale szybko przestał, kiedy zrozumiał, że nie żartowałam.

– Nazwałaś czarne seicento z płomieniami na masce Perełką?

– A ty zatrzymałeś mnie w tej uliczce, żeby wziąć ode mnie numer telefonu?

– Może być też Insta albo Messenger. Jak wolisz. Byle nie TikTok. Niewygodnie się na nim pisze.

Znajdowaliśmy się na jednokierunkowej ulicy osiedlowej. Zewsząd otaczały nas pomalowane na pstrokate kolory bloki i niskie drzewa. Staruszka wyprowadzająca psa, do tej pory spokojnie spacerująca chodnikiem, zatrzymała się na nasz widok i bez krępacji przyglądała się rozwojowi wydarzeń. Jej biały pudel z obitą cekinami obrożą szczekał z kolei jak opętany.

– Może zaparkujemy i pogadamy chwilę? – zapytał chłopak, kiedy we mnie wciąż szalały nerwy spowodowane nagłym hamowaniem. Szczerze nienawidziłam niespodzianek. – Wiesz, nie na środku ulicy.

– Podziękuję.

– A to – chrząknął, z zażenowaniem wskazując na przedmiot w moich dłoniach – wzięłaś ze sobą do samoobrony czy jak?

– Najwyraźniej.

– I wiesz, że nie do tego służy słonecznik, prawda?

– Słonecznik? – Zmarszczyłam brwi i uniosłam go przed oczy. _„Słoneczniki” to były van Gogha_, pomyślałam._ _– To jest klapa przeciwsłoneczna.

Nieznajomy parsknął cicho. Mimo tego, co zrobił do tej pory, nie potrafiłam go znielubić. A naprawdę się starałam, byle tylko wyszło na moje.

– Może być i klapa przeciwsłoneczna, choć tego jeszcze nigdy nie słyszałem. Znałem to jeszcze tylko jako żagiel, osłonę przeciwsłoneczną, daszek albo właśnie słonecznik.

– W takim razie nie ma za co – mruknęłam, patrząc na połamane zawiasy owego słonecznika.

_Skoro trzyma się na szkolną taśmę klejącą, to ciekawe, co w tym aucie jest zrobione na kropelkę._

– Musisz mi wybaczyć.

Usłyszawszy głos chłopaka, znów skierowałam na niego wzrok. Nie mogłam nie zauważyć, jak dobrze wyglądał w czarnym podkoszulku opinającym mu się na barkach.

– Najpierw zwróciłem uwagę na Perełkę, dopiero potem na ciebie – wyjaśnił.

– Nie bardzo mnie to dziwi.

– Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe – mówił dalej z udawaną powagą.

– Nie, skąd. To chyba najbardziej tandetne auto po tej stronie Wisły.

– No… – zaśmiał się, po czym dodał: – I takie z urwaną rurą wydechową.

– Co? Żartujesz…

– Z chęcią, ale nie tym razem.

Wzięłam głęboki oddech i z pozornie zimną krwią sprawdziłam, czy mówi prawdę. Kilka sekund później szczerze nie wiedziałam, co bolało mnie bardziej: fakt, że rura faktycznie była urwana, czy to, że musiałam przyznać nieznajomemu rację, a co gorsza, podziękować, że dał mi o tym znać.

Akurat wtedy obiekt moich myśli przystanął obok mnie i również zapatrzył się na urwaną, smętnie dyndającą tuż nad asfaltem rurę. Dopiero teraz, kiedy byliśmy tak blisko siebie, zauważyłam, że jesteśmy tego samego wzrostu, co przy moim metr osiemdziesiąt pięć nie było zbyt częste.

– Kamil. – Rozbawiony moją miną wyciągnął dłoń.

Było mi tak głupio, że z trudem spojrzałam mu w oczy.

– To ten moment, kiedy podajesz mi swoje imię – dodał.

– Asya – burknęłam. – Mam na imię Asya.

Po tych słowach wyminęłam go i z westchnieniem wsiadłam do Perełki. Sprężyna starego i mocno wytartego już siedzenia natychmiast wbiła mi się w pośladek, a sam samochód nagrzał się okropnie od stania w pełnym słońcu, przez co zaczęłam się pocić jeszcze bardziej niż do tej pory.

– Wiem, że masz bardzo charakterystyczne auto i imię – Kamil oparł się o wciąż otwarte drzwi, akurat kiedy mijał nas kolejny samochód ze zirytowanym kierowcą w pakiecie – ale obawiam się, że znajomość tych faktów nie wystarczy, abym mógł cię kiedyś zaprosić na kawę.

– Insta, tak? – Udałam niespeszoną jego szerokim uśmiechem i przekręciłam kluczyk w stacyjce. – Asya, pisane przez „y”, kropka „k”– rzuciłam, zapinając pas. – A teraz wsiadaj do siebie i jedź, bo zastawiamy tę osiedlową drogę zdecydowanie za długo.

Kamil uśmiechnął się, po czym rzucił na odchodne:

– W takim razie do zobaczenia, Asya. – Skinął głową na pożegnanie i odszedł w kierunku swojego auta.

Przygryzłam dolną wargę w zamyśleniu.

_To chyba nie było zbyt miłe z mojej strony…_

Popatrzyłam jeszcze raz na ledwo poznanego chłopaka i zmarkotniałam.

_Może faktycznie jestem sama nie bez powodu._

– Pa, Kamil – mruknęłam do siebie, gdy odjechał.

Aby nie narazić się na zdenerwowanie następnego zbliżającego się już do mnie z tyłu kierowcy, szybko zrobiłam to samo.

– Ha! Mówiłam, że przeznaczenie cię doścignie!

Spiorunowałam wzrokiem ekran komórki, na którym nadal widniała miniatura trwającego połączenia z mamą.

– Masz rację, doścignęło. – Przewróciłam oczami zirytowana. – W czarnym audi. Muszę kończyć, kocham cię, pa.

– Ale…

Zakończyłam połączenie i zmusiłam się do skupienia na drodze.

_Chyba naprawdę powinnam popracować nad robieniem dobrego pierwszego wrażenia, żeby wychodziło mi szybciej niż za dziewiątym razem._

***

Z tego wszystkiego zatrzymałam się niecałe pięćset metrów później. Musiałam ochłonąć, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Wciąż podburzona ostrym hamowaniem i konfrontacją z Kamilem kupiłam w najbliższej kawiarni dużą kawę z lodem. O tym, że w sumie miałam oszczędzać pieniądze, przypomniałam sobie już po zapłaceniu, kiedy otrzymałam esemesa z banku z aktualnym stanem konta, na którym zostało mi już zaledwie osiemnaście złotych.

Upiłam łyk zimnego napoju. Płyn szybko spłynął mi po gardle, niosąc ze sobą przyjemne orzeźwienie.

Ledwo zamknęły się za mną drzwi kawiarni, a stanęłam jak wryta, bo ostatnie, co spodziewałam się ujrzeć, był Kamil pakujący do bagażnika swojego audi dużą sportową torbę.

– Jeśli teraz podejdę, to wyjdzie na to, że go śledzę – mruknęłam pod nosem i odsunęłam się, bo prawie oberwałam drzwiami od gościa wyglądającego jak Orlando Bloom w roli Legolasa, tyle że po roku mieszkania w Polsce.

Podążyłam za nim wzrokiem i szybko schowałam się za rogiem, ponieważ właśnie przystanął przy samochodzie, gdzie podał Kamilowi małe zawiniątko w brązowym papierze. Kiedy tylko przedmiot przeszedł z rąk do rąk, mężczyzna zaczął mówić, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest wystraszony.

Kamil natomiast zupełnie nie przypominał chłopaka, z którym zaledwie chwilę temu tak dobrze mi się rozmawiało. Wtedy był zabawny i ironiczny, dzięki czemu w miarę szybko przestałam być na niego zła. Biło od niego jakieś ciepło, które powodowało, że chciałam go lepiej poznać mimo oryginalnego początku znajomości. Teraz jednak nie mogłam się doszukać na jego twarzy choćby jednej pozytywnej emocji.

Otworzyłam szerzej oczy, będąc w szoku, kiedy Kamil zamachnął się i zatrzymał pięść przed samą twarzą swojego rozmówcy.

– Co jest… – syknęłam i siorbnęłam trochę kawy przez słomkę.

Był środek dnia. Osiedlowa uliczka pełna niskich zabudowań świeciła pustkami. Wyjątkiem były dzieciaki na rowerach i babcie odwiedzające lokalne warzywniaki. Kamil i jego waleczne instynkty zdecydowanie nie pasowały do tego klimatu.

_Red flag jak się patrzy._

W końcu Kamil cofnął rękę, na co rozmawiający z nim mężczyzna skłonił się krótko i praktycznie uciekł. Mój dzisiejszy bohater do spraw rury wydechowej schował zawiniątko do kieszeni ciemnych jeansów i rozejrzał się, aby się upewnić, że mimo dziwnego zachowania nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi.

_I tu cię mam_, pomyślałam, wciąż czujnie obserwując go z ukrycia.

Kiedy miałam już zrezygnować ze swoich tajnych działań, Kamil uniósł do ucha telefon. Mimo odległości widziałam, jak zacisnął zęby ze złości, rzucił coś pod nosem, po czym już bez ceregieli wsiadł do auta. Drzwi trzasnęły, silnik samochodu ożył, a opony zapiszczały przy ostrym starcie.

Zmarszczyłam brwi, odprowadzając audi spojrzeniem.

_Coś tu jest nie tak, tylko nie wiem jeszcze, co dokładnie…_

_Dalsza część rozdziału dostępna pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: