- W empik go
To właśnie Patty - ebook
To właśnie Patty - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 1 006 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— To wstyd! — rzekła Susan.
— Obelga! — dorzuciła Luiza.
— Najwyższa obraza! — oświadczyła Patty. — Rozdzielać nas, po trzech latach razem przeżytych.
— Zwłaszcza, że wcale znów nie byłyśmy tak strasznie nieznośne w ostatnim roku. Cała masa dziewcząt ma znacznie więcej grzeszków na sumieniu.
— Tylko że nasza nieznośność trochę zanadto rzucała się w oczy! — przyznała Patty.
— Za to byłyśmy bardzo grzeczne przez ostatnie trzy tygodnie — przypomniała Luiza.
— A gdybyście tak zobaczyły moją nową współlokatorkę! — jęknęła Susan.
— Chyba nie może być gorsza od Irmy McCollough.
— Waśnie, że jest! Jej ojciec jest misjonarzem, a ona została wychowana w Chinach. Nazywa się Keren-happuch Hersey, tak jak najmłodsza córka Hioba. A jej nawet na myśl nigdy nie przyjdzie, że to imię jest śmieszne.
— Irmie — rzekła ponuro Luiza — przybyło dwadzieścia funtów w ciągu lata. Waży...
— Ale żebyście zobaczyły moją współlokatorkę! — wykrzyknęła Patty — Nazywa się Miranda Mertelle van Arsdale.
— Keren wciąż siedzi nad książką i myśli, że będę chodziła na palcach, aby jej nie przeszkadzać.
— A gdybyście słyszały, co Mira Mertelle wygaduje! Powiedziała mi, że jej ojciec był bankierem i chciała koniecznie wiedzieć, kim był mój.
Powiedziałam jej, że mój ojciec był sędzią śledczym i cale życie zamykał do więzienia bankierów. Nazwała mnie za to źle wychowanym dzieckiem.
Tu Patty uśmiechnęła się łagodnie.
— Ile ma lat?
— Siedemnaście, a już dwa razy oświadczano się jej.
— Dziękuję! Dlaczego wybrała właśnie Szkołę św. Urszuli?
— Jej ojciec i matka uciekli z domu i pobrali się, jak mieli po dziewiętnaście lat, a teraz się boją, czy przypadkiem ona nie odziedziczyła po nich tych samych skłonności. Dlatego wybrali dla niej dobrą surową szkołę typu klasztornego. Mira nie potrafi się nawet uczesać bez służącej. Jest strasznie zabobonna. Nosi tylko jedwabne pończochy i nie cierpi siekanego mięsa. Będę ją musiała nauczyć, jak się ściele łóżko. Do Europy jeździ tylko parowcami najdroższych linii.
Patty rzucała te szczegóły bez zastanowienia. Wysłuchawszy jej ze współczuciem, koleżanki dorzuciły garstkę własnych narzekań.
— Irma waży sto pięćdziesiąt funtów i sześć uncji bez ubrania — opowiadała Luiza. — Przywiozła ze sobą dwa kufry naładowane słodyczami. Pochowała je we wszystkich kątach pokoju. Chrupanie czekolady jest ostatnim dźwiękiem, jaki słyszę w pokoju w nocy — i pierwszym rano. Nigdy się nie odezwie — nic tylko żuje. Mam wrażenie, że mieszkam z krową. A inne sąsiadki! Też miła paczka! Po drugiej stronie mieszka Kid McCoy, która sama robi więcej hałasu, niż pół tuzina kowbojów. Tuż obok — nowa pensjonarka, Francuzka. Wiecie, to drobne, ładne dziewczątko z czarnymi warkoczami.
— Wygląda wcale sympatycznie! — zauważyła Patty.
— I byłaby sympatyczna, gdyby umiała mówić, ale cóż, kiedy ona zna zaledwie jakieś pięćdziesiąt angielskich słów. Henrietta Gladden, mieszkająca razem z nią, jest rozlazła i ponura jak homar, a na samym końcu korytarza jest pokój Eveliny Smith. Chyba wiecie same, co to za skończona idiotka z tej Eveliny.
— Och, to okropne! — zgodnie wykrzyknęły dziewczęta.
— To wina panny Lord! — rzekła Luiza. — Wdowa nigdy nie rozdzieliłaby nas, gdyby się do tego Lordunia nie wmieszała.
— I właśnie ja ją dostałam! — jęknęła Patty. — Wy dwie macie Mam'selle i Waddams, obie bardzo dobre, słodkie, dobroduszne jagniątka, ale dziewczęta z Wschodniego Skrzydła mają tylko pannę Lord i to po same uszy.
— Pst! — ostrzegła ją Luiza. — Idzie!
Nauczycielka łaciny, wchodząc do pokoju, zatrzymała się w progu. Luiza wyzwoliła się z plątaniny sukienek, książek i poduszek, którymi zarzucone było łóżko, i wstała grzecznie. Patty zsunęła się z białej poręczy, a Susan zeskoczyła z kufra.
— Dobrze wychowane panienki nie skaczą po meblach.
— Tak jest, Miss Lord—mruknęły jednogłośnie, wpatrując się w nią trzema parami szeroko otwartych, w górę wzniesionych oczu. Z miłego doświadczenia wiedziały, że nic jej tak nie irytowało, jak takie uśmiechające się posłuszeństwo.
Wzrok Miss Lord krytycznie obiegł pokój. Patty była wciąż jeszcze w kostiumie podróżnym.
— Proszę włożyć mundurek, Patty i skończyć rozpakowywanie. Jutro rano kufry muszą być zniesione na dół.
— Tak jest, Miss Lord.
— Susan i Luizo, dlaczego nie wyszłyście z panienkami do ogrodu? Jest taka piękna pogoda.
— Ależ nie widziałyśmy się z Patty tak długo, a teraz, kiedy nas rozdzielono — rzekła Luiza, patetycznie wykrzywiwszy usteczka.
— Jestem przekonana, że wiele na tej zmianie skorzystacie. Rozumiecie przecież, że powodzenie w college'u, a nawet powodzenie w całym waszym życiu, zależy przede wszystkim od fundamentów tu położonych. Patty jest słaba w matematyce, a Susan w łacinie. Luiza mogłaby podciągnąć się w języku francuskim. Zobaczymy, co potraficie, kiedy naprawdę zechcecie spróbować.
Obdzieliła trzy panienki krótkim skinieniem głowy i wyszła.
— Pracujemy chętnie i pojętnie i kochamy swych nauczycieli! — zaśpiewała Patty z ironiczną przesadą, wyciągając granatową spódniczkę i marynarską bluzkę z wyszytymi na rękawie złotymi literami „Św. U."
Podczas gdy Patty przebierała się, koleżanki zabrały się do przenoszenia jej rzeczy z kufrów do komody, tak jak im wpadły w ręce, starannie układając tylko w najwyższej szufladzie. Przepracowana, młoda nauczycielka, której niewdzięcznym zadaniem było przeglądanie w każdą sobotę rano sześćdziesięciu czterech komód i sześćdziesięciu czterech szaf, nie była na szczęście podejrzliwa i nie szperała po kątach zbyt gorliwie.
— A Lordusia niepotrzebnie robi tyle gwałtu o moją naukę—rzekła Susan, chmurząc się nad pękiem sukien przewieszonych przez ramię. — Z wyjątkiem łaciny, stoję ze wszystkiego dobrze.
— Uważaj, Susie! Depczesz po mojej nowej sukience do tańca! — wykrzyknęła Patty, wystawiając głowę z wycięcia w bluzce.
Susan machinalnie zeszła z błękitnego szyfonu i w dalszym ciągu wylewała swe żale.
— Jeżeli im się zdaje, że obecność najmłodszej córki Hioba wpłynie korzystnie na moje wypracowania domowe...
— Ja po prostu nie mogę się uczyć, dopóki nie zabiorą Irmy McCollough z mego pokoju — zawtórowała jej Luiza. — Ona jest zupełnie jak bryła lepkiego ciasta.
— Zaczekajcie, póki nie poznacie Miry Mertelle!
Patty siedziała na środku pokoju wśród rozrzuconych ubrań i patrzyła na swe przyjaciółki szeroko otwartymi oczami.
— Przywiozła pięć długich sukien wieczorowych, a wszystkie jej trzewiki mają francuskie obcasy. Ale to jeszcze nie najgorsze.
Tu Patty zniżyła glos do konfidencjonalnego szeptu.
— Ona ma coś czerwonego w jednym flakoniku. Mówi, że to do paznokci, ale ja widziałam, jak sobie tym różowała twarz.
— O, nie może być! — szepnęły ze zgrozą słuchaczki. Patty zacisnęła wargi i pokiwała głową.
— Mówię wam, zbuntujemy się! — wykrzyknęła Susan. — Zmuśmy Wdowę, żeby nas umieściła z powrotem w naszych dawnych pokojach w Rajskiej Alei.
— Ale jak? — zapytała Patty z dwiema równoległymi zmarszczkami na czole.
— Powiemy jej, że nie zostaniemy tu, jeżeli tego nie zrobi.
— To byłoby nadzwyczaj roztropne! — zadrwiła Pat. — Ona po prostu zadzwoniłaby, kazała Marcinowi zaprząc i zawieźć nas na stację na pociąg o szóstej trzydzieści. Myślę, że wtedy zrozumiałybyście nareszcie, że Wdowy nie potraficie wywieść w pole.
— Groźby na nic się tu nie przydadzą—przyznała Luiza. — Musimy się odwołać do jej uczuć — uczuć —
— Ludzkich — dodała Patrycja.
Luiza wyciągnęła rękę i pomogła jej wstać.
— Wiesz, Pat, mówisz zupełnie rozsądnie. Chodźmy do niej na dół teraz, póki jeszcze odwaga w nas kipi. Ręce macie czyste?
Wszystkie trzy mężnie podeszły do drzwi kancelarii pani Trent i zapukały.
— Spróbuję dyplomacji — szepnęła Patty, biorąc za klamkę. — Wy dziewczęta, przytakujcie tylko głowami wszystkiemu, co powiem.
Patty użyła całej dyplomacji na jaką ją było stać. Rozwiódłszy się tkliwie nad długą przyjaźnią, jaka łączyła trójkę, oraz nad bólem, wynikłym z rozdzielenia jej, lekko przeszła do innego tematu i zaczęła mówić o nowych koleżankach.
— To są niewątpliwie bardzo miłe panienki — zakończyła grzecznie — tylko, widzi pani, to nie są odpowiednie dla nas towarzyszki. Strasznie trudno skupić całą uwagę przy odrabianiu lekcji, jeśli się nie mieszka z tak samo myślącą koleżanką.
Pewne, poważne spojrzenie Pat miało oznaczać, że lekcje były jedynym celem jej istnienia. Przelotny uśmiech przemknął przez twarz Wdowy.
— Musimy koniecznie w tym roku zabrać się porządnie do nauki — dodała Patty. — Susan i ja mamy wstąpić do college'u i zdajemy sobie doskonale sprawę z konieczności odpowiedniego przygotowania. Rozumiemy dobrze, że powodzenie w college'u, a nawet powodzenie — w całym naszym życiu, zależy przede wszystkim od fundamentów tu położonych.
Luiza ostrzegawczo trąciła ją w łokieć. To zdanie było zbyt wierną kopią słów Miss Lord.
— A oprócz tego — mówiła dalej Pat — wszystkie moje rzeczy są niebieskie, a Mira ma czerwony parawan i żółtą poduszkę na sofie.
— To istotnie przykre! — przyznała Wdowa.
— Przyzwyczaiłyśmy się już do mieszkania w Rajskiej Al... — chciałam powiedzieć w Zachodnim Skrzydle — i będzie nam bardzo brakowało — ee — zachodów słońca.
Wdowa pozwoliła zapaść pełnemu oczekiwania milczeniu, podczas którego w zamyśleniu stukała w biurko binoklami. Trzy panienki z natężeniem patrzyły jej w twarz, jakby chcąc z niej wyczytać odpowiedź, ale była to maska, której nie mogły przeniknąć.
— Obecny stan rzeczy jest mniej więcej chwilowy — zaczęła pani Trent równym, spokojnym głosem. — Być może, pewne zmiany byłyby pożądane. W tym roku mamy większą niż zwykle ilość nowych uczennic. Otóż zamiast umieścić je osobno, wydało mi się najstosowniejsze połączyć je ze starszymi panienkami. Wy trzy jesteście już od dawna. Znacie tradycje szkoły. Dlatego — tu na twarzy Wdowy pojawił się uśmiech jak gdyby figlarny — mam zamiar rozmieścić was, jak misjonarki wśród tych nowicjuszek. Pragnęłabym, żebyście wpłynęły na nie. Patty wyprostowała się, zdumiona.
— Wpłynęły?
— Nowa, która będzie z tobą mieszkać — mówiła dalej z niezmąconym spokojem pani Trent — jest na swój wiek zbyt rozwinięta. Mieszkała stale w pierwszorzędnych hotelach, a w takich warunkach pewne zmanierowanie młodego dziewczęcia jest rzeczą nieuniknioną. Spróbuj rozbudzić w niej zainteresowanie sportami dziewczęcymi. Ty zaś, Luizo, mieszkasz razem z Irmą McCollough. Jak wiecie, jest to jedynaczka, obawiam się, że może trochę zepsuta. Byłoby mi miło, gdybyście zdołały wzbudzić w niej większy szacunek dla duchowej strony życia, niż dla materialnej.
— Ja — ja spróbuję! — wyjąkała Luiza, olśniona niespodziewaną rolą reformatorki moralności.
— Twoją sąsiadką jest również Aurelia Deraismes. Byłabym bardzo radą,gdybyś zechciała czuwać nad jej postępami w nauce. Dzięki niej mogłabyś nabrać większej wprawy w potocznym języku francuskim, odwzajemniając się jej tym samym na polu znajomości języka angielskiego.
Z tobą, Susan, mieszka...
Tu pani Trent włożyła binokle i przez chwilę szukała czegoś na wielkim arkuszu.
— Ach, tak. Keren Hersey, istotnie niepospolita panienka. Córka oficera marynarki z pewnością znajdzie wspólny język z córką misjonarza. Są podstawy do przypuszczeń, że Keren poważnie odda się studiom — nawet, o ile coś podobnego byłoby możliwe — zbyt poważnie. Nie ma i nie miała nigdy przyjaciółki, nie zna wesołego, szkolnego życia koleżeńskiego. Ona może nauczyć cię, Susie, jak pilniej przykładać się do nauki, a czy ty za to nie mogłabyś nauczyć jej być, powiedzmy, bardziej swobodną?
— Tak, proszę pani! — mruknęła Susan.
— Więc wysyłam was poniekąd w swoim zastępstwie, jako duchowe reformatorki. Chciałabym, aby „stare" były przykładem dla nowo przybyłych. Pragnę, aby prawdziwą kierowniczką szkoły była zdrowa opinia publiczna. Wy trzy macie niemały wpływ. Zastanówcie się, co możecie zrobić w kierunkach przeze mnie wytkniętych — jak i w innych, które mogą się wyłonić w miarę, jak będziecie bliżej obcować z koleżankami. Obserwowałam was bacznie przez trzy lata i pokładam jak największą ufność w waszym z gruntu zdrowym rozsądku.
Skinęła głową na znak pożegnania i trzy panienki znowu znalazły się w holu. Spoglądały po sobie przez chwilę w pełnym zdumienia milczeniu.
— Duchowe reformatorki! — wykrztusiła Luiza.
— Przejrzałam Wdowę na wskroś — odezwała się Pat. — Wyobraża sobie, że znalazła nowy sposób kierowania nami.
— Ale jakoś nie widzę, żebyśmy mogły wrócić do Rajskiej Alei! — skarżyła się Susan.
Oczy Patty błysnęły nagle. Chwyciła koleżanki za łokcie i wprowadziła je do pustej klasy.
— Zrobimy to!
— Niby co? — zapytała Luiza.
— Damy się wziąć na lep reformie szkolnej i będziemy się jej trzymać z całej siły. Zobaczycie! Po dwóch tygodniach wrócimy do Rajskiej Alei.
— Hm! — mruknęła Susan. — Jestem zdania, że mogłybyśmy to zrobić.
— Zaczniemy od Irmy — rzekła Luiza, natychmiast przeskakując myślą do szczegółów. — Postaramy się, żeby straciła dwadzieścia funtów na wadze. To prawdopodobnie miała na myśli Wdowa, mówiąc, że pragnęłaby widzieć ją mniejszą materialistką.
— Zrobimy ją chudą w mgnieniu oka! — potwierdziła Patty energicznym ruchem głowy. — A Mirze Mertelle damy dozę bujnie pieniącej się dziewczęcości.
— Keren zaś—wtrąciła Susan — nauczymy swawoli i zaniedbywania lekcji.
— Ale nie ograniczymy się bynajmniej do nich trzech — mówiła Luiza. — Wdowa powiedziała przecież wyraźnie, że pragnie, abyśmy wywierały wpływ na całą szkołę.
— O, naturalnie! — zgodziła się Patty i z zapałem zaczęła recytować nazwiska z listy szkolnej. — Kid McCoy używa zbyt wielu wyrażeń gwarowych. Nauczymy ją dobrych manier. Queenie nie lubi się uczyć. Naszpikujemy ją algebrą i łaciną. Henrietta Gladden jest galaretowatą rybą, Mary Daskam strasznym małym kłamczuchem, Evelina Smith jest głupią gąską, Nancy Lee plotkarką.
— Kiedy tak zaczynam myśleć o tym wszystkim, widzę, że każdej można by coś zarzucić — rzekła Luiza.
— Z wyjątkiem nas! — poprawiła Susan.
— Tta—ak! — przyznała Patty, cofając się myślami. — Nie mogę sobie wprost przypomnieć czegoś, co nam można by było zarzucić — nie dziwię się, że postawiono nas na czele reformy.
Luiza podskoczyła żywo, rzekłby kto — uosobienie energii.
— Chodźcie! Połączymy się z naszymi małymi towarzyszkami zabawy i rozpoczniemy pracę dla dobrej sławy. Niech żyje wielkie Stronnictwo Pracy!
Wyszły przez otwarte okno w sposób obcy wszelkim przepisom czwartkowych wieczornych lekcji dobrych manier. Tłumy dziewcząt w granatowych marynarskich bluzkach zebrane były na placu rekreacyjnym.
— Widzicie, tam jest Irma! Wciąż żuje!
Luiza wskazała głową wygodną ławkę, ustawioną w cieniu, w pobliżu kortu tenisowego.
— Zabawimy się w cyrk! — zaproponowała Patty. — Każemy Irmie i Mirze Mertelle biegać z obręczami dokoła boiska. W ten sposób zabijemy dwie muchy naraz. Irma zacznie chudnąć, a Mira stanie się znów dziewczęciem.
Bieganie z obręczą było specjalnością Szkoły św. Urszuli. Nauczycielka gimnastyki była przekonana, że w ten sposób uczy dziewczęta biegu. Jedenaście okrążeń boiska równało się mili, a mila przebiegnięta z obręczą zwalniała na cały dzień z gimnastyki ciężarkami i maczugami. Trzy panienki zniknęły w piwnicy i wyszły stamtąd z obręczami tak wielkimi, jak one same. Patty objęła komendę nad całą wyprawą i natychmiast zaczęła wydawać rozkazy.
— Luizo, ty pobiegniesz z Keren i wytrzęsiesz ją, jak tylko będziesz mogła; musimy złamać jej upór i pedanterię. A ty, Susie, zajmij się Mirą Mertelle. Nie pozwalaj jej na robienie min dorosłej panny. Jeśli ci powie, że się jej dwa razy oświadczono, powiedz jej, że tobie oświadczono się tyle razy, że już straciłaś rachubę. Trzymaj ją cały czas ostro. Ja się zabawię w trenera słoni i zmuszę do biegu Irmę; pod koniec zrobi się zwinna, jak pełna wdzięku gazela.
Przystąpiły do wykonania poszczególnych zadań. Skończył się spokój w Szkole św. Urszuli, nastał dla niej czas reformatorskich męczarni.
Dwa tygodnie później w piątek wieczorem, w pracowni Wdowy odbywała się nieoficjalna konferencja. Właśnie przed pięcioma minutami zadzwoniono na „zgaszenie świateł" i trzy zmordowane nauczycielki, wyzwolone wreszcie od swych miłych dziewięciogodzinnych obowiązków, omawiały swe strapienia z dyrektorką, podczas gdy powierzone ich pieczy dziewczęta spały.
— Ale cóż one właściwie zrobiły? — zapytała pani Trent chłodnym tonem sędziego, widząc, że jej wysiłki zatamowania fali okrzyków są daremne.
— Trudno wskazać palcem jakiś konkretny fakt — rzekła drżącym głosem Miss Wadsworth. — O ile mogłam zauważyć, nie przekroczyły przepisów, ale — wytworzyły atmosferę.
— Nie ma w moim skrzydle dziewczynki — odezwała się Miss Lord, z zaciśniętymi wargami — która by nie przyszła, każda z osobna, do mnie z błaganiem, aby Patty wraz z Susan i Luizą przenieść z powrotem do Zachodniego Skrzydła.
— Party! Mon Dieu! — wykrzyknęła Mademoiselle, wznosząc w niebo parę wymownych oczu. — Co ta dziewczyna ma w głowie! To złośliwy chochlik w całym znaczeniu tego słowa.
— Przypomina sobie pani—zwróciła się Wdowa do Miss Lord—że kiedy pani proponowała, aby je rozdzielić, ja mówiłam, że to eksperyment bardzo wątpliwy. Kiedy są razem, wyładowują swój temperament na sobie nawzajem; rozdzielone...
— Przewracają do góry nogami całą szkołę! — wykrzyknęła Miss Wadsworth, bliska łez. — Prawdę mówiąc, one wcale nie mają tego zamiaru, ale ich nieszczęsne skłonności...
— To się pani tylko zdaje — oczy Miss Lord błysnęły. — Jak tylko wyjdą z klasy, natychmiast zaczynają obmyślać jakieś nowe psoty.
— Ale co właściwie zrobiły? — dopytywała pani Trent.
Miss Wadsworth umilkła, zastanawiając się, jakie przykłady wybrać z bogatego materiału, jakim rozporządzała.
— Na przykład: Pewnego razu zastałam Susan pilnie przerzucającą linijką zawartość szuflad Keren, a kiedy ją spytałam, co robi, bez cienia zakłopotania odpowiedziała, że stara się nauczyć Keren, aby nie była tak bardzo pedantyczna i że robi to na żądanie pani Trent.
— Hm! Ja sobie wprawdzie to inaczej wyobrażałam, ale mniejsza z tym! — mruknęła Wdowa.
— Najbardziej jednak zakłopotało mnie coś, co było jakby na granicy bluźnierstwa — mówiła dalej Miss Wadsworth z wahaniem. — Keren ma bardzo religijny sposób myślenia, z którym jednak łączy nieszczęsny zwyczaj modlenia się głośno. Pewnego wieczoru, po dniu, który jej cierpliwość wystawił na próbę większą niż zwykle, modliła się, by Bóg przebaczy! Susan jej dokuczliwość. Wobec tego Susie uklękła przed łóżkiem i zaczęła się modlić, aby Keren stała się mniej zasadnicza i uparta, a za to skłonniejsza do zabawy z koleżankami z należytą szczerością i prostotą ducha. Był to — no, istotnie, można by to nazwać czymś w rodzaju wyścigów w modlitwie.
— Szokujące! — wykrzyknęła Miss Lord.
— A znowu mała Aurelia Deraismes — one zaczęły ją ćwiczyć... w... w... potocznym języku angielskim. Wyrażenie, jakie w mojej obecności powtarzała, nie należało bezwarunkowo do tych, jakich używają panie z towarzystwa.
— Cóż to za wyrażenie? — zapytała Wdowa, z nutką wyczekiwania w głosie.
— A to morowa awantura!
Miss Wadsworth stanęła cała w pąsach, do tego stopnia nawet samo powtórzenie tak wątpliwego wyrażenia, było sprzeczne z jej naturą.
Wargi Wdowy drgnęły. Było faktem, opłakiwanym zresztą przez jej pomocnice, iż jej poczucie humoru niejednokrotnie brało górę nad poczuciem sprawiedliwości. Bardzo niegrzeczna dziewczynka, o ile udało się jej być zabawną, mogła mieć nadzieję, że wyjdzie z opresji cało, podczas gdy tak samo niegrzeczna dziewczynka, której nie udało się Wdowy rozśmieszyć, w całej pełni ponosiła za swe przewinienie karę, na jaką zasłużyła. Na szczęście, na ogól biorąc, szkoła nie wiedziała o tym słabym punkcie Wdowy.
— Ich wpływ — zabrała głos Miss Lord — działa deprymująco na szkołę. Mira van Arsdale mówi, że pojedzie do domu, jeśli jej każą dłużej mieszkać w tym samym pokoju z Patty Wyatt! Nie wiem o co tu chodzi, lecz...
— Ja wiem! — przerwała Mademoiselle. — Cała szkoła śmieje się z tego. To ta historia z tym sztucznym.
— Z czym?
Wdowa podniosła głowę. Angielszczyzna Mademoiselle była czasem trudna do zrozumienia. Francuzka bezstronnie mieszała oba języki.
— Z treską.
— Zeszłego tygodnia, jak miały być żywe obrazy, Patty pożyczyła ją i zabarwiła na niebiesko, żeby zrobić brodę dla Sinobrodego. Ale ponieważ treska była żółta, więc zrobiła się zielona i ten kolor nie dał się już wyprać. Treska jest zniszczona, zupełnie zniszczona — a Party bardzo się zmartwiła. Przepraszała. Myślała, że to się da wyprać, ale skoro nie chce się dać wyprać, powiedziała Mirze, żeby ona sobie pomalowała włosy na kolor treski, a Mira straciła cierpliwość i zwymyślała ją. Wtedy Patty zaczęła udawać, że płacze i położyła ten zielony pęk włosów na łóżku Miry, w wieńcu kwiatów, powiesiła na drzwiach czarną pończochę niby krepę i zaprosiła dziewczęta na pogrzeb i wszyscy śmiali się z Miry.
— Zupełnie słusznie!—odezwała się Wdowa. — Nie myślę popierać noszenia sztucznych włosów.
— Ale tu chodzi o zasadę — rzekła Miss Lord.
— A ta biedna Irma McCollough! — opowiadała dalej Mademoiselle. — Tonie we łzach! Te trzy nastają na nią, żeby koniecznie zrobiła się chuda, a ona wcale nie chce być chuda.
— Zanim siądzie do stołu, zabierają jej masło — powiedziała Miss Wadsworth. — Nie pozwalają jej jeść deseru, zabraniają jej słodzić rano owsiankę. Każą jej bezustannie się gimnastykować, a gdy ona mi się skarży, karzą ją za to.
— Zdaje mi się — rzekła Wdowa, nie bez sarkazmu — że Irma jest dość wielka, aby się móc obronić.
— Ma aż trzy przeciw sobie! — zauważyła Miss Lord.
— Zawołałam Patty do swego pokoju—mówiła Miss Wadsworth — i zażądałam od niej wyjaśnień. Powiedziała mi, iż zdaniem pani Trent, Irma jest za tłusta i że zażądała pani od niej i od jej przyjaciółek, aby pozbawiły Irmę zbytecznych dwudziestu funtów! Patrycja dodała, że to bardzo ciężka praca, że one same przy tym chudną ale zdają sobie sprawę z tego, że są starszymi wychowankami szkoły i powinny wywierać pewien wpływ na uczennice. Jestem przekonana, że mówiła to szczerze.
Rozwodziła się też szeroko nad odpowiedzialnością moralną i nad tym, że starsze panienki powinny świecić przykładem.
— To właśnie jej bezwstydne zuchwalstwo wyprowadza człowieka zupełnie z równowagi — rzekła Miss Lord.
— To właśnie Patty!—roześmiała się wdowa. — Muszę przyznać, że wszystkie trzy są nadzwyczaj zabawne. To dobry, zdrowy figiel i chciała- bym, żeby takich żartów było jak najwięcej. One nie przekupują służących, aby im odnosiły listy na pocztę lub przemycały słodycze, nie flirtują ze sprzedawcą wody sodowej. Tym trzem przynajmniej można ufać.
— Ufać! — wykrztusiła Miss Lord.
— Oczywiście, drobniejszy przepis przekroczą z jak największą, pełną radości ochotą — potwierdziła skinieniem głowy Wdowa. — Ale nie dopuszczą się nigdy choćby najmniejszej rzeczy niehonorowej.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i w progu pojawiła się Keren-happuch. Jedną ręką przytrzymywała poły jaskrawego japońskiego kimona, drugą gestykulowała. Kimono usiane było pożerającymi ogień smokami, wielkości kotów, a czerwoga z gniewu Keren z rozpuszczonymi włosami wydała się widzom jakby uzupełnieniem dekoracyjnego szkicu. Kancelaria Wdowy była miejscem świętym, przeznaczonym na rozmowy urzędowe; nigdy jeszcze żadna uczennica nie zjawiła się tu w stroju tak mało ceremonialnym.
— Keren! — wykrzyknęła Miss Wadsworth. — Co się stało?
— Proszę przenieść do mojego pokoju inną koleżankę! Z Susan dłużej już nie mogę wytrzymać. Urządziła w mym pokoju przyjęcie z okazji urodzin.
— Jakich urodzin? — zwróciła się pani Trent z pytaniem do Miss Wadsworth.
Miss Wadsworth smutno przytaknęła głową.
— Wczoraj były urodziny Susan. Dostała paczkę od ciotki. Ponieważ dziś mamy piątek wieczór — oczywiście. — Wdowa zwróciła się ku tragicznej postaci na środku pokoju.
— To jest twój pokój tak samo jak Susan i...
Keren rozgadała się na dobre. Cztery panie aż się pochyliły naprzód, aby móc wyłowić jakiś sens z tej powodzi słów.
— One urządziły sobie stół z mego łóżka, dlatego, że stoi na środku pokoju, i Party przewróciła postawiony na środku dzbanuszek z czekoladą. Ona mówi, że to przypadek — ale ona to zrobiła naumyślnie—wiem z całą pewnością. A ponieważ robiłam jej z tego powodu wymówki, Susan powiedziała, że to niegrzecznie zwracać uwagę, gdy gość coś rozleje i wylała mi szklankę soku porzeczkowego na poduszkę, aby pocieszyć Pat. W ten sposób powinna, jej zdaniem, postąpić grzeczna gospodyni; tak je uczono w zeszłym roku na kursie dobrych manier. Wszystko przemokło od czekolady, a wtedy Luiza Wilder powiedziała, że to szczęście, że ja jestem taka chuda, ponieważ będę mogła skulić się dokoła plamy; gdyby się to zdarzyło Irmie McCollough, musiałaby spać w czekoladzie, bo jest taka wielka, że zajmuje całe łóżko. A Susan powiedziała, że powinnam być wdzięczna Panu Bogu za to, że jutro jest sobota, bo dostaniemy czystą pościel, bo mogło się zdarzyć tak, że musiałabym spać w tej kałuży czekoladowej przez cały tydzień. A wtedy zadzwoniono na „gaszenie świateł" i one kazały mi to wszystko doprowadzić do porządku i poszły, a gospodyni poszła już spać i nie dostanę już czystej bielizny, a ja nie chcę w takim łóżku spać. Nie przywykłam spać na czekoladowym prześcieradle. Nie lubię Ameryki i nie cierpię dziewcząt.
Z policzków Keren kapały łzy na smoki pożerające ogień. Nie mówiąc ani słowa, Wdowa wstała i zadzwoniła.
— Kate!—rzekła, kiedy dyżurna służąca pojawiła się w drzwiach. — Proszę cię, daj świeżą bieliznę na łóżko panny Keren i prześciel je. To na dziś wystarczy, Keren. Kładź się czym prędzej spać i nie trajkocz już. Nie trzeba niepokoić innych dziewcząt. Jutro pomyślimy o przeniesieniu innej koleżanki do twego pokoju.
Kate wyszła wraz z obrażonymi smokami.
Zapadło milczenie, podczas którego Miss Wadsworth wymieniała rozpaczliwe spojrzenia z Mademoiselle, zaś Miss Lord nastroszyła się bardziej.
— Widzi pani — rzekła triumfująco — posunęły się aż do prześladowania biednej małej.
— Według moich doświadczeń z życia szkolnego — oświadczyła pani Trent stanowczo—jeśli dziewczynka jest prześladowana, to zawsze z własnej winy. Keren jest beznadziejnie zarozumiała...
— W każdym razie nie może pani jednak pozwolić, aby znosiła...
— O, naturalnie, zrobię wszystko co będę mogła, aby przywrócić spokój. Jutro rano do pokoju Keren przeniesie się Irma McCollough, zaś Party, Luiza i Susan powrócą do swych dawnych pokoi w Skrzydle Zachodnim. Pani, Mademoiselle, zagraża to do pewnego stopnia...
— Kiedy są razem, nic sobie z nich nie robię. Wtedy są — jakby to powiedzieć — zabawne, wnoszą dużo ożywienia. Trudności powstają dopiero wówczas, kiedy się je rozdzieli.
Miss Lord zdumiała się.
— Czy pani chce przez to powiedzieć, że pani chce je nagrodzić za ich brzydkie postępowanie? Przecież one właśnie do tego tylko dążyły!
— Musi pani przyznać — uśmiechnęła się Wdowa — że się napracowały. Wytrwałość zasługuje na uznanie.
Następnego rana Patty, Susan i Luiza, dźwigając pełne naręcza sukienek, kapeluszy i poduszek na sofę, wesoło stepowały wzdłuż całego korytarza „Rajskiej Alei", przeprowadzając się w asyście całej szkoły, która wreszcie odetchnęła. Ujrzawszy wśród tego tłumu Miss Lord, zaczęły chórem śpiewać popularną szkolną piosenkę:
My chodzimy do kaplicy chętnie, Kaznodziei słuchać co niedzieli, Pracujemy pilnie i pojętnie I kochamy swych nauczycieli!