Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Toast za odważnych - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 marca 2025
E-book: EPUB,
34,99 zł
Audiobook
39,90 zł
34,99
3499 pkt
punktów Virtualo

Toast za odważnych - ebook

Tajemnicza akademia. Morderstwa. Przyjaciele, którzy muszą stawić czoła mrocznym sekretom.

Valentina Moreau, nastoletnia Francuzka, trafia do elitarnej akademii na obrzeżach Londynu. W szkole panują nietypowe zasady, nastolatkowie nie mają dostępu do elektroniki, uczą się z dala od świata zewnętrznego. Valentina szybko odkrywa, że coś niepokojącego czai się za murami tej prestiżowej szkoły. Gdy w Londynie dochodzi do tajemniczych morderstw, Valentina i jej nowi przyjaciele postanawiają rozwikłać zagadkę.
Im więcej wiedzą, tym większe niebezpieczeństwo im grozi. Czy ich życie może być stawką w tej grze? Kto stoi za morderstwami? Dyrektor akademii? Jeden z uczniów? A może ktoś, kto do tej pory stał w cieniu?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8388-158-4
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

IN­I­TIUM

– Nie daj się za­bić, Va­len­tino.

Tym ra­zem po­że­gna­nie z cza­sów wcze­snego dzie­ciń­stwa nie przy­nio­sło jej na­wet odro­biny po­cie­sze­nia. Gdy w od­dali do­strze­gła bramę Aka­de­mii imie­nia Wil­liama An­der­sona na obrze­żach Lon­dynu, Va­len­tina po­waż­nie roz­wa­żała od­wrót, jed­nak za­ra­zem miała świa­do­mość, jak wielką szansę by zmar­no­wała. Od­gar­nęła na plecy ciemne loki i zmu­siła się do uśmie­chu – zde­cy­do­wa­nie sztucz­nego. Na szczę­ście nikt nie mu­siał tego wie­dzieć.

– Ni­gdy, Je­anette – od­parła miękko do przy­ja­ciółki, po czym za­koń­czyła po­łą­cze­nie.

Scho­wała te­le­fon do ma­łej skó­rza­nej to­rebki, którą z po­wodu krót­kiego pa­ska mu­siała wci­snąć nie­mal pod pa­chę. Cią­gnąc za sobą wa­lizkę, ru­szyła w stronę bramy.

Miała na­dzieję, że zrobi do­bre wra­że­nie. Wło­żyła czarną spód­niczkę i białą ko­szulę, które prze­ła­mała czer­wo­nymi la­kier­kami i pa­skiem w ta­kim sa­mym ko­lo­rze. Na szyi jak zwy­kle no­siła nie­wielki złoty na­szyj­nik z za­wieszką w kształ­cie serca.

Va­len­tina Mo­reau wie­rzyła głę­boko, że strój od­zwier­cie­dla wnę­trze czło­wieka, dla­tego za­wsze ubie­rała się tak, jakby każ­dego dnia po­ten­cjal­nie mo­gła spo­tkać pre­zy­denta, mi­łość swo­jego ży­cia albo – wręcz prze­ciw­nie – naj­więk­szego wroga.

Sta­nęła przed bramą, wa­ha­jąc się, czy po­winna ją pchnąć, czy może jed­nak po­cze­kać, aż otwo­rzy się sama. Wcze­śniej my­ślała, że jest au­to­ma­tyczna, ale te­raz wy­dała się jej wręcz nie­po­ko­jąco nie­ru­choma.

Nie zdą­żyła pod­jąć tej de­cy­zji, po­nie­waż na­gle wy­ro­sła przed nią ko­bieta w ele­ganc­kim, bu­tel­ko­wo­zie­lo­nym ko­stiu­mie i ka­pe­lu­szu na gło­wie. Miała ja­sne, krót­kie włosy i nie­bie­skie oczy o zim­nym od­cie­niu, który przy­pra­wił ją o nie­przy­jemny dreszcz. Dziew­czyna po­my­ślała, że ko­lor jej wła­snych oczu – głę­boki od­cień de­se­ro­wej cze­ko­lady, a może ra­czej kawy – sta­nowi ostry kon­trast z prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem nie­zna­jo­mej. Ko­bieta tym­cza­sem uśmiech­nęła się jesz­cze sztucz­niej niż Va­len­tina kilka mi­nut temu.

– Wi­tamy w aka­de­mii – ode­zwała się, a ton jej głosu był ostry i nie­przy­jemny. – Mam na­dzieję, że prze­pro­wa­dzi­łaś już wszyst­kie nie­zbędne roz­mowy?

Va­len­tina zmarsz­czyła brwi, nie do końca ro­zu­mie­jąc, ja­kie „nie­zbędne roz­mowy” ko­bieta ma na my­śli. W do­datku brzmiała nie­mal jak ro­bot. Cóż, być może po­wta­rzała to zda­nie dzie­siątki razy tego dnia.

– Nie­zbędne roz­mowy? – po­wtó­rzyła ze zdzi­wie­niem Va­len­tina. Jej głos w prze­ci­wień­stwie do głosu ja­sno­wło­sej był dźwięczny i me­lo­dyjny, cho­ciaż ku wiel­kiemu roz­cza­ro­wa­niu wła­ści­cielki nie­spe­cjal­nie nada­wał się do śpie­wa­nia. Szkoda, bo ko­chała mu­zykę ca­łym ser­cem.

– Je­steś na pierw­szym roku, prawda? – od­po­wie­działa py­ta­niem na py­ta­nie ko­bieta, jak gdyby to wszystko wy­ja­śniało. A gdy dziew­czyna nie­pew­nie ski­nęła głową, tamta uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej, aż Va­len­tina za­częła się oba­wiać, że za mo­ment uśmiech ko­biety sta­nie się wręcz nie­po­ko­jący. – Dbamy o eli­tarny cha­rak­ter szkoły – wy­ja­śniała. – Dla­tego wszel­kie urzą­dze­nia mo­gące prze­cho­wy­wać dane lub umoż­li­wiać kon­takty są kon­fi­sko­wane. Otrzy­masz je z po­wro­tem, gdy bę­dziesz wra­cać do domu na prze­rwę świą­teczną.

Va­len­tina prze­łknęła ślinę. Oczy­wi­ście, zda­wała so­bie sprawę, że w tej szkole może obo­wią­zy­wać dość nie­ty­powy re­gu­la­min. W końcu ucznio­wie z ca­łego świata wy­bie­rani byli we­dług ni­komu nie­zna­nych kry­te­riów, do kan­dy­da­tów wy­sy­łano li­sty za po­śred­nic­twem poczty, a aka­de­mia nie miała na­wet strony in­ter­ne­to­wej. Aż ta­kiego ry­goru się jed­nak nie spo­dzie­wała.

– Po­pro­szę o mi­nutkę. – Uśmiech­nęła się ner­wowo i szybko się­gnęła po ko­mórkę. Od­blo­ko­wała ją trzę­są­cymi się rę­kami i klik­nęła ikonkę wia­do­mo­ści.

Do: Mama, Tata
Mu­szę od­dać te­le­fon, ode­zwę się, jak tylko dam radę, ko­cham Was!!!

Po­tem szybko prze­szła na Mes­sen­gera i na­pi­sała w kon­wer­sa­cji z Je­anette:

Po­mocy, za­bie­rają mi te­le­fon, ode­zwę się, jak prze­żyję, nie rób nic głu­piego i pisz mi wszystko, od­czy­tam, gdy tylko dam radę!!!

Za­blo­ko­wała urzą­dze­nie i od­dała je ko­bie­cie, która wło­żyła smart­fon do wy­ję­tej z kie­szeni stru­no­wej to­rebki ni­czym godną zba­da­nia bio­lo­giczną próbkę.

– Jak się na­zy­wasz?

– Va­len­tina Mo­reau – od­parła dziew­czyna au­to­ma­tycz­nie, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc wy­my­ślić spo­sób, w jaki uda jej się prze­trwać na­stępne mie­siące, je­śli bę­dzie nie­mal cał­ko­wi­cie od­cięta od świata ze­wnętrz­nego.

Urzęd­niczka wy­jęła z kie­szeni czarny mar­ker i nie­dbale na­ba­zgrała nim na­zwi­sko na to­rebce, co po raz ko­lejny wy­wo­łało sko­ja­rze­nia z la­bo­ra­to­rium.

– Masz słu­chawki, Va­len­tino? Ła­do­warkę?

Dziew­czyna za­ci­snęła zęby, ale do­szła do wnio­sku, że skoro od­dała już te­le­fon, to i tak nie bę­dzie miała żad­nych ko­rzy­ści z ła­do­warki ani słu­cha­wek. Się­gnęła do bocz­nej kie­szeni to­rebki i z przy­kle­jo­nym do ust uśmie­chem od­dała ko­bie­cie i jedno, i dru­gie. Pa­trzyła, jak jej rze­czy lą­dują w fo­lio­wej to­rebce, i za­no­to­wała w my­ślach, żeby na­stęp­nym ra­zem za­opa­trzyć się w za­pa­sowy te­le­fon, któ­rego nie mu­sia­łaby od­da­wać.

Ko­bieta, jakby czy­ta­jąc jej w my­ślach, za­mknęła sta­ran­nie to­rebkę stru­nową i odło­żyła ją do du­żego, za­my­ka­nego po­jem­nika, który stał na ziemi obok bramy. Va­len­tina wcze­śniej nie zwró­ciła na niego uwagi.

Twarz urzęd­niczki była te­raz po­ważna, bez śladu uśmie­chu.

– Na wy­pa­dek gdyby coś głu­piego przy­szło ci do głowy, to po­win­naś wie­dzieć, że szkoła wy­po­sa­żona jest w ra­dar wy­kry­wa­jący wszyst­kie urzą­dze­nia elek­tro­niczne. Nie ma moż­li­wo­ści wnie­sie­nia ich na te­ren aka­de­mii – oznaj­miła su­rowo.

Choć dziew­czyna ni­gdy wcze­śniej o czymś ta­kim nie sły­szała, wo­lała nie dys­ku­to­wać. Va­len­tina Mo­reau nie miała w zwy­czaju mar­no­wać szans.

– Za­pra­szamy. – Ko­bieta znowu się uśmiech­nęła, igno­ru­jąc chwilę ci­szy, która za­pa­dła po jej po­przed­nich sło­wach.

Va­len­tina od­po­wie­działa jej ko­lej­nym wy­mu­szo­nym uśmie­chem i po­pchnęła bramę, wkra­cza­jąc na te­ren szkoły. Naj­wy­raź­niej jed­nak nie była au­to­ma­tyczna.

Dziew­czyna za­czy­nała się oba­wiać, że ta­kie nie­szczere uśmie­chy wejdą jej w tym miej­scu w krew, i po raz ko­lejny w jej gło­wie po­ja­wiły się wąt­pli­wo­ści, czy ta szkoła na­prawdę jest dla niej od­po­wied­nia.

Ow­szem, kiedy do­stała list i wraz z nim bi­let na sa­mo­lot, nie wa­hała się ani przez mo­ment – ab­sol­wenci tej aka­de­mii mo­gli li­czyć na miej­sca na naj­lep­szych uni­wer­sy­te­tach na świe­cie, a po­tem na świetną i do­brze płatną pracę.

Już samo do­sta­nie się do tej szkoły sta­no­wiło nie­zwy­kłe wy­róż­nie­nie.

Ale te­raz na­prawdę się bała. Nie wie­działa, ile po­dob­nych za­sad bę­dzie w sta­nie wy­trzy­mać. Może się nie od­naj­dzie? W li­ście nie było mowy o tym, czy bę­dzie mo­gła zre­zy­gno­wać w trak­cie roku szkol­nego. W za­sa­dzie na­wet nie miała po­ję­cia, dla­czego wy­brano aku­rat ją. To w su­mie było chyba na­wet nieco prze­ra­ża­jące, ale wo­lała o tym nie my­śleć. Przy­naj­mniej do tej pory.

Słońce prze­bi­jało się przez li­ście – po­goda po­sta­no­wiła roz­pie­ścić roz­po­czy­na­ją­cych wła­śnie rok szkolny uczniów. Gdyby mie­siąc wcze­śniej nie za­pro­po­no­wano jej sty­pen­dium w aka­de­mii, za­pewne sie­dzia­łaby te­raz obok Je­anette w li­ceum w Lyonie.

Była jed­nak tu­taj, a aka­de­mia ro­biła na niej ogromne wra­że­nie. Po­dob­nie jak na każ­dym, kto wstę­po­wał w jej progi po raz pierw­szy. Oto­czona la­sem i wy­so­kim pło­tem przy­po­mi­nała ra­czej za­mczy­sko niż szkołę. Mury z czer­wo­nej ce­gły po­ra­stał bluszcz. Okna były wy­so­kie, strze­li­ste, ale o dziwo no­wo­cze­sne. Aka­de­mia wy­glą­dała jak miej­sce wy­jęte z jed­nej z tych ksią­żek fan­tasy, które Va­len­tina z wielką chę­cią czy­ty­wa­łaby czę­ściej, gdyby więk­szo­ści czasu nie zaj­mo­wała jej na­uka.

Wra­że­nie to do­peł­niała fon­tanna na dzie­dzińcu szkoły, ozdo­biona rzeź­bami anio­łów. Je­dy­nie grupa uczniów, któ­rzy sie­dzieli na scho­dach pro­wa­dzą­cych do aka­de­mii lub spa­ce­ro­wali po obiek­cie, nie wpi­sy­wała się w ten ob­raz. Wszy­scy byli ubrani luźno i zda­wali się cie­szyć piękną po­godą jak ucznio­wie każ­dej zwy­kłej szkoły, co nieco pod­nio­sło dziew­czynę na du­chu.

– Je­steś nowa?

Za­trzy­mała się gwał­tow­nie, omal nie prze­jeż­dża­jąc kół­kami wa­lizki po sto­pach chło­paka, który nie­spo­dzie­wa­nie za­stą­pił jej drogę. Jego an­giel­ski był per­fek­cyjny, a bry­tyj­ski ak­cent wy­raź­nie sły­szalny. Za­tem miej­scowy.

– Ow­szem, a dla­czego py­tasz?

Pod­nio­sła na niego wzrok – prze­wyż­szał ją o po­nad głowę. Miał brą­zowe, nieco roz­czo­chrane włosy, oliw­kowe oczy i piegi. Był ubrany w sprane, sze­ro­kie dżinsy, za dużą ko­szulkę z na­zwą ze­społu, któ­rego Va­len­tina nie znała, i roz­wią­zane trampki. Miała na­dzieję, że nie do­strzegł jej stresu, ale on na jej słowa skło­nił się tylko lekko, nieco au­to­ma­tycz­nie, spra­wia­jąc wra­że­nie, jakby my­ślami znaj­do­wał się zu­peł­nie gdzie in­dziej.

– Je­stem Harry, cho­dzę do trze­ciej klasy. Po­mogę ci się od­na­leźć w aka­de­mii – oznaj­mił. Spoj­rzała na niego ze zmarsz­czo­nymi brwiami, na co chło­pak tylko mach­nął ręką. – Wy­bacz. Ro­bię to od rana, je­stem więc tro­chę zmę­czony. Daj wa­lizkę, bę­dzie szyb­ciej. Jak masz na imię? – spy­tał już zu­peł­nie zwy­czaj­nym to­nem. Był w ja­kiś spo­sób wręcz non­sza­lancki, a jego ru­chy wy­da­wały się lekko spo­wol­nione.

– Va­len­tina – od­parła szybko i po­spie­szyła za chło­pa­kiem, który zdą­żył już prze­jąć od niej ba­gaż i ru­szyć do przodu. Do­go­niła go w kilka se­kund. – Je­stem z Fran­cji – do­dała.

– Tak są­dzi­łem. Masz bar­dzo ładny ak­cent. Naj­pierw pój­dziemy do se­kre­ta­riatu – po­wie­dział, wcią­ga­jąc jej wa­lizkę na pierw­szy sto­pień ka­mien­nych scho­dów. Va­len­ti­nie wy­da­wało się, że usły­szała z jego ust stłu­mione prze­kleń­stwo, ale mo­gła się my­lić. – Tam do­sta­niesz przy­dział po­koju i plan lek­cji oraz bę­dziesz mo­gła odło­żyć swoje rze­czy. Na po­czątku pew­nie bę­dziesz się tro­chę gu­bić, ale spo­koj­nie, za­ję­cia u nas za­czy­nają się do­piero w po­ło­wie wrze­śnia. Dy­rek­cja chce, żeby wszy­scy zdą­żyli za­wrzeć nowe zna­jo­mo­ści i od­na­leźć się po wa­ka­cjach.

Va­len­tina w du­chu po­dzię­ko­wała dy­rek­cji za roz­są­dek. Nie wąt­piła, że nowi ucznio­wie po­trze­bują czasu na akli­ma­ty­za­cję. Do tej pory była bo­wiem nieco prze­ra­żona tym, że w dro­dze na za­ję­cia zgubi się gdzieś w la­bi­ryn­cie ko­ry­ta­rzy.

Harry wcią­gnął wa­lizkę na ostatni sto­pień i pew­nym kro­kiem wkro­czył do holu, od­wra­ca­jąc się, by spraw­dzić, czy dziew­czyna cią­gle za nim idzie.

– Aha, i jesz­cze jedno. Va­len­tino, pod żad­nym po­zo­rem nie wy­chodź z bu­dynku po zmroku. Mó­wię po­waż­nie. Co prawda nie wy­pusz­czają nas, ale jak­byś się uparła, to pew­nie zdo­ła­ła­byś się wy­mknąć. Nie rób jed­nak tego, je­śli nie chcesz wy­le­cieć. W ze­szłym roku pięć osób opu­ściło aka­de­mię wła­śnie z tego po­wodu.

Czy wspo­mi­na­łam już, że Va­len­tina Mo­reau nie miała w zwy­czaju mar­no­wać żad­nych ofia­ro­wa­nych jej szans?

Cóż, w tym mo­men­cie nie wie­działa jesz­cze, że nie­ba­wem wy­mknie się z aka­de­mii, i to nie­je­den raz.ROZ­DZIAŁ

PIERW­SZY

– Harry, na wszystko, co do­bre i piękne, zwol­nij!

Va­len­tina za­trzy­mała się i dy­sząc ciężko, oparła dło­nie na ko­la­nach. Wspi­nali się po scho­dach już po­dej­rza­nie długo, a chło­pak na­wet z wa­lizką w ręce znacz­nie ją wy­prze­dzał. Po jej sło­wach sta­nął jak wryty i się od­wró­cił, rzu­ca­jąc jej pełne po­li­to­wa­nia spoj­rze­nie.

– Jesz­cze tylko jedno pię­tro – oznaj­mił su­cho i ru­szył w górę, nie oglą­da­jąc się wię­cej na nią.

Wy­pu­ściła gło­śno po­wie­trze z płuc, po czym po­spie­szyła za to­wa­rzy­szem, psio­cząc w du­chu na styl ar­chi­tek­to­niczny, któ­rym do­słow­nie kilka chwil temu się za­chwy­cała. Prze­oczyła fakt, że po­ru­sza­nie się po wy­so­kim za­mczy­sku ozna­czało ko­niecz­ność po­ko­ny­wa­nia se­tek, je­śli nie ty­sięcy, wą­skich stopni. Szcze­gól­nie że kon­dy­cja nie była jej mocną stroną – dziew­czyna zde­cy­do­wa­nie wo­lała roz­rywki wy­ma­ga­jące wy­siłku umy­sło­wego niż fi­zycz­nego.

Na­strój Va­len­tiny po­pra­wił się do­piero wtedy, gdy w końcu do­tarli na pię­tro, na któ­rym – we­dług in­for­ma­cji otrzy­ma­nych wcze­śniej w se­kre­ta­ria­cie – znaj­do­wał się jej po­kój. Ko­ry­tarz, któ­rym szli, był na­prawdę przy­tulny. Od­sło­nięta ce­gła do­da­wała ścia­nom pa­ła­co­wego cha­rak­teru, a czer­wony plu­szowy dy­wan przy­jem­nie tłu­mił kroki. Kan­de­la­bry na ścia­nach, wy­po­sa­żone w ża­rówki imi­tu­jące świece, two­rzyły nie­zwy­kłą at­mos­ferę. Kiedy zna­leźli się w czę­ści z rzę­dem bia­łych drzwi, Harry przy­sta­nął.

– Który masz nu­mer? – spy­tał z lekką nie­cier­pli­wo­ścią.

Dziew­czyna się­gnęła do kie­szeni i wy­jęła otrzy­many wcze­śniej w se­kre­ta­ria­cie mo­siężny klu­czyk z drew­nia­nym bre­locz­kiem, na któ­rym wy­gra­we­ro­wany był nu­mer po­koju.

– Trzy­dzie­ści sześć – oświad­czyła, a oczy Harry’ego roz­bły­sły po raz pierw­szy, od­kąd go po­znała.

– Se­rio? – za­py­tał, co wy­dało się jej wręcz nie­do­rzeczne.

– Nie, na niby – od­parła z iro­nią w gło­sie. – Czemu mia­ła­bym żar­to­wać?

Harry zda­wał się nie do­strze­gać jej sar­ka­zmu i ru­szył przed sie­bie z nową ener­gią, nie cze­ka­jąc na to­wa­rzyszkę.

– Tra­fi­łaś naj­le­piej, jak mo­głaś – po­wie­dział.

Pod­bie­gła, by go do­go­nić, i po dro­dze nie­mal po­trą­ciła dziew­czynkę ubraną w białą let­nią su­kienkę.

– Co masz na my­śli? – spy­tała, za­cie­ka­wiona.

Chło­pak zlek­ce­wa­żył jej py­ta­nie i otwo­rzył drzwi z od­po­wied­nim nu­me­rem tak, jakby wcho­dził do sie­bie.

– Inti, przy­pro­wa­dzi­łem ci zgubę – ode­zwał się gło­śno. – Cześć, Nel.

Va­len­tina usły­szała ja­kąś nie­wy­raźną od­po­wiedź, po czym Harry wcią­gnął wa­lizkę do środka i dał jej znać, by we­szła za nim. Nieco nie­zręcz­nie wśli­zgnęła się do po­koju i omal nie zo­stała zgnie­ciona w uści­sku przez wy­soką, szczu­płą dziew­czynę.

Kiedy mi­nął pierw­szy szok, Va­len­tina od­wza­jem­niła uścisk, do­strze­ga­jąc ką­tem oka, jak Harry w bu­tach rzuca się na sto­jące obok okna łóżko. Unio­sła ze zdzi­wie­nia brwi, a w tym sa­mym mo­men­cie dziew­czyna od­su­nęła się od niej.

– In­ti­saar – po­wie­działa i tym ra­zem wy­cią­gnęła dłoń, a jej uśmiech wy­glą­dał na na­prawdę szczery, zu­peł­nie inny od tego, który wcze­śniej za­pre­zen­to­wała urzęd­niczka. – In­die, druga klasa – do­dała.

– Va­len­tina. Fran­cja.

In­ti­saar miała skórę w ko­lo­rze kawy z mle­kiem, dłu­gie, czarne włosy sple­cione w war­ko­cze bok­ser­skie oraz ciemne, nie­malże czarne oczy. Była ubrana w so­bie ró­żowy, sznu­ro­wany top i dżin­sowe dzwony, a jej nad­garstki zdo­biły liczne bran­so­letki, na­to­miast palce – złote pier­ścionki.

– Nel – roz­legł się drugi, znacz­nie cich­szy głos. Nie­wy­soka blon­dynka o zie­lo­nych oczach po­ja­wiła się obok In­du­ski. – Pol­ska, też je­stem nowa.

Va­len­tina uśmiech­nęła się i uści­snęła dłoń drob­nej dziew­czyny, jed­no­cze­śnie za­uwa­ża­jąc, że w po­koju znaj­do­wały się trzy łóżka. A więc po­znała już wszyst­kie współ­lo­ka­torki.

Za­pa­dła nieco nie­zręczna ci­sza, a dziew­czyna za­częła za­sta­na­wiać się, co po­winna po­wie­dzieć, jed­nak nie mu­siała długo szu­kać od­po­wied­nich słów. Jej uwagę od­cią­gnęło przy­tłu­mione prze­kleń­stwo, które pa­dło, gdy In­ti­saar spoj­rzała na Harry’ego.

– Evans, masz trzy se­kundy na za­bra­nie z mo­jego łóżka swo­ich śmier­dzą­cych bu­cio­rów albo do­niosę do dy­rek­tora, że pa­lisz – oznaj­miła, opie­ra­jąc dło­nie na bio­drach.

– Prze­cież nie palę – ob­ru­szył się chło­pak, ale po­słusz­nie spu­ścił nogi na pod­łogę.

– An­der­son o tym nie wie – od­parła In­ti­saar, wzru­sza­jąc ra­mio­nami, na co Harry wy­wró­cił oczami, nieco zbyt te­atral­nie, w du­chu za­pewne przy­zna­jąc jej ra­cję.

Roz­ba­wiona Va­len­tina tym­cza­sem usia­dła na łóżku obok Nel, która zdą­żyła się już za­jąć grze­ba­niem w swo­jej wa­lizce tak, jakby przy­by­cie no­wej współ­lo­ka­torki w ogóle jej w tym prze­szko­dziło.

Po­kój był na­wet przy­tulny, ale znacz­nie no­wo­cze­śniej­szy niż ta część zamku, którą do tej pory miała oka­zję zo­ba­czyć Va­len­tina. Pod du­żym, dwu­skrzy­dło­wym oknem stała ma­sywna drew­niana ko­moda z trzema szu­fla­dami. Jej blat był prak­tycz­nie pu­sty, nie li­cząc czer­wo­nego bu­dzika. Łóżko na­le­żące do In­ti­saar znaj­do­wało się po le­wej stro­nie od okna – wi­dać było, że dziew­czyna zdą­żyła już ozna­czyć prze­strzeń jako swoją. Pla­katy po­kry­wa­jące ścianę przy­cią­gały wzrok i zda­niem Va­len­tiny współ­grały ze spo­so­bem by­cia In­du­ski, która te­raz roz­ma­wiała o czymś z Har­rym, prze­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie za­war­tość ko­sme­tyczki z na­dru­kiem w tru­skawki.

Łóżko po dru­giej stro­nie ko­mody po­zo­sta­wało wolne i Va­len­tina do­szła do wnio­sku, że cho­ciaż do­tarła do po­koju jako ostat­nia, to i tak przy­pa­dło jej miej­sce, które sama by wy­brała. Trze­cie łóżko, na któ­rym sie­działa w tej chwili obok grze­bią­cej w ba­gażu Nel, znaj­do­wało się koło drzwi pro­wa­dzą­cych za­pewne do ła­zienki. Po ich dru­giej stro­nie stała pa­su­jąca do ko­mody szafa, a za łóż­kiem In­ti­saar upchnięto sto­jące lu­stro.

– Od kiedy tu je­steś? – spy­tała, pa­trząc, jak Nel wy­ciąga z wa­lizki książki i za­czyna ukła­dać jedną na dru­giej.

Po­lka pod­nio­sła na nią wzrok.

– Przy­je­cha­łam rano i ja­kaś dziew­czyna z Włoch mnie tu przy­pro­wa­dziła. In­ti­saar jest już tu od trzech dni. Starsi ucznio­wie po­dobno mają w zwy­czaju przy­jeż­dżać w ostat­nich dniach sierp­nia, by spę­dzić wię­cej czasu ra­zem.

Va­len­tina mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła i po­czuła, jak po jej ciele roz­cho­dzi się cie­pło. Skoro nie­któ­rzy chcieli przy­jeż­dżać do aka­de­mii już w sierp­niu, to ozna­czało, że za­pewne at­mos­fera w szkole nie jest aż taka zła, jak się tego wcze­śniej oba­wiała.

Harry, który jesz­cze mi­nutę temu le­żał na łóżku In­ti­saar, pod­niósł się i prze­cią­gnął.

– Do­bra, ja ucie­kam, bo Fynn mnie za­mor­duje. Pew­nie nasz pierw­szak też już się po­ja­wił – oznaj­mił.

In­ti­saar, sie­dząca u stóp łóżka i ma­lu­jąca pa­znok­cie ja­sno­ró­żo­wym la­kie­rem, mach­nęła tylko ręką, na­wet nie pod­no­sząc wzroku. Va­len­tina uznała, że ta dwójka musi się przy­jaź­nić już od dłuż­szego czasu.

– Do zo­ba­cze­nia – mruk­nęła Nel, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać wieżę z ksią­żek przed wy­wró­ce­niem, a Va­len­tina uśmiech­nęła się do chło­paka.

– Dzięki za przy­pro­wa­dze­nie mnie tu – po­wie­działa, a Harry skło­nił się te­atral­nie i po­ma­chał im jesz­cze, po czym wy­szedł, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– In­ti­saar? – ode­zwała się nie­pew­nie Nel.

Tym­cza­sem Va­len­tina za­jęła się swoją wa­lizką. Od­kryła, że pod każ­dym łóż­kiem znaj­duje się wy­su­wana skrzy­nia, i za­częła prze­kła­dać do niej skromną za­war­tość swo­jego ba­gażu. Aka­de­mia za­pew­niała wszystko, co po­trzebne, dla­tego dziew­czyna za­brała ze sobą je­dy­nie tro­chę ubrań, ko­sme­tyki do ma­ki­jażu, bie­li­znę, bi­żu­te­rię oraz kilka oso­bi­stych dro­bia­zgów.

– Hmm? – In­ti­saar pod­nio­sła wzrok na Nel.

– Dla­czego do­dają wam pierw­szo­kla­si­stów do po­ko­jów? Nie mo­gliby po­dzie­lić uczniów we­dług rocz­ni­ków? – za­py­tała, a Va­len­tina uznała, że to sen­sowne py­ta­nie, więc rów­nież spoj­rzała na star­szą współ­lo­ka­torkę.

– W su­mie tak ro­bią, ale wielu uczniów nie zdaje do dru­giej klasy, zda­rzają się też osoby, któ­rym nie udaje się przejść do trze­ciej, i tak da­lej, a po­nie­waż aka­de­mia nie prze­wi­duje po­wtó­rek, mu­szą opu­ścić szkołę. A luki w po­ko­jach, jak­kol­wiek dziw­nie by to brzmiało, łata się pierw­sza­kami i dla­tego wy tra­fi­ły­ście tu­taj.

– Obie twoje współ­lo­ka­torki nie zdały? – zdzi­wiła się Va­len­tina, czu­jąc, że na­pię­cie po­wraca.

– Nie rób ta­kiej prze­ra­żo­nej miny. Prze­waż­nie je­śli ktoś uczy się na bie­żąco i wy­peł­nia swoje obo­wiązki, to trudno jest mu wy­le­cieć, ale po­nie­waż do aka­de­mii tra­fiają osoby z różną men­tal­no­ścią i róż­nymi wy­ni­kami szkol­nymi, część przy­ję­tych my­śli, że skoro już się tu do­stali, to mają za­gwa­ran­to­wane miej­sce. A to nie­prawda. Może i sty­pen­dy­ści są lo­so­wani, ale fak­tycz­nie trzeba się sta­rać. Ni­kogo nie ob­cho­dzi, kim są ro­dzice uczniów ani ile pie­nię­dzy mają.

– Czyli aka­de­mia do­słow­nie lo­suje uczniów? To chyba głu­pie. – Nel zmarsz­czyła brwi i wes­tchnęła, kiedy jej mi­ster­nie uło­żona sterta ksią­żek ru­nęła z hu­kiem na pod­łogę.

In­ti­saar wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ofi­cjal­nie nic nie jest pewne, ale to je­dyna sen­sowna opcja. Wy­daje mi się, że chcą mieć pew­nego ro­dzaju prze­krój spo­łe­czeń­stwa. Wie­cie, lu­dzie z róż­nych kra­jów, z róż­nymi wy­ni­kami oraz zdol­no­ściami i tak da­lej.

Va­len­tina odło­żyła fla­ko­nik per­fum do skrzyni i spoj­rzała na In­du­skę z nie­skry­wa­nym za­cie­ka­wie­niem.

– Brzmi nie­źle – po­wie­działa, czu­jąc, jak za­czyna ją wy­peł­niać eks­cy­ta­cja.

– Jest nie­źle – od­parła In­ti­saar, po­ru­sza­jąc pal­cami, aby la­kier na pa­znok­ciach szyb­ciej wy­sechł. – Może i nie­które za­sady, na przy­kład ta z elek­tro­niką, są nieco spe­cy­ficzne, ale na se­rio moż­li­wość ucze­nia się tu­taj to naj­lep­sze, co zda­rzyło się w moim ży­ciu.

Va­len­tina ukryła uśmiech i po­czuła, że mimo de­li­kat­nego stresu ją także wresz­cie ogar­nia prze­ko­na­nie, iż wszystko się uda.

Może rze­czy­wi­ście wy­grała na lo­te­rii?

– Swoją drogą – Nel upar­cie od­bu­do­wy­wała wieżę z ksią­żek – gdzie mamy od­ra­biać lek­cje i się uczyć, je­śli nie ma tu na­wet biurka?

– Mamy po­miesz­cze­nia do dys­po­zy­cji uczniów, po­każę wam wszystko. – In­ti­saar pod­nio­sła się i prze­cią­gnęła, zie­wa­jąc. – Przed wami jesz­cze dwa ty­go­dnie wol­nego, od­naj­dzie­cie się. Za­raz zej­dziemy na obiad, a około sie­dem­na­stej po­winny do­trzeć tu wa­sze szkolne rze­czy.

Va­len­tina także wstała i za­pięła za­mek pu­stej już wa­lizki.

– Gdzie mo­żemy je odło­żyć? – spy­tała, za­uwa­żyw­szy, że ta na­le­żąca do Nel też jest już cał­kiem opróż­niona.

– Każde pię­tro ma swój scho­wek. Od­niosę je po­tem, nie przej­muj się – od­parła In­ti­saar, ostroż­nie spraw­dza­jąc la­kier na pa­znok­ciach opuszką palca.

– Dzięki! – Va­len­tina po raz ko­lejny tego dnia po­czuła wdzięcz­ność.

In­ti­saar wy­szła z po­koju, a mo­ment póź­niej drzwi znów się otwo­rzyły i sta­nął w nich wy­soki, ciem­no­skóry chło­pak w ko­szulce polo z logo ja­kiejś dro­giej firmy i w be­żo­wych spodniach. Na ich wi­dok ski­nął nie­zręcz­nie głową.

– Cześć. Jest In­ti­saar? – spy­tał, wkła­da­jąc dło­nie do kie­szeni spodni.

– Wy­szła – od­parła Va­len­tina, pod­cho­dząc do drzwi. – Ale za­raz po­winna wró­cić.

Nowo przy­były wy­cią­gnął do niej rękę.

– O ile Harry nie kła­mał, a ja po­tra­fię roz­po­zna­wać ak­cent, to ty mu­sisz być Va­len­tina.

Uści­snęła jego dłoń i uśmiech­nęła się, za­do­wo­lona, że tym ra­zem nie musi uda­wać.

– We wła­snej oso­bie – oznaj­miła. – A ty je­steś Fynn?

– Pierw­szy w hi­sto­rii szkoły ka­pi­tan dru­żyny ko­szy­kar­skiej z trze­ciej klasy, ale dla was po pro­stu Fynn – za­żar­to­wał, roz­glą­da­jąc się po po­koju.

– Bar­dzo mi miło. To jest Nel. – Wska­zała dło­nią na ko­le­żankę, czu­jąc, że po­winna prze­jąć cię­żar roz­mowy. – O ile jesz­cze nie mie­li­ście oka­zji się po­znać.

Ja­sno­włosa dziew­czyna po­ma­chała do chło­paka ze swo­jej czę­ści po­koju.

– Miło cię po­znać. Wy­bacz, że nie wstanę, ale tak się składa, że sta­ram się uło­żyć te książki i je­śli je pusz­czę, to naj­praw­do­po­dob­niej będę mu­siała za­czy­nać wszystko od po­czątku, a moja cier­pli­wość ma swoje gra­nice.

Chło­pak par­sk­nął śmie­chem i wszedł do środka z taką samą swo­bodą jak Harry.

– Do­bra, prze­ko­na­łaś mnie. Po­mogę ci – po­wie­dział.

Va­len­tina za­mknęła za nim drzwi, ale nie­mal na­tych­miast zo­stały one znów otwarte. In­ti­saar unio­sła obie brwi na wi­dok Fynna.

– Nie niań­czysz już wa­szego pierw­szaka? – spy­tała żar­to­bli­wie.

– In­ti­saar? – Chło­pak rzu­cił jej krót­kie spoj­rze­nie i wró­cił do ukła­da­nia ksią­żek z Nel. – Chcia­łem za­py­tać, czy w tym roku też wcho­dzisz w układ z Leo.

In­du­ska usia­dła na swoim łóżku, wi­dać było, że jest pod­eks­cy­to­wana. Va­len­tina cier­pli­wie za­mknęła po raz ko­lejny drzwi.

– Py­tasz, a wiesz. A wy?

– Skoro ty, to my też – od­parł krótko Fynn.

– Jaki układ? – za­in­te­re­so­wała się Va­len­tina.

Ten uśmiech­nął się i odło­żył jedną z ostat­nich ksią­żek na wieżę, a póź­niej przy­bił Nel piątkę.

– Skoro już od­ci­nają nas od in­ter­netu, to za­ła­twiamy so­bie przy­naj­mniej ga­zety.

Va­len­tina po­czuła, że być może na­stępne mie­siące nie mu­szą być wcale ta­kie nudne i po­zba­wione cał­ko­wi­cie kon­taktu ze świa­tem ze­wnętrz­nym.

– Skąd tak do­brze się zna­cie, skoro je­ste­ście z róż­nych rocz­ni­ków? – spy­tała, a Fynn od­wró­cił się w jej stronę, trzy­ma­jąc w dło­niach jedną z ksią­żek Nel.

– Ja i Harry tra­fi­li­śmy ra­zem do po­koju, a rok póź­niej na jed­nym z tur­nie­jów de­bat In­ti­saar przy­łą­czyła się do na­szej dru­żyny, a że wszy­scy je­ste­śmy jed­na­kowo dziwni, to tak już zo­stało – wy­ja­śnił, a In­du­ska par­sk­nęła śmie­chem.

– Nasz współ­lo­ka­tor w tym roku skoń­czył szkołę, więc do­sta­li­śmy no­wego – do­dał chło­pak, ze sku­pie­niem od­kła­da­jąc książkę na stertę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij