-
promocja
Todo Muere. Wszystko umiera - ebook
Todo Muere. Wszystko umiera - ebook
Czekanie dobiegło końca
zamyka się krąg uniwersum Reina Roja
Ta powieść jest kluczem Uniwersum Reina Roja, projektu, któremu Juan Gómez-Jurado poświęcił piętnaście lat.
Na wyraźne życzenie autora okładkowy opis książki nie zawiera zarysu fabuły.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8330-322-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KONIEC
Kiedy przegrałaś, kiedy straciłaś swoje wspomnienia, swoją rodzinę, samą siebie, można się tylko poddać.
Aura płacze łzami złości. Nie ma żadnej szansy na zwycięstwo, nigdy jej nie było.
Najlepsze historie mają skromne początki i tragiczne finały. Urodziny kończą się tak, że hobbit wpada do lawy. Bójka w barze kończy się tak, że robot wpada do roztopionego metalu. Wizyta na placu budowy kończy się tak, że władca wpada w przepaść.
Ta historia zaczęła się – jak mało która – od butelki szamponu z Mercadony (choć tak naprawdę dojrzewała już od dłuższego czasu).
Ta historia kończy się – jak wiele innych – niesprawiedliwą i bolesną śmiercią.1
Samolot
Jest tylko punkcikiem na porannym niebie.
Słońce jeszcze nie wzeszło, kiedy bombardier global express 8000 zaczyna schodzić do lądowania od zachodu, nie czekając na zgodę na podejście. Lotnisko należące do Los Poyatos jest tak prywatne, że z wyjątkiem tego nic tu się nie dzieje
Wyglądająca przez trzecie okno po prawej stronie Aura Reyes (blondynka, lat czterdzieści-a-dalej-nie-twoja-sprawa, tak piękna, że zapiera dech) obserwuje długi odcinek asfaltu, jakby to był szafot leżący pośród suchego andaluzyjskiego krajobrazu.
Zastanawia się, czy to tutaj umrze.
Od strzału w tył głowy, gdy tylko postawi stopę na ziemi.
A może zadziała trucizna, którą wstrzyknięto jej do przekąski (niewielkiej, ale przepysznej), podanej przez stewardesę, kiedy lecieli już nad terytorium Hiszpanii. Przekąski o smaku ostatniego posiłku skazańca.
Pochłonęła wszystko. Szynkę Manchado de Jabugo, ser Moose House, wino AurumRed. Szczęście zamienione w nagromadzenie szalenie drogich wielkich liter. Szybko policzyła, że właśnie przełknęła dwa tysiące euro z kawałkiem.
Ser z mleka łosia (jego pochodzenie wypisano złotymi literami na karteczce z papieru czerpanego), o którym słyszała same zachwyty, wydał jej się nieco mdły, ale zjadła go ze skórką i w ogóle.
– Jeśli przekąska była zatruta, zrobili to z wyrafinowanym smakiem – powiedziała do niej stewardesa, zabierając tacę.
Potem obdarzyła ją obojętnym spojrzeniem i zniknęła w przedniej części prywatnego odrzutowca, którego Aura była jedyną pasażerką.
– Wszystko bardzo smaczne. Dziękuję! – rzuciła w stronę jeszcze kołyszącej się zasłonki, za którą kobieta właśnie zniknęła.
Zdenerwowana bębniła palcami w neseser, który trzymała na kolanach. Jego zawartość była jedyną tarczą, jaka chroniła Aurę przed bardziej niż prawdopodobną śmiercią z rąk jej gospodarzy.
W jej uszach po raz enty rozbrzmiał głos Mari Paz.
„To jest wielka głupota, blondi”.
Bez większego żalu przyznała przyjaciółce rację, ponieważ wiedziała o tym, jeszcze zanim wsiadła na pokład tego samolotu.
Okłamała samą siebie (kolejny raz), wmawiając sobie, że życie ją do tego zmusiło.
Miała jeszcze trochę czasu do lądowania, więc przeanalizowała, jak do tego doszło.
Szalenie trudny do otwarcia neseser (Sere musiała się porządnie napocić), zawierający maszynopis (mnóstwo kartek pełnych zamazanych fragmentów i sensacyjnych informacji na temat historii Dorrów, rodziny mającej olbrzymią władzę), okazał się zapalnikiem. Kiedy Aura przeczytała maszynopis (przypomnienie teraz tego, jak trafił jej w ręce, zajęłoby nam zbyt dużo czasu), nietrudno było jej zrozumieć, dlaczego wszyscy chcieli go zdobyć.
Niejaki Mentor zaproponował Aurze, że jeśli przekaże mu neseser, wszystkie zarzuty przeciwko niej zostaną wycofane, ale później dostała drugi telefon, tym razem z nieznanego numeru.
– Nie odbieraj – powiedziała Sere. Ale ostatnio Aura nie słuchała zbytnio rad swoich przyjaciółek.
Po drugiej stronie linii rozległ się głos Constanz Dorr.
„Potwór, który w cieniu tka swoją pajęczą sieć”.
Przywódczyni klanu również chciała maszynopis (dlaczego miałaby go nie chcieć), więc podbiła ofertę.
– Przekaż mi neseser, a ja opowiem ci prawdę o śmierci twojego męża. Moja historia za twoją.
I dlatego Aura siedzi teraz na pokładzie tego samolotu. Chociaż wcześniej oczywiście wydarzyło się wiele innych rzeczy, które także wyjaśniają, jak do tego doszło.
Kiedy była młodsza, kręciła się blisko grubych ryb z nadzieją, że pewnego dnia stanie się jedną z nich i będzie miała ten luksus, by karmić się płotkami. Albo przynajmniej dobrą szynką.
W dniu, w którym odkryła, że owo pobożne życzenie to sieć zarzucona przez grube ryby, jedna z tych grubych ryb już ją połknęła.
Dawna Aura, ta, która umarła cztery lata temu, była specjalistką od zarządzania funduszami inwestycyjnymi. Sześciocyfrowa pensja, jednorodzinna willa, dwa bmw, dwie fan-ta-stycz-ne (już wiesz, jak to wypowiadać) córki.
Pewnej straszliwej nocy (w środku wydarzeń, których Aura jeszcze nie zna) nieznajomy człowiek wszedł do jej domu, zamordował jej męża i ugodził Aurę, doprowadzając ją na skraj śmierci.
Jeśli wciąż oddycha, to tylko dlatego, że ktoś w ostatnim momencie zatamował krwawienie. Nie pamięta jej zbyt dobrze. Drobna kobieta o włosach czarnych jak noc. Pielęgniarki w szpitalu mówiły, że następnego dnia przyszła ją odwiedzić razem z potężnym policjantem i że zadawała jej dużo pytań.
Aura w ogóle tego nie pamięta. Była nafaszerowana lekami.
Z następnych tygodni ma niewiele wspomnień. Cierpienie związane z rehabilitacją. Samotność i smutek, które czuła po stracie męża. Ból w środku łagodzony bólem z zewnątrz, łagodzonym środkami przeciwbólowymi.
I wreszcie zdrada.
Sześć miesięcy po brutalnym ataku, jakiego doświadczyła we własnym domu, jeszcze nie zdołała wydobrzeć. Jej życie polegało na jedzeniu, rehabilitacji w celu odzyskania mięśni brzucha (tam, gdzie napastnik ją ugodził) i robieniu dobrej miny do złej gry przy dziewczynkach. To wszystko były puste działania usiłujące odwrócić nieubłaganą matematykę, która odebrała jej życiu sens.
Aura była niczym rozbity dzban, który próbował poskładać swoje kawałki w całość. Jej szef, bankier Sebastián Ponzano, uspokoił ją.
– Weź tyle wolnego, ile potrzebujesz. Kiedy wrócisz, chcę, żebyś była w pełni sił. Jesteś dla mnie jak córka.
To była prawdziwa ulga, ponieważ jej ojciec zmarł, a cierpiąca na demencję matka prawie jej nie rozpoznawała.
Spędzała z nią przedpołudnia. Czytała jej klasyków ze swojego dzieciństwa. Książki, za sprawą których matka zaraziła ją pasją do lektury. Wyspa skarbów. Hrabia Monte Christo. Historie, których (jeszcze tego nie wiedziała) sama zostanie główną bohaterką.
Moja córka. Moja córka – powiedziała matka, przerywając lekturę i wskazując zdjęcie w serwisie informacyjnym.
Aura podniosła wzrok z uśmiechem i natknęła się na samą siebie, odwzajemniającą uśmiech z telewizora.
Na zdjęciu, wziętym ze strony internetowej banku, Aura była młodsza, szczęśliwsza. Pełna pewności siebie.
…Uważa się, że Aura Reyes jest jedyną osobą odpowiedzialną za skandal z funduszem inwestycyjnym Premium z Value Bank, który wybuchł dziś rano. Tysiące drobnych inwestorów mogą stracić swoje oszczędności. Oto co kilka minut temu powiedział prezes banku Sebastián Ponzano: „Jeśli to prawda, że jedna z naszych pracownic zawiodła nasze zaufanie, działając na własną rękę…”.
Oczywiście pierwsze, co zrobiła Aura (w typowym dla XXI wieku odruchu), to sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Ponzana.
Był sygnał.
Nikt nie odbierał.
Aura Reyes straciła wszystko. Zawodową wiarygodność, przyjaciółki, pieniądze. Dom.
Przeprowadziła się do malutkiego mieszkania matki razem z córkami, walczyła o to, by je utrzymać i dalej uiszczać rosnące opłaty za dom opieki, a potem dopadł ją kryzys z powodu butelki szamponu z Mercadony.
„Każdy może mieć zły wieczór”, myśli Aura.
Tylko że ten polegał na:
a) narobieniu bałaganu w ekskluzywnej perfumerii i zniszczeniu słoiczków kremów wartych łącznie kilkadziesiąt tysięcy euro.
b) rzuceniu koszem na śmieci w witrynę i zostawieniu chodnika przy Serrano usianego rozbitym szkłem, oraz
c) wylądowaniu na tylnym siedzeniu radiowozu, przykuciu kajdankami do pewnej pijanej galisyjskiej legionistki, i jeździe prosto na komisariat przy plaza de Castilla.
Zły wieczór zamienił się w złą noc, kiedy podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu. Uratowała życie legionistce, którą kilka Salwadorek chciało udusić. Okazało się, że legionistka nazywa się Mari Paz Celeiro, jest wierna niczym golden retriever i została wspólniczką w mistrzowskim planie Aury: ukraść trzy miliony euro, aby dowieść, że nie jest złodziejką.
Aura nie zastanowiła się, jak to wtedy brzmiało, ani nie zastanawia się, jak to brzmi teraz.
Kiedy kręcisz własne W poprzednich odcinkach, z muzyką Hansa Zimmera i w wersji reżyserskiej, wszystko staje się epickie, nieuniknione. Poznajesz Sere Quijano, stukniętą hakerkę. Sprzymierzasz się z emerytowanymi i dysfunkcyjnymi legionistami. Okradasz nielegalne kasyno prowadzone przez obleśnego Francuza.
Tobie kradną trzy miliony euro.
Okazało się, że Ponzano, jej były szef, wysłał jej śladem komisarkę Romero. Skorumpowaną Andaluzyjkę pozbawioną poczucia humoru. Ponzano chciał mieć zdjęcie wchodzącej do więzienia Aury na pierwszych stronach gazet i był gotów zabić, byle tylko je zdobyć.
Albo zapłacić, żeby to Romero zabiła, co wychodzi prawie na to samo.
Ponzano chciał za wszelką cenę doprowadzić do fuzji swojej placówki z Banco Atlántico należącym do Laury Trueby. Byłby to jego łabędzi śpiew, zwieńczenie dzieła jego życia, osiągnięcie tego, co nie udało się ani jego ojcu, ani ojcu Trueby.
Aura zrujnowała wszystko w ostatniej chwili w sposób spektakularny, a jednocześnie partacki i niepojęty.
„Punkt kulminacyjny, za który warto byłoby zapłacić, gdyby znalazł się w jakiejś powieści”, myśli Aura.
Mocne szarpnięcie oraz trzask wyrywają ją z zamyślenia i wywołują chybotanie kadłuba. Kiedy samolot leci w dół, Aura czuje pustkę w żołądku oraz w innej części ciała bardzo podobnej do jąder.2
Płyta lotniska
– Proszę zapiąć pas. Jesteśmy w strefie silnych turbulencji – wyjaśnia w samą porę przez głośnik pilot zagłuszany trzeszczeniem kadłuba.
Aura walczy z metalową klamerką, w połowie drogi między śmiechem a strachem. Nerwowy śmiech zawsze wywoływały w niej oczywistości związane z ewentualnością własnej śmierci. Która, sądząc po tym, jak maszyna się trzęsie, nie wydaje się zbyt odległa ani nieprawdopodobna. Żadne mahoniowe drewno ani żadna źrebięca skóra nie zamaskują faktu, że jest zamknięta w metalowej puszce na wysokości ośmiu tysięcy metrów.
Przez moment Aura sądzi, że to wszystko jest jakąś pantomimą, częścią pokazu siły Constanz Dorr, żeby przestraszyć ją przed lądowaniem. Ale potem, przez zasłonkę, która na skutek szarpnięć odsłoniła się w połowie, widzi stewardesę wychodzącą z kabiny pilota i do głowy wpadają jej dwie możliwości.
Stewardesa jest oscarową aktorką.
Dzieje się coś naprawdę poważnego.
Kobieta, ze zmienioną z powodu paniki twarzą, zagląda przelotnie do części pasażerskiej i przywiązuje zasłonkę. Rzuca Aurze spojrzenie (obligatoryjne, pospieszne), po czym zajmuje swój fotel. Którego pas bezpieczeństwa nie jest zwykłym pasem, tylko kompletną uprzężą wyglądającą na znacznie bezpieczniejszą.
Aura z zazdrością obserwuje uprząż i nagle jej własny fotel obleczony źrebięcą skórą nie wydaje się już tak luksusowy.
Przez okno zauważa, że skrzydło trzęsie się bardziej niż zwykle – owo widowisko intryguje ją i w równym stopniu niepokoi. Aura wie, że samoloty są projektowane tak, by mogły wytrzymać naprawdę dużo (nieraz leciała tym należącym do Ponzana, starszym modelem), lecz widok tak gwałtownie kołyszącego się skrzydła wywołuje jeszcze silniejszy ucisk w żołądku.
Światła na suficie migają niespokojnie, a samolot się chybocze i przechyla.
Aura ponownie patrzy przez okno. Z tego miejsca prawy silnik jest ledwie widoczny. Ale jeśli mocno wyciągnie się szyję, można dostrzec zewnętrzny cylinder.
„Czy to dym?”
Przykleja czoło do szyby i mruży oczy, usiłując rozpoznać to, co widzi. Rzeczywiście, cienka smuga dymu wydobywa się z prawego silnika – widok, który mrozi jej krew w żyłach.
– Halo! Ej!
Próbuje zwrócić uwagę stewardesy. Aura siedzi naprzeciwko niej, tyle że po lewej stronie. Kobieta odrywa na moment wzrok od swojego okna i obserwuje Aurę wskazującą na swoje okno.
Potrząsając głową, kobieta podnosi palec i wskazuje na okno, przez które patrzyła przed chwilą.
Zanim została złodziejką, uciekinierką i przestępczynią, Aura Reyes zawodowo zajmowała się pomaganiem swojemu szefowi w zarabianiu nieprzyzwoitych sum pieniędzy. Nie była matematyczną geniuszką, ale potrafiła dodać dwa do dwóch.
Czy raczej odjąć: dwa silniki minus dwa silniki.
W tym momencie w maszynie rozlega się uporczywy gwizd. Horyzont przekręcił się pod nienaturalnym i niebezpiecznym kątem.
– Proszę się trzymać i przygotować na uderzenie – mówi pilot przez głośniki.
Aura ledwie go słyszy (uszy ma zatkane z powodu zmiany ciśnienia, serce wali jej w piersi), ale natychmiast domyśla się przekazu. Stewardesa rozpina na chwilę uprząż na klatce piersiowej, chowa głowę między kolana i ponownie zapina uprząż, krzycząc coś do pasażerki.
Aura przełyka ślinę i naśladuje gest, który właśnie jej pokazano. Który widziała w setkach filmów. Zawsze obserwowała go z zewnątrz.
Chaos, krzyczący lub modlący się ludzie. Pluszowy miś w rękach dziewczynki dla podkreślenia tragicznej sytuacji.
Prawda jest znacznie bardziej przerażająca.
Z głową między nogami, z zamkniętymi oczami i splecionymi rękami ciało Aury zamienia się w antenę. Każde włókno jej ciała staje się bolesnym nadajnikiem informacji. Szczękające zęby, opłucna naciskająca na wnętrze klatki piersiowej, żołądek, którego zawartość zdaje się iść do góry i próbuje przeniknąć przez kręgosłup w kierunku sufitu.
W miarę jak samolot spada, słuch i wzrok ustępują miejsca zmysłom, które wcześniej nie miały znaczenia. Po utracie równowagi dotyk, kinestezja, a nawet zmysł smaku (w ustach czuje żółć i wymiociny) zdają się rywalizować o jej uwagę, starając się pomóc jej przeżyć.
Trzydzieści siedem sekund wcześniej Aura była matką, która własnym ciałem ochroniła swoje córki, stając między nimi a nożem myśliwskim. Która zleciła zabójstwo, żeby odzyskać jedną z nich. Była wdową zdolną do wszystkiego, aby się dowiedzieć, kto zamordował jej męża.
Teraz jest zwierzęciem na łasce swoich instynktów.
Każdy z nich sprawia, że czuje nieunikniony kontakt z ziemią, ten ułamek sekundy przed uderzeniem, który zdaje się trwać całą wieczność.
I wtedy, jak gdyby sam czas poddał się w obliczu nieuchronności katastrofy, wszystko się zatrzymuje. Chwila zawieszona między obietnicą życia a groźbą końca.
Kiedy nadchodzi uderzenie, bardziej niż eksplozją jest ono crescendo dźwięków, które gromadzą się w powietrzu. Metaliczny huk struktury samolotu skręcającej się pod wpływem brutalnej siły przymusowego lądowania, lament opon wybuchających od bezlitosnego ciśnienia, krzyk stali zderzającej się z asfaltem. Zniszczenie a capella, każda nuta rozbrzmiewająca drżeniem śmierci.
Aura, wciąż z głową między kolanami, czuje, że jej ciało jest brutalnie potrząsane.
Pas bezpieczeństwa ciągnie ją, wrzyna się jej przez ubranie, odciska swój ślad na skórze – bolesne przypomnienie o kruchości. Dookoła rozpadają się ostatnie elementy samolotu; otwarte schowki wymiotują swoją zawartością w chaotycznej paradzie. W powietrzu latają resztki tego, co kiedyś było bezpiecznym schronieniem.
W samym środku tego chaosu zaskakująco trzeźwa myśl przeszywa umysł Aury.
„Wciąż żyję”.
Owa myśl staje się mantrą, cichą modlitwą, którą powtarza wraz z każdym szarpnięciem, wraz z każdym dachowaniem samolotu, podczas gdy ten stara się zatrzymać.
„Wciąż żyję”.
Przednie podwozie pęka na pół. Dziób bombardiera rozpada się, zostawiając za sobą czarniawą plamę i smugę iskier w powietrzu.
„Wciąż żyję”.
Przez osiemset tysięcznych sekundy inercja samolotu grozi podniesieniem go od tyłu i obróceniem wokół własnej osi, co oznaczałoby pewną śmierć pasażerów. Ale podwozie sterburty również pęka na pół, równoważąc siły.
„Wciąż żyję”.
Samolot, teraz już zdychająca bestia, kreśli łuk i opuszcza płytę lotniska z prawej strony.
„Wciąż żyję”.
Prawe skrzydło się przełamuje.
Jego pozostałości ryją ziemię, a czerwonawe grudy trafiają w okna, które jakimś cudem wytrzymują. Aura, w dalszym ciągu z głową między nogami, czuje, jak jej ciało jest wyrzucane do przodu wraz z każdym wstrząsem.
Brutalne wytracenie prędkości sprawia, że czas się rozciąga. Każda sekunda jest odczuwana jak minuty; każdy ułamek sekundy – jak krótkie życie pełne czystego i rozpaczliwego pragnienia, by dalej oddychać. Światła w kabinie migają, brzęczą i trzaskają w swojej elektrycznej agonii, zanim ulegną ciemności.
Samolot się zatrzymuje. Hałas znika, zostawiając pustkę, która huczy w uszach Aury, cisza będąca błogosławieństwem i omenem.
Powoli, ostrożnie podnosi głowę, pozwalając, by krew na powrót krążyła po jej obolałym ciele.
„Wciąż żyję”.
Otwiera oczy.
Rozpina pas, całe jej ciało drży z powodu adrenaliny i szoku. Gdy się podnosi, równowaga jest niepewna, podłoga wciąż zdaje się poruszać. Spogląda na stewardesę, której głowa opadła na klatkę piersiową. Jej włosy, wcześniej blond (słomiany, o dwa tony jaśniejszy od włosów Aury), teraz są prawie czarne, przesiąknięte krwią, która spływa jej z wolna po pochylonym czole, malując tragiczny obraz na białej koszuli uniformu.
Strach ustępuje miejsca adrenalinie ocalałego.
Aura z trudem wstaje. Podłoga tworzy kąt trzydziestu stopni względem ziemi.
Z wysiłkiem chwytając się foteli, dociera do stewardesy i drżącymi rękami podnosi jej głowę. Oczy kobiety są zamknięte, a jej oddech przypomina szept, tak delikatny jak wiatr, który wciska się przez szczeliny roztrzaskanego samolotu. Aura sprawdza puls na szyi. Bije, nieregularnie, ale bije – obietnica życia pośród chaosu.
– Pomocy! Pomocy!
Z kabiny nie ma odpowiedzi na jej kruchy, rozpaczliwy krzyk.
Aura rozpina kobiecie uprząż i jej ciało zwala się na nią. Obejmuje ją w samą porę. Pachnie cedrem i drzewem sandałowym, krwią i dymem.
Delikatnie ciągnie ciało w kierunku wyjścia, zatrzymując się na korytarzu w miejscu jeszcze nieskolonizowanym przez zniszczenie. Odwraca głowę stewardesy, upewniając się, że drogi oddechowe są drożne – technika, którą również widziała w filmach i którą teraz nieporadnie stosuje.
Rozglądając się dookoła, szuka czegoś, co mogłoby posłużyć za bandaż. Jej wzrok zatrzymuje się na kocu porzuconym między fotelami, który prawdopodobnie spadł w czasie początkowych turbulencji. Przemieszcza się szybko, żeby go wziąć, a następnie własnymi rękami rozdziera na kawałki. Tymi prowizorycznymi bandażami uciska najbardziej krwawiące rany na głowie stewardesy, usiłując powstrzymać krwotok, który plami wykładzinę na czerwono.
Kiedy Aura się tym zajmuje, czuje samotność otaczającej ich ciszy. Nie ma wołania o pomoc, nie ma dźwięku syreny; tylko wiatr, który szemrze przez poskręcane elementy samolotu.
– Wyjdziemy z tego – szepcze Aura, bardziej do samej siebie niż do nieprzytomnej kobiety.
Upewniwszy się, że stewardesie jest możliwie najwygodniej i jest w miarę bezpieczna, Aura się podnosi i rusza do kabiny.
Jest zamknięta.
Nikt nie odpowiada.
Zdezorientowana wraca do kobiety, która nieznacznie się porusza.
Dochodzi do siebie.
– Drzwi – mówi, kaszląc.
Aura patrzy przez rozbite okno na świt wiszący nad lotniskiem Los Poyatos. Zabarwione pierwszymi światłami brzasku niebo stanowi surrealistyczny kontrast dla tej rozpaczliwej scenerii.
Aura pociąga za dźwignię, która ku jej zaskoczeniu reaguje za pierwszym razem. Nawet po przymusowym lądowaniu i niezłych cięgach, jakie dostały, drzwi otwierają się z delikatnym pomrukiem.
„Ostatecznie za jakość się płaci”, myśli Aura.3
Samochód
Drzwi mercedesa-maybacha zamykają się niemal bezgłośnie.
„Za jakość się płaci”, myśli ponownie Aura, odchylając głowę z westchnieniem.
Między zamknięciem jednych drzwi a otwarciem drugich upłynęło pół godziny.
Kiedy stanęła w drzwiach samolotu, ogarnęło ją zdziwienie graniczące z szokiem.
Nie było syren ani policji, ani karetek, ani pracowników obsługi biegnących z przerażeniem.
Ani krzyków, ani przyspieszających samochodów.
Ani muzyki Hansa Zimmera. Żadnych emocji, odczuć czy dźwięków, jakich człowiek się spodziewa po przymusowym lądowaniu.
Jedynie długa samotna asfaltowa płyta pośród kamienistego i pustynnego krajobrazu. Trzysta metrów ciemnobrązowego rozdarcia tworzyło w ziemi zakrzywioną bliznę, począwszy od miejsca, w którym maszyna zjechała z pasa, do miejsca, w którym zdołała się zatrzymać.
Aurze udało się przecisnąć połowę ciała przez otwór w drzwiach i rzuciła zdumione spojrzenie.
„O matko”.
Samolot zostawił ślad białych metalowych kawałków rozrzuconych po krajobrazie, tak samo jak Jaś i Małgosia swoje okruchy chleba. Zniknęła znaczna część prawego skrzydła.
Ziemia znajdowała się w odległości zaledwie dwóch metrów, tyle co nic dla kogoś w dobrej formie (a Aura jest w dobrej formie, i to jak dobrej, o czym się później przekonamy) i w skórzanych butach – wystarczy zeskoczyć. Tuż przed opuszczeniem samolotu przypomniała sobie o neseserze. Wróciła do środka, przeszła nad stewardesą (która wciąż oddychała) i zaczęła szukać między fotelami.
W przypadku lotu komercyjnego wyglądałoby to zupełnie inaczej. W prywatnym samolocie za siedemdziesiąt milionów euro trzeba odsunąć mniej śmieci i rzeczy osobistych. I jest też mniej miejsc, w które trzeba zajrzeć.
Neseser poleciał do tyłu i utknął w następnym rzędzie z sześciu, które tu były. Reszta przestrzeni, która teraz zamieniła się w kupę zniszczonego metalu, dzieliła się na małą strefę spotkań i sypialnię w głębi
(gdzie Aura odpowiednio powęszyła, bo jedna sprawa to strach o własną egzystencję, a druga, zupełnie inna, to odmawianie sobie podstawowych potrzeb),
a oprócz tego toaletę, kuchnię i kabinę pilotów.
To wszystko nachylone pod nienaturalnym i niebezpiecznym kątem, który nie zachęcał, by tu zostać.
Kiedy ponownie wyjrzała na zewnątrz, dostała cios zimnym powietrzem, które niosło ze sobą suchy i zakurzony zapach pustyni otaczającej lotnisko. Mocniej otuliła się płaszczem. Krew stewardesy zaczęła wysychać, tworząc na tkaninie lepką warstwę.
Głęboka cisza (która ważyła tyle, co huk uderzenia wciąż dudniący jej w uszach) czyniła wszystko wokół jeszcze bardziej nierealnym, o ile to w ogóle możliwe.
Aura spojrzała na ziemię, na zniszczone skrzydło samolotu, skąd właśnie wydobył się płomień.
Mały, wysoki na pół metra.
Nic szczególnego.
Ale.
Na moment znowu ogarnęła ją panika, przypominając jej, jak bardzo blisko była totalnej katastrofy. Ogień zdawał się gasnąć samoistnie, jak gdyby samolot, wyczerpany tragedią, odmawiał dalszego widowiska.
Wystarczyło, że z silników, sczerniałych i zwęglonych, nadal wydobywały się słupy dymu.
Aura nie wie zbyt dużo o silnikach lotniczych, ale wie, że jest możliwe, choć mało prawdopodobne, by zawiódł jeden z nich. Ludzki błąd, niewłaściwa konserwacja, oszczędność kosztów. Żadna z tych przyczyn nie wydawała się wiarygodna. Wręcz łatwiej było jej sobie wyobrazić gołębia lecącego na wysokości dziewięciu tysięcy metrów i wpadającego do silnika niż Constanz Dorr skąpiącą pieniędzy na taką maszynę jak ta.
„Supergołąb…”
Wątpliwe.
Że zawiodą dwa silniki jednocześnie?
Niemożliwe.
„Nie bez czyjejś pomocy”.
Na scenę wkroczył delikatny pomruk drugiego silnika, jakby prosił o pozwolenie, by przerwać przerażającą konkluzję, do której miała za chwilę dojść.
Aura przekręciła głowę w stronę źródła tego dźwięku i zobaczyła, że powoli zbliża się do niej mercedes-maybach GLS 600. Pojazd stanowił wyraźny kontrast dla zniszczonego samolotu.
Nieskazitelny, elegancki, z połyskiem odbijającym wschodzące słońce.
„Jak z reklamy”.
Samochód zatrzymał się naprzeciwko niej, nie opuszczając pasa.
Otworzyły się drzwi od strony kierowcy i pojawił się mężczyzna o poważnym wyrazie twarzy i w formalnym stroju. Wydzielał ostry zapach, jakby płynu po goleniu. Otworzył jej tylne drzwi. Bez słowa, niewzruszony, jedynie wskazując wnętrze pojazdu.
Aura mocno ścisnęła neseser i skoczyła na kamienistą ziemię.
Niepewnym krokiem ruszyła w stronę samochodu. Każdy ruch przypominał jej o tym, w jak delikatnej sytuacji się znajduje.
Kiedy dotarła do mężczyzny (ochrzczonego już jako Pan Poważny), wskazała gestem wrak samolotu.
– Stewardesa…
– Już jadą.
– Piloci…
– Już jadą.
Gdy wślizgnęła się na siedzenie z białej skóry, rzeczywistość otoczenia zmieniła się diametralnie: od zimnego i metalicznego chaosu rozbitego samolotu do cichego i kontrolowanego odosobnienia ultraluksusowego auta.
Nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
Śmiech, który wydobył się z jej gardła, był sponsorowany przez Mari Paz Celeiro.
„To jest wielka głupota, blondi”.
„Nie doszacowałaś, Emepe”.
– Zapaskudzę siedzenie – zwraca się do kierowcy mercedesa, kiedy ten wsiada.
Płaszcz Aury jest przesiąknięty krwią stewardesy, a tapicerka jest z bielutkiej skóry. Z tego typu skóry, na której odradzałaby nawet siadanie w dżinsach. Pan Poważny rzuca Aurze przelotne spojrzenie w lusterku wstecznym.
– Proszę się nie przejmować – odpowiada głosem pozbawionym ciepła. – Mam pewien produkt tam z tyłu.
„Pewien produkt tam z tyłu”.
Nie ma w tym groźby ani ironii, tylko zawodowy brak emocji. Aura podejrzewa, że nie pierwszy raz musi czyścić tego rodzaju ślady.
Wzdryga się.
Jej ciało, choć już z dala od bezpośredniego zagrożenia, w dalszym ciągu odczuwa wibracje doświadczonego właśnie strachu. Samochód rusza łagodnie, zamykając ich w bańce sztucznej ciszy i ledwie słyszalnego pomruku silnika niczym odległej obietnicy ruchu i ucieczki.
– Daleko do posiadłości?
– Osiem minut – odpowiada Pan Poważny.
Osiem minut.
Dla innych osób osiem minut może być maleńkim wycinkiem czasu.
Nie dla Aury Reyes.
Dla Aury Reyes osiem minut to wystarczająco dużo czasu, aby przypomnieć sobie, jak wyglądała jej pierwsza wizyta w Los Poyatos.4
Przejazd
Poproś Aurę Reyes, żeby nazwała piekło, a przekonasz się, jak szybko to zrobi.
„Więzienie o zaostrzonym rygorze Matasnos”, powiedziałaby ci.
Wyobraź sobie kształt więzienia, z jego permanentnie oświetlonymi dachami odcinającymi się na tle czarnego, bezgwiezdnego nieba. Miejsce tak okrutne i przerażające, że zostało zamknięte pół wieku temu. Miejsce, gdzie każda niewygoda ma swoje siedzisko, a każdy smutny hałas ma swój pokój. Miejsce, które w porównaniu z nowoczesnymi więzieniami (humanitarnymi i demokratycznymi) jest komnatą horroru. I na którego ponowne otwarcie pozwoliły tylko głupota rządzących i przepełnienie zakładów karnych.
Wyobraź sobie najbardziej sadystyczną wersję zamku If, a zrozumiesz, co w dalszym ciągu wywołuje koszmary Aury Reyes.
Ma osiem minut, żeby przeanalizować swoje życie i swoje błędy, zanim stawi czoło Constanz Dorr.
Przesiedziała w tym więzieniu osiem miesięcy.
Za przestępstwo, którego nie popełniła.
Zdołała stamtąd uciec.
Jak?
W taki sam sposób, w jaki żyła Dawna Aura. Przywiązując sobie nitki do nadgarstków. Stając się marionetką ludzi władzy.
Mężczyzna o andaluzyjskim akcencie – powiedział, że nazywa się Mentor – chciał odzyskać pewien przedmiot, który mu skradziono. Złodziejką była jego dawna pracownica. Lekarka sądowa nazwiskiem Aguado.
Zdobycie nesesera było niską ceną za wolność.
Problem?
Nie wiedziała, gdzie są jej córki.
Kiedy Aura postanowiła zgłosić się do więzienia, zostawiła bliźniaczki pod opieką Mari Paz Celeiro. Była legionistka. Była alkoholiczka. Bezdomna, bezrobotna.
Nie była opiekunką, na jaką zasługiwały dziewczynki. Ale takiej właśnie potrzebowały.
Aura miała wiele powodów do zmartwień. Lecz bezpieczeństwo córek nie było jednym z nich. Ostatnie, co powiedziała jej Mari Paz, zanim Aura weszła do więzienia, to:
– Dopóki żyję, blondi, włos im z głowy nie spadnie, słyszysz? Ani jeden.
Problem ze składaniem obietnic, o czym miały się przekonać na własnej skórze, polega na tym, że trzeba ich dotrzymywać.
Sebastián Ponzano nie zapomniał obietnicy, jaką złożyła mu Aura, kiedy zrujnowała jego projekt fuzji z Banca Atlántica Laury Trueby. I on także złożył jej obietnicę:
– Cholerna suka. Zapłacisz mi za to. Wszystkie trzy mi za to zapłacicie.
Co się stanie, kiedy wola bezdomnej kobiety zderza się z wolą multimilionera i prezesa banku? Siła, której nic nie może zatrzymać, i obiekt, którego nic nie może poruszyć, cała ta gadka?
Ponzano wysłał morderców za Aurą i dziewczynkami. Aura zdołała się pozbyć tych, którzy stanęli na jej drodze. Mari Paz uciekła z dziewczynkami i przez wiele dni udawało jej się uniknąć zabójców, aż wyczerpała swój limit szczęścia i wylądowała na dnie wąwozu, pokonana i złamana.
Okazało się, że w pościgu za Alex, Cris i legionistką interes miał ktoś jeszcze. Irma Dorr chciała za wszelką cenę odzyskać maszynopis, którego Mentor zażądał od Aury w charakterze ceny za jej wolność. Irma Dorr posłała więc własnego zabójcę, który pozbył się tych wysłanych przez Ponzana.
Mężczyzna o imieniu Bruno, syn Irmy Dorr (i wnuk Constanz), porwał Cris i przywiózł ją do Los Poyatos, tej samej posiadłości, do której zmierza teraz Aura. Latyfundium na północy Andaluzji, ogród na środku pustyni, który zakwitł za sprawą milionów.
Ceną za odzyskanie córki było to, co Aura trzymała na kolanach w eleganckim skórzanym neseserze.
Aura przesuwa dłonią po jego powierzchni, myśląc o zawartości. Nieautoryzowana biografia rodziny Dorrów, za którą jej autor zapłacił życiem. Na tych stronach, ocenzurowanych i niekompletnych, splamionych – dosłownie – krwią, znajdowała się najnowsza historia Hiszpanii, skrajnie różniąca się od tej, którą Aura znała.
Opisano tu, jak sekretna, piekielnie zamożna i wpływowa grupa kobiet i mężczyzn rządziła w cieniu, bez żadnego sprzeciwu ani kontroli.
Krąg.
Nazwa nudna, bez wyobraźni. Płaska.
Celowo.
Nikt o nich nie słyszał, nie licząc banialuk opowiadanych w gronie pijanych doradców i podstarzałych dziennikarzy w tupecikach. Szeptanych, nigdy niewymawianych na głos. Nigdy niezapisanych.
„Do teraz”.
Nazwiska zamieszczone na końcu maszynopisu, wszystkie bez wyjątku, należały do ludzi z elity. Laura Trueba, Ponzano, Ramón Ortiz. Oczywiście sama Irma Dorr, której dziadek był założycielem Kręgu.
Aura musiała walczyć zębami i pazurami, żeby odzyskać ten maszynopis, by zdobyć swoją wolność. Odebrała go doktorce Aguado razem z fortuną w diamentach. Kiedy wreszcie miała go w swoim posiadaniu i ponownie spotkała się z Mari Paz, okrutna prawda utorowała sobie drogę.
Irma Dorr miała jej córkę.
W kolejnych miesiącach Aura się zastanawiała, czy to był przełomowy moment w jej życiu. Moment, w którym naprawdę powiedziała: „Dość już tego”.
Nie moment, w którym ugodzono ją nożem w jej własnym domu ani kiedy postanowiła obrać najtrudniejszą drogę, żeby oczyścić swoje nazwisko.
Tylko moment, w którym zobaczyła Mari Paz czekającą na odpowiedź.
I ona jej ją podała.
Moment, w którym wiedziała, że nawet gdyby sam Lucyfer narysował linię na piasku, Mari Paz byłaby przy niej, bez względu na to, którą stronę Aura by wybrała.
– Zrobię to, o co mnie poprosisz – powiedziała wreszcie Mari Paz. – I zrobię to komu będzie trzeba.
Zamilkła na chwilę.
– Ale musisz powiedzieć to na głos.
Aura trzęsła się w środku, ale dobrze to ukrywała. Egoistycznie pragnęła, by zaoszczędziła jej tej gorzkiej pigułki, ale rozumiała, że słusznie ją o to prosi.
W jej postawie była godność. Opanowanie, podniesiona głowa, zdecydowane spojrzenie. Taka sama godność jak w jej krótkiej i zwięzłej odpowiedzi.
– Zabij ich wszystkich.
I tak zrobiła.
Tak zrobiły.
Weszły na teren Los Poyatos i uratowały Cris.
Mari Paz zostawiła po drodze stos trupów.
Tymczasem wszystko mogło się zakończyć kompletną porażką, gdyby nie szereg różnych okoliczności. Na kamiennych schodach prowadzących do głównej willi w Los Poyatos spotkały się skrajnie odmienne osoby:
a) dziewczynka, która w swoim krótkim życiu zaznała bezwarunkowej miłości, ale dowiedziała się także, czym są śmierć, pościg i strach,
b) kobieta bez skrupułów, która trzymała ją niczym tarczę, celując do niej z broni,
c) kolejne trzy kobiety, które obserwowały ją osłupiałe i nieuzbrojone, oraz
d) Bruno.
Bruno, który odkrył (zbyt późno), że Irma Dorr okłamywała go przez całe życie. I odwdzięczył się za te kłamstwa kulką w głowę.
I to byłby koniec historii Aury. Odzyskała córki, miała fortunę w diamentach i obietnicę Mentora wyczyszczenia jej kartoteki w zamian za neseser.
The End, zaciemnienie. Triumfalna muzyka. Napisy końcowe.
Tyle że nie.
Tyle że w tym przypadku do gry weszło coś jeszcze. Może jej sumienie. Może zobowiązanie wobec Mentora albo pragnienie bycia wolną. Może potrzeba, żeby nie czuć się jak marionetka.
Musiały kontaktować się z Mentorem, żeby oczyścić nazwisko Aury (a tak naprawdę nazwiska wszystkich trzech, bo nagromadziło im się kilka zarzutów). Mentor obiecał im nietykalność w zamian za neseser (którego zawartość teraz już znamy, ale wtedy jeszcze nie).
A Aurę już wcześniej oszukano. Tym razem zamierzała grać według własnych zasad. Co stworzyło dwa problemy.
Musiała otworzyć neseser, lecz jego zamek zawierał kilka pułapek, które aktywowałyby geolokalizację (źle) albo zniszczyłyby zawartość (gorzej).
I musiała zadzwonić do Mentora tak, żeby on ich nie zlokalizował, kiedy włączą telefon (jeszcze gorzej).
W kryjówce, którą tych pięć kobiet stworzyło sobie w odległej szkockiej wiosce, Sere walczyła z neseserem i jego niemożliwym do otwarcia zamkiem. Nie mogła użyć nowoczesnej technologii, więc Mari Paz jeździła po bibliotekach i urzędach miasta, kupując za grosze stare, zdezelowane komputery, i uszczęśliwiając wielu bibliotekarzy, opuszczonych przez swoich burmistrzów.
Rozwiązanie problemu z neseserem zajęło jej sześć miesięcy.
Rozwiązanie problemu z telefonem – sześć godzin.
– To bardzo podobne technologie – powiedziała zdumiona. – Niemal jakby stworzone przez tych samych ludzi.
– Szpiedzy?
– Nie – odpowiedziała Sere. – To coś innego. Jakiś inny gatunek zwierzęcia. Coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam.
Aura zastanawia się chwilę nad tymi słowami (i własną głupotą). Nad tym, jak niewielkie znaczenie przypisywała im swego czasu i jak to, co mogło być po prostu końcem jej historii (a przynajmniej fragmentów godnych jakiejś powieści), zamieniło się w rozwidlenie dróg, takie jak to, do którego w tej chwili zbliża się mercedes, kierując się do Los Poyatos.
„Stałam się miękka. Albo nieuważna”, myśli.
„Albo obie te rzeczy naraz”.
Osiem miesięcy, które spędziła w więzieniu, sprawiły, że stwardniała jej dusza. Ale ciągnie wilka do lasu, a Aura miała skłonność do optymizmu i miłości. Jej dwie największe słabości. Miesiące spędzone w Szkocji zniweczyły pracę z więzienia. Był to etap szczęśliwości, jakiej wcześniej nie zaznała. A przynajmniej od śmierci Jaumego, a może nawet od zawsze.
Stworzyła nową rodzinę, najlepszą z możliwych.
Mari Paz.
To, co zaszło między nimi. Niewypowiedziane jeszcze słowa. Mieszanka uczuć.
Potrząsa głową. Nie może teraz o tym myśleć.
Może (i musi) myśleć tylko o tym, jak nie zwróciła wystarczającej uwagi na słowa Sere.
O tym, jak uległa złudzeniu kontroli.
Wsiadły do furgonetki, oddaliły się o kilka kilometrów i włączyły telefon, który dostały od Mentora.
Aura dobiła targu.
Zawartość nesesera w zamian za wymazanie kilku kartotek. Jej i jej przyjaciółek. W ostatniej chwili uwzględniła także pewną grupę legionistów-wyrzutków, których wciąż była dłużniczką.
Zamierzała spłacić ten dług, i to z odsetkami.
Rozłączyła się z uśmiechem od ucha do ucha.
Akurat w chwili, gdy Aura schowała telefon do kieszeni i otworzyła drzwi furgonetki, telefon zadzwonił ponownie.
Aura, z połową ciała w środku i brzęczącą kieszenią płaszcza, spojrzała na Mari Paz, która odpowiedziała jej zaintrygowanym spojrzeniem.
– Nie odbieraj – powiedziała Sere z tylnego siedzenia.
Oczy miała jeszcze bardziej wyłupiaste i przestraszone niż zwykle.
– Dlaczego?
– Bo pomyślisz, że to ten typ, z którym właśnie rozmawiałaś, i odbierzesz, mówiąc coś w stylu „O czym pan zapomniał”, a okaże się, że to dzwoni ktoś, z kim nie chcesz rozmawiać.
Aura odnosiła wrażenie, że Sere wie znacznie więcej, niż jej mówi. Znacznie, znacznie więcej. Ale teraz nie mogła poruszyć tego tematu. Bo telefon wciąż dzwonił.
Na ekranie wyświetlił się napis „Numer nieznany”.
Kiedy odebrała, usłyszała kobiecy głos. Słodki jak cukierek.
– Wiesz, kim jestem?
Aura wiedziała. Nie miała pojęcia, jak to możliwe (chociaż na tym etapie próbowała nie dać się zaskoczyć), ale głos, który usłyszała, był bardzo podobny do głosu kobiety, której śmierć widziała na własne oczy. Oczywiście ten głos był starszy. Bardziej upiorny.
– Constanz Dorr – powiedziała Aura.
Mari Paz zmrużyła oczy, rozprostowała i zacisnęła palce. Jej dłonie przypominały ptaki w klatce. Sere pokręciła głową z zaniepokojoną miną pod tytułem: „A nie mówiłam?”.
– Nie wiem, czy bardziej zaskakuje mnie to, że udało się pani przechytrzyć śmierć, czy to, że tak szybko zdołała się pani z nami skontaktować – dodała.
– Moja droga, jeśli zechcę, nie ma niczego, czego nie mogłabym dokonać.
– Tak mi powiedziano. Zbudować imperium, stać się… jak to było? „Potworem, który w cieniu tka swoją pajęczą sieć”.
Constanz się roześmiała. Brzmiała naturalnie. Potężna i krucha jednocześnie.
– Ach, tak. Książka. Niebawem przejdziemy do interesów, moja droga. Na razie się poznajemy.
– Nie tak wyobrażałam sobie pani głos.
– A jak? Jak głos czarownicy z bajki?
– Nie, też nie. Sama nie wiem. Myślałam, że brzmi pani… inaczej.
– Proszę, mów mi na ty, moja droga. Gderliwa i zmęczona, jak staruszka z domu opieki?
– Martwa – wyjaśniła Aura.
– Rozumiem. Przez całe życie zawodzę oczekiwania w tej kwestii, moja droga. Prawda jest taka, że czuję się wspaniale. Powiedziałabym wręcz, że lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. To jest pierwszy powód, dla którego dzwonię.
– Powiedzieć mi, że dobrze się pani czuje?
– Gdyby nie ty, moja droga, wciąż leżałabym przywiązana do łóżka. Odurzona i uwięziona przez własną niewdzięczną córkę.
„I gdyby nie ja, twoja córka nadal by żyła”, pomyślała Aura. „I gdyby nie ja, neseser byłby teraz w twoich rękach. I wiem o twoim małym sekretnym klubie. W razie gdyby zabrakło ci powodów, by znaleźć naszą piątkę i nas zabić”.
– Nie podziękowałam ci – dodała Constanz.
– Nie musi pani tego robić.
– Potraktuj to więc jako niepotrzebny prezent.
Telefon Aury zawibrował dwukrotnie. Właśnie dostała wiadomość. Odsunęła aparat od twarzy i otworzyła aplikację. To było wideo. Kliknęła. Szybko tego pożałowała.
Na nagraniu była osoba, którą rozpoznała. Granatowa marynarka zapięta, węzeł krawata zaciśnięty jak pięść chciwca. Białe włosy zaczesane do tyłu tworzą ślimaczki na karku. Włosy bogacza. Rozpoznała scenerię. Jaguar XF, z którego tak bardzo był dumny. Chełpił się, że sam go prowadzi, gdy tylko ma okazję. Rozpoznała oczy Ponzana patrzącego w kamerę telefonu z czystym przerażeniem. Przy skroni było widać pistolet.
Aura nie odwróciła wzroku, kiedy nastąpił strzał. Kiedy biała tapicerka jaguara zmieniła kolor, a krew i mózg człowieka, który wydał wyrok śmierci na nią i jej córki, ochlapały szybę po stronie kierowcy.
Aura wysiadła z samochodu, żeby dziewczynki nie widziały jej reakcji. Żołądek miała ściśnięty ze strachu i niepokoju. I było coś jeszcze. Odeszła sześć, siedem kroków, walcząc z tym wrażeniem. Równie naturalnym, jak niepożądanym. „Rzeczy naturalne są obrzydliwe”. Ulga.
Zgięła się wpół i płakała przez kilka sekund, żeby obmyć się od środka. Podniosła telefon do ucha i usiłowała mówić, ale słowa nie wychodziły z jej ust. Potrzebowała chwili, żeby się pozbierać. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał jak łamiące się suche spaghetti.
– Dlaczego?
– Bo nigdy nie lubiłam zaczynać interesów z długiem. Moje życie za twoje.
– Skąd myśl, że będziemy robić interesy?
– Masz coś, co chcę.
Aura zacisnęła usta przez nieprzekupną sekundę. „Jesteś bogaty tylko wtedy, kiedy pieniądze, których odmawiasz, smakują lepiej niż te, które przyjmujesz”, powiedziała jej kiedyś matka. A w tej chwili Aura czuła się milionerką, w sensie dosłownym i metaforycznym. Ale jej następne zdanie nie miało nic wspólnego ze smakiem, tylko ze strachem. „Nie robi się interesów z diabłem”.
– Nie ma pani nic, co bym chciała.
– Mylisz się, moja droga.
Po drugiej stronie linii dało się słyszeć delikatny, uprzejmy kaszel. Rodzaj kaszlu, który dociera stłumiony przez chusteczkę z wyhaftowanymi inicjałami.
– I nie chciałabym, żebyś ubiła interes z drugą stroną.
– Oferta drugiej strony to odzyskanie mojego życia i wolności – powiedziała Aura. – A teraz, dzięki pani, nie będę już musiała oglądać się przez ramię.
– Ja mogę zaoferować pani to samo.
– Skoro warunki są takie same, jestem zmuszona przyjąć pierwszą ofertę, pani Dorr.
Constanz roześmiała się z wytworną grzecznością.
– Pozwól mi zatem podbić ofertę. Moja historia za twoją.
Zrobiła teatralną pauzę.
– Przekaż mi neseser, a ja opowiem ci prawdę o śmierci twojego męża.
Aura się wzdrygnęła, jakby coś miało ją zaraz przygnieść. W jakimś miejscu, bardzo daleko (i nieznośnie blisko) element układanki wpadł na swoje miejsce. Przedostatnia część gigantycznego domina, które zaczęło się przewracać wiele lat temu.
Głos kierowcy wyrywa ją ze wspomnienia.
– Jesteśmy na miejscu.
Aura podnosi głowę i patrzy przez przyciemnioną szybę. Willa Dorrów zarysowuje się kilkaset metrów dalej. Samochód zatrzymał się tuż przy niskim budynku o rustykalnym wyglądzie. Ściany bielone wapnem. Zielone drzwi z blachy falistej.
Uchylone.
Ona czeka, wahając się, z ręką na klamce.
Nie to sobie wyobrażała. Ani nie na to się przygotowała.
– Pani nie lubi czekać – ponagla ją kierowca, patrząc w lusterko wsteczne.
Aura wzdycha i otwiera drzwi.
Ostatnia część domina zaczyna się przewracać.
Kiedy przegrałaś, kiedy straciłaś swoje wspomnienia, swoją rodzinę, samą siebie, można się tylko poddać.
Aura płacze łzami złości. Nie ma żadnej szansy na zwycięstwo, nigdy jej nie było.
Najlepsze historie mają skromne początki i tragiczne finały. Urodziny kończą się tak, że hobbit wpada do lawy. Bójka w barze kończy się tak, że robot wpada do roztopionego metalu. Wizyta na placu budowy kończy się tak, że władca wpada w przepaść.
Ta historia zaczęła się – jak mało która – od butelki szamponu z Mercadony (choć tak naprawdę dojrzewała już od dłuższego czasu).
Ta historia kończy się – jak wiele innych – niesprawiedliwą i bolesną śmiercią.1
Samolot
Jest tylko punkcikiem na porannym niebie.
Słońce jeszcze nie wzeszło, kiedy bombardier global express 8000 zaczyna schodzić do lądowania od zachodu, nie czekając na zgodę na podejście. Lotnisko należące do Los Poyatos jest tak prywatne, że z wyjątkiem tego nic tu się nie dzieje
Wyglądająca przez trzecie okno po prawej stronie Aura Reyes (blondynka, lat czterdzieści-a-dalej-nie-twoja-sprawa, tak piękna, że zapiera dech) obserwuje długi odcinek asfaltu, jakby to był szafot leżący pośród suchego andaluzyjskiego krajobrazu.
Zastanawia się, czy to tutaj umrze.
Od strzału w tył głowy, gdy tylko postawi stopę na ziemi.
A może zadziała trucizna, którą wstrzyknięto jej do przekąski (niewielkiej, ale przepysznej), podanej przez stewardesę, kiedy lecieli już nad terytorium Hiszpanii. Przekąski o smaku ostatniego posiłku skazańca.
Pochłonęła wszystko. Szynkę Manchado de Jabugo, ser Moose House, wino AurumRed. Szczęście zamienione w nagromadzenie szalenie drogich wielkich liter. Szybko policzyła, że właśnie przełknęła dwa tysiące euro z kawałkiem.
Ser z mleka łosia (jego pochodzenie wypisano złotymi literami na karteczce z papieru czerpanego), o którym słyszała same zachwyty, wydał jej się nieco mdły, ale zjadła go ze skórką i w ogóle.
– Jeśli przekąska była zatruta, zrobili to z wyrafinowanym smakiem – powiedziała do niej stewardesa, zabierając tacę.
Potem obdarzyła ją obojętnym spojrzeniem i zniknęła w przedniej części prywatnego odrzutowca, którego Aura była jedyną pasażerką.
– Wszystko bardzo smaczne. Dziękuję! – rzuciła w stronę jeszcze kołyszącej się zasłonki, za którą kobieta właśnie zniknęła.
Zdenerwowana bębniła palcami w neseser, który trzymała na kolanach. Jego zawartość była jedyną tarczą, jaka chroniła Aurę przed bardziej niż prawdopodobną śmiercią z rąk jej gospodarzy.
W jej uszach po raz enty rozbrzmiał głos Mari Paz.
„To jest wielka głupota, blondi”.
Bez większego żalu przyznała przyjaciółce rację, ponieważ wiedziała o tym, jeszcze zanim wsiadła na pokład tego samolotu.
Okłamała samą siebie (kolejny raz), wmawiając sobie, że życie ją do tego zmusiło.
Miała jeszcze trochę czasu do lądowania, więc przeanalizowała, jak do tego doszło.
Szalenie trudny do otwarcia neseser (Sere musiała się porządnie napocić), zawierający maszynopis (mnóstwo kartek pełnych zamazanych fragmentów i sensacyjnych informacji na temat historii Dorrów, rodziny mającej olbrzymią władzę), okazał się zapalnikiem. Kiedy Aura przeczytała maszynopis (przypomnienie teraz tego, jak trafił jej w ręce, zajęłoby nam zbyt dużo czasu), nietrudno było jej zrozumieć, dlaczego wszyscy chcieli go zdobyć.
Niejaki Mentor zaproponował Aurze, że jeśli przekaże mu neseser, wszystkie zarzuty przeciwko niej zostaną wycofane, ale później dostała drugi telefon, tym razem z nieznanego numeru.
– Nie odbieraj – powiedziała Sere. Ale ostatnio Aura nie słuchała zbytnio rad swoich przyjaciółek.
Po drugiej stronie linii rozległ się głos Constanz Dorr.
„Potwór, który w cieniu tka swoją pajęczą sieć”.
Przywódczyni klanu również chciała maszynopis (dlaczego miałaby go nie chcieć), więc podbiła ofertę.
– Przekaż mi neseser, a ja opowiem ci prawdę o śmierci twojego męża. Moja historia za twoją.
I dlatego Aura siedzi teraz na pokładzie tego samolotu. Chociaż wcześniej oczywiście wydarzyło się wiele innych rzeczy, które także wyjaśniają, jak do tego doszło.
Kiedy była młodsza, kręciła się blisko grubych ryb z nadzieją, że pewnego dnia stanie się jedną z nich i będzie miała ten luksus, by karmić się płotkami. Albo przynajmniej dobrą szynką.
W dniu, w którym odkryła, że owo pobożne życzenie to sieć zarzucona przez grube ryby, jedna z tych grubych ryb już ją połknęła.
Dawna Aura, ta, która umarła cztery lata temu, była specjalistką od zarządzania funduszami inwestycyjnymi. Sześciocyfrowa pensja, jednorodzinna willa, dwa bmw, dwie fan-ta-stycz-ne (już wiesz, jak to wypowiadać) córki.
Pewnej straszliwej nocy (w środku wydarzeń, których Aura jeszcze nie zna) nieznajomy człowiek wszedł do jej domu, zamordował jej męża i ugodził Aurę, doprowadzając ją na skraj śmierci.
Jeśli wciąż oddycha, to tylko dlatego, że ktoś w ostatnim momencie zatamował krwawienie. Nie pamięta jej zbyt dobrze. Drobna kobieta o włosach czarnych jak noc. Pielęgniarki w szpitalu mówiły, że następnego dnia przyszła ją odwiedzić razem z potężnym policjantem i że zadawała jej dużo pytań.
Aura w ogóle tego nie pamięta. Była nafaszerowana lekami.
Z następnych tygodni ma niewiele wspomnień. Cierpienie związane z rehabilitacją. Samotność i smutek, które czuła po stracie męża. Ból w środku łagodzony bólem z zewnątrz, łagodzonym środkami przeciwbólowymi.
I wreszcie zdrada.
Sześć miesięcy po brutalnym ataku, jakiego doświadczyła we własnym domu, jeszcze nie zdołała wydobrzeć. Jej życie polegało na jedzeniu, rehabilitacji w celu odzyskania mięśni brzucha (tam, gdzie napastnik ją ugodził) i robieniu dobrej miny do złej gry przy dziewczynkach. To wszystko były puste działania usiłujące odwrócić nieubłaganą matematykę, która odebrała jej życiu sens.
Aura była niczym rozbity dzban, który próbował poskładać swoje kawałki w całość. Jej szef, bankier Sebastián Ponzano, uspokoił ją.
– Weź tyle wolnego, ile potrzebujesz. Kiedy wrócisz, chcę, żebyś była w pełni sił. Jesteś dla mnie jak córka.
To była prawdziwa ulga, ponieważ jej ojciec zmarł, a cierpiąca na demencję matka prawie jej nie rozpoznawała.
Spędzała z nią przedpołudnia. Czytała jej klasyków ze swojego dzieciństwa. Książki, za sprawą których matka zaraziła ją pasją do lektury. Wyspa skarbów. Hrabia Monte Christo. Historie, których (jeszcze tego nie wiedziała) sama zostanie główną bohaterką.
Moja córka. Moja córka – powiedziała matka, przerywając lekturę i wskazując zdjęcie w serwisie informacyjnym.
Aura podniosła wzrok z uśmiechem i natknęła się na samą siebie, odwzajemniającą uśmiech z telewizora.
Na zdjęciu, wziętym ze strony internetowej banku, Aura była młodsza, szczęśliwsza. Pełna pewności siebie.
…Uważa się, że Aura Reyes jest jedyną osobą odpowiedzialną za skandal z funduszem inwestycyjnym Premium z Value Bank, który wybuchł dziś rano. Tysiące drobnych inwestorów mogą stracić swoje oszczędności. Oto co kilka minut temu powiedział prezes banku Sebastián Ponzano: „Jeśli to prawda, że jedna z naszych pracownic zawiodła nasze zaufanie, działając na własną rękę…”.
Oczywiście pierwsze, co zrobiła Aura (w typowym dla XXI wieku odruchu), to sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Ponzana.
Był sygnał.
Nikt nie odbierał.
Aura Reyes straciła wszystko. Zawodową wiarygodność, przyjaciółki, pieniądze. Dom.
Przeprowadziła się do malutkiego mieszkania matki razem z córkami, walczyła o to, by je utrzymać i dalej uiszczać rosnące opłaty za dom opieki, a potem dopadł ją kryzys z powodu butelki szamponu z Mercadony.
„Każdy może mieć zły wieczór”, myśli Aura.
Tylko że ten polegał na:
a) narobieniu bałaganu w ekskluzywnej perfumerii i zniszczeniu słoiczków kremów wartych łącznie kilkadziesiąt tysięcy euro.
b) rzuceniu koszem na śmieci w witrynę i zostawieniu chodnika przy Serrano usianego rozbitym szkłem, oraz
c) wylądowaniu na tylnym siedzeniu radiowozu, przykuciu kajdankami do pewnej pijanej galisyjskiej legionistki, i jeździe prosto na komisariat przy plaza de Castilla.
Zły wieczór zamienił się w złą noc, kiedy podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu. Uratowała życie legionistce, którą kilka Salwadorek chciało udusić. Okazało się, że legionistka nazywa się Mari Paz Celeiro, jest wierna niczym golden retriever i została wspólniczką w mistrzowskim planie Aury: ukraść trzy miliony euro, aby dowieść, że nie jest złodziejką.
Aura nie zastanowiła się, jak to wtedy brzmiało, ani nie zastanawia się, jak to brzmi teraz.
Kiedy kręcisz własne W poprzednich odcinkach, z muzyką Hansa Zimmera i w wersji reżyserskiej, wszystko staje się epickie, nieuniknione. Poznajesz Sere Quijano, stukniętą hakerkę. Sprzymierzasz się z emerytowanymi i dysfunkcyjnymi legionistami. Okradasz nielegalne kasyno prowadzone przez obleśnego Francuza.
Tobie kradną trzy miliony euro.
Okazało się, że Ponzano, jej były szef, wysłał jej śladem komisarkę Romero. Skorumpowaną Andaluzyjkę pozbawioną poczucia humoru. Ponzano chciał mieć zdjęcie wchodzącej do więzienia Aury na pierwszych stronach gazet i był gotów zabić, byle tylko je zdobyć.
Albo zapłacić, żeby to Romero zabiła, co wychodzi prawie na to samo.
Ponzano chciał za wszelką cenę doprowadzić do fuzji swojej placówki z Banco Atlántico należącym do Laury Trueby. Byłby to jego łabędzi śpiew, zwieńczenie dzieła jego życia, osiągnięcie tego, co nie udało się ani jego ojcu, ani ojcu Trueby.
Aura zrujnowała wszystko w ostatniej chwili w sposób spektakularny, a jednocześnie partacki i niepojęty.
„Punkt kulminacyjny, za który warto byłoby zapłacić, gdyby znalazł się w jakiejś powieści”, myśli Aura.
Mocne szarpnięcie oraz trzask wyrywają ją z zamyślenia i wywołują chybotanie kadłuba. Kiedy samolot leci w dół, Aura czuje pustkę w żołądku oraz w innej części ciała bardzo podobnej do jąder.2
Płyta lotniska
– Proszę zapiąć pas. Jesteśmy w strefie silnych turbulencji – wyjaśnia w samą porę przez głośnik pilot zagłuszany trzeszczeniem kadłuba.
Aura walczy z metalową klamerką, w połowie drogi między śmiechem a strachem. Nerwowy śmiech zawsze wywoływały w niej oczywistości związane z ewentualnością własnej śmierci. Która, sądząc po tym, jak maszyna się trzęsie, nie wydaje się zbyt odległa ani nieprawdopodobna. Żadne mahoniowe drewno ani żadna źrebięca skóra nie zamaskują faktu, że jest zamknięta w metalowej puszce na wysokości ośmiu tysięcy metrów.
Przez moment Aura sądzi, że to wszystko jest jakąś pantomimą, częścią pokazu siły Constanz Dorr, żeby przestraszyć ją przed lądowaniem. Ale potem, przez zasłonkę, która na skutek szarpnięć odsłoniła się w połowie, widzi stewardesę wychodzącą z kabiny pilota i do głowy wpadają jej dwie możliwości.
Stewardesa jest oscarową aktorką.
Dzieje się coś naprawdę poważnego.
Kobieta, ze zmienioną z powodu paniki twarzą, zagląda przelotnie do części pasażerskiej i przywiązuje zasłonkę. Rzuca Aurze spojrzenie (obligatoryjne, pospieszne), po czym zajmuje swój fotel. Którego pas bezpieczeństwa nie jest zwykłym pasem, tylko kompletną uprzężą wyglądającą na znacznie bezpieczniejszą.
Aura z zazdrością obserwuje uprząż i nagle jej własny fotel obleczony źrebięcą skórą nie wydaje się już tak luksusowy.
Przez okno zauważa, że skrzydło trzęsie się bardziej niż zwykle – owo widowisko intryguje ją i w równym stopniu niepokoi. Aura wie, że samoloty są projektowane tak, by mogły wytrzymać naprawdę dużo (nieraz leciała tym należącym do Ponzana, starszym modelem), lecz widok tak gwałtownie kołyszącego się skrzydła wywołuje jeszcze silniejszy ucisk w żołądku.
Światła na suficie migają niespokojnie, a samolot się chybocze i przechyla.
Aura ponownie patrzy przez okno. Z tego miejsca prawy silnik jest ledwie widoczny. Ale jeśli mocno wyciągnie się szyję, można dostrzec zewnętrzny cylinder.
„Czy to dym?”
Przykleja czoło do szyby i mruży oczy, usiłując rozpoznać to, co widzi. Rzeczywiście, cienka smuga dymu wydobywa się z prawego silnika – widok, który mrozi jej krew w żyłach.
– Halo! Ej!
Próbuje zwrócić uwagę stewardesy. Aura siedzi naprzeciwko niej, tyle że po lewej stronie. Kobieta odrywa na moment wzrok od swojego okna i obserwuje Aurę wskazującą na swoje okno.
Potrząsając głową, kobieta podnosi palec i wskazuje na okno, przez które patrzyła przed chwilą.
Zanim została złodziejką, uciekinierką i przestępczynią, Aura Reyes zawodowo zajmowała się pomaganiem swojemu szefowi w zarabianiu nieprzyzwoitych sum pieniędzy. Nie była matematyczną geniuszką, ale potrafiła dodać dwa do dwóch.
Czy raczej odjąć: dwa silniki minus dwa silniki.
W tym momencie w maszynie rozlega się uporczywy gwizd. Horyzont przekręcił się pod nienaturalnym i niebezpiecznym kątem.
– Proszę się trzymać i przygotować na uderzenie – mówi pilot przez głośniki.
Aura ledwie go słyszy (uszy ma zatkane z powodu zmiany ciśnienia, serce wali jej w piersi), ale natychmiast domyśla się przekazu. Stewardesa rozpina na chwilę uprząż na klatce piersiowej, chowa głowę między kolana i ponownie zapina uprząż, krzycząc coś do pasażerki.
Aura przełyka ślinę i naśladuje gest, który właśnie jej pokazano. Który widziała w setkach filmów. Zawsze obserwowała go z zewnątrz.
Chaos, krzyczący lub modlący się ludzie. Pluszowy miś w rękach dziewczynki dla podkreślenia tragicznej sytuacji.
Prawda jest znacznie bardziej przerażająca.
Z głową między nogami, z zamkniętymi oczami i splecionymi rękami ciało Aury zamienia się w antenę. Każde włókno jej ciała staje się bolesnym nadajnikiem informacji. Szczękające zęby, opłucna naciskająca na wnętrze klatki piersiowej, żołądek, którego zawartość zdaje się iść do góry i próbuje przeniknąć przez kręgosłup w kierunku sufitu.
W miarę jak samolot spada, słuch i wzrok ustępują miejsca zmysłom, które wcześniej nie miały znaczenia. Po utracie równowagi dotyk, kinestezja, a nawet zmysł smaku (w ustach czuje żółć i wymiociny) zdają się rywalizować o jej uwagę, starając się pomóc jej przeżyć.
Trzydzieści siedem sekund wcześniej Aura była matką, która własnym ciałem ochroniła swoje córki, stając między nimi a nożem myśliwskim. Która zleciła zabójstwo, żeby odzyskać jedną z nich. Była wdową zdolną do wszystkiego, aby się dowiedzieć, kto zamordował jej męża.
Teraz jest zwierzęciem na łasce swoich instynktów.
Każdy z nich sprawia, że czuje nieunikniony kontakt z ziemią, ten ułamek sekundy przed uderzeniem, który zdaje się trwać całą wieczność.
I wtedy, jak gdyby sam czas poddał się w obliczu nieuchronności katastrofy, wszystko się zatrzymuje. Chwila zawieszona między obietnicą życia a groźbą końca.
Kiedy nadchodzi uderzenie, bardziej niż eksplozją jest ono crescendo dźwięków, które gromadzą się w powietrzu. Metaliczny huk struktury samolotu skręcającej się pod wpływem brutalnej siły przymusowego lądowania, lament opon wybuchających od bezlitosnego ciśnienia, krzyk stali zderzającej się z asfaltem. Zniszczenie a capella, każda nuta rozbrzmiewająca drżeniem śmierci.
Aura, wciąż z głową między kolanami, czuje, że jej ciało jest brutalnie potrząsane.
Pas bezpieczeństwa ciągnie ją, wrzyna się jej przez ubranie, odciska swój ślad na skórze – bolesne przypomnienie o kruchości. Dookoła rozpadają się ostatnie elementy samolotu; otwarte schowki wymiotują swoją zawartością w chaotycznej paradzie. W powietrzu latają resztki tego, co kiedyś było bezpiecznym schronieniem.
W samym środku tego chaosu zaskakująco trzeźwa myśl przeszywa umysł Aury.
„Wciąż żyję”.
Owa myśl staje się mantrą, cichą modlitwą, którą powtarza wraz z każdym szarpnięciem, wraz z każdym dachowaniem samolotu, podczas gdy ten stara się zatrzymać.
„Wciąż żyję”.
Przednie podwozie pęka na pół. Dziób bombardiera rozpada się, zostawiając za sobą czarniawą plamę i smugę iskier w powietrzu.
„Wciąż żyję”.
Przez osiemset tysięcznych sekundy inercja samolotu grozi podniesieniem go od tyłu i obróceniem wokół własnej osi, co oznaczałoby pewną śmierć pasażerów. Ale podwozie sterburty również pęka na pół, równoważąc siły.
„Wciąż żyję”.
Samolot, teraz już zdychająca bestia, kreśli łuk i opuszcza płytę lotniska z prawej strony.
„Wciąż żyję”.
Prawe skrzydło się przełamuje.
Jego pozostałości ryją ziemię, a czerwonawe grudy trafiają w okna, które jakimś cudem wytrzymują. Aura, w dalszym ciągu z głową między nogami, czuje, jak jej ciało jest wyrzucane do przodu wraz z każdym wstrząsem.
Brutalne wytracenie prędkości sprawia, że czas się rozciąga. Każda sekunda jest odczuwana jak minuty; każdy ułamek sekundy – jak krótkie życie pełne czystego i rozpaczliwego pragnienia, by dalej oddychać. Światła w kabinie migają, brzęczą i trzaskają w swojej elektrycznej agonii, zanim ulegną ciemności.
Samolot się zatrzymuje. Hałas znika, zostawiając pustkę, która huczy w uszach Aury, cisza będąca błogosławieństwem i omenem.
Powoli, ostrożnie podnosi głowę, pozwalając, by krew na powrót krążyła po jej obolałym ciele.
„Wciąż żyję”.
Otwiera oczy.
Rozpina pas, całe jej ciało drży z powodu adrenaliny i szoku. Gdy się podnosi, równowaga jest niepewna, podłoga wciąż zdaje się poruszać. Spogląda na stewardesę, której głowa opadła na klatkę piersiową. Jej włosy, wcześniej blond (słomiany, o dwa tony jaśniejszy od włosów Aury), teraz są prawie czarne, przesiąknięte krwią, która spływa jej z wolna po pochylonym czole, malując tragiczny obraz na białej koszuli uniformu.
Strach ustępuje miejsca adrenalinie ocalałego.
Aura z trudem wstaje. Podłoga tworzy kąt trzydziestu stopni względem ziemi.
Z wysiłkiem chwytając się foteli, dociera do stewardesy i drżącymi rękami podnosi jej głowę. Oczy kobiety są zamknięte, a jej oddech przypomina szept, tak delikatny jak wiatr, który wciska się przez szczeliny roztrzaskanego samolotu. Aura sprawdza puls na szyi. Bije, nieregularnie, ale bije – obietnica życia pośród chaosu.
– Pomocy! Pomocy!
Z kabiny nie ma odpowiedzi na jej kruchy, rozpaczliwy krzyk.
Aura rozpina kobiecie uprząż i jej ciało zwala się na nią. Obejmuje ją w samą porę. Pachnie cedrem i drzewem sandałowym, krwią i dymem.
Delikatnie ciągnie ciało w kierunku wyjścia, zatrzymując się na korytarzu w miejscu jeszcze nieskolonizowanym przez zniszczenie. Odwraca głowę stewardesy, upewniając się, że drogi oddechowe są drożne – technika, którą również widziała w filmach i którą teraz nieporadnie stosuje.
Rozglądając się dookoła, szuka czegoś, co mogłoby posłużyć za bandaż. Jej wzrok zatrzymuje się na kocu porzuconym między fotelami, który prawdopodobnie spadł w czasie początkowych turbulencji. Przemieszcza się szybko, żeby go wziąć, a następnie własnymi rękami rozdziera na kawałki. Tymi prowizorycznymi bandażami uciska najbardziej krwawiące rany na głowie stewardesy, usiłując powstrzymać krwotok, który plami wykładzinę na czerwono.
Kiedy Aura się tym zajmuje, czuje samotność otaczającej ich ciszy. Nie ma wołania o pomoc, nie ma dźwięku syreny; tylko wiatr, który szemrze przez poskręcane elementy samolotu.
– Wyjdziemy z tego – szepcze Aura, bardziej do samej siebie niż do nieprzytomnej kobiety.
Upewniwszy się, że stewardesie jest możliwie najwygodniej i jest w miarę bezpieczna, Aura się podnosi i rusza do kabiny.
Jest zamknięta.
Nikt nie odpowiada.
Zdezorientowana wraca do kobiety, która nieznacznie się porusza.
Dochodzi do siebie.
– Drzwi – mówi, kaszląc.
Aura patrzy przez rozbite okno na świt wiszący nad lotniskiem Los Poyatos. Zabarwione pierwszymi światłami brzasku niebo stanowi surrealistyczny kontrast dla tej rozpaczliwej scenerii.
Aura pociąga za dźwignię, która ku jej zaskoczeniu reaguje za pierwszym razem. Nawet po przymusowym lądowaniu i niezłych cięgach, jakie dostały, drzwi otwierają się z delikatnym pomrukiem.
„Ostatecznie za jakość się płaci”, myśli Aura.3
Samochód
Drzwi mercedesa-maybacha zamykają się niemal bezgłośnie.
„Za jakość się płaci”, myśli ponownie Aura, odchylając głowę z westchnieniem.
Między zamknięciem jednych drzwi a otwarciem drugich upłynęło pół godziny.
Kiedy stanęła w drzwiach samolotu, ogarnęło ją zdziwienie graniczące z szokiem.
Nie było syren ani policji, ani karetek, ani pracowników obsługi biegnących z przerażeniem.
Ani krzyków, ani przyspieszających samochodów.
Ani muzyki Hansa Zimmera. Żadnych emocji, odczuć czy dźwięków, jakich człowiek się spodziewa po przymusowym lądowaniu.
Jedynie długa samotna asfaltowa płyta pośród kamienistego i pustynnego krajobrazu. Trzysta metrów ciemnobrązowego rozdarcia tworzyło w ziemi zakrzywioną bliznę, począwszy od miejsca, w którym maszyna zjechała z pasa, do miejsca, w którym zdołała się zatrzymać.
Aurze udało się przecisnąć połowę ciała przez otwór w drzwiach i rzuciła zdumione spojrzenie.
„O matko”.
Samolot zostawił ślad białych metalowych kawałków rozrzuconych po krajobrazie, tak samo jak Jaś i Małgosia swoje okruchy chleba. Zniknęła znaczna część prawego skrzydła.
Ziemia znajdowała się w odległości zaledwie dwóch metrów, tyle co nic dla kogoś w dobrej formie (a Aura jest w dobrej formie, i to jak dobrej, o czym się później przekonamy) i w skórzanych butach – wystarczy zeskoczyć. Tuż przed opuszczeniem samolotu przypomniała sobie o neseserze. Wróciła do środka, przeszła nad stewardesą (która wciąż oddychała) i zaczęła szukać między fotelami.
W przypadku lotu komercyjnego wyglądałoby to zupełnie inaczej. W prywatnym samolocie za siedemdziesiąt milionów euro trzeba odsunąć mniej śmieci i rzeczy osobistych. I jest też mniej miejsc, w które trzeba zajrzeć.
Neseser poleciał do tyłu i utknął w następnym rzędzie z sześciu, które tu były. Reszta przestrzeni, która teraz zamieniła się w kupę zniszczonego metalu, dzieliła się na małą strefę spotkań i sypialnię w głębi
(gdzie Aura odpowiednio powęszyła, bo jedna sprawa to strach o własną egzystencję, a druga, zupełnie inna, to odmawianie sobie podstawowych potrzeb),
a oprócz tego toaletę, kuchnię i kabinę pilotów.
To wszystko nachylone pod nienaturalnym i niebezpiecznym kątem, który nie zachęcał, by tu zostać.
Kiedy ponownie wyjrzała na zewnątrz, dostała cios zimnym powietrzem, które niosło ze sobą suchy i zakurzony zapach pustyni otaczającej lotnisko. Mocniej otuliła się płaszczem. Krew stewardesy zaczęła wysychać, tworząc na tkaninie lepką warstwę.
Głęboka cisza (która ważyła tyle, co huk uderzenia wciąż dudniący jej w uszach) czyniła wszystko wokół jeszcze bardziej nierealnym, o ile to w ogóle możliwe.
Aura spojrzała na ziemię, na zniszczone skrzydło samolotu, skąd właśnie wydobył się płomień.
Mały, wysoki na pół metra.
Nic szczególnego.
Ale.
Na moment znowu ogarnęła ją panika, przypominając jej, jak bardzo blisko była totalnej katastrofy. Ogień zdawał się gasnąć samoistnie, jak gdyby samolot, wyczerpany tragedią, odmawiał dalszego widowiska.
Wystarczyło, że z silników, sczerniałych i zwęglonych, nadal wydobywały się słupy dymu.
Aura nie wie zbyt dużo o silnikach lotniczych, ale wie, że jest możliwe, choć mało prawdopodobne, by zawiódł jeden z nich. Ludzki błąd, niewłaściwa konserwacja, oszczędność kosztów. Żadna z tych przyczyn nie wydawała się wiarygodna. Wręcz łatwiej było jej sobie wyobrazić gołębia lecącego na wysokości dziewięciu tysięcy metrów i wpadającego do silnika niż Constanz Dorr skąpiącą pieniędzy na taką maszynę jak ta.
„Supergołąb…”
Wątpliwe.
Że zawiodą dwa silniki jednocześnie?
Niemożliwe.
„Nie bez czyjejś pomocy”.
Na scenę wkroczył delikatny pomruk drugiego silnika, jakby prosił o pozwolenie, by przerwać przerażającą konkluzję, do której miała za chwilę dojść.
Aura przekręciła głowę w stronę źródła tego dźwięku i zobaczyła, że powoli zbliża się do niej mercedes-maybach GLS 600. Pojazd stanowił wyraźny kontrast dla zniszczonego samolotu.
Nieskazitelny, elegancki, z połyskiem odbijającym wschodzące słońce.
„Jak z reklamy”.
Samochód zatrzymał się naprzeciwko niej, nie opuszczając pasa.
Otworzyły się drzwi od strony kierowcy i pojawił się mężczyzna o poważnym wyrazie twarzy i w formalnym stroju. Wydzielał ostry zapach, jakby płynu po goleniu. Otworzył jej tylne drzwi. Bez słowa, niewzruszony, jedynie wskazując wnętrze pojazdu.
Aura mocno ścisnęła neseser i skoczyła na kamienistą ziemię.
Niepewnym krokiem ruszyła w stronę samochodu. Każdy ruch przypominał jej o tym, w jak delikatnej sytuacji się znajduje.
Kiedy dotarła do mężczyzny (ochrzczonego już jako Pan Poważny), wskazała gestem wrak samolotu.
– Stewardesa…
– Już jadą.
– Piloci…
– Już jadą.
Gdy wślizgnęła się na siedzenie z białej skóry, rzeczywistość otoczenia zmieniła się diametralnie: od zimnego i metalicznego chaosu rozbitego samolotu do cichego i kontrolowanego odosobnienia ultraluksusowego auta.
Nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
Śmiech, który wydobył się z jej gardła, był sponsorowany przez Mari Paz Celeiro.
„To jest wielka głupota, blondi”.
„Nie doszacowałaś, Emepe”.
– Zapaskudzę siedzenie – zwraca się do kierowcy mercedesa, kiedy ten wsiada.
Płaszcz Aury jest przesiąknięty krwią stewardesy, a tapicerka jest z bielutkiej skóry. Z tego typu skóry, na której odradzałaby nawet siadanie w dżinsach. Pan Poważny rzuca Aurze przelotne spojrzenie w lusterku wstecznym.
– Proszę się nie przejmować – odpowiada głosem pozbawionym ciepła. – Mam pewien produkt tam z tyłu.
„Pewien produkt tam z tyłu”.
Nie ma w tym groźby ani ironii, tylko zawodowy brak emocji. Aura podejrzewa, że nie pierwszy raz musi czyścić tego rodzaju ślady.
Wzdryga się.
Jej ciało, choć już z dala od bezpośredniego zagrożenia, w dalszym ciągu odczuwa wibracje doświadczonego właśnie strachu. Samochód rusza łagodnie, zamykając ich w bańce sztucznej ciszy i ledwie słyszalnego pomruku silnika niczym odległej obietnicy ruchu i ucieczki.
– Daleko do posiadłości?
– Osiem minut – odpowiada Pan Poważny.
Osiem minut.
Dla innych osób osiem minut może być maleńkim wycinkiem czasu.
Nie dla Aury Reyes.
Dla Aury Reyes osiem minut to wystarczająco dużo czasu, aby przypomnieć sobie, jak wyglądała jej pierwsza wizyta w Los Poyatos.4
Przejazd
Poproś Aurę Reyes, żeby nazwała piekło, a przekonasz się, jak szybko to zrobi.
„Więzienie o zaostrzonym rygorze Matasnos”, powiedziałaby ci.
Wyobraź sobie kształt więzienia, z jego permanentnie oświetlonymi dachami odcinającymi się na tle czarnego, bezgwiezdnego nieba. Miejsce tak okrutne i przerażające, że zostało zamknięte pół wieku temu. Miejsce, gdzie każda niewygoda ma swoje siedzisko, a każdy smutny hałas ma swój pokój. Miejsce, które w porównaniu z nowoczesnymi więzieniami (humanitarnymi i demokratycznymi) jest komnatą horroru. I na którego ponowne otwarcie pozwoliły tylko głupota rządzących i przepełnienie zakładów karnych.
Wyobraź sobie najbardziej sadystyczną wersję zamku If, a zrozumiesz, co w dalszym ciągu wywołuje koszmary Aury Reyes.
Ma osiem minut, żeby przeanalizować swoje życie i swoje błędy, zanim stawi czoło Constanz Dorr.
Przesiedziała w tym więzieniu osiem miesięcy.
Za przestępstwo, którego nie popełniła.
Zdołała stamtąd uciec.
Jak?
W taki sam sposób, w jaki żyła Dawna Aura. Przywiązując sobie nitki do nadgarstków. Stając się marionetką ludzi władzy.
Mężczyzna o andaluzyjskim akcencie – powiedział, że nazywa się Mentor – chciał odzyskać pewien przedmiot, który mu skradziono. Złodziejką była jego dawna pracownica. Lekarka sądowa nazwiskiem Aguado.
Zdobycie nesesera było niską ceną za wolność.
Problem?
Nie wiedziała, gdzie są jej córki.
Kiedy Aura postanowiła zgłosić się do więzienia, zostawiła bliźniaczki pod opieką Mari Paz Celeiro. Była legionistka. Była alkoholiczka. Bezdomna, bezrobotna.
Nie była opiekunką, na jaką zasługiwały dziewczynki. Ale takiej właśnie potrzebowały.
Aura miała wiele powodów do zmartwień. Lecz bezpieczeństwo córek nie było jednym z nich. Ostatnie, co powiedziała jej Mari Paz, zanim Aura weszła do więzienia, to:
– Dopóki żyję, blondi, włos im z głowy nie spadnie, słyszysz? Ani jeden.
Problem ze składaniem obietnic, o czym miały się przekonać na własnej skórze, polega na tym, że trzeba ich dotrzymywać.
Sebastián Ponzano nie zapomniał obietnicy, jaką złożyła mu Aura, kiedy zrujnowała jego projekt fuzji z Banca Atlántica Laury Trueby. I on także złożył jej obietnicę:
– Cholerna suka. Zapłacisz mi za to. Wszystkie trzy mi za to zapłacicie.
Co się stanie, kiedy wola bezdomnej kobiety zderza się z wolą multimilionera i prezesa banku? Siła, której nic nie może zatrzymać, i obiekt, którego nic nie może poruszyć, cała ta gadka?
Ponzano wysłał morderców za Aurą i dziewczynkami. Aura zdołała się pozbyć tych, którzy stanęli na jej drodze. Mari Paz uciekła z dziewczynkami i przez wiele dni udawało jej się uniknąć zabójców, aż wyczerpała swój limit szczęścia i wylądowała na dnie wąwozu, pokonana i złamana.
Okazało się, że w pościgu za Alex, Cris i legionistką interes miał ktoś jeszcze. Irma Dorr chciała za wszelką cenę odzyskać maszynopis, którego Mentor zażądał od Aury w charakterze ceny za jej wolność. Irma Dorr posłała więc własnego zabójcę, który pozbył się tych wysłanych przez Ponzana.
Mężczyzna o imieniu Bruno, syn Irmy Dorr (i wnuk Constanz), porwał Cris i przywiózł ją do Los Poyatos, tej samej posiadłości, do której zmierza teraz Aura. Latyfundium na północy Andaluzji, ogród na środku pustyni, który zakwitł za sprawą milionów.
Ceną za odzyskanie córki było to, co Aura trzymała na kolanach w eleganckim skórzanym neseserze.
Aura przesuwa dłonią po jego powierzchni, myśląc o zawartości. Nieautoryzowana biografia rodziny Dorrów, za którą jej autor zapłacił życiem. Na tych stronach, ocenzurowanych i niekompletnych, splamionych – dosłownie – krwią, znajdowała się najnowsza historia Hiszpanii, skrajnie różniąca się od tej, którą Aura znała.
Opisano tu, jak sekretna, piekielnie zamożna i wpływowa grupa kobiet i mężczyzn rządziła w cieniu, bez żadnego sprzeciwu ani kontroli.
Krąg.
Nazwa nudna, bez wyobraźni. Płaska.
Celowo.
Nikt o nich nie słyszał, nie licząc banialuk opowiadanych w gronie pijanych doradców i podstarzałych dziennikarzy w tupecikach. Szeptanych, nigdy niewymawianych na głos. Nigdy niezapisanych.
„Do teraz”.
Nazwiska zamieszczone na końcu maszynopisu, wszystkie bez wyjątku, należały do ludzi z elity. Laura Trueba, Ponzano, Ramón Ortiz. Oczywiście sama Irma Dorr, której dziadek był założycielem Kręgu.
Aura musiała walczyć zębami i pazurami, żeby odzyskać ten maszynopis, by zdobyć swoją wolność. Odebrała go doktorce Aguado razem z fortuną w diamentach. Kiedy wreszcie miała go w swoim posiadaniu i ponownie spotkała się z Mari Paz, okrutna prawda utorowała sobie drogę.
Irma Dorr miała jej córkę.
W kolejnych miesiącach Aura się zastanawiała, czy to był przełomowy moment w jej życiu. Moment, w którym naprawdę powiedziała: „Dość już tego”.
Nie moment, w którym ugodzono ją nożem w jej własnym domu ani kiedy postanowiła obrać najtrudniejszą drogę, żeby oczyścić swoje nazwisko.
Tylko moment, w którym zobaczyła Mari Paz czekającą na odpowiedź.
I ona jej ją podała.
Moment, w którym wiedziała, że nawet gdyby sam Lucyfer narysował linię na piasku, Mari Paz byłaby przy niej, bez względu na to, którą stronę Aura by wybrała.
– Zrobię to, o co mnie poprosisz – powiedziała wreszcie Mari Paz. – I zrobię to komu będzie trzeba.
Zamilkła na chwilę.
– Ale musisz powiedzieć to na głos.
Aura trzęsła się w środku, ale dobrze to ukrywała. Egoistycznie pragnęła, by zaoszczędziła jej tej gorzkiej pigułki, ale rozumiała, że słusznie ją o to prosi.
W jej postawie była godność. Opanowanie, podniesiona głowa, zdecydowane spojrzenie. Taka sama godność jak w jej krótkiej i zwięzłej odpowiedzi.
– Zabij ich wszystkich.
I tak zrobiła.
Tak zrobiły.
Weszły na teren Los Poyatos i uratowały Cris.
Mari Paz zostawiła po drodze stos trupów.
Tymczasem wszystko mogło się zakończyć kompletną porażką, gdyby nie szereg różnych okoliczności. Na kamiennych schodach prowadzących do głównej willi w Los Poyatos spotkały się skrajnie odmienne osoby:
a) dziewczynka, która w swoim krótkim życiu zaznała bezwarunkowej miłości, ale dowiedziała się także, czym są śmierć, pościg i strach,
b) kobieta bez skrupułów, która trzymała ją niczym tarczę, celując do niej z broni,
c) kolejne trzy kobiety, które obserwowały ją osłupiałe i nieuzbrojone, oraz
d) Bruno.
Bruno, który odkrył (zbyt późno), że Irma Dorr okłamywała go przez całe życie. I odwdzięczył się za te kłamstwa kulką w głowę.
I to byłby koniec historii Aury. Odzyskała córki, miała fortunę w diamentach i obietnicę Mentora wyczyszczenia jej kartoteki w zamian za neseser.
The End, zaciemnienie. Triumfalna muzyka. Napisy końcowe.
Tyle że nie.
Tyle że w tym przypadku do gry weszło coś jeszcze. Może jej sumienie. Może zobowiązanie wobec Mentora albo pragnienie bycia wolną. Może potrzeba, żeby nie czuć się jak marionetka.
Musiały kontaktować się z Mentorem, żeby oczyścić nazwisko Aury (a tak naprawdę nazwiska wszystkich trzech, bo nagromadziło im się kilka zarzutów). Mentor obiecał im nietykalność w zamian za neseser (którego zawartość teraz już znamy, ale wtedy jeszcze nie).
A Aurę już wcześniej oszukano. Tym razem zamierzała grać według własnych zasad. Co stworzyło dwa problemy.
Musiała otworzyć neseser, lecz jego zamek zawierał kilka pułapek, które aktywowałyby geolokalizację (źle) albo zniszczyłyby zawartość (gorzej).
I musiała zadzwonić do Mentora tak, żeby on ich nie zlokalizował, kiedy włączą telefon (jeszcze gorzej).
W kryjówce, którą tych pięć kobiet stworzyło sobie w odległej szkockiej wiosce, Sere walczyła z neseserem i jego niemożliwym do otwarcia zamkiem. Nie mogła użyć nowoczesnej technologii, więc Mari Paz jeździła po bibliotekach i urzędach miasta, kupując za grosze stare, zdezelowane komputery, i uszczęśliwiając wielu bibliotekarzy, opuszczonych przez swoich burmistrzów.
Rozwiązanie problemu z neseserem zajęło jej sześć miesięcy.
Rozwiązanie problemu z telefonem – sześć godzin.
– To bardzo podobne technologie – powiedziała zdumiona. – Niemal jakby stworzone przez tych samych ludzi.
– Szpiedzy?
– Nie – odpowiedziała Sere. – To coś innego. Jakiś inny gatunek zwierzęcia. Coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam.
Aura zastanawia się chwilę nad tymi słowami (i własną głupotą). Nad tym, jak niewielkie znaczenie przypisywała im swego czasu i jak to, co mogło być po prostu końcem jej historii (a przynajmniej fragmentów godnych jakiejś powieści), zamieniło się w rozwidlenie dróg, takie jak to, do którego w tej chwili zbliża się mercedes, kierując się do Los Poyatos.
„Stałam się miękka. Albo nieuważna”, myśli.
„Albo obie te rzeczy naraz”.
Osiem miesięcy, które spędziła w więzieniu, sprawiły, że stwardniała jej dusza. Ale ciągnie wilka do lasu, a Aura miała skłonność do optymizmu i miłości. Jej dwie największe słabości. Miesiące spędzone w Szkocji zniweczyły pracę z więzienia. Był to etap szczęśliwości, jakiej wcześniej nie zaznała. A przynajmniej od śmierci Jaumego, a może nawet od zawsze.
Stworzyła nową rodzinę, najlepszą z możliwych.
Mari Paz.
To, co zaszło między nimi. Niewypowiedziane jeszcze słowa. Mieszanka uczuć.
Potrząsa głową. Nie może teraz o tym myśleć.
Może (i musi) myśleć tylko o tym, jak nie zwróciła wystarczającej uwagi na słowa Sere.
O tym, jak uległa złudzeniu kontroli.
Wsiadły do furgonetki, oddaliły się o kilka kilometrów i włączyły telefon, który dostały od Mentora.
Aura dobiła targu.
Zawartość nesesera w zamian za wymazanie kilku kartotek. Jej i jej przyjaciółek. W ostatniej chwili uwzględniła także pewną grupę legionistów-wyrzutków, których wciąż była dłużniczką.
Zamierzała spłacić ten dług, i to z odsetkami.
Rozłączyła się z uśmiechem od ucha do ucha.
Akurat w chwili, gdy Aura schowała telefon do kieszeni i otworzyła drzwi furgonetki, telefon zadzwonił ponownie.
Aura, z połową ciała w środku i brzęczącą kieszenią płaszcza, spojrzała na Mari Paz, która odpowiedziała jej zaintrygowanym spojrzeniem.
– Nie odbieraj – powiedziała Sere z tylnego siedzenia.
Oczy miała jeszcze bardziej wyłupiaste i przestraszone niż zwykle.
– Dlaczego?
– Bo pomyślisz, że to ten typ, z którym właśnie rozmawiałaś, i odbierzesz, mówiąc coś w stylu „O czym pan zapomniał”, a okaże się, że to dzwoni ktoś, z kim nie chcesz rozmawiać.
Aura odnosiła wrażenie, że Sere wie znacznie więcej, niż jej mówi. Znacznie, znacznie więcej. Ale teraz nie mogła poruszyć tego tematu. Bo telefon wciąż dzwonił.
Na ekranie wyświetlił się napis „Numer nieznany”.
Kiedy odebrała, usłyszała kobiecy głos. Słodki jak cukierek.
– Wiesz, kim jestem?
Aura wiedziała. Nie miała pojęcia, jak to możliwe (chociaż na tym etapie próbowała nie dać się zaskoczyć), ale głos, który usłyszała, był bardzo podobny do głosu kobiety, której śmierć widziała na własne oczy. Oczywiście ten głos był starszy. Bardziej upiorny.
– Constanz Dorr – powiedziała Aura.
Mari Paz zmrużyła oczy, rozprostowała i zacisnęła palce. Jej dłonie przypominały ptaki w klatce. Sere pokręciła głową z zaniepokojoną miną pod tytułem: „A nie mówiłam?”.
– Nie wiem, czy bardziej zaskakuje mnie to, że udało się pani przechytrzyć śmierć, czy to, że tak szybko zdołała się pani z nami skontaktować – dodała.
– Moja droga, jeśli zechcę, nie ma niczego, czego nie mogłabym dokonać.
– Tak mi powiedziano. Zbudować imperium, stać się… jak to było? „Potworem, który w cieniu tka swoją pajęczą sieć”.
Constanz się roześmiała. Brzmiała naturalnie. Potężna i krucha jednocześnie.
– Ach, tak. Książka. Niebawem przejdziemy do interesów, moja droga. Na razie się poznajemy.
– Nie tak wyobrażałam sobie pani głos.
– A jak? Jak głos czarownicy z bajki?
– Nie, też nie. Sama nie wiem. Myślałam, że brzmi pani… inaczej.
– Proszę, mów mi na ty, moja droga. Gderliwa i zmęczona, jak staruszka z domu opieki?
– Martwa – wyjaśniła Aura.
– Rozumiem. Przez całe życie zawodzę oczekiwania w tej kwestii, moja droga. Prawda jest taka, że czuję się wspaniale. Powiedziałabym wręcz, że lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. To jest pierwszy powód, dla którego dzwonię.
– Powiedzieć mi, że dobrze się pani czuje?
– Gdyby nie ty, moja droga, wciąż leżałabym przywiązana do łóżka. Odurzona i uwięziona przez własną niewdzięczną córkę.
„I gdyby nie ja, twoja córka nadal by żyła”, pomyślała Aura. „I gdyby nie ja, neseser byłby teraz w twoich rękach. I wiem o twoim małym sekretnym klubie. W razie gdyby zabrakło ci powodów, by znaleźć naszą piątkę i nas zabić”.
– Nie podziękowałam ci – dodała Constanz.
– Nie musi pani tego robić.
– Potraktuj to więc jako niepotrzebny prezent.
Telefon Aury zawibrował dwukrotnie. Właśnie dostała wiadomość. Odsunęła aparat od twarzy i otworzyła aplikację. To było wideo. Kliknęła. Szybko tego pożałowała.
Na nagraniu była osoba, którą rozpoznała. Granatowa marynarka zapięta, węzeł krawata zaciśnięty jak pięść chciwca. Białe włosy zaczesane do tyłu tworzą ślimaczki na karku. Włosy bogacza. Rozpoznała scenerię. Jaguar XF, z którego tak bardzo był dumny. Chełpił się, że sam go prowadzi, gdy tylko ma okazję. Rozpoznała oczy Ponzana patrzącego w kamerę telefonu z czystym przerażeniem. Przy skroni było widać pistolet.
Aura nie odwróciła wzroku, kiedy nastąpił strzał. Kiedy biała tapicerka jaguara zmieniła kolor, a krew i mózg człowieka, który wydał wyrok śmierci na nią i jej córki, ochlapały szybę po stronie kierowcy.
Aura wysiadła z samochodu, żeby dziewczynki nie widziały jej reakcji. Żołądek miała ściśnięty ze strachu i niepokoju. I było coś jeszcze. Odeszła sześć, siedem kroków, walcząc z tym wrażeniem. Równie naturalnym, jak niepożądanym. „Rzeczy naturalne są obrzydliwe”. Ulga.
Zgięła się wpół i płakała przez kilka sekund, żeby obmyć się od środka. Podniosła telefon do ucha i usiłowała mówić, ale słowa nie wychodziły z jej ust. Potrzebowała chwili, żeby się pozbierać. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał jak łamiące się suche spaghetti.
– Dlaczego?
– Bo nigdy nie lubiłam zaczynać interesów z długiem. Moje życie za twoje.
– Skąd myśl, że będziemy robić interesy?
– Masz coś, co chcę.
Aura zacisnęła usta przez nieprzekupną sekundę. „Jesteś bogaty tylko wtedy, kiedy pieniądze, których odmawiasz, smakują lepiej niż te, które przyjmujesz”, powiedziała jej kiedyś matka. A w tej chwili Aura czuła się milionerką, w sensie dosłownym i metaforycznym. Ale jej następne zdanie nie miało nic wspólnego ze smakiem, tylko ze strachem. „Nie robi się interesów z diabłem”.
– Nie ma pani nic, co bym chciała.
– Mylisz się, moja droga.
Po drugiej stronie linii dało się słyszeć delikatny, uprzejmy kaszel. Rodzaj kaszlu, który dociera stłumiony przez chusteczkę z wyhaftowanymi inicjałami.
– I nie chciałabym, żebyś ubiła interes z drugą stroną.
– Oferta drugiej strony to odzyskanie mojego życia i wolności – powiedziała Aura. – A teraz, dzięki pani, nie będę już musiała oglądać się przez ramię.
– Ja mogę zaoferować pani to samo.
– Skoro warunki są takie same, jestem zmuszona przyjąć pierwszą ofertę, pani Dorr.
Constanz roześmiała się z wytworną grzecznością.
– Pozwól mi zatem podbić ofertę. Moja historia za twoją.
Zrobiła teatralną pauzę.
– Przekaż mi neseser, a ja opowiem ci prawdę o śmierci twojego męża.
Aura się wzdrygnęła, jakby coś miało ją zaraz przygnieść. W jakimś miejscu, bardzo daleko (i nieznośnie blisko) element układanki wpadł na swoje miejsce. Przedostatnia część gigantycznego domina, które zaczęło się przewracać wiele lat temu.
Głos kierowcy wyrywa ją ze wspomnienia.
– Jesteśmy na miejscu.
Aura podnosi głowę i patrzy przez przyciemnioną szybę. Willa Dorrów zarysowuje się kilkaset metrów dalej. Samochód zatrzymał się tuż przy niskim budynku o rustykalnym wyglądzie. Ściany bielone wapnem. Zielone drzwi z blachy falistej.
Uchylone.
Ona czeka, wahając się, z ręką na klamce.
Nie to sobie wyobrażała. Ani nie na to się przygotowała.
– Pani nie lubi czekać – ponagla ją kierowca, patrząc w lusterko wsteczne.
Aura wzdycha i otwiera drzwi.
Ostatnia część domina zaczyna się przewracać.
więcej..