Tomek na Czarnym Lądzie. Tom 2 - ebook
Tomek na Czarnym Lądzie. Tom 2 - ebook
Seria powieści Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego na różnych kontynentach. Między innymi chłopiec bierze udział w wyprawie łowieckiej na kangury w Australii i przeżywa niebezpieczne przygody w Afryce, żyje wśród czerwonoskórych Nawajów i Apaczów. W te niezwykłe przygody wpleciona jest historia odkryć dokonywanych przez polskich podróżników.
W „Tomku na Czarnym Lądzie” celem kolejnej wyprawy Tomka, jego ojca, Smudy i bosmana Nowickiego jest polowanie na dzikie zwierzęta w Afryce. Nasi bohaterowie przybywają do portu w Kenii, na zachód jadą pociągiem i w Nairobi rozpoczynają wyprawę pełną niezwykłych przygód. Docierają w okolice Jeziora Wiktorii, odwiedzają królestwo Bugandy, poznają zwyczaje Pigmejów – najniższych ludzi na świecie. A to wszystko w otoczeniu zmieniającej się roślinności sawanny, dżungli, wysokich gór. Bezkrwawe łowy kończą się sukcesem – wracają z rodziną goryli, lampartami, okapi, słoniem i żyrafą.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2000-8 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Londyn, dnia 20 czerwca 1903 roku._
_Droga Sally!_
_Wczoraj przyjechał do Londynu mój kochany Ojciec! Wiesz już za pewne, co to oznacza. Wyruszamy na nową wyprawę łowiecką, tym razem do Kenii i Ugandy w Afryce. Będziemy chwytali_: _goryle, hipopotamy, nosorożce, słonie, lwy i żyrafy! Czy możesz to sobie wyobrazić?! Po usłyszeniu tej wiadomości nie spałem niemal całą noc, myślałem o niezwykłych przygodach, jakie mogą się nam przydarzyć na Czarnym Lądzie._
_Jutro wyjeżdżamy do Hamburga. Ojciec spotka się tam z panem Hagenbeckiem trudniącym się sprzedażą dzikich zwierząt do cyrków i ogrodów zoologicznych. Ojciec z panem Smugą, tym sławnym podróżnikiem i łowcą zwierząt, którego poznałaś podczas naszego pobytu w Australii, pracowali do tej pory w przedsiębiorstwie pana Hagenbecka. Ale obecną wyprawę organizujemy całkowicie na własną rękę. Stało się to możliwe dzięki spieniężeniu bryły złota ofiarowanej mi w Australii przez pana O_ ′_Donella, gdy dopomogłem jemu i jego synowi w uwolnieniu się z rąk rozbójników._
_Udajemy się więc do Afryki. Oprócz ojca i pana Smugi jedzie z nami również bosman Nowicki. Oczywiście zabieram mego wiernego Dinga. Zmienił się bardzo od czasu, kiedy ofiarowałaś mi go na pamiątkę. Z młodego, rozkosznego psiaka przeistoczył się w dzielnego Przyjaciela. Oddaliśmy go w Anglii do specjalnej szkoły, gdzie przyucza się psy do polowania na grubego zwierza. Byłabyś z niego dumna tak jak ja, gdybyś mogła go teraz zobaczyć. W tej chwili leży przy moim biurku i przekrzywiwszy głowę, spogląda na mnie, jakby wiedział, do kogo piszę._
_Myślałem, że przed wyruszeniem na nową wyprawę uda mi się razem z ojcem odwiedzić wujostwo Karskich w Warszawie. Tęskno mi trochę za nimi, bo przecież spędziłem u nich tyle lat po śmierci Matki. Nie jest to jednak możliwe, dopóki Rosjanie okupują Warszawę. Na pewno zaraz by aresztowali Tatusia, który za spiskowanie przeciwko carowi musiał uciekać za granicę._
_Dziękujemy Ci, kochana Sally, za miłe listy. Kiedy je czytam, zawsze mi się przypomina, jak to dzięki Dingowi znalazłem Cię wtedy zagubioną w buszu w pobliżu Waszej farmy. Widzisz, że chętnie dotrzymuję obietnicy i często piszę w swoim oraz Dinga imieniu. Mam nadzieję, że naprawdę przyjedziesz z wizytą do Anglii, jak zapewniają Twoi Rodzice. Poznałem Twego Stryja, u którego masz zamieszkać po przybyciu do Londynu. Mówił mi, że spodziewa się Ciebie za kilka miesięcy. On również, chociaż nie jest już tak młody, kocha podróże i przygody._
_Teraz oczekuj moich listów z Afryki. Postaram się przesłać Ci kilka ciekawych fotografii. Pozdrawiam Cię serdecznie, moja Droga Przyjaciółko, a Dingo liże różowym jęzorem Twój mały nosek._
Tomasz Wilmowski
_PS. Dingo naprawdę polizał Twoją fotografię. Kupiłem doskonały nóż myśliwski._
TomekNIEZWYKŁE SAFARI
Tomek poruszył się niespokojnie na wąskiej koi. Otworzył oczy i natychmiast rozejrzał się po kabinie. Promienie wschodzącego słońca oświetlały ją przez okrągły iluminator. Zrazu chłopiec nie mógł pojąć, dlaczego zbudził się nieoczekiwanie o tak wczesnej porze. Zaczął więc czujnie nasłuchiwać; po krótkiej chwili nie miał wątpliwości – jego sen przerwało nagłe zatrzymanie statku.
Zgrzyt łańcuchów opuszczanych kotwic oznaczał, że przybyli już do Mombasy w Afryce Równikowej.
Tomek zerwał się z koi. Szybko narzucił na siebie ubranie, po czym wybiegł na pokład. Marynarze zakotwiczali statek w malowniczej zatoce. Błękitnozielone morze otaczał półkolem ląd porosły wspaniałą, tropikalną roślinnością. Z dala można było rozróżnić strzeliste palmy kokosowe z pióropuszami koron obok starych, zadziwiających ogromem baobabów, rozłożyste drzewa mangowe, szerokolistne migdałowce i smukłe papajowce. Wśród drzew bieliły się mury domów, a na wzgórzu w środku miasta sterczały rumowiska dawnej budowli obronnej.
Białawe rafy koralowe, ciągnące się wzdłuż pokrytego bujną zielenią wybrzeża, dodawały Mombasie niezapomnianego uroku.
W zatoce stało kilkadziesiąt statków ze zwiniętymi żaglami. Większość z nich miała nieskazitelny kształt starych arabskich żaglowców. Gdy się na nie spoglądało, wydawać się mogło, że tutaj czas nie postępuje naprzód. Od wieków niezmiennie północno-wschodni monsun, wiejący od wybrzeży Azji, przywiewał podobne stateczki do Mombasy, natomiast wiatr południowo-zachodni umożliwiał im powrót do portów macierzystych. Jak dawniej, tak i teraz z kuchni okrętowych mieszczących się pod płóciennymi dachami unosił się zapach korzeni, którymi Arabowie zwykli przyprawiać pożywienie.
Tomek rozglądał się z zainteresowaniem. Przecież port Mombasa miał bardzo ciekawą, choć nie zawsze chlubną przeszłość. Od paru wieków stanowił niejako bramę dla całej Afryki Wschodniej. Podczas dawnego najazdu Portugalczycy spalili miasto, lecz dzięki węzłowemu położeniu na szlaku komunikacji morskiej, szybko dźwignęło się z popiołów. Przez długie lata Mombasa była jednym z głównych ośrodków handlu niewolnikami. Dziesiątki tysięcy afrykańskich Murzynów wywieziono stąd na dalekie kontynenty.
Tomek rozmyślał o tym i nie mógł po prostu pojąć, iż w tak uroczym zakątku popłynęło tyle krwawych łez nieszczęsnych brańców.
– A to dopiero z ciebie ranny ptaszek! – odezwał się Wilmowski podchodząc do syna ze Smugą i bosmanem Nowickim.
– Zbudziłem się, gdy maszyny ucichły na statku – odparł chłopiec. – Podziwiam piękny krajobraz i stojące w porcie malownicze stare żaglowce. Zastanawiam się, czy nie służyły do wywożenia stąd niewolników.
– Jestem tego niemal pewny – wtrącił bosman Nowicki i zaraz dodał ciszej: – Słyszałem, brachu, że w Mombasie podobno jeszcze teraz handluje się ludźmi. Jeżeli masz wielką ochotę, to za sztukę perkalu możesz kupić tutaj Murzyna lub Murzynkę.
– Czy to naprawdę możliwe, tatusiu? – zapytał Tomek, gdyż niezbyt dowierzał słowom dowcipnego bosmana.
– W roku tysiąc osiemset czterdziestym piątym Anglicy wymogli na miejscowym sułtanie podpisanie porozumienia zakazującego wywożenia niewolników z Afryki Wschodniej. Łatwiej jednak było spowodować zawarcie umowy, niż dopilnować zaprzestania handlu przynoszącego duży dochód Arabom oraz niektórym kacykom murzyńskim. Nic więc dziwnego, że i dzisiaj jeszcze handluje się w tym kraju niewolnikami – odpowiedział Wilmowski.
Tomek nie prosił o dalsze wyjaśnienia, gdyż uwagę jego pochłonęła duża motorówka, w której przybyli na statek angielscy urzędnicy portowi. Dzięki rekomendacjom Hagenbecka, dobrze znanego władzom angielskim, Wilmowski szybko załatwił wszelkie formalności celne i łowcy wkrótce mogli zejść na wybrzeże.
W porcie panował nadzwyczaj ożywiony ruch. Murzyni oraz Arabowie rozładowywali i załadowywali statki, w zakamarkach pokładów bawiły się gromady brudnych, półnagich dzieci. Murzyńscy rybacy wynosili z łodzi kosze pełne wielkich, kolorowych krabów, poruszających niezgrabnie długimi kończynami.
Dalsze obserwacje Tomka i jego towarzyszy przerwał wysoki, chudy mężczyzna, który właśnie do nich podszedł.
– Czy mam przyjemność powitać panów Wilmowskiego i Smugę? – zapytał, uchylając białego korkowego hełmu.
– To zapewne pan Hunter? Spodziewaliśmy się, że będzie nas pan oczekiwał w porcie – odparł Wilmowski wyciągając dłoń. – Oto reszta towarzystwa: pan Smuga, bosman Nowicki i mój syn Tomek.
Hunter przywitał się ze wszystkimi kolejno. Był on zawodowym przewodnikiem i tropicielem zwierząt. Został polecony Wilmowskiemu przez jednego ze współpracowników Hagenbecka na przewodnika wyprawy łowieckiej, a powiadomiony telegraficznie o dniu ich przyjazdu, już czekał na wybrzeżu.
Należy wyjaśnić, że organizatorzy ekspedycji łowieckich zazwyczaj najmowali zawodowych wytrawnych białych strzelców-tropicieli, znających doskonale okolicę. Zagłębianie się bez nich w dziki, nie znany kraj byłoby zwykłym szaleństwem. Hunter już od dawna przebywał w Kenii i brał udział w wielu wyprawach. Posiadał szczególną dla naszych łowców zaletę – władał dość biegle językiem polskim, którego nauczył się towarzysząc polskiemu podróżnikowi i badaczowi Janowi Dybowskiemu w jednej z jego wypraw do Konga. Hunter mieszkał w Mombasie w małym jednopiętrowym domku położonym w pobliżu malowniczych ruin dawnej fortecy portugalskiej. U niego rozgościli się nasi łowcy.
Następnego dnia po przybyciu do Mombasy Wilmowski zwołał z samego rana walną naradę. Zaraz na początku rozmowy tropiciel zapytał, na jakie zwierzęta łowcy mają zamiar polować. Wyjaśnień udzielił mu podróżnik Jan Smuga, on to bowiem na prośbę Wilmowskiego opracował plan wyprawy.
– Nasze, stosunkowo skromne, środki finansowe z góry wykluczają łowy na zbyt wiele gatunków zwierząt – mówił Smuga. – Dlatego też mamy zamiar chwytać jedynie okazy, za które będziemy mogli uzyskać w Europie najwyższe ceny. Uzgodniliśmy tę sprawę z Hagenbeckiem i zarządem ogrodu zoologicznego w Nowym Jorku. Uzyskaliśmy konkretne zamówienia. Z tego powodu przede wszystkim interesują nas goryle.
Hunter gwizdnął z cicha. Po krótkiej chwili milczenia powiedział: – W Kenii nie znajdziecie małp człekokształtnych.
– Słusznie, lecz w okolicach jeziora Kiwu, a więc na pograniczu Konga i Ugandy, żyją goryle górskie, natomiast w dżungli Ituri znajdziemy goryle właściwe. Tam właśnie mamy zamiar na nie polować – odparł Smuga.
Po dość długim namyśle Hunter powiedział:
– Prawdę mówiąc, nie brałem dotąd udziału w polowaniu na goryle. Jak wynika z tego, co tu usłyszałem, chcecie złowić je żywe. No, nie wiem, czy przemyśleliście dobrze całą sprawę. Nie będzie to takie łatwe przedsięwzięcie.
– Nie jesteśmy nowicjuszami, panie Hunter – spokojnie wtrącił Wilmowski.
– Wiem o tym, lecz moim obowiązkiem jest przestrzec was przed niebezpieczeństwem grożącym podczas łowów na goryle – odparł Hunter. – Nie tylko niedostępność terenu oraz dzikość zwierząt będą utrudniały łowy. W tamtych okolicach nie jest zbyt spokojnie. Na pewno przyjdzie nam się zetknąć z plemionami murzyńskimi, które jeszcze nie widziały białych ludzi lub, co gorsza, wycofały się ze wschodnich wybrzeży w obawie przed handlarzami niewolników. Możemy się spotkać z niezbyt życzliwym przyjęciem.
– Musimy się z tym liczyć – przyznał Smuga. – Jesteśmy wyposażeni w doskonałą broń. Postaramy się również o godnych zaufania, odważnych ludzi, aby móc polegać na nich we wszystkich okolicznościach.
– Najlepsza broń palna, nawet w ręku wytrawnego strzelca, nie ustrzeże przed zatrutą strzałą zdradliwego Bambutte… – wolno powiedział Hunter.
W tej chwili bosman Nowicki zrobił śmieszny grymas. Tomek zachichotał, lecz szybko się opanował i zapytał:
– Kto to są ci Bambutte?
– To Pigmeje zamieszkujący okolice nad rzeką Semliki. Chociaż są najniższymi ludźmi świata, każdy z nich potrafi zatrutą strzałą wypuszczoną z łuku powalić nawet największego słonia – wyjaśnił Hunter. – Idziesz niby to przez nie zamieszkaną przez ludzi dżunglę, a tu nagle z drzewa świśnie mała strzała i byle cię tylko drasnęła, żegnasz się z tym światem.
Bosman wstrząsnął się, mruknął pod nosem coś nieprzyjemnego o Pigmejach Bambutte. Hunter znów zagadnął Smugę:
– Jakie jeszcze zwierzęta oprócz goryli macie zamiar łowić?
– Czy słyszał pan coś o okapi? – zapytał Smuga.
Twarz Huntera spochmurniała jeszcze bardziej. Wzruszył ramionami i rzekł:
– Słyszeć to i słyszałem… Wspominał mi o tym gubernator Ugandy, Sir Harry Johnston. Dowiedział się od Stanleya, z którym sam rozmawiał, że w puszczach na zachód od Jeziora Alberta rzekomo żyje duże, podobne do osła zwierzę. Budową ma jakoby przypominać żyrafę. Krajowcy mówiąc o tym zwierzęciu używali nazwy okapi.
– Czy Stanley lub Johnston widzieli okapi? – zaciekawił się Wilmowski.
– O ile mi wiadomo, do tej pory żaden biały człowiek nie widział tego legendarnego zwierzęcia. Myślę również, że w ogóle nikt go nie widział. Coś mi się wydaje, że podczas naszego safari będziemy tropić jakieś senne mary – powiedział Hunter chmurząc czoło.
– No, jak pan jednak widzi, nie zostałem tak całkowicie błędnie poinformowany – zauważył Smuga uśmiechając się przyjaźnie. O okapi słyszałem w Szwajcarii, i to od kogoś, kto w zupełności zasługiwał na zaufanie. Podobno zwierzęta te można spotkać w dżungli Konga w pobliżu Ugandy.
– Jeżeli nie są one jedynie wytworem czyjejś wyobraźni, będziemy łowili okapi i, jak mówiliśmy, goryle. Co jeszcze macie panowie w programie? – zapytał tropiciel.
Smuga roześmiał się i odparł:
– Przebrnęliśmy już chyba przez najgorsze. Reszta zapewne stanowi dla pana codzienny chleb. Chcemy łowić lwy, lamparty, żyrafy i szympansy. Mamy również zamiar schwytać parę młodych hipopotamów i słoni oraz nosorożca. Musimy przecież zapewnić sobie rentowność wyprawy na wypadek, gdyby nie udało się dowieźć do Europy żywych goryli i gdybyśmy nie zdołali wytropić okapi, w których istnienie tak bardzo pan powątpiewa.
– Zwierzęta te moglibyśmy znaleźć w Kenii nie zapuszczając się w nie zbadane dżungle Ugandy. Natomiast pierwsze przedsięwzięcie będzie wymagało, no… powiedzmy… dużego ryzyka. Czy panowie stanowczo obstajecie przy wykonaniu założonego planu?
– Postaramy się zrealizować go w całości – poważnie potwierdził Smuga. – Wyprawę tę urządzamy na własny koszt. Nie możemy sobie pozwolić na straty.
– Czy ma to oznaczać, że bez względu na grożące niebezpieczeństwa jesteście zdecydowani wyruszyć na tę wyprawę? – upewniał się Hunter.
– Nie zważając na nic, drogi panie!
– Nawet na bezpieczeństwo tego chłopca? – zdumiał się tropiciel wskazując Tomka.
– Zostaw pan naszego mikrusa w spokoju – wtrącił rubasznie bosman Nowicki, który mimo wielu lat spędzonych poza Warszawą nie zatracił gwary używanej na Powiślu. – U tego chłopaka nie znajdziesz pan cykorii nawet na lekarstwo, a głowę ma nie od parady. Jestem ciekaw, czy przyciśnięty do muru mierzyłbyś pan tygrysowi między ślepia zamiast w komorę. Bo nasz mikrus inaczej nie strzela!
– Czy pan mówi to poważnie? – zapytał Hunter.
– Bosman powiedział szczerą prawdę – odparł Smuga. – Tomek zabił w ten sposób tygrysa, który przypadkowo wydostał się z klatki na statku podczas naszej ostatniej wyprawy. Strzałem tym uratował mi życie i swoje również. Jest bardzo odważny, strzela nadzwyczaj celnie. Muszę jeszcze dla ścisłości dodać, że jako strzelec, Tomek jest uczniem bosmana Nowickiego.
– Niech się pan o mnie nie obawia, proszę pana – wtrącił Tomek. – Bosman zawsze sprawuje nade mną opiekę podczas łowów, a przecież żaden goryl nie dorówna mu siłą.
Bosman obruszył się na to mimowolnie dwuznaczne porównanie. Reszta mężczyzn roześmiała się ubawiona. Hunter pierwszy spoważniał i powiedział:
– Goryl przegryza z taką łatwością lufę karabinu, jak ty łamiesz zapałkę w palcach. Więc chcecie panowie zaryzykować wszelkie niebezpieczeństwa?
– Nie będziemy się lekkomyślnie narażali, lecz mamy szczery zamiar wykonać nasz plan całkowicie – oświadczył Wilmowski. – Czy potwierdza pan teraz swą zgodę na udział w wyprawie?
Hunter przenikliwym wzrokiem obrzucił czterech łowców. W jasnych oczach Wilmowskiego odzwierciedlały się rozwaga i opanowanie. Hunter pomyślał, że człowiek ten nie zwykł postępować nierozważnie. Z postaci Smugi biła natomiast stanowcza pewność siebie, której się nabiera jedynie przez pokonywanie niebezpieczeństw. Tak więc i Smuga budził zaufanie jako towarzysz przyszłych łowów. Błyski niecierpliwości w oczach Tomka mówiły za siebie. Gdy Hunter spojrzał z kolei na herkulesowo zbudowanego bosmana, napotkał jego kpiący wzrok. Wydało mu się, że ten sękaty jak pień drzewny olbrzym drwi sobie z niego i jego zastrzeżeń. Pod wpływem tego ironicznego spojrzenia rumieńce wystąpiły na twarz tropiciela.
„Małpolud… Złośliwy małpolud! – pomyślał. – Ale naprawdę wygląda na to, że można z nim wziąć nawet diabła za rogi!”
Tropiciel nie wytrzymał niemej drwiny bosmana z Powiśla. Przymknął na chwilę oczy, a gdy je znów otworzył, nie było już w nich cienia wahania.
– No, pal licho goryle i te… okapi. Idę z wami – zadecydował trochę podniesionym głosem.
– Wobec tego układ jest ostatecznie zawarty – powiedział zadowolony Wilmowski. – Angażujemy pana na okres pół roku. Zaliczkę na poczet honorarium w wysokości dwumiesięcznej pensji wypłacamy natychmiast, resztę zdeponujemy u bankiera, którego wskaże nam pan w Mombasie. Zgoda?
– Zgoda! – powtórzył Hunter i podał silną dłoń Wilmowskiemu.
– Byłem pewny, że pan z nami pójdzie – zawołał Tomek.
– A to dlaczego?
– Bo… bo chyba każdy łowca chciałby sprawdzić, czy okapi istnieją w rzeczywistości. Przecież to ogromnie ciekawe!
Hunter poważnie spojrzał na chłopca.
– Dziwne to, synu, ale naprawdę się nie pomyliłeś. Sprawa okapi intryguje mnie od wielu lat. Pewien znajomy proponował mi kiedyś wyprawę w celu rozwiązania tej zagadki. Odmówiłem mu jednak, mimo że spędziłem z nim prawie cały rok na polowaniu w okolicach Jeziora Wiktorii. Wtedy przywiązywałem więcej wagi do życia niż dzisiaj…
– Czy spotkało pana coś złego? – zapytał Tomek nieśmiało.
– Rok temu umarła moja żona, którą bardzo kochałem.
– To przykre – szepnął chłopiec. – Wiem, jak się robi smutno i ciężko, gdy człowiek zostaje sam.
PRZYGOTOWANIA DO WYPRAWY
Po słowach Tomka zapanowała w izbie chwila kłopotliwego milczenia. Każdy z obecnych stracił już przecież kogoś z najbliższych lub za kimś tęsknił. Toteż łowcy szczerze współczuli Hunterowi. W milczeniu spoglądali na jego pochyloną na piersi głowę. Pierwszy odezwał się Smuga:
– Nikt nie uchroni się przed swoim przeznaczeniem. Zamiast więc teraz rozmyślać o smutnych koniecznościach życia, zastanówmy się nad tym, co nas czeka podczas wyprawy. Przede wszystkim każdy powinien się orientować w stosunkach panujących w Kenii i Ugandzie, aby nie narazić się później na różne niespodzianki.
– Muszę wyjaśnić, że pan Smuga, jak zwykle podczas naszych łowów, będzie odpowiedzialny za bezpieczeństwo uczestników ekspedycji – poinformował Wilmowski. – Jest doświadczony, już kilkakrotnie podróżował po Afryce, ja znów słyszałem dużo o tym kontynencie, lecz bosman i mój syn przybyli tu po raz pierwszy. Tymczasem, jak zaznaczył pan Smuga, dla uniknięcia w przyszłości niespodzianek wszyscy powinniśmy znać tutejsze warunki, a nawet i trochę historii tego kraju. Porozmawiajmy więc teraz na interesujące nas tematy.
– Jeżeli o mnie chodzi, to orientuję się już w historii Afryki – wtrącił Tomek niby obojętnym tonem, lecz przekorne błyski w jego oczach świadczyły, że od dawna przewidział możliwość sprawienia ojcu niespodzianki.
– Hm, z twoich słów wynika, że wiesz coś niecoś o Kenii i Ugandzie – zdziwił się Wilmowski. – Może więc podzielisz się z nami swymi wiadomościami?
Tomek rozsiadł się wygodnie, położył dłoń na głowie siedzącego przy nim Dinga i przymrużywszy oczy wyrecytował nieomal jednym tchem:
– W końcu czternastego wieku Portugalczycy, jako pierwsi z Europejczyków, zainteresowali się wschodnimi wybrzeżami Afryki.
– Fiu, fiu! A toś sięgnął, brachu, głęboko – mruknął bosman Nowicki rozsiadając się wygodniej.
Tomek spojrzał na niego z wyrzutem i ciągnął dalej:
– Wyparli arabskich i perskich kupców, a potem w różnych punktach wybrzeża rozmieścili małe garnizony wojskowe dla ochrony swych interesów. W pierwszej połowie osiemnastego wieku Arabowie z Omanu, wezwani na pomoc przez współbraci zamieszkałych w Afryce Wschodniej, wyparli Portugalczyków z północnej części wybrzeża. W następnym stuleciu Arabowie, od dawna osiedleni na Czarnym Lądzie, uwolnili się od opieki Omańczyków. Pod rządami Sayyed Burghasa stali się wyłącznymi panami wschodnich wybrzeży. W głąb lądu w poszukiwaniu kości słoniowej oraz niewolników udawały się tylko pojedyncze karawany. Duże zasługi położyli również angielscy i amerykańscy misjonarze, którzy krzewiąc wśród Murzynów chrześcijaństwo badali jednocześnie kraj. Dopiero w roku tysiąc osiemset czterdziestym ósmym pierwszy biały podróżnik, Rebmann, ujrzał Kilimandżaro, najwyższą górę Afryki. W następnym roku Krapf zobaczył ośnieżone szczyty Kenii. W końcu dziewiętnastego wieku Niemcy i Anglicy podzielili między siebie wschodnią Afrykę Równikową. Wtedy to właśnie Kenia stała się kolonią angielską, a Uganda protektoratem.
Chłopiec odetchnął głęboko. Triumfująco spojrzał na mężczyzn.
– Brawo, Tomku! Skąd się tego wszystkiego dowiedziałeś? – zapytał Smuga.
– Z encyklopedii w londyńskiej bibliotece – wyjaśnił Tomek z zadowoleniem.
– Można ci powinszować roztropności i pilności – pochwalił ojciec. – Widzę, że jesteś dobrze przygotowany na tę wyprawę. Może teraz pan Hunter łaskawie poinformuje nas o stosunkach panujących wśród krajowców, z którymi podczas łowów będziemy musieli się zetknąć.
– Ludy zamieszkujące Kenię żyją jeszcze w stanie plemiennym, to znaczy grupują się w plemionach nie tworząc jakiegokolwiek państwa – wyjaśnił Hunter. – Ludność nie jest zbyt liczna z powodu dużej śmiertelności, no i panoszącego się do niedawna jeszcze handlu niewolnikami. Poszczególne plemiona często prowadzą między sobą wojny o bydło bądź bronią się przed białymi kolonistami zagarniającymi im najlepsze pastwiska. Obecnie najwięcej kłopotu sprawiają wojowniczy Masajowie i Nandi, którzy napadają nie tylko na swych słabszych współbraci, ale także na pociągi kursujące od roku tysiąc dziewięćset pierwszego na linii Mombasa–Kisumu. Mimo to dotarcie koleją do granic Ugandy stanowi najłatwiejszy odcinek naszej marszruty.
– Jak sobie przypominam, Masajowie zamieszkują okolice Kilimandżaro. Tam, w razie nie sprzyjających warunków w Ugandzie, mamy zamiar odbyć drugą część łowów – wtrącił zafrasowany Wilmowski.
– Postaramy się nawiązać z nimi przyjazne stosunki. Znam jednego z ich wodzów – uspokoił go Hunter. – Gorzej jednak będzie w Ugandzie, dokąd musimy się udać, aby schwytać goryle i okapi. Przecież wpływy Anglików są tam jeszcze bardzo powierzchowne. Mieszkańcy południowej i zachodniej części Ugandy nie są zbyt łatwi do ujarzmienia. W przeciwieństwie do plemion zamieszkujących Kenię, dawno już utworzyli kilka silnych królestw. Największą rolę odgrywa królestwo Bugandy, od którego, razem z resztą wcielonych prowincji, cały kraj przybrał nazwę Ugandy.
Wilmowski uważnie słuchał tych wyjaśnień; teraz rozłożył na stole mapę. Wszyscy się nad nią pochylili.
– Wydaje mi się, że terenem naszych łowów będzie Buganda – odezwał się Smuga podnosząc głowę znad mapy.
– Kto tam jest obecnie władcą? – zagadnął Wilmowski.
– Kabaką, czyli królem, jest obecnie kilkuletni chłopiec Daudi Chwa – odparł Hunter.
– Jak krajowcy ustosunkowani są do białych? – pytał dalej Wilmowski.
– Przyjaźnie, gdy to odpowiada ich interesom – rozpoczął Hunter. – Kiedy w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym Stanley przybył do Bugandy, ówczesny kabaka, Mutesa, oznajmił mu, że chętnie będzie widział misjonarzy w swoim kraju. Ochłódł jednak szybko, gdy za nimi nie ujrzał wojska, koniecznego do ochrony przed zakusami Egipcjan. Jego następca, Mwanga, dwukrotnie stawiał opór Anglikom. Teraz rządzi tam jego nieletni syn, bardziej ulegający wpływom, ale kto wie, czy nie jest to tylko cisza przed burzą. Nieliczne oddziałki brytyjskie są „kroplą w morzu” w dżungli.
Hunter zamilkł. Wilmowski i Smuga spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Tropiciel słusznie przestrzegał ich przed niebezpieczeństwem. Trzeba było mieć doborową, silną eskortę, aby się nie narazić na kłopoty. Tylko bosman Nowicki zdawał się nie przejmować sytuacją. Wesoło mrugnął do Tomka, po czym odezwał się niefrasobliwie:
– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Bugandczyki nie lubią Anglików i nie ma im się co dziwić. Któż by kochał najeźdźców? Nasza wyprawa to zupełnie inna para kaloszy. Tomek pobawi się trochę z małoletnim kabaką i wyklaruje mu raz dwa, że Polacy nie lecą na niczyją ziemię.
Tomek natychmiast się ożywił:
– Pan bosman podsunął mi pewną myśl – zawołał. – Jeśli król Bugandy jest tak młody, to na pewno usposobi się do nas przychylnie, gdy mu ofiarujemy jakąś ładną zabawkę.
– Chyba kocioł do gotowania jeńców – mruknął Hunter.
– Czy oni są ludożercami? – zaniepokoił się Tomek.
– Wprawdzie nie słyszałem o tym, ale wiele dziwnych rzeczy można ujrzeć w głębi Czarnego Lądu – odparł Hunter.
– Nie martwmy się na zapas, a na wszelkie niespodzianki najlepszym lekarstwem jest odpowiednie zabezpieczenie się przed nimi – wtrącił Smuga. – Przede wszystkim musimy mieć pewną eskortę. Kogo radzi pan zaangażować?
– Musimy się zastanowić. Idziemy między wojownicze plemiona, powinniśmy więc mieć ludzi odważnych i sprawnych, aby nie zawiedli w niebezpieczeństwie. Masajowie będą się chyba najlepiej nadawali do tego celu.
– Czy oni naprawdę są tak dzielni? – zapytał Tomek.
– O, tak, odwaga ich jest powszechnie znana. To prawdziwi wojownicy – potwierdził tropiciel. – Wyobraź sobie, że już od niemowlęcia przygotowują chłopców do rzemiosła wojennego.
– W jaki sposób to robią?
– No, na przykład opasują niemowlętom łydki od kostek aż do kolan sznurem, a zdejmują go dopiero wtedy, gdy dziecko zaczyna chodzić. W ten sposób hamują rozwój tych mięśni, które, według rozpowszechnionego wśród Masajów mniemania, przeszkadzają człowiekowi w szybkim biegu i skoku. Chłopcom zakuwają ramiona w metalowe obręcze, by naciskać mięśnie najwięcej pracujące przy strzelaniu z łuku. Dzięki skrępowaniu mięśnie te nabierają większej sprawności, podobnie jak koń wyścigowy biegnie lepiej, gdy ma na nogach opaski ściągające mu mocno pęciny. Te dziwne na pozór zabiegi sprawiają, że Masajowie osiągają wspaniałe rezultaty w chodzie, biegu, wspinaniu się, skokach, a także w strzelaniu z łuku, rzutach kamieniem lub oszczepem.
– Wobec tego musimy się postarać o Masajów – stwierdził Tomek.
– Zgoda, niech będą Masajowie, jeżeli pan Hunter tak radzi – dodał Smuga. – Gdzie ich znajdziemy?
– O dwa dni konnej jazdy od Nairobi przebywa plemię, z którego usług już korzystałem. Obóz ich powinien teraz znajdować się tutaj – mówiąc to Hunter pochylił się nad mapą.
Nasi łowcy w skupieniu przysunęli się do niego i długo studiowali trasę wyprawy. W końcu Wilmowski postanowił:
– Wsiądziemy do pociągu w Mombasie i udamy się do Nairobi. Tam postaramy się zwerbować kilku Masajów, po czym pojedziemy koleją aż do Kisumu. Stamtąd wyruszymy do Kampali, skąd bez większych trudności powinniśmy się już dostać do Bugandy. Na zachodnim pograniczu, nad rzeką Semliki i w lasach Ituri, będziemy polowali na goryle, okapi i lamparty. Na inne zwierzęta, jeżeli zajdzie konieczność, urządzimy wyprawę w okolice Kilimandżaro.
– Kiedy wyruszamy? – krótko zapytał Hunter.
– Musimy uzupełnić sprzęt obozowy. Niewątpliwie zajmie nam to trochę czasu – zauważył Wilmowski. – Zapewniono nas, że tutaj można nabyć taniej niż w Europie ekwipunek konieczny na wyprawę.
– Tak też jest rzeczywiście – potwierdził Hunter. – Ponadto w ten sposób unika się przewożenia statkiem zbyt wielu bagaży. Dopiero za trzy dni odjedzie stąd pociąg do Nairobi, nie ma więc pośpiechu.
– Czy pociągi odchodzą tak rzadko? – zdziwił się Tomek.
– Linia Mombasa-Kisumu obsługiwana jest dwa razy w tygodniu. Ponieważ pociąg odjechał wczoraj rano, następny wyruszy dopiero za trzy dni.
– Mimo to nie traćmy czasu i przygotujmy się do drogi jak najszybciej – doradził Smuga.
– Słusznie, najlepiej uczynimy zaopatrując się od razu we wszystko, czego potrzebujemy na wyprawę – poparł go Wilmowski. – Pan Hunter zapewne będzie mógł zaprowadzić nas do sklepu, w którym uzupełnimy ekwipunek.
– Bardzo chętnie – zgodził się Hunter. – Jeżeli macie, panowie, ochotę, to chodźmy natychmiast.
Wkrótce łowcy w towarzystwie tropiciela znaleźli się w dzielnicy europejskiej. Białe wille wprost ginęły wśród drzew i kwitnących krzewów. Tu i ówdzie rosły kilkusetletnie, olbrzymie baobaby, sprawiające wrażenie słoni świata roślinnego. Tysiące palm kokosowych wysoko, u szczytu smukłych pni powiewało zielonymi wachlarzami liści. Podróżnicy wsiedli do ryksz, wygodnych, dwukołowych powozików ciągniętych przez biało ubranych kulisów. Pomknęli w kierunku centrum miasta leżącego wokół starego portu.
Niebawem ryksze znalazły się w dzielnicy indyjskiej. Niezbyt wysokie, jasne domy wysuwały się osłoniętymi balkonami i przybudówkami ponad ulice. W podcieniach przed sklepami siedzieli w kucki poważni handlarze indyjscy, arabscy lub goańscy. Nie zapraszali przechodniów do oglądania swych towarów, jak to się dzieje w innych miastach wschodnich, lecz na widok wchodzącego do sklepu klienta natychmiast podnosili się ze spokojem i wielką powagą. Na wąskich, krętych uliczkach ryksze posuwały się bardzo wolno. Tomek z uwagą przyglądał się wystawom sklepowym. Nie brak tu było wyrobów ze złota, kości słoniowej, piór strusich, drogich kamieni, jak i oryginalnych indyjskich tkanin stanowiących główny przedmiot handlu. W dzielnicy indyjskiej szczególną uwagę zwracały kobiety o rysach twarzy niezwykle regularnych, o pięknych, poważnych oczach, ubrane w różnokolorowe suknie i wąskie spodnie zakończone u dołu szeroką falbanką. Ich szyje, ręce, nogi, uszy i nawet nosy zdobiły bogato rzeźbione srebrne lub złote obręcze, niekiedy wielkiej wartości artystycznej.
Dzielnica murzyńska przedstawiała odmienny widok. Przeważały tu niskie lepianki o małych okienkach, niekiedy o ścianach z chrustu, nie pobielane, z dachami pokrytymi liśćmi palmowymi. Garbate zebu pasące się na jednym z placów przypomniały Tomkowi wyspę Cejlon, na której był w ubiegłym roku, lecz teraz nie miał czasu na wspomnienia, gdyż ryksze wtoczyły się w arabską dzielnicę miasta. Tutaj barwny potok ludzi przedstawiał mieszaninę ras, narodowości i języków. Widziało się Arabów, Indusów, Goańczyków, Europejczyków i prawdziwe mrowie Murzynów o odcieniach skóry od jasnobrązowej do czarnej. Tomek z zapartym tchem spoglądał na przechodniów, z których wielu wyglądem swym przypominało, jakby żywcem wzięte z obrazów, typy piratów i handlarzy niewolników. Napatrzywszy się do syta, łowcy powrócili do dzielnicy indyjskiej. Hunter polecił kulisom zatrzymać się przed dużym sklepem. Powitani uprzejmie przez wysokiego Indusa, właściciela sklepu, wkroczyli w chłodne mury domostwa.
W rozległym składzie piętrzyły się sterty najrozmaitszych przedmiotów. Można tu było nabyć wszystko, począwszy od igieł, a skończywszy na doskonałej broni palnej.
Zakupy zajęły łowcom kilka godzin. Dla siebie i towarzyszy Wilmowski wybrał dwa duże zielone namioty brezentowe oraz cztery białe dla eskorty i tragarzy murzyńskich. Potem przyszła kolej na pięć wąskich, lecz wygodnych łóżek polowych, nad którymi rozwieszało się szczelnie zapinane moskitiery, czyli muślinowe zasłony, chroniące przed owadami. Każdy namiot wyposażono w składany stolik i umywalnię wykonaną z płótna nieprzemakalnego. Wilmowski wybrał również kilka dokładnie zamykanych, blaszanych waliz. Miały one chronić znajdujące się w nich przedmioty przed mrówkami, będącymi prawdziwą plagą dla podróżników i mieszkańców kraju.
W głębi lądu krajowcy nie używali w owym czasie pieniędzy i nie znali ich wartości, należało więc zaopatrzyć się w towary zastępujące monety. Za radą Huntera nasi łowcy zakupili kilka bel białego perkalu oraz materiału bawełnianego, kolorowe szklane korale, zwane przez krajowców „same-same”, oraz parę zwojów mosiężnego i miedzianego drutu. Jak Tomkowi wyjaśnił ojciec, szklane korale zastępowały Murzynom monetę miedzianą, materiały srebrną, a drut mosiężny złotą.
Następnie nabyto zapasową odzież, koce, lekarstwa, żywność, sól, tytoń oraz kilka karabinów dla eskorty. Wszystko to pakowano od razu w skrzynie i walizy. Tomek zapisywał, gdzie każdy przedmiot został umieszczony, aby później, w razie potrzeby, można go było łatwo odnaleźć. Tuż przed wieczorem paki załadowano na duży wóz, po czym łowcy zmęczeni całodziennymi zakupami powrócili do domku Huntera.
*** koniec darmowego fragmentu ***
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
PRZYPISY
Monsun (z arab. _mausim_ – pora roku) – wywoływany sezonowymi zmianami ciśnienia atmosferycznego nad kontynentem i oceanem wiatr, który w ciepłej porze wieje znad morza w stronę lądu, a w porze chłodnej odwrotnie. Wraz ze zmianą kierunku wiatru następuje nagła zmiana pogody. Monsunowi lądowemu (zimowemu) towarzyszy przeważnie pogoda sucha, a morskiemu (letniemu) deszczowa. Monsuny występują w południowej i południowo-wschodniej Azji. Zalicza się do nich także podobne wiatry wschodniej Afryki Równikowej, południowej Australii oraz słabsze, mniej regularne wiatry południowego wybrzeża Alaski, północnej Kanady, północno-wschodniej Europy i północnej Syberii.
Począwszy od 1889 r. Jan Dybowski badał południową Algierię, Saharę i Kongo.
Małpy człekokształtne obejmują trzy gatunki: jeden azjatycki – orangutan (_Pongo pygmaeus_) oraz dwa afrykańskie – szympansy i goryle. Wśród szympansów rozróżnia się: szympansa gambijskiego (_Pan chimpanse_), tak zwane soko (_Pan castomale_), marungu (_Pan marungensis_) i tszego (_Pan satyrus_). Do goryli należą: goryl właściwy (_Gorilla gorilla_), spotykany nad Zatoką Gwinejską i w Kongu oraz goryl górski (_Gorilla beringei_), żyjący w górach w okolicach jeziora Kiwu. Samce goryli wyróżniają się w rodzinie małp człekokształtnych najwyższym wzrostem, przekraczającym nieraz 2 metry.
Henry Morton Stanley (1841–1904) – dziennikarz amerykański, jeden z najsłynniejszych podróżników po Afryce.
W 1901 r. wielkie wrażenie w Europie wywołała wiadomość, że w Kongu odkryto nowego, dużego ssaka. Rozpoczęto poszukiwania tego legendarnego zwierzęcia, zwanego przez krajowców okapi. W końcu zdobyto jego skórę i czaszkę. Później przywieziono do Europy kilka skór i szkieletów, a nawet jedną żywą sztukę. Okapi (_Okapia johnstoni_) żyje najliczniej w bagnistych dziewiczych lasach północno-wschodniego Konga, pomiędzy Jeziorem Alberta i rzekami Urelle, Kongo i Aruwimi. Należy do rodziny żyraf, wśród których rozróżniamy dwa rodzaje: okapi i żyrafę właściwą (_Giraffa_), żyjące jedynie w Afryce.
Kenia (Republika Kenii) – począwszy od VII w. koloniści arabscy tworzyli na wybrzeżu Kenii tzw. sułtanaty. Od XVI w. sułtanaty podlegały Portugalii, potem zostały podbite przez sułtana Zanzibaru, a następnie włączyli je do swych posiadłości Brytyjczycy. Od 1963 r. Kenia jest państwem niepodległym. 65% ludności Kenii należy do ludów Bantu (Kikuju, Luo, Kamba), nilotyckich (Diomo, Masajowie) i kuszyckich (Somalijczycy, Galla); reszta ludności to Indusi, Europejczycy i Arabowie.
Powiedzeniem tym bosman chciał wyrazić sprawność strzelecką Tomka. Strzelając w płaski łeb tygrysa czy lwa ryzykuje się tak zwaną obcierkę, to znaczy, że kula może drasnąć zwierzę boleśnie, lecz nieszkodliwie po czaszce i rozjuszyć je. Rzuca się ono wtedy na niefortunnego strzelca bez względu na okoliczności.
Oman leży w południowo-wschodniej części Półwyspu Arabskiego.
Johann Ludwig Krapf (1810–1881) – niemiecki misjonarz i badacz Afryki. W 1837 r. udał się jako misjonarz do Abisynii, a w 1844 osiedlił się w Rabai koło Mombasy. Krapf z misjonarzami J. Rebmannem (1820–1881) i J. Erhardtem (1823–1901) odbył kilka podróży po wschodniej Afryce, podczas których zasłyszał od krajowców o wielkich jeziorach w głębi kontynentu. W 1855 r. Erhardt opublikował mapę jezior, która zachęciła Anglików Burtona i Speke'a do podjęcia wypraw i odkrycia źródeł Nilu.
Anglicy zarządzający wówczas Kenią przyznali garstce Europejczyków najbardziej urodzajne grunty, skazując tym samym krajowców na głód bądź niewolniczą pracę. Toteż szczególnie po II wojnie światowej, tak jak w całej Afryce, wzmógł się w Kenii ruch narodowowyzwoleńczy. Powstało szereg partii pod przewodnictwem przywódców afrykańskich. Domagały się one zniesienia ustaw pozbawiających Murzynów ziemi, zlikwidowania dyskryminacji rasowej oraz przyznania Kenii autonomii. W 1952 r. Anglicy zdelegalizowali Afrykański Związek Kenii i aresztowali jego przywódcę, Jomo Kenyattę, pod pretekstem, że partia ta jakoby ma kierować terrorystycznym stowarzyszeniem Mau-Mau. W Kenii zaprowadzono stan wyjątkowy. Około 87 tys. krajowców zamknięto w obozach. Rozgorzały walki powstańcze, którym przewodziły szczepy: Kikuju, Embu, Meru i Wakamba. Dopiero w 1959 r. Anglicy znieśli stan wyjątkowy. Ze zjednoczonych krajowych partii powstał Afrykański Związek Narodowy Kenii. Dzięki jego zdecydowanej postawie Anglicy zwolnili Jomo Kenyattę i przyrzekli pewne ustępstwa Afrykanom.
W 1907 r. ekspedycja angielska pokonała plemię Nandi i usunęła je do rezerwatu.
Uganda, dawny protektorat brytyjski, od 1962 niepodległe państwo, składa się z szeregu królestw zachowanych z okresu przedkolonialnego. Najważniejsze z nich, Buganda, dominuje nad innymi. Bugandą rządził król, który opierając się na wielkich feudałach dążył do uzyskania niepodległości Bugandy bądź całej Ugandy pod przewodnictwem Bugandy. W 1960 r. polityczna partia – Kongres Narodowy Ugandy – wysunęła żądanie natychmiastowej niepodległości państwa oraz ograniczenia władzy kabaki. Angielski projekt połączenia Ugandy, Kenii i Tanganiki w Federację Afryki Wschodniej nie został zrealizowany.