- promocja
Tomek w krainie kangurów. Tom 1 - ebook
Tomek w krainie kangurów. Tom 1 - ebook
Akcja "Tomka w krainie kangurów" zaczyna się w 1902 roku, kiedy Polska znajduje się pod zaborami. Tomek Wilmowski, syn rewolucjonisty, uczeń warszawskiego gimnazjum, opór przeciwko caratowi ma właściwie we krwi. Opiekunowie bojąc się o niego, korzystają z nadarzającej się okazji i wysyłają Tomka do ojca przebywającego na emigracji. Obaj mają udać się na łowy do Australii. I tu nasz bohater przeżywa niecodzienne przygody w scenerii egzotycznej przyrody. A wszystko to jest opisane ciekawie i z pasją.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1916-3 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lada chwila – miał rozbrzmieć dzwonek na koniec przerwy pomiędzy lekcjami. Korytarz z wolna pustoszał, uczniowie znikali w klasach, cisza ogarniała szkolne mury. Jeszcze tylko grupka czwartoklasistów kręciła się w pobliżu głównych schodów i drzwi pokoju nauczycielskiego. W miarę jak zbliżał się koniec pauzy, nieśmiała nadzieja zaczynała kiełkować w sercach myszkujących po korytarzu chłopców. Krasawcewa, nauczyciela geografii, nie było dotąd ani w kancelarii, ani w pokoju nauczycielskim. Może więc zachorował i nie przyjdzie w ogóle do szkoły? A może szczęśliwy los zdarzy, że przynajmniej się spóźni, jak mu się to często przytrafiało?
W grupce szeptem rozmawiającej na korytarzu rej wodził Tomek Wilmowski, dobrze zbudowany blondyn, który z ożywieniem pocieszał swych zdenerwowanych kolegów:
– Mówię wam, że Piły nie ma w budzie. Stwierdziłem sam i ręczę za to. Może jego gospodyni, wychodząc na miasto po sprawunki, przez zapomnienie zamknęła drzwi na klucz? To by była heca! Wyobrażacie sobie Piłę, jak z notesem w ręku miota się bezsilnie po mieszkaniu? Och, gdybym to mógł zobaczyć!
Twarze chłopców rozjaśniły się na samą myśl o takiej wspaniałej możliwości. Trudno się nawet było dziwić, że snute przez Tomka domysły napawały jego kolegów nadzieją i radością. Zaledwie niecałe trzy tygodnie dzieliły ich od wakacji letnich, a tymczasem Krasawcew – czy też jak go uczniowie nazywali – Piła – zapowiedział, że przed swym przyspieszonym wyjazdem do Rosji pozostawi „polskim buntowszczykom” taką pamiątkę, iż popamiętają go przez cały następny rok „zimowania” w tej samej klasie. Mogło to tylko oznaczać zaostrzenie kursu dyrekcji gimnazjum względem czwartoklasistów.
Domysły te nie były pozbawione podstaw. Mianowany przed kilkoma miesiącami dyrektor gimnazjum, Rosjanin Mielnikow, z niesłychaną surowością wymagał od swych wychowanków ślepego posłuszeństwa i przywiązania do carskiej Rosji. Niezwykła ta opowieść rozpoczyna się bowiem w roku tysiąc dziewięćset drugim, gdy znaczna część Polski znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Znienawidzony przez uczniów nowy dyrektor wykazywał szczególną gorliwość w dziele rusyfikowania polskiej młodzieży. Mało mu było tego, że wszystkie lekcje prowadzono wówczas w języku rosyjskim. Mielnikow, a pod jego wpływem i niektórzy nauczyciele pilnie przestrzegali, aby uczniowie w szkole w ogóle nie rozmawiali po polsku. Dyrektor wiele czasu poświęcał również badaniu stosunków panujących w rodzinach swych wychowanków. Na każdym kroku węszył nieprzychylność do carskiej Rosji, co w szkole znajdowało odbicie w ujemnej ocenie postępów w nauce.
Wkrótce po objęciu stanowiska Mielnikow zwrócił uwagę na czwartą klasę. Jego zdaniem, brak w niej było „rosyjskiego ducha”. Czwartoklasiści nie wykazywali należytej gorliwości w nauce historii Rosji, większość z nich miała złą wymowę rosyjską i, jak twierdzili podstawieni donosiciele, między sobą rozmawiała po polsku. Dyrektor, mocno zaniepokojony tymi faktami, zasięgnął informacji u policji i stwierdził, iż rodzice niektórych uczniów notowani byli w kartotekach jako politycznie podejrzani. Wtedy to nie namyślając się wiele postanowił rozbić „gniazdo małych os” i wydał odpowiednie instrukcje swemu zaufanemu podwładnemu, nauczycielowi geografii, sześćdziesięcioletniemu Krasawcewowi.
Mielnikow sprowadził go do Warszawy na miejsce poprzedniego nauczyciela, który uległ poważnemu wypadkowi i ustąpił ze stanowiska. Krasawcew był zgorzkniałym człowiekiem, często szukającym zapomnienia w alkoholu. Stąd też w szkole bywał niezwykle roztargniony, a całą swoją uwagę skupiał przeważnie na wypełnianiu specjalnych zarządzeń Mielnikowa. Aby móc je dokładnie wykonać, ważniejsze uwagi przełożonego zapisywał w notesie, do którego stale zaglądał podczas lekcji.
Uczniowie doskonale wyczuwali nastawienie dyrektora oraz jego poplecznika, toteż niedwuznaczna, pełna groźby zapowiedź Krasawcewa napełniała ich obawą przed tą ostatnią w roku szkolnym lekcją geografii.
Terkot dzwonka rozbrzmiewał na korytarzach. Czwartoklasiści odetchnęli z ulgą. Teraz weszli do klasy, skąd przez uchylone drzwi obserwowali nauczycieli podążających na lekcje. Krasawcew nie nadchodził.
Ale w tejże chwili Jurek Tymowski, ukryty za filarem na korytarzu przy schodach, zaczął dawać ręką niepokojące znaki. Wykonywał ruch, jakby trzymał rączkę piły tnącej drzewo. Tomek Wilmowski natychmiast zrozumiał umówione hasło.
– A niech to licho porwie! Jednak Piła przyszedł do budy – zawołał do przyczajonych za nim kolegów.
Jurek Tymowski wsunął się do klasy. Zrezygnowany machnął ręką, mówiąc:
– Piła jest już na schodach. Po drodze rozpina płaszcz i sapie niemiłosiernie… Ha, że też w taki piękny, słoneczny dzień czyha na człowieka sromotna klęska…
– Może nie będzie tak źle. Najważniejsze, nie trać ducha – szepnął Tomek, ściskając łokieć przyjaciela.
Podnieceni chłopcy zajmowali miejsca w ławkach. Wyjątkiem wśród nich był prymus klasy, Pawluk, podchlebiający się na każdym kroku nauczycielom, a nawet często szpiegujący swych towarzyszy. Teraz nie okazywał jakiejkolwiek obawy. Siedział wyprostowany i spoglądał ze złośliwym zadowoleniem na mocno zaniepokojonych kolegów.
Tomek Wilmowski zdenerwowany zajął miejsce obok Jurka Tymowskiego. Właściwie nie miał powodów do obaw o siebie. Uczył się doskonale, a geografia była jego ulubionym przedmiotem. Gdyby wśród nauczycieli nie miał opinii „polskiego buntowszczyka”, na pewno byłby prymusem. Dzisiaj lękał się jedynie o swego przyjaciela, któremu z całą pewnością zagrażało niebezpieczeństwo. W szkole wszyscy wiedzieli, że ojciec Jurka miał niedawno kłopoty z żandarmami. Pan Tymowski był instruktorem jazdy konnej w ujeżdżalni przy ulicy Litewskiej, gdzie, jak podejrzewała policja, odbywały się tajne schadzki Polaków spiskujących przeciwko carskiej Rosji. Z tego powodu Mielnikow niejednokrotnie już szkodził Jurkowi; nie ulegało wątpliwości, że polecił go „opiece” Krasawcewa. Tomek zaś przyjaźnił się z Jurkiem i bardzo lubił pana Tymowskiego. Dzięki jego życzliwości korzystał w ujeżdżalni z pewnych przywilejów. W wolnych chwilach Tymowski ćwiczył obu chłopców w jeździe konnej. Według zapewnień instruktora, Tomek trzymał się już na wierzchowcu bardzo dobrze. Chłopiec był z tego nadzwyczaj dumny. Skromne warunki materialne jego opiekunów nie pozwalały mu na zbyt wiele rozrywek. Bezpłatna nauka jazdy konnej była dla niego z wielu względów dużą przyjemnością. Tomek z niepokojem rozmyślał teraz, ile kłopotu i zmartwienia sprawi Jurek ojcu, jeżeli nie otrzyma promocji.
Krasawcew z dziennikiem szkolnym pod pachą wkroczył do klasy. Zaraz też można było poznać, że tego dnia jest w nie najlepszym humorze. Szurając nogami, usiadł przy biurku, rozłożył dziennik i mamrocząc coś do siebie, nerwowymi ruchami zaczął przeszukiwać kieszenie. Nie znajdował w nich tego, czego szukał, marszczył więc coraz gniewniej czoło.
Jurek Tymowski widząc to pochylił się w stronę Tomka.
– A to ci dopiero będzie sądny dzień! Piła pewno znów zapomniał zabrać z domu okulary… – szepnął.
– Dobrze mu tak! – również szeptem odparł Tomek. – A może i notesu nie przyniósł dzisiaj…
Nadzieje chłopców spełniły się jednak tylko połowicznie; w tej właśnie chwili nauczyciel wydobył z kieszeni notes, położył go przed sobą i rozgniewany wzruszył ramionami – okularów nie znalazł. Przez jakiś czas szperał w notatniku, po czym zakrzywionym palcem zaczął wodzić po otwartym dzienniku, leżącym przed nim na stole.
Rozpoczęła się lekcja; Krasawcew co chwila wywoływał któregoś z uczniów na środek klasy. Zadawał jedno lub dwa podchwytliwe pytania, a następnie wpisywał stopień do dziennika. Oceny były bardzo surowe.
Tomek i Jurek w lot się zorientowali, że nauczyciel wywołuje specjalnie tych chłopców, których rodziców podejrzewano o nieprzychylność względem Rosji. Jurek siedział posępny, z opuszczoną na piersi głową. Tomek z niepokojem spoglądał na drzwi, wiodące na korytarz.
„Może już niedługo do dzwonka na koniec lekcji? – rozmyślał. – Co się stanie, jeśli Jurek teraz oberwie dwóję z geografii?!”.
Sytuacja Jurka Tymowskiego naprawdę nie była godna pozazdroszczenia. Przecież i tak ze wszystkich przedmiotów otrzymywał zazwyczaj gorsze stopnie, nie mogąc opanować należycie akcentu w języku rosyjskim.
Krasawcew głęboko pochylony nad dziennikiem wciąż wodził po nim palcem; obecnie zatrzymywał go niemal wyłącznie przy nazwiskach rozpoczynających się od końcowych liter alfabetu. Przed chwilą wywołał do odpowiedzi Tatarkiewicza.
– Taka wsypa i to akurat przy końcu roku – szepnął Jurek. – Czuję, że pójdę następny…
– Zaraz powinien być dzwonek, może nie zdąży… – pocieszył go Tomek, chociaż sam nie wierzył już w szczęśliwe zakończenie lekcji.
Mimo woli spojrzał na nauczyciela. Właśnie wpisywał stopień Tatarkiewiczowi niemal dotykając nosem dziennika. To nasunęło Tomkowi szaleńczy pomysł. Nauczyciel chorował na oczy, z tego też powodu niedowidział, a dzisiaj, szczęśliwym zdarzeniem losu, nie miał okularów i całą jego uwagę pochłaniał dziennik, w którym z takim zapałem stawiał złe noty.
„Trzeba ratować Jurka za wszelką cenę, choćby przez wzgląd na jego ojca z determinacją – pomyślał Tomek. – Niech się dzieje, co chce! Raz kozie śmierć!”.
Krasawcew, w dalszym ciągu nie podnosząc głowy znad dziennika, zawołał:
– Tymowski!
– Siadaj! – syknął Tomek i zdobywając się na jak największy spokój, wyszedł zamiast Jurka na środek klasy.
Uczniowie zaciekawieni poruszyli się w ławkach, a potem zamarli w bezruchu. Zaległa grobowa cisza.
Widać było, że Krasawcew szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu. Ze złośliwym uśmiechem na twarzy zastanawiał się przez chwilę, jakim pytaniem ma pogrążyć nie lubianego przez dyrektora ucznia, po czym nie podnosząc ani nie odwracając głowy, mruknął:
– No, powiedz, jaki jest najdłuższy na Ziemi łańcuch wysp?
Przytomny, zawsze opanowany w niebezpiecznych chwilach Tomek dzielnie zwalczył drżenie głosu. Naśladując sposób mówienia Jurka, odparł:
– Najdłuższy na Ziemi archipelag tworzą wyspy japońskie. Towarzyszy on wschodnim wybrzeżom Azji, zamykając razem z Archipelagiem Malajskim cztery wielkie morza przybrzeżne: Ochockie, Japońskie, Żółte i Wschodniochińskie. Japonia obejmuje pięć większych wysp i około sześciuset mniejszych. Cztery z nich stanowią Japonię właściwą. Wyspy japońskie tworzą ostatni stopień lądu w stronę Oceanu Spokojnego, dlatego Japończycy nazywają swoją ojczyznę „Krajem wschodzącego słońca”.
Nauczyciel drgnął, niemile zaskoczony płynną, celującą odpowiedzią; zaraz też zadał drugie pytanie.
– Wymień najważniejsze wulkany Meksyku!
– Najważniejszymi wulkanami Meksyku są: Orizaba wysokości pięciu tysięcy pięćdziesięciu metrów i Popocatepetl, czyli Popo, mający wysokość pięć tysięcy czterysta pięćdziesiąt metrów. Zamykają one kotlinę Meksyku od południa i nadają jej krajobrazowi swoiste piękno.
Krasawcew głośno zasapał ze zdenerwowania. Druga odpowiedź była równie doskonała jak pierwsza. Zastanowił się dłuższą chwilę, w końcu zapytał podstępnie:
– Hm, powiedz ty mi, co uważasz za największe osiągnięcie świata w ostatnim dziesięcioleciu?
Tomek od razu wyczuł pułapkę. Cokolwiek odpowie, to Krasawcew i tak będzie mógł mu zaprzeczyć.
„Trzeba użyć fortelu, żeby zagiąć Piłę – pomyślał. Zaraz też przypomniał sobie artykuł w gazecie czytany kilka dni temu przez wujka i spokojnie odpowiedział:
– Największym osiągnięciem cywilizowanego świata w ostatnim dziesięcioleciu jest bez wątpienia budowa przez Rosję kolei transsyberyjskiej. Długość linii od Moskwy do Władywostoku wyniesie osiem tysięcy kilometrów. Tym samym będzie ona jedną z najdłuższych kolei na świecie.
Krasawcew siedział bez ruchu, jak rażony gromem. Skąd ten syn wywrotowca mógł odgadnąć, o co mu chodziło? Przecież w żadnym razie nie wypadało teraz zaprzeczyć. I choć stary, zapijaczony belfer nie wahał się stawiać złych not na polecenie dyrektora, to jednak celujące odpowiedzi słabego dotąd ucznia wzbudziły w nim uznanie. Nie, tego chłopaka nie mógł oblać mimo najszczerszych chęci.
„A czort z nim! Przecież jeden taki smyk nie może zaszkodzić potężnemu carowi” – pomyślał. Głośno zaś mruknął:
– Hm, masz szczęście, przygotowałeś się do repetycji… Poprawiłeś nawet nieco swój akcent. Wierzę, że mógłbyś znać geografię tak jak ten nicpoń Wilmowski, no, wracaj do ławki.
Tylko niezwykłość sytuacji powstrzymała Tomka od wybuchnięcia śmiechem. Krasawcew szybko postawił dobry stopień w dzienniku, a tymczasem wszyscy uczniowie chichotali już w najlepsze.
Naraz stała się rzecz straszna. Oto prymus Pawluk podniósł się szybko i zawołał:
– Panie profesorze, przecież to nie jest Tymowski!
Tomek zatrzymał się i przybladł. Wprawdzie w tym momencie Jurek siedzący w ławce tuż za Pawlukiem pociągnął go mocno za ucho, lecz było już za późno. Nauczyciel uniósł głowę znad dziennika. Spojrzał na Tomka. Nie był jednak pewny, czy go wzrok nie myli.
– Podejdź do mnie bliżej – powiedział.
Tomek przysunął się o dwa małe kroki.
– Jeszcze bliżej – mruknął Krasawcew, mocno mrużąc oczy.
Tomek stanął przy samej katedrze.
– Co to znaczy Wilmowski? – groźnie zapytał nauczyciel, spoglądając na chłopca. – Przecież wywołałem do odpowiedzi Tymowskiego!
– Niemożliwe, panie profesorze! Słyszałem wyraźnie moje nazwisko – odparł Tomek, obawiając się, czy głośne bicie serca nie zdradzi go przed nauczycielem.
– Głupstwa pleciesz! Wywołałem do lekcji Tymowskiego – oburzył się Krasawcew.
Pawluk chciał się odezwać, lecz Jurek pociągnął go za bluzę mundurka szepcząc: „Spierzemy cię na kwaśne jabłko, jeśli piśniesz choć jedno słowo, lizusie!”.
Niepewny siebie Krasawcew mierzył Tomka podejrzliwym wzrokiem. Może jednak przypadkowo pomylił nazwiska? Zastanawiał się, czy nie warto by przeprowadzić śledztwa.
– Bardzo przepraszam pana profesora, jeśli się przesłyszałem – Tomek zmienił taktykę obrony. – Tak bardzo chciałem odpowiadać jeszcze przed końcem roku… Zapewne ja się mylę, bo przecież pan profesor mylić się nie może.
Pod wpływem nieoczekiwanego pochlebstwa Krasawcew rozchmurzył się nieco. Wilmowski był doskonałym geografem, dlatego też zawsze wywoływał go do odpowiedzi podczas wizytacji. Zgorzkniały profesor miał mimo wszystko słabość do wesołego i roztropnego chłopca. Spojrzał więc na leżący na biurku zegarek. Zaraz powinien być dzwonek. Postanowił jeszcze przepytać Tymowskiego, przy którego nazwisku figurowała w jego notesie duża, czerwona kropka.
– No, Wilmowski! Uważaj ty lepiej na drugi raz, żebyś źle nie wylądował – powiedział surowym głosem.
Tomek odetchnął głęboko, jak człowiek wypływający na powierzchnię po długim przebywaniu pod wodą; zaraz poprawił mu się humor. Lada chwila odezwie się dzwonek i Jurek będzie uratowany. Dla zyskania na czasie ukłonił się nisko nauczycielowi. Udając wielką skruchę, powiedział:
– Tak mi przykro, proszę pana profesora, że sprawiłem niepotrzebnie tyle zamieszania. Serdecznie dziękuję za wybaczenie mi pomyłki. Jeszcze raz bardzo przepraszam pana profesora.
– No, dobrze już, dobrze Wilmowski – burczał Krasawcew. – Wracaj na miejsce. Tymowski, do lekcji!
Zanim jednak Jurek zdążył podejść do katedry, na korytarzu ostro zaterkotał dzwonek. Krasawcew momentalnie zapomniał o uczniu. Te go dnia musiał jeszcze odbyć wizyty pożegnalne przed wyjazdem na wakacje do Rosji. Szybko więc schował zegarek oraz notes do kieszeni i zatrzasnął dziennik. Mrucząc coś pod nosem, wybiegł z klasy.
– Uratowałeś mnie – szepnął Jurek do Tomka.
Wyszli razem na korytarz. Natychmiast otoczyli ich koledzy. Wszyscy winszowali Tomkowi odwagi i przytomności umysłu. Oczywiście byli mocno oburzeni zachowaniem się Pawluka. Proponowali zaraz dać „koca” lizusowi, lecz Tomek przerwał dyskusję, mówiąc:
– Nie zgadzam się na żadne bójki. Na pewno wyrzuciliby nas z budy i to tuż przed końcem roku. Pawluk tylko mnie chciał dopiec za to, że uczę się lepiej od niego. To sprawa między nami dwoma. Bądźcie spokojni, zemszczę się na nim, ale na razie to tajemnica. Zobaczycie, jak mu za to zapłacę!
Rozległ się dzwonek na nową lekcję. Uczniowie powrócili do klasy. Ku ogólnemu zdziwieniu, Tomek rozpoczął rozmowę z Pawlukiem, jak gdyby między nimi nie zaszło nic nadzwyczajnego. Przestraszony początkowo prymus rozruszał się widząc wesołość kolegi.
Tomek był naprawdę w doskonałym humorze. Z całkowitym spokojem oczekiwał na rozpoczęcie lekcji historii. Zapowiedziane przybycie inspektora odsuwało od niego i Jurka wszelkie niebezpieczeństwo. Przecież właśnie oporne przyswajanie przez uczniów historii Rosji budziło zastrzeżenia dyrektora szkoły. Nawet taki uczeń jak Tomek wolał nieraz oberwać dwóję, niż na przykład wyliczyć z pamięci poczet, znienawidzonej przez Polaków, panującej rodziny carskiej. Jasne więc było, że nauczyciel historii nie dopuści do kompromitacji przy inspektorze. Tomek był pewny, iż z tego powodu do odpowiedzi będzie wywołany oficjalny prymus klasy – Pawluk. W związku z tym obmyślił pewien plan zemsty i wesoło rozmawiał z lizusem, aby uśpić jego czujność.
Wtem otworzyły się drzwi klasy; wszedł nauczyciel historii w towarzystwie inspektora. Gdy tylko chłopcy usiedli po przywitaniu napuszonego Rosjanina, Tomek natychmiast wydobył z tornistra tekturowe pudełeczko. Ostrożnie uchylił podziurawioną szpilką przykrywkę. Na jego twarzy ukazał się szelmowski uśmiech. Olbrzymi chrząszcz jelonek – schwytany trzy dni temu podczas wycieczki z wujostwem za miasto – nic nie stracił ze swej żywotności mimo uciążliwej niewoli. Zaledwie Tomek uniósł wieczko pudełka, owad zaraz wysunął swe ogromnie rozwinięte żuwaczki, usiłując odzyskać wolność. Tomek wepchnął chrząszcza z powrotem do pudełeczka, po czym wsunął je do kieszeni.
Na pozór lekcja odbywała się tak jak w każdy zwykły dzień szkolny. Najpierw nauczyciel obszernie wyjaśnił nowy, ostatni w tym roku, fragment historii Rosji, nie zaglądając nawet do książki. Następnie, czego zazwyczaj nie czynił, zaczął przypominać chłopcom, jakie okresy już omówili; skończył dopiero wtedy, gdy inspektor spoglądając na zegarek oświadczył, że pragnąłby jeszcze przysłuchać się odpowiedzi któregoś z uczniów.
Był to znak dla Tomka. Zaledwie nauczyciel pochylił się nad dziennikiem, niby to zastanawiając się, kogo wywołać do lekcji, Tomek szybko wydobył z kieszeni pudełko. Przysunąwszy je do pleców Pawluka, uchylił wieczko. Wielki chrząszcz natychmiast skorzystał z upragnionej okazji; znalazł się na kołnierzu mundurka prymusa akurat w chwili, gdy nauczyciel wywołał go na środek klasy.
Pawluk zatrzymał się przed katedrą. Uniżenie ukłonił się inspektorowi i nauczycielowi. Na wszystkie pytania odpowiadał z niezwykłą płynnością, jakby czytał z książki. Teraz powtarzał bezbłędnie nową lekcję, stojąc wyprostowany jak struna. Nauczyciel z triumfującym uśmiechem spoglądał na wyraźnie zadowolonego inspektora.
Tomek, obserwując sukces nie lubianego kolegi, przeżywał prawdziwą burzę niepokoju.
„Co się stało z chrząszczem? – rozmyślał. – Lizus boi się wszelkich owadów. Co by to była za wspaniała zemsta, gdyby przestraszył się chrząszcza teraz, w czasie popisowego recytowania lekcji!”.
Chrząszcz jednak, nieczuły na prośby i zaklęcia Tomka, w dalszym ciągu nie dawał znaku życia. Gdy w końcu Tomek zaczął czynić sobie wyrzuty, iż zupełnie niepotrzebnie trudził się zbieraniem pożywienia dla niewdzięcznego owada – Pawluk naraz poruszył niecierpliwie głową.
Nadzieja wstąpiła w serce Tomka. Pawluk po raz drugi wstrząsnął głową, po czym przesunął dłonią po karku. Teraz wymarzone przez Tomka zdarzenia potoczyły się z szybkością spadającej lawiny. Oto Pawluk nerwowym ruchem cofnął dłoń i zaledwie ujrzał w niej chrząszcza, wrzasnął przeraźliwie, odruchowo wstrząsając ręką. Potężny chrząszcz uderzył w twarz inspektora, który podskoczył jak oparzony.
Wybuchła straszliwa awantura. Nauczyciel, nie mniej przestraszony od inspektora, ostro skarcił Pawluka i udzielił mu nagany. Z kolei giął się w ukłonach, przepraszając rozindyczonego zwierzchnika. Oczywiście był to już koniec lekcji, ponieważ zagniewany dygnitarz zaraz wyszedł z klasy, a za nim podążył wzburzony nauczyciel.
Po raz drugi tego dnia Tomek, pusząc się jak paw, przyjmował gratulacje od rozentuzjazmowanych przyjaciół. Oto za jednym zamachem zemścił się na podłym lizusie i dokuczył nauczycielowi, którego nadmierna gorliwość narażała go w domu na największe przykrości.
Po zakończeniu lekcji uradowani Tomek i Jurek razem wyszli ze szkoły.
TAJEMNICZY GOŚĆ
Tomek pożegnał się z Jurkiem, a sam przystanął przy małym zieleńcu na środku placu Trzech Krzyży. Zaczął rozmyślać, jak ma spędzić resztę popołudnia. Powrót do domu bezpośrednio ze szkoły w tak interesująco rozpoczętym dniu nie nęcił go zupełnie. Czerwcowa, słoneczna pogoda zachęcała przecież do spaceru po mieście. Pokusa była tym większa, że z placu Trzech Krzyży wystarczyło przejść jedynie przez jezdnię, aby znaleźć się w kipiących zielenią Alejach Ujazdowskich. Jeżeli nie skorzysta teraz z tak wspaniałej okazji, to potem w domu ciotka Janina, jak zwykle, wynajdzie tysiąc powodów, aby go już nigdzie nie wypuścić.
Długo rozważał wszystkie możliwości, lecz nie mógł jakoś powziąć decyzji. Ciotkę niełatwo było wprowadzić w błąd. Codziennie po powrocie dzieci ze szkoły uważnie wypytywała o zadane lekcje i otrzymane stopnie; niemal każda taka rozmowa kończyła się powiedzeniem:
„Teraz proszę pokazać dzienniczki”.
Jeżeli sprawozdania dzieci nie były zgodne z notatkami nauczycieli, następowała dłuższa rozprawa. Spóźniony powrót ze szkoły był tak samo ganiony i karany jak złe stopnie.
Irena, Zbyszek i Witek, dzieci ciotki Janiny, przyzwyczajeni od najmłodszych lat do surowości matki, łatwiej przystosowywali się do jej wymagań. Tomek jednak nie umiał nawet tak jak oni udawać skruchy. Dlatego też częściej otrzymywał kary.
Ciotka miała szczególne powody, aby zwracać na niego baczniejszą uwagę. Od chwili śmierci matki był właściwie sierotą i nie wiadomo, co by się z nim stało, gdyby wujostwo Karscy nie wzięli go na wychowanie. Matka Tomka umarła w dwa lata po ucieczce swego męża za granicę, który jedynie w ten sposób zdołał uniknąć aresztowania przez carskich żandarmów. Ciotka Janina, pamiętając o tragedii siostry, bardziej niż ognia obawiała się wszelkich spisków politycznych. Przecież udział w nich, w najlepszym razie, groził zesłaniem na Sybir.
Ku jej utrapieniu Tomek widział w ojcu bohatera i w najskrytszych marzeniach pragnął go naśladować pod każdym względem. Odziedziczył też zapewne po nim zdolności i zamiłowanie do nauki. Tak jak ojciec szczególnie interesował się geografią. Większość wolnego czasu spędzał na czytaniu różnych dzieł, w których znajdował opisy obcych krajów oraz zamieszkujących je ludów, a od książek napisanych przez polskich podróżników i odkrywców wprost nie mógł się oderwać. Więcej niż jego rówieśnicy wiedział również o smutnych dziejach Polski, zagarniętej od ponad stu lat przez wrogie mocarstwa. Matka do ostatnich dni swego życia uczyła go w domu prawdziwej historii Polski, przypominała mu również przy każdej okazji, że jego ojciec prześladowany był za walkę o niepodległość ojczyzny.
Nic też dziwnego, że Tomek nieraz otrzymywał złe stopnie z historii, którą znał z ust matki inną, niż uczono go w szkole. Napominany stale przez ciotkę, starał się ukrywać swą niechęć do tego przedmiotu, lecz nie zawsze mu się to udawało. Ze względu na to, że z innych przedmiotów otrzymywał dobre noty, wychowawca klasy orzekł, iż chłopiec wykazuje specjalnie złą wolę w nauce historii. Po każdej wywiadówce bojaźliwa ciotka zasypywała Tomka wyrzutami.
Ostatnie półrocze było dla niego szczególnie niepomyślne. Otrzymał naganę. Ciotka nie szczędziła mu tym razem ostrych wymówek, a nawet w uniesieniu zawołała:
„Skończysz tak jak twój ojciec!”.
Urażony tym Tomek zapytał:
„Ciociu, czy naprawdę uważasz, że mój ojciec zrobił coś złego?”.
„Wpędził do grobu twoją matkę, a moją siostrę!” – zawołała w gniewie.
Wówczas to przeżył Tomek, na równi z ciotką Janiną, wielką niespodziankę. Ślęczący zazwyczaj w milczeniu nad księgami buchalteryjnymi wuj Antoni z trzaskiem rzucił pióro na stół i chyba po raz pierwszy w życiu odezwał się do żony podniesionym głosem:
„Przestaniesz wreszcie dręczyć tego dzielnego chłopca? Dlaczego uparłaś się zabić to, co jest w nim najlepsze?”.
Ciotka oniemiała, a ze wszystkich obecnych przy tym wydarzeniu Tomek zdumiał się najbardziej. Całe zajście zostało jednak szybko zażegnane, gdyż wuj nerwowym ruchem poprawił na nosie okulary i znów pochylił się nad rozłożoną na stole księgą. Od tej pory ciotka zmieniła całkowicie swe postępowanie w stosunku do Tomka. Przestała go zapędzać do nauki historii, lecz tym bardziej ograniczała jego przebywanie poza domem. Dlatego też spacery po mieście i nauka jazdy konnej w ujeżdżalni stanowiły dlań szczególną pokusę.
Stał teraz na placu Trzech Krzyży i rozmyślał. Jeżeli zaraz wróci do domu, będzie musiał natychmiast zasiąść do odrabiania lekcji. Później czeka go repetycja z młodszymi braćmi ciotecznymi. Same nudy! Jakże przyjemnie byłoby pójść do Ogrodu Botanicznego! Co tu robić? W czasie tych zawiłych zmagań z sobą przyszła mu do głowy wspaniała myśl.
„Niech los rozstrzygnie, co ma być” – zadecydował.
Ruszył w kierunku najbliższej latarni ulicznej, szepcząc przy każdym kroku:
„Spacer, dom, spacer, dom, spacer, dom”, aż ku wielkiej swej radości zatrzymał się obok latarni na słowie „spacer”.
Odetchnął z ulgą, wdzięczny losowi za tak korzystne rozwiązanie zawiłego problemu. Raźnym krokiem ruszył w Aleje Ujazdowskie.
Wkrótce znalazł się w Ogrodzie Botanicznym i niebawem zapomniał o kłopotach czekających go po powrocie do domu. Usiadł w cichym zakątku. Odurzający zapach kwiatów i miły świergot ptactwa nastrajały go do przyjemnych rozmyślań. W takich chwilach ogarniała go zazwyczaj ogromna tęsknota za nie znanym niemal zupełnie ojcem. Przymykał oczy… W wyobraźni jego rysował się mocno zamglony obraz wysokiego mężczyzny, którego twarzy nie mógł sobie przypomnieć. Nie wiedział nawet, gdzie on teraz przebywa i co porabia. Sprawy te ciotka Janina utrzymywała w ścisłej tajemnicy. Listy od ojca przychodziły bardzo rzadko, lecz za to co pół roku listonosz przynosił ciotce wezwanie na główną pocztę. Po każdym takim wezwaniu zaopatrywała dzieci w nową garderobę. Był to widomy znak, że ojciec Tomka nadesłał pieniądze.
Karscy traktowali Tomka na równi z własnymi dziećmi. Jedynym wyróżnieniem były prywatne lekcje języka angielskiego, na które Tomek uczęszczał do rodowitej Angielki osiadłej w Warszawie. W stosunku do możliwości zarobkowych wujka Antoniego opłata za naukę języka obcego stanowiła pokaźny wydatek. Dlatego Tomek był przekonany, że korzystał z tego przywileju na wyraźne życzenie swego ojca. Pragnął więc sprawić mu przyjemność i uczył się bardzo pilnie. Z uporem wkuwając słówka, myślał: „Niech wie, że go kocham”.
Teraz, siedząc w parku na ławce, układał w myśli swoją pierwszą rozmowę z ojcem, gdy go kiedyś zobaczy. Oczywiście rozmowa potoczy się po angielsku, ponieważ ojciec na pewno będzie ciekaw wyników tak kosztownej nauki. Zadawał więc sobie pytania, odpowiadał na nie, wyszukując trudniejsze wyrazy w słowniczku i nawet nie spostrzegł, jak minęły trzy godziny. Do ogrodu przybywało coraz więcej ludzi. W końcu nawet zamyślony Tomek zwrócił na nich uwagę.
„Pewno już bardzo późno – pomyślał. – Ciotka Janina będzie się znów gniewała…”.
Zaraz też zaczął się zastanawiać, czy otrzyma karę. Nieoczekiwanie wzrok jego zatrzymał się na zielonych krzewach.
„Ha, skoro los doradził mi udać się na spacer, niech więc wyjaśni teraz niepewność„ – zadecydował i natychmiast zerwał małą gałązkę. Obrywając listek po listku, powtarzał:
„Będzie kara, nie będzie, będzie, nie będzie…”.
Zrobiło mu się weselej na duszy, gdy rzucał na ziemię ostatni listek. Mówił on, że kary nie będzie. Z kolei zaczął rozważać, dlaczego miałaby go ominąć? Przecież ciotka zwracała wielką uwagę na punktualne przychodzenie ze szkoły.
„Może ciotkę rozbolała głowa? – monologował. – Jeżeli położyła się do łóżka, to mogę nie otrzymać kary. A może wyszła po zakupy i nie zapyta, czy wróciłem punktualnie?”.
Postanowił przekonać się jak najprędzej o prawdziwości wróżby; pospieszył w kierunku domu. Z Alei Ujazdowskich na ulicę Mokotowską nie było zbyt daleko, wkrótce więc zatrzymał się niezdecydowanie przed bramą. Co będzie, jeśli wróżba zawiedzie? Mimo wszystko nie lubił, gdy ciotka denerwowała się na niego. Nie mógł już dłużej znieść niepewności. Przebiegł przez bramę i przystanął na skraju podwórka. Spojrzał w kierunku mrocznych zazwyczaj okien drugiego piętra; ogarnął go niepokój. W saloniku paliło się jasne światło. Był to widomy znak, że w mieszkaniu wujostwa działo się coś niecodziennego. Jakże więc mogła minąć go kara?
„Niedobrze, oj, naprawdę niedobrze – zmartwił się. – Więc jednak wróżba zawiodła. No tak, przecież dzisiaj jest sobota, a ciocia zawsze twierdzi, że najodpowiedniejszymi dniami do spełniania się wszelkich wróżb są poniedziałki, środy i piątki. Że też nie pomyślałem o tym wcześniej!”.
Zrezygnowany i przygotowany na najgorsze wszedł na drugie piętro. Nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła jego cioteczna siostra, Irena.
– Gdzie byłeś tak długo? – zagadnęła podnieconym głosem.
Tomek machnął ręką i mruknął:
– Los wystrychnął mnie na dudka. Zapomniałem, że dzisiaj jest sobota…
– Co ty bredzisz? – niecierpliwiła się Irena.
– Czy ciocia bardzo się gniewa? – zapytał Tomek, nie zwracając uwagi na jej słowa.
– Nie wiadomo, bo już trzy godziny razem z ojcem siedzą zamknięci w saloniku z jakimś bardzo tajemniczym gościem.
Tomek odetchnął pełną piersią. Natychmiast odzyskał humor. Więc jednak wróżenie na listkach okazało się najprawdziwsze ze wszystkich znanych mu sposobów.
– A gdzie są Witek i Zbyszek? – zwrócił się do dziewczynki, zaintrygowany jej podnieceniem.
– Podglądają przez dziurkę od klucza – pospiesznie wyjaśniła Irena.
– Oberwą za to burę, jeśli ciocia zauważy. Tak jakby nigdy nie widzieli gości! I ty pewno też podglądałaś?
– Ho, ho! Pan Tomasz coś bardzo dzisiaj ważny! – odparła z przekąsem. – Wobec tego nic więcej się ode mnie nie dowiesz!
– I tak nie wytrzymasz, więc lepiej gadaj wszystko od razu.
– Zaraz poprosisz o zapisanie cię w kolejkę do dziurki od klucza, gdy usłyszysz, że to nie jest taki sobie zwykły gość. Kiedy wszedł do przedpokoju, to po prostu zapachniało prawdziwą dżunglą.
– Może się poperfumował? – zażartował chłopiec.
– Głuptas jesteś! – oburzyła się. – Wcale nie chodzi tu o zapach. Wygląda tak, jakby przed chwilą wrócił z samego serca Afryki.
– No i co było dalej? – pytał Tomek.
– Powiedział coś mamusi, ona omal nie zemdlała i zawołała: „Antosiu, Antosiu! Chodź prędzej, mamy niezwykłego gościa!”. Potem w trójkę zamknęli się w saloniku i rozmawiają do tej pory.
Twarz Tomka pokryła się bladością. Tornister wysunął mu się z ręki na podłogę. Nieoczekiwana myśl wywoła u niego wielkie wzruszenie.
– Irka, czy na pewno nie wiesz, kto to jest? – zawołał przejęty.
– Przecież powiedziałam, że nie wiem. No, ale pan Tomasz też się już zainteresował naszym gościem!
Tomek stłumił wzruszenie. Pomyślał, że gdyby to był jego ojciec, wuj i ciotka nie zachowaliby tego w tajemnicy przed własnymi dziećmi. Popatrzył więc na Irkę i z udaną obojętnością powiedział:
– Ciekawość ciekawością, a podsłuchiwanie i podglądanie przez dziurkę od klucza nie zasługuje na pochwałę. Skoro jednak to robicie, lepiej będzie, jeśli razem oberwiemy burę.
– Obłudnik! Ale nie traćmy cennego czasu – roześmiała się Irena. – Zanieś tornister do pokoju i chodźmy na punkt obserwacyjny.
Na palcach weszli do jadalni. Zbyszek pochylony wpatrywał się w dziurkę od klucza. Witek, stojąc przy nim, dawał ręką znaki, by zbliżyli się do nich.
– Co tam się dzieje? – cicho zapytała Irena.
– Mama płacze, a ojciec chodzi po pokoju, wymachuje rękami i mówi. Gość zasłuchany siedzi w dalszym ciągu w fotelu! O, teraz się odezwał – informował Zbyszek.
Tomek stuknął go w ramię i dał na migi do zrozumienia, że chce spojrzeć przez dziurkę od klucza. Zbyszek tylko machnął ręką, by mu nie przeszkadzano. Tomek zniecierpliwiony ujął go za ucho i odciągnął od drzwi. Pochylił się, przymknął lewe oko, aby lepiej widzieć. W fotelu siedział wysoki mężczyzna. W spalonej słońcem twarzy błyszczały jasne, duże oczy. Tłumaczył coś zapłakanej ciotce. Tomek zapragnął za wszelką cenę usłyszeć, co on mówi. Przycisnął więc ucho do dziurki od klucza.
– Czy nie byłoby lepiej dać chłopcu możność powzięcia decyzji? – pytał nieznajomy.
W tej chwili Tomek syknął z bólu i uderzył głową o klamkę. Przestraszony odskoczył od drzwi, a Zbyszek, trzymając jeszcze w ręku szpilkę, którą go ukłuł, pochylił się natychmiast do dziurki. Zanim Tomek zdążył się zemścić, Zbyszek uderzony drzwiami w głowę usiadł na podłodze. W progu stanął wuj Antoni.
– Co tu się dzieje? – powiedział. – Irenko, zajmij się chłopcami, a ty, Tomku, skoro już wróciłeś do domu, chodź do nas do saloniku.
Tomek wszedł niepewnym krokiem do pokoju. Coś nie bardzo wyglądało na to, aby miała go minąć kara. Na wszelki wypadek zatrzymał się w pobliżu drzwi. Mimo obawy ciekawie spojrzał na tajemniczego gościa, mówiąc:
– Dobry wieczór!
– To jest właśnie nasz wychowanek, Tomasz Wilmowski – rzekł wuj Antoni, a zwracając się do chłopca, dodał: – Tomku, pan Jan Smuga, przyjaciel twego ojca, przyjechał do ciebie w jego imieniu!
– Przyjaciel ojca! – zawołał Tomek i nagle odwrócił głowę, powstrzymując łzy cisnące się mu do oczu.
Smuga zbliżył się do niego. Bez słowa przygarnął go do siebie. Przez dłuższą chwilę w saloniku panowała cisza. Potem gość wziął Tomka za rękę i posadził przy sobie w fotelu. Dopiero teraz odezwał się:
– Sprawiłeś mi, Tomku, miłą niespodziankę. Ojciec opowiadał o tobie jako o małym jeszcze chłopcu. Tymczasem jesteś już niemal okazałym kawalerem i to nawet dzielnym według zapewnień wujostwa. Twój ojciec na pewno się z tego ucieszy. Czy domyślasz się, dlaczego przysłał mnie w swoim zastępstwie?
Tomek rozpromienił się słysząc pochwałę. Mężnie zapanował nad wzruszeniem i odpowiedział:
– Domyślam się, proszę pana. Ojciec musiał uciekać z kraju, żeby uniknąć aresztowania za udział w spisku przeciwko carowi. Pewnie teraz też nie byłby tutaj bezpieczny.
– To prawda, Tomku. Gdyby wrócił do Polski, zostałby aresztowany. Dlatego nie może do ciebie przyjechać.
– Wiem, proszę pana.
– Czy chciałbyś zobaczyć się z ojcem?
W pierwszej chwili Tomek aż zaniemówił ze wzruszenia na samą myśl o ujrzeniu wytęsknionego ojca. Potem zawołał jednym tchem:
– Och, tak, bardzo bym chciał! Wymyśliłem nawet na to sposób, tylko…
– Co „tylko”? – podchwycił Smuga, pilnie go obserwując.
– Tylko żal mi było cioci i wujka – dokończył Tomek.
– Nie rozumiem, co masz na myśli, może wytłumaczyłbyś mi to jaśniej.
Tomek niepewnie spojrzał na ciotkę, która widząc jego niezdecydowanie, uśmiechnęła się do niego i zachęciła:
– Pan Smuga jest przyjacielem twego ojca, Tomku. Poza tym przyjechał do ciebie w jego imieniu. Trzeba odpowiedzieć szczerze, jeśli pyta.
– Może to niezbyt mądre, ale chciałem zrobić coś takiego, żebym też musiał uciekać za granicę – szybko odparł Tomek, widząc, że ciotka wcale się na niego nie gniewa.
– No, no, to zaczyna być bardzo ciekawe. Co miałeś zamiar zrobić? – indagował dalej zaintrygowany Smuga.
– Postanowiłem napisać w szkole na tablicy: „Precz z tyranem carem”. Myślałem, że wtedy na pewno będą mnie chcieli aresztować, i już miałbym powód do ucieczki.
– I ty byłeś gotów to zrobić, Tomku? – zawołała ciotka z przerażeniem.
Zmieszany Tomek z trudem zdobył się na odwagę – zarumieniony wyjaśnił:
– Nawet zrobiłem, ciociu. Akurat tego dnia lizusa Pawluka nie było w szkole. Na całe szczęście, gdy wychowawca wszedł do klasy przestraszyłem się i szybko starłem tablicę. Przypomniałem sobie, że mógłbym ciebie wpędzić do grobu, tak jak tatuś mamę…
Ciotka oniemiała, a tymczasem Smuga zapytał ostrożnie:
– Kto ci powiedział, że twój ojciec wpędził matkę do grobu?
– Ciotka Janina – mruknął Tomek, czując, że palnął głupstwo.
Smuga spojrzał na Karską. Zaczęła płakać. Dopiero po dłuższej chwili powiedziała usprawiedliwiająco:
– Przecież mówiłam panu, jak bardzo boję się o chłopca. On jest stanowczo nad wiek rozwinięty umysłowo i naprawdę za wiele myśli… o tym. Sam pan teraz miał dowód!
– Droga pani, Andrzej ma wiele wdzięczności dla państwa za opiekę nad Tomkiem – odparł Smuga. – Należy pamiętać, że żona Andrzeja gorąco była zainteresowana polityczną działalnością męża. Pod grozą aresztowania słusznie poparła projekt ucieczki z kraju. Przecież w najlepszym razie groziło mu zesłanie na Sybir… Przed przybyciem do państwa widziałem się z dawnym przyjacielem Andrzeja. Potwierdził nasze przekonanie, że jego przyjazd do Polski jest w dalszym ciągu niemożliwy. To znów, co Tomek mówił nam o swoich planach, wydaje mi się argumentem, który powinien panią przekonać, że lepiej i nawet… bezpieczniej będzie przyjąć propozycję ojca.
Ciotka Janina zasłoniła twarz rękoma. Milczący dotąd wuj Antoni podniósł się z krzesła i podszedł do chłopca.
– Tomku, chcemy cię o coś zapytać, lecz zastanów się dobrze, zanim odpowiesz. Jak słyszałeś, ojciec twój nie może powrócić do kraju, gdyż naraziłby się na przykrości. Tęskni jednak za tobą i chciałby cię mieć przy sobie. My znów nie mniej cię kochamy; wychowaliśmy cię na równi z własnymi dziećmi… Trudno nam się dzisiaj pogodzić z myślą, że masz odjechać od nas w świat. Ale chcemy jedynie twego dobra. Dlatego muszę dodać, że nawet gdybyś się zdecydował pojechać do ojca, to zawsze możesz powrócić do nas jak do własnego domu. Jesteś już dość mądrym chłopcem. Postanowiliśmy więc dać ci możność wyboru. Powiedz: wolisz zostać z nami, czy też chciałbyś pojechać do ojca?
Myśl, że wkrótce może ujrzeć ojca, za którym tęsknił przez tyle długich lat, podnieciła Tomka i napełniła wielką radością. Mimo to przywykł uważać wujostwo za swych rodziców. Oni go również kochali. Przecież ciotka bez przerwy wyciera oczy chusteczką, a milczący zazwyczaj wujek wygłasza do niego niemal przemowę i to bardzo wzruszonym głosem.
Tomkowi trudno było powziąć decyzję. Co tu powiedzieć? W końcu zapytał Smugę:
– Czy pan jest pewny, że tatuś pozwoli mi przyjechać do wujostwa, gdy zechcę ich odwiedzić?
– Jestem tego zupełnie pewny – odparł Smuga z powagą.
– Jeśli tatuś za mną tęskni, to bardzo chciałbym do niego pojechać. Do wujostwa będę stale przyjeżdżał – zadecydował Tomek.
Ciotka Janina ponownie się rozpłakała, potem uściskała go i wycierając oczy chusteczką, wyszła z pokoju, aby wydać dyspozycje do przygotowania kolacji. Irka, Zbyszek i Witek, powiadomieni o wyjeździe Tomka do ojca, wbiegli do saloniku. Po przywitaniu gościa najstarsza z rodzeństwa i najsprytniejsza Irka zwróciła się do Smugi:
– Proszę pana, gdzie przebywa teraz Tomka ojciec? Przecież nie wiemy nawet, dokąd braciszek wyjedzie.
– Na życzenie pani Karskiej nie poinformowałem o tym Tomka w czasie naszej rozmowy. Woleliśmy, aby nie miało to wpływu na jego decyzję. Obecnie nie ma już potrzeby zachowywania tajemnicy.
– Naprawdę zapomniałem o to zapytać – zawołał Tomek. – Tyle niezwykłych i ważnych nowin naraz… Gdzie jest tatuś, proszę pana?
– Oczekuje nas w Trieście nad Morzem Adriatyckim – wyjaśnił Smuga.
– Triest znajduje się w Austro-Węgrzech – rzekła Irenka zadowolona, że może się pochwalić swymi wiadomościami geograficznymi.
– To my tam będziemy mieszkali? – zdziwił się Tomek.
– Nie, nie będziemy mieszkali w Trieście – zaprzeczył Smuga. – Muszę najpierw opowiedzieć ci co nieco o przeżyciach twego ojca, żebyś wszystko należycie zrozumiał. Po ucieczce za granicę tęsknił bardzo za twoją matką i tobą. Miał zamiar zabrać was do siebie, lecz nim zdążył zgromadzić odpowiednie fundusze, matka twoja nieoczekiwanie umarła. Od tej pory jedynie włóczęga po świecie ułatwiała mu zapomnienie o nieszczęściu. Przypadek zrządził, że w owym czasie poznał jednego z pracowników Hagenbecka. Musisz wiedzieć, że Hagenbeck posiada wielkie przedsiębiorstwo zajmujące się sprowadzaniem zwierząt ze wszystkich części świata do cyrków i ogrodów zoologicznych. Ponieważ pracownik poznany przez ojca wybierał się na dłuższą wyprawę po zwierzęta do Ameryki Południowej, twój ojciec, jako geograf, postanowił również wziąć udział w tej wyprawie. Od tego czasu minęło już sześć lat. Ojciec twój stał się znanym łowcą dzikich zwierząt i zaprzyjaźnił się z tym pracownikiem Hagenbecka. Obecnie na statku specjalnie przystosowanym do przewozu zwierząt mają wyruszyć na wielkie łowy do Australii. Hagenbeck zakłada olbrzymi ogród zoologiczny w Stellingen pod Hamburgiem, gdzie najrozmaitsze zwierzęta będą żyły w warunkach najbardziej zbliżonych do naturalnych. Do tego właśnie ogrodu ojciec twój razem z przyjacielem zobowiązali się dostarczyć niektóre zwierzęta z Australii.
– To i ja pojadę do Australii?! – zawołał Tomek niedowierzająco.
– Tak. Pojedziesz z ojcem do Australii łowić dzikie kangury.
Tomek z wielkiego wrażenia zaniemówił na chwilę. Usłyszane wiadomości przechodziły najśmielsze jego marzenia.
Witek i Zbyszek słuchali tych nowin, chłonąc każde słowo gościa z otwartymi ze zdziwienia ustami. Jedynie Irka wpadła na myśl zadania Smudze pytania:
– Proszę pana, a kto jest tym przyjacielem ojca Tomka?
– Nie domyślasz się? – odparł pytaniem Smuga.
– To pan jest nim właśnie! – triumfująco orzekła Irenka. – Kiedy pan tylko wszedł do przedpokoju, od razu wydało mi się, że zapachniało dżunglą. Tak sobie zawsze wyobrażałam wielkich podróżników.
*** koniec darmowego fragmentu ***
zapraszamy do zakupu pełnej wersji