Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tomko Prawdzic - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tomko Prawdzic - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 266 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Ża­den wiel­ki czło­wiek nie uro­dził się jesz­cze bez zwia­stu­ją­cych go świa­tu prze­po­wied­ni – jest to rzecz do­wie­dzio­na. Ce­lem tych pro­roctw, któ­re się do­pie­ro naj­ja­śniej tłu­ma­czą, gdy ich tłu­ma­cze­nie na nic się już ni­ko­mu nie­przy­da­ło , jest za­pew­ne: świat uprze­dzić, aby go bo­ha­ter z nie­nac­ka nie za­szedł, i pal­pi­ta­cją ser­ca nie na­ba­wił.

Czy­taj­cie Plu­tar­cha, Kor­ne­liu­sza Ne­po­sa, lub zresz­tą ja­kie­kol­wiek ży­wo­ty sław­nych lu­dzi daw­ne­go au­to­ra­men­tu, a prze­ko­na­cie się, że każ­dy z nich oznaj­mił się we śnie, na ja­wie, ja­kiem sym­bo­licz­nem ma­rze­niem, lub brze­mien­nym w zna­cze­nia wy­pad­kiem. Sta­ro­żyt­ni, któ­rych przy­wy­kli­śmy sza­no­wać, nie pu­ści­li w świat żad­nej bio­gra­fji bez tego na­głów­ka; my po czę­ści ich na­śla­du­jąc, po czę­ści dla tego, że nie­chcą­cy im je­ste­śmy po­dob­ni jako lu­dzie, po czę­ści dla tego, że choć nie po­win­ni­śmy tro­che wie­rzym jesz­cze w prze­zna­cze­nie; my tak­że utrzy­mu­je­my jak oni, że wiel­kich lu­dzi ko­leb­ka cu­da­mi się ota­cza, i wpa­tru­je­my się w ju­trzen­kę, gdy nam oznaj­mią o ma­ią­cem wscho­dzić słoń­cu.

Nasz tak­że bo­ha­ter – –

Ale nie po­wie­dzie­li­śmy jesz­cze o tem, że mamy dla was bo­ha­te­ra w kie­sze­ni.

Stój­my więc, a wprzód nim opi­sze­my jak on się świa­tu za­po­wie­dział; wy­łuszcz­my more an­ti­quo i przez usza­no­wa­nie dla sa­mej Lo­gi­ki, kto on był i z kogo się ro­dził.

Pro­ce­den­cja bo­ha­te­ra jest rze­czą wiel­kiej wagi, już… dla­te­go, aby rze­czy­wi­stą jego exy­sten­cję do­wio­dła tym, któ­rzy go­to­wi w nią uwie­rzyć; już żeby na­sza klej­not­na szlach­ta nie krzy­wi­ła się są­dząc, że ją czę­stu­je­my ja­kimś sze­re­pet­ką, któ­ry wy­padł sro­ce z pod ogo­na. – Da­ruj­cie mi to wy­ra­że­nie, nie jest ono na­sze i nie pierw­szy się raz dru­ku­je, mamy za sobą po­wa­gę au­to­ra So­pli­cy, któ­ry tak­że nie wy­padł sro­ce z pod ogo­na.

Za­cznij­my więc od pro­ce­den­cji, ge­ne­alo­gji i zwy­kłe­go wstę­pu. –

Na po­czci­wej Li­twie, któ­rą po­wszech­nie mają za mniej ucy­wi­li­zo­wa­ną od resz­ty tego świat­ka, któ­re­go była nie­gdyś czę­ścią, żyła za­cna ro­dzi­na Praw­dzi­ców. Bied­na na­sza Li­twa, że tro­chę prze­cią­gle wy­ma­wia, że czę­sto da, że nie mu­ska czu­pry­ny wy­myśl­nie uży­wa­jąc grze­bie­nia pię­ciu swych pal­ców, a jeź­dzi ka­ła­masz­ka­mi wszy­scy ją mają po­wszech­nie za mniej ucy­wi­li­zo­wa­ną. Boże od­puść po­twar­com! dla nich cy­wi­li­za­cja cała w kra­wiec­kich no­ży­cach, lanc­mi­strzow­skich kry­gach i wie­deń­skich ko­czach.

Na Li­twie tedy żyli pań­stwo Praw­dzi­co­wie. Wie­cie bez po­chy­by, że to sta­ry ród szla­chec­ki? Wszak­że mu­sie­li­ście czy­tać her­barz przy­najm­niej Nie­siec­kie­go pod pre­te­xtem hi­stor­ji a w isto­cie dla tego, że te­raz zno­wu w mo­dzie her­by i her­ba­rze. Wie­cie więc, że herb Praw­dzic (tak na­zwa­ny dla­te­go, że praw­dy w po­da­niach o nim do­py­tać się trud­no) po­cho­dzić ma z Da­cji, i że na nim wy­obra­żo­ny jest Lew. Nie Lew, jaki bywa po pro­stu w na­tu­rze, ale ów kon­wen­cjo­nal­ny he­ral­dycz­ny le­wek z wy­wie­szo­nym ję­zycz­kiem, z za­krę­co­nym wy­twor­nie ogon­kiem, ufry­zo­wa­ny sta­ran­nie i umie­ją­cy słu­żyć na dwóch ła­pach jak szpi­ce. Ten Lew, mówi Je­zu­ita Nie­siec­ki, trzy­ma w ła­pach Praw­dę, a ta praw­da jest że­la­zna!

Za­krzy­czy­cie mnie pew­nie py­ta­niem jak wy­glą­da owa praw­da? co to jest praw­da? Ale stój­cie! Ta że­la­zna Nie­siec­kie­go praw­da wy­glą­da­ją­ca na kształt ob­wa­rzan­ka (kształt sym­bo­licz­ny) jest z ro­dza­ju sto­ło­wych prawd, co to je kład­ną pod bu­tel­ki i szklan­ki, aby do­brze wy­cho­wa­ni lu­dzie me po­pla­mi­li do­brze wy­pra­ne­go ob­ru­sa. Jest to tedy tyl­ko pod­staw­ko­wa, nędz­na, bied­na praw­da, o któ­rą i py­tać nie war­to.

Praw­dzi­ce zaś wy­wo­dzą się od owe­go An­dro­kle­sa (zo­bacz w wy­pi­sach na kla­sę dru­gą) któ­re­go nasz Nie­siec­ki prze­zwał An­dro­dem, a któ­ry w Afry­ce Lwa ule­czył, za co Lew wspa­nia­le mu się od­wdzię­cza­jąc, po­ca­ło­wał go po­tem w rękę przed pro­kon­su­lem i zgro­ma­dzo­nym lu­dem. Pro­kon­sul za­raz jako człek do­myśl­ny (pi­sze Okol­ski, kto­ry o tem wie naj­le­piej, bo mu to krew­ni bli­scy An­dro­kle­sa roz­po­wia­da­li) stan­te pę­tle, nadał nie tyl­ko Lwa na wła­sność An­dro­kle­so­wi, ale mu go za herb przy­zna­czył mó­wiąc: Słu­chaj chłop­cze! Jak her­bów za­czną uży­wać, co ja jut prze­czu­wam, twoi po­tom­ko­wie będą mie­li go­to­wy.

An­dro­kles ukło­nił się, scho­wał nada­nie do pu­gi­la­re­su i na­tem się skoń­czy­ło.

A że wszyst­ko to nie­praw­da, po­lo­in­ko­wie An­dro­kle­sa, któ­re­go na świe­cie nie­by­ło, zo­wią się Praw­dzi­ca­mi. Zda­je się lo­gicz­nie.

Tych Praw­dzi­ców nie­tyl­ko u nas w Pol­sce, ale po ca­łej Eu­ro­pie peł­no było: Me­ni­no­wie w Etrur­ji, Hra­bio­wie de Din­he­im nad Re­nem i t… d… wszyst­ko to Praw­dzi­ce, An­dro­kle­so­wi­cze. Któ­ryś z tych Lwów, oże­nił się z dzie­dzicz­ką (her­bow­ną) czer­wo­ne­go muru: od­tąd mur czer­wo­ny za­kry­wa­ją­cy pół Lwa (dla przy­zwo­ito­ści; zja­wił się na her­bie.

Któ­ryś z nad­reń­skich Din­hej­mów zno­wu, oże­nił się z cór­ką Jana Praw­dy hra­bi na Szcza­wi­nie i Trąb­kach, sę­dzie­go ziem­skie­go Go­styń­skie­go; a gdy da­wa­no w łapy Din­hej­ma pan­nę Praw­dzian­kę, wło­żo­no i w łapy her­bow­ne­go Lwa praw­dę, aby jego tak­że czemś za­spo­ko­ić. Z tąd kon­fi­gu­ra­cja her­bu, jaką ją dziś szczę­ście mamy oglą­dać. Lew tyl­ko jak­by nie­rad z owej nie­po­żyw­nej że­la­znej praw­dy, skrzy­wił się za­raz i do­tąd się krzy­wi.

Praw­dzi­ce pi­sa­li się z Trą­bek, z Ła­bi­czy­na, z Gol­cze­wa, ze Szcza­wi­na, a tak się z cza­sem roz­mno­ży­li (meto fa­ten­te)

że z nich wy­ro­sło kil­ka­dzie­siąt fa­mil­ji. Nasi Praw­dzi­ce mie­li przy­do­mek Łasz­czów, a któż z was zno­wu nie­wie, że pierw­szy Łaszcz za Zyg­mun­ta III. pod­go­lił so­bie czu­pry­nę?

Byt to wy­pa­dek na po­zór drob­ny, ale ogrom­ne ma­ją­cy w isto­cie zna­cze­nie: pierw­szy co so­bie łeb pod­go­lił, czuł że ta moda od­po­wia­da­ła po­trze­bie wie­ku, że już za Zyg­mun­ta III. le­d­wie tro­che czu­ba róż­ni­ło nas od miesz­ka­ją­cych… u Bo­ni­fra­trów. Wiek Zyg­mun­ta III. i sym­bo­licz­ny Łaszcz po­czy­na­ją epo­kę upad­ku. Nie­ste­ty! trwał jesz­cze dla pod­go­lo­nych czu­pryn mię­so­pust dłu­go, a pra­wnu­kom do­pie­ro zo­sta­ły – po­piół i śle­dzie.

Sta­ry pan Praw­dzie miał imię Bar­tło­miej; ślicz­ne imię hrecz­ko­sie­ja, imię, z któ­rem złym go­spo­da­rzem być nie moż­na, bo ci nie­ustan­nie przy­po­mi­na, że na imie­ni­ny pierw­sze żyt­ko po­siać po­wi­nie­neś.

On był Bar­tło­miej, ona mia­ła imię Han­na. Jej­mość rów­nie do­bra szlach­cian­ka ro­dzi­ła się z Le­li­wy, a po ojca uży­wa­ła Roli (na pie­cząt­ce, gdyż oj­ciec nie­zo­sta­wił jej ani za­go­na); na­zy­wa­ła się na­wet Ro­lan­ka. Po­czci­wy to był ród.

Dziw­nym skła­dem oko­licz­no­ści, mat­ka Praw­dzi­ca sta­re­go była z domu Kro­jów (alias Le­miesz choć to nie wszyst­ko jed­no) co we­dle nie­któ­rych do­wo­dzi­ło no­bi­li­ta­cję od płu­ga, na co nosy krzy­wio­no, wo­ląc gry­fy i ja­strzę­bie od po­czci­we­go płu­ga, da­ją­ce­go chleb i zna­czą­ce­go pra­cę!

Mó­wię wam za­praw­dę, że nie dar­mo nasi her­bo­lo­go­wie zwłasz­cza Okol­ski, mó­wią za­wsze o cha­rak­te­rze ro­dów – o! nie­dar­mo!

Lu­dzie co no­si­li w her­bach Rolę, Kro­ję, z ojca w syna byli go­spo­da­rza­mi. Wy­rwał ci się nie­kie­dy i z tego spo­koj­ne­go gniaz­da za­wa­dy­ja, pa­li­wo­da, rę­bacz, wo­jak, ale to ogól­ne­go nie ła­ma­ło pra­wi­dła: dom prze­cie był go­spo­dar­ski.

Ma­cie tedy już do sy­to­ści o przod­kach i an­te­na­tach, może na­wet za wie­le, ale nie chcia­łem po­zo­stać w tyle od in­nych hi­sto­ry­ków na­szych, któ­rzy do ży­wo­ta bo­ha­te­ra bez tego wstę­pu, jak do obia­du bez kie­li­cha wód­ki przy­stą­pić nie umie­ją.

Dla cze­góż­by do­praw­dy ży­cie dzia­dów nie mia­ło w pe­wien spo­sób ob­ja­śniać hi­stor­ji wnu­ków. Wszak, do­wia­du­je­cie się, kto ro­dzi ko­nia, gdy go do sta­da ku­pić ma­cie, py­ta­cie się tak­że, jaka krew w jego ży­łach pły­nie? 1 my­śmy tro­chę ko­nie pod pew­ne­mi wzglę­da­mi.

Nasi przod­ko­wie dają nam na­rzę­dzia, któ­re­mi du­sza od Boga ze­sła­na ma się świa­tu ob­ja­wić. Waż­ne są i one (ja zu­peł­nie poj­mu­ję dla cze­go sta­ro­żyt­ni ja­cyś pra­wo­daw­cy krzy­we i sła­be dzie­ci to­pić ka­za­li jak ko­cię­ta) – Ary­sto­kra­ci nasi mają wiel­ka słusz­ność, że się z przod­ków chlu­bią: mię­so, cia­ło, by­dlę­cą swą cześć są im prze­cie win­ni; boć spo­dzie­wa­ni się, że nie my­ślą im dzię­ko­wać za du­szę, któ­rą Pan Bóg jed­na­ką i rów­ną każ­de­mu daje.

Bar­tło­miej Praw­dzie, do­żył na­szych cza­sów w świę­tej pro­sto­cie, świę­tej wier­no­ści, nie­win­no­ści i po­ko­ju, a obrzy­dze­niu tych sza­tań­skich in­wen­cji, któ­re­mi młod­sze po­ko­le­nie za­chwy­ca się jako po­stę­pem.

Miał on na Li­twie wio­secz­kę jak wszyst­kie na­sze: z jed­nej stro­ny lasy, z dru­giej bło­ta i sia­no­żę­cie, środ­kiem po­let­ki i wio­ska z dwu­dzie­stu zło­żo­na cha­tek, czar­nych, dym­nych, ni­skich, bied­nych. W koń­cu jej sia­ła kar­czem­ka i ko­ścio­łek, da­lej nie­co dwo­rek w drze­wach sta­rych, praw­dzi­wy dwo­rek szlach­ci­ca. Oko­ło nie­go la­mu­sik i ser­nik wy­so­ki, stud­nia z żó­ra­wiem, loch z bia­łą pier­sią i grzbie­tem gar­ba­tym, sto­do­ła z krzy­ża­mi i ro­kiem bu­do­wy wy­szy­tym mi­ster­nie snop­ka­mi na da­chu. Do­łem przy młyn­ku nad gro­bel­ką sta­ła go­rze­len­ka; sta­ro­świec­ka, po­chy­lo­na, okop­co­na, tro­chę ku­la­wa, a w niej ile ko­tłów, ko­cioł­ków, cza­pek, trąb, swę­du, bło­ta, dymu, ży­dów i sa­tys­fak­cji!

Wspo­mi­na­my tu o wszyst­kich bu­do­wach go­spo­dar­skich, o któ­rych sło­wa by rzec nie czuł się obo­wią­za­nym in­ne­go kra­ju po­wie­ściarz, a to dla tego, że one re­gu­lo­wa­ły i przy­ty­ka­ły ze­wsząd do ży­cia pana Bar­tło­mie­ja. Coby on ro­bił, gdy­by ich tam nie było? gdy­by z kąta w kąt nie cho­dził, nie drep­tał, nie gde­rał i co się zo­wie nie go­spo­da­ro­wał! Po­czci­wa pani Han­na mia­ła tak­że swój wy­dział go­spo­dar­ski: po­dwór­ko pta­stwa peł­ne, mot­ki, płót­na, grzy­by, ja­go­dy, le­kar­stwa, ap­tecz­kę, przy­smacz­ki, wy­gód­ki, kuch­nią do niej wy­łącz­nie na­le­żą­ce.

Jak tam czas scho­dził? wie­cie już pew­nie. Mo­dli­twy, ga­węd­ka ci­cha i nie na­mięt­na, go­spo­dar­ska, po­wol­na, z wie­śnia­kiem na­ra­da, po­moc w po­trze­bie dla nie­go, na­bo­żeń­stwo – to były je­dy­ne ży­wio­ły ich ży­cia. Cza­sem są­siad gość… cza­sem ja­kieś dziw­ne i z kar­bów zwy­czaj­no­ści wy­cho­dzą­ce zda­rze­nie, oży­wia­ły to spo­koj­nem ko­ry­tem pły­ną­ce żyt­ko szla­chec­kie.

(Da­ruj­cie neo­lo­gi­zmus, prze­bacz­cie uwa­dze że żyto musi się tak na­zy­wać, z po­wo­du iż utrzy­mu­je ty­cie.)

Bar­tło­miej Praw­dzie oże­nił się jak Bóg przy­ka­zał, po­czuw­szy wolę Bożą, jak to daw­niej ma­wia­no, bo śmierć i żona – prze­zna­czo­na! Oże­nił się ani za­wcze­śnie, ani za­póź­no, ani z sza­lo­nej mi­ło­ści, ale we­dle ro­dzi­ciel­skiej woli i ser­decz­nej in­kli­na­cji, bio­rąc w sia­nie swym to­wa­rzysz­kę i do­zgon­ne­go przy­ja­cie­la.

Nasi oj­co­wie ko­bie­tę wy­no­sząc na mał­żon­kę, nie przy­ja­ciół­ką (ucho­waj Boże) ale ją zwa­li przy­ja­cie­lem. Przy­ja­ciół­ka­mi zwa­ły się ko­bie­ty wca­le in­nej ka­te­gor­ji; przy­ja­cie­lem żona, któ­rą w ten spo­sób na do­sto­jeń­stwo meia a ra­czej mę­ży­ny bi­blij­nej wy­no­szo­no. Ni­kła płeć w tem na­zwa­niu peł­nem głę­bo­kie­go a nie­po­strze­żo­ne­go do­tąd może zna­cze­nia, sza­cu­nek okry­wa­ją­cy ko­bie­tę, żonę, nie­do­zwa­lał na­wet przed ludź­mi o uczu­ciu z któ­rem my się dziś tak gło­śno po­pi­su­je­my, wspo­mi­nać.

Na­zwa­nie to ozna­cza­ło, że bra­li żony dla przy­jaź­ni nie dla mi­ło­ści, nie dla płci ich. W tem słów­ku jest może wię­cej niż w mno­gich roz­pra­wach o oby­cza­jach.

Ję­zyk! wiel­ka skarb­ni­ca na­ro­dów! gdy­by hi­stor­ją za­po­mnia­ną zo­sta­ła, jesz­cze by głów­ne jej wy­pad­ki, jej du­cha" z ję­zy­ko­wych świa­dectw od­bu­do­wać moż­na.

Anna, któ­rą mąż tak­że pan­ną more an­ti­quo na­zy­wał (a i ta ma głę­bo­kie zna­cze­nie) god­ną była po­sza­no­wa­nia i mi­ło­ści mał­żon­ka.

Nig­dy nie­wia­sty swięt­szej, cich­szej, ła­god­niej­szej, skrom­niej­szej, pra­co­wit­szej, w złym ra­zie wy­trwal­szej nie­wi­dzia­ne. Żyła cała w mężu i mę­żem, ski­nie­nia jego pa­trząc ty je uprze­dzić. Pan Bar­tło­miej po­mi­mo przy­wią­za­nia i po­czci­wo­ści swej mie­wał cza­sem chwi­le cierp­kie, gry­zły go kło­po­ty, czy­nią­ce nie­cier­pli­wym, opry­skli­wym i przy­krym. Ona to wszyst­ko uśmie­chem lub Sław­kiem, któ­re jej ser­ce po­dyk­to­wa­ło le­piej od naj­wy­kwint­niej­sze­go ro­zu­mo­wa­nia, umia­ła uśmie­rzyć, uko­ły­sać i zbo­la­łe ser­ce ugo­ić.

Prze­żyw­szy z sobą w sta­nie mał­żeń­skim lat pięt­na­ście pań­stwo Praw­dzi­co­wie, jed­ne­go tyl­ko ża­ło­wa­li. Bóg nie­dał im po­tom­stwa. Obo­je w po­cząt­ku okrut­nie na to cier­piąc, gdy się po­strze­gli, że czę­ste wspo­mnie­nie zwięk­sza­ło ich bo­leść, prze­sta­li o tem mó­wić, by so­bie ulżyć wza­jem­nie.

Jej­mość z uśmie­chem, choć łzy mia­ła w ser­cu, cie­szy­ła się gło­śno, że dziec­ka nie mia­ła; je­go­mość za­pal­czy­wie jej ze swej stro­ny wtó­ro­wał, przy­wo­dząc dyk­te­ryj­ki o nie­wdzięcz­no­ści dzie­ci wzglę­dem ro­dzi­ców.

Ale co się lam w ich du­szy dzia­łu!

Mo­dli­li się po­ta­jem­nie, ro­bi­li wola skry­te, su­szy­li i piel­grzy­mo­wa­li, ale dłu­go nada­rem­nie. Aż na­resz­cie po la­lach pięt­na­stu, jed­ne­go po­ran­ka gdy ra­zem pili piwo grza­ne u dę­bo­we­go sto­li­ka z war­cab­ni­cą, pani Anna pod­nio­sła się, po­ca­ło­wa­ła w czo­ło ły­sa­we p. Bar­tło­mie­ja, i uśmie­cha­jąc się rze­kła.

– Słu­chaj­cie no pa­nie Bar­tło­mie­ju, mam Je­go­mo­ści coś do­bre­go po­wie­dzieć.

– No! no! a cóż to ta­kie­go, ode­zwał się mąż wąsa ocie­ra­jąc, cóż to za ra­ry­tas, że się lak moja pan­no wy­bie­rasz był czaj­ka za mo­rze. Musi to być nie lada spe­cjal­na no­wi­na.

– Nie my­lisz się Je­go­mość, Bóg do­bry obie­cu­je po­cie­szyć nas po­tom­stwem.

Któż, od­ma­lu­je co się sta­ło z pa­nem Bar­tło­mie­jem! Po­rwał się od sto­łu, i za­czer­wie­nio­ny chwy­ta­jąc żonę w pół, za­wo­łał gło­sem drżą­cym.

– Han­dziu! ser­ce moję, nie żar­tu­jesz! na Boga mi­łe­go moja pan­no, wszak nie żar­tu­jesz?

– Jak­że­bym śmia­ła! a jesz­cze w ta­kiej rze­czy! go­dzi­łoż… by się?

Obo­je sta­li chwil­kę mil­czą­cy, jej łzy się po­to­czy­ły po twa­rzy, jemu usta i ręce drża­ły z ra­do­ści.

– Prze­cież Bóg mnie wy­słu­chał, niech mu będą dzię­ki! rzekł sia­da­jąc.

– Cie­bie kot­ku'? uśmie­cha­jąc się od­par­ła Jej­mość, chy­ba mnie"? po­wiedz le­piej, ty cią­gle po­wta­rza­łeś, że dzie­ci nie lu­bisz, że ich wca­le nie żą­dasz. Ja Bóg wi­dzi od lat trzy­na­stu tyl­ko o to się mo­dlę.

– Jej­mość! a dla cze­góż cią­gle po­wta­rza­łaś, że to wiel­ki cię­żar i wiel­ka od­po­wie­dzial­ność przed Bo­giem kto ma dzie­ci; że le­piej jest nie­mieć, niż tra­cić lub wi­dzieć jak mar­nie pój­dą?

– Mó­wi­łam ci to nie­raz, nie­za­pie­ram, ale…

– Ba! ro­zu­mie­my się, obo­je­śmy po­boż­nie kła­ma­li! Na­ga­da­li­śmy so­bie siła że nie­chce­my dzie­ci, bo­śmy się ich nie­spo­dzie­wa­li, a ser­ca so­bie roz­ra­niać nie chcie­li; ale obo­je za­rów­no ich żą­da­li­śmy. O! zło­ta moja Han­dziu ja­kim ja szczę­śli­wy, jak panu Bogu memu dzię­ki skła­dam.

– Usiądź że, uspo­kój się ko­cha­nie….

– Sa­ma­byś sia­dła moja pan­no i uspo­ko­iła się, to­bie te­raz na­wet pew­nie stać nie­zdro­wo. Pa­trzaj­cie do­dał po chwi­li, bę­dzie­my mie­li dzie­cię.

– A! a! a nie­my­lisz się no tyl­ko moja pan­no!

– Zwio­dłam że kie­dy Je­go­mo­ści, spy­ta­ła żona ze słod­ką wy­mów­ką. Nic prze­cie do­tąd nie wie­dzia­łeś, a to już od czte­rech mie­się­cy. Py­ta­łam się zna­cho­rek, sta­rej ko­wa­lo­wej i Elż­bie­ty, nie­ma wąt­pli­wo­ści.

– Jesz­cze pięć mie­się­cy cze­kać! nie­speł­na pół roku dłu­go to dłu­go, ależ wy­ści­skam chłop­ca jak się uro­dzi!

– A któż ci po­wie­dział że bę­dzie chło­piec!

– Ba! a praw­da, szłusz­nie ko­chan­ko mó­wisz! To jesz­cze na dwo­je wi­dia­mi pi­sa­no, albo albo, pro­szę, a mnie się zda­wa­ło. –

– Bóg je­den wie co nam dać ra­czy.

– A ja­bym przy­siągł, że syna mieć mu­szę.

– Nie łap­my ryb przed nie­wo­dem. Pan Bar­tło­miej za­my­ślił sie, wes­tchnął i do­dał:

– Za­pew­ne.

Ja­kie tam były po­lem tro­skli­wo­ści, oba­wy aż do uro­dze­nia po­tom­ka, opi­sać by trud­no; Jej­mość do­no­si­ła dzie­cię szczę­śli­wie.

Ale ty­go­dniem przed uro­dzi­na­mi pan Bar­tło­miej miał dziw­ny sen. We śnie tym co wi­dział, na­za­jutrz temi sło­wy przed miej­sco­wym pro­bosz­czem, księ­dzem Sy­cy­ną, opo­wia­dał:

Na­de­dniem, mo­ści księ­że ka­no­ni­ku, zda­ło mi się ja­ko­bym był na sze­ro­kiem, bar­dzo roz­le­głem, ba na­wet bez gra­nic i wi­do­me­go koń­ca, polu. Wi­dzia­łem wy­raź­nie wszyst­kie przed­mio­ty na niem znaj­du­ją­ce się, a była ich moc nie­prze­li­czo­na. Wszyst­ko, co na świe­cie wi­dzi­my, o czem sły­szy­my, tu się ra­zem znaj­do­wa­ło. Zda­le­ka błysz­czał Oce­anus, bli­żej pły­nę­ły rze­ki, je­zio­ra biły o piasz­czy­ste brze­gi, ry­cza­ły zwie­rzę­ta dzi­kie po głę­bo­kich ciem­nych la­sach, bili się lu­dzie, inni za­sie­wa­li pola, inni żeli, piel­grzy­mo­wa­li wiel­kie­mi kupy, pły­nę­li okrę­ta­mi, bu­do­wa­li mia­sta, bu­rzy­li gro­dy, lub sie­dzie­li nie­ru­cho­mi nad księ­ga­mi.

W jed­nym koń­cu tej cza­ro­dziej­skiej do­li­ny świe­ci­ło słoń­ce wy­trzesz­czo­nym okiem, na dru­gim wrza­ła bu­rza sro­ga. Były tam, ja­kem wam mó­wił wprzó­dy mo­rza, góry nie­bo­tycz­ne, do­li­ny głę­bo­kie i ci­che a chłod­ne, pusz­cze ciem­ne i pia­ski arab­skie, wszyst­ko to jed­no obok dru­gie­go ra­zem zla­ne w do­sko­na­łe to­tum; rzekł­byś księ­że ka­no­ni­ku jabł­ko z jed­nej stro­ny ru­mia­ne, z dru­giej żół­to bla­de.

Gdy sto­ję, a spo­zie­ram cie­ka­wie (boć było na co pa­trzeć) uwa­żaj­cie tyl­ko – z pier­si mo­jej, z pier­si! mo­ści ka­no­ni­ku, wy­cho­dzi, znak za­py­ta­nia, si­gnum in­ter­ro­ga­tio­nis, i ani obej­rzaw­szy się na­wet w świat ru­sza.

Znak ten za­py­ta­nia, miał głów­kę w ja­sne wło­sy ubra­ną, kij wrę­ku, sa­kwy próż­ne na ple­cach, i smut­ne ja­kieś nie­bie­skich ócz wej­rze­nie. Mi­mo­wol­nie za­ją­łem się nim, i już tyl­ko nań spo­glą­da­łem.

Szedł po­waż­nie, nie­kie­dy za­sta­na­wia­jąc się po dro­dze, od ka­mie­nia do kwia­tu, od kwia­tu do pta­ka, do zwie­rząt, do lu­dzi, do miast, do siół, do gór i do­lin, do rzek i mórz, a do wszel­kie­go two­ru bo­że­go.

Zda­wa­ło się jak­by je o coś roz­py­ty­wał', bo cóż­by in­ne­go mógł ro­bić znak za­py­ta­nia? ale ja ani jego gło­su, ani da­wa­nych mu od­po­wie­dzi nie mo­głem do­sły­szeć.

Po każ­dej nie­do­rze­ka­nej czy ode­bra­nej a nie­do­sta­tecz­nej od­po­wie­dzi, znak za­py­ta­nia po­ki­wał głów­ką, zwró­cił oczy w nie­bo i ru­szał da­lej. Dłu­go tak po­glą­da­łem na to zja­wi­sko oso­bliw­sze, aż na­resz­cie, gdy znak mój znik­nął w od­da­le­niu, prze­bu­dzi­łem się. Cóż to zna­czy mój oj­cze? Sen nad­to dziw­ny, żeby miał być nic nie zna­czą­cy.

– Sen w isto­cie dzi­wacz­ny, od­po­wie­dział ksiądz Sy­cy­na za­my­śla­jąc się i za­ży­wa­jąc po­wo­li ta­ba­ki, sen bar­dzo dziw­ny. Ale sen mara, pan Bóg wia­ra, mój ko­cha­ny pa­nie Bar­tło­mie­ju!

– Prze­cież mój oj­cze, by­wa­ły sny wiesz­cze!

– Tak, sta­ro­żyt­ni bar­dzo w nie wie­rzy­li, mie­li oni na­wet jak to panu wia­do­mo, swo­ich Dii som­niu­les, Bo­gów snu, ob­ja­wia­ją­cych swe wy­rocz­nie ma­rze­niem; nie bez tego że­byś też pan nie­sły­szał, że i oni roz­róż­nia­li sny przy­cho­dzą­ce przez wro­ta ro­gow­ce i wro­ta z sło­nio­wej ko­ści to jest wiesz­cze i fał­szy­we.

Wię­cej też jest snów zwod­ni­czych, po­cho­dzą­cych od cia­ła, od sza­ta­na. Wie­my o tem z pi­sma świę­te­go, że nie­raz Bóg zsy­łał wi­dze­nia we snach pro­ro­cze, ostrze­ga­ją­ce, oka­zu­ją­ce przy­szłość, ale tyl­ko tym, któ­rzy na szcze­gól­niej­szą jego ła­skę za­słu­gi­wa­li. – Nie po­chle­biam so­bie.

– Więc le­piej dać­by po­kój in­ter­pre­ta­cjom wszel­kim, bo w do­dat­ku, ko­cha­ny pa­nie są­sie­dzie, jam nie Jo­se­phus on, i nie czu­ję w so­bie po­wo­ła­nia do snów wy­kła­du. Bóg wie co to zna­czy, a naj­prę­dzej czy­sta fan­ta­zja i igraszkn.

Czy­nię wpa­try­wa­łeś sie Asin­dziej bar­dzo w znak za­py­ta­nia na książ­ce ja­kiej, czy nie oczy­ta­łeś sie zby­tecz­nie no­wych Athen?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: