TONE. Ocalenie - ebook
TONE. Ocalenie - ebook
"Moje serce cię wybrało. Ja cię wybrałem. I będę wybierał wciąż, na nowo." Tone jest gitarzystą zespołu „Shadow Warriors”. Jest to najbardziej rozchwytywany boysband, których członkowie są równie tajemniczy jak ich muzyka. Nikt tak naprawdę nie wie kim oni są, mężczyźni, którzy pojawili się znikąd i zostali gwiazdami estrady. Mają wszystko – sławę, kasę, bajeczne życie, miliony fanów. Brakuje im tylko jednego – spokoju. Tone nie widział potrzeby zmiany swojego życia, dopóki na jego drodze nie stanęła Catherine. Dziewczyna, którą pewnego razu dojrzał w barze, jak tańczyła do jego muzyki. Dziewczyna, która na jego widok uciekła, chociaż nie miała żadnych szans żeby się przed nim ukryć. Dziewczyna, która poruszyła jego serce za pomocą jednego spłoszonego spojrzenia. Jednak zespół nie jest tym, za kogo chce uchodzić, a Tone jest najniebezpieczniejszym z nich. Intryga, w którą są wplątani może zniszczyć nie tylko życie członków zespołu, ale także zagrozić bezpieczeństwu świata.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67024-23-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Epilog
Playlista
PODZIĘKOWANIAProlog
Tone
Mrok od zawsze był moim sprzymierzeńcem. Tak samo jak wiatr. Księżyc i chmury potrafiły ukryć człowieka lepiej niż najlepszy kamuflaż. Od zawsze byłem w tym dobry. W sumie nie pamiętałem czasów, które były, zanim zacząłem się szkolić. Trudno się dziwić, skoro całe moje życie było jednym wielkim szkoleniem. Moja matka była dziwką. Inaczej nie mogłem nazwać kobiety, która sypiała z każdym mężczyzną, który się nawinął. Nie interesowała się mną po tym, jak mnie urodziła, a podobno nawet tego nie chciała zrobić. Początkowo pilnowali, by regularnie mnie karmiła, ale to oni o mnie dbali. Później nie miałem z nią zbyt dobrego kontaktu, myślała tylko o obsłużeniu jak największej liczby mężczyzn. Kiedyś zapytałem jednego z wujów, skąd ona się tam wzięła. Odpowiedział, że wcześniej pracowała w jakimś burdelu, gdzie źle jej płacili i jeszcze gorzej traktowali. Jeden z nich znalazł ją, ledwie żywą, na ulicy. Zabrał ją ze sobą, wyleczył i wykarmił. Mogła odejść, ale wolała zostać z nimi. Miała przynajmniej dach nad głową, ciepłe jedzenie i nikt nie traktował jej brutalnie. To w pewien sposób zmieniło mój stosunek do niej, ale nigdy tak naprawdę nie wybaczyłem jej, że ani przez chwilę nie poświęciła mi czasu.
Mówiąc prawdę nie wiedziałem, który z nich był moim ojcem. Wiadomo było, że to któryś z nich, bo moja matka nie opuszczała ośrodka, ale było ich tu ponad pięćdziesięciu. Ona była tu jedyną kobietą i spała z każdym z nich i w którymś momencie zabezpieczenia po prostu musiały zawieść. Kiedy byłem mały, nie rozumiałem, dlaczego nie mogą mi powiedzieć, do którego z nich mam mówić tatusiu. Miałem za to pięćdziesięciu wujków. Dopiero w wieku ośmiu lat zorientowałem się, jak bardzo podobny byłem do Devila. Później zastanawiałem się, jak mogło nam to umknąć, w końcu nie miałem nic ze swojej matki, byłem skórą zdartą z ojca. Miałem duszę na ramieniu, kiedy pytałem Devila, czy mogę mówić do niego tato. Nigdy nie zapomniałem tego, jak ten twardy facet padł na kolana i przytulił mnie z całej siły, zupełnie jakbym był jego całym światem. Powiedział wtedy, że jest najszczęśliwszym skurwielem na świecie, będąc moim ojcem.
Mimo tego, że zagadka ojcostwa rozwiązała się, każdy z nich ciągle traktował mnie jak własnego syna. Dbali o mnie, zapewniali takie wykształcenie, jakie byli w stanie. Jednak to ćwiczenia sprawiły, że poczułem z nimi prawdziwą więź. Ci faceci nie znali innego życia, nie było w nich za grosz delikatności. Katowali swoje ciała od rana do nocy, by uzyskiwać coraz większą sprawność fizyczną. W końcu w tym, jednym z pięciu tajnych ośrodków wojskowych, właśnie o to chodziło. W każdym ośrodku był ustalony jeden język, którym wszyscy posługiwali się na misjach. Po długich debatach dowództwo zdecydowało się u nas na polski, jako mało popularny i bardzo trudny do zrozumienia.
Żeby zostać włączonym do tej elitarnej jednostki, trzeba było się wyróżniać na tle współtowarzyszy broni. Zdaje się, że byłem jedynym wyjątkiem od tej zasady. Nie pamiętam, kiedy nauczyłem się chodzić. Nie miałem żadnych zdjęć z dzieciństwa. Za to pamiętam, kiedy pierwszy raz przebiegłem cały ośrodek dookoła. Pamiętam pierwsze lekcje boksu i naukę strzelania z różnych rodzajów broni. Pamiętam, jak uczyłem się skradać, czy pozostać niewidzialnym nawet dla najbystrzejszego obserwatora. Każdy z moich wujków szkolił mnie w tej dziedzinie, w której był najlepszy. Ale to ojciec uczył mnie najważniejszego: jak pozostać wiernym i lojalnym przyjaciołom i rodzinie. Bo tym dla siebie byliśmy – rodziną.
Nigdy nie miałem kolegów w swoim wieku, dlatego kiedy pojawili się ci czterej chłopcy, był to dla mnie swoisty szok. Dwaj, brązowowłosy i czarnowłosy, pojawili się tego samego dnia. Byli chudzi, zwłaszcza ten czarnowłosy, który wyglądał jak skóra naciągnięta na szkielet, wysocy i ponadprzeciętnie inteligentni. Tydzień później ojciec przywiózł wesołego rudzielca, równie chudego, co ten brązowowłosy. Dwa dni później wujek Ice przyniósł do ośrodka ciężko rannego chłopca, który wyglądał, jakby miał zaraz umrzeć. Wszyscy oni mieli wtedy po piętnaście lat, czyli tyle samo co ja. W przeciwieństwie do nich byłem niemal tak samo napakowany jak mój ojciec i ciągle rosłem, zapowiadając się na niezłego olbrzyma. Początki naszej znajomości były trudne. Nie wiedziałem, jak się przy nich zachowywać, a oni nie wiedzieli, kim tak naprawdę jestem.
W końcu, po miesiącu ich pobytu w ośrodku, postanowiłem z nimi porozmawiać. Wiedziałem, że nie powinienem zdradzać swojego prawdziwego imienia i nazwiska, tak samo oni wiedzieli, że nie powinni ujawniać swoich. Ale zaufanie, jakim się obdarzyliśmy, sprawiło, że narodziła się pomiędzy nami przyjaźń.
Najpierw porozmawiałem z Nightem. Przyłapałem go kiedyś na nocnych ćwiczeniach na siłowni, był sfrustrowany niepowodzeniami. Zawsze potem był mi bliski, dużo bardziej niż pozostali. Następnej nocy zebraliśmy resztę chłopaków i przeprowadziliśmy rozmowę, która zmieniła nasze dotychczasowe relacje. Również dość szybko zorientowaliśmy się, że każdy z nas jest uzdolniony muzycznie. W przerwach od ćwiczeń lubiliśmy usiąść razem i trochę pograć i pośpiewać. Czasami przyłapywałem wujów, jak przysłuchiwali się nam z nieodgadnionymi minami.
Bardzo rzadko używaliśmy swoich prawdziwych imion, każdy z nas miał swoją ksywkę. Shade był chłopakiem o czarnych oczach i równie czarnych włosach. Ghost miał zielone oczy i lekko rude włosy, które wiecznie opadały mu w niesfornych lokach na czoło. Night miał brązowe włosy i szare oczy, tak jasne, że wyglądały niemal na srebrne. Gloom miał brązowe oczy, tak ciemne, że wyglądały na czarne i włosy w najciemniejszym z odcieni brązu. Byłem też ja – jasny blondyn z niebieskimi oczami. Byliśmy diametralnie różni, ale nie dało się zaprzeczyć, że diabelnie przystojni.
Wołali na mnie Tone. Czasami zapominałem, jak naprawdę się nazywam, tak bardzo przyzwyczaiłem się do pseudonimu. Kiedyś zapytałem się wujów, dlaczego właśnie Tone, skoro wszyscy tutaj mieli znacznie bardziej mordercze imiona. W odpowiedzi usłyszałem, że wniosłem do ich życia coś, za czym tęsknili od zawsze. Żaden z nich nie znalazł się tam przypadkiem, w większości nie mieli żadnych rodzin albo mieli takie, które nie chciały ich znać. Któregoś razu wuj Demon powiedział mi, że przed moim pojawieniem żyli obok siebie, prawie nie rozmawiając, czego nie potrafiłem sobie wyobrazić. Powiedział, że to ja ich scaliłem, ja zrobiłem z nich rodzinę, wniosłem nowe tony do ich życia. I w ten sposób zostałem Tone’em.
Byłem zdecydowanym przywódcą naszej grupy. Wyglądałem najgroźniej z nas, napakowany facet, mierzący siedem stóp i jeden cal wzrostu. Chłopacy zawsze próbowali dogonić mnie w umiejętnościach, ale nic nie zastąpi całego życia spędzonego na treningu. Byłem maszyną do zabijania, chociaż oni też byli piekielnie niebezpieczni i istniało niewielu ludzi, którzy byliby w stanie poradzić sobie z nimi w walce. Shade był naszym taktykiem. Miał najbardziej analityczny umysł, dopracowywał każdą akcję w najdrobniejszych szczegółach i zawsze miał przynajmniej dwa plany awaryjne. Gloom miał z nas najbystrzejszy wzrok, to on zawsze chronił tyły, dostrzegał wszystko to, co dla innych było niezauważalne. Poza tym przeszedł przeszkolenie medyczne, zawsze ratował nas, kiedy oberwaliśmy. Ghost w sieci był niczym duch. Nie było takiego zabezpieczenia, którego nie byłby w stanie złamać, dodatkowo, tak jak duch nie pozostawiał po sobie żadnych śladów. W całym ośrodku zaś nie było zaś lepszego speca od wyciągania informacji niż Night. Razem tworzyliśmy fantastyczny zespół. Przez pewien czas mówiono na nas chłopcy Tone’a, aż w końcu usiedliśmy razem i wymyśliliśmy prostą nazwę, która idealnie do nas pasowała. Kiedy pierwszy raz opuściliśmy ośrodek nazywaliśmy się Shadow Warriors.
Dzień, który był naszym ostatnim dniem w ośrodku, zaczął się zwyczajnie, od ćwiczeń. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Dzień wcześniej ośrodek opuściła zadziwiająco duża grupa, bo składająca się aż z trzydziestu osób. Na największe akcje jeździło maksymalnie dziesięć osób, aczkolwiek najczęściej wyjeżdżały dwie. Nie licząc naszego zespołu, bo my zawsze jeździliśmy w piątkę. Od samego rana krążyłem niespokojny, a na ćwiczeniach nie mogłem się skupić. Doszło do tego, że Night skopał mi tyłek. Chociaż cieszył się z wygranej, to jednocześnie był bardzo zaniepokojony, tak samo jak pozostali. Nie wiem, co mnie ostrzegło, może tak zwany szósty zmysł. W każdym razie w jednej chwili stałem z nimi i słuchałem docinków na temat mojej przegranej, a w następnej pędziłem do wieży. Przez chwilę nic się nie działo, ale po kilkunastu sekundach zauważyłem dwoje ludzi, biegnących na oślep do ośrodka, gonionych przez znacznie większy oddział. Zasada mówiła, że nigdy nie wolno otwierać ani bramy, ani furtki, jeśli nie ma się pewności, kto nadchodzi. Czasami weryfikacja tożsamości trwała nawet pół godziny. Jednakże ja miałem tę pewność. Pognałem do furtki, po drodze zagarniając dwa gnaty. Kątem oka zauważyłem, że moi bracia robią to samo, jedynie Gloom pobiegł w odwrotnym kierunku, do siłowni, tam, gdzie była wtedy prawie cała reszta. Wybiegliśmy poza ochronne mury ośrodka i gnaliśmy na pomoc biegnącym ku nam mężczyznom. Nie wiem, jakim cudem udało nam się dobiec do nich na czas. Jeszcze chwila i obaj padliby z wyczerpania. Night wziął jednego z nich, Ghost drugiego. Razem z Shade’em otworzyliśmy ogień i rozpoczęliśmy błyskawiczny odwrót. Kiedy dobiegliśmy do furtki, czekał na nas Gloom, który natychmiast zaryglował wejście i włączył wszystkie podstawowe zabezpieczenia. Odłożyłem broń na bok i doskoczyłem do mojego ojca, który wyglądał na ledwie żywego. Miał wiele ran na całym ciele, z prawie wszystkich leciała krew. Nie wiedziałem, którą zatkać najpierw, dlatego skupiłem się na klatce piersiowej. Gloom pomagał mnie, a Night i Shade próbowali ratować Demona. Ghost zastąpił brata przy bramie i uruchamiał następne zabezpieczenia, tak żebyśmy byli stosunkowo bezpieczni przez najbliższe kilkanaście godzin. Koło nas pojawiali się kolejni ludzie, ze zgrozą patrzący na towarzyszy, którzy umierali na naszych rękach. Wuj Demon przekazywał wszystkie informacje, które zdołali zebrać. Wyłapałem jedynie dwa słowa: musicie uciekać. Mój ojciec ledwie oddychał, ale cały czas na mnie patrzył.
– Jestem najdumniejszym ojcem na świecie. Kocham cię, synu – wyszeptał z trudem, kaszląc krwią. – W moim pokoju jest sejf, kodem do niego jest data, kiedy wszystko się zmieniło. Znajdziesz tam wszystko, co jest dla mnie cenne, wszystko, co mam. Nie jest tego dużo, ale chcę, żebyś to miał.
– Nie umierasz, tato! – Mój głos drżał, a ja płakałem, tak bardzo, jak nigdy dotąd. – Musisz żyć, masz jeszcze długie lata przed sobą.
– Chcę żebyś to wziął. – Wcisnął mi w dłoń naszyjnik, z którym nigdy się nie rozstawał. – Może kiedyś przekażesz synowi.
Uśmiechnął się do mnie, ściskając moją dłoń. Koniec zbliżał się, a ja desperacko chwytałem się tych ostatnich chwil.
– Kocham cię, tato – zaszlochałem, a on uśmiechnął się tak samo, jak za każdym razem, kiedy był ze mnie wyjątkowo dumny.
Kiedy brał ostatni oddech, w jego oczach zobaczyłem bezgraniczną miłość, a później jego klatka piersiowa przestała się unosić. Moje serce pękło, a ja opadłem głową na jego pierś.
– Żegnaj przyjacielu, bracie, ojcze. Żegnaj ty, któryś wykazał się męstwem. Żegnaj, wojowniku, niech życie, do którego odszedłeś, będzie lepsze niż to, z którym się rozstałeś. – Moi bracia wypowiedzieli tradycyjne słowa pożegnania wojowników.
To Shade zaintonował pieśń poległych, a nasze przepełnione bólem głosy podążyły za nim. Śpiewaliśmy dla wszystkich, którzy tamtego dnia zginęli. Oddaliśmy im honor, to ostatnie, co mogliśmy dla nich zrobić.
Tamtego dnia uciekliśmy wszyscy. Większość została rozmieszczona po innych ośrodkach, których nie było wiele. Ten, w którym się wychowałem, został wysadzony w powietrze, tak że nic nie ocalało. Jedynie my, Shadow Warriors, nie zostaliśmy nigdzie przydzieleni. Ukryli nas na widoku, tam, gdzie nikt nas nie szukał.
I tak zaczęła się nasza era.Rozdział pierwszy
Tone
Wyglądam przez okno willi, którą wynajmujemy na czas pobytu w Oakland i patrzę na tłum ludzi, koczujący pod budynkiem i liczący na to, że zobaczy któregoś z nas. Zawsze wynajmowaliśmy dom w mieście, gdzie koncertowaliśmy i niestety było to jawne. Brukowce w jakiś sposób dowiadywały się, gdzie będziemy mieszkać, więc pod naszym tymczasowym miejscem pobytu koczowało pełno reporterów i fanów. Czasami nienawidzę tej sławy, jest jak wrzód na dupie. Zdecydowanie bardziej wolę ciche, choć rygorystyczne życie w ośrodku. Tutaj mogę mieć wszystko, mam kasy jak lodu, panienki na każde zawołanie i wiele innych rzeczy, ale nie mam spokoju, który tak bardzo kocham. Tam, kiedy kładłem się spać, mogłem zasypiać spokojnie, wiedziałem, że moi wujowie pilnują mojego życia. Tak samo oni mogli być pewni mnie, kiedy to ja stałem na straży. Tutaj każdy szelest wydaje mi się podejrzany, chociaż zatrudniamy ochroniarzy. Wiem, że są dobrzy, ale ja sam pokonałbym ich bez najmniejszego trudu, tak samo ci, którzy polują na takich jak ja. Każdy dźwięk, każda obca mowa, stawia mnie w stan gotowości do obrony. Nagle drzwi od pokoju otwierają się, a ja podrywam się z miejsca i natychmiast trzymam w dłoniach moją ukochaną berettę, celując w osobę wchodzącą do środka. Opuszczam broń, kiedy rozpoznaję stojącego w drzwiach mężczyznę.
– Kurwa, Tone, to podchodzi już pod jakąś paranoję. Opuściliśmy ośrodek cztery lata temu.
– Shade, chyba nie muszę ci przypominać, w jaki sposób go opuściliśmy, co? Poza tym, ja się tam urodziłem. Nie znam innego życia i nie potrafię inaczej reagować.
– Wiem, bracie! – Wzdycha ciężko i siada na kanapie. – Chłopacy zaraz tu będą. Chyba powinniśmy ustalić jakieś warty tak, żeby zawsze jeden z nas dyżurował razem z ochroną. Nocne warty ustalić dla tej części ochrony, która wie, że jesteśmy więcej niż boysbandem.
– Dlaczego? – Mrużę oczy, bo do tej pory jakoś nikt się do tego nie kwapił.
– Gloom reaguje tak samo jak ty. A Night i Ghost zazwyczaj czają się za drzwiami i przykładają mi nóż do szyi. Mam dość tego, że nie mogę spać spokojnie. Pokoje też możemy mieć wspólne. Tak było w ośrodku i to może dać nam większe poczucie bezpieczeństwa.
Rozlega się pukanie do drzwi i do pokoju wchodzą moi bracia.
Nie łączą nas więzy krwi, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Jesteśmy rodziną, kochamy się i każdy jest gotów oddać życie za drugiego. Night lekko utyka, oberwał podczas ostatniej misji, ale to sprawia, że wygląda po prostu mniej groźnie. Nic bardziej mylnego, każdy z nas jest przyzwyczajony do takiego bólu, że nawet połamane ręce czy nogi nie byłyby w stanie wykluczyć nas z walki. Jeśli nie masz możliwości walki wręcz, bierzesz gnaty i strzelasz, jak kończy ci się amunicja, rzucasz nożami, czy tym, co ci się nawinie pod rękę. Gloom patrzy na pistolet, który zatknąłem za pasek od spodni i wzdycha cicho. On nigdy nie pochwala takiego noszenia broni i prawie zawsze ma na biodrach pas. Chłopaków już przekonał do tego, ale ze mną ma problem. Cóż, nigdy nie lubiłem pasa, a zawsze mam pistolety przy sobie, nawet kiedy wychodzę na scenę. Zresztą moi bracia także przemycali broń ze sobą, bez niej każdy z nas czuł się nagi i bezbronny. Shade przedstawia chłopakom pomysł stawiania wart, a także dobierania sobie wspólnych pokoi, na co przystają z entuzjazmem. Wybiegają z mojego pokoju, by wrócić po dziesięciu minutach z walizkami, które odstawiają gdzie popadnie. Spoglądam na nich szeroko otwartymi oczami, bo nie sądziłem, że pójdzie tak gładko.
– Tone, my wiemy, że prawie nie sypiasz, bo sami przez to przechodzimy. Jesteśmy braćmi, każdy nas jest mistrzem w jakiejś dziedzinie, a najlepiej działamy jako zespół. Jednak, jeśli będziemy zmęczeni, zaczniemy popełniać błędy. Te na scenie niewiele nas będą kosztować, ale na akcjach…
Gloom nie kończy, krzywi się i spogląda na Nighta. Do tej pory wyrzuca sobie, że nie dostrzegł zagrożenia na czas i nasz brat przez to ucierpiał.
– Odpuść, Gloom – warczy Night. – Nic mi nie jest, czuję się całkiem dobrze, a to nie była twoja wina.
– Gdybym dostrzegł ich wcześniej…
– Bracie, jakbyś nie pamiętał, wszyscy uwijaliśmy się jak w ukropie, tam była krwawa jatka. Nie było takiej opcji, żebyś ich zauważył.
Gloom wzdycha i kiwa głową, ale odnoszę wrażenie, że ciągle nie zgadza się z Nightem. Shade chrząka cicho, czym zwraca na siebie naszą uwagę.
– Nasze… przyzwyczajenia to nie jedyny argument do mieszkania razem – mówi i rzuca na stół plik kartek. – Dostaliśmy nowe zlecenie, tym razem inne niż zwykle.
Spoglądam na niego zaintrygowany, bo każda odmiana jest mile widziana.
– Mamy sprawdzić, czy w tamtym miejscu dzieje się coś więcej poza legalną działalnością. Nie wiem do końca, o co chodzi, ale podobno Terrence podejrzewa, że tam kwitnie nie tylko handel narkotykami czy bronią, ale także kobietami. To grubsza sprawa.
Terrence był agentem FBI przydzielonym do pracy z nami. Nie miał nad nami żadnej realnej władzy i był dla nas bardziej kimś w rodzaju pośrednika niż szefa. Poza tym, nasza piątka zdecydowanie nie należała do FBI, dopiero po opuszczeniu ośrodka dowódca naszej jednostki skierował nas do współpracy z nimi. Nigdy nie poznałem motywów jego działania, ale myślę, że po prostu nie chciał mieć u siebie tak młodych osób. Druga możliwość jest taka, że naszej piątce było znacznie łatwiej przystosować się do życia na zewnątrz, a dowódca naprawdę kogoś tam potrzebował.
– Bierzemy? – pytam z szerokim uśmiechem na twarzy, bo uwielbiam to, co robię.
Dzięki temu mam wrażenie, że jestem bliżej mojego ojca, który całe swoje życie poświęcił tej pracy i w końcu oddał je, ginąc jak najdzielniejszy z wojowników. Każda udana akcja jest moim hołdem dla jego przekonań i jego samego.
– Cóż, Terrence kazał nam się poważnie zastanowić. Akcje tego kalibru zawsze kieruje do nas, ale tym razem miałem wrażenie, że wolałby, byśmy oddali to zadanie.
– Jaki jest haczyk? – Ghost najszybciej wyłapuje podtekst.
– Tam na miejscu, w środku, mogą być tylko dwie osoby. Nie możemy wejść jako zespół, musielibyśmy wybrać dwóch najlepiej nadających się do tego zadania. Pozostali działaliby z daleka.
Marszczę brwi, bo jeszcze nigdy nie było takiej sytuacji. Zawsze wchodziliśmy w pięciu i zawsze wracaliśmy w tym samym składzie. Myśl, że teraz będzie nas tylko dwóch, a pozostali będą działać z daleka, jest niepokojąca. Spoglądam po twarzach moich braci i widzę tę samą determinację, którą odczuwam ja. Wszyscy doskonale wiemy, że weźmiemy to zadanie, w końcu obiecaliśmy sobie nigdy nie ustępować przed wyzwaniem i trudnościami. Zaciskam szczękę i przenoszę spojrzenie na Shade’a, który uważnie nam się przygląda.
– Ja pójdę. Nie jestem tak dobry jak wy z tego całego komputerowego badziewia, ale gdyby zrobiło się gorąco, mam największe szanse.
– Ja też – odzywa się Night.
– Jesteś jeszcze ranny… – zaczyna Shade, ale Night mu przerywa.
– I równie, kurwa, niebezpieczny. Bracie, doskonale wiesz, że jestem najlepszy w wyciąganiu informacji, mnie będzie najłatwiej je zdobyć. A gdyby zrobiło się gorąco, zawsze będę miał Tone’a. Poza tym to moje utykanie można wykorzystać. Na przykład jakbym wziął kulę…
Shade jeszcze chwilę się waha, ale po kilkunastu sekundach kiwa głową. Spogląda na pozostałych braci i zaczyna układać plan.
– Ghost zostaniesz tutaj i złamiesz ich zabezpieczenia. Dostaniesz się do kamer i będziesz kontrolował wszystko, co się da. Zdobądź plany tego budynku, chcę wiedzieć o nim co tylko możliwe. Gloom, ty będziesz obstawiał główne wejście. Umieścimy cię na dachu budynku naprzeciwko. Jesteś najlepszym snajperem z nas wszystkich, będziesz ich chronił. Trzymaj przy sobie najpotrzebniejszy sprzęt medyczny. – Rozkłada mapę na stole i pokazuje nam na budynek, do którego mamy wejść. – Ja będę czekał pół mili dalej z naszymi motorami. O tutaj – stuka palcem w punkt na mapie.
Od razu widać, że miał z góry przygotowany plan. Taki już jest Shade, zawsze ma plan A, B, C i D. I zawsze chroni nasze tyłki.
– Co wiemy o tym miejscu poza tym, że mogą tam prowadzić nielegalny handel?
– Jest tam klub ze striptizem i prawdopodobnie burdel. Tylko nie wiemy, czy kobiety biorą w tym udział dobrowolnie, czy nie. Musicie przedstawić się jako młodzi mafiosi z Lubawy. Szansa na to, że ktoś będzie wiedział, co to za miasto i w jakim rejonie świata, jest bardzo nikła. Tam wszyscy wchodzą z bronią i trudno się dostać. Terrence załatwił wam wejście z jakimś jego kumplem, który obraca się w tych kręgach. Nie wiem, ile to potrwa, bo będziecie musieli wsiąknąć w to środowisko.
– Musimy ogarnąć charakteryzację – rzuca Night.
– Jesteśmy podobnej postury, włosy możemy zapleść albo ułożyć w zupełnie odmienny sposób i założyć soczewki – myślę na głos. – Założymy te maski, które przygotował dla nas charakteryzator z Hollywood i powinniśmy być podobni do siebie, a jednocześnie niepodobni do realnych wersji.
– Jesteście pewni? Zanim przestaną się przy was pilnować na tyle, żebyście wyłapali potrzebne informacje, może minąć wiele godzin i pewnie będziecie musieli wynająć dziwki. Jeśli w pokojach VIP będą kamery, to będziecie musieli je pieprzyć. Takie gówno zostaje z człowiekiem do końca życia.
Gloom wygląda na naprawdę zaniepokojonego, a mnie wzruszenie ściska za gardło. Jakkolwiek różni byśmy nie byli, jesteśmy dla siebie braćmi. Kiedy Ghost zabił pierwszego typa, nie mógł spać spokojnie przez dobry miesiąc. Więc my, nie mogąc znieść cierpienia brata, siedzieliśmy z nim w nocy. Aż w końcu zwalczył demona zżerającego jego psychikę. Każdy z nas przechodził załamanie, które kosztowało go naprawdę wiele, ale zawsze mieliśmy koło siebie braci, którzy niczym rycerze z mieczami stali na straży, broniąc nas przed własnymi demonami i pomagali pokonać traumę.
– Jestem pewny, bracie – mówię twardo.
– Ja też. Muszę to zrobić dla Celine. – Głos Nighta jest równie pewny jak mój.
No tak, Celine. Wiem o Nighcie, tak samo jak o pozostałych, prawie wszystko. Doskonale wiemy, że żaden nie wyda drugiego, więc nie mamy oporów przed mówieniem sobie o czymkolwiek, chociaż zasada milczenia, którą nam wpoili, jest głęboko zakorzeniona w naszym życiu. Pewnej nocy Night opowiedział nam o Celine. Była jego młodszą siostrą, którą porwano, gdy miała dziesięć lat. Po latach dowiedział się, że została zamordowana w arabskim burdelu. Cały czas szuka sprawców, ale się nam wymykają. Nikt już nie oponuje, bo skoro Night powołał się na Celine, znaczy, że nie odpuści.
– A więc wszystko wiadomo. Mamy pięć godzin na przygotowanie się do akcji, dzisiaj musicie wejść tam po raz pierwszy.
Tak jak powiedział Shade, pięć godzin później jesteśmy gotowi. Stoję ubrany w czarne, garniturowe spodnie i koszulę w tym samym kolorze, a obok mnie Night w identycznym stroju. Obaj mamy na biodrach pasy z bronią, a także kilka noży ukrytych w łatwo dostępnych miejscach. Wyglądamy jak cholerni mafiosi i nie przypominamy prawdziwych siebie, tak żeby nikt nie mógł nas podejrzewać o bycie sławnymi muzykami. Do moich uszu dobiega szelest, więc rzucam okiem na Nighta, który minimalnym ruchem głowy wskazuje mi moją prawą stronę. Z mroku wyłania się człowiek, ubrany podobnie jak my. Wygląda na jakieś czterdzieści lat, a na jego twarzy widać surowość, jaką mają ludzie, którzy przeszli w życiu zbyt wiele. Idzie pewnie, a nasz widok nie robi na nim żadnego wrażenia, zupełnie jakby miał przed sobą dwóch niewyrośniętych chłopców, a nie olbrzymich, napakowanych i cholernie niebezpiecznych facetów. W jego wzroku widać pewność siebie, jaką mają ludzie władzy.
– Witaj – odzywam się, bo ja gram starszego brata, i podaję mu rękę. – Jestem Michał Zamojski, a to mój młodszy brat Łukasz.
Zazwyczaj gramy ludzi z Polski, bo ten język mamy opanowany do perfekcji. Mało kto go zna, więc nie musimy obawiać się podsłuchów. Naprawdę doskonałym pomysłem dowództwa było wybranie tego właśnie języka. Do tej pory raptem trzy razy spotkaliśmy się z kimś, kto by go rozumiał.
– Z Polski? – Ku mojemu zdumieniu odzywa się po polsku. Terrence ani słowem nie zająknął się o tym, że jego kontakt zna polski. Cholerny agencik coraz bardziej wkurza mnie swoją niestarannością w przekazywaniu szczegółów.
– Tak – odpowiadam. – Pochodzimy z Lubawy, niewielkiego miasta w Polsce, ale mamy ambitne plany.
– Jestem Connor. – Typ uśmiecha się lekko. – Gdybym nie wiedział, że jesteście z FBI, uwierzyłbym w każde twoje słowo. Masz świetnie opanowany ten język. Twój brat też? – Marszczę brwi na jego słowa, bo ani nie jesteśmy z FBI, ani Terrence nie ma prawa o nas za wiele mówić.
– Spokojnie, obaj płynnie mówimy po polsku – odzywa się Night.
– To dobrze. W klubie przedstawię was jako moich znajomych, z którymi robię interesy. Powiemy, że handlujemy koką. Żadnych szczegółów, bo nikt nic nie musi wiedzieć. Musicie zachowywać się jak prawdziwi skurwiele, bo inaczej zjedzą was tam na kolację.
– Nie martw się o nas, może wyglądamy młodo czy naiwnie, ale mamy twarde dupy.
– Mam do was prośbę. Wiem, że chcecie zniszczyć to, co się tam dzieje i popieram to w stu procentach. Nie cierpiałem tego, co robił ojciec, a teraz mogę wam pomóc.
– Twój ojciec? – Unoszę brwi, bo Terrence nie przekazał nam informacji, kim naprawdę jest Connor.
– Jestem szefem tutejszego oddziału mafii, Oakland to moje miasto. Ojciec zginął nieco ponad miesiąc temu, a ja jako capo nie mogłem rozwalić tego miejsca, chociaż nienawidzę tego, co się tu dzieje. Większość żołnierzy tutaj to moi ludzie, niewielu bierze sobie panienki, a tych, którzy to robią, prędzej czy później wyślę na śmierć. Dlatego jeśli możecie, to postarajcie się oszczędzić moich, nie uśmiecha mi się wyciąganie połowy oddziału z więzienia i byłoby to sporym zagrożeniem dla mojej pozycji. – Widać, że Terrence miał więcej pieprzonych informacji, niż nam przekazał, co mi się wcale nie podoba.
Kiwam głową na znak zgody i zapisuję mu swój numer w razie potrzeby kontaktu, a on odwdzięcza się tym samym. Connor już się nie odzywa, tylko rusza przodem i po przejściu labiryntu uliczek, razem dochodzimy do drzwi wejściowych. Dwóch wielkich ochroniarzy wita się z nim, a następnie patrzą podejrzliwie na nas.
– To moi znajomi, z którymi robię interesy – porusza brwiami, co mnie lekko dezorientuje. – Ręczę za nich, to swoi ludzie.
– Nazwiska – burczy ochroniarz.
– Zamojski. – Nie silę się na uprzejmości, bo nikt tutaj tego nie szanuje.
– Zamojski – dopowiada Night.
– To samo nazwisko? – pyta idiotycznie ochroniarz, a mnie chce się śmiać.
– Jesteśmy braćmi, więc mamy to samo jebane nazwisko. A teraz gadaj, ile mam ci zapłacić, zanim się wkurwię i ci przypierdolę. Nie mam całego dnia na ploteczki – warczę.
Facet patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a kąciki jego ust wyginają się ku górze.
– Widać, że swoi – mruczy. – Dwieście dolarów od osoby za wejście do sali ze striptizem, za dodatkowe atrakcje płacicie tam.
Wyjmuję portfel i wciskam mu czterysta dolców, a on otwiera przed nami drzwi. Wchodzimy do środka, skąd słychać dość głośną, zmysłową muzykę. Connor idzie gdzieś do znajomych, a my zajmujemy stolik. Po chwili podchodzi do nas kelnerka i odbiera zamówienie na whisky. Nie możemy się upić, ale gdybyśmy nic nie zamówili, wyglądałoby to co najmniej podejrzanie. Nie musimy długo czekać, aż dosiada się do nas niski facet.
– Witajcie, jestem Rob, właściciel tego miejsca. Co was tu sprowadza? Capo mówił, że jesteście z Polski.
– Tak, robimy z nim interesy. Szczerze mówiąc, szukamy rozrywki. Interes się kręci, ale odkąd przyjechaliśmy do Stanów, nie mieliśmy czasu na dobrą zabawę. Connor polecił to miejsce jako dobre i dyskretne. I powiedział, że można zrobić tu niezły interes.
Spoglądam na tańczącą na scenie dziewczynę i oblizuję usta w lubieżnym geście, chociaż w środku skręca mnie z obrzydzenia.
– Mamy w ofercie całkiem ładne suczki, jestem pewny, że znajdę jakąś, która będzie odpowiadała waszym wymaganiom.
– Wszystko jedno, byle była ładna – mruczę, a Night mi potakuje.
– Za prywatny występ jest tysiąc dolarów, za noc dwa tysiące, jeśli się dzielicie. – Rechocze obleśnie, a ja spoglądam na Nighta.
Nie ma takiej cholernej możliwości, żebyśmy mieli uprawiać seks obaj z jedną dziewczyną.
Night posyła mi mordercze spojrzenie, które oznacza, że ma ochotę wypatroszyć tego faceta.
– Chcemy dwie dziewczyny i osobne pokoje. Stać nas na to, żeby kupić pół tego miasta, nie będziemy sobie żałować na dziwkach – odzywa się mój brat, a ja widzę, jak Rob poważnieje, kiedy słyszy grobowy głos Nighta.
– Normalnie nowi dostają doświadczone panienki, ale wy macie poręczenie od Connora, więc dam wam coś lepszego. Ale, wiecie, standard dziewczyn jest większy wraz z większą ilością kasy. – Jego oczy niemal świecą, kiedy zwęszył dobry interes.
– Najpierw chcemy przetestować ten przybytek – mówię. – Jeśli nam się spodoba, to kto wie, może do końca naszego pobytu tutaj będziemy stałymi bywalcami.
Rob kiwa gorączkowo głową, po czym przywołuje kelnerkę.
– Brenda zaprowadź panów do pokoi VIP – mówi, po czym spogląda na nas. – Za chwilę przyślę wam dziewczyny, jeśli nie bylibyście zadowoleni, wymienię je. Płatność przed wyjściem.
Kiwamy głowami, po czym wstajemy i podążamy za dziewczyną, która wydaje się zaniepokojona. Spogląda na nas, gdy stajemy pod jakimiś drzwiami.
– Chcecie panowie pokoje koło siebie? – pyta, a jej głos lekko drży.
– Mogą być, cukiereczku – odzywa się Night i puszcza jej oczko, a ona spuszcza wzrok na podłogę.
Stoimy chwilę przed drzwiami, kiedy podchodzą do nas dwie dziewczyny na niebotycznie wysokich szpilkach i przyglądają nam się z przestrachem. Patrzę na nie, po czym łapię jedną za ramię i zabieram do pokoju, nie siląc się na delikatność. Kątem oka widzę, że Night robi to samo z drugą. Gdyby nie było tam kamer, nigdy w życiu nie zdecydowałbym się na takie zachowanie, ale czasami trzeba stwarzać pozory. Zatrzaskuję drzwi, po czym bez ostrzeżenia przyciskam ją do ściany i pochylam się nad nią tak, żeby moje usta znalazły się przy jej uchu. Dziewczyna drży na całym ciele, a ja wyzywam siebie od skurwysynów, że funduję jej kolejną traumę.
– Czy w tym pokoju są podsłuchy? – szepczę jej wprost do ucha, a ona, czując na sobie mój oddech, sztywnieje.
– N-nie. – Jej głos drży tak jak ona.
– A kamery?
– Też nie. Są tylko w pokojach dla nowych, ten jest jednym z dwóch, przeznaczonych dla stałych bywalców.
Wypuszczam wstrzymywane powietrze, po czym odsuwam się od zaskoczonej dziewczyny. Skanuję wzrokiem pokój, który ma tylko jedno okno. Podchodzę do niego i zaciągam żaluzję, nie chcę ryzykować, że ktoś zobaczy, co się tu dzieje. A raczej, co się nie dzieje. Każę dziewczynie zamknąć drzwi od środka, po czym siadam na łóżku i poklepuję miejsce koło siebie. Dziewczyna wykonuje moje polecenie i siada niepewnie na łóżku.
– Jaka jest szansa, że ktoś będzie podsłuchiwał? – pytam się.
– To niemożliwe, te pokoje są wygłuszone. Niektórzy są bardzo brutalni, a szef nie chce, żeby ktoś słyszał, jak krzyczymy – mówi, po czym robi wielkie oczy, jakby dopiero uświadomiła sobie, co powiedziała. – Nie chciałam się skarżyć, ja przepraszam, nie narzekam. Nie odsyłaj mnie, panie, zrobię wszystko, tylko nie mów nic szefowi.
Mój Boże, ta dziewczyna boi się własnego cienia. Unoszę rękę, a ona przymyka oczy, jakby w oczekiwaniu na uderzenie. Głaszczę ją delikatnie po policzku, po czym uśmiecham się łagodnie.
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Jak ci na imię?
– Amanda, panie.
– A więc, Amando, jesteś zadziwiająco przestraszona, jak na osobę pracującą w burdelu – mówię, uważnie ją obserwując, i zauważam moment, w którym na jej twarzy pojawia się cierpienie.
– Nie chciałam tu trafić – szepcze, a w jej oczach migają łzy. – Oni mnie porwali i zmusili. Od tamtej pory co noc mnie gwałcą, a jak ktoś mnie zwróci, to szef nie ma litości, jest jeszcze gorszy niż to, co robią tutaj.
Przytulam ją do siebie, delikatnie, tak żeby jej nie przestraszyć, a ona wybucha płaczem, mocząc moją koszulkę słonymi łzami.
– Ciii, już dobrze. Obiecuję, że cię stąd wyciągniemy. Obiecuję, słyszysz? – mówię do niej łagodnie, chociaż wściekłość rozsadza mnie całego.
Jak można zrobić coś takiego kobiecie? Jak można ją zmusić do seksu, gwałcić, pobić? Jak można być takim skurwielem? Jestem ciekawy, jak poszło Nightowi i czy uzyskał więcej informacji ode mnie. Wiem, że dziewczyna na razie nic więcej nie powie, za bardzo się boi, ale Night ze swoimi technikami jest znacznie lepszym wywiadowcą niż ja. Zaciskam dłonie w pięści, obiecując sobie, że wybiję wszystkich skurwieli, którzy brali w tym udział. Tymczasem czeka mnie długa noc, którą mam zamiar poświęcić na pocieszanie tej biednej dziewczyny.