Topielica - ebook
Topielica - ebook
Biały szkwał na jeziorze, morderstwo i gra namiętności
Mazury, upalne lato. Prywatna detektyw Julia Dobrowolska wraz z gwiazdą telewizyjnego kryminalnego show, Wiktorem Bergenem, przyjeżdżają na pojezierze szkolić przyszłych śledczych. Po skończeniu kursu planują spędzić w okolicy spokojny urlop.
Plan spełza na niczym, bo Julia wciąż przyciąga kłopoty. Już na samym początku wakacji spotyka swojego byłego kochanka, komisarza policji Aarona Goldenthala i jego nową dziewczynę, którzy wraz z grupą znajomych żeglują po jeziorach. Julia z przekory zgadza się popłynąć z nimi w dalszy rejs. Zaraz potem znajduje w wodzie zwłoki. Tymczasem między członkami załogi, skupionymi na niewielkiej przestrzeni jachtu i skazanymi na swoje towarzystwo, narastają napięcie i wzajemna podejrzliwość. Każdy z nich ma coś do ukrycia...
Na jednym z postojów grupa zabiera na pokład nieznajomą kobietę. Nad jezioro nadciąga potężna nawałnica, ale to nie wiatr jest największym zagrożeniem...
Nagroda Wielkiego Kalibru za najlepszy kryminał roku
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05896-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kraków
temperatura 32°C
wiatru brak
Julia zapatrzyła się bezmyślnie w leżące na biurku kartki, leniwie poruszane podmuchem z wentylatora. Upał był jeszcze gorszy niż poprzedniego dnia. W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć monotonnego buczenia komputera i szumu wentylatora, który rozwiewał ciepłe powietrze po pokoju, nie dając żadnej ulgi. Julia odwróciła się w fotelu w kierunku okna i widoku ulicy Zwierzynieckiej, i kolejnego remontu czy też budowy, której rezultat zapewne znajdzie wśród nominowanych do tytułu archiszopy roku.
Julia czuła, że dziś już nikt nie przyjdzie. Komu chciałoby się opuszczać klimatyzowane pomieszczenia w taką pogodę? Klimatyzacja w biurze Julii popsuła się w zeszłym tygodniu, administrator obiecał kogoś przysłać, ale bez skutku.
Z zamyślenia wyrwał ją kuzyn Tomek – jej bardzo nieudany sekretarz, który wszedł cicho do pokoju i dotknął jej ramienia butelką zimnej coli.
– Czemu się skradasz? – spytała Julia, odwracając się gwałtownie. Poczuła, że cienka tkanina kremowej sukienki przykleiła jej się do pleców.
– Nie zachowuj się jak jakiś Stalin czy ktoś tam. Niedługo wyścielesz sobie pokój gazetami. Masz tu tę swoją kolkę – mruknął Tomek i jeszcze raz szturchnął ją butelką w ramię.
– Wolałabym drinka z palemką i takim malutkim, cieniutkim plasterkiem cytryny.
– A ja bym wolał leżeć pod palemką w jakimś miłym towarzystwie – zarechotał kuzyn.
Julia leniwie sięgnęła po zapalniczkę i sprawnie otworzyła nią butelkę. Nauczyła się tej godnej pozazdroszczenia i niezmiernie przydatnej umiejętności od któregoś ze swoich byłych facetów. Tomek wciąż stał nad nią, przestępując z nogi na nogę. Julia nie znosiła tego nawyku. Sprawiał, że myślała, iż kuzyn musi cierpieć na jakieś nieprzyjemne dolegliwości związane z pęcherzem.
– Coś jeszcze? – Julia ziewnęła, czując, że za chwilę uśnie.
– Mógłbym już sobie pójść?
Popatrzyła na niego. Minę miał rozkosznie niewinną.
– Idź, baw się dobrze. – Machnęła ręką.
Gdy za Tomkiem zamknęły się drzwi, Julia zrzuciła ze stóp sandałki na wysokim obcasie, oparła bose stopy o biurko i odchyliła się w fotelu, przymykając oczy. Monotonny szum wentylatora działał usypiająco.
Dzwonek komórki zabrzmiał wyjątkowo ostro i irytująco. Irytująco, gdyż w półsennym omamie Julię owiewała ciepła, morska bryza, a drink z palemką stawał się coraz bardziej namacalny. Odebrała przeciągłym „taaak”.
– Spakowana? – Wiktor był dziarski i pełen zapału, jakby organizował letni obóz harcerski. Julia nie miała wątpliwości, że w jego biurze klimatyzacja działa bez zarzutu.
– Chyba żartujesz – odpowiedziała, stłumiwszy ziewnięcie.
– Moje pranie gnije od dwóch dni w pralce, bo nie miałam czasu go powiesić. Wciąż nie wiem, z kim zostawię kota, a ja sama, mój drogi, nadaję się najwyżej na spokojny tydzień w sanatorium.
– Mój Boże! Ty naprawdę potrzebujesz tych wakacji!
– Jak znam swoje szczęście, gdy tam dojedziemy, zacznie padać i nie przestanie przez następne dziesięć dni. Za to mogę liczyć na przepiękną pogodę w drodze powrotnej. Trzeba było jechać do jednego z tych snobistycznych kurortów dla zarobasów. Przynajmniej mielibyśmy pogodę. I drinki z palemką.
– Skarbie, wiesz, że musimy jechać na Mazury. Zobaczysz, spodoba ci się, zarobisz... A poza tym obiecałaś mi, że nie będziesz jojczyć...
Julia usłyszała w tle grzechotanie kostek lodu o szklankę. Prawie czuła orzeźwiającą moc tego, czym się tam Wiktor raczył. Oczami wyobraźni widziała też zjawiskowo piękną i nieziemsko głupią sekretarkę Wiktora, która zapewne właśnie wychodziła z gabinetu po przyniesieniu drinka, kołysała biodrami i nie traciła nadziei, że te zabiegi jednak robią na jej szefie należyte wrażenie. Julia uśmiechnęła się.
– Co pijesz? – spytała.
– Mojito! Podwójne, z podwójnym lodem. I miętą z mojego prywatnego krzaczka. Ja mam już wakacje, złotko.
– Oczywiście. A ja mam colę light, która osiągnęła już temperaturę pokojową.
– Julio, Julio, kocham cię, wiesz. Posłuchaj mnie, skarbie, zamknij biuro na resztę dnia, a raczej na następne dziesięć dni, kup sobie na wyjazd jakieś fantastyczne fatałaszki, co to więcej odkrywają, niż zakrywają, prześwitują i w ogóle żyją własnym życiem, i zasuwaj do domu pakować się. A tego sierściucha zawsze możesz zostawić pod opieką Loli albo Tomka.
– Wiesz, Wiktor, czasami gadasz z sensem. Opieka wątpliwej jakości, ale na pewno lepsza niż ta zapewniana przez moich rodziców. Wiesz: wszystko na luzie, biedak wypuszczany do ogrodu, „żeby się bawił z innymi kotkami”. Jasne. Wraca potem bez połowy ucha z rzepami w futerku. Ale jeśli chodzi o te twoje fantastyczne zakupy, to nie wiem, czy uda mi się cokolwiek kupić w tej zafajdanej dziurze.
Mimo licznych wątpliwości i ociężałego ciała Julia za radą Wiktora opuściła swoje biuro i udała się w kierunku centrum. Szybko przemknęła przez rozgrzaną jak patelnia płytę Rynku, z którego skwar przepędził najbardziej wytrwałych turystów. Przeszła przez Planty, gdzie ludzie dogorywali w cieniu na ławkach, i zniknęła w czeluściach Galerii Krakowskiej.
Galeria pochłonęła ją na następne dwie godziny. Gdy o dziewiętnastej wsiadała do taksówki, w obu rękach dzierżyła torby zawierające trzy kostiumy kąpielowe, dwie sukienki, parę bermudów, króciutkie szorty, japonki sportowe i wieczorowe oraz kilka niezbędnych bluzeczek na ramiączkach.
Słońce wisiało jeszcze wysoko nad horyzontem, a upał nie zelżał ani odrobinę. Z trudem można było oddychać, radio w taksówce ryczało na cały regulator jakiś wakacyjny hit, będący coverem jakiegoś wakacyjnego hitu sprzed lat. Mimo to Julia czuła się dobrze. Zakupy poprawiły jej humor i chyba wreszcie dotarło do niej, że jedzie na wakacje. Co więcej, całkiem się z tego cieszyła.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------