- promocja
Topielice - ebook
Topielice - ebook
Mroczna opowieść o ludziach, którzy z premedytacją i szokującym okrucieństwem krzywdzą innych.
Kto zamordował piękną blondynkę, której zwłoki znaleziono w Halloween? Kto uwięził nastolatkę w opuszczonej szopie i czy sprawa miała jakiś związek z przetaczającym się przez kraj Strajkiem Kobiet, w którym dziewczyna brała udział? Gdzie przepadł oddany dotąd ojciec z kilkuletnim synem? Kto prześladuje poczytną autorkę romansów
I czemu nikt z nas tak do końca nie jest bezpieczny?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7393-0 |
Rozmiar pliku: | 704 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Polecamy tej autorki:
_DIABELSKI MŁYN_
_MARTWE DUSZE_
_DRAPIEŻCY_
_CUDZE GRZECHY_
_ZŁE SPOJRZENIA_1
Ależ ta suka jest ciężka! Szczupły mężczyzna w ciemnej kurtce przystanął, łapiąc oddech, po czym ruszył w stronę stojącego pośrodku lasu opuszczonego dworku, wlokąc za sobą nieprzytomną jasnowłosą kobietę. Był mniej więcej trzydzieści metrów od zrujnowanego budynku, kiedy zaczął się zastanawiać, czy właściwie ją chwycił. Trzymał blondynkę pod pachami, a jej nogi bezwładnie ciągnęły się po ściółce, wprawiając w upiorny szelest zaścielające leśną ścieżkę suche liście. Może powinienem zarzucić ją sobie na plecy, zastanawiał się, na chwilę przystając. Szybko jednak zdecydował, że nie ma najmniejszego sensu kombinować pod górkę, skoro lada moment wtaszczy ją do środka.
Pałacyk sprawdził dzień wcześniej, upewniając się, że tej jesieni nie koczują w nim bezdomni, jak już się kiedyś zdarzało, i dopiero wtedy zdecydował, że zrobi to tutaj. Wchodząc do środka, pchnął drzwi ramieniem, i ciężko dysząc, wciągnął za sobą bezwładną kobietę. W budynku cuchnęło czymś, co przywodziło na myśl pleśń, niepokojącą woń rozkładu i mokre liście, ale nie o tym myślał, kiedy rzucał ją na podłogę tuż przy jednym z okien.
Zapalił grube białe świece ustawione dzień wcześniej na ukruszonym obramowaniu kamiennego kominka i uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na leżącą u jego stóp blondynkę. Fascynował go zwłaszcza widok jej włosów – spływały na czarno-białą posadzkę lśniącą kaskadą, otaczając jej głowę świetlistą aureolą.
– Dziś jesteś moim aniołem – powiedział, przyklękając przy niej w bursztynowym blasku świec. – Dziś jesteśmy tylko ty i ja – wyszeptał, gładząc ją po policzku.
Chwilę później wygładził opinającą się na jej płaskim brzuchu błękitną sukienkę i zauważył, że z lewej stopy zsunął się but.
– Kurwa – zaklął, wstając.
Wyszedł ze zrujnowanego dworku i przez chwilę nasłuchiwał, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno jest w lesie sam. Dopiero kiedy nie usłyszał niczego niepokojącego, włączył latarkę i przyświecając sobie pod nogami, zaczął wracać po własnych śladach. But znalazł kilkanaście metrów dalej. Czarna szpilka musiała się zsunąć ze stopy, kiedy taszczył ofiarę do budynku. Podnosząc but, pomyślał, że blondynka już dawno nie była taka seksowna. Leżała tam teraz w blasku świec ponętna, cicha, piękna i bezwładna. Leżała, czekając, aż wróci i zrobi z nią, co zechce, i pomyślał, że to cholernie gorące, ta jej uległość.
Wchodząc do zrujnowanego pałacyku, zgasił latarkę, włożył ją do niewielkiego plecaka, który ze sobą zabrał, i uklęknął na podłodze obok nieruchomej ofiary. Chwilę później wyciągnął rękę i dotknął jej piersi, pieszcząc ją przez cieniutki materiał niebieskiej sukienki, a jego dłoń zsuwała się niżej i niżej, aż dotarła pod gumkę od cienkich rajstop i wślizgnęła się w koronkowe majtki. Pieścił ją przez kilka minut, walcząc z pokusą podarcia na niej wszystkich ubrań, zwalenia się na jej bezwładne ciało i zrobienia sobie dobrze. Później zabrał rękę, wytarł przesiąknięte kobiecym zapachem palce o spodnie i spojrzał jej w twarz.
– Właśnie taką chciałem cię dziś widzieć – wychrypiał, zanim sięgnął po nóż, odgarnął z jej szyi włosy i jednym zdecydowanym ruchem podciął gardło.
Kiedy trysnęła krew, miał wrażenie, że nieprzytomna ofiara jęknęła, ale może tylko mu się wydawało? Nie wiedział, jak długo tkwił pochylony nad umierającą, wdychając metaliczny zapach świeżej posoki i napawając się widokiem idealnie pięknej twarzy.
W końcu wstał z kolan, ostatni raz spojrzał na blondynkę, po czym podszedł do kominka i płonącą świecą zaczął podpalać na wpół zbutwiałe resztki wiszących w oknach zasłon, splamione materace leżące w kącie pomieszczenia, zapewne przytargane skądś przez rezydujących tu swego czasu kloszardów, i stos starych, rzuconych w kąt pożółkłych książek, które ktoś powyjmował z regałów i bezdusznie cisnął na podłogę. Przyglądając się, jak podsycony podpałką do grilla ogień liże kolejne przedmioty, zabójca przez jakiś czas sycił jeszcze wzrok rozgrywającym się wokół niego spektaklem, w końcu ostatni raz spojrzał na leżącą na podłodze kobietę, zarzucił na ramię plecak i wyszedł z budynku, chwilę później znikając pomiędzy drzewami.
Halloween, pomyślał, uśmiechając się pod nosem, gdy szedł wąską ścieżką przez las w stronę pozostawionego nieopodal samochodu. Czy mógł znaleźć bardziej idealny dzień na złożenie ofiary z jej duszy? Wsiadając do auta, pomyślał, że miałby ochotę tam wrócić i stać pomiędzy drzewami, przyglądając się, jak płonie zrujnowany pałacyk z jej ciałem w środku, ale wiedział, że nie powinien ryzykować. Miejsce było co prawda odludne, leżące kilka kilometrów od jego miasteczka, ale ogień mógł przyciągnąć uwagę chociażby kogoś, kto włóczy się po lasach. Biorąc pod uwagę specyfikę tej nocy i hordy znudzonych smarkaczy pałętających się po okolicy, zdecydował, że powinien jak najszybciej stąd odejść.
Jadąc przez noc, od czasu do czasu mijany przez nieliczne samochody, pomyślał, że wieczorami, zasypiając, już zawsze będzie miał przed oczyma jej twarz. Była taka spokojna, kiedy podcinał jej gardło. Taka piękna…2
Sierżant Hanna Piasecka stała przed budynkiem spalonego kilka miesięcy wcześniej pubu Kapitan i jako jedna z zabezpieczających zgromadzenie funkcjonariuszek, przyglądała się spektaklowi _Dziady_ przygotowanemu przez uczniów ostatniej klasy lokalnego liceum. Tym razem jednak nie chodziło w tym wszystkim o Mickiewicza, ale o poparcie przetaczającego się od kilku dni przez Polskę gigantycznego Strajku Kobiet. Strofy:
_Ciemno wszędzie, głucho wszędzie._
_Co to będzie, co to będzie?_
_Żywe trumny, nie kobiety,_
_Tak to wygląda, niestety…_
powtarzał chór nastolatków, podczas gdy stojąca na tle ruin pubu i będąca w ósmym miesiącu ciąży nauczycielka polskiego, profesor Danuta Lachowicz, uginała się pod ciężarem trzymanego na ramieniu drewnianego krzyża, a jej mąż, Hassan Niang, mieszkający w ich miasteczku Senegalczyk, który jakiś czas temu uratował ją z rąk przetrzymującego ją w jej własnym domu napastnika, trzymał jeszcze większy krzyż, w milczeniu biorąc udział w przygotowanym przez młodzież poruszającym spektaklu.
– Suki w rui, przestańcie obrażać porządnych ludzi! – wrzasnął nagle ktoś z tłumu i Piasecka gwałtownie się odwróciła.
Ku jej zaskoczeniu prowodyrem okazał się Piotr Rataj, żonaty i dzieciaty właściciel pizzerii, ten sam, który swego czasu zrobił dziecko nastoletniej dziewczynie. Hanka pomyślała, że hipokryzja tego świata potrafi zwalić z nóg.
_Ciemno wszędzie, głucho wszędzie._
_Krew kobiet na rękach Waszych._
_Średniowiecze, zabobony,_
_Brak już tylko dziwożony._
Chór wyszeptał kolejny refren, a ponure słowa, w otaczających tłum ciemnościach rozświetlonych jedynie trzymanymi przez ludzi zniczami, zabrzmiały Hance złowieszczo.
– Wypierdalać! – wrzasnął ktoś za jej plecami, a zgromadzony na tle zrujnowanego budynku tłum okolicznych mieszkańców zaczął skandować: – Wy-pier-dalać, wy-pier-dalać, wy-pier-dalać!
Wypierdalać, pomyślała Piasecka, żałując, że nie może przyłączyć się do protestujących, co zresztą jakiś kwadrans wcześniej zarzuciła jej dawna szkolna koleżanka.
– Powinnaś stać z nami, a nie bawić się w glinę – rzuciła jej w twarz Urszula.
Hance zrobiło się przykro. Jasne, najlepiej gdybym rzuciła pracę, żeby okazać solidarność, a później siedziała pod kościołem, żebrząc na jedzenie. Może wtedy wszyscy byliby zadowoleni, skrzywiła się, przyglądając się koledze, który rozmawiał ze wzburzonym Ratajem.
Spektakl skończył się kilka minut później i po paru drobnych incydentach, jakich dopuścili się krzykacze napastliwie atakujący protestujące kobiety, całe towarzystwo w końcu się rozeszło.
– Hanka, zaczekaj! – Szła w stronę radiowozu, kiedy wśród tłumu wypatrzył ją starszy sierżant Wojciech Kiciński.
– Cześć, Kiciuś. – Piasecka uśmiechnęła się na widok przyjaciela, podeszła do auta i oparła się o maskę. – Co tam?
– A nic, tak pogadać chciałem. Masz chwilę?
– Teraz? Jestem na służbie.
– No dobra, ale chyba moment znajdziesz?
– A co się dzieje? No gadaj, bo widzę, że coś jest na rzeczy.
– Pokłóciłem się z Gośką – skrzywił się Kiciński, stając obok Hanki.
– Też mi nowość! – Parsknęła śmiechem.
– No niby żadna, ale tym razem poważnie mnie wkurwiła.
– A jakieś konkrety?
– No o te strajki poszło.
– O strajki kobiet? Nie macie się już o co wykłócać?
– Poszło o strajki, ale wyszło przy okazji coś innego.
– Kurwa, Kiciuś, mów jaśniej!
– No dobra, więc Gośka uważa, że laski wydzierające się na ulicy są wulgarne i niepotrzebnie robią z siebie widowisko. Według niej kobiety i tak od wieków robiły, co chciały, włącznie z nielegalną aborcją, i nie musiały tego obwieszczać całemu światu. Tyle się dowiedziałem. A przy okazji wyrwało jej się, że ona też dwa razy usuwała i nie darła się o tym na mieście. A z tych dwóch razy jedno było moje.
– Usunęła ciążę, nic ci nie mówiąc? – Hankę wmurowało.
– Właśnie. Nie, żebym jakoś szczególnie się palił do bycia ojcem, ale kurwa… Czujesz? Nawet słowem się nie zająknęła! Teraz się zastanawiam, kiedy to mogło być, i już chyba wiem. Jakieś cztery i pół roku temu poleciała do Londynu, rzekomo do koleżanki.
– Słabo… Powinna ci powiedzieć – rzuciła Hanka i poczuła się jak hipokrytka. Też kiedyś przed mężem miała dość grube tajemnice… – Przykro mi, Wojtek – dodała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Zamilkli oboje.
– Kurwa mać! – zaklął w końcu Kiciński, w bezsilnej złości kopiąc leżącą na chodniku puszkę po piwie. – Nie mam ochoty wracać do domu. Boję się, że znowu się pokłócimy i…
– Możesz spać u mnie, miejsca jest sporo. – Hanka, która po śmierci macochy i rozstaniu z mężem wraz z córką przeniosła się do domu po zmarłych rodzicach, obecnie bardzo lubiła zapraszać gości, zwłaszcza po tym, jak urządziła klimatyczną gościnną sypialnię w odnowionym i przemeblowanym pokoju, w którym kiedyś sypiała Teresa, nieżyjąca od niedawna druga żona jej zmarłego ojca.
– Nie, kurwa, przecież to niczego nie zmieni. Wrócę do siebie – zdecydował Kiciński.
– Może masz rację. Prędzej czy później będziecie musieli pogadać. Ale gdyby co, wiesz, gdzie mnie szukać?
– Jasne, dzięki. – Wojtek pocałował Piasecką w policzek i ruszył wzdłuż ciemnej ulicy.
Szła do samochodu, kiedy usłyszała brzęk tłuczonego szkła i wulgarne wyzwiska rzucane przez jakiegoś pijaka. Aż dziw bierze, że nawet na to nasze zadupie dotarły protesty i ogólnopolskie poruszenie, westchnęła, przyglądając się kolegom wsiadającym do drugiego radiowozu.
Następnego dnia miała wolne, co było jej cholernie potrzebne. Przedpołudniem sprzątała, prasowała i gotowała, ale popołudnie zrobiła sobie całkiem luźne, i snując się po domu w rozciągniętych dresach, sączyła wino i tańczyła, słuchając muzyki. Wieczorem, po tym, jak już wzięła prysznic i odgrzała sobie sznycle, zadzwoniła do córki.
– Hej, Kluska. Co tam robicie? – zapytała, kiedy Zuza, która tego akurat wieczoru miała spać u koleżanki, odebrała w końcu telefon.
– Oglądamy _Walking Dead_.
– Uroczo. Siedźcie w domu, słyszysz? W miasteczku dziś jest spokojniej niż wczoraj, ale i tak wolałabym, żebyście…
– Mamo, daj mi spokój, okay?! – podniosła głos smarkula, po czym się rozłączyła.
Kurwa mać, skrzywiła się Piasecka, odkładając telefon na komodę. Jak długo jeszcze będziemy ze sobą walczyć? – zastanawiała się. Od dawna nie układało się między nimi zbyt dobrze, a odkąd młoda skończyła czternaście lat, było jeszcze gorzej. Zupełnie jakby Zuzka robiła wszystko, żeby mi dowalić, pomyślała, rozmasowując palcami skronie, bo znowu zaczynała ją boleć głowa.
Dopijała drinka, kiedy zadzwonił Artur.
– Hej, piękna. Mogę dziś do ciebie wpaść? – zapytał.
– Hej – uśmiechnęła się, ucieszona jego niespodziewanym telefonem. – Nie miałeś jechać do Szczecina?
– Zmiana planów. To jak? Mam dobre wino.
– Wpadaj.
Przyjechał po kwadransie z winem i chryzantemami w donicach.
– Co to za nagrobny wiecheć? – roześmiała się.
– Akcja chryzantema, nie słyszałaś? Zamknęli cmentarze, to ludzie kupują kwiaty na balkony. Wiesz, ile czasu i kasy zainwestowali w nie hodowcy?
– Fakt, przykra sprawa. – Hanka wzięła od niego chryzantemy i postawiła je na komodzie przy drzwiach. – Dzięki. W sumie są całkiem ładne.
– Ty jesteś ładniejsza. – Artur przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta, a jego dłonie wsunęły się pod gumkę jej dresowych spodni. – I cholernie seksowna w tym dresiku – dodał, a ona przymknęła oczy i oparła się o ścianę, poddając się jego dotykowi.
Spotykali się od ponad dwóch miesięcy. Po tym, jak on zerwał ze swoją przyjaciółką Julią, zeszli się niemal od razu, jakby oboje od dawna myśleli o takiej opcji i za sobą tęsknili.
To wszystko jest takie nierzeczywiste, pomyślała Hanka kilka minut później, kiedy w nią wchodził. W dzieciństwie nas rozdzielono, nie pozwalając nam być razem, ale życie pokazało, że nie da się decydować za kogoś, nawet wierząc, że to dla jego dobra. Kochali się pospiesznie, w milczeniu, i może nie był to najlepszy seks, jaki im się przytrafił, ale sam ciężar i zapach Artura dodawały jej energii i poprawiły nastrój.
– O czym myślisz? – zapytał, gładząc jej ramię.
– O nas.
– I co wymyśliłaś?
– Że wstaniesz i zaparzysz herbatę – zażartowała.
– Jak było wczoraj na protestach? Nerwowo?
– Nie, nawet nie. Miejscowy burak Piotr Rataj wyzywający kobiety od suk w rui, kilka rzuconych pod nogi demonstrantów butelek, parę przekleństw i w sumie tyle.
– Na szczęście. Niepokoiłem się o ciebie. – Odgarnął jej włosy z czoła i pocałował ją w usta. – Ale ty jesteś już dużą dziewczynką i nie muszę się martwić, prawda?
– Dużą dziewczynką, która świetnie wie, jak o siebie zadbać. – Uśmiechnęła się.
– Ale herbaty nie potrafisz zrobić? – zażartował, lekko szczypiąc ją w pośladek.
– Spierdalaj – zaśmiała się, a on pocałował ją w szyję, wstał z łóżka i nagi przeszedł przez sypialnię.
Jestem szczęśliwa, pomyślała Hanka. I to akurat teraz, kiedy wydawało mi się, że całe moje życie legło w gruzach…3
– Bardzo proszę, żeby spróbowała się pani uspokoić i jeszcze raz, na spokojnie, opowiedziała nam, co się stało. – Sierżant Aleksandra Florczyk siedziała naprzeciwko Anety Maćkowiak, roztrzęsionej trzydziestokilkulatki z rozmazanym pod oczyma tuszem, która w skrajnej histerii zjawiła się na komisariacie, twierdząc, że zaginął jej mąż z dwuletnim synem.
– No mówię przecież, jak było! Jacek pojechał po Kamila i zaraz miał wrócić, a nie ma go ponad pięć godzin.
– Do żłobka dotarł, tak?
– Tak, dzwoniłam. Dotarł i zabrał Kamila, ale nie wrócili do domu. No to najpierw pomyślałam, że może mieli jakąś stłuczkę. Pożyczyłam od siostry samochód i przejechałam całą trasę, ale nie zauważyłam wozu męża.
– Czym mąż jeździ? – zainteresował się milczący dotąd starszy aspirant Arek Wilk.
– Ośmioletnim oplem zafirą.
– Kolor?
– Szary, na tczewskiej rejestracji. Bo mąż jest z Tczewa, ale…
– Dobra, skontaktuję się z chłopakami z drogówki – wszedł jej w słowo, wstał i wyszedł z gabinetu Aleksandry.
– Czy syn na coś choruje? Astma? Jakieś inne wymagające opieki choroby?
– Nie, jest zdrowy.
– A między państwem wydarzyło się coś szczególnego? Pokłócili się państwo ostatnio? – zapytała Florczyk.
Maćkowiak posłała jej złe spojrzenie.
– Nie – burknęła.
– Mąż ma depresję? Problemy psychiczne? Stany lękowe, problemy w pracy?
– Nie, no skąd! Nie wyszłabym za wariata! – Wyglądała na coraz bardziej poirytowaną.
– Depresja to nie szaleństwo, proszę pani – rzuciła Aleksandra kąśliwym tonem.
– Nie ma – zapewniła Aneta Maćkowiak.
– Dobrze, teraz jeszcze jedno pytanie. Tylko proszę się nie unosić. Czy dziecko jest jego?
– Czy… Że jak? Że pani sugeruje, że nie jest męża?! Ale za kogo mnie pani ma?! – Poczerwieniała z wściekłości.
– Po prostu pytam.
– Tak, dziecko jest męża! – wycedziła Maćkowiak.
– Dobrze. Jakieś romanse? Pani albo mąż?
– Nie – rzuciła szybko, zdaniem Aleksandry zbyt szybko.
Kłamie, pomyślała policjantka, zapisując kilka rzeczy w notesie. Ale kłamie, żeby chronić siebie, czy ze wstydu, że zdradza ją mąż? – zastanawiała się.
– Czyli nie mieli państwo w planach rozwodu? – zapytała jeszcze.
– Nie.
– Nic, żadnych rozmów o rozstaniu? Wyklucza pani porwanie rodzicielskie?
– Porwanie? Ale po co Jacek miałby porywać własne dziecko? Co pani w ogóle do mnie mówi?! Szukajcie ich, zamiast mnie przesłuchiwać! – Aneta Maćkowiak gwałtownie zerwała się z krzesła i skryła twarz w dłoniach, jakby miała się rozpłakać. – Szukajcie ich, błagam, szukajcie – dodała łamiącym się głosem.
Chwilę później wybiegła z pokoju Aleksandry i głośno szlochając, usiadła na korytarzu.
– Dobra, chodź, podskoczymy do właścicielki żłobka – zdecydował Arek Wilk, zjawiając się z powrotem w pokoju Aleksandry.
– Wiesz, gdzie mieszka?
– Tak, kojarzę ją. Miła kobieta, wcześniej prowadziła kwiaciarnię.
– Co mówią w drogówce?
– Nic, żadnych zajść z udziałem szarego opla na tczewskich numerach, cisza.
– Dobra, jedźmy. – Ola złapała kurtkę i z maseczką w ręku wyszła z gabinetu.
– Kurwa, liczyłem na kilka spokojnych tygodni, zwłaszcza teraz, kiedy w końcu z okolicy wynieśli się cholerni turyści, ale wygląda na to, że nic z tego. – Wilk otworzył Aleksandrze drzwi od strony pasażera, obszedł swoje bmw i wsiadł do środka.
– Myślisz, że góra zdecyduje się na ogłoszenie Amber Alertu?
– W tym wypadku? Nie sądzę.
– Co obstawiasz? – zapytała Aleksandra, sięgając po pasy.
– Nie wiem, za wcześnie, żeby spekulować, ale myślę, że musiało coś zajść między nimi i koleś zabrał dzieciaka, żeby się na niej odegrać.
– Kiedy zapytałam o romanse, miałam wrażenie, że kłamała.
– Ma romans?
– Nie wiem, czy ona. Być może on.
– Zobaczymy, co z tego wyniknie. Najważniejsze, żeby koleś nie zrobił krzywdy dziecku. Niestety z tego, co mówi żona, nie zabrał telefonu, więc namierzenie odpada.
– Robią się coraz sprytniejsi, zauważyłeś? Świetnie już wiedzą, czego unikać, jak się wywinąć z wielu pułapek…
– Bandyci tak, ale czy ojciec odbierający dziecko ze żłobka? Może po prostu gdzieś wstąpił i się zasiedział? – Arkadiusz ewidentnie rozważał jeszcze inne możliwości.
– Odjebało ci, Wilku?! Z tego, co mówi matka, nie ma go od pięciu godzin!
– Czyli jednak porwanie rodzicielskie? W sumie to chyba jedyna logiczna opcja. To nie jest bogata rodzina, wręcz przeciwnie. Ona jest makijażystką, dorywczo maluje panny młode, on jest malarzem pokojowym. Teraz, z całą tą przeklętą pandemią w tle, remonty są jeszcze w miarę częste, ale ona pewnie nie zarabia…
– Kurewski rok, a końca tego obłędu nie widać – zaklęła Aleksandra.
– To tutaj. – Wilk zjechał w kończącą się pod sosnowym zagajnikiem wąską ślepą uliczkę i wyłączył silnik. – Chodź, szkoda czasu – ponaglił ją, kiedy przeszukiwała schowek, bo chciała zjeść zostawionego tam batona.
Magdalena Kazimierczuk, właścicielka żłobka, okazała się szczupłą pięćdziesięciokilkulatką o regularnych rysach twarzy i obciętych na pazia jasnych włosach.
– Proszę, niech państwo wejdą – powiedziała, kiedy się przedstawili, i gestem zadbanej dłoni zaprosiła ich do środka.
W domu roznosił się intensywny aromat suszonej lawendy i czegoś znacznie mniej przyjemnego, co przywodziło Oli na myśl mokrą psią sierść.
– Jacek Maćkowiak, ojciec Kamila. Kojarzy pani? – zapytał Arkadiusz, kiedy już usiedli na sofie w salonie.
– Tak, oczywiście. Znam wszystkich rodziców naszych dzieciaków, chociaż z niektórymi, zwłaszcza z ojcami, mam dość sporadyczny kontakt. Ale pan Jacek regularnie przyjeżdżał po syna. Bardzo miły mężczyzna, zawsze uśmiechnięty.
– Dziś też on odbierał Kamila, tak?
– Tak, dzisiaj też. Przyjechał lekko spóźniony i zabrał chłopca. Czy coś się stało Kamilkowi? – zaniepokoiła się.
– W jakim był nastroju? – zapytała Aleksandra, ignorując jej pytanie. – Zauważyła pani coś szczególnego? Był zdenerwowany albo czymś poruszony? Mówię o ojcu chłopca, nie o dziecku.
– Wydawał się bardziej milczący niż zwykle, ale to wszystko. Zakładając kurtkę chłopcu, pocałował go w czubek głowy, jak zawsze.
– Czyli, według pani, jest dobrym ojcem?
– Bardzo! Synek zawsze do niego lgnie, widać, że przepada za tatą, a on… Przepraszam, ale nie odpowiedziała mi pani. Czy coś się stało? – powtórzyła pytanie i Ola niechętnie wyjawiła, że dziecko mogło zostać uprowadzone przez ojca. – Chryste! – Magdalena Kazimierczuk w geście skrajnego szoku przyłożyła dłoń do ust i na dłuższą chwilę zaniemówiła.
– Czy widywała pani kiedyś Jacka Maćkowiaka w towarzystwie jakiejś nieznajomej kobiety? – zapytała Aleksandra.
– Nie, nigdy.
– A jego żonę z innym mężczyzną?
– Nie, raczej nie.
– Raczej?
– Raz wydawało mi się, że przyjechała po synka nie swoim samochodem, ale z jakimś facetem w terenówce, niestety nie miałam akurat okularów i nie byłam pewna, czy to przypadkiem nie jej mąż, tyle że w innym aucie.
– Dobrze, dziękujemy. – Aleksandra wstała i ruszyła w stronę wyjścia.
Gdy wsiadali do samochodu, poprosiła Wilka, żeby podjechał przed pobliskie delikatesy.
– Mój Jeremi jest w kwarantannie, słyszałeś?
– Tak. Jak się czuje?
– Jak dotąd dobrze, ale przed nim jeszcze sześć dni, a już dostaje pierdolca od siedzenia w mieszkaniu.
– Z kim miał kontakt?
– Pielęgniarka, u której wynajmuje mieszkanie, miała pozytywny test na covid.
– Kurwa, ten syf nie odpuszcza – zaklął Wilk.
– Na to wygląda – mruknęła Ola, sięgając po zapięcie pasów. – Wracajmy na posterunek. Sokołowska będzie pewnie chciała zwołać odprawę i zlecić wszystkim zadania.
– Bywasz czasami zmęczona skalą ludzkiego popierdolenia? – zapytał ją Wilk, nawracając w wąskiej uliczce, a ona parsknęła śmiechem, który przez maseczkę zabrzmiał jak stłumiony chichot.
– Pytanie…