TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka - ebook
TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka - ebook
Zosia i Franek po raz pierwszy przyjeżdżają z rodzicami do Zakopanego. Dziewczynka ma dopiero siedem lat, ale wie, czego chce i jak postawić na swoim. Jej starszy o trzy lata brat jest bardziej nieśmiały. Ferie w Tatrach to dla nich wszystkich niezła lekcja. Los chce, że wynajmują pokoje w rodzinie ratowników TOPR-u. Gospodarz, pan Stanisław Gąsienica, jest już na emeryturze. Jego syn, Jędrzej, aktywnie działa w Pogotowiu. A wnuk, jedenastoletni Jaś, pójdzie pewnie kiedyś w ich ślady. Rodzina z Warszawy niewiele wie o górach. Jednak jedenaście dni z ratownikami dużo zmieni. „Mieszczuchy” nauczą się na własnych błędach, jak bezpiecznie zdobywać Tatry, poznają prawdziwe akcje TOPR-u i historię Pogotowia. Dowiedzą się, co to są lawiny, dlaczego zimą, idąc w góry, warto mieć ze sobą detektor, sondę i... łopatkę. Jak pracują psy lawinowe. Jak chodzić po górach, żeby się nie męczyć. W tej książce znajdziecie niewiarygodne, zaskakujące, czasami smutne, lecz częściej dobrze kończące się historie, które – uwaga! – zdarzyły się naprawdę. Także te o niedźwiedziach, świstakach, polowacach, kłusownikach i Janie Krzeptowskim Sabale, który potrafił oczarować swoimi opowieściami nawet wielkich pisarzy. Książkę wzbogaca blisko 150 zdjęć, m.in. z akcji ratowniczych, oraz krótkie filmy o TOPR-ze, do których odsyłają specjalne kody. Takiej książki o Tatrach, Zakopanem, ratownikach górskich i turystach – dla czytelników od 9 do 100 lat – dotąd jeszcze nie było. Książkę rekomenduje Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u, który otoczył merytoryczną opieką tę publikację: „Zapraszam do lektury tej unikatowej – w formie i treści – książki wprowadzającej młodych ludzi w tajniki turystyki górskiej. Jestem głęboko przekonany, że tak ciekawa i oryginalna forma edukacji młodych ludzi pozwoli im nabyć wiedzę i doświadczenie – ważne elementy kultury górskiej – i bezpiecznie cieszyć się urokami tatrzańskiej przyrody”.
Beata Sabała-Zielińska- rodowita góralka, publicystka i dziennikarka radiowa, przez lata związana z Radiem ZET. Autorka i współautorka książek o Zakopanem. Zajmuje się głównie tematyką górską. Jej książki "TOPR. Żeby inni mogli przeżyć", "Pięć Stawów. Dom bez adresu" i "TOPR2. Nie każdy wróci" przez kilka tygodni nie schodziły z list bestsellerów. Pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie prowadzi studencką rozgłośnię UJOT FM.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-665-8 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziesięcioletni Franek stał przed chałupą, zachowując bezpieczną odległość od psa, choć gospodarz, który właśnie wyszedł się przywitać, krzyknął w jego stronę:
– Nie bójze się, chłopce. Baca nic ci nie zrobi.
„Łatwo powiedzieć. Może i nie zrobi, lecz kto go tam wie! Mama zawsze powtarza, żeby nie podchodzić do obcych psów” – myślał chłopiec, nie spuszczając owczarka z oczu. Dziś zrozumiał, jakie to mądre ostrzeżenie, choć i bez niego nie podszedłby do kudłatej bestii. Baca też łypał na chłopca to prawym, to lewym ślepiem, tym, które akurat się obudziło. „Turyści! Żadna nowość. W każdym razie nie warto dla nich opuszczać legowiska – zdawało się mówić senne spojrzenie psa. – Chociaż tych akurat przydałoby się trochę postraszyć. Są nieznośnie głośni”.
Wygalantowany pan, najwyraźniej głowa rodziny (starannie wyżelowana), z brodą przystrzyżoną niczym ogrody wersalskie, cały podekscytowany, opowiadał (nie wiadomo komu i nie wiadomo po co) mrożącą krew w żyłach historię. O tym, jak jego nowiutkie bmw „tańczyło” na oblodzonej drodze. I z jakim trudem wjechał stromym wzniesieniem, ledwo wyrabiając się na zakręcie. Śmierć zaglądała mu w oczy – przekonywał, zagłuszając błogi spokój.
„Ciszej” – szczeknął Baca, przerywając na moment potok ludzkich słów.
– Jak cie wołajom, chłopce?1 – wykorzystał ten moment gospodarz, zagadując Franka. Jednocześnie z uśmiechem przyglądał się rosnącej przy samochodzie stercie walizek. Podkręcił sumiastego wąsa, pyknął z fajki i świdrował chłopca wzrokiem. Starszy pan mimo słusznego wieku trzymał się prosto. Widać było, że jest silny i wysportowany. I jakiś taki surowy. Krzaczaste brwi sztywno sterczały mu nad ciemnymi oczami, a nad pooraną zmarszczkami twarzą rysował się wydatny nos. Zaczynał się wielkim garbem, mocno osadzonym między oczami, przechodzącym w łagodny karb. „Orli” – mówią z dumą o takim nosie górale, twierdząc, że przypomina dziób drapieżnego ptaka. I coś w tym jest.
------------------------------------------------------------------------
1 Wyróżnione w tekście słowa i zwroty gwarowe znaleźć można w słowniczku gwary góralskiej.Franek z zaciekawieniem przyglądał się mężczyźnie. Znał tę twarz. Czyżby już kiedyś spotkał tego pana? Dałby sobie obciąć… no dobra, nic by sobie nie dał obciąć, ale na pewno gdzieś go widział! Tylko gdzie? „No myśl! Myśl! – popędzał sam siebie i nagle: – O matko! Przecież to Winnetou! Najsłynniejszy Indianin ever!” Franek uwielbiał książki i filmy o Apaczach, znał wszystkie. I stare, i nowe. I proszę – jeden z jego ulubionych bohaterów stał przed nim. I nawet mówił trochę po indiańsku. „Skórzana Warga” – tak od razu nazwał w myślach gospodarza. Bóg jeden wie dlaczego. Może przez te sumiaste wąsiska?
– Halo, halo! Pan pyta, jak masz na imię – zawołała do chłopca jego mama, śmiejąc się w głos na widok miny syna.
– Franek – odparł niepewnie chłopiec.
– No i piyknie – skwitował góral, po czym krzyknął w stronę chałupy: – Jasiek, pójdze tu. Mos nowego kolegę. – Jasiek! Jasiek! – niosło się polami.
Bez echa. Nawoływanie na nikim nie zrobiło wrażenia, a już na pewno nie na wołanym. Ale że gospodarz nie dawał za wygraną, w końcu zza winkla wyłoniła się postać. Cała w śnieżnym puchu. Pod zamarzniętymi brwiami i rzęsami sterczał czerwony nos, a policzki zdawały się być niedbale chluśnięte czerwoną farbą.– Dziadku, zrobiłek piyknego janioła – wyjaśnił zziajany „bałwan”, otrzepując się ze śniegu. Popatrzył w stronę przestraszonego paniczyka, po czym huknął mu prosto w twarz: – A.N.I.O.Ł.A! – przeliterował, widząc zmieszanie chłopca.
Jasiek, pewny siebie jedenastolatek, patrzył na Franka okiem znawcy. „Masz babo placek, kolejny mieszczuch, co to ani owcy, ani krowy, ani kozy nie widział. O chodzeniu po górach nie wspominając. Pewnie z Warszawy” – ocenił, widząc nowiutkie śniegowce chłopca, nowiutkie dżinsiki, błyszczącą, markową kurteczkę i zimową wersję czapki z daszkiem, oczywiście nówkę. „Jakiś taki strasznie nowiutki i strasznie świeżutki ten mały. Niczym z Fabryki Nowiutkich Chłopców” – rozmyślał coraz bardziej zdegustowany. „Jezu! I jeszcze ma siostrę!” – jęknął w duszy, zerkając na wysiadającą z tylnego siedzenia dziewczynkę.
– Jestem Zosia – oznajmiła chuda siedmiolatka, szczerząc siekacze w uśmiechu.
„Ta, co wszystko lepiej wie. I śniadanie sama zje… – dokończył w myślach Jasiek, przypominając sobie wiersz Brzechwy. – Gorzej być nie może”. A jednak…
– Zajmiesz się naszymi gośćmi, prawda? – rzucił do wnuka dziadek.
Zachwycona Zośka pisnęła z radości. Zahukany Franek przygasł. Jasiek tymczasem poczerwieniał jeszcze bardziej, tym razem ze złości, choć akurat tego nikt nie mógł zauważyć. Jego zmarznięta twarz była już wystarczająco purpurowa. Zaczął więc robić największe na świecie błagalne oczy. Dwa gigantyczne spodki błyszczały w opuchniętej facjacie, dziadek jednak zdawał się tego nie widzieć. Mrugnął porozumiewawczo do wnuka i odwrócił się w stronę turystów. Trzeba pokazać im dom i wynajęte przez nich pokoje.
Jasiek, chcąc nie chcąc, został na posterunku. Przyglądał się przybyszom z nieukrywaną niechęcią. Szczupły, wysoki chłopak, najwyraźniej jego rówieśnik, wyglądał na przestraszonego. Długie, trochę dziewczyńskie rzęsy przysłaniały duże zielone oczy, a jasne, kręcone włosy wymykały się spod czapki. Obrazu słodkiego cherubinka dopełniał drobny nos, który chłopak pocierał teraz nerwowo wierzchem dłoni.
– Jestem Franek – przedstawił się cicho.
Uderzająco podobna do brata dziewczynka była zdecydowanie bardziej zadziorna. Bez skrępowania lustrowała Jaśka od góry do dołu. Jej błękitne oczy patrzyły na niego spod byka, a wydęte małe usta mówiły: „Traktuj mnie serio, koleś!”. Z dezaprobatą przyglądała się zlepionym śniegiem czarnym włosom Jaśka i drwiąco uśmiechała się na widok jego wielkiego, czerwonego kinola. Nie bała się gniewnych błysków brązowych oczu chłopca.
Drobna blondyneczka z opadającą na twarz gęstą grzywką wyraźnie toczyła z Jaśkiem walkę na spojrzenia. I nie dawała za wygraną, dlatego zirytowany chłopak rzucił w końcu do Franka:
– Dobra. Bedzies ze mną kidoł. – Po czym ruszył w stronę usypanej pryzmy śniegu.
Pod Frankiem nogi się ugięły. „Co będę robić?!” – znowu nic nie zrozumiał. Wnuk Indianina, jak na wnuka Indianina przystało, powiedział coś po indiańsku. I to coś zabrzmiało bardzo groźnie!
– Ja też?! – przypomniała o sobie dziewczynka.
– Nie. To robota dla chłopaków – warknął Jasiek.
– Czyli dla osiołków? – zapytała niewinnie.
„Tego już za wiele! Nie dość, że z Warszawy, to jeszcze mnie obraża” – zacisnął szczęki Jasiek.
– Chyba dla osiłków – ruszył siostrze z pomocą Franek. – Choć właściwie… na jedno wychodzi – dodał pod nosem.
Zośka fuknęła i niczym wrona (ach, ten Brzechwa!) – „jak to ona, poszła sobie obrażona”. Franek zaś ruszył na skazanie. Bo że czeka go coś supernieprzyjemnego, a może jeszcze gorszego, był absolutnie pewien. A tu znikąd ratunku. Rodzice – mimo upominających szczeknięć Bacy – paplali jak najęci, zachwycając się widokami.
Rzeczywiście, z Gubałówki, na stoku której stał dom gospodarza, widoki zapierały dech w piersiach, więc nikt nie reagował na dyskretne chrząkanie Franka. No, prawie nikt, bo Baca czujnie mu się przyglądał, zmuszając chłopca do podjęcia szybkiej decyzji. „Cóż, lepiej poddać się torturom, niż skończyć rozszarpanym przez psa” – zdecydował w końcu „skazaniec”, podbiegając do Jaśka. Ten tymczasem, nieświadomy rozterek kompana, złapał łopatę i zaczął… odśnieżać. „Uff, a więc o to chodzi?! – odetchnął ocalony Franek. – Phi! Bułka z masłem! To nie może być trudne” – pomyślał, patrząc, jak sprawnie robi do Jasiek. Złapał sprzęt i… jęknął, bo śnieg okazał się zadziwiająco ciężki. Młody góral uśmiechnął się zadowolony, wyrzucając w górę – trochę na pokaz, więc zbyt wysoko – pełne szufle śniegu. Jego „kolega” tymczasem sapał na całego, bardziej w tej pryzmie grzebiąc, niż ją odgarniając. A i tak po kilku machnięciach nabrał kolorów – rzekłby – indiańskich, gdyby zobaczył się w lustrze. Policzki zaczęły go piec, palce u rąk mrowić, mimo to zrobiło się jakoś tak cieplej. Przyjemnie. „Fajna ta zima” – pomyślał.
– Szkoda, że u nas w Warszawie nie ma tak dużo śniegu – dodał głośno, ale Jasiek go nie usłyszał, nad chałupą bowiem przeleciał z rykiem śmigłowiec.
I to tak nisko, że Franek instynktownie przygarbił się i osłonił głowę. Wyraźnie widział czerwony brzuch potężnej maszyny i wirujące w powietrzu łopaty. Huk silników wypełniał mu czaszkę. Zerknął nerwowo w stronę Bacy. Pies na pewno się przestraszył i może nawet ruszy na niego? Owczarek jednak nadal leżał. Widać nie od dziś znał to stalowe ptaszysko.
– To Sokół – wyjaśnił zdumionemu Frankowi Jasiek – śmigłowiec TOPR-u. Chyba coś stało się w górach – dodał, zerkając w stronę domu.
„Ciekawe, dlaczego patrzy na dom, a nie na góry?” – zastanawiał się chłopiec. Po chwili wszystko stało się jasne. Z domu jak strzała (żeby nie powiedzieć indiańska) wypadł mężczyzna. Zarzucił plecak na ramię i dopinając czerwoną kurtkę z błękitnym krzyżem na ramieniu, złapał smycz. Przy prawej nodze biegł podekscytowany pies. On także miał znak krzyża naszyty na szerokich szelkach, przełożonych przez przednie łapy. Podskakiwał, szczekał, nie odstępował pana na krok. Za nimi ciężko człapało drugie psisko.– Tafi, do samochodu! – zawołał pan w czerwonej kurtce, otwierając drzwi auta. – A ty, Vero, staruszku, zostajesz. Dobry pies. Dobry. Do domu – zwrócił się ciepło do psa.
Ten polizał pana po dłoni i zrezygnowany spuścił łeb. Wiedział, że zostaje, choć przecież jeszcze nie tak dawno to on wskakiwał do samochodu.
Baca łypnął okiem na smutnego przyjaciela, podniósł się leniwie i podszedł go pocieszyć. Szczeknął też radośnie w stronę Tafiego, ten jednak nie zareagował. Nie spuszczał oczu ze swojego pana, wykonując każdą jego komendę. Był bardzo skupiony, jakby wiedział, że dzieje się coś ważnego.
– Jędrzej! Zabocyłeś termos z herbatą. – Z domu wypadła energiczna szatynka.
– W Tatrach zeszła lawina – rzucił mężczyzna w czerwonej kurtce do stojącego przy gościach gospodarza, odbierając termos. Machnął ręką w stronę chłopców, odpalił silnik samochodu i tyle go było widać.
– To moja mama – wyjaśnił Jasiek, patrząc z miłością na kobietę. – A to mój tata – dodał dumnie, odprowadzając wzrokiem odjeżdżające auto. – Jest ratownikiem TOPR-u. Pewnie lawina kogoś porwała i lecą go ratować – doprecyzował, wracając do odśnieżania. – Zresztą mój dziadek też jest ratownikiem, ale na emeryturze.
Franek stał jak zaczarowany. „Jak to ratownik? Jakiego TOPR-u? Jaka lawina? Kto został zasypany? Jak go uratują? Jak go znajdą? I po co ten pies?” – pytał sam siebie w duchu. Nie chciał przyznać się przed Jaśkiem, że nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi. Kidał więc (ależ to dziwne słowo) dalej, nie zagadując kolegi. Ten bowiem jakoś tak nagle przygasł. A i Frankowi zrobiło się smutno. Na szczęście po chwili Skórzana Warga zawołał ich do domu. I dobrze, bo chłopiec, mimo nowiutkich śniegowców, nowiutkiej kurteczki i czapeczki, trochę już zmarzł.
W salonie było przyjemnie ciepło, a wynajęty przez rodziców pokój na poddaszu okazał się niezwykle przytulny. Franek, wiadomo, dzielił go z siostrą, która, wiadomo, już czekała na brata i dalszy plan działania. Chłopiec szybko przebrał się w suche rzeczy i czym prędzej ruszył na dół na obiecane gorące kakao, nie zważając na ciągnący się za nim „ogon”.
– 01 zgłoś się do śmigłowca – usłyszał nagle.
– 01 zgłasza się do śmigłowca.
– Jesteśmy na miejscu. Czoło lawiny jest potężne. Na lawinisku są Jędrzej i Łukasz z psami. Z relacji świadków wynika, że pod śniegiem są trzy osoby.
– Przyjąłem. Na centrali czeka już sześciu ratowników i dwa psy. Do zabrania od razu. Kolejni będą za chwilę.
– Dobrze. Lecimy.
Franek i jego „ogon”, czyli Zośka, zatrzymali się w połowie schodów. „Dziwne. Co to takiego?” – zdawały się pytać wymienione przez rodzeństwo spojrzenia.
– Kakao naryktowane. Zosiu, dlo tobie tyz – krzyknął Skórzana Warga z kuchni i po chwili pojawił się w salonie z dwoma parującymi kubkami.
– Siadojcie przy kominku. Zagrzejcie się. – Wskazał miejsce przy trzaskającym ogniu.Jasiek już tam był. Wystawiał w stronę ognia obie stopy, na których wisiały mokre wełniane skarpety, i z rozkoszą siorbał gorący słodki napój. Przy nim warował stary owczarek niemiecki, ten, który próbował ruszyć w drogę z mężczyzną w czerwonej kurtce. Leżał, zdawać by się mogło, spokojnie, choć wcale spokojny nie był. Gdy tylko „trzasnęło” to coś w kuchni, natychmiast podnosił łeb. Nasłuchiwał. Gospodarz zresztą robił podobnie. Przy każdym nowym komunikacie poruszał się nerwowo.
– To krótkofalówka, czyli radio, przez które rozmawiają ratownicy podczas akcji ratunkowej – wyjaśnił gospodarz zdziwionym dzieciom. – Takie radio jest prawie w każdym toprowskim domu, czyli w domu, w którym mieszka ratownik TOPR-u. Dzięki temu wiemy, co dzieje się w górach.
– A teraz co się dzieje? – rozsądnie zapytała Zosia.
– Lawina zasypała ludzi.
– Aha – mruknęła dziewczynka, ot tak, żeby coś mruknąć, bo nie miała pojęcia, o co chodzi.
– Wiecie, co to lawina? – zapytał gospodarz.
– Nie bardzo – przyznała Zosia.
– A chcesz wiedzieć?
– Pewnie – przytaknęła z zapałem Zosia.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Tatry nie takie przyjazne, jak się ceprom wydaje, czyli dramat na dzień dobry
Lawiny tak straszne, jak je malują
Dobry nos i silne CZTERY ŁAPY najsympatyczniejszych ratowników górskich
Na początku było ich JEDENASTU
Miało być miło i przyjemnie. Tymczasem… STRACH!
„DOLINA KRUPÓWEK”
Nocny EKSPERYMENT
DMUCHA jak huragan i ryczy jak smok
WALKA gigantów, czyli nowoczesność kontra stare sprawdzone metody
Skąd się wzięli TURYŚCI i jak ich ratowano
BRATERSTWO liny
„Letni Pakiet NIESPODZIANKA”
Kłusownicy, PRZEWODNICY i rycerze
NIEDŹWIEDŹ. Nie miś!
RATUNEK na ratunek. Wystarczy kliknąć
Najtrudniejsze AKCJE TOPR-u
Ileż można? ŚWIĘTY by tego nie wytrzymał!
Spełnione MARZENIE
ZAKOPANE jak ze starych pocztówek
W CENTRALI TOPR-u
SOKÓŁ. Maszyna jak się patrzy!
Stara twarz GIEWONTU
Zrobiem z wos porządnych CEPRÓW
Słowniczek GWARY góralskiej
KONIECZNIE OBEJRZYJ FILMY
SPIS ILUSTRACJI
PODZIĘKOWANIA