Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Tosia Czarodziejka i Kwiat Paproci - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
6 marca 2025
30,99
3099 pkt
punktów Virtualo

Tosia Czarodziejka i Kwiat Paproci - ebook

Kiedy odkrywasz w sobie magię, odkrywasz też, kto jest prawdziwym wrogiem

Tosia, córka zielarki, wiedzie spokojne życie w Sławogrodzie, nieświadoma drzemiącego w niej daru. Pewnego dnia przypadkiem odkrywa swoją niezwykłą moc – białą magię.

Pod okiem potężnej czarodziejki Wisławy, Tosia poznaje tajemnice świata pełnego magii, starożytnych stworzeń i zapomnianych rytuałów. Wkrótce staje się jasne, że odkryty dar przyciąga zarówno dobro, jak i zło. Niespodziewane wydarzenia zmuszają ją do konfrontacji z mrocznymi siłami, które pragną wykorzystać jej moc do własnych celów. Odkrywając swoją siłę i ucząc się, jak nią władać, Tosia przekonuje się, że największa magia kryje się w sercu.

„Tosia Czarodziejka i Kwiat Paproci” to piękna opowieść o odkrywaniu siebie, odwadze i sile, która kryje się w każdym z nas.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-685-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Jak Tosia dowiedziała się, że umie czarować

– Tosiu, włóż buciki. Idziemy po płatki szypszyny na skraj lasu! – krzyknęła mama, szykując wiklinowe, gęsto plecione koszyki.

Mama Tosi, Żywia, była zielarką. Prowadziła w centrum Sławogrodu małą zielarnię, Herbaciany Zakątek, gdzie można było napić się naparu z mięty pieprzowej lub zamówić mleko Matki Ziemi. Potrafiła też przygotować wodę różaną czy mydło z rokitnika. Życie w ich domu upływało pod znakiem ziół i wywarów ze specyfików, które mama Tosi – sama albo w towarzystwie starszej córki – codziennie rano przynosiła z lasu oraz sąsiadujących łąk.

– Pospiesz się, bo słońce już wzeszło i rosa zaraz opadnie. Róże zwiędną i nic z nich nie będzie – ponagliła ją mama.

– Mamuś, a na co tym razem zbieramy? Na konfiturę czy na wodę różaną? – spytała Tosia, wciągając specjalne skórznie na łąkę.

– Dzisiaj będziemy warzyć wodę różaną, dlatego musimy się pospieszyć, płatki muszą być superświeże. Po te na konfiturę pójdziemy któregoś wieczora.

Tosia miała już siedem lat, ale nie towarzyszyła mamie za każdym razem, bo mama chodziła daleko w bór i długo zbierała swoje zioła. Ale na łąkę czy skraj lasu – bardzo często. Ranek był jeszcze rześki, a słońce grzało już jak woda w kociołku i Tosia zostawiła swoją pelerynkę na wieszaku. Przez moment żałowała, że założyła wysokie buty, bo upał ją męczył i ciężko było iść.

Mama szła przodem, objuczona koszami, Tosia korzystała więc z wolności i zatrzymywała się czasem, żeby zdjąć z drogi ślimaka nieboraka czy zagwizdać do kosa. Krzewy dzikich róż rosły na małej skarpie – wspinały się po skałach do góry, do słońca. Tosia weszła na górę z dwoma koszami, zdjęła buty i położyła się na brzuchu. Delikatnie zrywała małe płatki, żeby ich nie uszkodzić, zmiętolone na nic by się zdały. Grzywka opadła jej na oczy, a czarne włosy zsunęły się z ramion do przodu.

– Tosiu, za mocno przechylasz się do przodu. Uważaj! – krzyknęła mama.

Za późno. Tosia zsunęła się niczym worek z jarzynami i wpadła prosto w kolczaste krzewy na dole.

– Mamo, ratuuuj! – darła się wniebogłosy.

– Nie szamocz się tak, bo róże się zdenerwują i nie wypuszczą nowych pączków. Zaraz cię uwolnię.

Tosia wyła z bólu, paliło ją z prawej strony od góry do dołu. Przeklinała chwilę, kiedy nie wzięła swojej peleryny. Mama uszyła ją z witek tataraku, nie przepuszczała więc ani wody, ani kolców róży czy ostrokrzewu. A tu masz, taki ambaras! Zawisła na gałęziach, a mama uzbrojona w swoje ręce nachyliła się i uniosła ją, wyplątując z gęstych gałązek. Zostawiła koszyki i zerwane płatki i popędziła do domu ratować córkę.

„Na szczęście mam jeszcze na strychu trochę wywaru z ogórecznika, zrobimy kąpiel i wszystko się zagoi w mgnieniu oka – pomyślała Żywia. – A jak nie, to tylko eliksir”.

Tosia czuła się, jakby czyjeś szpony rozdzierały jej poranioną skórę, a kolce wbijały się coraz głębiej.

– Oj, niedobrze – stwierdziła mama, oglądając rany, kiedy już dotarły do domu. – Potrzebny będzie eliksir z jasnoty, rumianku i dziurawca.

Kiedy po twarzy Tosi płynęły wielkie niczym grochy łzy i odbijały się od podłogi jak chińskie piłeczki, mama w błyskawicznym tempie uszykowała wodę w bani. Odkręciła zawór na rany i oparzenia zewnętrzne, a do mieszanki ziół dodała jeszcze kwiaty nagietka. Następnie przyniosła ze strychu kompresy na rany. Włożyła dziewczynkę do wanny w ubraniach i zaśpiewała jedną ze swoich zielarskich mruczanek, której Tosia już nie usłyszała, bo straciła przytomność.

Kiedy otworzyła oczy, leżała w łóżku owinięta kompresami, a na krześle obok zobaczyła wpatrzoną w nią młodszą siostrę, której buzia przypominała wykrzywioną podkuwkę.

Nic mi nie będzie – pocieszyła małą Tosia, ale kiedy spróbowała się poruszyć, ból ostry jak żyletka przeciął ją z prawej strony od głowy do łydki, tak że z trudem powstrzymała łzy. Nie chciała wystraszyć Anielki. Uśmiechnęła się nieporadnie, a twarz siostry rozjaśniła się w mgnieniu oka.

– Boli cię? – spytała.

– Aha. – Tosia nie dała rady wystękać więcej.

– To coś ci narysuję, dobzie? – wysepleniła Anielka.

Tosia kiwnęła głową i znowu odleciała w niebyt.

Spała chyba sto lat, mama w międzyczasie zmieniła jej kompresy kilkanaście razy. Na zmianę poiła Tosię sokiem z brzozy i czarnego bzu, kiedy dziewczynka wybudzała się na chwilę. A gdy gorączka spadła, Tosia wybudziła się na dobre.

– Mamo, czemu wszystko mnie boli? Kot mnie podrapał czy co?

– Nie, kochanie, wpadłaś w krzewy szypszyny na skarpie. Nie pamiętasz?

– Nie. Ale będę żyć?

– Oczywiście, kochana. – Mama zaśmiała się po raz pierwszy od wypadku.

– Zobacz, Tosiu, namalowałam ci konika – odezwała się Anielka, wręczając wielki rysunek konia na biegunach. To znaczy, Tosia domyśliła się, że to koń, bo sama malowała od kołyski i wychodziło jej to lepiej niż Anielce, naśladującej we wszystkim siostrę.

– Anielko, jest przepiękny. Dziękuję. – Po raz pierwszy od kilku dni poczuła ulgę. – Anielko, a przyniesiesz mi moje pisadła i papier od taty?

– Juź lecę – rzuciła siostra, w biegu wymachując piętami.

– Tata musiał wyjechać, ale codziennie dzwoni. Coś ważnego w Księgogrodzie. – Mama pogładziła Tosię po policzkach.

Tata Tosi i Anielki, Witosław, był uczonym. Studiował stare pisma i często był proszony o konsultacje u przewodniczącego Rady. A to żeby zbadał autentyczność starych dokumentów, a to żeby odszyfrował cudze mazidła. Wieczorami lubił czytać córkom, a one słuchały go, jakby opowiadał baśnie z _Księgi tysiąca i jednej nocy_. Teraz go nie było i Tosia znowu poczuła, jak łzy pchają się do oczu ze wszystkich sił.

– Wróci pojutrze. Powiedział, że weźmie wolne i się tobą zajmie – dodała mama, a łzy odpłynęły.

Siostra przyniosła pisadła i papier.

– Chodź, Anielko. Tosia będzie odpoczywać, a my idziemy do sklepu. Pani Damroka zamówiła czarcie żebro.

Po raz pierwszy od kilku dni Tosia mogła usiąść na łóżku. Dzięki zabiegom mamy skóra już nie piekła i nie kłuła sztyletami. Rany goiły się w swoim tempie, a w pokoju unosiła się lekka woń dziurawca. Tosia wzięła do ręki pisadła i się zamyśliła.

Rysowanie zwykle pomagało na chandrę i na złość. Ale dzisiaj najchętniej pozbyłaby się tych wstrętnych ran na ciele. A gdyby róże nie miały kolców, toby się przecież nie pokłuła i dzisiaj mogłaby szykować z mamą czarcie żebro dla Pani Damroki. Albo jutro mogłaby czytać z tatą te jego dziwne historie.

Narysowała skarpę i łąkę na dole. A potem dzikie róże, szypszynę – krzew po krzewie, bez kolców. Poskręcane gałęzie, piękne zielone liście, pąki wielkie jak pięść mamy i płatki różowe jak policzki siostry. Gdy rysowała krzew po krzewie – aż do miejsca, z którego spadła – ból stopniowo zanikał.

Gdy skończyła, nie odczuwała już pieczenia, dźgania po nogach ani bólu w prawym ramieniu. Z rysunku wychylały się bujne krzaki, pełne różowych, uśmiechniętych naręczy kwiatów, pozbawione swojej odwiecznej ochrony przed intruzami. Tosia opadła zmęczona i znowu usnęła.

Obudziła ją krzątanina w pokoju. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała osłupiałą minę mamy, a Anielka tańczyła po pokoju, tak jak zawsze, kiedy coś ją bardzo radowało.

– Co się stało? – zapytała zdumiona nie bardziej niż mama i siostra.

– No właśnie chciałabym wiedzieć, inaczej pomyślę, że zadziałały tu jakieś czary. Tosiu, czy ktoś cię odwiedzał, kiedy byłam na dole?

– Nie, nikt. – Tosia zaczynała się niepokoić.

– Gdybym nie znała swoich możliwości, pomyślałabym, że to moje dzieło, ale najwyraźniej to jakieś czary.

– Ale co się stało?! – Tosia nie wytrzymała i wrzasnęła jak opętana.

– Twoje rany zniknęły, nie ma ani jednej. Ani tyciutkiej. Skóra gładka jak przed wypadkiem. Jakbyś nigdy nie wpadła w róże. Nie wiem, o co tu chodzi, ale się dowiem. Jutro idziemy do Pani Wisławy.

***

Pani Wisława mieszkała właściwie poza Sławogrodem, w wielkim domostwie, które sugerowało swoim ogromem wielu mieszkańców, jednakże Pani Wisława od dawna mieszkała w nim sama. Dzieci lata temu rozpierzchły się po świecie, a mąż zginął w niejasnych okolicznościach, o których raczej nie wspominano w okolicy. Tosia tylko raz spotkała Panią Wisławę u mamy w zielarni, kiedy pojawiła się po jakąś miksturę. Zrobiła na niej ogromne wrażenie swoją wysoką posturą, pięknymi gęstymi włosami w kolorze kasztanów, które sunęły za nią i zasłaniały długie zielone suknie, jakie zwykle nosiła. Dziewczynka zapamiętała alabastrową skórę i niesamowicie długie palce u rąk, ale koloru oczu nie mogła skojarzyć.

Zanim dostały się do drzwi wejściowych, musiały się przedrzeć przez bujny ogród, który wręcz pożerał ścieżkę do domu i zamykał za nimi wąski tunel. Tosia czuła, jak rośliny łapią ją za kolana i kostki, jakby chciały zatrzymać ją dla siebie na zawsze.

Pani Wisława otworzyła im osobiście, spowita jak zwykle w swoje kasztanowe włosy.

– Witaj, Żywio! – zawołała radośnie na ich widok. – Jaka miła niespodzianka – dodała, uśmiechając się i bacznie obserwując Tosię.

Ta opuściła głowę, miała wrażenie, jakby Pani Wisława wiedziała już wszystko, a przecież dopiero co przekroczyły próg tego niezwykłego, jak się okazało, domu.

– Droga Wisławo, miło cię ponownie widzieć. Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale moje gołębie jeszcze nie wróciły z zamówieniami – odparła mama, bezceremonialnie ładując się prosto przed siebie.

Widocznie znała dom jak własną kieszeń, bo bezbłędnie trafiła do salonu, gdzie pomimo wczesnej pory na środku w kominku palił się ogień. Tosia podążyła za mamą i ze zdumieniem zauważyła, że wszystkie przedmioty w domu unoszą się nad ziemią, a sama Pani Wisława również porusza się, jakby lewitując w powietrzu.

– Rozgośćcie się, proszę bardzo – odpowiedziała czarodziejka, wciąż mając na twarzy delikatny, niezauważalny uśmiech.

Tosia dostrzegła, że wokół niej roztacza się jakaś bliżej nieokreślona aura, która spowija postać kobiety niczym lekka mgiełka. Dopiero po chwili zorientowała się, że to płaszcz, który Pani Wisława zarzuciła na ramiona.

– Może soku z malin?

– Tak, chętnie. Dla Tosi również. Dziękuję – wyrzuciła z siebie Żywia i, nie czekając na zaproszenie, przystąpiła do wyjaśnienia tak nagłego najścia: – Otóż kilka dni temu moja Tosia towarzyszyła mi w zbieraniu szypszyny na skarpie i nieszczęśliwie zsunęła się z niej prosto w kłujące krzewy. Tak bardzo się poraniła, że musiałam zastosować eliksir z jasnoty, rumianku i dziurawca. Przez kilka dni zmieniałam jej kompresy, pojawiła się nawet gorączka, która na szczęście ustąpiła. Aż tu nagle, po kilku dniach rany zniknęły, a skóra, proszę, gładka jak przed wypadkiem. Gdybym nie znała swoich możliwości, pomyślałabym, że to moje dzieło. Ale wierz mi, to na pewno nie jest moja zasługa, więc podejrzewam jakieś czary. Tylko jakie? Nie chciałabym niczego zlekceważyć. Jak widzisz, powód naszej wizyty jest ważki. Chciałabym wiedzieć, co ty o tym wszystkim sądzisz.

Pani Wisława, wciąż lekko uśmiechnięta, nachyliła się nad Tosią. Obejrzała jej ręce i twarz. Tosia zauważyła, że ma oczy dziwnego koloru, ni to zielone, ni to piwne, ale bardzo uważne i przenikliwe. Wreszcie zapytała:

– Tosiu, czy coś się wydarzyło w czasie pomiędzy wypadkiem a uzdrowieniem? Opowiedz mi wszystko po kolei. Śmiało! – zachęciła dziewczynkę.

Tosia opowiedziała jej więc wszystko. Jak mama niosła ją do domu, jak kąpała w bani, jak budziła się w trakcie z bólu i znowu zasypiała, jak Anielka narysowała jej konika i przyniosła pisadła do malowania, jak narysowała krzewy szypszyny, marząc o tym, że nie mają kolców, które ranią…

– Chwileczkę, narysowałaś krzewy pod skarpą bez kolców? – przerwała jej Pani Wisława.

– Tak. Pomyślałam, że gdyby nie miały kolców, na pewno nic by mi się nie stało.

– Żywio, gdzie jest ten rysunek?

– W pokoju Tosi, powiesiłam go na środku ściany, jest przepiękny, kwiaty wyglądają, jakby się śmiały i powiewały na wietrze.

Pani Wisława pstryknęła palcami i rysunek nagle pojawił się w jej rękach. Przyjrzała mu się uważnie i zapytała:

– Czy to ten?

Tosia oniemiała. Z podziwem pokiwała głową.

– To zadziwiające – zamruczała Pani Wisława i dodała: – Idziemy!

Żywia z córką zerwały się na równe nogi i pognały za Panią Wisławą, która już mijała drzwi wejściowe. Szybko dotarły do skarpy, pod którą zastały te same krzewy szypszyny co zawsze. Pani Wisława pochyliła się i chwyciła gałązki do ręki.

– Zadziwiające – powtórzyła zagadkowo. – Wygląda na to, że masz ogromny dar, moje dziecko. Wspaniały, niezwykły dar! – dodała, obracając się do Tosi. – Twoja córka, Żywio, ma dar czarowania i, co ważniejsze, użyła magii w dobrej wierze. To wspaniale! Tak długo czekaliśmy – dodała zachwycona. – Chodźmy!

Pani Wisława znana była w Sławogrodzie nie tylko ze swoich czarodziejskich umiejętności, mówiono też, że zna się zarówno na białej, jak i na czarnej magii, ale nigdy nie używała tej ostatniej. Bo kto raz jej użyje – na zawsze jest już nią naznaczony. A Pani Wisława była wielką czarodziejką, która znała siłę czarnych mocy. Często widziano ją również w Krainie Latających Czarownic, gdzie nie zapraszano byle kogo.

Wracały do dworu pośpiesznie, a kiedy usiadły na lewitującej kanapie, czarodziejka wyjaśniła, co się stało:

– Tosia została naznaczona białą magią, Żywio, a to znaczy, że będzie wielką czarodziejką. Tylko wielki ból jest w stanie wyzwolić taką moc i jeśli użyjemy jej w dobrej wierze, czarodziej włada białą magią, a jeśli w złej – czarną. Twoja córka wyzwoliła w sobie moc białej magii, a to oznacza, że trzeba ją nauczyć, jak się nią posługiwać. Inaczej obróci się ona przeciwko niej i nam. To pierwszy taki przypadek od dwustu lat, to wielkie wydarzenie, ale musimy je zachować na razie w tajemnicy. Ujawnienie białej magii może wyzwolić ujawnienie czarnej, a wtedy czekają nas trudne czasy. Musimy jak najdłużej ukryć ten fakt przed wszystkimi.

– Ale jak to się stało? Przecież Tosia nigdy…

– W waszej rodzinie, Żywio, do siódmego pokolenia musiał być ktoś, kto użył magii w dobrej wierze. Ktoś, kto potrafił nad nią zapanować, ale nigdy się nie ujawnił. Kiedy Tosia cierpiała z bólu, uwolniła tę moc i rysując szypszynę, pomyślała o pozbawieniu jej kolców, aby nikt nigdy się już nie poranił. W ten sposób nadała rzeczywistości nowy kształt. Sprawiła, że ożywiona materia poddała się jej woli. To wielki dar i nie możemy go zmarnować! Pozwól mi uczyć Tosię białej magii, a ja przekażę jej wszystko, co wiem. Wnioskując po sile ujawnionej mocy, podejrzewam, że uczennica mnie przerośnie i to wkrótce.

Żywia obserwowała córkę i nie mogła pojąć tego, co się wydarzyło. Było to tak zaskakujące, że aż trudne do uwierzenia. W jej rodzinie taki dar? Jak to możliwe? Kto, kiedy?

– Pamiętasz, mamo, dziadka Jaromira? On potrafił wyczarować z drewna takie różne cudeńka, które ożywały pod wpływem oddechu. Nigdy nikomu nie pokazał, jak to robi, nigdy nikogo nie uczył rzemiosła. A jego zabawki mamy do dzisiaj na strychu w skrzyni. Może trzeba do niej zajrzeć?

– Mhm. Dziękuję ci, Wisławo, jestem tak zdumiona, że nie wiem, co powiedzieć. Kiedy Witosław wróci z Księgogrodu, naradzimy się i dam ci znać. Tosia ma dopiero siedem lat. Za kilka miesięcy ma postrzyżyny. Musimy to przemyśleć. Do widzenia!

– Pamiętaj, Żywio, żeby to, co się wydarzyło, zachować w tajemnicy. I nie zwlekaj zbyt długo z decyzją.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij