Towarzyski przewodnik po skandalach - ebook
Towarzyski przewodnik po skandalach - ebook
Po błyskotliwym debiucie Sophie Irwin zabiera nas na kolejną romantyczną wyprawę do XIX-wiecznej Anglii.
Kiedy Eliza Balfour wychodziła za ćwierć wieku starszego od siebie surowego lorda Somerset, ich ślub był wydarzeniem sezonu. Niestety, nie dla panny młodej – nie o takim bowiem mężu marzyła…
Dekadę później Eliza jest już wdową. Ma dwadzieścia siedem lat, tytuł, majątek i po raz pierwszy w życiu decyduje o własnym losie. Nie liczy się z konwenansami, toteż zamiast zniknąć z ludzkich oczu na czas żałoby, jedzie do Bath z kuzynką Margaret. Postanawia robić to, co chce!
Jednak plotki o wyczynach owdowiałej hrabiny docierają do uszu nowego lorda Somerset – człowieka, z którym łączyło Elizę młodzieńcze uczucie. Mężczyzna postanawia wkroczyć do akcji i udowodnić dalekiej krewnej, że jej samowola nie pozostanie bez konsekwencji…
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6446-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Harefield Hall, rok 1819
– Dajże spokój, Elizo, chyba możesz się zdobyć na jedną łzę? – szepnęła pani Balfour do córki. – Oczekuje się tego od wdowy!
Eliza pokiwała głową, lecz jej oczy pozostały suche jak zwykle. Od lat odgrywała rolę posłusznej córki i oddanej żony, ale nadal nie umiała płakać na rozkaz.
– Pamiętaj, że dziś jeszcze może nas czekać walka – syknęła pani Balfour, posyłając wymowne spojrzenie w drugi koniec biblioteki, gdzie zgromadzili się krewni nieodżałowanego hrabiego Somerset. Dziewięć miesięcy po pogrzebie rodzina zebrała się ponownie w Harefield Hall na odczytanie ostatniej woli zmarłego, a sądząc po lodowatych spojrzeniach kierowanych w ich stronę, pani Balfour nie była jedyną, która szykowała się dziś do bitwy.
– Wdowie dożywocie Elizy zostało określone w kontrakcie małżeńskim. Pięćset funtów rocznie – zapewnił żonę szeptem pan Balfour. – Somerset nie powinien tego kwestionować. Przecież to i tak grosze!
Mówił z goryczą, bo ani on, ani jego małżonka nie zdążyli się jeszcze pogodzić z gwałtowną zmianą w położeniu Elizy. Dekadę temu małżeństwo nieśmiałej siedemnastoletniej panny Balfour z surowym hrabią Somerset, ćwierć wieku od niej starszym, okrzyknięto mariażem sezonu. Państwo Balfour cieszyli się płynącymi z niego profitami i czerpali z nich na wszystkie sposoby. W ciągu roku ich najstarszy syn poślubił dziedziczkę, młodszy awansował na kapitana w Dziesiątym Pułku Piechoty, a Balfour House został gruntownie odnowiony.
Nikt jednak się nie spodziewał, że hrabia – mężczyzna mocnego zdrowia – tak szybko podda się zapaleniu płuc, którego nabawił się zeszłej wiosny. Teraz pozycja Elizy, która owdowiała w wieku dwudziestu siedmiu lat i nie miała dziecka, które odziedziczyłoby tytuł, była dalece nie do pozazdroszczenia. Pięćset funtów rocznie... To prawda, że ludziom udawało się przeżyć za mniej, ale w tej kwestii Eliza całkowicie zgadzała się z ojcem. Dziesięć lat małżeństwa z człowiekiem, który więcej uczucia okazywał swoim koniom niż żonie. Dziesięć lat spędzonych na wygnaniu w zimnym i posępnym Harefield Hall. Dziesięć lat tęsknoty za życiem, które mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby okoliczności na to pozwoliły. Biorąc pod uwagę to, czemu – a właściwie komu – musiała się poddać, pięćset funtów zdawało się jałmużną.
– Gdyby tylko dała mu syna... – Pani Balfour westchnęła chyba piąty raz z rzędu.
– Starała się! – syknął pan Balfour.
Eliza zacisnęła zęby. Jej kuzynka, panna Margaret Balfour, złapała ją za rękę pod stołem. Zegar wybił wpół do pierwszej. Czekali już pół godziny na nowego hrabiego, którego obecność była konieczna, żeby odczytać testament. Żołądek Elizy kurczył się dotkliwie. Na pewno przybędzie. Zaraz się zjawi.
– Kompromitujące – mruknęła pani Balfour z twarzą zastygłą w życzliwym uśmiechu. – Dziewięć miesięcy opóźnienia i to jeszcze nie dość. Dziś znowu się spóźnia. Czy to nie kompromitujące, Elizo?
– Tak, mamo – odparła bez namysłu. Zawsze łatwiej było nie dyskutować, choć po prawdzie tym razem opóźnienie wynikało z winy starego, a nie nowego hrabiego. Zastrzegł on, że jego ostatnia wola nie może zostać odczytana, dopóki nie zbiorą się wszystkie wymienione w niej strony. A że kapitan Courtenay – jego bratanek i główny spadkobierca – stacjonował w Indiach Zachodnich, kiedy stryj zmarł w kwietniu, i ponieważ warunki żeglugowe były tego roku nadzwyczaj niekorzystne, spóźnione przybycie stawało się zrozumiałe i usprawiedliwione. Nieznośne, ale zrozumiałe.
Wszyscy zgromadzeni dziś w bibliotece czekali już wiele miesięcy i zaczynało to dawać o sobie znać. Wielmożna pani Courtenay, szwagierka poprzedniego hrabiego i matka nowego, nie spuszczała oczu z drzwi. Jej córka, lady Selwyn, nerwowo postukiwała palcami. Lord Selwyn natomiast starał się ukoić nerwy, racząc zgromadzonych rozlicznymi anegdotami, z których jasno miało wynikać, iż jest człowiekiem wybitnym.
– I wtedy powiadam mu: Byron, chłopie, ty po prostu musisz to napisać!
Obok niego na środku pokoju pan Walcot, prawnik Somerseta, przekładał papiery ze zbolałym uśmiechem. Wszyscy się niecierpliwili, ale z pewnością nikt tak jak Eliza, która czuła, że z każdym tyknięciem stojącego zegara jej zdenerwowanie osiąga nowy, niebezpieczny poziom. Po dziesięciu latach – dziesięciu długich latach – miała go znowu zobaczyć. To było jak sen.
Może się nie pojawić. Lata rozczarowań nauczyły ją, że lepiej spodziewać się najgorszego. Może pomylił daty? Albo jego powóz uległ katastrofie? A może wolał wrócić do Indii Zachodnich niż się z nią spotkać...
To spóźnienie nie było do niego podobne. Zawsze był punktualny. Poprawka: dżentelmen, którego kiedyś znała, był punktualny. Być może się zmienił.
Jednakże w końcu, kiedy zegar wybił za kwadrans pierwszą, drzwi biblioteki się otwarły.
– Jaśnie wielmożny hrabia Somerset – zaanonsował Perkins, lokaj.
– Najmocniej przepraszam za spóźnienie – oświadczył nowy lord Somerset, wkraczając do środka. – Ulewne deszcze sprawiły, że drogi są trudne do przebycia...
Reakcja Elizy była natychmiastowa. Jej serce zaczęło bić szybciej, oddech stał się wysilony, żołądek się skurczył. Wstała; nie dlatego, że tak wypadało – siła wspomnień zwyczajnie ją do tego zmusiła. Wyobrażała sobie ten moment przez dziewięć miesięcy, a mimo to wciąż nie czuła się gotowa.
– Oliver, skarbie!
Pani Courtenay podbiegła do syna z błyszczącymi oczyma. Lady Selwyn truchtała tuż za nią. Nowy hrabia po kolei uścisnął matkę i siostrę. Pani Balfour zacmokała z niesmakiem, będąc świadkiem takiego naruszenia etykiety. Powinien był najpierw przywitać się z Elizą.
Eliza w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Pod wieloma względami zupełnie się nie zmienił. Zawsze był bardzo wysoki. Jego włosy wciąż były niezwykle jasne. Oczy miały tę samą chłodną szarą barwę co oczy reszty członków jego rodziny. Wciąż poruszał się w aurze spokojnej pewności siebie, która zawsze go charakteryzowała. Po dziesięcioletniej służbie na morzu barki miał szersze, niż zapamiętała z lat młodzieńczych. Blada skóra nabrała w słońcu ciemniejszej barwy. Zdawało się to niemożliwe, ale jeszcze wyprzystojniał.
Somerset puścił w końcu rękę siostry i zwrócił się do Elizy. Nagle z całą bezwzględnością uświadomiła sobie, że minione lata nie były dla niej nawet w połowie tak łaskawe jak dla niego. Drobna, ciemnowłosa, z wielkimi ciemnymi oczyma, zawsze przywodziła na myśl płochliwe nocne zwierzę. Ale teraz, w czarnym wdowim odzieniu, zgarbiona i wyczerpana niepewnością ostatnich miesięcy, miała wrażenie, że przypomina szczura.
– Lady Somerset – rzekł, kłaniając się. Głos też mu się nie zmienił.
– Milordzie – odparła. Czuła, że drżą jej dłonie. Zacisnęła je na sukni i dygnęła chwiejnie, zbierając się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Co w nich zobaczy? Może gniew? Oskarżenie? Nie śmiała liczyć na ciepło. Nie zasłużyła na nie.
Wyprostowali się z ukłonów i w końcu, po tylu latach, ich oczy się spotkały. Eliza zajrzała w nie... i nie zobaczyła nic.
– Proszę przyjąć najszczersze wyrazy współczucia, milady – rzekł. Jego głos był grzeczny, a ton neutralny. Wyraz twarzy można było opisać jedynie jako uprzejmy.
– Dzi-dziękuję – zająknęła się Eliza. – Mam nadzieję, że miał pan przyjemną podróż?
Uprzejmości padły z jej ust odruchowo, co było o tyle dobre, że w tej chwili absolutnie przestała być zdolna do myślenia.
– O tyle, o ile to możliwe przy takiej pogodzie – odparł. Nic, ani jego zachowanie, ani postawa czy ton, nie świadczyło o tym, że targa nim podobny niepokój jak ten, który buzował w umyśle Elizy. Prawdę mówiąc, wydawał się nieporuszony jej widokiem. Jakby nigdy wcześniej się nie spotkali.
Jakby kiedyś nie prosił jej o rękę.
– Tak... – Usłyszała swój głos jakby z wielkiej odległości. – Deszcz... w istocie nieznośny...
– W rzeczy samej. – Uśmiechnął się. Tyle że nigdy wcześniej nie widziała, by kierował do niej taki uśmiech. Uprzejmy. Formalny. Nieszczery.
– Dobrze cię widzieć, stary. Naprawdę dobrze! – Selwyn wystąpił naprzód z wyciągniętą dłonią. Somerset potrząsnął nią z uśmiechem, który znów stał się ciepły. Przeszedł na środek biblioteki, dalej od Balfourów. Eliza patrzyła w ślad za nim, mrugając z niedowierzania.
To już? Tyle? Po latach rozłąki, kiedy bezustannie się zastanawiała, gdzie jest i jak mu się wiedzie? Kiedy delektowała się wspomnieniem każdej spędzonej z nim chwili? Żałowała splotu zdarzeń, który ich rozdzielił? Tak ma wyglądać ich powtórne spotkanie? Krótka wymiana banałów?
Zadrżała. Styczniowy chłód przenikał powietrze przez cały ranek. Stary hrabia nie uznawał palenia w kominkach w ciągu dnia. Ale teraz Eliza doznała uczucia, że zamarza. Przez całą dekadę dzielił ich dosłownie ocean. A dziś Oliver – nowy hrabia Somerset – wydawał jej się bardziej odległy niż kiedykolwiek.
– Czy możemy zaczynać? – zniecierpliwił się Selwyn.
Selwyn przyjaźnił się z mężem Elizy, jeszcze zanim poślubił jego bratanicę, gdyż ich ziemie graniczyły ze sobą. Jednak z tego samego powodu ich relacja była dość burzliwa. W istocie ich ostatnie przed śmiercią hrabiego spotkanie w interesach przerodziło się w kłótnię na tyle głośną, że słychać ją było w całym domu. Pomimo to zapał malujący się na twarzy Selwyna świadczył, że spodziewa się sporego zapisu.
Kiwając głową, pan Walcot rozłożył papiery. Balfourowie, Selwynowie i Courtenayowie przyglądali się temu z zajmowanych przez siebie pozycji pod różnymi ścianami pomieszczenia, złowrodzy i wygłodniali. Scena nadawała się do uwiecznienia na dramatycznym obrazie. Olej, jaskrawe kolory... – pomyślała Eliza. Jej palce drgnęły, szukając pędzla.
– Oto ostatnia wola i testament Juliusa Edwarda Courtenaya, dziesiątego hrabiego Somerset...
Uwaga Elizy osłabła, gdy pan Walcot zaczął odczytywać długą listę powodów, dla których nowy hrabia stanie się bardzo zamożnym człowiekiem. Pani Courtenay wyglądała, jakby miała rozpłakać się ze szczęścia, lady Selwyn powstrzymywała uśmiech, ale Somerset marszczył czoło. Czy odstraszał go rozmiar majątku? Być może się go nie spodziewał. Dziwne; nawet mimo skąpstwa ostatniego hrabiego Harefield Hall był istnym pomnikiem zamożności rodu, począwszy od porcelanowej zastawy na kilkadziesiąt osób aż po meble z indyjskiego palisandru. Od zdobiących ściany poroży, skór i innych myśliwskich trofeów po olejne pejzaże przedstawiające plantacje trzciny cukrowej, które kiedyś znajdowały się w posiadaniu rodziny. Harefield z dumą prezentowało swe łupy. Dzięki kilku krótkim zdaniom zapisu nowy hrabia Somerset stawał się ich wyłącznym właścicielem i jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Oraz jedną z najbardziej pożądanych partii. Od tej chwili każda niezamężna kobieta w kraju będzie mdleć u jego stóp.
Podczas gdy Eliza... Po odczytaniu testamentu będzie mogła pozostać w Harefield jako pani domu do czasu, aż nowy hrabia nie znajdzie żony. Później przeprowadzi się do wdowiego domu na skraju posiadłości albo wróci do Balfour Hall. Żadna z tych opcji nie wydawała się szczególnie pociągająca. Powrót do domu rodziców i dalsze życie pod czujnym okiem matki zakrawały na koszmar. Ale pozostanie tutaj, tak blisko mężczyzny, który najwyraźniej nie czuje do niej nic, podczas gdy ona przez dziesięć lat tęskniła...? To byłaby istna tortura!
– Elizie Eunice Courtenay, jaśnie wielmożnej hrabinie Somerset...
Nie skupiła uwagi, słysząc własne nazwisko, ale sądząc po tym, jak jej ojciec rozparł się w fotelu, przygładzając nastroszone wąsy, wnioskowała, że wszystko, o czym mówi pan Walcot, zgadza się z zapisami w kontrakcie małżeńskim. Jej przyszłość – taka jaka miała być – była zabezpieczona. Oczyma wyobraźni ujrzała ciągnące się przed nią lata, szare i nudne.
– Dodatkowo w uznaniu oddania i posłuszeństwa...
Jakie to przygnębiające, kiedy ktoś cię opisuje, używając takich określeń. Jakby mówił o wiernym psie. Ale matka wyraźnie się ożywiła, oczy zapłonęły jej chciwością. Ewidentnie miała nadzieję, że stary lord zapisał Elizie coś jeszcze. Być może jakiś drogocenny klejnot ze swojej kolekcji...
– Pod warunkiem, że nie przyniesie ujmy nazwisku Somerset...
To do niego podobne, dodać klauzulę moralności do jakiegoś ochłapu, który uznał za stosowne jej zostawić. Skąpy i małoduszny do samego końca...
– Wszystkie moje posiadłości w Chepstow, Chawley i Highbridge do jej wyłącznego użytku.
Eliza drgnęła i w jednej chwili się skupiła. Co? Co on właśnie powiedział?
Pokój, w którym do tej pory panowała cisza, rozbrzmiał chórem głosów.
– Proszę powtórzyć to ostatnie, jeśli łaska, panie Walcot. Chyba źle usłyszałem! – grzmiał Selwyn, robiąc krok do przodu.
– O, tak, nie jestem pewna, ale coś tu się nie zgadza! – wykrzyknęła histerycznie pani Courtenay, zrywając się z krzesła. Pan Balfour również wstał, wyciągając rękę, jakby się domagał przeczytania dokumentu osobiście.
– Elizie Eunice Courtenay – powtórzył posłusznie pan Walcot – w uznaniu oddania i posłuszeństwa, pod warunkiem, że nie przyniesie ujmy nazwisku Somerset, zapisuję wszystkie moje posiadłości w Chepstow, Chawley i Highbridge do jej wyłącznego użytku.
– To niedorzeczne! – Selwyn nie mógł uwierzyć. – Julius zapisał te ziemie naszemu młodszemu synowi, Tarquinowi.
– Mnie też o tym mówił! – powtórzyła z uporem lady Selwyn. – Obiecał mi to!
– Oprawa wdowia lady Somerset została uzgodniona w kontrakcie małżeńskim, czyż nie? – dodała pani Courtenay. – Nie było tam ani słowa o dalszych zapisach!
– Czy wszystkie ziemie Somersetów nie są czasem związane z tytułem? – włączyła się do rozmowy zbita z tropu Margaret i zaraz została gniewnie uciszona przez pana Balfoura.
– Jeśli taka jest wola zmarłego hrabiego, jasno zapisana w testamencie, to nie ma co dyskutować – oświadczyła, nie zwracając się do nikogo w szczególności.
Zdawało się, że wszyscy zupełnie zapomnieli o Elizie.
– Ziemie w Chepstow, Chawley i Highbridge zostały odziedziczone przez hrabiego po kądzieli, dlatego też był władny dysponować nimi według własnego uznania – wyjaśnił spokojnie pan Walcot.
– Niedorzeczność! – powtarzał Selwyn. – To nie może być właściwy dokument!
– Zapewniam pana, że jest – powiedział pan Walcot.
– A ja ci mówię, człowieku, że nie jest! – rozjuszył się Selwyn, porzucając wszystkie pozory jowialności. – Widziałem go wcześniej. Uwzględniał Tarquina. Widziałem to na własne oczy.
– Tak było wcześniej – zgodził się pan Walcot. – Ale pan hrabia raczył mnie poinstruować, że chce dokonać zmiany tego zapisu. Uczynił to na dwa tygodnie przed swoją śmiercią.
Czerwona twarz Selwyna zbielała w jednej chwili.
– Wasza sprzeczka... – Lady Selwyn jęknęła.
– Rozmawialiśmy o pożyczce... chodziło o interesy – westchnął Selwyn. – Chyba nie... Nie mógł przecież...
A więc o to się pokłócili. Gdyby zapytał, Eliza ostrzegłaby go przed tak nierozważnym krokiem. Selwyn musiał być naprawdę zdesperowany. Nie mógł przecież nie wiedzieć, że niepoprawnie oszczędny i wyjątkowo dumny hrabia uważa wszelkie wycieczki w kierunku jego sakiewki za objaw skrajnej impertynencji.
– Zapewniam pana, że w tej, jak i każdej innej kwestii pan hrabia wyraził się absolutnie jasno – tłumaczył pan Walcot spokojnie. – Ziemie mają przypaść lady Somerset.
Selwyn przyskoczył do Elizy.
– Jaką truciznę sączyłaś mu do ucha, co? – wysyczał.
– Jak pan śmiesz...? – Balfour zakipiał z oburzenia.
– Selwyn! – Dźwięczny głos Somerseta był lodowaty i pełen nagany. Selwyn cofnął się o krok.
– Proszę mi wybaczyć... Nie miałem zamiaru... Pożałowania godny brak manier...
Lady Selwyn nie miała zamiaru dać za wygraną.
– A co z klauzulą moralności? Czy wuj rozwinął tę kwestię? Czy dał jakieś wskazówki, o jakie zachowanie chodzi?
– Nie widzę, jaki to może mieć związek ze sprawą – powiedziała pani Balfour. – Zważywszy na nieposzlakowaną reputację mojej córki.
– Ponieważ stryj uznał za celowe zawrzeć to w swojej ostatniej woli, wydaje się jednak mieć związek, pani Balfour – odparła ostro lady Selwyn.
– Nikt nie miał zamiaru okazać braku szacunku – wtrąciła pani Courtenay. – Lady Somerset wie, jak bardzo ją lubimy.
Sama lady Somerset nigdy by na to nie wpadła.
– Wszystko, co hrabia uznał za stosowne sprecyzować w tej kwestii, to fakt, że interpretacja tej klauzuli leży w wyłącznej gestii jedenastego hrabiego Somerset. I nikogo innego – oznajmił pan Walcot.
Selwyn, jego żona i pani Courtenay już otwierali usta, aby zaprotestować, ale jedenasty hrabia przerwał im, zanim zdołali się odezwać.
– Jeśli taki zapis był wolą mojego stryja, to nie mam zamiaru go podważać – rzekł stanowczo.
– Naturalnie, naturalnie. – Selwyn zdołał odzyskać już nieco z towarzyskiego uroku. – Ale, mój drogi chłopcze, wypada nam przedyskutować, jaki rodzaj zachowania spowoduje...
– Nie sądzę – uciął Somerset ze spokojem i pewnością siebie. Zdawał się nie zauważać gniewnych spojrzeń rodziny. – A o ile lady Somerset nie zmieniła się radykalnie, odkąd ostatnio moja stopa stała na brytyjskiej ziemi, zaręczam, że niezdolna jest spowodować nawet uniesienia brwi.
Eliza spuściła wzrok, czerwieniąc się. Przekonanie Somerseta przynosiło jej chlubę, acz dawniej ubolewał, że nie jest odwrotnie.
– Otóż to – zgodziła się pani Balfour z satysfakcją.
– Jednakże, biorąc pod uwagę niezwykły charakter tej klauzuli – ciągnął – sądzę, iż sprawa powinna pozostać między nami. W końcu nikomu z nas nie zależy na tym, by pojawiły się plotki.
Wszyscy obecni przytaknęli. Balfourowie entuzjastycznie, Selwynowie niechętnie, a pani Courtenay znowu wyglądała, jakby się miała rozpłakać.
Cisza się przedłużała.
– Ile dochodu rocznie przynoszą te posiadłości? – zapytał w końcu Selwyn.
Pan Walcot zerknął pobieżnie w notatki.
– W przybliżeniu – rzekł – przynoszą roczny dochód w wysokości nieco powyżej dziewięciu tysięcy funtów. Wraz z wdowią oprawą daje to dziesięć tysięcy funtów rocznie.
Dziesięć tysięcy funtów rocznie.
Dziesięć tysięcy. Co roku.
Była bogatsza od lady Oxford albo lady Pelham, podziwianych dziedziczek, gwiazd swoich sezonów. Bogatsza niż wielu lordów z otoczenia króla. Czy to wszystko mogło być prawdą? Mąż nigdy nie dał jej poznać, że jest dla niego czymś więcej niż pasmem nieustających rozczarowań. Ustępowała jego poprzedniej żonie na każdym polu i podobnie jak ona nie zdołała dać mu syna. Tymczasem, działając na przekór Selwynowi, zniesmaczony jego zachowaniem, okazał jej więcej wspaniałomyślności niż przez całe ich wspólne życie. Dziesięć tysięcy rocznie. Uczynił z Elizy bardzo zamożną kobietę.
Miała wrażenie, że nić łącząca ją z rzeczywistością pękła. Że wirując w powietrzu, odpływa daleko stąd. Nie potrafiłaby powtórzyć ani słowa z tego, co odczytano później. Na koniec, kiedy wszyscy obecni wstali, i ona odruchowo podniosła się z krzesła. Refren brzmiący: „dziesięć tysięcy funtów” dudnił jej w głowie niczym donośne echo, nie pozwalając myśleć o niczym innym.
– Dziesięć tysięcy funtów! – szepnęła jej Margaret prosto do ucha, kiedy wyszły z biblioteki. – Czy ty rozumiesz, co to oznacza?
Eliza szarpnęła głową. Sama nie była pewna, czy miało to oznaczać potwierdzenie, czy zaprzeczenie.
– Elizo! Teraz wszystko się zmieni!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------