- W empik go
Towarzysz - ebook
Towarzysz - ebook
Piotr Tarski w jednej chwili traci wszystko; kochającą żonę, nienarodzone dziecko i co najważniejsze chęci do życia. Zabiera mu to człowiek, którego nikt nie potrafi wyśledzić.
Gdy pewnej nocy śni mu się dom, w którym znajduje się domniemany zabójca nie czeka ani chwili. Wyrusza w to miejsce i wypełniony chęcią zemsty zabija mordercę.
Od tego momentu jego życie zmienia się diametralnie. Poczucie zadośćuczynienia, zmienia się w koszmar, który z każdym dniem przybiera na sile.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-545-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Głupcy! Zginiecie wszyscy!
Młody strażnik więzienny przechodzący obok jego drzwi zerknął do środka i nie mogąc już go dalej słuchać, uderzył pałką w metalowe drzwi krzycząc:
– Zamknij się wreszcie!
– Ty zginiesz jako pierwszy, zobaczysz.
Strażnik od razu zamilkł i wycofał się od jego celi. Wtedy otwarły się drzwi prowadzące na główny korytarz i wyłonił się z nich drugi strażnik, a zaraz za nim weszło pięciu bardzo dobrze uzbrojonych policjantów z oddziału specjalnego.
– Już czas – powiedział.
– Wreszcie – odpowiedział im z wyraźną ulgą młody strażnik i zaczął otwierać drzwi do celi więźnia.
Policjanci wycelowali broń w drzwi izolatki i uważnie towarzyszyli otwierającemu drogę do więźnia.
– Ręce przed siebie! – krzyknął do więźnia starszy ze strażników. – Daj nam tylko powód, a nie zawahamy się ani chwili.
Ostrożnie weszli do środka. Na ręce i nogi założyli mu kajdany i dopiero teraz z ulgą w głosie rozkazali iść ze sobą.
– Gdzie idziemy? – zapytał ich więzień. – Lepiej zostawcie mnie tutaj.
– Jeśli miałoby to ode mnie zależeć – odpowiedział mu młodszy strażnik. – To zgniłbyś tutaj do końca swoich dni. Bez jedzenia, bez picia – tylko na to zasłużyłeś.
Prowadzili go korytarzami, na których stało mnóstwo policjantów. Każdy chciał go zobaczyć i wyrazić swoją nienawiść. Jedni pluli na niego, inni wygrażali się, że zajmą się nim, gdy tylko nadarzy się okazja. Nikt nie miał litości dla tego trzydziestoletniego, niczym z pozoru nie wyróżniającego się, mężczyzny.
Gdy doszli do sali przesłuchań, posadzili go na krześle i upewniając się, że jego kajdany są dobrze zapięte bez słowa wyszli pozostawiając go samego w sali. Wiedział, że jest obserwowany, czuł na sobie wzrok zebranych za lustrem weneckim, ale nie patrzył w ich stronę. Głowę miał spuszczoną i starał się być myślami w całkiem innym miejscu. Próbował przenieść swój umysł na otwartą przestrzeń. Zieloną, szeroką i co najważniejsze – całkowicie wyludnioną.
– Palisz?
Nie udało mu się. Znów pojawił się w sali przesłuchań i co gorsza nie był sam. Stał przed nim śledczy Bogusław Kamiński. W ręce trzymał otwartą paczkę papierosów i z niecierpliwością czekał na jego odpowiedź. Przesłuchiwany tylko pokiwał przecząco głową i znów spuścił głowę zamykając oczy i próbując uciec myślami jak najdalej stąd.
Śledczy usiadł naprzeciwko i przez chwilę wpatrywał się w niego jak w lustro próbując wypatrzyć jakąś jego reakcję.
– Na twoim miejscu też bym się nie odzywał.
Zapalił sobie papierosa i znów zaczął się w niego wpatrywać.
– Jeśli chcesz jeszcze ujrzeć światło dzienne, to musisz z nami współpracować. Podać nam nazwiska twoich wspólników i przede wszystkim człowieka, który cię do tego wszystkiego poprowadził.
– Boję się – odpowiedział cicho mężczyzna.
– I bardzo dobrze! – aż krzyknął z radości Kamiński. – Na twoim miejscu też bym się bał.
– Nie rozumiesz.
To powiedziawszy podniósł głowę i spojrzał na niego.
– Boję się o was, głupcy. O ciebie, o twoją rodzinę i wszystkich stojących za ścianą.
– Lepiej zacznij bać się o siebie – odpowiedział mu szybko śledczy zaskoczony jego słowami. – Przed tobą bardzo długa odsiadka.
– Niczego nie rozumiecie.
– Wiemy o tobie bardzo dużo... Piotrze Tarski.
Mężczyzna zdziwiony, aż podniósł na niego wzrok.
– Wiemy również co stało się z twoją rodziną. Przykro mi...
– Zamknij się! – krzyknął podenerwowany próbując wstać z miejsca. – Nic nie mów o mojej rodzinie.
– Wierz mi, że ta sprawa jest cały czas w toku. Znajdziemy tego człowieka i on zapłaci za swoje czyny.
Parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Powiedz mi panie BOGUSŁAWIE KAMIŃSKI – zapytał ostrym tonem kładąc nacisk na jego imię i nazwisko. – Ilu ludzi nad tą sprawą pracuje?
Śledczy przeraził się słysząc swoje nazwisko w jego ustach. Od lat nikt nie siał takiego spustoszenia w Polsce, jak on. Od początku służby nie widział tylu trupów, co w ostatnim czasie. Został przydzielony do tej sprawy od niedawna i szczerze powiedziawszy z chęcią by ją przekazał komuś innemu. Bał się o swoją rodzinę i nie chciał ryzykować ścigając najbardziej niebezpiecznego przestępcę w całej historii naszego kraju. Ale próbował nie dać po sobie tego poznać. Zatrzymał nerwowo dygocącą nogę i odpowiedział szybko:
– Z pewnością jest powołana grupa wyszkolonych specjalnie do takich zadań ludzi.
– Ilu?!
– Myślę, że dziesięciu na pewno.
– Dziesięciu? – powtórzył już spokojnym głosem. – Grupa nieudaczników. Daj mi kartkę i długopis.
Śledczy przez chwilę się zawahał, ale spełnił jego prośbę. Piotr napisał drukowanymi literami nazwę ulicy wraz z numerem domu i oddał mu ją mówiąc:
– Daj to tej waszej GRUPIE SPECJALNEJ. Niech lepiej zaczną pomagać staruszkom przechodzić przez ulicę, a nie udają, że coś potrafią.
Kamiński wyszedł z kartką z pokoju i podszedł do obserwujących ich zza szyby dwóch mężczyzn i kobietę.
– Myślicie, że to kolejna pułapka?
– Musimy to sprawdzić – odpowiedział mu Waldemar – komendant policji. – Wyślij tam jeden patrol. Tylko niech będą ostrożni. Co pani myśli do tej pory?
– Sprawia wrażenie pewnego siebie, ale on się czegoś boi – odpowiedziała mu pani psycholog – Marzena Nowicka.
– Nie pozwolimy, by go pani zamknęła u siebie – dodał starszy sierżant – Marek Kicz. – To on na pewno zabił naszych. Dajcie nam go, a...
– Najpierw musimy dowiedzieć się kto mu pomaga – przerwała mu. – Później zrobicie z nim co zechcecie.
– Już się nie mogę doczekać.
– Sierżancie, zapomina się pan – uciszył go komendant i wskazał na pokój przesłuchań, do którego wrócił już Kamiński.
Usiadł naprzeciwko więźnia i już chciał zadać mu kolejne pytanie, gdy jego rozmówca go uprzedził:
– Może jednak poproszę kawę. Tylko... – spojrzał w lustro i dodał uśmiechając się pod nosem. – ... niech mi ją przyniesie sierżant Kicz. Będzie lepiej smakowała.
Kamiński znał dobrze sierżanta. Wiedział jak bardzo nienawidził on zabójców policjantów. Z trudem można było go powstrzymać od wtargnięcia do celi Piotra. Był on porywczym i bardzo niebezpiecznym człowiekiem, ale jako śledczy był nieoceniony.
– Chyba kpi!
– Niech pan zrobi to, o co prosi – odpowiedział mu stanowczo komendant.
Wyszedł z pokoju wściekły, a Kamiński spokojnie próbował wyciągnąć z podejrzanego bezcenne informacje.
– Zabiłeś ponad dwadzieścia ludzi, w tym wielu funkcjonariuszy policyjnych. Zdecydowana większość z nich miała rodziny. Wiem, że nie dokonałeś tego sam i musisz mieć wspólnika. Wytłumacz mi na początek, dlaczego oni musieli umrzeć?
– To nie ja ich zabiłem.
– Wiesz, że już nigdy nie wyjdziesz na wolność? Przyznając się do winy...
– Jak zechcę to wyjdę stąd jeszcze tej nocy – odpowiedział przerywając mu bezczelnie.
– Skąd ta pewność?
Piotr jednak nie zdążył odpowiedzieć. Wszedł do pokoju sierżant Kicz z kawą w ręce.
– Tutaj postaw – powiedział wskazując na miejsce dokładnie na rogu stołu. – Mam nadzieję, że jest dobrze wymieszana. Nie lubię znajdować cukru na spodzie szklanki.
Sierżant lekko się uśmiechnął słysząc jego kpiący głos i gdy już zbliżył się do stołu udał, że potknął się o swoje nogi i wylał całą kawę na podejrzanego.
– Oj, jak mi przykro – powiedział, patrząc jak ten próbuje wstać i macha zakutymi w kajdany rękami. – Chyba trochę gorące, co nie?
– Specjalnie to zrobiłeś! Piecze!
– Przynieś suche ręczniki – rzekł śledczy do sierżanta, ale ten stał tylko i zadowolony z siebie wpatrywał się w poparzonego więźnia.
– Sierżancie! Ręczniki!
– Już idę – odpowiedział bez pośpiechu.
W końcu wszedł do pomieszczenia komisarz i postawił na stole rolkę z papierowymi ręcznikami. Sierżanta zaś pociągnął ze sobą i razem wyszli z sali.
– Przepraszam za niego – odezwał się śledczy wycierając jego poparzoną szyję.
Poparzony Piotr Tarski patrząc w lustro uśmiechnął się do stojących za nim ludzi i rzekł:
– Możesz zawołać tutaj trzecią osobę, która znajduje się za lustrem. Jestem ciekaw kim ona jest. I nie mówię tu o żadnym policjancie. Opowiem wam, wszystko od samego początku.
Śledczy zerknął w lustro, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na prośbę więźnia. Podszedł do drzwi, chcąc zapytać komisarza o odpowiedź jaką ma przekazać, ale ona pojawiła się sama. Gdy tylko otwarł drzwi stała już przed nimi niska blondynka, ze starannie zaczesanymi włosami na prawą stronę. W ręce trzymała swój bezcenny notatnik, bez którego nigdzie się nie ruszała.
– Proszę usiąść z nami – zachęcił ją do wejścia przesłuchiwany.
Pani psycholog, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się boi mężczyzny siedzącego naprzeciwko, spoczęła tuż przy Kamińskim, spojrzała na lustro i zapytała:
– Skąd pan wiedział, że tam jestem?
– Strzelałem – odpowiedział jej uśmiechając się pod nosem.
– Teraz twoja kolej – wtrącił lekko zniecierpliwiony śledczy.
Piotr Tarski spojrzał na lustro, a następnie na przesłuchujących go ludzi i odpowiedział:
– Pozwólcie, że zacznę od samego początku.
* * *
W małym miasteczku w starym, drewnianym kościele właśnie zakończyło się niedzielne nabożeństwo i ludzie zaczynają się rozchodzić do swoich domów. Jednak Piotr Tarski wraz ze swą żoną stoją przed głównym wejściem i czekają na proboszcza, który żegnając swoich wiernych już do nich zmierzał.
– Gratuluję, moi mili – rozpoczął, podając im rękę. – Rok po ślubie, to dopiero początek waszej wspólnej drogi, ale jakże ważny w dzisiejszych czasach. Wiele małżeństw nawet do tej rocznicy nie potrafi żyć w zgodzie i wzajemnej miłości jak wy, moje gołąbki.
– Dziękujemy – odpowiedziała mu żona Piotra – Karolina. Objęła jeszcze mocniej swojego męża i dodała: – Z takim człowiekiem jak Piotr z chęcią przeżyję jeszcze sto takich rocznic.
– Mam nadzieję, że wspólnie będziemy obchodzić każdą waszą rocznicę – dodał proboszcz Tadeusz.
– Oczywiście – odpowiedział mu zdecydowanym głosem Piotr.
– A kiedy, że tak zapytam, rozwiązanie?
Karolina instynktownie chwyciła się za brzuch, który każdego dnia wydawał się jej coraz większy i odpowiedziała:
– Za trzy miesiące.
– Macie już wybrane imię?
– Wspólnie wybraliśmy dla dziewczynki – Ania, a jeśli urodzi się chłopczyk to Wojtuś.
– Ładnie, modlę się każdego dnia za was. Mam nadzieję, że wszystko już będzie w porządku i urodzi się o czasie.
– Lekarze wiedzą co robić – wtrącił Piotr. – Mówili, że to nie jest wyjątkowy przypadek, gdy dziecko spieszy się na świat. Wierzę, że wiedzą co robią.
– Bóg dba o swoje owieczki i z pewnością nie pozwoli skrzywdzić waszego dziecka.
Karolina słysząc te słowa uśmiechnęła się szeroko. Ciężko przeżywała trudy ciąży, która od samego początku nie rozwijała się tak, jak powinna. Marzyła o dziecku i chciała ich mieć jak najwięcej, ale nigdy nie podejrzewała, że może to być dla niej tak trudne.
– Nie będę was dłużej zatrzymywał, na pewno chcecie wspólnie jeszcze skorzystać z tej pięknej pogody.
– Jedziemy nad jezioro – odparła Karolina. – Tam gdzie Piotr mi się oświadczył.
– Piękna z was para. Wracajcie do domu ostrożnie i miłej niedzieli wam życzę.
– Dziękujemy – odparł Piotr żegnając się z proboszczem.
– Proboszcz Tadeusz zawsze był wyjątkowy, prawda? – zapytała męża wsiadając do samochodu.
– Cieszę się, że cię mam, wiesz?
– Wiem – odpowiedziała mu dumna.
Pocałowała go czule.
– Od pierwszej klasy wiedziałem, że będziemy razem. Mimo, że ciężko było zdobyć twe serce, to udało się.
– Nie jestem łatwa.
– To wiem – odparł stanowczo. – I uparta.
– Ale... przestań. Tak trudno nie miałeś.
– Warto było się kilka lat pomęczyć.
– Pomęczyć?
– Zdobywać – niech ci będzie.
– Od razu lepiej – zaśmiała się delikatnie i pocałowała go w policzek, nie chcąc mu przeszkadzać w prowadzeniu samochodu. – Kocham cię, mój zdobywco.
– I ja ciebie, moja księżniczko.
* * *
W samo południe, gdy letnie słońce osiągnęło swoje najwyższe położenie, dwoje zakochanych siedziało na małej łączce, tuż nad jeziorem. Karolina ukryta w cieniu wielkiego parasola wygrzewała się obok swojego półnagiego męża. Bowiem Piotr, rozebrany do spodenek, siedział przy niej i trzymając w ręce kanapkę przygotowaną specjalnie na piknik, nie mógł zrozumieć zachowania swojej żony.
– Dlaczego tak jest, że gdy kobieta jest w ciąży, to mężczyźni jedzą więcej?
– Nie wiem, może to z nerwów? A może chcesz mi dorównać wielkością brzucha?
Zaśmiała się delikatnie i od razu dodała:
– Tylko pamiętaj, że ja w jeden dzień stracę ponad połowę tego co przybyło.
– To może ty zjedz tę kanapkę.
– Nie jestem głodna. Myślę, jakie będzie to nasze maleństwo.
– Jak to jakie? Piękne po mamusi, a mądre po ojcu – odpowiedział dumnie, uśmiechając się do swej pięknej żony.
– Najważniejsze, żeby było zdrowe i zdrowo rosło.
– Tak będzie, nie przejmuj się tym.
– A co jeśli...
– Będzie dobrze, wszystko idzie w dobrym kierunku i pozostaje wierzyć, że tak zostanie.
Karolina popatrzyła na swego męża. Uwielbiała jego optymistyczne spojrzenie na świat i często korzystała z niego, gdy tylko nachodziły ją zmartwienia.
– Kocham cię.
– Ja ciebie też, ale... może zjesz jednak tę kanapkę?
– Daj ją.
Nie mogła mu odmówić. Maleństwo w jej brzuchu domagało się już posiłku i wiedziała, że ta kanapka nie wystarczy. Od razu sięgnęła po następną do koszyka i położyła obok siebie.
– To rozumiem – skomentował to jej mąż zadowolony, że wreszcie to nie on jest tym, który więcej je. – Jedz sobie spokojnie, a ja sprawdzę jaka jest woda w jeziorze.
– Idź, trochę mi to zajmie.
Piotr rozebrał się do kąpielówek i całując ją w usta przybrudzone masłem, ruszył do wody. Uwielbiał się kąpać i od czasów dzieciństwa każdego lata przychodził nad to jezioro wraz z kolegami. Spędzali tutaj wiele godzin, poznając każdy zakamarek wodnego zbiornika. Wiedzieli doskonale, gdzie jest płyciej, a gdzie można bezpiecznie skakać do wody. Tym razem był sam w wodzie, więc korzystając z tego, zaczął płynąć na drugi brzeg, by zerwać kwiat dla swej ukochanej. Rosły tam zawsze lilie wodne, które pięknie prezentowały się w swym licznym gronie. I gdy dopłynął już do najpiękniejszej, nagle usłyszał głośny huk, jakby wystrzał. Przestraszony od razu odwrócił się w stronę żony siedzącej na kocu i zdołał tylko ujrzeć plecy mężczyzny uciekającego w kierunku drogi.
– Karolina! – zawołał przerażony i zaczął płynąć z powrotem.
Machał rękoma ile miał tylko sił, by jak najszybciej dotrzeć do brzegu. Gdy wyszedł z wody i dotarł do rozłożonego na ziemi koca, aż przystanął na chwilę, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Parasol zaplamiony krwią wciąż tkwił nad jego żoną, która leżała na kocu martwa. Podbiegł do niej i zapłakany wołał ją, próbował ratować tamując krew wypływającą z jej serca, ale nie mógł jej już pomóc. Jego ukochana nie miała szans na przeżycie. Spoczywała martwa na jego rękach, zamordowana w bestialski sposób przez nieznanego sprawcę. A on mógł tylko płacząc, tulić jej ciało i pozbawiony jakichkolwiek złudzeń na uratowanie jej życia zawołać patrząc w niebo:
– Dlaczego!? Dlaczego na to pozwoliłeś?!
* * *