Tramwaj zwany uznaniem. Feminizm i solidarność po neoliberalizmie - ebook
Tramwaj zwany uznaniem. Feminizm i solidarność po neoliberalizmie - ebook
Tramwaj zwany uznaniem. Feminizm i solidarność po neoliberalizmie Ewy Majewskiej zapowiada nadejście feminizmu zwykłych kobiet, feminizmu zarazem queerowego i kontestującego przywileje klasowe, rasowe, społeczne i płciowe. Jest wielowątkową opowieścią o feministycznej teorii i sztuce, połączeniem analizy z publicystyką, polityki z krytyką kultury. Autorka wychodzi z założenia, że to, co wspólne, jest też tym, co słabe, zwyczajne i powszechne, więc do społecznej zmiany konieczne jest wyjście poza elitarny i niedostępny język nacechowany wyższością. Podążając tropem bell hooks, proponuje teorię solidarności – horyzontalnej wymiany wzmacniającej wszystkie uczestniczki, a nie paternalistyczne wsparcie, petryfikujące zastane hierarchie. Przyglądając się najbardziej aktualnym ruchom feministycznym, Czarnemu Protestowi i Strajkowi Kobiet, ale też wczytując w teorie polityki i estetyki oraz analizy kultury, autorka stara się zaprezentować syntetyczny i wielowątkowy proces feministycznej walki, która zawsze odbywa się na kilku frontach jednocześnie. Nie rezygnując z wycieczek historycznych – do Wiktorianek, feministek z lat 60., socjalistek i czarnych feministek z USA, autorka kreśli obraz feminizmu jako teorii w działaniu oraz praktyki generującej refleksję.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65304-45-2 |
Rozmiar pliku: | 897 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To chyba najprzyjemniejszy moment pisania książki, ale też najbardziej ryzykowny, zawsze bowiem może się okazać, że w euforii kończenia rękopisu, o kimś bardzo dla nas ważnym zapomnimy. Postaram się wymienić wszystkich, ale jak wiadomo, podziękowania to rzecz niepoliczalna.
Nie wiem, od kogo zacząć, więc może najpierw podziękuję Rodzicom – mojemu Tacie, Henrykowi Majewskiemu – za miłość, opiekę, troskę i wsparcie dla mnie przez tyle lat życia, za budowanie wiary w możliwość przełamania każdej normy – politycznej, społecznej czy naukowej, nawet za cenę więzienia czy utraty pracy. Mojej Mamie, Magdalenie Majewskiej-Keane dziękuję za inspirację do życia wbrew normie przysługującej kobietom, za wiarę w sztukę, pasję i własne wybory. Jej Mężowi, Johnowi Keane, dziękuję za życzliwość i wsparcie w tych wielu chwilach zwątpienia i beznadziei. Moim Przyjaciółkom – Alece Polis, Katarzynie Kasi, Nince Awdziewicz i Basi Czerskiej, Iwonie Zając, Agacie Lisiak, Zorce Wollny, Ewce Kruszewskiej, Agnieszce Krasce, Natalii Romik, Joannie Sokołowskiej, dziękuję za inspirację, wsparcie i opiekę oraz za solidarność. Basi Godlewskiej-Bujok składam osobne podziękowania za pomoc przy przetrwaniu w sytuacjach zagrożenia oraz wiedzę ekspercką z zakresu prawa pracy. Moim Przyjaciołom i Współpracownikom – Kubie Szrederowi, Tomkowi Wiśniewskiemu, Jankowi Sowie, Mateuszowi Janikowi, Jerzemu Kochanowi, Szymonowi Wróblowi dziękuję za odwagę zapraszania mnie do współpracy, za eskapady i szalone pomysły. Zespołom czasopism: Praktyka Teoretyczna i Codziennik Feministyczny – za wytrwałe stanie na posterunku filozoficznej i feministycznej jakości. Ani Wołosik i Stowarzyszeniu „W Stronę Dziewcząt” za inspirację i współpracę. Moim Studentkom i Studentom z Gender Studies UW i PAN, Instytutu Filozofii w Szczecinie, Katedry Kultury Współczesnej UJ, SNS PAN i Artes Liberales UW za genialne formy łączenia teorii i praktyki oraz wskazywanie, czego nie wiem i co mogę zrobić lepiej. Towarzyszkom i Towarzyszom w Partii Razem za nadzieję, z jaką patrzę w przyszłość. Artystkom i intelektualistkom, z którymi miałam okazję pracować, za inspirację i wsparcie, tu zwłaszcza podziękowania dla: Ewy Partum, Elżbiety Matyni, Marthy Rosler, Cornelii Klinger, Gayatri Spivak, Paoli Bacchetty, Antje Majewski, Nataschy Gruber, Lisette Olivares, Ann Ferguson, Anny Jónasdóttir, Małgorzaty Radkiewicz, Beaty Kowalskiej, Bożeny Umińskiej, Anastasii Nabokiny, Eli Korolczuk, Julii Kubisy i Kasi Bojarskiej. Redaktorom z Instytutu Wydawniczego „Książka i Prasa”, zwłaszcza Stefanowi Zgliczyńskiemu i Przemkowi Wielgoszowi, za ciężką pracę i entuzjazm. Ann Snitow i NEWW NY za wsparcie i inspirację. Darkowi Szendlowi za wsparcie, dla mnie i dla niniejszej publikacji, za inspirację oraz celną diagnozę, że „Ty, Ewa, jesteś biała tylko na powierzchni”.Wprowadzenie. Dlaczego po neoliberalizmie?
Zebrane tu teksty dzielą się na interwencyjne, felietony, omówienia bliskich mi nurtów feminizmu oraz teksty o teorii i sztuce feministycznej, które uznałam, że warto połączyć, głównie dlatego, że Czytelnicy i Czytelniczki na ogół muszą się sporo nachodzić, żeby znaleźć taki zestaw łącznie. Pracując na co dzień w teorii postrzegam ją jako moją życiową praktykę, niemniej wiem, że nie wszyscy funkcjonują w ten sposób. Dlatego umówiliśmy się z moimi szanownymi Wydawcami, że będziemy wszyscy pilnować, żeby akurat ta książka została napisana przystępnie i zachęcająco. Wszelką odpowiedzialność za usterki w tym zakresie, i w każdym innym też, ponoszę oczywiście ja. Teksty prezentowane poniżej powstawały na ogół w ostatnich latach 2012-2016, chyba że zaznaczono inaczej. Nieco krótsze wersje niektórych z nich były także publikowane w Przekroju, Le Monde Diplomatique – edycji polskiej, Codzienniku Feministycznym, Praktyce Teoretycznej oraz katalogach i książkach, ich pełna lista znajduje się dalej.
W czasach, gdy brunatny potwór faszyzmu, karmiony tym razem neoliberalnym wariantem kapitalizmu, podnosi głowę, pozostaje nam właściwie tylko socjalistyczny feminizm. Możemy oczywiście szukać innych nurtów i inspiracji, ale jest rzeczą jasną, że dwie kwestie – patriarchat i wyzysk, podlane rasistowskim i homofobicznym sosem, są dziś naszym chlebem powszednim, to nimi się krztusimy. Równościowy, lewicowy, solidarny feminizm ma na to sporo odpowiedzi. Chciałabym część z nich tu zaprezentować. W czasach, gdy słowem „solidarność” wszyscy wycierają najbardziej nawet haniebne procedery, na pewno trudniej się do niego odwoływać. W czasach, gdy słowo „feminizm” jest albo obrzucane błotem, albo traktowane jako synonim mieszczańskiego przywileju, nie jest łatwo nieść je na sztandarze. Ale spróbujmy.
Ta książka napisana jest z myślą o Czytelniku i Czytelniczce, jako zachęta do politycznej walki z niesprawiedliwością, jako opowieść o pewnym szczególnym przypadku feministki, jej poglądów i bliskich jej osób, jako sugestia, gdzie można szukać równości, narzędzi do jej generowania oraz wsparcia w społecznej rzeczywistości nastawionej na konkurencję, wyścig szczurów oraz wyzysk. Jak pokazuję w zebranych tu tekstach i artykułach, solidarność możemy budować od dziś. Bell hooks, czarna feministka, której książkę przełożyłam kilka lat temu na język polski, pokazała, jak możemy to robić, sięgając do wzorców, które zna ona z własnej społeczności – czarnych amerykańskich kobiet z klas nieuprzywilejowanych, z Południa. Okazało się, że tu w Polsce ten przykład stał się inspirujący, i zaczęłyśmy w naszych grupach, organizacjach i stowarzyszeniach szukać niehierarchicznych, solidarnych modeli postępowania, a na zajęciach ze studentami i studentkami przekonałam się, że te odległe historie i teorie, jakie kreśli hooks w książce Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum są dla nas tutaj świetną inspiracją do analizy i krytyki naszych rodzimych form wykluczenia, oporu i solidarności. Oczywiście to nie zaczęło się wczoraj. Praca na rzecz politycznych i społecznych praw kobiet to niemały rozdział w historii naszego kraju. W niniejszej książce poświęcam tej polskiej herstorii sporo uwagi, zwłaszcza w rozdziale „My, dzikie Wiktorianki”. Pokazuję tam, jak równolegle do amerykańskich i zachodnioeuropejskich walk o prawa kobiet trwała walka Polek. W tekście poświęconym artystce Ewie Partum z kolei pokazuję, jak wątki feministyczne przeniknęły do polskiej sztuki przełomu lat 70. i 80., czyli sporo przed 1989 rokiem, uznawanym zwyczajowo w tej sprawie za przełomowy.
Momenty politycznego zrywu, chwile przekształcania tego, co liberalnie polityczne w to, co socjalistycznie wspólne, zawsze znajdują swoje pracownicze, ale również artystyczne środki wyrazu. Tego m.in. dotyczy otwierający tę książkę esej, w którym analizuję Czarny Protest jako formę oporu słabych i wykluczonych. Traktuję słaby opór również jako perspektywę badawczą, która wyczulając na momenty słabości, niespektakularne i nieheroiczne działania, pozwala reinterpretować historyczny kanon jako znacznie mniej męski, niż byśmy na ogół sądzili. Jest to też w moim przekonaniu element strategii artystycznych wielu kobiet, stąd Ewie Partum poświęcam w niniejszej książce osobny rozdział, podobnie jak Iwonie Zając, z którą przyjaźń i współpraca zajęły nie tylko wiele lat mojego i jej życia, ale również okazały się formujące dla mojego rozumienia polityki, jako działania słabych i wykluczonych. Na zakończenie pojawia się również tekst, który napisałam, a w zasadzie skompilowałam na podstawie ostatniego pamfletu Róży Luksemburg do projektu Aleki Polisiewicz – Porządek panuje w Warszawie.
Solidarność jest szczególnie potrzebna kobietom, które wskutek transformacji i potem również prekaryzacji rynku pracy, są dziś głównymi dostarczycielkami pracy opieki i troski, z jakiej chyłkiem wycofuje się państwo i pracodawcy. To właśnie na kobiety spadają obowiązki porzucone przez inne podmioty w ramach wprowadzenia neoliberalnego kapitalizmu. To kobiety troszczą się dziś o nasze zdrowie, fizyczne i materialne przetrwanie, poczucie bezpieczeństwa w czasach, kiedy jesteśmy tego wszystkiego pozbawieni. I to my, kobiety, musimy nauczyć się przeciwstawiać wynikającym z tych zobowiązań ponad wszelką miarę nadużyciom. W niniejszej książce spraw prekarności dotykam niemal w każdym rozdziale, pokazując, jak systemowe likwidowanie społecznych zabezpieczeń wmontowanych w systemy państwowe typowe dla XX w. w Europie i USA, determinuje nie tylko osłabienie społecznych więzi i biednienie całych populacji, ale też nierówne rozłożenie kosztów tej transformacji, już nie tylko w sensie ekonomicznym, ale również płciowym. W rozdziale „Prekariat i dziewczyna. Fetyszyzm towarowy i emancypacja dziś”, skupiam się na pomijanych zazwyczaj relacjach prekaryzacji i płci, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji współczesnej młodej dziewczyny. Chciałabym tu jednoznacznie pokazać, że feminizm może być socjalizmem. I odwrotnie.
Elementem takiego dyskursu feministycznego musi z konieczności stać się także feminizm liberalny. Pomimo ogromnego uznania i szacunku, jakimi darzę większość jego działaczek, nie zawsze się z nimi zgadzam, a czasem pozostaję wręcz w niezgodzie, czemu również daję tu wyraz. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że w czasach bezpardonowego ataku nie tylko na prawa reprodukcyjne, ale w ogóle na kobiety, w politycznej atmosferze nagonki i poniżenia, jakim musimy dziś stawić czoła, wewnętrzne dyskusje feministyczne odchodzą z konieczności na plan dalszy, a ich miejsce zajmują różne formy sojuszy i wzajemnego wsparcia ponad różnicami. Hołdując tej regule, chciałabym nadmienić, że w książce tej liberalizm jest poddawany krytyce, a feminizmy: lewicowy, socjalistyczny, marksistowski oraz Czarny stanowią zdecydowanie najważniejszy punkt odniesienia. Bardzo ważną inspiracją była dla mnie również książka zredagowana przez Ann Snitow we wczesnych latach 80., The Powers of Desire, gdzie znalazły się wszystkie ówczesne perspektywy feministyczne na kwestie polityki seksualnej, głosy osób, które w innych warunkach nie chciały nawet brać udziału we wspólnych spotkaniach. Uważam, że taka umiejętność łączenia ludzi i dbałość o siłę feminizmu w różnicy jest niebywale cenna i potrzebna. Podobnie ważna jest też możliwość artykułowania różnych głosów feministycznego wielogłosu, i bardzo się cieszę, że mogę się do takiego wzrostu różnorodności przyczynić.
Tekst poświęcony kontrpublicznościom i polityce queer, powstał w reakcji na nędzę publicznej debaty zainicjowanej przez supozycję wybitnej literaturoznawczyni, Elżbiety Janickiej, że relacje między bohaterami szkolnej lektury Kamienie na szaniec mogą być czytane jako homoerotyczne. Dokonująca standardowej operacji literaturoznawczej Janicka została odebrana jako skandalistka, jej teksty zaś – jako zamach na świętości. Tymczasem w geście Janickiej ujawniło się moim zdaniem przekonanie odnośnie możliwości śledzenia afektu w tekście oraz analizowania go poza normą matrycy heteroseksualnej. Był to ważny moment nie tylko w historii polskiego literaturoznawstwa, ale również publicznej debaty, ponieważ naruszono jedno z ostatnich tabu obu tych przestrzeni – zaburzono wykluczenie afektu homoerotycznego poza obszar widzialności. Analizując tę wielowątkową dyskusję zastanawiam się nad koncepcjami sfery publicznej oraz nad tym, jakie kryteria musiałaby spełniać sfera publiczna faktycznie inkluzywna.
Środkowa część niniejszej książki to repliki i felietony pisane na bieżąco, w reakcji na konkretne zdarzenia i polityczne dyskusje. Znaczną część prezentowanych tu tekstów stanowią felietony i polemiki, które wytrwale, acz nieodpłatnie publikowałam w Codzienniku Feministycznym, który również dzielnie, i równie nieodpłatnie dostarcza feminizm pod dachy i strzechy. Szczególne podziękowania należą się w tym względzie Kamili Kuryło oraz całemu dzielnemu zespołowi tego fantastycznego pisma.
Feminizm nie był dla mnie wyłącznie stanowiskiem teoretycznym, które przyjęłam, studiowałam, a następnie również wykładałam na Gender Studies czy w Katedrze Kultury Współczesnej UJ. Feminizm to również nazwa ważnej perspektywy politycznej oraz zorientowanej na płeć i poprawę sytuacji kobiet formy aktywizmu. Żałuję, że aktywizmowi temu poświęcam w niniejszej książce stosunkowo niewiele miejsca. Znajdziecie o nim trochę informacji w Zakończeniu niniejszej książki, które stanowi nie tylko jej podsumowanie, ale przede wszystkim propozycję na przyszłość. Jest o nim również mowa w rozdziałach poświęconych Czarnemu Protestowi, Wiktoriankom oraz feminizmowi w USA. W zasadzie przewija się przez karty niniejszej książki cały czas.
Feminizm i solidarność po neoliberalizmie muszą przede wszystkim podnieść się z ruiny. Nie tylko ruiny wygenerowanej atakami z zewnątrz – ze strony konserwatywnych i neoliberalnych elit. Feminizm musi także otrząsnąć się z ataków, które przyszły od wewnątrz – z łatwowiernego przyzwolenia na neoliberalne reformy życia społecznego i polityki, reformy dokonywane w myśl szkodliwego i kompletnie nieprawdziwego założenia, że polityczne prawa kobiet zostały już na zawsze zdobyte, zaś nierówności ekonomiczne – przezwyciężone. Jak pokazały kryzysy ekonomiczne w ostatnich latach, jak dowodzą wojny i konflikty zbrojne oraz dramatyczne próby przedostawania się uchodźców i uchodźczyń do Europy – historia wcale się nie skończyła, co więcej – możemy się być może spodziewać ostrych sporów wynikających m.in. z pochopnej zgody na antyrównościowe polityki.
Feminizm, jak ostro dowodziła kilka lat temu Nancy Fraser, stał się ochoczą towarzyszką neoliberalizmu. Oczywiście, nie cały i nie we wszystkich krajach, ale nawet w Polsce mam wrażenie, że dominującą pozycję miał i nadal posiada feminizm akceptujący nierówności rynkowe, godzący się na prywatyzację i ekonomiczne wykluczenie, feminizm uprawiany przez osoby uprzywilejowane i niepamiętający o osobach bez przywileju. Jest to też feminizm niedbający o podstawową edukację społeczeństwa na temat różnic płci, feminizm umiarkowanie, a czasem niestety wcale, wrażliwy na ludzką nędzę, na rasistowskie i klasowe nierówności, na homofobię i transfobię. Musimy o tych sprawach przypominać, musimy tworzyć feministyczne teorie i praktyki nie tylko świadome nierówności, ale także i takie, które będą gotowe je zmieniać.
Neoliberalizm jest często nazywany kapitalizmem przyspieszonym, a kreowaną przezeń rzeczywistość opisujemy często jako nadmiernie dynamiczną, męczącą przez ciągłe bombardowanie informacjami, ciągłe zmiany na rynku pracy i w polityce oraz ciągle powtarzane informacje o zagrożeniach – terroryzmem, bezrobociem, nietrwałością – które czynią nasze życie coraz bardziej niepewnym, a nasze odczuwanie świata – prekarnym. Zabezpieczenia społeczne, gwarantowane w czasach powojennych przez państwo i wymuszane również na sektorze prywatnym, są od kilku dekad ustawicznie demontowane i zastępowane nietrwałymi formami umów i zabezpieczeń. Tymczasem potrzeby – psychologiczne, zdrowotne, społeczne – nie znikają przecież. W wielu rozdziałach tej książki staram się wskazać, jak skutecznie obciążane są nimi kobiety, co prowadzi do „backlashu” – przynajmniej częściowego powrotu tradycyjnego podziału ról płciowych. Choć podzielam postulaty i założenia teorii queer, szczególnie te dotyczące konstruowanego i performatywnego charakteru płci, nie uważam, by feministyczna krytyka binarnego podziału ról płciowych z teorii wcześniejszych straciła na znaczeniu. Jesteśmy konstruktami społecznymi, co bynajmniej nie znaczy, że możemy sobie po prostu wybrać rolę płciową. Bardzo często pomimo naszych wyborów i decyzji społeczeństwo i otoczenie nadal wymusza na nas realizację tradycyjnie rozumianej męskości lub kobiecości, czasem też za naruszenie tych ról nadal czekają nas surowe sankcje. W tym właśnie sensie feminizm tzw. „drugiej fali” bynajmniej nie jest jeszcze passé, pozwala nam on bowiem diagnozować, krytykować, a nawet stawiać opór temu, co często mylnie uważamy za przezwyciężone – męskiej dominacji.
Figura prekariuszki – osoby niepewnej swojej pracy, wartości, relacji – jest dziś główną bohaterką doniesień medialnych, kultury popularnej i teorii społecznej. W serialach typu Girls, w filmach i książkach coraz częściej czytamy o tym, że upadły fundamenty kultury, ekonomii i społeczeństwa, a polityczne elity nie są w stanie się z tym zmierzyć. Moment, w którym piszę te słowa – Wigilia 2016 r. – jest, szczególnie w Polsce – okresem dodatkowo skomplikowanym działaniami naszych władz, które uznały swoją pozycję za nie podlegającą negocjacjom i rozliczeniom, umieszczając się tym samym ponad prawem. Taka pozycja władzy państwowej charakteryzuje jeden typ ustroju politycznego – dyktaturę. Nie jestem pewna, w jakiej rzeczywistości obudzę się w przyszłym roku, ten wyjątkowy czas między świętami a nowym rokiem, który w kulturze zachodniej traktowany jest zawsze jako swoiste pomiędzy starym i nowym rokiem, jest zawieszony w próżni podwójnie – ze swojej natury oraz ze względu na sytuację polityczną w kraju i na świecie, gdzie pojawia się coraz więcej sygnałów faszystowskiego przechwytywania instytucji demokratycznych, ostry zwrot w kierunku skrajnej prawicy. W takiej chwili głos feminizmu powinien brzmieć mocno i jednoznacznie, nie jako rozproszone okrzyki rozdrażnionych pań z klasy średniej, które uwiera niemiłe marginalizowanie ich na scenie politycznej czy w mediach, ale jako silny, choć niekoniecznie jednorodny, głos kontestacji nierównego podziału przywilejów w całym społeczeństwie, jako głos równości i solidarności.
W Polsce poczułyśmy tej solidarności w ostatnich miesiącach 2016 r. bardzo wiele. Odbywające się w ponad 150 miastach i miasteczkach Czarne Protesty przeciw zaostrzaniu i tak drastycznej ustawy antyaborcyjnej, akcje internetowe i Strajki Kobiet pokazały, że rewolucja jest w naszym kraju kobietą, że skandaliczne próby ograniczenia kobiecej wolności i kobiecych praw nie tylko nie przejdą bez echa, ale doprowadzić mogą do powstańczej gotowości po stronie tych, które przez lata dzielnie, i niemal w milczeniu znosiły jarzmo podwójnych standardów, ekonomicznych nierówności, dyskryminacji na rynku pracy, opresji kościelnej i politycznej oraz przemocy – domowej i symbolicznej. Poruszone do działania kobiety szykują się teraz na 8 marca 2017 r. – Międzynarodowy Strajk Kobiet. Wzięły w nim udział kobiety z ponad 60 krajów.
Ta mobilizacja kobiet z różnych krajów, grup społecznych, klas i miejscowości skłania do zastanowienia nad tym, jak możliwa jest dziś taka mobilizacja polityczna grupy zazwyczaj milcząco akceptującej wszelkie nadużycia. W zawartym w niniejszym tomie tekście o Czarnym Proteście stawiam na ten temat kilka hipotez. Tu zaznaczę jedynie, że być może wraz z pojawieniem się tego protestu odeszła w niepamięć formuła nierównego, heroicznego i mesjanistycznego artykułowania potrzeb i postulatów kobiet, zastąpiona bardziej horyzontalną komunikacją i zaangażowaniem zwykłych, nie wybranych, kobiet.
Rozwijana w niniejszej książce perspektywa feministyczna jest perspektywą wielości rozumianej nie tylko jako heterogeniczna zbiorowość, jako hybryda różnych ciał, biografii, przekonań, marzeń, skryptów, teorii i postaw, ale również jako wspólnota posiadająca wszystkie cechy tego, co zwyczajne. Uważam, że polskiemu feminizmowi udało się w ostatnich miesiącach wyjść poza słabo w gruncie rzeczy ukrywany elitaryzm, i stał się on wreszcie faktycznie ruchem masowym. Oznacza to m.in. rezygnację z napuszonej stylistyki, ale też zauważanie, że nie wszystkie mamy takie same problemy, że wiele z nas nie posiada środków umożliwiających wygodne zaangażowanie „czasu wolnego” w działalność społeczną, a mimo tego, może nawet właśnie przez to, chcą działać politycznie.
Ten nieoczekiwany wybuch kobiecej solidarności (moja Mama występowała na podium jednej z feministycznych demonstracji pod Sejmem wraz ze mną, mówiła o tym, że nie chodzi na demonstracje, ale teraz przyszła, „dla mojej córki i dla Was”) potrzebuje nie tylko nowych form organizacji i działania, ale również nowego podejścia do analizy i teorii oraz nowej sztuki. Nie ma sensu dalej udawać, że uczone w gabinetach tworzą teorię, a robotnice praktykę. Kiedy w 1851 r. na Konwencji na rzecz praw kobiet w USA wystąpiła Sojourner Truth i zapytała, czy również ona – zbiegła z plantacji niewolnica, muskularna i silna jak mężczyzna, matka 12 dzieci, które natychmiast jej wykradano i sprzedawano w niewolę, a zarazem sufrażystka – czy i ona jest kobietą, udało jej się sformułować jedno z najważniejszych pytań teorii społecznej, filozofii, psychologii i biologii XX w.: czym jest płeć, i czy można ją opisać wyłącznie w kategoriach binarnych? Zagadnienia, które znamy z narracji Simone de Beauvoir, Judith Butler albo bliżej niezidentyfikowanych „amerykańskich naukowców”, na których tak często powołuje się w ostatnich latach polska prasa, zostało sformułowane przez niepiśmienną, czarną kobietę z USA w połowie XIX w.! Całe szczęście ktoś spisał jej krótkie przemówienie, i nadal inspiruje ono miliony kobiet na całym świecie, pokazując, że nędza, poddaństwo i niewola nie muszą wcale wykluczyć błyskotliwości czy politycznego radykalizmu. W swoim krótkim wystąpieniu Truth wskazała na problemy, którymi filozofki i filozofowie zajęli się dopiero pod koniec XX w. Niewykluczone, że nasze ruchy kobiece również artykułują właśnie te formy oporu i solidarności, których teorie pojawią się dopiero za kilka dziesięcioleci. Możliwe też, że powstają one na naszych oczach.My, dzikie Wiktorianki, czyli pierwsza fala feminizmu²
W badaniach nad historią ruchu kobiecego i nad myślą feministyczną jako podstawową jednostkę miary przyjmuje się „fale”, i tak pierwsza z nich to XIX i początek XX w., druga to czasy powojenne, od publikacji fundamentalnej książki Simone de Beauvoir Druga Płeć do lat 80., trzecia fala to lata 80. – czasy nam współczesne, pierwsze głosy młodych kobiet i dziewczyn, zwrócone do matek/starszych działaczek, pierwsze artykulacje buntu wobec schematyzmu i jednoznaczności artykułowanych przez działaczki i teoretyczki lat 70., w tym zwłaszcza publikacje Rebeki Walker. Ten podział niesie za sobą wizję feminizmu jako ruchu osadzonego w USA i Europie Zachodniej, i często mylnie traktowany jest jako miara dla ruchów kobiecych na całym świecie. Tymczasem w Polsce, choć jak postaram się pokazać poniżej, czasy pierwszej fali również obfitują w wydarzenia istotne z perspektywy walki o prawa kobiet, często strukturalnie podobne do tych mających miejsce na Zachodzie, jednak doświadczałyśmy nieco innej historii kobiet. Wcześniej niż większość Europejek uzyskałyśmy prawa wyborcze i reprodukcyjne, zaś dziś mierzymy się z wyzwaniami od dawna nie pamiętanymi na reszcie kontynentu – z zagrożeniami płynącymi z dążenia do kompletnego zakazu aborcji. Mamy nieco inną herstorię (w odróżnieniu od „history” czyli jakby „jego historia”, „herstory” to „jej historia”) powojenną niż kobiety w Europie Zachodniej, inaczej też kształtował się rozwój feminizmu, który jako koncepcja i postawa/forma aktywizmu był jedynie szczątkowo obecny w Polsce przed 1989 r. (z interesującymi wyjątkami, np. socjolożka i działaczka opozycyjna Barbara Labuda określała się jako feministka już w latach 70., podobnie artystki Ewa Partum czy Natalia LL).
***
W 1837 r. na brytyjskim tronie zasiada królowa Wiktoria, wyznaczając w ten sposób jeden z możliwych początków doby później zwanej „wiktoriańską”. W tym samym roku niejaka Sarah Grimké publikuje w czasopiśmie The Spectator „Listy o równouprawnieniu płci i sytuacji kobiet” (Letters on the Equality of the Sexes and the Condition of Women). Fakt ten można by w przybliżeniu uznać za początek drugiego stadium pierwszej fali feminizmu. Możemy jednak przyjąć, że zaczęła się ona od wystąpień Abigail Smith Adams, Mary Wollstonecraft i Olympii de Gouges w II połowie XVIII stulecia, czego oczywiście nie musimy robić, skoro można tę falę zasadniczo skrócić, i przyjąć za jej początek np. lata 90. XIX w. Czyni tak Maggie Humm w swoim Słowniku teorii feminizmu, zakładając skądinąd również możliwość wydłużenia I fali do roku 1850, co jest strategią dość zawodną, jeśli pamiętamy na przykład, że kluczowa dla ruchu kobiecego konferencja w Seneca Falls miała miejsce w roku 1848, była planowana od 1840 r., zaś przygotowały ją wystąpienia kobiet w ruchu abolicjonistycznym w latach 30. XIX w. inspirowane m.in. tekstami Wollstonecraft. Warto pamiętać o pierwszych, z gruntu oświeceniowych manifestach i deklaracjach feministycznych, które ostatecznie dowiodły, że choć kobieta może stanąć pod gilotyną, o prawa polityczne – główny cel i osiągnięcie pierwszej fali (bez względu na jej długość) musi się nieco postarać.
Rewolucyjne początki, czyli it’s been a long wave, baby
Kiedy Abigail Smith Adams, żona drugiego prezydenta USA, napisała w 1776 r. swój list do amerykańskiego Kongresu, w którym domagała się przyznania kobietom praw politycznych, wzbudziła tylko politowanie. Nawet kobieta, która ze względu na swoje ogromne polityczne wpływy nazywana była przez niektórych „Mrs. President”, nie mogła liczyć wśród swych współczesnych na zrozumienie problemu wyrównania szans kobiet i mężczyzn. Ta portretowana w czepku i tradycyjnej sukni dama, otwiera w moim przekonaniu XIX-wieczną historię walki o prawa kobiet, w której owe czepki zostaną zrzucone, włosy ścięte, zaś spódnice zastąpione przez spodnie, jak choćby w przypadku George Sand, która „przeistaczając się” w ten sposób w mężczyznę zrealizuje Baudelaire’owską wizję flaneura. Śmiała deklaracja Adams została niestety zignorowana przez mężczyzn jej czasów, ale też przeszła do historii.
Nieco mniej szczęścia niż Adams miała francuska publicystka i aktywistka polityczna Olympia de Gouges, która w 1791 r. ogłosiła słynną „Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki”. Ten gest oraz późniejsze pamflety w obronie demokracji stały się przyczyną jej ścięcia w 1793 r. To właśnie ona została przez Cecylię Walewską, polską działaczkę na rzecz praw wyborczych dla kobiet, scharakteryzowana jako żywy dowód na to, że kobieta, choć ma wstęp na szafot, nie ma wstępu na mównicę. W tekście „Nasze drogi i cele” Walewska pisała: „Trybunki ludu pierwsze podnoszą protest przeciw terrorowi demagogów zalewających Paryż posoką krwi. ‘I twoim tronem będzie kiedyś szafot!’ rzuca w twarz Robespierrowi Olympia de Gouges ”³ Zwracając uwagę na to, że w macierzyństwie kobiety uczą się odwagi znacznie przerastającej odwagę mężczyzn, de Gouges podkreślała niesprawiedliwość nierówności płci wobec prawa. W swojej Deklaracji pisała: „Kobieto, obudź się! W całym wszechświecie rozum bije na alarm. Próba przywrócenia przeze mnie stabilnej, godnej i sprawiedliwej sytuacji traktowana jest dzisiaj jako paradoks i jako pragnienie rzeczy niemożliwej”⁴. W słowach de Gouges pobrzmiewa sarkazm kantowskiego podsumowania powszechnej niedojrzałości – jak czytamy w tekście „Co to jest oświecenie”: „O to, by większa część ludzi, (a wśród nich cała płeć piękna) uważała krok ku pełnoletności, już sam dla siebie trudny, także za niebezpieczny, o to troszczą się już ich opiekunowie (...)”⁵ W przypadku de Gouges ta troska okazała się wprost zabójcza.
Mary Wollstonecraft, której Wołanie o prawa kobiety wydano w 1792 r., skupiała się na nierównościach wynikających z różnic w socjalizacji dziewcząt i chłopców. Sięgając do Rousseau i jego pomysłów wychowawczych zawartych w Emilu, Wollstonecraft wskazywała na logiczny związek pomiędzy uczeniem dziewcząt wyłącznie prostych i „dekoracyjnych” czynności, a niestabilnością i głupotą, o które oskarżane są później jako kobiety. Ona również domagała się praw politycznych dla kobiet, poza tym żyła w wolnym związku z protoplastą brytyjskich anarchistów Williamem Goodwinem. Z tego związku pochodzi Mary Shelley, autorka m.in. Frankensteina.
Właśnie te wystąpienia w obronie równouprawnienia wydają mi się początkiem fali, która ostatecznie przyniesie prawa wyborcze dla kobiet europejskich i amerykańskich w I połowie XX w. Uważam, że między nimi a późniejszymi wystąpieniami abolicjonistek, sufrażystek, Entuzjastek i emancypantek jest logiczny i historyczny związek, polegający na odwołaniu do rozumu i prawa naturalnego w obronie równości ludzi bez względu na płeć. Oświeceniowe marzenie o realizacji idei równości dzięki prawom i konstytucji pobrzmiewa we wszystkich ruchach społecznych XIX w., zaś rewolucje francuska i amerykańska stanowią dla nich nieustającą inspirację, czego dowodzi choćby próba przesunięcia daty własnych urodzin z 15 na 14 lipca dokonywana przez całe życie przez brytyjską sufrażystkę z przełomu XIX i XX w., Emmeline Pankhurst.
W czepku i na mównicy. Kobiety w amerykańskim ruchu abolicjonistycznym
Jak pisze Angela Davis w Women, race and class, siostry Sarah i Angelina Grimke nie planowały zostać feministkami. Te gorliwe członkinie amerykańskiej wspólnoty kwakrów początkowo zaangażowały się w ruch na rzecz zniesienia niewolnictwa, co było dość popularne wśród wyznawców tego odłamu chrześcijaństwa. Do walki o prawa kobiet zmusiło je otoczenie – stan Karolina Południowa skazał je na banicję za publikowanie pamfletów abolicjonistycznych, a w szczególności za pamflet skierowany do „chrześcijańskich kobiet”. Te portretowane w czepkach i kraciastych sukniach panie zareagowały pismami o sytuacji kobiet i stały się zwolenniczkami przyznania tej grupie praw politycznych. Bardziej zaangażowana społecznie Sarah już jako mała dziewczynka nauczyła jednego z niewolników czytać, co było w Karolinie Południowej zabronione. W 1837 r. jako pierwsza kobieta pojawiła się na spotkaniu abolicjonistów w Massachusetts, co wywołało sensację, ale też zachęciło inne kobiety do udziału w spotkaniach na rzecz wyzwolenia niewolnic i niewolników.
W przytaczanej już przeze mnie książce Angela Davis dowodzi, że wiele innych kobiet również próbowało włączać się w ruch abolicjonistyczny w latach 30. XIX w. Były wśród nich dwie, które przeszły do historii jako pomysłodawczynie i autorki spotkania w Seneca Falls, podczas którego 100 osób podpisało słynną „Deklarację o prawach politycznych dla kobiet” – Lucretia Mott i Elisabeth Cady Stanton. Obie panie spotkały się w 1840 r. na Międzynarodowym Kongresie Abolicjonistów w Londynie, gdzie okazało się, że choć w USA mogły czynnie uczestniczyć w spotkaniach przeciwników niewolnictwa, w Wielkiej Brytanii powinny jedynie słuchać w ciszy wystąpień mężczyzn ze specjalnie wyznaczonej do tego celu galerii. Jak podaje Davis, kilku mężczyzn dołączyło na ową galerię na znak protestu, wśród nich były niewolnik Charles Remond⁶. Dla Mott i Cady Stanton ta sytuacja wykluczenia z obrad i dyskryminacji stała się pretekstem do zwołania konferencji w Seneca Falls, dokąd przyjechało blisko 300 zwolenników i zwolenniczek praw kobiet. Spotkanie odbyło się w dniach 19-20 czerwca 1848 r. Pod Deklaracją złożono 100 podpisów, wśród nich widnieje m.in. sygnatura Fredericka Douglassa, byłego niewolnika zaangażowanego w walkę o prawa dyskryminowanych grup społecznych. Angela Davis przytacza jego ripostę na „zarzut” feminizmu – twierdził on, że nigdy nie wstydził się należeć do zwolenników praw kobiet, zaś etykieta feminizmu jest dlań zaszczytem⁷.
Warto tu może jeszcze przypomnieć, że za autora określenia „feminizm” uznawany jest francuski socjalista utopijny Charles Fourier, zwolennik realizacji ludzkich pasji i namiętności, dzięki czemu, jego zdaniem, wśród ludzi miałyby zapanować równość i szczęście. Autor Theorie des Quatres Mouvements pisał na początku XIX w., że kobietom należy się taki sam szacunek, prawa i wolności, jak mężczyznom, zaś małżeństwo nazwał „zalegalizowaną prostytucją”, w której mężczyzna czerpie korzyści z poddaństwa kobiety. Feminizm już w pismach Fouriera był ruchem na rzecz zmiany całego społeczeństwa, a nie tylko poprawy sytuacji kobiet. Autor ten twierdził, że „Szczęście mężczyzn zależy od stopnia wolności przyznanej kobiecie”⁸.
W dostępnych od jakiegoś czasu również w Polsce publikacjach feministycznych rzadko wzmiankowane są analogie między dziejami (samo)organizowania się kobiet wokół praw i polityki na świecie i u nas. Tymczasem, gdyby przyjrzeć się bardziej uważnie polskiej herstorii, można by się doszukać wielu podobieństw w dążeniach emancypantek rodzimych i zagranicznych. Zobaczmy, co działo się w tym czasie w Polsce.
Jedną z pierwszych odnotowanych organizacji kobiecych były „Entuzjastki”, założone przez Narcyzę Żmichowską ok. 1830 r. i działające do końca lat 40. XIX w. Działaczki wchodzące w skład tej organizacji, wśród nich Bibianna Moraczewska i Anna Skimbrowiczowa, dążyły do uzyskania niezależności, ale zajmowały się również walką narodowowyzwoleńczą i działalnością konspiracyjną. Ważnym tematem wskazującym na niejako pre-feministyczny charakter grupy było „posiestrzenie”, rozumiane przez Żmichowską jako strategia budowania więzi przyjaźni między kobietami, która sprzyja ich rozwojowi i wspólnocie. Polemizując z Klementyną z Tańskich-Hoffmanową, konserwatywną autorką popularnych w epoce dzieł dydaktycznych, Żmichowska zwracała uwagę na to, że „W rzędzie cnót przeważne miejsce zajmują te, które mężczyzn uszczęśliwić mogą”, zaś najmniej cenne są te, które dotyczą w równej mierze kobiet i mężczyzn, jak ciekawość czy skłonność do plotek⁹.
Wśród polskich pisarek niewątpliwymi orędowniczkami „sprawy kobiecej” były również Maria Konopnicka i Eliza Orzeszkowa, by wymienić tylko najbardziej znane przedstawicielki „polskiej pierwszej fali”. Autorka „Roty” uważana jest skądinąd również za jedną z pierwszych w naszym kraju sławnych kobiet żyjących w związku lesbijskim – jej traktowana dotąd przeważnie jako przyjaźń relacja z Marią Dulębianką, malarką i jedną z najważniejszych polskich sufrażystek, coraz częściej interpretowana jest jako relacja intymna¹⁰. Dulębianka zasłynęła m.in. zgłaszając swoją kandydaturę w wyborach do sejmu galicyjskiego we Lwowie w 1908 r., 10 lat przed oficjalnym przyznaniem kobietom praw wyborczych w Polsce. Była krytyczką militaryzmu, nie przeszkodziło jej to jednak wziąć udział w wojnie polsko-bolszewickiej w charakterze sanitariuszki, co przypłaciła życiem. Jej grób jest jedną z nielicznych mogił kobiecych na cmentarzu Orląt Lwowskich, na ogół pomijają go przewodnicy wycieczek.
Flaneuse i drag king – kobiety w walce o wolność i ojczyznę
Bodaj najbardziej znaną XIX-wieczną postacią kobiecą, która zrzuciła suknię po to, by jak człowiek (kategoria podówczas utożsamiana zazwyczaj z mężczyzną) swobodnie przechadzać się po Paryżu, była George Sand, czyli Amandine Aurore Lucile Dupin, pisarka i twórczyni jednego z najważniejszych salonów literackich tego stulecia. Zaprzyjaźniona z poetami i muzykami (w Polsce dobrze znany jest jej związek z Fryderykiem Chopinem), do tego stopnia ceniła sobie niezależność, że postanowiła przekroczyć niekwestionowane wówczas tabu nakazujące kobiecie z wyższych sfer przechadzanie się po mieście zawsze w męskim towarzystwie, aby samotnie spacerować po Paryżu. Pisarka zrealizowała w ten sposób artystyczny projekt Baudelaire’a, który jej skądinąd nie cierpiał i prześmiewczo odnosił się do jej palenia i przeklinania oraz prób przekroczenia kondycji kobiecej.
Polskim przykładem kobiety przekraczającej kulturowe tabu jest oczywiście Emilia Plater – wychowywana w atmosferze patriotyzmu hrabianka z Inflantów, która w męskim przebraniu dołączyła do Powstania Listopadowego wraz z przyjaciółką, Marią Prószyńską, i okazała się całkiem dobrym żołnierzem. W spodnie często ubierała się również Maria Dulębianka, partnerka Konopnickiej, o której autorka „Roty” zwykła podobno mówić „mój dzielny Piotruś”¹¹.
Kot i mysz w natarciu, czyli końcowa faza I fali feminizmu
Zawsze bardzo dziwiła mnie łatwość, z jaką niektórzy dzisiejsi publicyści nadają współczesnym feministkom etykietę „radykalne”. Emmeline Pankhurst, która na przełomie XIX i XX w. proponowała, by najlepszym przyjacielem sufrażystki był kamień lub koktajl Mołotowa, wydaje się być znacznie lepszym przykładem radykalizmu, niż większość współczesnych działaczek, które jeśli mają przy sobie kamienie na z gruntu pokojowych demonstracjach, to zawsze jako ozdobę, a nigdy jako broń. Kobiety, z myślą o których brytyjscy liberałowie wprowadzili w 1913 r. tzw. prawo kota i myszy z pewnością sprawiają wrażenie bardziej radykalnych, niż nieśmiało demonstrujące swe niezadowolenie feministki współczesne.