Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Transgresja - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Transgresja - ebook

 

Ciemna zimowa noc odbiera mu Natalię. Gorący letni dzień stawia na jego drodze Lilę. Jest piękna, rudowłosa, tajemnicza, niemal eteryczna. Lila przenika do jego życia, miesza zmysły. Jednak w najmniej odpowiednich momentach zaczyna niebezpiecznie przypominać Natalię...
Bohater błądzi w labiryncie przeszłości i teraźniejszości, usilnie próbując zrozumieć, co się wokół niego dzieje. Żyje Lilą, ale wspomnienie Natalii nigdy go nie opuszcza.
Sytuację jeszcze bardziej komplikuje pojawienie się jego dawnego kolegi - Dawida, którego jednak nie ma prawa spotkać. W zapanowaniu nad rzeczywistością próbuje mu pomóc przyjaciel Michał, ale tutaj nic nie jest takie, jakim być się wydaje.
Gdzie zaczyna się jawa a kończy sen? Aby przezwyciężyć wszechogarniające poczucie pustki, umysł ludzki nie cofnie się przed niczym.

"Transgresja" to druga powieść Michała Dąbrowskiego. Zwykle właśnie druga książka określa autora, ale w tym przypadku tak nie jest, bo książki Dąbrowskiego zbyt różnią się od siebie. Pierwsza, autobiograficzna "Dłoń", to realistyczna opowieść o byciu innym, samotności i potrzebie zaakceptowania rzeczywistości.
"Transgresja" też opowiada o samotności, ale w tej powieści istniejące przenika się z nieistniejącym, rzeczywiste z nierzeczywistym. To książka o miłości, utracie, niemożności odnalezienia siebie w zbyt wielu możliwych światach. Młodzieńcza, ale równocześnie dojrzała i głęboka. Inna od typowej "produkcji" literackiej. Na pewno warta polecenia.

Marek Ławrynowicz

 

Michał Dąbrowski urodził się w 1982 roku w Warszawie. Zadebiutował w 2011 roku dobrze przyjętą przez krytyków i czytelników powieścią "Dłoń". Jest prozaikiem i poetą. Współtworzy niezależną audycję literacką "Szkiełko i oko". "Transgresja" jest jego drugą powieścią. Absolwent kulturoznawstwa. Mieszka na warszawskiej Ochocie.

Spis treści

Przebłyski
Lila cała w ogniu
Widzę cię
Ikona
Miasto pełne urojeń
Nimfa
Czysta przemoc
Śmierć jest przepiękna

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 323 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Prze­bły­ski

Na­ta­lię po­chło­nę­ła zi­mo­wa za­mieć.

Jej kształt za­czął roz­my­wać się w śnie­gach, na wie­trze, w tym sza­le­ją­cym mroź­nym po­wie­trzu. Zo­sta­ła mi wy­rwa­na przez nie­prze­by­ty chłód, pa­mię­tam ten wi­dok, gdy w po­ko­ju jest ci­sza, ci­sza mię­dzy dwoj­giem, a na ze­wnątrz sza­le­je nie­okieł­zna­na siła na­tu­ry. Wy­star­czy­ło tyl­ko otwo­rzyć okno, wy­star­czy­ło tyl­ko uchy­lić luf­cik, a Na­ta­lia, cała, w ubra­niu, wy­fru­nę­ła, zo­sta­ła za­bra­na przez śnieg, za­pew­ne za­mar­z­ła na dwo­rze, mię­dzy tymi ob­skur­ny­mi blo­ka­mi, gdzieś na par­kin­gu wśród ośnie­żo­nych sa­mo­cho­dów.

Sta­ra­łem się nie wi­dzieć, jak jej po­licz­ki po­kry­wa go­ło­ledź, gdy łzy od mro­zu rzeź­bią w nich swo­je mo­kre dro­gi. Nie wi­dzia­łem tego. Po­tem, na jej dłu­gich do pasa dre­dach za­czął po­ja­wiać się szron. Pró­bo­wa­łem na nie chu­chać, roz­cie­rać je w pal­cach. Są­dzi­łem, że to coś po­mo­że. Na dło­niach zo­sta­ło mi tyl­ko tro­chę wody, któ­ra za­raz wy­schnie. W po­ko­ju ten chłód za chwi­lę zo­sta­nie za­bra­ny przez cie­pło ka­lo­ry­fe­rów, na­wet cie­pło kom­pu­te­ra coś wchło­nie. Nie po­my­śla­łem jed­nak o naj­waż­niej­szym – o ma­sa­żu ser­ca.

Jej dło­nie i sto­py nadal były cie­ple. Te­raz za­sta­na­wiam się, czy było to cie­pło ludz­kie, ta­kie zwy­czaj­ne, co­dzien­ne, może tro­chę pod­grza­ne przez ochro­nę, jaką dają rę­ka­wicz­ki i kurt­ka pu­cho­wa, czy też było to cie­pło uda­wa­ne, tro­chę fał­szy­we, ni­czym ter­mo­metr wło­żo­ny do go­rą­cej wody. Nie wiem. Być może cała już za­mar­z­ła, była zim­na już wcze­śniej, no­si­ła w so­bie lód, jego so­ple tka­ły wnętrz­no­ści, w ży­łach pły­nę­ła przy­jem­nie chłod­na woda; prze­cież ser­ce nie wy­trzy­ma­ło­by ta­kie­go mro­zu, może dla­te­go Na­ta­lia cały czas żyła. Nie wiem.

Po­tem po­czu­łem zim­no. Zda­rzy­ła się jed­na noc, gdy spa­li­śmy obok sie­bie, a Na­ta­lia była zim­na i nie mia­ła o tym po­ję­cia. Okna były szczel­nie za­mknię­te, la­tar­nie za oknem ma­lo­wa­ły zimę na po­ma­rań­czo­wo, Na­ta­lia od­dy­cha­ła spo­koj­nie, a jej chłód nie da­wał mi za­snąć. Czu­łem, jak moje ser­ce sza­le­je, wy­obra­ża­łem je so­bie, jak tań­czy, jak plą­sa po moim wnę­trzu, i wła­ści­wie chce się wy­rwać, być może pra­gnie za­mie­nić się na emo­cje z ser­cem Na­ta­lii. Ser­ce Na­ta­lii za­pra­gnę­ło od­su­nąć się, od­da­lić, nie­świa­do­mie odejść do­ni­kąd.

Za oknem zima za­mra­ża­ła mia­sto. Ro­bi­ła to po­wo­li, spo­koj­nie, bar­dzo sys­te­ma­tycz­nie. Naj­pierw po­ja­wił się wiatr i przy­pró­szył wszyst­ko śnie­giem. Cien­ka war­stwa, któ­rą lu­dzie roz­ta­pia­li bu­ta­mi, nic nie war­ta bia­ła po­włocz­ka, o któ­rej za­po­mi­na się na­stęp­ne­go dnia. Ja­kaś za­po­wiedź zi­mo­we­go sza­leń­stwa dla dzie­ci i wzbu­dze­nie cie­ka­wo­ści u psów. Nikt nie prze­wi­dział na­dej­ścia mro­zów. Te­le­wi­zja nie po­da­ła sto­sow­nych in­for­ma­cji, że na­stęp­ne­go dnia sa­mo­cho­dy za­czną upra­wiać sla­lom po mie­ście, lu­dzie będą upa­dać bo­le­śnie na chod­ni­ki, tłu­kąc się do­tkli­wie, ła­miąc so­bie nogi, roz­bi­ja­jąc łok­cie i twa­rze. Bia­łe nie­bo nie za­po­wia­da­ło słoń­ca. Mó­wi­ło nam coś nie­zro­zu­mia­łe­go, wy­sy­ła­ło wia­do­mość nie do od­czy­ta­nia. Któ­re­goś dnia, w śnie­gu, w po­wie­trzu, któ­re samo w so­bie było lo­dem, ro­bi­li­śmy so­bie z Na­ta­lią zdję­cia. Jej oczy były bia­łe od mro­zu. Na­stęp­ne­go dnia od­wo­ła­no część lo­tów i wie­le osób ko­czo­wa­ło na lot­ni­skach. Wraz z mro­zem na­de­szła nie­prze­by­ta mgła.

Przed mo­imi ocza­mi ma­ja­czy­ły nie­wy­raź­ne kształ­ty bu­dyn­ków, sa­mo­cho­dów, gdzieś iskrzy­ły się roz­ma­za­ne łuny świa­teł.

Nie wie­dzia­łem, czy wy­ła­niam się z tej mgły, czy może wkra­czam w nią cią­gle, cały czas, co chwi­la je­stem w niej co­raz bar­dziej za­nu­rzo­ny. Nie wie­dzia­łem, czy była to zwy­kła para wod­na, któ­ra prze­do­sta­ła się wraz z Na­ta­lią do po­ko­ju, para uro­dzo­na z kro­pel go­rą­cej wody, któ­rą ob­my­ła swo­je cia­ło, czy może gdzieś przez ja­kieś nie­zau­wa­żal­ne prze­rwy w kon­struk­cji bu­dyn­ku, przez nie­uwa­gę daw­ne­go ar­chi­tek­ta, prze­do­sta­ła się ona – zim­na mgła. Gdy Na­ta­lia przy­kry­ła się koł­drą, przez chwi­lę biła od niej sztucz­na cie­pło­ta go­rą­cej wody i dusz­ność ma­łej za­pa­ro­wa­nej ła­zien­ki. Tyl­ko przez chwi­lę, po­nie­waż po­kój zro­bił się bia­ły, zim­ny i wca­le nie par­ny. Pod­świa­do­mie od­su­nę­li­śmy się od sie­bie, kra­dli­śmy so­bie po­ściel, pró­bo­wa­li­śmy stwo­rzyć z nas dwie mu­mie – dwie osob­ne, za­wi­nię­te w ma­te­riał isto­ty.

Mróz bu­dził mnie. Cza­sem wy­glą­da­łem przez okno, pa­trzy­łem na bu­rze śnież­ne, któ­re z ta­kim upodo­ba­niem tań­czą przez mia­sto. Cza­sem mój wzrok zwę­żał się, spo­glą­dał na prze­zro­czy­stą szy­bę. Cze­ka­łem, aż te drob­ne płat­ki śnie­gu zjed­no­czą się w ja­kąś nie­wy­obra­żal­ną kulę, aż ude­rzą, prze­cież coś musi się stać tej nie­spo­koj­nej zimy, ale też nic nie dzie­je się bez po­wo­du. Na­ta­lia od­dy­cha­ła swo­im zim­nym snem, para z jej ust bie­li­ła ciem­ny po­kój, a ja wie­dzia­łem, że jest w tym ja­kiś plan, być może plan Na­ta­lii, prze­cież zima, zwy­kła zima, nie może być tego po­wo­dem. Chcia­łem, aby szy­by za­ry­so­wa­ły się, pę­kły, wpu­ści­ły mróz, któ­ry mnie za­bie­rze. Sta­łem tak kil­ka mi­nut, pa­trzy­łem na pu­ste mia­sto, na kształ­ty lu­dzi ma­ja­czą­ce w środ­ku nocy w miesz­ka­niach, na od­bla­ski te­le­wi­zo­rów, grę świa­teł; i cze­ka­łem na nie­na­zwa­ne. A gdy po­ło­ży­łem się obok Na­ta­lii, jej dre­dy, i już nie ich koń­ców­ki, tyl­ko całe, do sa­mej na­sa­dy czasz­ki, były oszro­nio­ne. Ba­łem się ich do­tknąć, po­gła­dzić. Nie chcia­łem pa­trzeć na jej sine usta; na­wet nie wiem, czy ta­kie były. Nie mia­łem od­wa­gi się prze­ko­nać.

Po Na­ta­lię nie przy­szły żad­ne de­mo­ny, nikt jej nie ukradł; Na­ta­lia żyje, ist­nie­je, dzia­ła, jest cał­ko­wi­cie na­ma­cal­na; ale mimo wszyst­ko jej nie ma; roz­my­ła się bez­pow­rot­nie. Pró­bu­ję so­bie przy­po­mnieć, sta­ram się roz­wiać mgłę, za­mieć, roz­grzać zimę; sta­ram się z ca­łych sił po­wró­cić do tam­te­go dnia. Prze­kli­nam sie­bie za to, że jest to dla mnie tak ła­twe. Ka­lo­ry­fe­ry dzia­ła­ły na peł­nych ob­ro­tach, apo­geum zimy sza­la­ło na ze­wnątrz. Na­ta­lia roz­ma­wia­ła ze mną, wła­ści­wie to tyl­ko ona mó­wi­ła, po­wta­rza­ła sło­wa i wy­ra­że­nia jak man­trę, mó­wi­ła, a po po­licz­kach pły­nę­ły jej łzy; te­raz pa­mię­tam je jako nie­bie­skie bruz­dy świe­żo roz­my­te­go ma­ki­ja­żu. Głos Na­ta­lii ła­mał się, po za­ła­ma­niu skła­dał się do pier­wot­ne­go brzmie­nia, aby za­raz prze­stać dzia­łać, może po­cze­kać chwi­lę, być może to była me­to­da. Mil­cza­łem, w moim umy­śle pa­no­wa­ła ci­sza, ser­ce biło nor­mal­nie, pal­ce nie trzę­sły się, nie wy­ko­na­łem żad­ne­go fał­szy­we­go ru­chu. Na­ta­lia roz­pły­wa­ła się swo­imi łza­mi, to­pi­ła się, była inna niż przez ostat­nie ty­go­dnie i mie­sią­ce. W Na­ta­lii coś pę­kło; w moim ser­cu były tyl­ko rysy.

Jej wzrok, jej gry­mas na­ma­lo­wa­ny pła­czem na ca­łej twa­rzy, mroź­ny do­tyk, to wszyst­ko jest te­raz obok mnie. Tak jak­by ta chwi­la trwa­ła, była w zu­peł­no­ści po­wta­rzal­na, jak­bym w swo­im umy­śle miał spe­cjal­ny pro­gram do od­gry­wa­nia tyl­ko tej sce­ny mo­je­go ży­cia.

Po­tem czu­ję jej uścisk, nie roz­luź­niam szyi, niech mnie za­bi­je swo­ją koń­czą­cą się mi­ło­ścią, niech w twej ukła­dan­ce cho­ciaż ja prze­sta­nę ist­nieć, niech Na­ta­lia pu­ści mnie wol­no w spo­sób me­ta­fi­zycz­ny. Tak się jed­nak nie dzie­je, od­gi­nam jej ra­mio­na w ge­ście fał­szy­wej chę­ci wol­no­ści od jej do­ty­ku. Ona opa­da na łóż­ko, moje usta i stru­ny gło­so­we mó­wią coś, ale to nie jest waż­ne. Wol­nym kro­kiem pod­cho­dzę do okna, a za nim wi­dzę to samo. Bu­rza sza­le­je. Moja twarz w od­bi­ciu jest ru­mia­na, czer­wo­na wy­pie­ka­mi tej chwi­li. Bez py­ta­nia o to, czy Na­ta­lia so­bie tego ży­czy czy nie, otwie­ram po­ło­wę okna. Od­wra­cam się do niej przo­dem, czu­ję mróz, któ­ry mnie obej­mu­je, czu­ję śnieg umie­ra­ją­cy na mo­ich ple­cach i wte­dy tego zim­na we mnie nie ma. Pa­trzę na Na­ta­lię, jak bie­le­je, jak si­nie­je, jak ujem­na tem­pe­ra­tu­ra od­bie­ra jej naj­pierw zdol­ność po­ru­sza­nia się, po­tem mowę, na­stęp­nie wzrok, a gdy cała jest już so­plem lodu, za­mar­z­nię­ta, i wca­le nie mar­twa, prze­cież nie moż­na tak po pro­stu umrzeć z mi­ło­ści, wte­dy pod­cho­dzę do niej, pró­bu­ję ob­jąć, ale Na­ta­lia już nie jest kształ­tem, na­ma­cal­no­ścią; Na­ta­lia jest ob­ło­kiem ukra­dzio­nym przez zimę, Na­ta­lii nie ma, pa­mię­tam to, po­nie­waż są to ob­ra­zy, któ­re na za­wsze po­zo­sta­ną w mo­jej pa­mię­ci, całą resz­tę za­po­mnę, tych chwil nig­dy – Na­ta­lia roz­my­ła się i ule­cia­ła w mróz.

Sie­dzia­łem całą noc przy otwar­tym oknie, czu­łem, jak od mro­zu pę­ka­ją ka­lo­ry­fe­ry, jak krad­ną mi reszt­ki cie­pła, a mój świat sta­je się zim­ny, nie­prze­by­ty swym mro­zem, czu­łem, jak od­cho­dzę i zmie­rzam do­ni­kąd. Nad ra­nem moje cia­ło było całe sine, a po Na­ta­lii po­zo­stał uła­ma­ny ka­wa­łek dre­da.

Da­wid wy­ło­nił się z wio­sen­nej bu­rzy.

Wiel­kie gra­na­to­we chmu­ry, któ­re za­wi­sły nad moją dziel­ni­cą, obie­cu­jąc deszcz, i w koń­cu bę­dąc siłą spraw­czą ule­wy, zma­te­ria­li­zo­wa­ły Da­wi­da. Jego sa­mo­chód prze­bił gra­nat chmur, wy­ło­nił się z nich ni­czym fał­szy­wy zba­wi­ciel, me­sjasz złej no­wi­ny, wy­strze­lił z nich i opadł na par­king pod moim blo­kiem. Da­wid uprze­dził swe przy­by­cie mgli­stą wia­do­mo­ścią, głu­pim pre­tek­stem; i po­rwał mnie.

Mia­sto było roz­my­tą marą, di­ler Da­wi­da zbli­żał się. W ra­diu le­ciał trip hop, a Da­wid opo­wia­dał mi o swo­jej ko­bie­cie, mó­wił, że wła­ści­wie to wszyst­ko jest już skoń­czo­ne; ich świa­ty do­brnę­ły do śle­pych uli­czek i sza­mo­czą się w kon­wul­sjach. Rze­ka pod nami mil­cza­ła w wio­sen­ną noc. Da­wid opo­wia­dał mi wszyst­ko, mó­wił o wie­le za dużo niż chcia­łem wie­dzieć i ry­so­wał swo­im drżą­cym gło­sem kosz­mar nas obu, dre­no­wał mi w gło­wie mi­zo­gi­nizm, na­ma­wiał do bra­ku mi­ło­ści, od­ry­wał mnie od mo­je­go świa­ta w spo­sób bru­tal­ny; a ja da­wa­łem się od­ry­wać od nie­go w spo­sób cał­ko­wi­cie z tym fak­tem po­go­dzo­ny.

Di­ler prze­kro­czył gra­ni­cę sa­mo­cho­du, wpusz­cza­jąc deszcz; Da­wid przy­wi­tał się z nim. Pa­trzy­łem, jak roz­ma­wia­ją o ni­czym in­nym, jak o to­wa­rze. Da­wid za­pła­cił mu okrą­głą sumą, a di­ler stał się wio­sen­nym mro­kiem. Mia­sto wo­ła­ło nas ze wzmo­żo­ną siłą, a ule­wy w ni­czym nam nie prze­szka­dza­ły.

Ja­sne miesz­ka­nie Da­wi­da sta­wa­ło się roz­ma­za­ną bie­lą, któ­ra kłu­ła mnie w oczy; każ­da mi­nu­ta była ostra, mia­ła pa­zu­ry wbi­ja­ją­ce się w mój umysł, i te szpo­ny od­ga­nia­ły Na­ta­lię z mo­jej gło­wy, wszyst­kie wspo­mnie­nia sta­ły się ja­kimś dziw­nym złu­dze­niem, czymś nie­re­al­nym. Da­wid trząsł się, pró­bo­wał jeść przed­wczo­raj­szą piz­zę, na­wet mnie nią czę­sto­wał, ale mój żo­łą­dek i tak od­ma­wiał współ­pra­cy, a gar­dło kur­czy­ło się. W ustach mia­łem gorz­ką mie­szan­kę wnętrz­no­ści i słod­kich wspo­mnień zwią­za­nych z Na­ta­lią.

Cięż­kie chmu­ry tań­czy­ły nad mia­stem desz­czo­wą pio­sen­kę. Da­wid roz­bry­zgi­wał ka­łu­że. Z punk­tu wi­dze­nia pa­sa­że­ra pa­trzy­łem na roz­ma­za­ne neo­ny i sa­mot­ność mia­sta. Je­cha­li­śmy na oślep, każ­dy ze swo­ją hi­sto­rią sa­mot­no­ści. Dwa me­te­ory­ty w pię­cio­oso­bo­wym sa­mo­cho­dzie ja­dą­cym na za­tra­ce­nie, chcą­cym wy­rwać się z ni­co­ści i po­dą­żyć w nie­zna­ne.

Za Da­wi­dem szły ko­bie­ty, naj­czę­ściej sa­mot­ne, ale pew­ne sie­bie i na swój spo­sób szczę­śli­we. Da­wid brał je w swo­ją bu­rzę, wcią­gał do swej chmu­ry ich cia­ła, tak, cia­ła; prze­cież nie uczu­cia, świa­to­po­glą­dy i du­sze. Da­wid za­po­mi­nał o wnę­trzach; roz­sta­nie z ko­bie­tą po­zba­wi­ło go uczuć, stał się dzi­wa­kiem, któ­ry za­pro­sił mnie do sza­leń­stwa.

Pa­mię­tam tę pięk­ną ko­bie­tę, któ­ra wiła się na ka­na­pie, na pod­da­szu. Deszcz bęb­nił o szy­by i pa­ra­pet, z lap­to­pa le­ciał film, a ona, w sa­mym szla­fro­ku, w raj­sto­pach, któ­rych koń­ca nie mo­głem doj­rzeć, prze­kła­da­ła nogę na nogę, po­wo­du­jąc u Da­wi­da gry­mas twa­rzy, chy­try uśmiech. Zo­sta­łem wpa­so­wa­ny w nie­pew­ność tej chwi­li. Ze ścian, pod­ło­gi i su­fi­tu pa­trzy­ły na mnie jej ob­ra­zy. Abs­trak­cje, po­ła­ma­ne li­nie i wy­mie­sza­ne ko­lo­ry. Da­wid wy­jął z lo­dów­ki oszro­nio­ną wód­kę, na­lał do kie­lisz­ków i uzmy­sło­wił mi, że nie mu­szę ni­ko­mu nic mó­wić. Prze­cież ta desz­czo­wa wio­sna na­le­ży do nas.

Da­wid no­sił za sobą wy­ła­do­wa­nia at­mos­fe­rycz­ne. Po­ka­zy­wał mi miej­sca, o któ­rych nie mia­łem po­ję­cia. Cały czas ro­bił zdję­cia, jak­by chciał wbić gwóźdź w te chwi­le, uwiecz­nić je z przy­tu­pem. Cią­gle mam przed ocza­mi sie­bie w naj­roz­ma­it­szych ka­drach, w nie­sy­me­trycz­nych uchwy­ce­niach okiem Da­wi­da. Roz­my­ty przez świa­tła wta­piam się w ścia­ny klu­bu, śmie­ję się do­ni­kąd, nie my­śląc o ni­czym, moje wło­sy tań­czą na wie­trze, gdy wy­chy­lam się przez okno sa­mo­cho­du, a flesz oświe­tla mnie i całe mia­sto peł­ne uro­jeń i nimf.

Deszcz two­rzył ka­łu­że, w któ­rych to­nę­li­śmy. Chmu­ry wy­plu­wa­ły z sie­bie wodę. No­si­łem w so­bie roz­pacz i ot­chłań, któ­ry­mi kar­mił się Da­wid. Mia­łem wra­że­nie, że cały świat nas nie­na­wi­dzi. Na­sze ko­bie­ty upa­dły tak ni­sko, że po­zby­ły się swych męż­czyzn. Zo­sta­wi­ły nas sa­mych, pra­wie że bez­bron­nych. Moją bro­nią był sa­mo­chód Da­wi­da: ma­rzy­łem o tym, aby wresz­cie ko­goś po­trą­cił, na­wet Na­ta­lię, albo roz­bił ba­rier­kę wra­ca­jąc od di­le­ra, a sa­mo­chód spadł­by w rze­kę, wbił się w wodę, a ona pięk­nie by nas po­łknę­ła. Nasz pęd do­ni­kąd nie miał koń­ca i sen­su. Chu­dy di­ler stał w desz­czu na bez­i­mien­nym przy­stan­ku i za­cie­rał ręce. Za jego ple­ca­mi koń­czy­ło się mia­sto – nasz sztucz­nie ogra­ni­czo­ny ob­szar dzia­ła­nia. W kap­tur di­le­ra wsią­ka­ła woda; z mro­ku kap­tu­ra wy­ła­niał się jego uśmiech. Di­ler nie miał po­ję­cia o ni­czym; jego to­reb­ki były eks­pre­so­wym po­cią­giem, któ­rym po­dą­ża­łem. Da­wid uchy­lał szy­bę i noc na­bie­ra­ła po­wtó­rze­nia.

Ob­se­sje Da­wi­da sta­ły się moją trau­mą. Do­wia­dy­wa­łem się o so­bie złych rze­czy. Na­ta­lia była po­two­rem; jej dre­dy były wę­ża­mi hy­dry. Moi przy­ja­cie­le w sło­wach Da­wi­da sta­wa­li się de­mo­na­mi, któ­rych nie chcia­łem oglą­dać. Da­wid mó­wił do mnie hi­sto­rią, któ­rej nie ro­zu­mia­łem. Mapa mia­sta sta­ła się la­bi­ryn­tem dla ko­biet, któ­re wpę­dzi­li­śmy w bez­dro­ża na­szych uczuć. Da­wid stał się moim bra­tem, któ­re­go nig­dy nie chcia­łem mieć.

Ba­łem się iść gdzie­kol­wiek sam. Chcia­łem mieć przy so­bie Da­wi­da i jego apa­rat, za nami snu­ła się pa­ję­czy­na uro­jeń, pięk­nych kłamstw dla wszyst­kich na­po­ty­ka­nych ko­biet. Sie­dzia­łem na sa­ty­no­wym fo­te­lu, świa­tła klu­bu su­szy­ły mnie z desz­czu, a Da­wid ro­bił zdję­cia. Nie mo­głem się bez nie­go obyć, nie chcia­łem, aby ro­bił coś za mo­imi ple­ca­mi, dla­te­go też po­wo­do­wa­ny swo­ją nie­lo­gicz­no­ścią dzwo­ni­łem do nie­go, za­ra­ża­łem go bra­kiem Na­ta­lii, a on wy­ba­wiał mnie od smut­ku, po­grą­ża­jąc tym sa­mym w jesz­cze więk­szym ba­gnie.

Da­wid cały czas się trzę­sie, ma przed ocza­mi roz­bi­ty ob­raz świa­ta. Pró­bu­ję go usa­do­wić w ry­zach, ale pa­ra­dok­sal­nie to tyl­ko ka­dry jego zdjęć za­pa­mię­tu­ją mnie. Mo­dlę się, aby nikt ich nie uj­rzał, aby nikt nie zo­ba­czył mnie z kim­kol­wiek na zdję­ciach Da­wi­da. Pa­ję­czy­na tka­na przez nie­go roz­ro­sła się, prze­kro­czy­ła ramy nocy, wy­kro­czy­ła poza wio­sen­ne ule­wy, była po­nad sma­kiem di­ler­skich po­traw. Czu­łem się jak mały pa­jąk, któ­ry bro­dzi w wiel­kich kro­plach wody za­gnież­dżo­nych w jego domu. Na­ta­lia kru­szy­ła się w mo­ich wspo­mnie­niach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: