- W empik go
Trauma - ebook
Trauma - ebook
Powieść, której narratorka, młoda kobieta, powraca we wspomnieniach do dzieciństwa, a następnie do czasu, gdy – będąc nastolatką – uczęszczała do prywatnej szkoły katolickiej. Świat małej Weroniki był pozbawiony nieszczęść: troskliwi rodzice, zabawy z rodzeństwem, dom, w którym niczego nie brakowało. Rodzinna sielanka dziewczyny dobiega końca, gdy jej starszy brat wpada w złe towarzystwo. Weronika nie zdawała sobie wówczas sprawy, jak tragiczne staną się dla niej konsekwencje jego wyborów.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-7495-5 |
Rozmiar pliku: | 281 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciałbym złożyć najserdeczniejsze podziękowania moim kochanym rodzicom – Marzenie i Józefowi Pomiećko. Dziękuję Wam za to, że zawsze mogłem na Was liczyć. Za to, że nigdy mnie nie opuściliście w potrzebie. I za to, że dzięki Wam stałem się takim człowiekiem, jakim jestem. Jesteście najlepszymi rodzicami na świecie. Dziękuję również mojemu bratu – Danielowi Pomiećko oraz kilku innym osobom które pomogły mi w pisaniu tej książki.
Mam nadzieję, że ta książka będzie Wam się podobać.
Zapraszam do czytania!PROLOG
Cześć. Nazywam się Weronika Wersalska. W dniu, w którym piszę to zdanie, mam trzydzieści jeden lat. Z wyglądu jestem normalną kobietą mieszkającą na jednym z warszawskich osiedli, ale jeśli ktoś kiedyś zdołał zajrzeć do mojego wnętrza – do mojej psychiki, jego oczom ukazałaby się roztrzęsiona dorosła kobieta z bliznami po przeżytych przed laty traumach.
Byłam świadkiem i ofiarą drastycznych scen, które w dosyć mocny sposób odcisnęły się na mojej psychice. Z ich powodu przez długi czas bałam się ludzi. Moje życie zmieniło się diametralnie. Zmieniłam się nie tylko pod względem psychicznym. Zmienił się mój styl życia, liczba znajomych, a nawet ilość członków rodziny. To ostatnie, choć powinnam była napisać – tego ostatniego, szczególnie mi brakuje.
O kim teraz mówię? Na razie nie mogę powiedzieć, ale na kolejnych stronach wszystko się wyjaśni.
Często podczas snu wracały złe wspomnienia z nim związane i z tym, na co zostałam narażona. Kiedy śniłam te koszmary budziłam się z krzykiem w środku nocy. Gdy się już uspokoiłam, a musiało minąć trochę czasu, próbowałam znowu zasnąć, ale moje myśli coraz bardziej krążyły wokół tego wszystkiego. Nie mogąc wciąż zasnąć, zaczynałam wspominać dobre i złe chwile z naszego życia. Te mniej i bardziej znaczące. Właściwie… to próbowałam sobie przypomnieć całe nasze życie. Każdy fragment, w którym i ja mogłam jemu towarzyszyć.
W każdym razie musiałam nauczyć się żyć z tymi złymi wspomnieniami. Nie mogąc się ich pozbyć, zaczęłam nad sobą pracować. Starałam się, żeby owe złe wspomnienia przemieniły się w zwykłe, nic nieznaczące ślady przeszłości. Chciałam je tylko zaakceptować i potraktować jak kolejne doświadczenia życiowe kształtujące moją psychikę. Przyswojenie tego jest bardzo trudną sztuką, ale nikt przecież nie powiedział, że będzie łatwo.
Żeby coś osiągnąć, trzeba się temu w pełni oddać. Potrzeba wielu lat ciężkiej pracy. Trzeba robić wszystko, by nie rezygnować, bo coś nie wychodzi. Jak już ci się czytelniku to uda, nie przestawaj ćwiczyć. Nie pozwól sobie spocząć na laurach, tylko się nadal rozwijaj. Wykonuj ćwiczenia i rób wszystko tak, jak ci zalecono, bo dzięki temu nie tylko szybciej uda się dojść do upragnionego celu, ale również możesz je znacznie przewyższyć.
W moim przypadku było dokładnie tak. Wszystko to, co mi zalecili moi terapeuci, starałam się wykonywać jak najlepiej. Fakt, trwało to bardzo długi czas, ale w końcu mi się udało. Wyleczyłam się.
Mimo wszystko nie zmieniło to mojego stosunku do ćwiczeń. Nadal je stosuję, żeby móc w przyszłości jak najlepiej sobie radzić z moimi problemami. Nie mówię tego w ten sposób, bo boję się kolejnej takiej sytuacji – tej, która zdarzyła się kilka lat temu - ale dlatego, że nie chce żeby doszło kiedyś do sytuacji ze spotykając jakichś ludzi, obojętnie jakich, będę się ich bała. Na sam ich widok ogarnie mnie lęk, a ja nie będę potrafiła sobie z tym poradzić. Boje się ze bez ciągłego utrwalania tych ćwiczeń może mnie kiedyś coś takiego spotkać.
Zanim przejdę do najważniejszej części tego rozdziału, chciałabym wyjaśnić jeszcze jedną istotną kwestię: po co piszę tę książkę? Z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze, dlatego że chciałam spisać swoją historię na kartkach książki i spróbować raz na zawsze zakończyć rozmyślanie o niej. Po drugie, by ostrzec innych ludzi. Właśnie przed tym, z czym ja i moja rodzina musieliśmy się zmagać.
Teraz kiedy już wiesz, o co mi chodzi, zastanawiasz się pewnie, co mnie spotkało? Co takiego stało się w moim życiu, że potrzebowałam terapii? I szczerze mówiąc, zupełnie ci się czytelniku nie dziwię. Sama często próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Postaram się wszystko zaraz wyjaśnić. Ale żeby to zrobić, cofnijmy się do czasów, gdy byłam jeszcze bardzo młoda. A dokładniej do czasów, gdy chodziłam do gimnazjum. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło. To wówczas zaczęło się psuć w naszej rodzinie. Oczywiście nie twierdzę, że tak od razu wszystko wybuchło. Ten problem istniał już wiele lat przed tą sytuacją, ale powoli narastał, aż w końcu stało się to, co się stało. Wszystko dokładnie opisałam w poniższych rozdziałach tej książki.
Jeśli więc bierzesz udział w jednej z niżej podanych „zabaw”, to mam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki szybko z niej zrezygnujesz lub przynajmniej zamienisz ją w coś mniej niebezpiecznego. Naprawdę dobrze ci radzę. Nawet jeśli nie bierzesz udziału w takich sprawach, tylko ktoś z twojego otoczenia, to bardzo proszę – przekaż tej osobie wszystko, czego się dowiesz ode mnie. Nawet jeśli ten ktoś nie będzie chciał o tym słuchać. Nawet jeśli twoje słowa nic nie dadzą, nie przejmuj się. To się tylko tak wydaje. Wszystkie rady, których udzielasz, dochodzą do tej osoby, ale niekoniecznie od razu. One muszą urosnąć do postaci bardziej zrozumiałej dla niej samej. Do czegoś, co można tak po prostu zrozumieć. Może nie teraz, ale po pewnym czasie na pewno zrozumie. Musi do tego w pewnym sensie dojrzeć. Możliwe nawet, że podczas drogi ku zrozumieniu będzie musiała popełnić jakieś błędy, ale w końcu pojmie to. Uwierz mi na słowo. Prędzej czy później, w końcu zda sobie sprawę z tego, co robi, oby tylko jak najszybciej. Wtedy na pewno będzie chciała wszystko naprawić.
Mam nadzieję, że te słowa dotrą do odpowiednich osób. Wiem, że teraz może się wydawać, że przesadzam, że gadam jak jakaś zwariowana baba z trzydziestką na karku, ale uwierz mi czytelniku na słowo, gdybyś przeżył to co ja i miał możliwość ostrzeżenia takich ludzi jak ty, to też byś tak mówił. Też byś teraz wymyślał zdania na komputerze i próbował stworzyć książkę, która będzie umiała dotrzeć do odpowiednich ludzi. Takich właśnie jak na przykład ty!
A teraz… kiedy to wszystko już wiesz, mam wielką nadzieję, że tym bardziej będziesz chciał/chciała przeczytać moje wspomnienia. Chcę się nimi podzielić, więc zapraszam do czytania!RODZINNY KOSZMAR
Urodziłam się w Warszawie 29 czerwca 1985 roku. Miałam i nadal mam kochających rodziców, którzy zawsze starali się znaleźć czas dla mnie i dla mojego rodzeństwa. Nie zawsze się to udawało, bo rodzice dużo pracowali, jeździli na różne spotkania i mieli mnóstwo innych zajęć. Ale kiedy tylko byliśmy razem, starali się wykorzystać tę chwilę czasu do maksimum. Bawiliśmy się i rozmawialiśmy na różne ciekawe tematy. Pomagali nam w sprawach, z którymi sami nie potrafiliśmy sobie poradzić.
Byłam zawsze pewna, że gdybym miała nagle jakiś naprawdę ciężki problem i poszłabym z tym do mamy lub taty, to na pewno potrafiliby mi pomóc.
Uważałam się za dziewczynę, jakich wiele. Niczym szczególnym się nie wyróżniałam. Byłam szczupłą brunetką z włosami do ramion i wzrostem około stu sześćdziesięciu trzech centymetrów. Chodziłam do szkoły, umawiałam się z koleżankami na wspólne wyjścia na zakupy, imprezy i inne rozrywki. Ponadto pomagałam mamie w prowadzeniu domu i zajmowaniu się młodszą siostrą.
Wydarzenia, o których chcę opowiedzieć, rozgrywały się w czasach, gdy chodziłam jeszcze do gimnazjum, między pierwszą a trzecią klasą.
W szkole, w tym właśnie okresie, a przynajmniej do pewnego momentu, miałam w dzienniczku same świetne oceny. Nauczyciele mnie lubili bo starałam się zawsze być przygotowana do zajęć. Jako uczennica prestiżowej szkoły katolickiej należącej do Zespołu Szkół Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek, musiałam chodzić cały czas w mundurku. W czasie letnich miesięcy – biała spódniczka do kolan i błękitna koszulka. A w czasie zimy – białe jeansy lub innego gatunku spodnie i do tego błękitna koszulka lub bluza. Nawet podczas zajęć z wychowania fizycznego miałyśmy ustalony strój. W razie jego braku, nie można było ćwiczyć, a do dzienniczka trafiała uwaga. Tak to właśnie u nas wyglądało. Strój, który obowiązywał na tych zajęciach, składał się z czarnych legginsów i białej koszulki z krótkim rękawkiem. Była to szkoła, w której uczyły nas głównie zakonnice oraz dwóch nauczycieli. Jeden z nich był księdzem uczącym religii, a drugi – prowadził zajęcia z wychowania fizycznego przeznaczone dla chłopców. Zakonnice starały się nas uczyć dobrych manier, samodzielności i oczywiście przedmiotów, takich jak język polski, matematyka, historia i tak dalej. Zapewniały nam również różne zajęcia dodatkowe, których celem było rozwinięcie naszych umiejętności manualnych i zainteresowań.
Szkoła proponowała nam zajęcia z gastronomii, florystyki, plastyki i malarstwa. A także majsterkowania, mechaniki, muzyki lub pisarstwa. Dodatkowo mieliśmy dostęp do zajęć z jogi, aerobiku, wędkarstwa, tańca lub sztuki walki.
Zakonnice zawsze surowiej patrzyły na dziewczyny niż na chłopaków. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz, gdy jestem dorosła, zdałam sobie sprawę, że było to dla naszego bezpieczeństwa – zwłaszcza po tym, co mnie spotkało.
Poza tym myślę, że chciały nas wychować na porządne kobiety. Dlatego zupełnie im się nie dziwię. W tych czasach często się zdarzało, że pod względem zachowania dziewczyny bywały coraz gorsze, czasem nawet agresywniejsze od chłopaków. Co rusz można było usłyszeć w telewizji, radiu lub przeczytać w Internecie o różnych sytuacjach, w których dziewczyny popisywały się niewyobrażalnym brakiem wychowania i szacunku dla innych ludzi.
Dziewczyny na przykład potrafiły się zebrać w większą grupę i na ulicy napadać na ludzi. Któregoś razu dwie dziewczyny zaatakowały parę młodych ludzi idących wieczorem po mieście. Nagle, nie wiadomo po co i dlaczego, podbiegły do nich i zaczęły ich okładać pięściami i kopać z całej siły. Bywa, że dochodzą do mnie słuchy o tym, jak to dziewczyny torturują psychicznie i fizycznie swoich kolegów i koleżanki z klasy. Pewnie zastanawiacie się teraz, czym sobie oni na to zasłużyli.
Powód jest naprawdę świetnym uzasadnieniem takiego traktowania innego człowieka. Dziewczyny bowiem torturowały tych ludzi, bo nie podobały im się stroje, w których chodzili po szkole. Prawda, że jest to dobry powód, żeby komuś dokopać? Jak więc widać, nic dziwnego, że moje nauczycielki tak bardzo nas pilnowały.
W czasie przebywania na terenie szkoły nie mogłyśmy się malować, nosić kolczyków ani żadnych innych świecidełek. Siostry zawsze pilnowały naszego zachowania. Każdy występek był natychmiast karany. Siostry trzymały nas krótko, ale z drugiej strony były przemiłe. Gdy miałam jakiś problem, o którym chciałam z kimś pogadać, to zawsze wiedziałam, że mogę z tym podejść do jednej z nich. Każda umiała słuchać i zawsze świetnie doradzić.
Moją przygodę z makijażem zaczęłam właściwie w wieku trzynastu lat kiedy zaczęłam zazdrościć swoim koleżankom jak ładnie wyglądają z umalowanymi ustami czy podkreślonymi oczami. Pewnego dnia wybrałam się z przyjaciółką na zakupy do jednego ze sklepów z kosmetykami. Będąc w pierwszej klasie gimnazjum, po roku ćwiczeń, byłam już pod tym względem trochę „wyszkolona”. Jak tylko kończyły się zajęcia, jeszcze w szatni malowałyśmy się i zakładałyśmy biżuterię. Niestety te dziewczyny, które stosowały zbyt przesadny, mocny makijaż, nie były wypuszczane ze szkoły, póki nie usunęły „tapety” z twarzy. Oczywiście to samo tyczyło się biżuterii.
Mnie nigdy nie kazano się zawrócić ale to tylko dlatego ze odpuszczałam sobie malowanie się w szkole w której mogli mi zaraz kazać się zawrócić i zmyć z siebie a malowałam się po wyjściu kiedy już nikt nie miał prawa mi zwrócić uwagę. Mama nigdy nie pochwalała makijażu w tak młodym wieku, twierdziła że jestem jeszcze za młoda na to, aby się malować, ale jak to bywa w tym wieku człowiek chce zrobić na przekór rodzicom więc i tak się malowałam a jak byłam już blisko domu to zmywałam szybko tapetę byle tylko mama tego nie zauważyła. Niestety pewnego dnia złapała mnie na tym a później znowu i strasznie się wtedy ze sobą kłóciłyśmy. Oczywiście finał był taki że mama odebrała mi moją kosmetyczkę z akcesoriami do makijażu i miałam szlaban na wyjście co strasznie mnie denerwowało. Moja mama w sumie i tak starała się być na tyle wyrozumiała że za drugim razem kiedy złapała mnie na usuwaniu makijażu jeszcze tego samego dnia przyszła do mnie do pokoju i zaproponowała mi kompromis polegający na tym że jeśli koniecznie mi na tym zależy, to mogę się malować stosując bardzo, ale to bardzo delikatny makijaż, który tylko lekko podkreśli moje atuty. Uważała że lepiej pójść z kimś na kompromis, niż tego czegoś zakazywać. Spodziewała się, że gdyby zabroniła mi się malować, to tylko pogorszyłoby to sprawę. Bądź co bądź, „zakazany owoc najlepiej smakuje”. Więc gdyby do tego doszło, zaczęłabym się buntować i zrobiłabym coś gorszego niż ukrywanie przed nią to, że się maluję, a tak przynajmniej miała nad tym kontrolę.
Codziennie rano, przed rozpoczęciem lekcji jak i na koniec dnia zajęć, zanim wszyscy wróciliśmy do naszych domów, musieliśmy odmówić modlitwę w naszej szkolnej kaplicy. Dodatkowo, w każdy czwartek mieliśmy mszę świętą, którą odprawiał, wcześniej już wspomniany, nauczyciel od religii, czyli ksiądz Mateusz. Swoją drogą był to jeden z najfajniejszych kapłanów, jakich udało mi się do tej pory poznać.
Szczerze mówiąc, strasznie nie lubiłam tych czwartkowych mszy. Nigdy nie podobała mi się konieczność, wręcz przymus siedzenia w kaplicy i słuchania przez godzinę księdza, który tak naprawdę nie robił nic poza odczytywaniem wciąż tych samych formułek. Było to strasznie monotonne. A wręcz nudne.
Jeśli ktoś chce porozmawiać z Bogiem lub się pomodlić to jego sprawa i w tedy powinien wybrać się do kościoła ale nie powinno być przymusu.
Szczególnie w szkołach katolickich powinni o tym pamiętać. Rozmowa z Bogiem nie powinna wynikać z przymusu, ale z głębi duszy. Kiedy klęczę w kościele lub w swoim pokoju i przez chwilę chcę porozmawiać ze swoim Stwórcą, nigdy nie robię tego z przymusu, ale z samej chęci porozmawiania z nim. Proszę go wtedy o siłę, zdrowie i bezpieczeństwo dla siebie i całej naszej rodziny. Dziękuję mu również za wszystko, co do tej pory nas spotkało.
Wracając jednak do szkoły, muszę stwierdzić, że niestety nasza szkoła uznawała mszę świętą za część zajęć, więc obecność była obowiązkowa. Na szczęście, kiedy już porozmawiałam z Bogiem, miałam całkiem dużo czasu dla moich kolegów i koleżanek, z którymi podczas tej godziny siedziałam. Gdy ksiądz i wszystkie nauczycielki nie patrzyli w naszą stronę, natychmiast zaczynaliśmy prowadzić zażartą konwersację na różne ciekawe tematy.
Spośród grona znajomych ze szkoły najwięcej czasu oczywiście spędzałam z moimi przyjaciółkami. To właśnie z nimi chodziłam na zakupy, bawiłam się oraz uczyłam. Starałyśmy się też wspólnie chodzić do kina na jakieś ciekawe filmy. Świetnie się wtedy bawiłyśmy. Niekiedy, na przykład podczas seansu, dosiadali się do nas jacyś chłopacy. W takiej sytuacji nasze zainteresowanie filmem nagle spadało do zera. Bardziej byłyśmy zainteresowane nowymi znajomymi, zwłaszcza jeśli byli przystojni. W przeciwieństwie do moich koleżanek, moja znajomość z takimi chłopakami jeszcze nigdy nie przetrwała dłużej niż czas seansu.
W takich sytuacjach zawsze pamiętałam słowa mojego taty, który ostrzegał mnie przed chłopakami. Mówił mi, żebym nigdy nie ufała im zbyt szybko. Gdy facet wyczuje łatwą zdobycz, to natychmiast przejdzie do ataku i będzie chciał ją wykorzystać. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać, o co konkretnie mu chodziło. Teraz nie pamiętam dosłownie słów mojego taty. W każdym razie ostrzegał mnie, żebym nie była zbyt łatwa. I żebym uważała, z kim chodzę.
Oczywiście to nie zmieniało faktu, że podczas takich czy innych spotkań pozwalałam chłopakom coś sobie postawić. A co, mam nie skorzystać? Skoro chcieli mi coś kupić, byłabym głupia, gdybym tego nie przyjęła.
Dosyć już opowiedziałam o sobie. Teraz czas na innych członków mojej rodziny.
Tata był właścicielem dużej firmy transportowej. Miał pod sobą sześciuset czterdziestu ludzi. O ile dobrze pamiętam, jakieś czterdzieści osób zajmowało się sprawami biurowymi i magazynowymi. Reszta ludzi jeździła ciężarówkami. Gdy byłam młodsza, tata często wyjeżdżał w delegacje. Kiedy wracał do domu, wraz z rodzeństwem i mamą wyczekiwaliśmy do późnej nocy na jego powrót.
Zawsze się cieszyliśmy, gdy wracał. Wchodził głównymi drzwiami i na nasz widok robił śmieszne miny, udając zszokowanego naszą obecnością o tej godzinie. Po przywitaniu się ze wszystkimi, zaczynał rozdawać schowane w walizce prezenty. Gdy byliśmy już zajęci rozpakowywaniem, tata zaczynał opowiadać, co ciekawego robił podczas wyjazdu. Zawsze gdy mówił, ubarwiał w jakiś sposób swoją historię. Dzięki temu każdy, kto w tym czasie przebywał w zasięgu jego głosu, odstawiał dotychczasowe zajęcia i zaczynał przysłuchiwać się historii.
Podobnie było z inną bardzo fajną zaletą mojego taty. Kiedy wraz z rodzeństwem bawiliśmy się w jakąś zabawę, tata często do nas dołączał. Zabawa od tej pory stawała się jeszcze ciekawsza. Bardzo często robił coś, przez co wszyscy śmialiśmy się do rozpuku. Właściwie nie da się tego dokładnie opisać, trzeba było to zobaczyć na własne oczy. Mogę jedynie próbować to jakoś nazwać ale to i tak nie odda tego co tak naprawdę się tam działo. Myślę ze najlepiej opiszę te wszystkie czynności mojego taty tymi oto słowami: mój tata robił wokół siebie po prostu niesamowite show. Opowiadał dowcipy, bawił nas śmiesznymi minami i różnymi wygłupami. Miał przy tym niesamowitą fantazje którą dodatkowo wykorzystywał do opowiadania nam różnych historii. Ale przede wszystkim, był podczas zabawy z nami całkowicie na luzie i sam często zachowywał się jak dziecko. Myślę ze największe znaczenie w jego postaci była właśnie ta dziecinność. Ze potrafił na czas zabawy z nami całkowicie oderwać się od dorosłego życia i stać się jeszcze raz dzieckiem.
Jeśli chodzi o rozbawianie ludzi, to nie znam nikogo, kto potrafiłby to robić choć w połowie tak dobrze jak mój tata. Choćby ten ktoś nie wiem jak się starał, to i tak nie potrafiłby mu dorównać. Naprawdę! Uważam, że robił to doskonale.
Mój tata był uśmiechniętym, pogodnym i niesamowicie przystojnym mężczyzną. Kiedy trzeba było pokazać siłę i odwagę, był jednym z pierwszych, którzy brali się do pracy. Zawsze wydawało mi się, że był jednym z tych mężczyzn, którzy zrobią wszystko dla swojej rodziny. Nigdy się nie zdarzyło, żeby nas zawiódł.
Moje wszystkie koleżanki się w nim podkochiwały. Ja zresztą też byłam w nim zakochana, oczywiście nie tak, jak one czy moja mama, ale jak córka. Córka, która darzy swojego ojca wyjątkową miłością, przyjaźnią i szacunkiem. Szczerze mówiąc, zawsze marzyłam, żeby znaleźć sobie takiego faceta, jak mój tata. Wydawało mi się, że był ideałem.
Tata był bardzo dobrym człowiekiem, wszystkim chciał pomóc. Co roku, w każde święta Bożego Narodzenia kupował zabawki nie tylko dla nas, ale również dla innych dzieci. Oczywiście robił to w tajemnicy przed nami. Chcąc nas nauczyć pomagania innym ludziom, zabierał mnie i moją siostrę do szpitala lub domu dziecka, co roku była to inna placówka, gdzie wspólnie rozdawaliśmy prezenty tamtejszym dzieciom.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.