- promocja
Trawers - ebook
Trawers - ebook
Grupa uchodźców miała zostać w Kościelisku tylko przez trzy dni. Wójt zakwaterował ich w sali gimnastycznej, czekając, aż rząd znajdzie dla nich stałe miejsce pobytu.
Wszystko zmieniło się, gdy przypadkowy turysta został odnaleziony martwy na szlaku prowadzącym na Czerwone Wierchy.
Odcięto mu opuszki palców, wybito wszystkie zęby, a w ustach umieszczono syryjską monetę. Czy Bestia z Giewontu powróciła? A może to któryś z uchodźców jest winny? Rozpoczyna się nagonka medialna, a wraz z nią śledztwo prowadzone przez Dominikę Wadryś-Hansen.
Tymczasem Wiktor Forst wsiąka coraz bardziej w więzienny świat, zupełnie nieświadomy tego, że na wolności jest ktoś, kto liczy na jego ratunek…
Trylogia z komisarzem Forstem, tom 3
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-816-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiktor Forst nie odrywał wzroku od strzykawki. Umieścił końcówkę igły przy żyle, zaciskając gumową opaskę nieco mocniej. Potem powoli przycisnął tłok i obserwował, jak ciemny płyn znika z przezroczystego korpusu.
Ledwo komisarz wypuścił opaskę spomiędzy zębów, kompot dostał się do krwiobiegu, wywołując poczucie błogości, spokoju i odprężenia. Forst zamknął oczy, mając wrażenie, jakby po ciężkim, długim dniu w końcu wziął gorącą kąpiel. Ułożył się na więziennej pryczy i zatopił w idyllicznym upojeniu.
Efekt ten stanowił jedną z największych zalet heroiny, jednak dla Forsta ważniejsze było to, że narkotyk tłumił ból. Zupełnie i bezwzględnie. Migrena, która towarzyszyła Wiktorowi, od kiedy pamiętał, znikała w okamgnieniu. Żaden inny środek nie działał na niego w taki sposób, w dodatku dzięki niemu Forst nie myślał o tym wszystkim, przez co trafił do więzienia.
Początki były trudne. Nigdy wcześniej nie próbował nawet marihuany, nie mówiąc już o dawaniu sobie w żyłę. Towar przemycono mu w sztyfcie Old Spice. Zaskakujące, ile można było w nim zmieścić. Pierwsza przesyłka zawierała trochę kompotu, dwumililitrową strzykawkę i pięć igieł jednorazowych. Wszystko było starannie owinięte folią i umieszczone tuż pod częścią kosmetyczną.
Forst szybko zabrał się do roboty, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Miał do odsiedzenia dwadzieścia pięć lat, wyczerpał drogę odwoławczą i nie mógł liczyć na przedterminowe warunkowe zwolnienie. Mógł za to mieć nadzieję, że dzięki heroinie na dobre zapomni o wszystkich swoich problemach. Przede wszystkim o migrenie, ale także o bólu, którego istnienia nie był nawet świadomy.
Wymiotował, niemal tracił przytomność, żałował, że podjął taką, a nie inną decyzję. Każdy kolejny raz był jednak błogosławieństwem. Wiktor w końcu przestał myśleć o Oldze Szrebskiej, jej grobie na Powązkach, Bestii z Giewontu i człowieku, którego zabił na Ukrainie. Człowieku, przez którego trafił za kratki.
Przypuszczał, że przeszłość już go nie dogoni. Nie tutaj, nie teraz, gdy wreszcie znalazł sposób, by raz na zawsze odciąć się od wszystkiego.
Był w błędzie. I przekonał się o tym, kiedy dostał którąś z kolei przesyłkę. W paczce znajdowało się kilka rzeczy niebudzących podejrzeń – trochę jedzenia, pasta do zębów, szczoteczka i gąbka do mycia. Jedzenie i pasta zostały skrupulatnie sprawdzone, natomiast żaden ze strażników nie zainteresował się gąbką. Przynajmniej nie na tyle, by zobaczyć niewielkie nacięcie, dzięki któremu do środka włożono parę porcji kompotu.
Forst czekał na przesyłkę z niecierpliwością, ale kiedy tylko odwinął folię z gąbki, natychmiast zapomniał o tym, co znajduje się w środku. Zapach uderzył go jak obuch. Znajomy, stanowczo zbyt znajomy. Surrealistyczny, jakby pochodzący z zupełnie innego świata.
Przez chwilę wmawiał sobie, że to nieprawda, że się pomylił. Ostatecznie jednak nie miał wątpliwości. Gąbka została skropiona perfumami Kenzo Amour. Takimi samymi, jakich używała Olga.
Umysł wzbraniał się przed implikacjami tego odkrycia, ale kiedy początkowy szok minął, Forst zrozumiał, że Bestia z Giewontu jeszcze z nim nie skończyła.2
Wyglądał coraz gorzej. Jeszcze miesiąc temu Edmund Osica był przekonany, że jego dawny podkomendny nie może już bardziej wychudnąć. Teraz jednak był zmuszony zmienić zdanie. Forst miał zapadnięte policzki, ręce i nogi cienkie jak patyki i wyraźnie widoczne żebra.
Usiadł naprzeciw Edmunda i popatrzył na niego pustym wzrokiem. Przez moment milczeli. Potem Wiktor odchrząknął i rozejrzał się po sali widzeń.
– Miło, że pan wpadł, panie inspektorze.
Osica zacisnął usta.
– Nie bądź bezczelny, Forst – powiedział. – Przychodzę tutaj co tydzień, ale o ile mnie pamięć nie myli, to pierwszy raz, kiedy zdecydowałeś się wyjść z celi.
Wiktor wzruszył ramionami.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
– A czego więcej potrzeba?
– Przydałoby się kilka słów wyjaśnienia.
– W takim razie proszę bardzo: nie przychodziłem, bo nie widziałem w tym celu.
– Cel jest taki, żeby…
– Nie wyjdę stąd przed czasem, nie uda się zmienić kary i nie mam co liczyć na przeniesienie w lepsze miejsce. Nasze rozmowy nic by nie zmieniły.
Miał rację. Sąd i tak poszedł mu na rękę, włączając do wyroku skazującego elementy decyzji klasyfikacyjnej – dzięki temu został przeniesiony do zakładu typu półotwartego dla osób odbywających karę po raz pierwszy. Nie było tutaj zakapiorów, którzy zabiliby go bez mrugnięcia okiem… a jedynie tacy, którzy przez moment się zastanowią, zanim to zrobią.
Osica przyjrzał się Forstowi. Po przejściach w areszcie przy Montelupich były komisarz miał nieco przekrzywioną szczękę. Prawy kącik ust lekko się uniósł, sprawiając wrażenie, jakby Wiktor nieustannie uśmiechał się pod nosem. Inspektor nie dostrzegł jednak żadnych świeżych ran ani siniaków. Wyglądało na to, że Forst radzi sobie na Podgórzu całkiem nieźle.
Nie licząc narkotyków. Edmund nie potrzebował wyników badania krwi, by dojść do wniosku, że Wiktor coś bierze. Był ospały, źrenice miał zwężone, wzrok mętny, a skórę bladą. Tu i ówdzie Osica widział żółtawe wypryski, które pokrywały cerę większości ćpunów. Skrajne wychudzenie i nieustanne drapanie się w zgięciu łokcia rozwiewały wszelkie wątpliwości.
Edmund poprawił się na krześle, niemal żałując, że tu przyszedł. Nie mógł nic zrobić dla Forsta. Rozmowa w niczym nie pomoże, a jeśli chodziło o przysługi w służbie więziennej, wszystkie już wykorzystał. Wiktor także o tym wiedział… a mimo to tym razem postanowił się z nim spotkać.
Osica ściągnął brwi, wbijając wzrok w oczy skazańca.
– Co się zmieniło? – zapytał.
– Wszystko się zmienia, panie inspektorze. Tyle że na zewnątrz, bo tutaj… – Urwał i rozłożył ręce.
– Więc dlaczego zmieniłeś zdanie co do rozmowy?
– Bo potrzebuję pomocy.
– W czym? – zapytał Edmund i zniżył głos. – Chcesz pieniędzy? Papierosów?
– To nie ma tu znaczenia.
– Słyszałem co innego. To waluta, Forst, powinieneś…
– Na walutę pochodzącą ode mnie obowiązuje embargo, panie inspektorze – przerwał mu i westchnął. – Nikt nie przyjmie czegokolwiek od byłego policjanta. Chyba że mówimy o zaproszeniu do bitki. To przyjmują wyjątkowo chętnie.
Osica odchrząknął i znów się poprawił. Miał wrażenie, że usiadł na wyjątkowo niewygodnym krześle.
– Więc o co chodzi?
– O pomoc na zewnątrz.
Nie brzmiało to najlepiej. Znając Forsta, mogło chodzić wyłącznie o działania wbrew prawu. Edmund właściwie nie miałby nic przeciwko, gdyby nie to, że był pod lupą. Po tym, jak jego podwładny został skazany niemal na najwyższy wymiar kary, komendant rejonowy patrzył na niego nieufnie. Właściwie należało uznać za cud, że Edmund nie wyleciał z pracy.
– A konkretnie? – spytał Osica. – Czego oczekujesz?
– Dostałem niedawno pewną przesyłkę.
– Jaką?
– Z kilkoma artykułami pierwszej potrzeby.
– Z heroiną, tak?
Forst uniósł brwi.
– Drapiesz się po miejscu, gdzie dajesz sobie w żyłę – wyjaśnił Edmund, wskazując przedramię. – Początkujący tak mają. Jak zaczniesz strzelać w okolice kostki, gdzie skóra jest najcieńsza, będziesz się bardziej pilnować.
– Nie biorę heroiny.
Osica uniósł wzrok, trwał przez chwilę w bezruchu, a potem pstryknął palcami.
– Nie, oczywiście, że nie. Przynajmniej nie czystą – przyznał. – Jest za droga. Ty kupujesz kompot, nasz polski wynalazek z lat siedemdziesiątych. Chwała dwóm studentom chemii, którzy wynaleźli ten tańszy substytut.
Forst milczał.
– Powiesz mi, co było w tej przesyłce?
– Gąbka spryskana perfumami Olgi.
– Że co proszę?
– Ktoś wysłał mi jasną wiadomość.
Osica otworzył usta, ale się nie odezwał. Wciągnął głęboko powietrze, a potem pokręcił głową, jakby właśnie usłyszał największą głupotę.
– Wydawało ci się, Forst.
– Nie.
– W tym przesiąkniętym smrodem miejscu wszystko, co pachnie nieco lepiej, musi przywodzić na myśl najmilsze znane ci…
– To jej perfumy.
Ręka drgnęła Wiktorowi, gdy znów poczuł potrzebę, by podrapać się w miejscu iniekcji. W porę jednak się zmitygował, po czym zaczął odwijać zakasany rękaw. Osica wbijał wzrok w jego oczy i czekał na więcej informacji.
Szybko jednak zrozumiał, że musi je wyciągnąć z komisarza.
– W porządku… – podjął. – Załóżmy, że masz rację.
– Nie musimy zakładać. Tak jest.
– Niech będzie. W takim razie wytłumacz mi, po co ktokolwiek miałby przysyłać ci coś takiego?
– Są dwie możliwości.
Osica sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał zamiaru o tym wspominać. Może ta namiastka śledztwa okaże się terapeutyczna? Może dzięki temu choć na moment Forst zyska cel? Nie, to mrzonki, nie było sensu się oszukiwać. Wiktor dawno popadł w apatię, z której prawdopodobnie już nie wyjdzie.
– Albo Bestia z Giewontu chce sobie ze mnie zadrwić, albo Olga żyje.
– Słucham?
– Chyba nie sądzi pan, że zabójca rzeczywiście powiesił się w górach, jak każą nam myśleć media?
– Nie, Forst, nie. Co do tego nie mam wątpliwości. Ale…
– Olga.
– Tak – odparł Osica i wypuścił ze świstem powietrze. – Rozumiem, że narkotyki przepełniają cię… optymizmem czy pogodą ducha, ale to wyjątkowe brednie, nawet jak na ciebie.
Znów zaległa cisza. Edmundowi przemknęło przez myśl, że istnieje jedna zasadnicza różnica między Forstem a typowymi ćpunami. W przypadku tych ostatnich rozmowom zawsze towarzyszył rozbiegany wzrok, nerwowość i nadpobudliwość. Tymczasem Wiktor patrzył mu prosto w oczy i miał kamienny wyraz twarzy.
– Rozumiesz, co mam na myśli…
– Rozumiem, panie inspektorze.
– Więc skąd ten wniosek?
– Stąd, że Bestia z Giewontu nie bawi się w półśrodki.
– Hę?
– Zwykłe gry nie robią na tym człowieku wrażenia. Nie dostarczają mu odpowiednich emocji. Zakładam więc, że nie pogrywałby sobie ze mną w ten sposób. Nie przysyłałby mi perfum tylko po to, żeby się ze mną podrażnić.
Edmund głośno przełknął ślinę. Było to logiczne założenie, ale stanowczo niewystarczające, by wysuwać tak daleko idące wnioski.
– Miałem sporo czasu, by się nad tym zastanowić.
– Nie wątpię.
– I to jedyna sensowna konkluzja.
Osica podrapał się po głowie. Czuł się dziwnie bez czapki oficerskiej i munduru, ale wyszedł z założenia, że lepiej będzie, jeśli zjawi się na Podgórzu w stroju cywilnym. Jego żona zwykła mawiać, że wygląda wtedy dziwnie – i tkwiło w tym ziarno prawdy. Edmund znacznie lepiej czuł się w swoim… naturalnym ubiorze.
Spojrzał na Forsta. Zaletą odbywania kary w zakładzie typu półotwartego było to, że mógł nosić typowe dla niego czarno-czerwone koszule w kratę. Gdyby trafił tam, gdzie w istocie było jego miejsce, musiałby nosić czerwony strój oznaczający „enkę”, więźnia niebezpiecznego.
– Masz za dużo czasu na myślenie, Forst.
– To prawda. Ale dzięki temu wiem, że ona żyje.
Edmund nie słyszał nadziei w jego głosie. Nie widział też jej w oczach skazańca. Dostrzegał za to pewność. Uznał, że być może nie powinien się dziwić – racjonalność opuściła Wiktora zapewne na długo przed tym, jak trafił na Podgórze.
– Załóżmy, że masz rację – powtórzył Osica. – W jakim celu Bestia z Giewontu miałaby ci przysyłać tę wiadomość?
– By się nade mną znęcać.
– Mówiłeś, że nie bawi się w takie gierki.
– To nie gierka. To katorga, panie inspektorze.
– No dobrze… – odparł Edmund i potarł skronie. – Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. Dlaczego to robi?
– Nie wiem. Jestem na jego celowniku od czasu, kiedy wyciągnąłem tamtą monetę z ust ofiary na Giewoncie. I od tamtej pory nie udało mi się ustalić, dlaczego ja.
Osica także wiele razy zadawał sobie to pytanie. Było jednym z tych, na które nie istniała żadna dobra odpowiedź.
– Jego motywacje zresztą mnie nie interesują – dodał Wiktor. – Chcę tylko, by znalazł pan Olgę.
– Na miłość boską… czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Pogrzebałeś ją. Byłem tam, Forst.
– Chowaliśmy zamkniętą trumnę.
– Tak, ale…
– W dodatku akta sprawy mówią, że nie sprawdziłem jej pulsu w szpitalu.
– Akta sprawy mówią? To sam nie pamiętasz?
– Nie – przyznał Wiktor i po raz pierwszy spuścił wzrok. – Tamte chwile widzę w pamięci jak przez mgłę. Wydaje mi się, że sprawdziłem puls na przegubie ręki, ale…
Osica sądził, że za moment dokończy, jednak Forst zamilkł.
– To nie ma znaczenia – ocenił podinspektor. – Stwierdzono zgon, zamknięto ją w kostnicy, a potem opuszczono w trumnie do ziemi.
– Najwyraźniej nie.
– Sugerujesz, że ktoś w magiczny sposób przeniósł ją gdzie indziej?
– Nie ma w tym żadnej magii, panie inspektorze. Przeciwnie.
Edmund wiedział już doskonale, o co poprosi go były podkomendny. Nie musiał nawet werbalizować swojej prośby, by wszystko stało się jasne. Obaj zdawali sobie z tego sprawę.
Forst podniósł wzrok.
– Dowie się pan, czego może? – zapytał.
– Ależ…
– Nigdy o nic pana nie prosiłem, panie inspektorze.
Osica przypuszczał, że to prawda. Ilekroć Wiktor ładował się w kłopoty, zazwyczaj zdawał się albo tym nie przejmować, albo czerpać z tego satysfakcję. Nigdy nie znalazł się w na tyle opłakanej sytuacji, by prosić o pomoc.
– Teraz to robię – dodał. – I proszę, żeby miał pan otwarty umysł.
– W porządku.
– Trzeba to prześledzić. Od początku do końca.
– Zrobię tak, Forst – zapewnił go Edmund. – A gdybyś czegoś potrzebował…
– Potrzebuję tylko tego.
Zanim Osica zdążył odpowiedzieć, więzień się podniósł. Kilku strażników natychmiast się nim zainteresowało, a jeden ruszył w jego stronę. Chwycił za pałkę umocowaną do pasa i sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał krzyknąć, by skazany wrócił na miejsce. Szybko jednak zrozumiał, że Wiktor Forst załatwił już wszystko, co miał do zrobienia, i postanowił wrócić do celi.
Na odchodnym były komisarz obrócił się jeszcze przez ramię i posłał Edmundowi szybkie spojrzenie. Niewypowiedziany przekaz, który Osica dostrzegł w jego oczach, był jasny: liczę na ciebie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej