Trefny Tatuś - ebook
Trefny Tatuś - ebook
Jest to powieść z gatunku szybcy i wściekli, czyli o samochodach i typach spod ciemnej gwiazdy. Opowiada historię Taty Franka, Gilberta Prędkiego, który był mistrzem wyścigów wraków. Lecz kiedy wypadek podczas zawodów pozbawił go pracy, wpadł w szpony szajki złoczyńców i znalazł się w więzieniu. Jedyną osobą, która potrafi dowieść, że Gilbert został zmuszony do udziału w przestępstwach jest jego syn. Czy Frankowi uda się przekonać sąd do zmiany wyroku? Dowiecie się, kiedy przeczytacie do końca…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62745-37-1 |
Rozmiar pliku: | 22 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Franek to syn.
A Tata to jego tata. Ma na imię Gilbert.
Oto Rita, mama Franka.
Wielebna Judyta – miejscowy pastor.
Ciocia Flip to ciocia Taty. Czasami opiekuje się Frankiem.
Pan Potężny, o dziwo, bardzo niewielkiej postury gangster, który niezależnie od pory dnia lub nocy ubrany jest w jedwabną piżamę i szlafrok oraz aksamitne kapcie z monogramem „Pan P”.
Pan Potężny ma dwóch zbirów-pomagierów, zwą się Paluszek i Piącha.
Paluszek nosi taką ksywkę ze względu na długie chude palce, idealne do grzebania innym po kieszeniach.
Piącha ma wielgachne piąchy, którymi zadaje wrogom szefa straszliwy ból.
Krzysiek i Misiek są siejącymi postrach siostrzeńcami Piąchy.
Chang to ponury lokaj pana Potężnego.
Sierżant Wykpił – policjant.
I pan Krętlik – jednooki strażnik więzienny.
Sędzia Filar słynie z serca twardego jak głaz.
A Raj prowadzi kiosk.ROZDZIAŁ 1 BRRUUMMM!
BRRUUMMM! Auto Taty śmignęło po torze z prędkością błyskawicy. Ojciec Franka ścigał się w wyścigach wraków. To był niebezpieczny sport. Samochody co chwila zderzały się ze sobą…
BACH!
TRACH!
TRZASK!
…podczas kolejnych okrążeń.
Tata startował w starym mini cooperze, którego sam podrasował. Przyozdobił klasyczną brykę wzorem angielskiej flagi i ochrzcił imieniem Elżbietka, na cześć podziwianej przez niego królowej Anglii. Autko cieszyło się na torze równie dużą sławą, co Tata. Silnik Elżbietki ryczał niczym lew.
RRRR!
Tata był królem toru, najlepszym kierowcą wraków w historii miasta. Ludzie z całego kraju tłumnie ściągali na zawody, żeby popatrzeć, jak Gilbert prowadzi. Nikt nie zdołał pobić jego rekordowej liczby zwycięstw. Tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem Tata unosił wysoko kolejne trofea, a tłum wiwatował i skandował jego imię.
Życie jak w Madrycie. Każdy chciał osobiście poznać miejscowego bohatera. Ilekroć Tata zabierał syna na placki, właściciel plackarni nakładał im podwójne porcje, a potem nie pozwalał za nie zapłacić. A kiedy Franek spacerował z ojcem ulicą, przejeżdżający obok uśmiechnięci kierowcy trąbili na jego cześć…
TI-DIIIT!
…i machali do nich. Chłopak zawsze wtedy pękał z dumy. Innym razem nauczyciel matematyki podwyższył Frankowi ocenę ze sprawdzianu po tym, jak w czasie wywiadówki udało mu się zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie ze słynnym tatą swojego ucznia.
Jednak największym fanem Taty był jego syn. Chłopiec wielbił go bezgranicznie. Marzył, że kiedy dorośnie, również zostanie mistrzem kierownicy i poprowadzi zwinną Elżbietkę.
Jak to często bywa, ojciec i syn byli do siebie bardzo podobni. Obaj niscy, zaokrągleni i z odstającymi uszami. Zupełnie jakby chłopak był własnym ojcem w wersji mini. Franek wiedział, że nigdy nie przerośnie kolegów, nie stanie się przystojniejszy, silniejszy albo sprytniejszy, czy choćby najzabawniejszy. Ale nieraz widział na własne oczy z jak fantastyczną zręcznością i odwagą jego ojciec potrafi się ścigać. Chłopak ponad wszystko chciał poczuć tę magię na własnej skórze.
Niestety Tata zabraniał mu przychodzić na wyścigi. Zawody rozpoczynało dwadzieścia samochodów, lecz przetrwać zdołał zawsze tylko jeden. Kierowcy doznawali poważnych obrażeń podczas licznych karamboli, a i widzowie nie wychodzili z tych kraks bez szwanku — auta często wypadały z toru wprost w trybuny.
— To zbyt niebezpieczne, mały — tłumaczył Gilbert. Zawsze zwracał się do syna jak do najlepszego kumpla.
— Ale, Tato… — Chłopak próbował przebłagać ojca za każdym razem, gdy ten kładł go spać.
— Żadnych ale. Jeśli coś mi się stanie, nie chcę, żeby działo się to na twoich oczach.
— Ale ty jesteś najlepszy! Nigdy się nie rozbijesz!
— Powiedziałem, mały, żadnych ale. Bądź grzeczny. Dajmy sobie wielkiego przytulasa¹ i już zasypiaj.
Co wieczór Tata całował syna w czoło i szedł na wyścigi. Franek zaś zamykał oczy i udawał, że śpi. Gdy tylko trzasnęły drzwi, wymykał się z łóżka i cichaczem — tak żeby Mama nie spostrzegła — skradał się do wyjścia. Za każdym razem, kiedy mąż wychodził, kobieta zamykała się w sypialni i szeptała z kimś przez telefon. Tymczasem chłopiec, w samej piżamie, gazem biegł na tor wyścigowy.
Tuż obok areny piętrzyła się ogromna góra zardzewiałych starych aut, rozbitych na miazgę w poprzednich rundach. Franek wspinał się na sam szczyt, skąd miał najlepszy widok na rozgrywający się wyścig. Siadał po turecku na dachu najwyżej ulokowanego auta i przyglądał się pędzącym uczestnikom. Krzyczał radośnie za każdym razem, kiedy dostrzegł śmigającą obok, ryczącą Elżbietkę.
Mężczyzna nie miał pojęcia, że syn go obserwował. Zabraniał mu kibicować w obawie przed najgorszym.
Aż pewnej nocy stało się.
ROZDZIAŁ 2 BEZ KONTROLI
Coś niedobrego działo się z autem Taty. Od samego początku zamiast charakterystycznie ryczeć, silnik mini coopera wydawał z siebie głośny charkot, jakby lada chwila miał wybuchnąć.
Gdy na starcie Tata wrzucił bieg, zamiast ruszyć z kopyta, Elżbietka wykonała serię gwałtownych szarpnięć niczym
Tego pamiętnego wieczoru Franek jak zawsze przesiadywał na szczycie sterty wraków. Był środek zimy, dokoła szalał lodowaty deszcz i dął mroźny wicher. Chłopiec nie chciał przegapić wyścigu, choćby nawet przemókł do suchej nitki.
Ale coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak. Gdy tylko machnięcie flagi dało zawodnikom znać, że czas ruszyć, Tata gorączkowo usiłował zapanować nad autem.
Słysząc żałosne powarkiwanie silnika, zwykle pracującego pełną parą, widzowie oniemieli. Franka z nerwów aż ścisnęło w dołku.
Nagle z rury wydechowej Elżbietki jak nie gruchnie!
BUM!
— TATO! — krzyknął chłopiec. Z tak daleka i pośród ryku innych aut mężczyzna nie mógł go usłyszeć. Franek rozpaczliwie chciał pomóc. Zrobić coś. Cokolwiek. Ale był zupełnie bezradny.
Mógł jedynie patrzeć, jak samochód nabiera dzikiej prędkości
i całkowicie wymyka się
ZIUUU!
spod kontroli.
Prawdziwy kierowca rajdowy wie, kiedy dodać gazu, a kiedy zwolnić. Tata brał zakręty o wiele za szybko. Nie tak zwykł prowadzić mistrz kierownicy. Serce tłukło się w piersi Franka jak szalone. Elżbietce prawdopodobnie wysiadły hamulce. Ale dlaczego? Przed każdym wyścigiem Tata robił dokładny przegląd auta.
Elżbietka gwałtownie odbiła w bok, żeby uniknąć czołowego zderzenia z fordem capri.
Niestety jechała na pełnych obrotach i nagły zwrot
Maszyna Gilberta wylądowała do góry kołami pośrodku toru. Jadący za nim jaguar wjechał w mini coopera z takim impetem, że podrzucił go do góry. Auto znowu przeleciało kilka metrów i…
ŁUBU-DU!
… roztrzaskało się o ziemię.
— O NIE! TATO! — krzyczał Franek z wysokości samochodowej wieży.
Reszta zawodników nie zdążyła wyhamować i w mgnieniu oka na torze doszło do wielkiego karambolu.
TRZASK!
BACH!
TRACH!
Wokół rozległy się dźwięki zgniatanego metalu i tłuczonego szkła.
BUUUUM!
Jedno z aut eksplodowało i stanęło w ogniu!
— NIEEE! — wrzasnął Franek.
Prędko pognał na dół. Chwilę potem przedzierał się do Taty przez tłum gapiów. Tuż nad nimi zawisł śmigłowiec medyczny, po czym wylądował na torze. Franek trzymał ojca za rękę, podczas gdy strażacy usiłowali rozciąć wrak.
— Co tu robisz, mały? — spytał cicho Tata. — Miałeś być w łóżku.
— Przepraszam, Tato.
— Kiedy się z tego wykaraskam, będę potrzebował naprawdę ogromnego przytulasa.
— Wszystko będzie dobrze, Tato. Przyrzekam.
Jednak tej obietnicy Franek nie mógł spełnić.