Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trela - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trela - ebook

„Wielki aktor, który nie jest gwiazdą. Dał swoje oblicze setkom postaci, ale zawsze pozostał sobą – żadnej z nich nie pozwolił sobą zawładnąć. Wybitny artysta, który pamięta o zwykłych sprawach ludzi wokół. Jakość absolutnie wyjątkowa” – pisze w rozdziale Paradoksy Jerzego Treli zafascynowana Jego talentem Beata Guczalska.

Aktor nie gości na łamach plotkarskich witryn, nie bryluje. Niechętnie udziela wywiadów, jakby chciał skupić uwagę na rolach, a nie własnej postaci. Tym cenniejsze, że teraz nareszcie występuje w długo oczekiwanej roli – bohatera książki.

Jerzy Trela – wybitny aktor Starego Teatru w Krakowie, współzałożyciel Teatru Stu, wielokrotnie podziwiany w Teatrze Tv i wybitnych filmach (Sól ziemi czarnej, Kolumbowie, Janosik, Sanatorium pod Klepsydrą, Królowa Bona, Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny, Człowiek z żelaza, Matka Królów, Magnat, Na srebrnym globie, Dekalog IX, Trzy kolory. Biały, Quo Vadis, Ekstradycja, Ida i setki innych – w sumie zagrał ponad trzynasta ról).

Rozpoznawalny, budzący szacunek, jest prawdziwym autorytetem. „Z charakterystyczną, jedyną w swoim rodzaju twarzą (podobnie mocną i oryginalną twarz miał Gustaw Holoubek) związany jest głos” – pisze Guczalska. „Potrafi być potężny, brzmieć mocno i szeroko – zagarnia wtedy całą przestrzeń teatralną, wypełnia ją wibracjami, niczym grające organy. Gdy jednak Trela w studiu nagrywa poezję, jego głos staje się bardzo intymny, ściszony – choć pod spodem wyczuwalne są drgania, i wydaje się, jakby na źródło dźwięków o ogromnej mocy ktoś narzucił gruby koc”. Tymczasem „W szkole teatralnej sugerowano mu, że ma głos niepasujący do sylwetki, zbyt niski w stosunku do wzrostu, i należałoby go ćwiczeniami podwyższyć. Uparł się i naturalny głos obronił”.

Trela to aktor wszechstronny. Jak pisze Autorka: „ma w swym dorobku role biegunowo zróżnicowane. Długo kojarzony z postaciami romantycznych bohaterów, zaczynał od komedii i groteski, i świetnie się w tych rejonach czuje – zagrał wiele ról komediowych, i swoją ponurą, nieruchomą twarzą jest w stanie rozśmieszyć do łez. Grywał bardzo często epizody, nie wzbraniał się występować w spektaklach telewizyjnych dla dzieci. Zagra Konrada z Dziadów i wiejskiego przygłupa, generała i cwanego pijaczka. W świecie teatru mawia się często, że dobry zespół teatralny to taki, którym można obsadzić Wesele Wyspiańskiego. (…) Jeśli ktoś jest z natury Poetą, nie zagra raczej wójta Czepca albo wiejskiego chłopaka Jaśka, który gubi złoty róg. Andrzej Łapicki nie mógłby zagrać ról Maklakiewicza, i odwrotnie. Chyba, że ktoś dysponuje skalą Jerzego Treli, który był Jaśkiem w Weselu Grzegorzewskiego (1977), Poetą u Wajdy (1991), Czepcem w kolejnej inscenizacji Grzegorzewskiego (2000)”.

To fascynująca opowieść o życiu Jerzego Treli i Jego drodze na scenę z niewielkiej wsi Leńcze (w powiecie wadowickim), poprzez liceum plastyczne w Krakowie i Wydział Aktorski krakowskiej PWST, gdzie dziś jest wykładowcą, a w latach 1984–1990 był rektorem.

Nieocenionym walorem tej książki są też setki zdjęć i dokumentów.

Beata Guczalska – teatrolog i krytyk teatralny, absolwentka teatrologii UJ, pracownik PWST w Krakowie, a od 2012 dziekan Wydziału Reżyserii Dramatu, pisze swe książki ze znawstwem, a jednocześnie przystępnie. Jej książka Aktorstwo polskie. Generacje otrzymała tytuł Teatralnej Książki Roku 2014.

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65282-12-5
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Paradoksy Jerzego Treli

------------------------------------------------------------------------

Najsilniej zapada w pamięć twarz Jerzego Treli. Charakterystyczna, bardzo wyrazista, nie do pomylenia z żadną inną. Twarz o ciemnym kolorycie, mroczna, z wiekiem coraz bardziej poorana bruzdami. Dwie poziome na czole, dwie pionowe wzdłuż nosa, bruzdy pod oczami i wokół ust. Wydatny, sporych rozmiarów nos, nieco zakrzywiony u nasady, usta z lekko wysuniętą dolną wargą, nadającą – wraz z opuszczonymi kącikami ust – tej twarzy wyraz goryczy, sceptycyzmu, zaciętości. Ale najważniejsze są oczy, pod bardzo ciemnymi, mocno wysklepionymi ku górze łukami brwi. Duże, jasnoszare, czasem przybierające odcień błękitu, czasem zieleni – w zależności od światła, od rejestrującej taśmy, a najbardziej od rodzaju roli. Czasem te oczy wydają się zupełnie ciemne, wbrew stanowi faktycznemu.

Ta szlachetna, nieco posępna – czasem nawet demoniczna – twarz jest przeważnie nieruchoma. Świetnie pasuje do jej charakterystyki sytuacja ze Ślubu Gombrowicza: Pijacy chcą pobić Ojca, dać mu w mordę, ale jakoś się nie udaje, bo ów „bardzo nieruchomą ma mordę. Mordę ma jak dom, jak ksiądz ma mordę!”. W genialnej interpretacji scenicznej Jerzego Jarockiego ten pojedynek między Ojcem i Pijakiem rozgrywali Jerzy Trela i Krzysztof Globisz.

Z charakterystyczną, jedyną w swoim rodzaju twarzą (podobnie mocną i oryginalną twarz miał Gustaw Holoubek) związany jest głos. Niski, idący z głębi, jakby wydobywał się ze studni. Potrafi być potężny, brzmieć mocno i szeroko – zagarnia wtedy całą przestrzeń teatralną, wypełnia ją wibracjami niczym grające organy. Gdy jednak Trela w studiu nagrywa poezję, jego głos staje się bardzo intymny, ściszony – choć pod spodem wyczuwalne są drgania – i wydaje się, jakby na źródło dźwięków o ogromnej mocy ktoś narzucił gruby koc. Koledzy aktorzy z nutą zazdrości mówią, że przez ten głos wszystko, cokolwiek Trela powie, wydaje się od razu ważne, mądre, nadzwyczaj głębokie...

W szkole teatralnej sugerowano mu, że ma głos niepasujący do sylwetki, zbyt niski w stosunku do wzrostu, i należałoby go ćwiczeniami podwyższyć. Uparł się i naturalny głos obronił.

Istotnie, wyrazista twarz i ciemny barytonowy głos łączą się z niepokaźną sylwetką. Pierwsze podejście Treli do aktorstwa, wizyta w poradni dla kandydatów w szkole filmowej w Łodzi skończyła się komentarzem, że z takim wzrostem raczej nie ma co ubiegać się o przyjęcie. Tymczasem giganci tej sztuki często bywają niewysocy: Stefan Jaracz i Tadeusz Łomnicki, Charlie Chaplin i Al Pacino... Właśnie tacy są najczęściej na scenie gejzerami energii. Trela ma sylwetkę szczupłą i zwartą, w sumie drobną – czego na scenie, rządzącej się innymi prawami optyki, w ogóle nie widać. Porusza się dość sztywno, ruchy ma kanciaste – niewiele jest w nim typowej dla jego profesji giętkości i miękkości.

Twarz, głos, sylwetka są składnikami aktorskiego instrumentu, na którym gra się za pomocą talentu, przy wydatnym wsparciu osobowości. W odróżnieniu od wirtuozów muzyki, którzy otrzymują gotowego stradivariusa, aktor musi ten swój instrument sporządzić sam, obrobić wyjściowe warunki niczym rzeźbiarz kloc drewna. Rodzaj materii jest dany, musi być ona odpowiednio szlachetna, ale kształt, jaki się z niej wydobędzie, zależy od artysty. Mówi się, że w pewnym wieku człowiek odpowiada za swoją twarz – aktorów dotyczy to znacznie bardziej niż innych ludzi. Twarz Treli to twarz-znak, w jej bruzdach są wyryte pokłady doświadczenia i wiedzy o człowieku. Nie takiej, jaką da się przekazać w słowach; tej, która wrasta głęboko w duszę i jest widoczna w spojrzeniu, w ułamkowej reakcji, w grymasie ust. W barwie głosu i w rytmie ruchu.

Osobowość, dla której ciało aktora jest wehikułem, zdaje się ważniejsza niż talent. Co roku szkoły aktorskie opuszczają liczne talenty; niewiele z nich stanie się w świecie filmu i teatru aktorami wybitnymi. Osobowość jednak opisać najtrudniej. Można jedynie, dobierając odpowiednie słowa, stworzyć jej mglisty profil. W odniesieniu do Treli mogłyby coś mówić takie, jak: cierpliwość, wytrwałość, upór. Dokładność, rzetelność pracy, uczciwość, umiejętność odróżnienia prawdy. Mordercza pracowitość. Pokora i umiejętność kompromisu – zawód aktora wiele jej wymaga, z czego nie zdają sobie na ogół sprawy widzowie. Aktor wypowiada wymyślone przez kogoś innego słowa, musi dostosować się do koncepcji reżysera, uwzględniać i realizować tegoż reżysera uwagi, nawet jeśli się z nimi nie zgadza... Reżyserzy pracujący z Trelą doceniają komfort tej pracy: wiedzą, że mają do czynienia z kimś, kto nie będzie bojkotował ich koncepcji, ale w najlepszej wierze działał dla dobra spektaklu; nie będzie wchodził w konflikty, a najwyżej coś mruknie pod nosem. Gdyby można osobowość Treli do czegoś porównać, to chyba do bryły szlachetnego kamienia. Ten kamień jest niezmienny, może być opoką albo przeszkodą. Można na nim budować, mając pewność jego właściwości.

Trela gra zastygłą w bezruchu twarzą, a to, co się dzieje wewnątrz postaci, komunikuje mikrozmianami trudnymi do zarejestrowania. Coś się nieznacznie zmienia w oku, w układzie ust, i naraz mroczne oblicze nabiera wyrazu ciepła, czułości, skrajnej rozpaczy, tajonego gniewu. Choć nie zawsze. Taką technikę stosuje w odniesieniu do pewnego rodzaju postaci. Gdy chce osiągnąć efekty groteskowe, komiczne, twarz nabiera ruchliwości, wydatne brwi idą w górę, usta wykrzywiają się w wyraziste grymasy. Jak wtedy, gdy jako szalony menel na krakowskich Plantach zamierza się na Anioła (Globisza): „Chcesz w ryj?”. Albo gdy jako Baszmaczkinowi, bohaterowi Gogolowskiego Płaszcza, usta drżą ze strachu przed wszechwładnym Gromotrubowem (Gajosem). Trela operuje tylko częścią możliwych środków, przeważnie w kontraście: uruchamia jedne, zamrażając inne rejony ekspresji. Nie narzuca zbyt wielu informacji o swojej postaci, mając świadomość, że jakiś rejon domysłu musi pozostać dla widza. Toteż przeważnie w rysunku kreowanych przez niego postaci pozostaje obszar niedopowiedzenia, tajemnicy, czegoś, co nie pozwala jej jednoznacznie sklasyfikować.

Wbrew jednolitemu wizerunkowi (Trela nie należy do aktorów – transformistów, jest właściwie całe życie taki sam) ma w swym dorobku role biegunowo zróżnicowane. Długo kojarzony z postaciami romantycznych bohaterów, zaczynał od komedii i groteski, i świetnie się w tych rejonach czuje – zagrał wiele ról komediowych, i swoją ponurą, nieruchomą twarzą jest w stanie rozśmieszyć do łez. Grywał bardzo często epizody, nie wzbraniał się występować w spektaklach telewizyjnych dla dzieci. Zagra Konrada z Dziadów i wiejskiego przygłupa, generała i cwanego pijaczka. W świecie teatru mawia się często, że dobry zespół teatralny to taki, którym można obsadzić Wesele Wyspiańskiego: potrzebna jest Panna Młoda i doświadczona życiowo Gospodyni, wyniosła mieszczka Radczyni i wiejska baba Klimina. Poeta, Ksiądz i Żyd, i wiejskie parobki. Słowem – pełna różnorodność typów, klas społecznych, temperamentów. Jeśli jednak ktoś jest z natury Poetą, nie zagra raczej wójta Czepca albo wiejskiego chłopaka Jaśka, który gubi złoty róg. Andrzej Łapicki nie mógłby zagrać ról Maklakiewicza, i odwrotnie. Chyba, że ktoś dysponuje skalą Jerzego Treli, który był Jaśkiem w Weselu Grzegorzewskiego (1977), Poetą u Wajdy (1991), Czepcem w kolejnej inscenizacji Grzegorzewskiego (2000). Odnieść by można do Treli słowa, jakimi w Szekspirowskim Hamlecie Poloniusz anonsuje przybycie trupy teatralnej: „Żaden Seneka nie jest dla nich za ciężki, ani Plaut za lekki”^().

Kiedy ktoś próbuje scharakteryzować sposób gry Treli, pojawia się niezawodnie słowo „prawda”. Jak dyskusyjna by dziś ta kategoria nie była, w odniesieniu do tego aktora trudno jej uniknąć. Tyle że nie jest to – a przynajmniej nie tylko – tak zwana prawda psychologiczna, wynikająca z drobiazgowych obserwacji, z zasad małego realizmu. Trela raczej nie odmalowuje postaci od zewnątrz, bawiąc się umiejętnością opracowywania realistycznych szczegółów. Dobiera się do nich od środka, to znaczy bierze postać na siebie. Zagrać oznacza w jego przypadku wziąć za swoją postać odpowiedzialność. Nie chodzi mu bowiem o aktorski popis umiejętności, o tak częste w tym zawodzie podejście „zobaczcie, jak ja to świetnie umiem zagrać”, tylko o człowieka, który jest do odnalezienia w środku napisanej przez autora postaci. Tego człowieka nie odgrywa, lecz sobą reprezentuje.

Może dlatego odnosi tak często sukces w kluczowej dla każdego aktora kwestii, czyli uznania publiczności. Płynie ono stąd, że widzowie natychmiast identyfikują się z jego postaciami, przyjmują za własny ich punkt widzenia. Trela tak potrafi rozegrać swoją partię, by mieć zawsze widza po swojej stronie. Ma nadto dar ofiarowany nielicznym: skupia uwagę swoją obecnością. Na scenie może być wielu innych aktorów, wspaniała dekoracja – ale gdy wchodzi Trela, zatrzymuje się, przez chwilę milczy, całe skupienie i oczekiwanie publiczności koncentruje się na nim. Podobnie jest na różnego rodzaju spotkaniach czy wernisażach: Trela wchodzi po cichu, niby niezauważalnie, staje gdzieś pod ścianą – i zaraz wszystkich przyciąga szczególna aura, którą wokół siebie wytwarza.

W teatrze, filmie i telewizji Jerzy Trela jest obecny od ponad pięćdziesięciu lat. Zagrał w tym czasie około stu ról filmowych, blisko sto pięćdziesiąt w Teatrze Telewizji i setkę ról teatralnych, najważniejszych w jego karierze. W sumie około trzystu pięćdziesięciu. Role teatralne liczone są, jak filmowe, „na sztuki”, ale trzeba pamiętać, że spektakle grane są wielokrotnie – po kilkadziesiąt, a czasem kilkaset razy. Dziady w reżyserii Swinarskiego były grane w ciągu dziesięciu lat trzysta sześćdziesiąt razy – tyle właśnie razy Jerzy Trela jako Konrad przez trzy i pół godziny scenicznej obecności podejmował trud spełnienia niezwykle wymagającej roli, angażującej bez reszty ciało i psychikę, żądającej także wielkiego wysiłku fizycznego. Nie da się policzyć, ile razy Trela wychodził na scenę, żeby zagrać przedstawienie, ale bez wątpienia te wyjścia można liczyć w tysiącach. Trzeba pamiętać również, że życie aktora to nie tylko granie – w filmie czy teatrze – ale także próby, nieraz długie i żmudne. W teatrze próby do spektaklu trwają dwa, czasem trzy miesiące, ale zdarza się, że i pół roku. Ze zwykłego rachunku, który nie ma w sobie nic z metafory, wynika, że Jerzy Trela większość życia spędził, wykonując zawód aktora. Na próbach teatralnych i na wieczornych przedstawieniach, na planie filmowym i w studiu telewizyjnym. Trzeba do tego dołożyć również pracę pedagogiczną, czyli trzydzieści parę lat uczenia młodych ludzi tajników aktorskiej sztuki. „Ludzie robią mnóstwo przyjemnych rzeczy, piją wódkę, podrywają dziewczyny, a Trela tylko gra, gra i gra. Maniak jakiś”^() – mówi o nim Jan Nowicki.

Współpracował z większością polskich reżyserów teatralnych i filmowych. Aktor Swinarskiego i Jarockiego, Grzegorzewskiego i Kutza, grał też w przedstawieniach Wajdy i Lupy, a w latach ostatnich Piotra Cieplaka i Pawła Miśkiewicza. W filmie grał u Morgensterna i Kutza, Passendorfera i Wajdy, Jerzego Hoffmana i Stanisława Różewicza, Kieślowskiego i Falka, Agnieszki Holland, Filipa Bajona, Roberta Glińskiego, Radosława Piwowarskiego i wielu innych. Przyjmował role główne i drugoplanowe, ale również epizodyczne – nigdy się nie wzbraniał przed epizodem czy mniejszą rolą, jeśli uważał przedsięwzięcie artystyczne za ciekawe lub dostrzegał swoją przydatność. Niejednokrotnie te mniej znaczące role podejmował, grając „na kogoś”, jak się mówi w teatralnym środowisku: po to, aby ktoś inny mógł spełnić swoją rolę pierwszoplanową albo zrealizować jakiś ambitny plan, w którym obecność Treli była elementem niezbędnym, choć mało spektakularnym. To według niego część zawodowej etyki: wiele razy koledzy grali „na niego”, gdy ciągnął ogromne role główne.

Na scenie i w filmie partnerował chyba wszystkim wybitnym polskim aktorom. W Starym Teatrze, gdzie przepracował z górą czterdzieści lat, występował często z Anną Polony i z Anną Dymną, z Jerzym Stuhrem, Jerzym Radziwiłowiczem, Krzysztofem Globiszem. W spektaklach telewizyjnych zagrał z wielkimi aktorami wcześniejszego pokolenia, Gustawem Holoubkiem i Tadeuszem Łomnickim. U początku kariery filmowej zetknął się z młodymi wówczas aktorami, którzy ukształtowali oblicze artystyczne swojego pokolenia: Janem Englertem, Władysławem Kowalskim, Januszem Gajosem – przez długie lata filmowej kariery spotykał się na planie z niemal całą formacją aktorstwa polskiego; trudno byłoby powiedzieć, z kim nie grał.

Ta imponująca liczba ról (ich pełny wykaz musiałby się ciągnąć przez wiele stron) i uczestnictwo również w aktualnym życiu teatralnym i filmowym (ostatnia premiera teatralna z udziałem Jerzego Treli miała miejsce 26 czerwca 2015, w lecie artysta występuje z dwoma spektaklami na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku; zimą widzowie mogli go zobaczyć w filmie Ziarno prawdy) nie przekłada się jednak na obecność w sferze medialnej – wydawałoby się nieodłącznej od tak niekwestionowanej pozycji artystycznej. A jednak Jerzego Trelę trudno znaleźć w kolorowych czasopismach, na plotkarskich portalach i na typowych dla celebrytów zdjęciach. Trela jest antygwiazdą i antycelebrytą. Nie zdradza żadnych szczegółów swego życia prywatnego, nie pozwala fotografować domu, rodziny, w udzielanych wywiadach mówi jedynie o sprawach, które dotyczą jego biografii artystycznej, współpracy zawodowej, kontaktów i relacji zrodzonych na planie filmowym albo w zespole teatralnym. Powtarza: „Za wszelką cenę staram się unikać wywiadów goniących za sensacją, bo to mnie mierzi i drażni. Moje życie osobiste jest moim, moja rodzina jest moją i to nie jest na sprzedaż”^(). Nie jest gwiazdą, bo, jak twierdzi, „nie wiem, jak gwiazda chodzi, siedzi, gestykuluje”^(). Uważa się za normalnego człowieka i śmieje się z obyczaju nazywania polskich aktorów gwiazdami: „mój kolega Nowicki powiedział: «Jak można być gwiazdą, jedząc kotlet schabowy z kapustą?»”^(). Nie występuje również w reklamach i telenowelach, nie udziela się publicznie, nie bywa w miejscach szczególnego zainteresowania fotoreporterów. Próżno by szukać informacji o aktorze na plotkarskich portalach, próżno w księgarniach szukać książek o życiu opatrzonych jego nazwiskiem.

W jego aktorstwie jest żarliwość i pełna empatii identyfikacja z postacią – i może właśnie dlatego tak często podkreśla elementarną różnicę między życiem a sceną. „Teatr to jest pasja. A życie jest życie i co się będziemy oszukiwać. Życie ma swoje prawa, a scena swoje, i wszelkiego rodzaju slogany, że scena to życie, świątynia sztuki, są po prostu dęte, bałamutne. Patrzę na te rzeczy bardziej realistycznie. Sens teatru, sens tej pracy polega na czymś innym niż udawaniu świątyni lub udawaniu prawdy”^(). „Często powtarzam: gdy gram króla, to po spektaklu zdejmuję koronę, sobolowy płaszcz i ubieram się w swoją wyświechtaną kurtkę. Czapka na głowę i idę do domu”^(). Rolę zostawia w teatralnej garderobie, zdejmuje ją z siebie razem z kostiumem – inaczej, jak twierdzi, musiałby zwariować. Niecierpliwie prostuje, gdy pytania zaczynają dotyczyć nie jego, lecz postaci – przecież to rola, nie ja ją wymyśliłem, nie jestem tym i tym. Przypomina, że teatr jest iluzją, a prawda sztuki jest czymś zupełnie innym niż prawda życia.

Na scenie wielokrotnie grał pełne emocji postacie, wypowiadające się wzniosłym językiem – może dlatego poza sceną nie znosi patosu i słów na wyrost, a zwłaszcza tych, które próbują zacierać granicę między sztuką i życiem. Zapytany, co czuł, kiedy Swinarski zaproponował mu rolę w Dziadach, opowiada, że był właśnie na planie filmowym z ciupagą, grając zbójnika Bacusia w Janosiku. I żeby mógł grać w Dziadach, trzeba było, za radą Wiktora Sadeckiego, a wbrew scenariuszowi, biednego Bacusia ubić. Gdy mowa o próbach Wyzwolenia, przytacza anegdotę, jak to biedzili się ze Swinarskim nad wymienionym w tekście tajemniczym Automedonem, i wreszcie olśniony reżyser mówi: „Wiem! to jest taki proszek do mycia samochodów!”. Na pytanie, jak doszedł do tak wspaniałej roli, odpowiada, że po drabinie; „O czym pan myśli, wchodząc na scenę?” – „Żeby się nie walnąć w łeb”. Bo kiedyś siedział w ciemności pod jakimś elementem scenografii, i wychodząc, uderzył się o jej metalową konstrukcję tak, że aż go zamroczyło. Ten sceptycyzm, a czasem nawet sarkazm wynika chyba z założenia, że ogromna sfera ludzkich spraw, w tym może najważniejszych, jest niemożliwa do wypowiedzenia w słowach, a słowa dęte, puste, kłamliwe tylko jej szkodzą. Nie godzi się z praktykowanym w mediach założeniem, że da się w dwóch zdaniach, „króciutko” w porannej audycji powiedzieć „jak pracował Konrad Swinarski” albo „czym jest dla pana rola Konrada”. Za to bardzo chętnie, w rozmowach z kolegami, mówi z ciężkim akcentem swoją podbeskidzką gwarą: „Ty, słuchojże nooo...”.

Nie dziwi więc jego codzienny sposób bycia, całkowicie nieaktorski. W sposobie bycia aktorzy mają coś wspólnego: elokwencję, gadatliwość, nazbyt szeroki gest, odgrywanie wszystkich emocji w natężeniu przekraczającym normę. Otwartość, serdeczność, łatwość natychmiastowego zaprzyjaźniania się i poklepywania po ramieniu, kabotynizm łagodny albo nieznośny. Jerzy Goliński, aktor i reżyser, proponował kiedyś, by stworzyć skalę aktorskiego kabotynizmu, na której poziom zerowy nazywałby się „Trela”. Bo Trela jest szorstki, jakby nieufny i pełen dystansu do otoczenia. Wzbudza respekt – trzeba go dość dobrze znać, żeby nie bać się jego surowego oblicza, trzeba go znać jeszcze lepiej, by dostrzec jego wrażliwość i niespotykaną empatię w stosunku do otaczających go ludzi. Oraz ogromne poczucie humoru – Jerzy Trela chętnie komunikuje się ze światem poprzez anegdoty. Także na własny temat. Na przykład kiedyś ktoś chciał mu zrobić przyjemność, mówiąc „Ten Trela to w ogóle się nie starzeje!”, a Goliński na to: „Co on się ma starzeć, jak on jest stary od dziecka...”. Rzeczywiście, kiedy miał trzydzieści dwa lata, mówiono, że jest „za stary na Hamleta”, chociaż tę rolę grało wielu aktorów dobrze po czterdziestce... Trela był zawsze dojrzalszy od rówieśników, a pojawiające się już za młodu bruzdy na twarzy cenił jako środek wyrazu aktora.

Legendarna jest w środowisku jego solidność. Wiadomo, że jak już obieca coś zrobić, dotrzyma słowa. Wielokrotnie podejmował się pracy – mimo nawału innych zobowiązań, przemęczenia, chronicznego braku czasu – tylko dlatego, że widział, jak ważny jest to dla kogoś projekt, ile od jego zgody zależy. „Ile razy prosił: «A dajcież mi spokój», ale ostatecznie dawał się ubłagać reżyserowi, bo ten dobrze wiedział, że jak ma w obsadzie Jurka, to połowa sukcesu zapewniona”^(). Kiedyś na planie spektaklu telewizyjnego, przerażony własnym nieprzygotowaniem i poziomem zawodowym partnera, chciał uciekać w Bieszczady, ale przesądził argument lojalności: „Nie, najwyżej trupem padnę, a nie mogę Kutzowi zrobić zawodu”^(). Nigdy nie wprowadza atmosfery konfliktu, niepotrzebnego napięcia, rywalizacji – przeciwnie, często w sytuacjach konfliktowych bywa pośrednikiem i negocjatorem.

Wręczając Treli Nagrodę imienia Zelwerowicza – bardzo wysokie wyróżnienie w środowisku aktorskim – Zofia Rysiówna powiedziała: „Tam, gdzie gra Trela, tam jest teatr narodowy”. Zapytany, gdzie jest teraz Treli teatr narodowy, aktor odpowiada: tam, gdzie wielka literatura, gdzie Wyspiański, Mickiewicz, Fredro, Gombrowicz, Mrożek, Kołakowski. Istotnie trudno byłoby znaleźć na polskich scenach kogoś, kogo trafniej niż Trelę można by nazwać ambasadorem polskiej literatury. Jej medium, artystę, który przemienia zastygłe na kartkach litery w istniejące tu i teraz życie sceniczne – organiczne, spełniające się we wspólnocie widzów i aktorów. Tak się złożyło, a może taki był profil jego talentu, że najsilniej zaistniał w rolach protagonistów wielkiej polskiej literatury.

Jerzy Trela jest aktorem w najbardziej elementarnym, źródłowym znaczeniu, to znaczy aktorem teatralnym. Dziś wielki aktor teatralny często musi się zgodzić na brak popularności, zrezygnować ze sławy, nie mówiąc już o pracy za znacznie mniejsze niż w filmie pieniądze. Ale środowisko artystyczne doskonale wie, że to jest właściwe spełnienie profesji aktora, prawdziwy sprawdzian jego talentu i charyzmy. W teatrze aktor przez czas trwania przedstawienia jest władcą stworzonego świata i panem sytuacji, musi skupić uwagę widowni tu i teraz, na dwie albo trzy godziny zapanować absolutnie nad duszami oglądających. Jeśli mu się to udaje, jest prawdziwym zwycięzcą. Rola teatralna wymaga opanowania ogromnego materiału – nie tylko tekstowego, to zazwyczaj problem czysto techniczny. Także sytuacyjnego i emocjonalnego: trzeba uruchomić w jednej chwili to wszystko, co się mozolnie budowało przez miesiące prób. W porównaniu z filmem, gdzie pracuje się krótkimi ujęciami, które zawsze można powtórzyć, jeśli coś nie wyjdzie (nie ma takiej szansy w teatrze), gdzie rola zależy w dużej mierze od tego, jak umieszczono kamery i jak zmontowano film – aktor w teatrze jest prawdziwym królem tworzonej opowieści. W teatrze nic się nie da połatać nastrojową muzyką, zdjęciowymi i montażowymi trickami. Aktor jest oko w oko z publicznością, która dostrzega bezwzględnie wszystko.

Trela w okresie swojej największej aktywności zawodowej bardzo dużo grał w filmach – jak właściwie wszyscy liczący się wówczas aktorzy. Nie dzielono ich wtedy na serialowych, filmowych i teatralnych – po prostu dlatego, że zupełnie inaczej wyglądały realia funkcjonowania kultury przed rokiem 1989. Nie produkowano tasiemcowych seriali, z którymi wykonawcy wiązali się na lata. Aktorzy nie byli celebrytami, pokazującymi się nieustannie w mediach w przeróżnych kontekstach i sytuacjach, bo po prostu zjawisko takie, jak i samo słowo, nie istniało. Absolutna większość aktorów pracowała na etacie w teatrze, który miał wobec pracowników własne wymagania.

Można było jednak do pewnego stopnia wybierać. Marginalizować role teatralne, kombinować zwolnienia do filmu. Albo odwrotnie: odrzucać propozycje filmowe, bo nadarzała się okazja pracy z wybitnym reżyserem w teatrze. To właśnie przypadek Treli: nie szedł do filmu, kiedy role proponowali mu Jarocki, Swinarski, Grzegorzewski. Miał poczucie, że praca w teatrze z wybitnymi osobowościami to coś cenniejszego niż udział w zdjęciach, który kończy się po paru miesiącach i nie daje możliwości zdyskontowania własnego wkładu twórczego w bezpośrednim kontakcie z publicznością.

Powtarza więc: w teatrze jestem, w filmie bywam. Trzeba przyznać, że film nie dał mu takiej możliwości spełnienia, jak teatr. Obsadzano go najczęściej „po warunkach”: zawadiacki partyzant o proletariackim pochodzeniu, oficer milicji o ponurym obliczu, kierownik budowy, żołnierz... Produkcje, w których miał szanse na pełnowymiarową, pogłębioną rolę, nie odnosiły sukcesu albo bywały przerywane decyzją władz. Zdarzyło się jednak Treli zagrać parę ról, które zapadły w pamięć widzów. Chilon Chilonides, jedyna naprawdę dramatyczna, pełnowymiarowa postać w Quo vadis Kawalerowicza. Krakowski menel Szajbusek w dwóch częściach Anioła w Krakowie. Inspektor Leon Wilczur w Ziarnie prawdy, który zna życie, chociaż mówi niewiele. Ci, co sięgają dalej wstecz, pamiętają wsłuchującego się w wewnętrzny głos Jana, bohatera Anioła w szafie, buntowniczego sztygara Grelę w Magnacie i górnika Skargę w filmie Śmierć jak kromka chleba. Miłośnicy polskiego kina mogą pamiętać młodego Trelę z Kolumbów i Stawki większej niż życie, z filmu Kutza Znikąd donikąd, ze Spokoju Kieślowskiego. Ale kto zna Trelę ze sceny, wie, że we wszystkich rolach filmowych aktor uruchamia zaledwie niewielką cząstkę swojego talentu – nie ujawnia jego prawdziwej skali. Dostosowuje swoją grę do wymogów medium. Jest w filmie aktorem charakterystycznym, umie przekonująco, paroma wyrazistymi kreskami zarysować sylwetkę swojej postaci, nie wzbudza jednak rezonansu porównywalnego z tym, jaki wywołuje w teatrze. Śledząc Trelę jedynie filmowego, nie dałoby się stworzyć jego pełnowymiarowego wizerunku.

Chociaż wyłącznie filmowy Trela także ma swoich admiratorów. W pierwszej części dokumentalnego filmu Andrzeja Maja o aktorze, z roku 1998, mówią o nim jego krajanie, starsi ludzie z jego rodzinnych podkrakowskich Leńcz. „Dobry aktor. Z tego co widziałem na telewizji, to bardzo dobry. Jak coś gra, to tak... naturalnie. A nie sztucznie. Bo wielu aktorów jest takich, co to mówią, że dobry, a widać, że to ino miną nadrabia. A to ma się grać ze środka. Z serca”^(). Niejeden mógłby pozazdrościć takiej pochwały, sformułowanej przez mieszkańca najbliższej człowiekowi ojczyzny – rodzinnej wsi.

W prologu słynnej książki Nieznośna lekkość bytu Milan Kundera zauważa, że w parach wszystkich opozycyjnych kategorii, które odnotowywała już starożytność, łatwo wymienić pozytywną i negatywną: światło jest lepsze od ciemności, ciepło od zimna, a byt od niebytu. Co jest jednak lepsze, lekkość czy ciężar, nie sposób rozstrzygnąć. I właściwie pozostaje to kwestią życiowego wyboru, a może wrodzonych predyspozycji. Jerzy Trela jest z rodzaju tych artystów – i ludzi – którzy swoje życie wiążą z kategorią ciężaru, a więc: trudu, sensu, uporu, dokładności, powagi. Nawet jego ogromne poczucie humoru jest raczej sarkastyczno-ironiczne, stając się komentarzem i kontrapunktem wszelkiego serio, nie służy zaś żywiołowej zabawie. Trela umie żartować, nie jest jednak pewne, czy umie się po prostu wygłupiać. Mówi o sobie, że zawsze dźwiga na plecach jakiś kamień: „no, tak mam, że czasem zakładam sobie tobół na plecy, ktoś musi, nie?”^(). Wachlarz jego możliwości aktorskich jest ogromny, lecz chyba nie czułby się na miejscu we francuskiej salonowej komedii albo współczesnej zwariowanej farsie.

„Piękna jest ta cisza. Zawsze lubiłem ciszę, a żyję w hałasie, w huku, jazgocie. No, ale tak sobie wybrałem”^() – mówi, patrząc na drzewa. Od dzieciństwa nie znosił uczyć się tekstów na pamięć, i nie znosi tego do dzisiaj aktor, który musiał przyswoić sobie ponad trzysta ról. Nie chciał być kolejarzem jak jego ojciec, a pół życia spędza w pociągach, jeżdżąc ze spektaklami i na plany filmowe. Wydaje się kruchy, ma z konieczności bliskie kontakty z medycyną, ale zawodowy terminarz jest szczelnie wypełniony. Podróżuje i gra, zamiast odpoczywać na zasłużonej emeryturze, a pytany, skąd czerpie na to wszystko siłę, mówi: z bezsiły. Kiedy już naprawdę nie ma sił, pojawia się przekorna moc, by się nie poddać, spróbować się przełamać – mimo słabości. Jeśli życie artysty złożone jest z paradoksów, to Jerzy Trela doświadcza tej reguły w stopniu najwyższym.

Kiedy przemierza Kraków – w nieodłącznej czapce z daszkiem, kurtce, z wielką czarną teczką, lekko przygarbiony, idąc krokiem skupionym, nie nazbyt pospiesznym – trudno odgadnąć w nim wielkiego aktora. Wygląda raczej na emerytowanego sędziego albo lekarza – kogoś, kto wie o życiu zbyt wiele, żeby się łudzić, że można na jego temat wypowiedzieć jakieś adekwatne słowa, dlatego woli milczenie. To do jego aktorstwa nawet pasuje: sędzia, który musi wymierzyć światu sprawiedliwość, choć wie, że to niemożliwe; lekarz, który powinien świat uleczyć, chociaż choroba jest śmiertelna.

„Trela to zjawisko, człowiek dotknięty palcem bożym, nieświadomy wartości swego talentu. Korzysta z niego podobnie jak Aztekowie, którzy złota używali do wyrobu najprostszych narzędzi. Jest szalenie skromny i pokorny. Jurek to zwyczajność przy nadzwyczajności”^(), powiedział o nim jego przyjaciel, nieżyjący już wybitny aktor Jerzy Bińczycki. Wiele lat wcześniej Konrad Swinarski, charakteryzując aktora, stwierdził: „Trela należy do ludzi, którzy nie pchają się na scenę ani do telewizji. Może nie jest to najlepsza cecha aktora, ale w tym przypadku stanowiła dla mnie gwarancję, że jego zainteresowanie się rolą ma w sobie coś z zawodowego ekshibicjonizmu, ale «do wewnątrz», to znaczy, że interesuje go grana postać i współpraca ze mną w zupełnie inny sposób niż większość aktorów dzisiaj w Polsce. I nie pomyliłem się, obsadzając go, bo był wspaniałym partnerem do odkrywania roli. On ją współwymyślił i współtworzył”^().

Wielki aktor, który nie jest gwiazdą. Dał swoje oblicze setkom postaci, ale zawsze pozostał sobą – żadnej z nich nie pozwolił sobą zawładnąć. Wybitny artysta, który pamięta o zwykłych sprawach ludzi wokół. Jakość absolutnie wyjątkowa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: