- promocja
- W empik go
Trener. Szczyt formy. Faceci do wynajęcia. Tom 1 - ebook
Trener. Szczyt formy. Faceci do wynajęcia. Tom 1 - ebook
Miał jej pomóc odmienić życie. Sam stał się największą ze zmian.
W życiu Justyny niedawno doszło do prawdziwej rewolucji. Czy to właściwy moment na kolejny przełom? Zachęcona przez przyjaciółkę kobieta decyduje się na wykupienie prywatnych treningów w klubie fitness. Mimo że jej cel jest ambitny, zapał do ćwiczeń zdaje się wyjątkowo szybko wygasać… Może sposobem na jego rozpalenie będzie odpowiedni trener? Taki, który samą swoją obecnością daje motywację do pracy nad kondycją?
Problem w tym, że pozornie idealny Paweł jest ostatnią osobą, która powinna doradzać Justynie podczas jej walki z niezdrowymi nawykami. Choć mężczyzna najwyraźniej jej nie poznaje, dziewczyna doskonale pamięta ich wcześniejsze spotkanie… W końcu do tej pory nie udało jej się całkiem pokonać demonów przeszłości.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67014-69-4 |
Rozmiar pliku: | 896 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Burak, idiota i kretyn! Oby mu penis usechł albo zaklinował się w tej… jak jej tam…
– Żaneta.
– No właśnie. Niech utknie w Żanecie na wieki wieków! To będzie jego kara! Czytałam kiedyś o takiej parze. On się w niej zaklinował. Musieli wzywać karetkę… Oby Maciejowi przytrafiło się to samo!
– Baśka, daj spokój, to musiało się tak skończyć. Poza tym minęły już trzy miesiące od rozwodu. Pomału dochodzę do siebie. – Westchnęłam i spojrzałam tęsknym wzrokiem na leżącego na moim biurku pączka. Nie miałam pojęcia, dlaczego go kupiłam. Obiecałam sobie tego nie robić.
– Może i tak, ale to jego wina!
– Rozpad związku to zazwyczaj wina obu stron.
– Pieprzysz jak jakaś psycholożka od siedmiu boleści! Zdradził cię, rozumiesz? To wyłącznie jego wina! – Moja przyjaciółka walnęła pięścią w biurko tak mocno, że jej komputer aż zadygotał.
– Spójrz na mnie. A potem wejdź na Fejsa i spójrz na zdjęcie Żanety. To oczywiste, dlaczego ją wybrał. – Z rozpaczą wgryzłam się w pączka. W końcu dziś tłusty czwartek, a dzień święty należy święcić. Tak samo zresztą jak Międzynarodowy Dzień Pizzy, który był przedwczoraj.
– Byliście małżeństwem. To ciebie kochał, przynajmniej taką mam nadzieję. To tobie przysięgał wierność. Pamiętam, jak na ciebie patrzył w zeszłe wakacje, kiedy byliśmy razem na plaży. Pożerał cię wzrokiem!
– No właśnie: patrzył, pożerał. Czas przeszły. Przez niecały rok wiele się zmieniło. Praca zdalna i pandemia zrobiły swoje. Najpierw trzy kilo, potem nagle sześć – jęknęłam i ze wstydem odłożyłam pączka na talerz. – Zresztą to tylko wymówki, po prostu przestałam o siebie dbać. Żaneta też pracowała zdalnie i jakoś nie przytyła.
– Przestań się ciągle do niej porównywać! Poza tym gdybyś miała czarny pas z obciągania facetom tak jak ona i klęczała zawodowo na kolanach, to też byłabyś taka szczupła. Seks oralny to świetny sposób na spalanie kalorii!
– Teraz to już przesadziłaś! To normalna dziewczyna. Prawdopodobnie sympatyczna, a my wieszamy na niej psy…
– A jednak poleciała na żonatego faceta. – Przyjaciółka spojrzała na mnie oskarżycielskim wzrokiem. – I ty jej jeszcze bronisz?!
– Może nie wiedziała, że jest żonaty. Maciej mógł chować obrączkę. Zresztą nieważne, stało się. Muszę się jakoś z tym uporać.
– Na pewno nie z pomocą czwartego pączka.
– O matko, to już czwarty?! – Spojrzałam ze zgrozą na swój talerz.
– Wybacz, ale siedzimy biurko w biurko i widzę, ile jesz. Rozumiem cię, bo sama zajadam stres słodyczami, ale to ci nie pomoże. Będziesz mieć jeszcze większe wyrzuty sumienia. I wiesz co? Maciej powinien cię wspierać, jeśli masz problem z jedzeniem i powrotem do formy, a nie wpadać w ramiona innej kobiety.
– Nie gadajmy już o tym, okej? Chcę zacząć wszystko od nowa i obiecuję, że wezmę się za siebie od jutra. No bo dziś tłusty czwartek, sama rozumiesz. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem i zapobiegawczo odsunęłam talerz z nadgryzionym pączkiem na skraj biurka. A kysz, kusicielu! Już ja cię znam, wcale nie pójdziesz w cycki. Poza tym jesteś z supermarketu, więc pewnie masz w sobie tłuszcze utwardzone i inny syf. Fuj!
– Od jutra? A później powiesz, że zaraz po Dniu Kobiet, po Wielkanocy albo po Dniu Matki. I nieważne, że nie masz dzieci. – Baśka stukała jak szalona w klawiaturę i raz po raz zerkała na mnie złowrogo. – Potem będzie Dzień Dziecka, który będziesz świętować watą cukrową i lodami…
– Nie dobijaj mnie jeszcze bardziej. Nic nie poradzę na to, że nie mam silnej woli.
– Przepraszam, próbuję cię jakoś zmotywować. Nie chodzi o to, że masz schudnąć, bo moim zdaniem wyglądasz okej…
– Spoko, jeśli ktoś lubi wieloryby, to pewnie wyglądam okej… – wymamrotałam, ale Baśka chyba nie usłyszała.
– Chętnie odchudzałabym się razem z tobą, ale wiesz, że w moim stanie to niewskazane. – Poklepała się po brzuchu, w którym od kilku miesięcy rosło jej dziecko.
– Rozumiem i jestem ci wdzięczna za wsparcie. I chyba masz rację, potrzebuję kogoś, kto kopnie mnie w tyłek, jeśli trzeba, i będzie mnie dopingował – powiedziałam trochę po to, by w końcu się ode mnie odczepiła.
– Może siłownia albo jakiś fitness club? Jak będziesz widziała, że inni ćwiczą, to poczujesz się zmotywowana.
– Sama nie wiem… Wyobrażasz sobie mnie obok tych wszystkich wysportowanych ludzi? Czułabym się jak hipopotam wśród gazel – westchnęłam i spojrzałam na swój brzuch. Znów układał się w fantazyjne fałdy, zupełnie jak zegary na obrazach Salvadora Dalego.
– Przestań, każdy kiedyś zaczynał. Poza tym kilka lat temu ćwiczyłaś, pamiętasz? I zdrowo się odżywiałaś. Masz w tym jakieś doświadczenie, prawda?
Pokiwałam głową i wróciłam do sprawdzania faktur. Niechętnie wspominałam tamten okres. Był mroczną plamą w moim życiu. Czymś, co próbowałam wymazać z pamięci.
– Niedaleko stąd jest fitness club. Fit Jungle czy jakoś tak. Duży, nowoczesny, otwarty jakieś trzy miesiące temu. Miałabyś blisko.
– Okej, kiedyś tam wpadnę… – mruknęłam, nie odrywając wzroku od ekranu monitora. Nagle byłam bardzo zajęta.
– Nie kiedyś, tylko dzisiaj. Po pracy. Pójdę z tobą. Ciężarnej nie zaszkodzi trochę ruchu. Pochodzę sobie po bieżni, popatrzę na tych umięśnionych przystojniaków…
– Baśka, nie zapominaj, że masz męża. – Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
– I szalejące hormony. Odkąd zaszłam w ciążę, jestem wiecznie napalona. A patrzenie to przecież nic złego.
Uśmiechnęłam się pod nosem i w końcu zgodziłam na ten jej szalony pomysł. Nie byłam w fitness clubie od wieków. Nie wiedziałam nawet, czy zmieszczę się w swoje sportowe legginsy, ale przecież należało wreszcie wykonać pierwszy krok. Czułam się źle w swoim ciele i nie chodziło tylko to, że Maciej swoją zdradą zrujnował moje poczucie własnej wartości. Skoro rozwód miał być nowym początkiem, musiałam coś zmienić i odbudować pewność siebie. Nadchodziła wiosna i choć nie wierzyłam w te bzdury typu „nowy rok, nowa ja”, chciałam obudzić w sobie dawną Justynę – radosną, zadowoloną z własnego ciała, akceptującą siebie w pełni.
Wygooglowałam Fit Jungle i już po chwili moim oczom ukazała się profesjonalnie wyglądająca strona internetowa klubu. Baśka miała rację – znajdował się dosłownie dwie ulice dalej. Mogłabym chodzić na zajęcia zaraz po pracy.
– Bądź gotowy, świecie fitnessu, bo po latach letargu powracam. I nie mam zamiaru się poddać – mruknęłam, gapiąc się w monitor, a potem z ogromną satysfakcją wgryzłam się w pączka.ROZDZIAŁ 1
Brzęk hantli i męskie postękiwania działały na mnie onieśmielająco. Stałam w drzwiach szatni sztywna jak kłoda i nerwowo poprawiałam sportowy top. Cholera, był na mnie za mały, ale nie miałam czasu kupić sobie nowego.
– Nie musimy iść na siłownię, pójdziemy do sali cardio. Tam zawsze jest mniej facetów. – Baśka poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu.
– Ty przynajmniej masz sensowne wytłumaczenie na swój wielki brzuch. Ja mogę powiedzieć, że to co najwyżej ciąża spożywcza. – Spojrzałam na legginsy ciasno opinające dolną część mojego ciała. To cud, że dawałam radę oddychać.
– Przestań. Ciągle mówisz o sobie źle. Masz świetny tyłek. Brazylijski. Faceci takie uwielbiają. No i masz cycki, których jak nie mam. Nie mów nikomu, ale nawet teraz musiałam założyć push-upa. Na siłownię, czaisz? Inaczej byłabym płaska jak deska. – Baśka chwyciła się za piersi i spojrzała na mnie wymownie. – Byłam pewna, że w ciąży trochę urosną, ale nie! Za to moje uda… mam wrażenie, że powiększają się z każdym dniem!
– Okej, koniec z tym użalaniem się nad sobą. Trzeba stawić temu czoło. – Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z szatni. Byłam uzbrojona w ręcznik, bidon z wodą i postanowienie, że dam z siebie wszystko.
Sala do ćwiczeń cardio była przestronna i nowocześnie urządzona. W tle sączyła się rytmiczna muzyka, wszystko lśniło nowością i wyglądało bardzo profesjonalnie. To tylko jeszcze bardziej mnie onieśmieliło. Na szczęście klientów było niewielu. Jakaś blondynka ćwiczyła na orbitreku, a młody chłopak wymiatał na wioślarzu.
– Skubana, jest szczupła jak przecinek, a jednak nadal ćwiczy. – Spojrzałam z zazdrością na dziewczynę. W krótkim sportowym topie i legginsach wyglądała nienagannie.
– I zobacz, nawet się nie spociła. A ja? Wystarczy, że wejdę na trzecie piętro, już wyglądam jak świnia, która wyszła z sauny. – Baśka parsknęła gorzkim śmiechem.
– Weź się nie odzywaj. Jesteś w ciąży, to się nie liczy – jęknęłam i patrzyłam z zazdrością na blondynkę.
– Okej, szkoda czasu. Ja idę na bieżnię, a ty znajdź sobie jakieś zajęcie. Może rower stacjonarny? Na początek nada się idealnie, to nic skomplikowanego.
Pokiwałam głową. Na szczęście jeden z rowerów stał na końcu sali w dość ustronnym miejscu.
Pomyślałam, że świetnie się składa. Nikt nie zauważy mojej czerwonej spoconej twarzy i wielkiego tyłka na mikroskopijnym siodełku. Nikt też nie zauważy, że ledwo dyszę po pięciominutowej przejażdżce. Moja kondycja była jak jednorożec, jak garnek złota na końcu tęczy albo jak podwyżka w naszej firmie – po prostu nie istniała.
Usiadłam na rowerze i zadowolona z siebie spojrzałam przez ramię. Chciałam pokazać, że daję radę i jestem fit. Nieważne, że nawet jeszcze nie zaczęłam pedałować. Czułam się zdrowsza i jakiś kilogram lżejsza tylko dlatego, że wsiadłam na ten szatański sprzęt.
Ku mojemu zdziwieniu Baśka zaczęła robić dziwne miny i żywo gestykulować. Pokręciłam głową, dając jej znak, że nie rozumiem. Przywołała mnie gestem dłoni, więc westchnęłam sfrustrowana, zeszłam z roweru i podeszłam do niej. Nie miałam pojęcia, o co znów chodzi tej wariatce.
– Adonis na godzinie piątej – wyszeptała, nadal powoli maszerując na bieżni.
– Że co?
– Adonis przyszedł! Bóg seksu, mięśni i testosteronu. Sama zobacz. – Wskazała głową przed siebie.
Faktycznie w sali pojawił się ktoś nowy. Mężczyzna stał do nas tyłem i majstrował coś przy jednym z rowerów stacjonarnych. Obserwowałam, jak jego bicepsy napięły się, gdy przykręcał jakąś śrubę.
– Blondyna zwolniła orbitrek. Szybko, idź tam, to będziesz mieć dobry widok na adonisa! – Baśka szturchnęła mnie tak, że omal się nie przewróciłam.
– Chciałam pojeździć na rowerze – zaprotestowałam, ale ona była jak w amoku.
– Przestań, rower jest dla słabych. Na orbitreku spalisz więcej kalorii. No i pogapisz się na niezły tyłek.
– Ale sama powiedziałaś, że rower jest dobry na początek, bo…
– Idź na tego cholernego orbitreka i ćwicz!
– Baśka, odkąd zaszłaś w ciążę, zrobiłaś się dziwnie agresywna…
– Nie gadaj tyle, tylko idź. Jak będziesz ćwiczyć, mając widok na adonisa, od razu zrobi ci się przyjemniej, zobaczysz.
Westchnęłam i weszłam na to przeklęte urządzenie. Nie wiem, dlaczego słuchałam pieprzenia swojej pokręconej przyjaciółki i robiłam, co każe.
Facet stojący przede mną wciąż majstrował przy rowerze. Pomyślałam, że jestem żałosna, skoro zamiast skupić się na treningu, gapię się na niego. Fakt, był naprawdę niezły.
Wzięłam się wreszcie w garść i zaczęłam porządnie ćwiczyć. Orbitrek był o wiele gorszy niż rower. Po pięciu minutach stwierdziłam, że to narzędzie szatana albo sprzęt do tortur. Po dziesięciu minutach spędzonych na tym ustrojstwie byłam zziajana i pot spływał mi z czoła. Czułam, jak pracują mięśnie moich nóg i rąk, a to był akurat bardzo dobry znak. W końcu chciałam schudnąć i lepiej wyglądać.
Adonis schylił się, szukając czegoś w skrzynce z narzędziami.
– O kurwa, tyłek też ma niezły – usłyszałam za sobą głos Baśki.
– Ciszej, do cholery! – syknęłam. – Jesteś w ciąży, weź się opamiętaj!
– No co?
– Nie jesteśmy w burdelu, tylko w fitness clubie!
Nagle mężczyzna odwrócił się i spojrzał mi w oczy. Odłożył klucz francuski do skrzynki i ruszył w naszym kierunku.
O cholera!
Przełknęłam ślinę i zaczęłam ćwiczyć jeszcze intensywniej, by wyglądać na zajętą. Niech nie myśli, że się na niego gapiłam. Miałam ciekawsze rzeczy do roboty, niż patrzenie na jego umięśnione ramiona, na te doskonale wyrzeźbione łydki pokryte tatuażami i na pośladki, które…
– Plecy prosto, pracuj nogami. Ręce bardziej aktywne. – Przystojniak niespodziewanie stanął obok mnie, przyłożył mi dłoń do pleców, które momentalne napięłam.
Spojrzałam na niego rozwścieczona.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję dobrych rad – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Jasne. Jeśli wolisz nabawić się kontuzji i ćwiczyć nieefektywnie, twoja sprawa. – Posłał mi krzywy uśmiech.
Nagle mnie olśniło. Ten uśmiech. Te oczy. Tak bardzo znajome… A niech to szlag! On tutaj?!
– Za to ja bardzo chętnie przyjmę pana pomoc!
Odwróciłam się i zobaczyłam Baśkę, która machała do niego zdesperowana.
O matko… czy ona miała jakiekolwiek zahamowania?!
– Bardzo chętnie, ale w chodzeniu po bieżni nie ma żadnej filozofii. Świetnie sobie pani radzi.
– Ale jestem w ciąży. I czasami mam skurcze. O, na przykład teraz! – Moja przyjaciółka złapała się za brzuch i zrobiła dramatyczną minę. – Może pan do mnie podejść? Boję się, że ćwiczenia mogły mi zaszkodzić!
Przymknęłam oczy i policzyłam powoli do dziesięciu. Jeśli Baśka zaraz nie przestanie, będę musiała powiedzieć Markowi, że jego żona to niezłe ziółko.
Mężczyzna podszedł i ku jej radości zaczął objaśniać techniki prawidłowego chodu i biegu.
Z chwilą kiedy go rozpoznałam, odechciało mi się ćwiczeń. Wspomnienia powróciły, a wraz z nimi wszystko to, co stało się potem. Paweł Marciniak. Nadal nienawidziłam go za wszystko, co mi zrobił. A raczej za to, czego nie zrobił. Choć on pewnie nie był świadomy tego, jak bardzo cierpiałam. I wychodzi na to, że nawet mnie nie rozpoznał. Nieważne. Pierwsza wizyta w tym klubie miała być zarazem ostatnią. Nie zamierzałam oglądać człowieka, który zniszczył mi życie.
* * *
– Gapił się na twój tyłek.
– Baśka, skończ, błagam – jęknęłam, gdy wyszłam spod prysznica. Na szczęście w damskiej szatni byłyśmy tylko we dwie.
– Mówię ci. Niby pieprzył jakieś farmazony na temat prawidłowej postawy biegacza, ale gapił się na twój tyłek, jak ćwiczyłaś na orbitreku.
– Pewnie ci się wydawało. Poza tym nie chcę już słuchać o tym facecie. Drażni mnie.
– Hej, nawet go nie znasz. Wydaje się całkiem miły, no i wygląda jak…
– Nieważne. Nie lubię, kiedy ktoś udziela mi dobrych rad i się wymądrza – przerwałam jej. – Jesteś już gotowa? To chodźmy. – Otwarłam drzwi szatni i wściekła na cały świat poszłam do recepcji.
Baśka podreptała za mną, marudząc pod nosem, że nie znam się na mężczyznach.
– I jak się podobało? – zwróciła się do nas stojąca za ladą dziewczyna. Szczupła brunetka, której w tym momencie zazdrościłam wszystkiego. Począwszy od nienagannej figury, a skończywszy na seksownym pieprzyku nad prawym obojczykiem.
– Było fajnie, dziękujemy. – Siliłam się na uprzejmy ton.
– Na pewno tutaj wrócimy! – weszła mi w słowo Baśka. – Wprawdzie ja nie mogę ćwiczyć zbyt wiele, ale Justyna chce się ostro wziąć do pracy. Tylko potrzebuje kogoś, kto by ją poprowadził, pokazał co i jak.
Westchnęłam głośno, by dać przyjaciółce do zrozumienia, że za dużo gada, ale ona wymownie mnie ignorowała.
– Mamy świetnych trenerów. Można umówić się na treningi indywidualne. – Recepcjonistka się uśmiechnęła.
– Myślę, że dam sobie radę sama…
– Justyna, ale to świetny pomysł! Sama mówiłaś, że nie potrafisz obsługiwać tych wszystkich urządzeń, że nie masz żadnego planu. – Baśka jak zwykle dorzuciła swoje trzy grosze.
– Dzięki, ale wolałabym…
– Nasi trenerzy to profesjonaliści. Pomagają osobom początkującym, układają plan treningowy, a nawet dietę. Zaraz sprawdzę, który z chłopaków ma wolne terminy. – Dziewczyna wzięła skoroszyt i zaczęła go wertować.
– Nie ma potrzeby, ja…
– Sebastian jest wolny. Jutro o siedemnastej. Wprawdzie nie wiem, czy ma jeszcze miejsce w grafiku na indywidualny kilkutygodniowy trening, ale wszystkiego się dowiem. To jak? Jest pani zainteresowana?
Spojrzałam z rozpaczą na Baśkę. Miałabym trenować z jakimś mięśniakiem? Ja, która nie mam o niczym pojęcia? A co, jeśli ułoży mi katorżniczy plan treningowy? Albo gorzej: każe biegać do utraty ruchu i jeść sałatę? Poza tym takie treningi sporo kosztują. Wiedziałam jednak, że cena to tylko moja kolejna wymówka. Gdybym policzyła kupowane na mieście kawy i przekąski, weekendowe wypady ze znajomymi do knajp i porcje jedzenia na wynos, wyszłaby suma wystarczająca na opłacenie treningów personalnych. Musiałam tylko zrezygnować z kilku drobnych przyjemności na rzecz własnego zdrowia.
– No dalej, Justyna, weź życie w swoje ręce. – Słowa Baśki zabrzmiały jak reklama zakładu ubezpieczeń. – Pamiętasz Macieja? Pamiętasz, jak kopnął cię w tyłek i wybrał Żanetę? Jak wszystko się posypało?
Recepcjonistka spojrzała na mnie zmieszana, a ja miałam ochotę zamordować przyjaciółkę. Tak, świetnie! Niech cały fitness club się dowie, jaką jestem frajerką.
– Za miesiąc, jak cię zobaczy, będzie żałował. No dalej, wielcy ludzie muszą podejmować wielkie decyzje!
O, tak. Zdecydowanie byłam wielka. Co prawda daleko mi było do rozmiaru XXL, ale przy niecałych stu siedemdziesięciu centymetrach wzrostu moje BMI sugerowało, że jestem już na granicy nadwagi.
– Okej, proszę zapisać mnie na jutro – wydusiłam z siebie i usłyszałam za plecami odgłos ulgi.
To sapnęła Baśka, która w końcu dopięła swego.
– O matko! Zajmie się tobą jakiś Sebastian, rozumiesz to?! – Ledwo wyszłyśmy z budynku, chwyciła mnie za ramię tak mocno, że aż zabolało. – Jeśli wygląda tak jak ten nieznajomy, którego widziałyśmy dzisiaj, to już ci zazdroszczę!
– Nie zapominaj, że masz męża – zganiłam ją chyba po raz dwudziesty dzisiejszego dnia.
– Nic nie rozumiesz. Nie jesteś w ciąży i nie wiesz, jak to jest. Wszędzie widzisz chleb z keczupem, na który masz zajebistą ochotę, chociaż wiesz, że i tak potem zwymiotujesz, a w dodatku jesteś wiecznie napalona. To mordęga!
– Okej, nie wiem, czy chcę być kiedykolwiek w ciąży, skoro mam mieć wieczną chęć na chleb z keczupem. – Zaśmiałam się.
– Lekarz mówił, że to za jakiś czas minie.
– Oby… – westchnęłam i po raz ostatni spojrzałam na szyld fitness clubu.
Miałam szczerą ochotę już nigdy tutaj nie wracać.ROZDZIAŁ 2
– Pani Justyna Zaworska?
Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącego nade mną wysokiego blondyna. Właśnie zawiązywałam adidasy. Cholernie drogie, pachnące nowością adidasy, które kupiłam wczoraj, bo naiwnie wierzyłam, że pomogą mi w drodze do bycia fit.
– Tak, to ja. Pan Sebastian?
– Mówmy sobie po imieniu. – Mężczyzna uścisnął moją dłoń.
Przyjrzałam się mu. No, no… Baśka padłaby z wrażenia. Niebieskie oczy, regularne rysy i ciało wyglądające tak, że scenarzyści _Słonecznego patrolu_ byliby gotowi się o nie bić.
– Z tego, co mówiła Kasia, jesteś początkująca – powiedział i wskazał na stojące w rogu sali krzesła. – Zanim przejdziemy do konkretów, muszę zadać ci kilka standardowych pytań, by lepiej cię poznać. Chcę wiedzieć, jakie do tej pory uprawiałaś sporty, co sprawia ci największy problem w ćwiczeniach, czy na coś chorujesz, czy bierzesz leki, jak wygląda twoja dieta. Dobrze by było, gdybyś zrobiła podstawowe badania krwi.
Wow, dużo tego. Już sama obecność tego rosłego typka mnie onieśmielała. Jakim niby cudem miałabym z nim trenować i dotrzymywać mu kroku?
Odchrząknęłam i zaczęłam mówić. O swoim słomianym zapale do ćwiczeń, o miłości do słodyczy i o tym, że nie przepadam za bieganiem, ale bardzo lubię aerobik z elementami tańca. Pominęłam kilka nieistotnych i wstydliwych informacji, na przykład nie zająknęłam się o nocnych wycieczkach do lodówki i nie powiedziałam o „słodkiej szafce” w mieszkaniu. Tak, miałam oddzielną szafkę na słodycze.
Nie wspomniałam także o tym, co – przynajmniej taką miałam nadzieję – było już dawno za mną, a mianowicie o prowokowaniu wymiotów po pochłonięciu trzech paczek ciastek, dwóch czekolad i siatki cukierków czy o ćwiczeniu do upadłego po zjedzeniu „zakazanego jedzenia”. Nikomu o tym nie mówiłam, więc dlaczego miałabym zwierzać się dopiero co poznanemu facetowi.
– Zależy mi, by schudnąć tutaj i tutaj. – Wskazałam na swoje pośladki i uda. – Brzuch też mógłby trochę zlecieć.
– Nie da się schudnąć tylko w wybranych częściach ciała. – Mój rozmówca powiedział to takim tonem, jakby powtarzał to już wiele razy każdemu nowicjuszowi. – Kiedy chudniemy, to globalnie, nie lokalnie. Więc prawdopodobnie jeśli schudniesz, zmniejszy się obwód twoich ud, bioder, brzucha, ale i piersi.
O nie, moje cycki proszę zostawić w spokoju! Już i tak grawitacja wzięła je w obroty.
– Ale pamiętaj też o tym, że jesteś kobietą. Kobiety mają inną budowę ciała niż mężczyźni. Na przykład szersze biodra. Nawet jeśli schudniesz, ta parta ciała nadal może być większa, choć oczywiście jej obwód także będzie malał. A konkretne części ciała można fajnie wyrzeźbić odpowiednimi ćwiczeniami.
Podobała mi się nasza rozmowa. Sebastian przekazywał informacje w sposób zrozumiały, a przede wszystkim nie traktował mnie jak uczniaka, a siebie jak mistrza. Czułam się przy nim coraz bardziej swobodnie.
– Niestety mogę poświęcić ci tylko dzisiejsze spotkanie. Nie mam już miejsca w grafiku na kolejne zajęcia indywidualne. Prowadzę treningi personalne z trzema osobami, do tego zajęcia grupowe tutaj w klubie, no i jeszcze przygotowuję się do zawodów. Ale nie martw się. Mamy w zespole trenera, który się tobą zajmie.
Znieruchomiałam. Nie chciałam innego trenera. Sebastian był w porządku i zaczęliśmy nawiązywać nić porozumienia.
– Poczekaj, chyba właśnie kończy trening, to zaraz ci go przestawię.
Stałam oniemiała i patrzyłam, jak wychodzi. Po chwili wrócił, ale nie z przystojnym i profesjonalnym trenerem, tylko z przystojnym dupkowatym kolesiem z wczoraj. Z Pawłem. Przeszłością, o której wolałabym zapomnieć.
– Justyno, to Paweł Marciniak. Najlepszy trener w Fit Jungle. Oczywiście zaraz po mnie. – Sebastian mrugnął, mnie jednak wcale nie było do śmiechu. – Pawle, poznaj Justynę Zaworską. Jestem pewny, że świetnie się dogadacie.
– A tak. Poznaliśmy się wczoraj. Justyna ma ogromny zapał do ćwiczeń. – Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie, patrząc mi w oczy tak, że poczerwieniałam ze wstydu.
Dupek. Nabijał się ze mnie.
Cóż, może i nie potrafiłam prawidłowo ćwiczyć na orbitreku, ale przynajmniej nie byłam tak przemądrzała i zarozumiała jak on. Pieprzony pan Dobra Rada!
Patrzeliśmy na siebie przez chwilę i to on pierwszy odwrócił wzrok. Na jego twarzy nie było ani krzty emocji, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mnie nie pamięta. Zresztą nic dziwnego, w końcu minęło piętnaście lat, jak nie więcej. Poza tym nadal nosiłam nazwisko męża, które oczywiście miałam zamiar zmienić. No i nie wyglądałam już jak nastoletni podlotek. On też wydoroślał.
– W takim razie zostawiam was, skoro macie współpracować. Miło było cię poznać, Justyno! – Sebastian skinął mi na pożegnanie. – Pawle, wypytałem Justynę o kilka rzeczy związanych z dietą i ćwiczeniami, ale myślę, że lepiej, jeśli sama o wszystkim ci opowie.
Kiedy zmierzał w stronę drzwi, patrzyłam za nim tęsknym wzrokiem, zupełnie jak wtedy, kiedy ktoś w supermarkecie sprząta mi sprzed nosa ostatnie eklery polane czekoladą. Zawsze patrzę ze smutkiem, jak te pyszności odjeżdżają sklepowym wózkiem do kasy, a w mojej głowie w tle słychać melancholijną fortepianową muzykę…
– Nie ma czasu na bujanie w obłokach. – Paweł pstryknął mi palcami przed nosem. – Jeśli chcesz ze mną trenować, musisz wiedzieć, że wyciskam ze wspólnego treningu maksimum, dosłownie każdą minutę.
Świetnie. Po prostu cudownie. To jeden z tych trenerów troglodytów, którym świecą się oczy na słowa odżywka białkowa i kreatyna. Tak, znałam te nazwy. Mąż Baśki kilka lat temu zjadał tego sporo, kiedy marzył o figurze _à la_ Schwarzenegger. Zapewne Paweł był trenerem, który nie uznaje półśrodków. Będzie kazał mi zapieprzać na bieżni niczym chart wyścigowy, z tą różnicą, że charty mają wystające żebra, a nie wylewające się znad paska legginsów oponki.
– Wypełnij ankietę i przynieś mi ją następnym razem. Są tutaj pytania o poziom twojej aktywności, ulubione i znienawidzone ćwiczenia, dietę, przyjmowane leki i suplementy. – Paweł podał mi plik kartek. – Teraz ustalimy grafik. Jak często chciałabyś się ze mną spotykać?
Jak najrzadziej, ale to chyba nie wchodzi w grę.
– A jak jest optymalnie na początek? – zapytałam niechętnie. Jeszcze nie zaczęliśmy treningu, a ja już miałam dosyć.
– Trzy, cztery razy w tygodniu. A później zobaczymy. To będzie zależało od tego, jak będziesz pracować.
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem, chociaż w mojej głowie już powstawał niecny plan. Chciałam spotkać się z nim raz, może dwa, a potem zrezygnować pod byle pretekstem. Choć nie miałam zamiaru robić mu wyrzutów o przeszłość, bo przecież nawet mnie nie pamiętał, nie chciałam z nim trenować. Wydawał się gburowaty i zadufany w sobie.
– Musisz wiedzieć, że nie trenuję z każdym. Na podstawie ankiety i rozmowy z tobą podczas kolejnego spotkania ocenię, czy się dogadamy, czy nie. Porozumienie na linii trener–klient jest kluczowe, jeśli liczysz na efekty.
– A więc idziesz na łatwiznę – wypaliłam.
– Słucham?
– Idziesz na łatwiznę. Jeśli napiszę, że nie lubię ćwiczyć i żywię się fast foodami, pewnie rzucisz to w cholerę. Zgadłam? O wiele przyjemniej trenuje się kogoś, kto zdrowo się odżywia i ma pojęcie o sporcie – mówiłam coraz szybciej i coraz głośniej, bo emocje brały nade mną górę.
– Nigdy nie idę na łatwiznę. Ani na treningu, ani w życiu prywatnym. – Paweł zbliżył swoją twarz do mojej i posłał mi mordercze spojrzenie. – I jeszcze taka mała rada: więcej pokory. Żeby współpraca między trenerem a klientem układała się dobrze, musi być jakaś nić porozumienia i świadomość tego, kto tu rządzi. Ja jestem trenerem, ty osobą, która trenuje. Jeśli będziesz podważać moje zalecenia, buntować się, robić mi na przekór, stracisz pieniądze, nerwy i nie schudniesz nawet kilograma.
– Ach, więc ty będziesz wydawać mi polecenia, a ja będę je wykonywać? – Przełknęłam ślinę, ale wciąż twardo patrzyłam mu w oczy.
– Mniej więcej.
– Nie jestem psem, którego ktoś uczy aportowania.
– Nie, ale chcesz schudnąć i zadbać o formę, inaczej nie byłabyś gotowa zapłacić sto dwadzieścia złotych za godzinę ze mną.
Zacisnęłam usta. Miałam ochotę rzucić w niego trzymanym w ręku bidonem. Co za ważniak! I wcale nie zapłaciłam za spotkanie z nim, tylko z Sebastianem.
– Okej, wróćmy do tematu ćwiczeń, bo widzę, że na dzień dobry strzelasz focha. – Paweł założył ręce na piersi, a ja mimowolnie zwróciłam uwagę na jego napinające się mięśnie przedramion.
– Nie strzelam focha!
– Jasne. – Przewrócił oczami, po czym się uśmiechnął. – Posłuchaj. Ty daj szansę mnie, ja dam szansę tobie. Nie chcę toczyć z tobą wojny. Jesteśmy po tej samej stronie barykady, bo oboje mamy ten sam cel, czyli twoją lepszą formę. Wypełnij ankietę i porozmawiamy następnym razem. Pasuje ci środa o siedemnastej?
Kiwnęłam niechętnie głową. Planowałam na środę na minutę przed siedemnastą atak grypy albo inwazję obcych. Cokolwiek, byleby tylko nigdy więcej nie musieć oglądać tego faceta.
– I nie martw się. To nie jest tak, że wydaję ci polecenia, a ty ćwiczysz do utraty tchu. Jestem człowiekiem i też kiedyś zaczynałem. Wiem, co to zmęczenie, zakwasy i gorszy dzień. Chcę, żebyś dawała z siebie sto procent, ale jeśli coś będzie dla ciebie za trudne, powiesz mi o tym i zmodyfikujemy plan treningowy. Szczerość i szacunek, tylko o to mi chodzi.
– To działa w obie strony – burknęłam, ale chyba nie usłyszał.
– Okej, środa, godzina siedemnasta i nie zapomnij wypełnić ankiety. Skoro mamy wszystko ustalone, to spadam.
– Ale… już skoczyliśmy? – zapytałam zbita z tropu, choć przecież przed chwilą właśnie o tym marzyłam.
– Ja skończyłem. Dzisiejsze spotkanie było nieplanowane, zgodziłem się na nie tylko na prośbę Seby. Zaraz mam klienta, ale ty możesz zostać i poćwiczyć.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, Paweł odwrócił się do mnie plecami i wyszedł.
Co za dupek! Prędzej umrę, niż zapłacę za godzinę z nim ponad stówę. Za te pieniądze można kupić jakieś dwadzieścia pięć paczek chipsów na promocji. I oczywiście potem poćwiczyć z jakimś trenerem z YouTube’a jakieś… pięćset godzin, żeby to wszystko spalić.
Niestety chipsy były moją miłością. Destrukcyjną, bo choć ja kochałam je całym sercem, one odwdzięczały mi się zgagą, cellulitem i dodatkowymi kilogramami. Nasz związek był skazany na porażkę, ale inwestowałam w niego, bo ta chrupkość i ten smak dawały mi jakąś chorą przyjemność. Daję słowo, gdyby chipsy były nielegalne jak kokaina, pierwsza stałabym w kolejce do dilera po działkę.
Wiedziałam jednak, że jak tylko zacznę treningi z Pawłem, on zaraz zakaże mi chipsów, pączków i wszystkiego, co w ostatnim czasie dawało mi radość. Miałam ochotę olać kolejne spotkanie i sama zadbać o siebie. Problem w tym, że nie dałabym rady – wiedziałam o tym. Dopiero co przeżyty rozwód wcale mi tego nie ułatwiał. Moje poczucie własnej wartości leciało na łeb na szyję, a niezadowolenie z własnego ciała było coraz większe. Wczoraj po spontanicznym zjedzeniu batonika, którego obiecałam sobie nie jeść, miałam ochotę go zwymiotować. Nie czułam tej potrzeby od dobrych kilku lat. Nie zrobiłam tego, ale było blisko. Wystraszyłam się. Nie chciałam, by demony przeszłości powróciły.
Prawda była brutalna – zupełnie jak Baśka, która dzwoniła do mnie po północy i biadoliła do telefonu, że ma ochotę na wino, a nie może pić. Niestety potrzebowałam profesjonalnego trenera, by stanąć na nogi. Padło na Pawła i chętnie poszukałabym kogoś innego, ale klub Fit Jungle miał doskonałą lokalizację, a ja nie miałam czasu na zmiany. Nie wymagałam cudów. Chciałam tylko zgubić kilka kilogramów i znów uwierzyć w siebie. Chciałam zapomnieć o Macieju i Żanecie i poczuć, że życie może być piękne, nawet jeśli idzie się przez nie samotnie. I jeszcze coś… Może i nie lubiłam Pawła, ale trochę mu współczułam – trafił mu się beznadziejny przypadek.