Trójka do potęgi - ebook
Trójka do potęgi - ebook
Każdy rozsądny człowiek wie, że 3 do potęgi – jakiejkolwiek – nie daje wyniku 50. Natomiast nie ulega wątpliwości, że Trójka do potęgi daje 50 lat. Pół wieku Programu III PR zostało uczczone książką Grzegorza Miecugowa. Nie jest to opowieść okolicznościowa, a raczej okolice opowieści.
Na podstawie książki powstała sztuka teatralna ku czci Trójki. Lawina wydarzeń zmierza ku 1 kwietnia, kiedy święto Trójki osiągnie apogeum.
W księgarniach „Trójka do potęgi”, w teatrze „Trójka do potęgi”, a w eterze potęga Trójki.
Trójka niezamożnych socjologów zajmuje się demografią. Postanawiają zarobić pieniądze zwiększając liczbę mieszkańców Unii Europejskiej. To jest pierwsza kostka domina. Agenci Interpolu dostają zadanie ustalenia, kto łączy w fikcyjne pary małżeńskie obywateli Unii z przybyszami z zewnątrz. To jest druga kostka. Para dziennikarzy śledczych chce się dowiedzieć, dlaczego agenci Interpolu interesują się sprawami matrymonialnymi. To jest trzecia kostka domina. Palec przeznaczenia puka w pierwszą kostkę i całość ładnie się przewraca. Ale upadek nie oznacza nieszczęścia – wręcz przeciwnie! Jeśli to, co piszemy jest niejasne, najlepiej przeczytać całą historię!
Obecnie publikację tę można odczytywać przez aplikacje z obsługą multimediów np. iBooks, obsługa multimediów przez Virtualo App już wkrótce!
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1. Ślub
Rozdział 2. Pomysł
Rozdział 3. W akcji
Rozdział 4. www.amor.de
Rozdział 5. Klienci
Rozdział 6. Pierwszy finał
Rozdział 7. Na tropie
Rozdział 8. Fałszywy alarm
Rozdział 9. Spotkania i mijania
Rozdział 10. Świadkowie
Rozdział 11. Interes się kręci
Rozdział 12. Pęknięcia
Rozdział 13. Coraz głębsze rysy
Rozdział 14. No i się posypało
Rozdział 15. Nowy ład
Premiera „Trójki do potęgi” w Teatrze Syrena
Repertuar Teatru Syrena
„Plotka” – nowy spektakl w Teatrze Syrena
Patroni
Metryczka książki
Materiały wideo:
film Grzegorz Miecugow
film Artur Andrus
film Wojciech Zimiński
film Wojciech Malajkat
film Magda Jethon
film Marek Przybylik
Spot reklamowy Trójki
Spot reklamowy TVN24
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-932641-4-8 |
Rozmiar pliku: | 65 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Andrzej siedział w swoim, albo prawie swoim, gabinecie na Karowej i patrzył przez okno na dwie topole. Komuś postronnemu wydawać by się mogło, że patrzy bezmyślnie, ale to nie była prawda. W głowie aż mu huczało. Do Instytutu Socjologii przyjechał pierwszy raz po urlopie. Za tydzień zaczynał nowy rok akademicki. Zdążył już sprawdzić, że pierwsze zajęcia będzie miał z pierwszorocznymi dzieciakami. Nazywał ich dzieciakami nie tylko w myślach. Często kończył zajęcia, mówiąc: „No, dzieci, na dziś to wszystko”. Lubił widzieć zaskoczenie w ich oczach, chociaż z czasem studenci przyzwyczajali się do tego powiedzonka. Lubił pierwsze zajęcia. Lubił poznawać nowych ludzi. Odkrywać najlepszych na roku, a skoro są najlepsi, to są i najgorsi. Tych też szybko wykrywał. Ale nie o studentach teraz myślał. Myślał o sobie.
Miał 45 lat. Od trzech lat był rozwiedziony, ale w przyjaznych stosunkach z byłą żoną. Nie miał prawie nic. Mieszkanie zostawił Beacie. Sam mieszkał w małej kawalerce na Bródnie, która była własnością kolegi z liceum, od trzech lat pracującego w Anglii. Andrzej nie płacił za wynajęcie mieszkania. W Warszawie nie byłoby go na to stać. Kolega nie chciał pieniędzy, bo gdy parę lat wcześniej wynajął kawalerkę przypadkowym ludziom, i to tylko na rok, to zarobione pieniądze nie wystarczyły na konieczne remonty. Chciał, by ktoś znajomy po prostu zaopiekował się mieszkaniem. Andrzej odpędzał od siebie myśl, że kolega w każdej chwili może wrócić, bo w Anglii coraz mocniej trzeszczy. Miał samochód, dziesięcioletnią toyotę, która mu się zepsuła kilka miesięcy temu i zmusiła go do jeżdżenia autobusami. Auto naprawił dopiero wtedy, gdy na konto wpłynęły pieniądze z jakiegoś tłumaczenia.
Wstał z krzesła i podszedł do okna, uchylił je, ale gdy usłyszał modlitwę dochodzącą z pobliskiego Krakowskiego Przedmieścia, ponownie je zamknął. Podszedł do biurka i wziął do ręki kartkę z nagryzmolonym niebieskim mazakiem numerem telefonu. Dostał go trzy dni temu od Sahiba, boya w hotelu Marabut w Monastyrze, po 15-minutowej dziwnej rozmowie. Wyjął z kieszeni telefon. Wybrał numer.
– Cześć. Co tam? – głos byłej żony słyszał jak zwykle słabo.
– Cześć. Kiedy wreszcie zmienisz komórkę? Ledwie cię słychać.
– Oj tam, nie marudź.
– Mam dla ciebie propozycję. Mogę mówić?
– Nie ma sprawy. Mów.
Andrzej nabrał powietrza w płuca i palnął:
– Może wyszłabyś za mąż?
Po drugiej stronie panowała cisza.
– Halo? Jesteś?
– Jestem. Możesz powtórzyć?
– Pytałem, czy może wyszłabyś za mąż.
– Porąbało cię? Co to za pytanie?
– No dobra, to od początku. Chodzi o ślub fikcyjny. Ale można na tym dobrze zarobić. Jest pewien Tunezyjczyk, któremu ziemia pali się pod stopami tam w Tunezji. I on chciałby zostać obywatelem Unii Europejskiej. Najprostszą drogą byłby właśnie ślub.
Beata przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Wreszcie zapytała:
– Ile można zarobić?
– 5 tysięcy euro.
– Do podziału?
– Nie. Dla ciebie. Do ręki.
– I co dalej?
– W sensie?
– Po jaką cholerę mi mąż Tunezyjczyk? A w ogóle widziałeś go? Znasz go?
– Nie. To kuzyn boya hotelowego z hotelu, w którym mieszkałem. Ma kłopoty, bo po tej ich rewolucji musi zniknąć z Tunezji.
– Zniknąć? Dlaczego?
– Z tego, co zrozumiałem, był w ichnich specsłużbach.
– Matko święta... Mój były mąż proponuje mi wyjście za mąż za tunezyjskiego ubeka! Przecież to paranoja.
– Beata! 5 tysięcy euro.
– A ty ile na tym zarobisz?
– Też 5.
Znowu zapadła cisza. Wreszcie Beata zapytała:
– Na długo to małżeństwo?
– Aż facet dostanie obywatelstwo.
– Czyli? Rok? Dwa?
– Nie. Góra na kilka miesięcy – odpowiedział Andrzej, chociaż wcale nie był tego pewien.
Po rozmowie zaczął to sprawdzać i odkrył, że niepokój Beaty był całkowicie uzasadniony, a sprawa wcale nie taka prosta, jak mu się wydawało. Owszem, poślubienie obcokrajowca nie stanowiło specjalnego problemu. Trzeba było tylko przedstawić akt urodzenia i zaświadczenie o stanie cywilnym, oba dokumenty powinny być przetłumaczone i potwierdzone przez notariusza. I to wszystko. Z obywatelstwem było jednak gorzej. W Polsce można je dostać dopiero po pięciu latach, ale wcale nie jest to pewne. Należy udowodnić, że się tu przez ten czas mieszkało, i zdać niezbyt trudny, ale jednak egzamin językowy. Andrzej postanowił sprawdzić, jak to wygląda w innych krajach Unii. Na Zachodzie bywało jeszcze trudniej, na Wschodzie łatwiej, a już najłatwiej w Bułgarii, gdzie o obywatelstwo można się było starać już po roku. To nadal nie rozwiązywało problemu. Andrzej kompletnie nie wiedział, jak sobie z nim poradzić. Przez kilka dni dreptał w miejscu, aż znalazł rozwiązanie w najmniej spodziewanym momencie. W czasie przerwy w zajęciach, które prowadził z III rokiem, jego wzrok padł na otwarty kolorowy magazyn, który pozostawiła na stole jedna ze studentek. Uwagę przyciągał tytuł „Jak się żenić, to na Xavi”. Wziął do ręki i jednym tchem przeczytał artykuł o małej greckiej wyspie, która w latach 20. ubiegłego stulecia od króla Konstantyna dostała prawo do pewnej samodzielności w ramach królestwa greckiego. Król w ten sposób odwdzięczył się rybakom z wyspy, którzy uratowali jego wnuka, gdy ten się zagubił z grupą przyjaciół na morzu. Xavianie mogli płacić inne podatki, mogli wybijać własne monety – które jednak wyparło euro – i mogli dawać śluby na własnych zasadach. W artykule nie było nic o obywatelstwie, ale Andrzej czuł, że jest na dobrym tropie. Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos studentki:
– Będzie się pan żenił, panie doktorze?
Żebyś ty, dziewczyno, wiedziała, że próbuję ożenić swoją byłą żonę, tobyś dopiero się zdziwiła – pomyślał i rozpoczął drugą godzinę zajęć. W domu na spokojnie wyszukał informacje o wyspie Xavi. Rzeczywiście. Można tam było łatwo wziąć ślub i łatwo można było się rozwieść. Nawet tego samego dnia! Obywatelstwo też można było dostać łatwo. Decyzja zależała tylko od burmistrza Xavi. Andrzej wiedział, że znalazł cudowne rozwiązanie. Czuł jednak, że będzie musiał wprowadzić do spisku kolejną osobę – burmistrza Xavi. Powinien tam właściwie polecieć, ale po pierwsze, nie miał pieniędzy, po drugie, trwał rok akademicki. Ta druga przeszkoda byłaby jednak niczym, gdyby nie ta pierwsza. Napisał więc krótki list po angielsku, w którym po kilku kurtuazyjnych zdaniach zapytał, czy można wziąć ślub na wyspie i jakie trzeba spełnić warunki. List zatytułował „Szanowny Panie Burmistrzu”, więc mocno się zdziwił, gdy następnego dnia odpowiedziała mu pani burmistrz Teresa Xantopoulis. Warunki zawarcia małżeństwa były takie jak wszędzie, a list miły i napisany dobrym angielskim. Andrzej podziękował, a potem zadzwonił do Tunezji i poinformował Sahiba, że cena wzrośnie o koszt podróży na Xavi i o łapówkę dla burmistrza, o ile ta będzie w ogóle przekupna. Zapytany, na ile szacuje wzrost kosztów, szybko policzył w głowie i wyszło mu, że o jakieś 5 tysięcy euro. Wieczorem dostał SMS z Tunezji. Wiadomość od Sahiba była bardzo krótka, dwuliterowa: OK.
Następnego dnia umówił się z Beatą na mieście i wszystko jej opowiedział. W Warszawie była paskudna jesień, więc jego była żona nawet się ucieszyła z perspektywy podróży do co prawda pogrążonej w kryzysie, ale jednak ciepłej Grecji. Z urlopem nie będzie miała żadnego problemu. Ustalili, że najlepszym terminem będzie pierwszy tydzień listopada. W domu sprawdził możliwe połączenia. Najlepiej było polecieć do Aten, a tam przesiąść się na wodolot. Wysłał wiadomość do Sahiba, który nie miał internetu. Jak można nie korzystać z internetu? – zdziwił się Andrzej. Potem kolejną, bo w jednym SMS-ie nie wszystko się mieściło. Zastanowił się przez moment, jak mu prześlą ten elektroniczny bilet, ale później uzmysłowił sobie, że niczego nie trzeba przesyłać, linię się zawiadomi, że ma go przewieźć, i tyle. Tydzień później poprosił Starego o kilka dni urlopu. 3 listopada o 7.30 odlecieli z lotniska Okęcie do Aten. Stolica Grecji przywitała ich pięknym słońcem i temperaturą 18 stopni. Dla Beaty i Andrzeja było to bardzo ciepło, ale Greczynki chodziły w kozakach i ciepłych płaszczach. Andrzej poczuł igiełkę niepokoju, rozglądał się, czy Grecy przypadkiem nie chodzą w wełnianych czapkach, ale nie, jeżeli ktokolwiek miał coś na głowie, były to zwykłe czapki z daszkiem. A młodzież jak na całym świecie często na głowach miała bezkształtne worki. Wełniana narciarska czapka Andrzeja była ważna, bo miała być znakiem rozpoznawczym dla kuzyna Sahiba, który nazywał się Faruk Ahmad. Andrzej nie był pewien, co było tu imieniem, a co nazwiskiem. Sahib nie przysłał mu też swojego zdjęcia, bo przecież nie miał internetu. Faruk miał przylecieć do Aten dzień przed nimi, a dziś miał na nich czekać na lotnisku. I czekał. Był niezbyt wysokim szczupłym mężczyzną. Na pierwszy rzut oka wydawał się młodszy. Drugi rzut kazał mu dodać jakieś dziesięć lat i umieścić w gronie rówieśników Andrzeja.
– Do you speak English? – zapytał Andrzej.
– Parlez vous française? – zapytał Faruk.
Beata parsknęła śmiechem.
– No to sobie nie pogadamy.
– Huari taxi hasi bidyja – powiedział bynajmniej nie po francusku Faruk Ahmad.
Andrzej słusznie się domyślił, że Tunezyjczyk, przyszły mąż jego byłej żony, proponuje im przejście do taksówki. Jechali przez zakorkowane Ateny, mijając co chwila jakichś ludzi z flagami. Dwa razy widzieli też zaparkowane w zaułkach policyjne furgonetki pełne policjantów w białych hełmach. Na piersiach dyndały im maski gazowe, a niektórzy trzymali w rękach częściowo przezroczyste tarcze. Wszystko to Andrzejowi coś przypominało. Gdy dłużej się nad tym zastanowił, odnalazł skojarzenie – opowiadanie Stanisława Lema Kongres futurologiczny. Pewnie wygodniej byłoby im pojechać do portu metrem, ale metro akurat strajkowało. Mieli jeszcze trochę czasu, więc poszli na śniadanie do małej kafejki, która nazywała się Dafne. Kawa była pyszna, ale z miny Faruka Andrzej wywnioskował, że w Tunezji prawdopodobnie będzie jeszcze lepsza. W porcie okazało się, że strajkują również promy należące do Hellas Ferry. Oni na Xavi mieli popłynąć wodolotem należącym do innej firmy – do Florys. Wodolot miał nazwę napisaną tylko po grecku. Nie wyglądał imponująco. Tu i ówdzie łuszczyła się z niego niegdyś biała, teraz bardziej żółtawa farba. Na rufie powiewała wyblakła i trochę nadżarta, i zębem czasu, i morskimi bryzami, grecka flaga. Do trapu prowadzącego do wodolotu stała nieduża kolejka. Nad ich głowami latały mewy, które głośno skrzeczały. Bilet kupowało się przy wejściu, chociaż właściwie płaciło się za przewóz, bo rozczochrany młody chłopak wziął od Faruka pieniądze, ale nie wydał mu żadnego biletu. Na wyspę płynęli blisko trzy godziny. W wodolocie było niezbyt czysto i niezbyt wygodnie, nie działała klimatyzacja, Grecy nie przejmowali się także zakazem palenia. Paliła nawet trzyosobowa załoga maszyny. Nie mogli wyjść na pokład, bo czegoś takiego po prostu nie było. Beata siedziała przy oknie, Andrzej obok niej. Faruk po drugiej stronie przejścia. Nie rozmawiali za wiele. Z Farukiem z przyczyn oczywistych, a ze sobą też nie, bo w wodolocie było dosyć głośno. Rok po ślubie pojechali razem do Grecji, ale do innej części, na Kretę, i Andrzej wspominał tamte wakacje jako dość koszmarne. Spędzili je w ogromnym hotelu pełnym wrzaskliwych bachorów i Polaków pijących wódkę nad hotelowym basenem. No, ale wtedy się jeszcze kochali.
Beata siedziała przy oknie (...) Faruk po drugiej stronie przejścia. Nie rozmawiali za wiele.
Na zdjęciu: Marta Dąbrowska (Beata) i Stanisław Tym (Faruk)
– Pamiętasz, jak byliśmy na Krecie?
– Pamiętam – odpowiedziała Beata i taka to była rozmowa.
Za oknem mijali pełnomorskie jachty i piękne żaglowce, widoczny dowód na to, że nawet jeżeli kryzys gdzieś jest, to jednak nie wszędzie.
Po drodze dobijali do trzech innych wysp, Xavi okazała się z nich najmniejsza. Pataras była jedyną miejscowością i jedynym portem na wyspie. Gdy dopływali do brzegu, nie widzieli dużego ruchu. Przy zacumowanych biednych łódkach rybackich krzątało się kilku rybaków jakby żywcem wyjętych z jakichś starych filmów. Na głowach prawie wszyscy mieli berety, a w kącikach ust tlące się papierosy. Ci, których obserwował Andrzej, zajmowali się składaniem sieci.
Nie rezerwowali wcześniej noclegu, bo Andrzej uznał, że po sezonie o miejsca w hotelu nie powinno być trudno. Rzeczywiście, znaleźli pensjonat przy głównej ulicy, chociaż musieli trochę poczekać na właściciela, który drzemał w sąsiednim domu. W końcu trwała sjesta. Rozpakowali się i Andrzej postanowił zrobić to samo, co robili o tej porze Grecy – przespać się. Beata też się do tego szykowała. Co zamierzał robić Faruk Ahmad, nie wiedzieli. Nie spotkali go też wieczorem, kiedy wybrali się we dwójkę na kolację. Zresztą bardzo dobrą. Oboje zawsze lubili owoce morza. Chociaż Beata zarabiała od niego lepiej, bo pracowała w filii dużej amerykańskiej firmy, to Andrzej zapłacił rachunek. W końcu jutro miał zarobić 5 tysięcy euro. 5 tysięcy euro, czyli 20 tysięcy złotych.
Ranek powitał ich słońcem. Na śniadaniu, niezbyt smacznym, spotkali Faruka. Dochodziła 9, kiedy Andrzej poszedł odszukać burmistrz Teresę Xantopoulis. Nie było to trudne, bo urząd znajdował się mniej więcej 150 metrów od ich pensjonatu. Pani burmistrz przywitała go osobiście. Jak się okazało, w jej biurze nie było sekretariatu ani sekretarki, a cały urząd zajmował dwa pokoje na parterze willi; w drugim skrzydle mieścił się sklep z pięknie pachnącym pieczywem. Andrzej zastanawiał się tylko, czy jeżeli codziennie komuś tak pachnie, to czy ciągle będzie uważał to za piękny zapach. Uznał, że może tak być. Teresa Xantopoulis była kobietą po pięćdziesiątce, z lekką skłonnością do nadwagi. Kiedyś musiała być bardzo piękna. Miała jasne, gładko zaczesane włosy. Zapytała go, czy napije się kawy. Andrzej powiedział, że chętnie. Mówiła dobrze po angielsku. Gdy siadła po drugiej stronie stolika, uśmiechnęła się i powiedziała:
– Chociaż oboje radzimy sobie nieźle z angielskim, to może wygodniej nam będzie rozmawiać po polsku? – odezwała się czystą polszczyzną. Andrzej zbaraniał.
Widząc jego minę, kobieta zaczęła się śmiać.
– Jestem Polką, wychowałam się w Poznaniu. Ale mieszkam tu już trzydzieści lat.
– Ale mnie pani zaskoczyła, nic pani nie napisała w mailu o tym, że jest pani Polką.
– Zobaczyć pana minę – bezcenne, jak to mówią w jakiejś polskiej reklamie, jestem tu na bieżąco, mam TVN 24, a przez internet słucham Trójki. No, ale zostawmy to, czym mogę panu służyć?
Andrzej nie wiedział, od czego zacząć. W myślach analizował zaskakująco zmienioną sytuację. Uznał jednak, że zmiana jest dla niego korzystna. Zaczął ostrożnie.
– Tak jak pani napisałem, chodzi o ślub – zawiesił na chwilę głos.
– Pana ślub.
Przecząco pokręcił głową.
– Nie, Polki i obywatela Tunezji.
– I wszystkie dokumenty macie?
– Mamy.
– No to nie ma sprawy. Opłata wynosi 100 euro.
– Ale to nie wszystko.
– Zatem słucham. Może jeszcze kawy? – dodała, widząc, że Andrzej pierwszą wypił. Andrzej chciał, bo dzięki temu zyskiwał trochę na czasie.
Kiedy kobieta wróciła do stolika, Andrzej zapytał:
– Czy na podstawie dokumentu, który pani wystawia po ślubie, można dostać obywatelstwo greckie?
– Można. Ale mogę też nadać obywatelstwo wyspy Xavi.
– A czy jest ono uznawane w Unii?
– Wygląda jak to, które nadaje się w Atenach.
Andrzej zaniemówił. Przypadkiem odnalazł niedomkniętą furtkę do Unii Europejskiej, przepiękną dziurę w strefie Schengen.
– Dużo pani udziela ślubów?
– Nie, kilka rocznie, w tym niektóre mieszkańcom naszej wysepki.
– A ile pani nadaje obywatelstw?
– Jeszcze nie nadałam żadnego, a jestem burmistrzem od sześciu lat. Proszę mi powiedzieć, o co właściwie chodzi, bo widać wyraźnie, że nie o zwykły romantyczny ślub.
Andrzej westchnął i postanowił wszystko postawić na jedną kartę. Opowiedział jej całą historię, nie podał tylko prawdziwej sumy, jaką mieli za całą tę akcję zarobić. Gdy mówił, na twarzy jego rozmówczyni nie było widać ani zaskoczenia, ani – co ważniejsze – oburzenia. Gdy skończył, kobieta wstała i podeszła do okna, tego, które wychodziło na ogród na tyłach willi.
– I co ja bym z tego miała?
– Pieniądze.
– Ile?
– 1000 euro.
– 2000.
Andrzej liczył się z taką sumą, ale próbował dalej.
– Wie pani, że pani nie robi niczego nielegalnego. A przynajmniej nikt pani niczego nie udowodni. Proponuję 1500.
– Dobrze, niech będzie 1500 – zgodziła się ku zaskoczeniu Andrzeja. – O której tu będziecie?
– Musimy wszystko załatwić do 15.30, bo o 16 odpływa wodolot.
– To bądźcie za godzinę.
Andrzej wrócił do pensjonatu. Zainkasował od Tunezyjczyka 5 tysięcy euro i wytłumaczył mu na migi, że opłata za ślub to 100 euro, ale rozwód i obywatelstwo kosztują 1500.
– I mówisz, że ona jest Polką? Niesamowite – powiedziała Beata. – A jak się tu w ogóle znalazła?
– Nie wiem, jest na Xavi od 30 lat.
– I nie spytałeś, co ją tu przygnało?
Andrzej nie spytał.
Ślub wzięli o 10.30. Gdy Faruk zapłacił ostatnią transzę, czyli 5 tysięcy euro, dostał obywatelstwo wyspy Xavi. Rozwód wzięli o 10.46. Beata dowiedziała się, że pani burmistrz przyjechała tu z miłości. Zakochała się w Greku mieszkającym właśnie na tej wyspie. Została jego żoną i mają troje dzieci, które są już dorosłe. Najmłodsza córka studiuje w Atenach, a mąż dwa lata temu umarł na zawał serca.
Punktualnie o 13.00 odpłynęli z wyspy. Rybacy na brzegu nadal składali sieci. Z Farukiem rozstali się w ateńskim porcie, a na lotnisko dojechali metrem, bo tego dnia strajkowali taksówkarze. Na kolejnych przystankach widzieli grupki młodych zamaskowanych ludzi, prawdopodobnie trwały demonstracje. Zdążyli na samolot do Warszawy niemal w ostatniej chwili. Na Okęciu wylądowali parę minut po 23.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Plotka
Występują: Tomasz Sapryk, Piotr Polk, Piotr Szwedes, Joanna Trzepiecińska, Marta Walesiak, Katarzyna Bagniewska, Grażyna Strachota, Łukasz Chmielowski, Witold Dębicki, Beatrycze Łukaszewska, Albert Osik, Przemysław Glapiński
Reżyseria: Wojciech Malajkat
Scenografia: Wojciech Stefaniak
Asystent reżysera: Marzena Strzycka
Inspicjent: Łukasz Barszcz
François Pignon to główny bohater filmów i sztuk teatralnych znakomitego francuskiego reżysera, Francisa Vebera. „Plotkę” (org. „Le Placard”) należy stawiać obok – równie znanych i lubianych przez widzów teatralnych i filmowych – innych komedii tego twórcy: „Kolacji dla głupca” (dla kinomanów – „Kolacja dla palantów”), „Tajemniczego blondyna w czarnym bucie” (ze słynnym Pierre’m Richardem), „Zbiegów” czy „Co ja panu zrobiłem, Pignon?”.
Każda komedia musi zawierać w sobie element przewrotny, napędzający akcję. W tym przypadku z jednej strony widz obserwuje szarą codzienność Pignona – nieudacznika, księgowego w fabryce prezerwatyw (!), by po chwili ten obraz zestawić z sytuacją bohatera po uwolnieniu w świat wymyślonej przez niego plotki. Pignon bowiem, bojąc się utraty pracy (nawet szef się nim znudził), rozprowadza fałszywą informację, że jest... gejem.
Scenariusz „Plotki” był do tej pory znany z filmu Vebera, w którym wyśmienicie zagrali Daniel Auteuil i Gérard Depardieu. Już od 15 marca „Plotkę” rozsiewać będzie Teatr Syrena. W roli Pignona wystąpi Tomasz Sapryk (znany choćby z wielokrotnie nagradzanych filmów – „Ki”, „Sztuczki”, „Co słonko widziało”, w Syrenie od 2010 r., m.in. główna rola w „Skazanych na Shawshank”). Santinim – pewnym siebie, homofobicznym kadrowym firmy – będzie Piotr Szwedes (gwiazda serialu „Złopolscy”, a od 3 lat także naszego Teatru; uznane role u Krzysztofa Zanussiego, Jerzego Antczaka czy Krystyny Jandy). W rolę Panny Bertrand wcieli się Joanna Trzepiecińska (związana z Teatrem Studio, uwielbiana przez widzów za wiele ról filmowych – m.in. “Sztuka kochania”, teatralnych i musicalowych; nominowana do Feliksa Warszawskiego w 2008 r. za rolę w “Dowodzie” w reż. Andrzeja Seweryna). Po raz pierwszy na scenie Teatru Syrena pojawi się Witold Dębicki (niezapomniane kreacje w „Alternatywach 4”, „Zmiennikach”, „Ekstradycji”, czy ostatnio – „Czarnym czwartku”). W roli prezesa firmy, w której pracuje Pignon został obsadzony aktor i piosenkarz – Piotr Polk (aktor Teatru Syrena, ostatnio pojawiający się na małym ekranie w serialu „Ojciec Mateusz”).
Czas trwania: 2 godziny 30 minut (1 przerwa)
Zdjęcia z prób do „Plotki”
Reżyser Wojciech Malajkat
Od lewej: Piotr Polk, Piotr Szwedes i Marta Walesiak
Od lewej: Przemysław Glapiński, Piotr Szwedes i Albert Osik
Od lewej: Marta Walesiak, Przemysław Glapiński, Albert Osik i Piotr Polk
Tomasz Sapryk i Grażyna Strachota