Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trójstyk. Gawęda o granicach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,49

Trójstyk. Gawęda o granicach - ebook

Bywa, że wiecha graniczna – wysoki kij z przytroczoną do niego wiązką siana – może zyskać urzędową moc, by dzielić świat na „swój” i „obcy”, a nawet „wrogi”, i w środku niczego dzielić ludzi i wspólnoty, mieszać języki, prowokować nienawiść.

– Ale przecież tu nie ma żadnej granicy! – można by powiedzieć za tytułowym bohaterem książeczki Stefana Themersona Pędrkiem Wyrzutkiem. – Granice są zwykle pomiędzy dwiema różnymi rzeczami. A tu jest tylko jedna rzecz: polana tutaj i polana tam!

– Mylisz się – powiedział Karabinier. – To są dwie bardzo różne rzeczy. Tu jest tam, gdzie jesteś, a tam jest tam, gdzie chcesz być. A ja jestem granicą. I żadne ludzkie stworzenie nie przeskoczy przeze mnie, jeżeli mi nie pokaże, że ma kapelusz w porządku.

Taką właśnie krainą, którą przez stulecia dzieliły odgórnie narzucane granice, jest Północna Suwalszczyzna. Ze splątanych dziejów tego skrawka ziemi Aleksandra Domańska wydobywa głosy jego dawnych mieszkańców, by opowiedzieć, jak bardzo o ich losach decydowała nakreślona na mapie linia.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8774-7
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Tę opowieść zrodziła chwila. Szłam z Sabą przez Rakówek w stronę Pobłędzia, a potem Skajzgir. Suka Saba, gruba, nieokrzesana czworonożna wieśniaczka, na co dzień stróżująca w kojcu przy wiejskiej zagrodzie, była istotą, z którą najtkliwiej się zaprzyjaźniłam. To był jeden z naszych ostatnich popołudniowych spacerów, wkrótce miałam stąd wyjechać, rósł smutek, przeczucie rozstania. Z tą krainą na rok, z Sabą, jak się potem okazało, na zawsze – miała duży guz na sutku, chciałam wierzyć, że niezłośliwy. Na razie skręciłyśmy przy gospodarstwie położonym na wzgórzu i ruszyłyśmy w stronę skrzyżowania na Wersele. Popołudnie było upalne, choć tutaj nawet upał bywa jakiś taki zimnawy, bo schładzany jest wiecznie obecnym wiatrem. Wszystko, co mnie otaczało, było jak zwykle przepiękne, i to w najdrobniejszym szczególe. Bo żabka przeskoczyła skądś dokądś, bo motylek przefrunął, bo drożyna tak malowniczo się wije, bocian czyni podniebne ewolucje wśród małych chmurek, które są tak białe, czyściutkie i nieskalane, jakby były przez minione deszcze elegancko wyprane i nakrochmalone. Nic nie przeszkadzało nam w kontemplacji – tu można wędrować godzinami i nie spotkać nikogo oraz nie zajmować się niczym poza zachwytem. Patrzyłam więc na to wszystko miłosnym okiem z nutą rosnącej melancholii, że się trzeba będzie z tym rozstać, gdy raptem pomyślałam sobie, że nie muszę stąd wyjeżdżać, że mogę przedłużyć mój pobyt o wersję wirtualną bytu i powróciwszy do domu, rozpocząć studia nad przeszłością tej krainy, by sportretować miejsce, z którym związał mnie los. I w ten sposób trochę mniej się rozstać także z Sabą, która odtąd towarzyszyć mi będzie w tej podróży raz na zawsze. W roli grubej, nieokrzesanej, czworonożnej muzy. Moment był podniosły, bo to oznaczało też zmianę nastawienia. Przyjeżdżając w te strony od dwudziestu lat (a i wcześniej tu bywając), zawsze instalowałam się jakby na powierzchni tego świata, który miał za sprawą motylków i chmurek służyć moim przyjemnościom – cieszyć urodą, koić ciszą, radować bezdrożami sprzyjającymi medytacjom, a nade wszystko umożliwiać pływanie w jeziorze, co uwielbiam. Ale nigdy nie zaprzątał on mojej uwagi, miał być przezroczysty, nie angażować. Tylko cieszyć. A teraz stał się zadaniem. Świadkiem tej przemiany była Saba i tak się stała moją partnerką w tej podróży i pierwszą istotą, która wpisała się w tę opowieść. Wkrótce potem umarła, nie wiem jak, bo dowiedziałam się o tym z dużym opóźnieniem – bali się mnie powiadomić. Potem w to wdała się pandemia i wszystko uległo oddaleniu. Ale dzięki temu „momentowi wiecznemu” w drodze do Skajzgir niedaleko od skrzyżowania na Wersele to, czego nie mam – trwa.

Narożnik Polski

Kraina, o której mowa, to północno-wschodni kraniec Polski, sam skraj Suwalszczyzny, położony na ostatnich skrawkach lodowca nasz „biegun zimna”. Śladami jego obecności są nie tylko niższe niż w innych rejonach kraju temperatury, ale też rzeźba terenu. Jak się tam jedzie od strony stolicy regionu, Suwałk, to przed Jeleniewem teren nagle się wybrzusza, tworząc pas wzgórz i dolin. To tu lodowiec niegdyś przyhamował, tworząc ostatnie zgrubienia. Dla podążających zaś w stronę Wiżajn, Smolnik, Rutki-Tartak to początek wyprawy śladami jego rzeźbiarskich poczynań. Powyginał on te ziemie w liczne wzgórza i doliny, pozostawiając po sobie mokre ślady w postaci dziesiątek jezior, od najgłębszego jeziora Hańcza po maleńkie, wysychające oczka wodne. O rozmachu jego rzeźbiarskiej roboty niech świadczy to, że o ile Hańcza ma ponad sto osiem metrów w dół, o tyle najwyższe wzniesienie, Góra Rowelska, ma tych metrów w górę prawie trzysta, licząc od poziomu morza. Dobrze pamiętam, jak po raz pierwszy lata temu znalazłam się tutaj i naraz zasapany autokar znalazł się na drodze przypominającej górską serpentynę, a drzewa nas otaczające były jak beskidzkie smreki (potem usłyszałam, że zakopiańczycy, by dać wyraz sympatii dla ludzi stąd, nazywają ich „góralami nizinnymi”). W przewodnikach turystycznych można znaleźć informację, że to polodowcowe dzieło liczy sobie ponad dziesięć tysięcy lat, bo później pojawiać się zaczęły ślady obecności człowieka na tym terenie – wcześniej był tylko lód.

Inną osobliwością tej krainy jest to, że jest ona takim „narożnikiem Polski”, wciśniętym w dwa inne światy, gdzie stykają się trzy granice: Polski, Litwy i Rosji. W rzeczywistości tych granic jest więcej – jest to też granica województw: warmińsko-mazurskiego i podlaskiego, pokrywająca się z historyczną granicą dzielącą Polskę od Prus Wschodnich, a wcześniej państwo Krzyżaków od Wielkiego Księstwa Litewskiego. No i ta dziś najpotężniejsza – granica Unii Europejskiej. A wszystko pomieszczone jest w niedawno postawionym granitowym obelisku, symbolicznie określającym istniejący tu trójstyk – na skrawku wydzierżawionej ziemi w miejscowości Bolcie. Jeszcze niedawno do tego skromniutkiego miejsca wiodła wąska ścieżka, wydeptana przez ciekawskich na prywatnym polu. Właściciel zaś, poszedłszy po rozum do głowy, zainstalował kasę i kazał sobie płacić za przejście złotówkę. A jeszcze wcześniej to był tylko zaorany pas ziemi na linii lasu, odgradzający Polskę od sąsiadów, i wydrążona w lesie przecinka, oddzielająca Rosję od Litwy. I ledwo widoczne w szczerym polu słupy graniczne z ostrzeżeniami, co może grozić za przekroczenie tej granicy. Pamiętam pierwszy mój pobyt tutaj, jeszcze przed Unią. Przyjechaliśmy specjalnie, by popatrzeć, zafascynowani, że jeden, arbitralnie przez kogoś wyznaczony punkt oznacza, iż poszczególne grudki ziemi, leżące tuż obok, ale na obcej już ziemi, są dla siebie obcojęzyczne. I wszyscy obecni zrobiliśmy dokładnie to, co pierwszy uczynił Szymon, ośmioletni wówczas dzieciak, zafascynowany faktem, że jeden krok oznaczać może pobyt w innym kraju – uczyniliśmy krok poza granicę, przekraczając ją. To doświadczenie znalazłam potem zapisane przez Wisławę Szymborską w jej _Psalmie_:

O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!

Ile to chmur nad nimi bezkarnie przepływa,

ile piasków pustynnych przesypuje się z kraju do kraju,

ile górskich kamyków stacza się w cudze włości

w wyzywających podskokach!

I jeszcze to naganne rozpościeranie się mgły!

I pylenie się stepu na całej przestrzeni,

jak gdyby nie był wcale wpół przecięty!

W takich miejscach jak to wszystko, co ludzkie, zostaje podane w wątpliwość. Widać, jak bardzo narzucamy swoją narrację. I jak łatwo ją można obalić, podważyć, zakwestionować. Co do lodowca, który ani myślał respektować późniejszych decyzji człowieka, pozostawił on swoją rzeźbę, nie oglądając się na granice. Jego dzieło bardziej na północ teraz zwane jest Mazurami Garbatymi, a bardziej na wschód – litewską Suwalkiją. I wszędzie jest równie zachwycające.

Gra w granice

Osobliwy to region, bo to ani Mazury mające przeszłość pruską i protestancką, ani Podlasie ze związkami z Rosją i prawosławiem; najbliżej mu do Litwy i jej katolicyzmu, tym bardziej że i nazwa jest jednobrzmiąca: Suwalszczyzna i Suwalkija. Tymczasem to właśnie przez tę wspólną krainę biegnie państwowa granica, dzieląc ją na nieoczywiste części. Ta granica, która powinna określać, wyodrębniać i charakteryzować, dzieli i konfliktuje, utrudniając tworzenie spójnej tożsamości tej krainy. Dobrze pamiętam moją wizytę nad przygranicznym jeziorem Dunajewo, znajdującym się parę kilometrów od trójstyku w Bolciach. Jest ono malutkie, urodziwe i szczyci się tym, że jest najbardziej na północ wysuniętym jeziorem Suwalszczyzny (to już jest absolutny „narożnik narożnika”). Gdy się tam znalazłam po raz pierwszy, było już po upadku Związku Radzieckiego, granica więc była polsko-litewska, ale tak jak poprzednia – nieprzekraczalna, bo nie należeliśmy jeszcze do Unii Europejskiej i Schengen. No i to wąskie jezioro, mające trzydzieści metrów szerokości, przedzielone linią graniczną wyznaczoną przez pale drewniane wbite w dno. Po jednej stronie znajdowało się Dunajewo, po drugiej Dunajevas. Mijając paliki, okoń w jednej chwili stawał się ešerys, płotka – kuoja, a leszcz – karšis. Wynająwszy łódkę od okolicznych gospodarzy, którzy apelowali, bym nie próbowała wzorem ryb przekroczyć tej linii, nie mogłam powstrzymać się od pokusy, by jednak wykonać mały slalom lub przynajmniej zahaczyć wiosłem o niedozwolone terytorium litewskie. Jak wcześniej mały Szymon.

„Pochodzę z tej części Europy – pisze Krzysztof Czyżewski w eseju _Limes i agora_ (_Linia powrotu_), mając na myśli naszą Europę Środkową, ale też Suwalszczyznę, której od lat jest mieszkańcem, – gdzie trudno by znaleźć coś bardziej niestałego od granic państwowych. Spotkać tu można ludzi, którzy nie zmieniając przez całe życie miejsca zamieszkania, byli obywatelami trzech, a nawet czterech państw. Względność granic podkreśla jeszcze bardziej ich często absurdalny przebieg, urągający wszelkim normom racjonalnego myślenia i właściwego rozpoznania rzeczywistości. Zdarza się, że granica biegnie przez środek miejscowości, z niezrozumiałych powodów dzieląc rodziny czy ludzi mówiących tym samym językiem”*.

Kim byli ci, których decyzją było podzielenie małego jeziora na polskie i litewskie, czego skutkiem było zmuszenie ludzi do umieszczania pali w jego środku? Kim byli ci, którzy na trójstyku w Bolciach postanowili odgrodzić się jak Rosja w obronie swego obwodu kaliningradzkiego, który się tu zaczyna, budując w szczerym polu cudaczne zasieki? W takich miejscach szczególnie dobrze widać arogancką dowolność tych politycznych postanowień. Zainstalowane tablice informujące o różnych nakazach i zakazach grzmią w trzech językach o trzech suwerennych terytoriach strzeżonych przez trzy granice. Odruchowo wypatruje się jakichkolwiek śladów różnic, a zobaczyć można tylko ignorujące wszelkie ostrzeżenia żabki i motylki, które na oczach zdumionej publiczności zmieniają sobie przynależność państwową. „Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce _–_ kończy swój _Psalm_ Wisława Szymborska. – Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr”.

Gdy więc myślę o tych, którzy kiedyś gdzieś na dalekich salonach politycznych lekką ręką rysowali te linie, by potem zakazywać ich przekraczania – sobie ku zabawie, ludziom na utrapienie – gdy wydali rozporządzenia, by podzielić Dunajewo czy rozczłonkować Bolcie, to przypomina mi się planszowa gra „Wojna i dyplomacja”. Lata temu znalazłam się w schronisku górskim w Dolinie Pięciu Stawów. Gdy weszłam do sieni, w małej przeszklonej salce naprzeciwko drzwi zobaczyłam grupę mężczyzn skupionych wokół stołu, na którym leżała wielka mapa. Pochylali się nad nią lub o czymś sekretnie debatowali po kątach. Każdy z nich był jakimś mocarstwem wyposażonym w armie, floty i uzbrojenie i każdy chciał pokonać przeciwników i uzyskać jak najwięcej terytoriów. Tak dla zabawy. Dzień był deszczowy, nikomu nie chciało się wychodzić ze schroniska. Dla „zabicia czasu” (dobre słowo) panowie budowali sojusze, kupczyli życiem swoich żołnierzy, dowolnie przesuwali granice, wpływając na los swych poddanych. „W grze stajemy na czele wojsk jednego z siedmiu ówczesnych mocarstw – można przeczytać w instrukcji. – Każde z nich dysponuje kilkoma prowincjami oraz pewną, niewielką z początku siłą ofensywną. Chcąc odbić prowincje, potrzebujemy zatem wsparcia z prowincji sąsiednich. Rzadko sami jesteśmy w stanie przełamać opór przeciwnika. Ktoś musi nam pomóc i tu zaczyna się zabawa. Sojusze, zdrady, spiski, kłamstwa, publiczne deklaracje, rozmowy na stronie, wzajemne grzeczności i wbijanie noża w plecy. W tym wszystkim będziemy musieli odnaleźć się, grając w «Wojnę i dyplomację»”. Dlaczego na salonach politycznych miałoby to wyglądać inaczej – podczas wojny czy rokowań pokojowych, gdzie zamaszystymi ruchami kreśli się na mapach przebieg linii granicznych. Polskie słowo „granica” zawiera w sobie inne: „gra”. I naraz w środku pola lub między drzewami pojawia się arbitralnie naznaczony punkt, który odtąd dzieli. A przekroczenie go i postawienie dziecięcej stopy poza zakreśloną linię oznacza przestępstwo.

Ale – gdy przystępowałam do tej pracy – i mnie potrzebna była świadomość, jaką część terytorium mam uczynić bohaterem tej opowieści, co w dalszym ciągu będzie oznaczać tytułowy trójstyk? Idąc więc za przykładem graczy w „Wojnę i dyplomację”, pochyliłam się nad mapą i równie arbitralnie jak oni wyznaczyłam sobie jego obszar. Ostrze cyrkla wbiłam w punkt o nazwie „trójstyk w Bolciach” i zatoczyłam mały krąg, obejmujący na wschód polskie Wiżajny, na zachód popruskie Żytkiejmy, na północ litewski Wisztyniec – trzy miejscowości o trzech różnych rodowodach, choć oddalone od siebie o kilka, kilkanaście kilometrów. Ponieważ moje decyzje nie wymagały podpisywania międzynarodowych umów, często zdarzało mi się poszerzać ten krąg i przekraczać granice, by czynić różne wycieczki w odleglejsze strony. Tak więc z jednej strony wyodrębniłam ten teren oraz go określiłam, a z drugiej ograniczyłam, czyli wyznaczyłam jego granice – inaczej się nie da, inaczej byłby chaos. A uczyniłam to wedle reguł zdobywców – wszędzie tam doszłam podczas swych pieszych wędrówek. Wzorem _Pielgrzyma_ Norwida: „Wy myślicie, że i ja nie Pan,/ Dlatego że dom mój ruchomy/ Z wielbłądziej skóry… Przecież i ja – ziemi tyle mam,/ Ile jej stopa ma pokrywa,/ Dopokąd idę!…”.

Na skrzyżowaniu przestrzeni z czasem

Kilkadziesiąt metrów powyżej gospodarstwa, do którego przyjeżdżałam od lat, są rozstaje dróg stanowiące początek moich wędrówek. Drogi polne odchodzące w cztery świata strony i bardzo, bardzo starodawne. Że aż tak starodawne, umykało dotąd mojej uwagi, ale teraz już wiem, że granica, której fragmentem są te rozstaje, ma sześćset lat (27 września 2022 roku będą mogły strzelać korki od szampana). Te ścieżynki, dwa razy dziennie przekraczane przez gospodarskie krowy, by w oborze dać się wydoić, pamiętają czasy krzyżackie, są fragmentem granicy wyznaczonej na mocy traktatu mełneńskiego między zakonem krzyżackim a Wielkim Księstwem Litewskim. Pozostałe podziały były tu szkicowane przez możnych tego świata na chwilę, zmieniały się albo unieważniały, a ta jedna trwała i zawsze oddziaływała na los tej krainy. Najpierw litewsko-krzyżacka, potem polsko-pruska, rosyjsko-pruska, przez wieki była granicą państw, zaborów, guberni, województw. I wszystko się zmieniało, a ona trwała. I nawet wtedy, gdy zaczęłam tu przyjeżdżać, choć granicą państwową już wtedy od wielu lat nie była, w środku pól dzieliła ciągle jeszcze krajobraz. Po jednej stronie były bezleśne pagórki Suwalszczyzny, zagospodarowane i przemienione na łąki i pola uprawne, po drugiej mroczne Mazury z dużą ilością popegeerowskich nieużytków i z nieodległą, pełną tajemniczych uroczysk Puszczą Romincką. Tu powojenne siedliska pobudowane w miejscu drewnianych chat, tam ceglane „poniemieckie” domy pokryte często rozwalającą się ze starości czerwoną dachówką. Przez lata ta mazurska dzikość mnie odstręczała, budziła uczucie obcości, wolałam suwalską swojskość, przestrzenie, więcej słońca. Powojenna granica województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego, przebiegająca kilkadziesiąt metrów od gospodarstwa, utrwalała ten podział, ale to nie ona była źródłem osobliwego napięcia między tymi dwoma krajobrazami – różnice wyżłobiła wcześniejsza historia. Ta wiejska miedza wiodąca do kilku zaledwie zagród dzieliła niegdyś dwa światy, toczono o nią boje, strzeżono jej, czasem próbowano kwestionować i przesuwać. A ja, nieświadoma tego, maszerowałam przez lata albo w prawo od rozwidlenia dróg, zmierzając przez Leszkiemie, Przesławki, Gromadczyznę do Trójstyku w Bolciach, albo w lewo – na Rakówek i Pobłędzie i ciągle ocierałam się o nią, utrwalałam nawet, wydeptując kolejne ślady. Albo szłam prosto, na Wobały, idąc już do obcego, choć zupełnie takiego samego kraju. Czas mijał, różnice się zacierały, krajobrazy do siebie upodobniały, a ja oswajałam się z każdym skrawkiem tej przestrzeni, ani myśląc o jej historycznych korzeniach. Gdy więc teraz na skrzyżowaniu drogi wiodącej ku Pobłędziu w obecności Saby powzięłam zamiar, by tym korzeniom się przyjrzeć, moja wędrówka, której kres w przestrzeni właśnie nastąpił, przemieniła się w wędrówkę w czasie. Tak jakbym doskonale znany pejzaż rozerwała jak kurtynę, by zajrzeć w „mroki dziejów”, by szukać tam śladów _genesis_, która się tu niegdyś dokonała, gdy z chaosu zaczęła się wyodrębniać i określać w wytyczonych jej granicach moja maleńka arkadia, do której stęskniona pielgrzymowałam przez lata. Na skromnej polnej drodze zaczęłam wpadać w szczeliny czasu. Urządziłam sobie taką moją małą czasoprzestrzeń.

Wyruszając w wędrówkę w przeszłość, zaopatrzyłam się w wiedzę skomponowaną z przekazów oraz analiz historycznych, ze wspomnień, świadectw, dokumentów, ale też z literackich i moich własnych domniemań. I taki „domniemany” szkic pragnę teraz przedstawić. Pomyślany w zgodzie ze słowami patrona tej podróży, autora _Prób_, Michela de Montaigne’a, który w eseju _O potędze wyobraźni_ napisał: „Rozważania są moje własne i wspierają się na racjach rozumu, a nie doświadczenia: każdy może do nich dołączyć własne przykłady, a kto ich nie ma, niech nie wątpi, że jest ich dość po świecie, zważywszy obfitość i różnorodność wszelkich wydarzeń. Jeśli niedobre z nich wyciągam wnioski, niech ktoś inny zrobi to za mnie. Tak też w tym traktowanym przeze mnie studium świadectwa bajeczne, byle tylko możebne, służą mi równie dobrze, jak prawdziwe. Oglądam i czerpię wiedzę, zarówno patrząc na cień, jak i na przedmiot rzeczywisty. W przykładach, które przytaczam z tego, co czytałem, słyszałem, czyniłem albo mówiłem, strzegłem się przeinaczyć cokolwiek, aż do najbliższego i najbardziej błahego szczegółu: świadomie nie sfałszowałem ani litery; nieświadomie, nie wiem”.

* W cytatach zachowano pisownię zgodną z oryginałem.Medytacje na Gulberku

O ile lodowiec i wszystkie wyrzeźbione przez niego wzgórza i doliny były dziełem Bożym dnia drugiego, gdy nastąpiło oddzielenie nieba od ziemi, o tyle lasy, którym potem ustąpił on miejsca, by stworzyły nieprzebraną puszczę, okazały się dziełem dnia trzeciego, gdy „ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków”. Dzień ten miał w różnych miejscach ziemi różną długość. Na Trójstyku trwał wyjątkowo długo. O nim można by powiedzieć to samo, co o całkiem nieodległym stąd swym litewskim miejscu urodzenia napisał Czesław Miłosz w _Rodzinnej Europie_: „W ciągu wielu wieków, kiedy nad Morzem Śródziemnym powstawały i upadały królestwa, a niezliczone generacje przekazywały sobie wyrafinowane rozrywki i grzechy, mój kraj rodzinny był puszczą, odwiedzaną na brzegach tylko przez okręty wikingów. Położony był poza zasięgiem map i należał do baśni”.

Żyli tu na wpół mityczni Jaćwingowie, bałtyjski lud spokrewniony z Litwinami, Łotyszami i Prusami, zamieszkujący w swych siedliskach w głębi nieprzebytych borów. Wśród nich zaś plemię Sudawów, których domniemaną siedzibą był nieodległy od Trójstyku rejon Gór Sudawskich, gdzie znajduje się wzgórze zwane Gulberkiem, będące ściętym stożkiem otoczonym szeroką platformą. Kształt ów wskazuje, że było to grodzisko jaćwieskie lub fortyfikacja. Za tym przemawia też obecność kurhanów będących miejscem pochówków. Miłosz nazwał ten lud „Czerwonoskórymi Europy”. „Dawali oni znać o sobie przez ciągłe zbrojne napady, zjawiając się i wycofując równie nagle do swoich niedostępnych kryjówek. Ich język był niezrozumiały dla otaczających ich Słowian, poziom ich techniki, jeżeli go mierzyć uzbrojeniem, był niższy niż u ich przeciwników – pałka, oszczep i tarcza obszyta skórą walczyły przeciwko kopii i pancerzowi, ale tę niższość nadrabiała szybkość manewru”.

Wielka historia wkroczyła na te tereny za sprawą Krzyżaków. Z woli Konrada Mazowieckiego mieli oni stać się jego zbrojnym ramieniem, by pod hasłem chrystianizacji pogańskich plemion je unicestwić. I tak się stało. „Podbój tych terenów Krzyżacy zakończyli w 1283 roku – pisze Andrzej Jaśkiewicz w _Dziejach Wiżajn_. – Pod tą datą zakonny kronikarz Piotr z Dusburga zapisał, iż odtąd ziemia jaćwieska całkowicie opustoszała”. I na długie lata znów nastała tu „pustka osadnicza”. „Okropne bezludzie – brzmiał z kolei literacki opis tej krainy stworzony przez Henryka Sienkiewicza w _Krzyżakach_ – gdzie znikąd pomocy, znikąd żywności, gdzie nocami koni trzeba było strzec od wilków i niedźwiedzi, w dzień ustępować z drogi stadom żubrów i turów, gdzie straszne odyńce ostrzyły krzywe kły o korzenie sosen i gdzie często, kto nie przedział z kuszy albo nie przebódł dzidą cętkowanych boków jelonka lub warchlaka, ten całymi dniami jeść co nie miał”. Na tym bezludziu kryli się półdzicy osadnicy trudniący się bartnictwem, łowiectwem, zbieractwem czy wypasaniem zwierząt hodowlanych. Wspominał o nich Sienkiewicz, opowiadając o tułaczce swych bohaterów, którzy czasem zbliżali się „ku takim borowym osadom, ale wysypywał się z nich na spotkanie lud dziki, przybrany w skóry na gołym ciele, zbrojny w kiścienie i łuki, a patrzący tak złowrogo spod poskręcanych przez kołtun czupryn, że trzeba było korzystać co duchu z pierwszego zdumienia, w jaki ich wprawiał widok rycerzy, i odjeżdżać jak najspieszniej”.

Z czasem pracowicie wydreptywane przez ludzi ścieżki zamieniały się w wycięte wśród drzew dukty, przesieki, a potem w potężniejsze szlaki komunikacyjne – gościńce, trakty, znane tylko nielicznym, którzy służyli obcym za przewodników. A wszystkie one dzieliły, odgradzały jedną część lasu od drugiej, z wolna pozwalając tworzyć swoiste mapy, których nie sposób skonstruować bez wyznaczania granic. Tu, na Trójstyku, jedna z dróg tak długo była wydreptywana, aż podzieliła wielki bór na dwie puszcze: Przełomską i Merecką. Pamięć tego podziału szumi do dziś w nazwach dwóch wsi, które znalazły się na pograniczu wyznaczonym drogą wiodącą i teraz wzdłuż brzegu jeziora Hańcza: Przełomka i Mierkinie.

Zrazu obcy zapuszczali się w te ostępy z rzadka, ale potem rosnące w siłę trzy nacje zaczęły sobie uzurpować prawo do tej krainy. Ziemie pojaćwieskie stały się wtedy po raz pierwszy „politycznym trójstykiem”: krzyżacko-litewsko-mazowieckim. Najpierw Krzyżacy zaczęli anektować te ziemie, by nie skusiły tych z Mazowsza, potem do rywalizacji przyłączyło się Wielkie Księstwo Litewskie. Zrobiło się niebezpiecznie, raz dlatego, że w tych ostępach można było raptem natrafić na rycerzy wrogich wojsk, a dwa – spotkać bandytów i łotrów czyhających na łupy. „Warchołowie pograniczni, tak poddani księcia, jak i Zakonu – opowiada Sienkiewicz w _Krzyżakach_ – czynili wzajemne na się napady, latem, nie zimą, gdy śniegi zdradzały ich ślady. Napadali też zwykle kupców albo dopuszczali się grabieży po wioskach, chwytając ludzi i zagarniając ich stada”. Pogranicza, jako tereny nieskodyfikowane, nieprzynależne, były idealnym terenem do bezkarnego bogacenia się. „Za graniczną swawolę mistrz nasz nie może odpowiadać, bo ile jest królestw na świecie, wszędy na granicach niespokojne duchy swawolą” – wyjaśniał w _Krzyżakach_ pewien dostojnik zakonny.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: