Tron Upadłych - ebook
Tron Upadłych - ebook
Grzesznik. Złoczyńca. Nikczemnik.
Książę Zazdrości ma wiele przydomków. Nigdy nie był święty, ale gdy otrzymał zaproszenie do tajemniczej, śmiertelnie niebezpiecznej gry, postanowił ją wygrać. Zagadki, przeklęte przedmioty, inni gracze – nic nie stanie mu na drodze do celu. Zazdrość jest zdeterminowany, bo stawką jest nie tylko potężny artefakt. Stawką jest wszystko…
Utalentowana. Urocza. Oszustka.
Panna Camilla Antonius dostała bolesną lekcję, gdy jej jeden błąd stał się narzędziem szantażu w rękach lorda Philipa Atticusa Vexleya. Ten pozbawiony honoru i skrupułów człowiek wykorzystuje niezwykłe zdolności malarskie i fałszerskie Camilli do własnych celów. Kobieta zrobi wszystko, by ocalić swoją reputację. Nawet jeżeli oznacza to podpisanie diabelskiej umowy z Księciem Zazdrości.
Razem wyruszają w niebezpieczną wyprawę na Zmienne Wyspy... Trafią na demoniczne dwory, do królestwa wampirów czy Krainy Faerie. Jednocześnie będą musieli strzec się najgroźniejszej z pułapek – miłości.
Siedem Kręgów jeszcze nigdy nie było tak gorące jak wtedy, gdy Książę Zazdrości poznał tę jedyną. Jednak rozpoczęła się ostateczna rozgrywka, a stawką jest jego dwór.
Czy Zazdrość zdoła zapanować nad grą i swoim sercem? A może straci wszystko?
Jennifer L. Armentrout, autorka bestsellerowych powieści fantasy
Kerri Maniscalco dorastała w nawiedzonym domu w okolicy Nowego Jorku, gdzie zaczęła się jej fascynacja gotyckimi sceneriami. W wolnym czasie czyta wszystko, co tylko wpadnie jej w ręce, przygotowuje rozmaite potrawy z rodziną i przyjaciółmi i pije zdecydowanie za dużo herbaty, omawiając z kotami niuanse życia. Jest autorką bestsellerowych serii „Stalking Jack the Ripper” i „Królestwo Nikczemnych”. „Tron Upadłych” to jej debiutancka powieść dla dorosłych.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-691-6 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_W tej pełnej podstępów krainie całkiem niedawno została złamana klątwa, co uwolniło nieprzyzwoicie przystojnego księcia – jednak ani Camilla, ani nikt inny w Green nie są tego świadomi._
_W przeciwieństwie do baśni, książę, który ma przyjść po Camillę, bynajmniej nie jest jak z bajki. Ale – jak to bywa w opowieściach o czarnych charakterach – jeśli Camilla nie zachowa ostrożności, ten mroczny książę może zdobyć jej serce._
_Chyba że uda jej się dokonać niemożliwego i wcześniej skraść jego nikczemne serce..._Prolog
Dwór Zazdrości
_Kilka dziesięcioleci wcześniej_
– Przeklęty elfi sukinsyn.
Książę Zazdrości wpatrywał się w szmaragdowe pióro, które właśnie wypadło z trzymanego przez niego w ręku rozwiniętego pergaminu. Nagle zapiekła go okolica między łopatkami, potrzeba przywołania skrzydeł była wręcz bolesna.
Dupek z pewnością wiedział, jak najboleśniej dokuczyć Zazdrości.
Zaklęcie wytatuowane na piórze rozbłysło zachęcająco.
Bądź gotów.
L.
Odetchnął dla uspokojenia i podniósł wzrok, szukając swojego odbicia w pozłacanym zwierciadle po drugiej stronie pomieszczenia. Wpatrzył się w siebie wzrokiem kogoś, kto docenia sztukę, w tym subtelną sztukę oszustwa.
Z pozoru jego twarz robiła wrażenie opanowanej, wręcz znudzonej. Obraz królewskiej gnuśności. Niemal idealnie czarne włosy były starannie uczesane, a na aroganckiej twarzy malował się ten niepokojący uśmieszek, który bez trudu przyciągał kochanki do jego alkierza.
Było to kolejne śliczne oszustwo.
Wewnątrz wypełniała go złość, płonęła tak jasno, że jego brat Gniew, król demonów, zapewne wyczuje poruszenie i prędzej czy później przyjdzie węszyć.
Zazdrość przez lata stał się mistrzem udawania – było to konieczne, by ocalić jego dwór.
Wiedział, co widzieli inni, kiedy na niego patrzyli: stworzoną przez niego maskę przystojnego, niefrasobliwego księcia, który lubi gierki i zagadki. Rozumiał, że dobry styl i rozbrajające dołeczki, które z rzadka ukazywał, to kolejna broń w jego arsenale. Sprytny sposób, by schować niebezpiecznego demona, kryjącego się pod starannie wyrzeźbioną fasadą bezwzględnego księcia, który już dawno utracił resztki moralności, dążąc do osiągnięcia celów.
Zazdrość podniósł pióro i niemal z szacunkiem przesuwał kciukiem po szmaragdowych promieniach, aż to uczucie ustąpiło przed czymś mroczniejszym.
Pióro stanowiło przypomnienie czasów, kiedy nie był jeszcze tak twardy, zaś sama wiadomość niosła ostrzeżenie, że zaczyna się nowa gra.
„Bądź gotów”. To przynajmniej było wyzwanie, któremu Zazdrość zamierzał sprostać. Od ponad pół wieku czekał na rozpoczęcie tej gry i patrzył, jak z każdym rokiem jego dwór osuwa się coraz bardziej ku ruinie. Ponieważ Zazdrość był miękki i popełnił ten jeden błąd, skazał wszystkich.
To była tajemnica, która nie pozostanie długo ukryta przed jego braćmi, zwłaszcza jeżeli sytuacja będzie się rozwijała jak wcześniej.
Oznaki dawało się dostrzec, jeśli tylko komuś chciało się przyjrzeć. Było to wyraźnie widoczne w tym, w jaki sposób dworzanie Zazdrości pokazywali po sobie problemy ze skupieniem, w tych nieustannych półsekundowych przerwach w rozmowie. Jakby nie potrafili sobie przypomnieć, gdzie są i z kim rozmawiają.
Jak na razie trwało to jedynie przez uderzenie serca, ale miało się pogorszyć. Czas o to zadba.
Zazdrość wiedział, że elfi sukinsyn będzie przeciągał grę, będzie czekał aż do ostatniej chwili z jej rozpoczęciem, by jak najbardziej osłabić Zazdrość. A on, podobnie jak wszyscy jego bracia, czerpał moc z zachęcania do swojego grzechu. Zagrożony dwór nie wzbudzał niczyjej zazdrości.
Upadek jego dworu wywołałby chaos w krainie i dał innym – jak ten przebiegły mistrz gry – szansę, by spróbować do niej przeniknąć.
Gdyby bracia Zazdrości wiedzieli, jak poważna jest sytuacja... Cóż, upewni się, że nigdy się nie dowiedzą. Niech myślą, że to kolejna niepoważna gra, a nim kieruje wyłącznie potrzeba zwycięstwa, by wzbudzać zazdrość i skłaniać do swojego grzechu.
Po wszystkich jego starannych zabiegach nie będą się po nim spodziewali niczego innego.
Zazdrość po raz ostatni przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze, sprawdzając, czy nie widać żadnych pęknięć, czy żadna sugestia jego prawdziwych uczuć nie przenika przez ulubioną maskę, a później schował pióro do kamizelki i zmiął wiadomość w pięści.
Kiedy nadejdzie czas, Zazdrość zagra w tę grę. Odzyska, co należało do niego, przywróci blask własnemu dworowi i nigdy więcej nie pozwoli, by fascynacja śmiertelnikami zagroziła jego kręgowi.
Zazdrość wrzucił pergamin do kominka i patrzył, jak płomienie pochłaniają list od tego przeklętego dupka. Przysięgał przy tym, że pewnego dnia zobaczy, jak mistrz gry również obraca się w popiół.
Podobnie jak ogień w jego prywatnym gabinecie, Zazdrość wewnątrz płonął.
_Kilka dziesięcioleci później_
– Ej! Masz ochotę dosiąść słynnego jednookiego potwora, którego namalowano na suficie mojej sypialni, kochanie?
Kiedy pan Nilar Rhanes zataczał się po podwyższeniu w stronę tronu, szydząc ze słynnych dzieł sztuki wypełniających alkierz Księcia Zazdrości, nagle niejasno uświadomił sobie, że coś – poza oczywistą zdradą, którą popełniał – jest z nim bardzo nie w porządku.
A jednak, choć Rhanes mocno się starał, nie przejął się tym wystarczająco, by przerwać niestosowne wybryki.
– Ktoś chce zobaczyć, czy życie naprawdę naśladuje sztukę?
Wskazał palcem krągłą brunetkę, która stała najbliżej.
Za nic nie umiał sobie przypomnieć jej imienia, co również uderzyło go jako dość dziwne. W głębi duszy czuł, że zna ją od lat i nigdy nie gapił się na nią jak jakiś degenerat z Dworu Nieczystości, jednego z pozostałych dworów.
Wszelkie odczucie dziwaczności szybko zniknęło.
– Ty, tam! – krzyknął grzmiącym głosem.
Unosząc wysoko kolana, tańczył przed błyszczącym tronem jak błazen, miał przy tym wrażenie, jakby jego nogi poruszały się samodzielnie.
– Usiądź mi na kolanach, śliczności. Mam dla ciebie wielki dar.
Rhanes chwycił swój obwisły członek, co wywołało nerwowe chichoty dam.
– Będziesz trupem, jeśli Jego Wysokość cię tu znajdzie! – zawołał do niego pan... nieważne.
Rhanes potrząsnął głową, usiłując pozbyć się chaosu. Musiał wypić znacznie więcej wina z gron demonów, niż sobie przypominał. Nawet w młodości nigdy nie upił się aż tak bardzo, by nie pamiętać, jak się nazywają jego przyjaciele.
_Bo są przyjaciółmi, prawda?_
Spojrzał na częściowo znajome twarze zebranych panów i dam – pijana grupka licząca dwanaście osób – trzynaście, jeśli doliczyć jego samego. Poza Rhanesem w czerwieni wszyscy inni mieli ciemnozielone stroje. Kolory i liczba wydawały mu się jednocześnie znaczące i trochę złowrogie, kiedy się zorientował, że dochodzi dwunasta.
Północ.
W jego myślach pojawiły się przebłyski wcześniejszych wydarzeń. Był niemal przekonany, że nie zaczął tego wieczora w czerwonym ubraniu – to nie był jeden z kolorów Dworu Zazdrości.
Słyszał dudnienie własnego pulsu, kiedy spośród mgły wyłoniły się słowa.
„Same lilie cli”. Fraza brzmiała dziwacznie. Nie umiał sobie przypomnieć, czy słyszał ją wcześniej, ale przecież musiał.
Wszystko w jego głowie było pomieszane i niewłaściwe. Z wyjątkiem...
Coś działo się z ich dworem. Coś, o czym rozmawiali jedynie szeptem, w cieniu, a później zapominali... Ale czegoś brakowało. Czegoś kluczowego.
Rhanes niemal od razu zignorował niepokój, zmuszony do podtrzymywania farsy, jakby był marionetką, za której sznurki pociąga jakaś niewidzialna siła.
– Chodź tutaj, ty kokietko. – Rhanes poruszył biodrami, udając, że przechyla chichoczącą brunetkę do przodu. – Zapomnijmy o alkierzu, niech wszyscy będą zazdrośni, kiedy obciągniesz mi tu i teraz!
– Ona nie obciągnie czegoś, czego nie uda jej się znaleźć, czyż nie? – zaszydził ktoś z zebranych.
Rhanes zmrużył oczy, niepewny, czy ta mgiełka była prawdziwa, czy tylko ją sobie wyobraził. Przez tłum przecisnął się wysoki jasnowłosy mężczyzna o uśmiechu ostrym jak brzytwa.
W końcu go rozpoznał. Alexei. Zastępca księcia.
Jeśli wampir tu był, to Jego Wysokość pewnie przebywał w pobliżu...
Rhanes poczuł nagłe ukłucie paniki, zanim jego uwagę przyciągnęło niespodziewane bicie dzwonów na wieży kościelnej. Nadeszła godzina duchów.
Głosy, całe setki, zaczęły szeptać, kiedy każdy krok długiej wskazówki coraz bardziej przybliżał rozpoczęcie godziny.
_Czy to wspomnienia? Czy w końcu się oczyszczają?_
Dlaczego pomyślał o czymś tak absurdalnym? Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz napił się z kielicha. Może doprowadziłoby to do końca. Czymkolwiek było to.
Rhanes zasłonił uszy i coraz mocniej zaciskał powieki, w miarę jak kakofonia narastała.
Głosy połączyły się i rozległa się ta sama dziwna fraza, głośno i wyraźnie.
„Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie cli”.
– Zamknijcie się! – wrzasnął, na co reakcją były kolejne szydercze okrzyki.
Rhanes ostrożnie uniósł powiekę. Cholera jasna. Był pijany jak grzech. Nikt inny się nie odzywał.
Zatoczył się w stronę tronu, gotów zaryzykować rozzłoszczenie księcia, byle tylko pomieszczenie przestało wirować. Potrzebował jednej chwili bez ruchu, jednego uderzenia serca, by odetchnąć, by pomyśleć. Gdyby tylko udało mu się przypomnieć...
W chwili, gdy usiadł, wszystko zatrzymało się gwałtownie.
Wszyscy panowie i wszystkie damy osunęli się jak przewrócone pionki na podłogę z wzorem szachownicy.
Gra. O to musiało chodzić. Książę z pewnością wiedział. A Alexei odnajdzie księcia.
Rhanes zesztywniał, rozglądając się za wampirem, ale nigdzie go nie widział.
– Co do...
Dzwony ucichły. W końcu nadeszła północ.
Nagle wokół tronu wzniósł się dym, otaczając go i zmuszając Rhanesa, by uniósł rękaw do nosa. Oczy go piekły. Rozglądając się za źródłem dymu, zobaczył swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie sali i jego usta otworzyły się w przerażeniu.
Połowa tronu była nietknięta, a drugą, tę, na której siedział, przykuty teraz magią, spowijały płomienie.
To on płonął.
Unosząca się mgła zniknęła i do Rhanesa nagle i boleśnie dotarła rzeczywistość. Zaczął krzyczeć, kiedy bardzo realne płomienie batożyły go jak sadystyczny kochanek, topiąc jego ciało.
Chciał się uratować, uciec przed zabójczym ogniem, ale z jakiegoś powodu mógł jedynie krzyczeć:
– SAME LILIE CLI!
Kiedy powoli opadała na niego błogosławiona ciemność nieświadomości, Rhanes mógłby przysiąc, że książę w końcu wyłonił się z cieni, a jego szmaragdowe oczy błyszczały.
W jego wnętrzu zatliła się niewielka iskra nadziei. Książę jest silniejszy, stawi opór szaleństwu, zanim wszyscy będą zgubieni. Musi to zrobić.
– Same lilie cli – jęknął Rhanes.
„Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie. Cli”.
Książę stał nad nim i jedynie rozglądał się dookoła, jakby chciał zapamiętać tę scenę.
Kiedy od śmierci dzieliło go kilka sekund, Rhanes w końcu zebrał resztki siły woli.
– Co... to... znaczy?
– To znaczy, że gra w końcu się zaczęła.
Na twarzy księcia mignęła złość, zanim wyszedł z sali.
Wkrótce Rhanes został sam. A może nie...
Zamknął oczy, jego umysł wypełniała ciemność. Bezruch.
Może Książę Zazdrości wcale tam nie przyszedł i może on sam nie płonął na Przeklętym Tronie.Zasady zachowania
1. Żadne magiczne środki perswazji nie będą wykorzystywane do wywierania wpływu na niebędące graczami osoby, które są bezpośrednio powiązane ze wskazówkami.
2. Każdy gracz ma trzy szanse na przejście do kolejnej wskazówki. Porażka po trzeciej próbie oznacza dyskwalifikację.
3. Kara za dyskwalifikację zostanie ustalona przez mistrza gry i może, choć nie musi, oznaczać śmierć.
4. Nagroda zostanie dopasowana do zwycięzcy. Każdy gra o jakąś stawkę.
5. Gracze zostali osobiście wybrani przez mistrza gry.
_Wyrażając zgodę na udział w Grze, poddajecie się jej woli do czasu, aż zostanie ogłoszony zwycięzca._
_Oznaczcie linię poniżej kroplą krwi, by aktywować zaklęcie wiążące._
_Po aktywowaniu Gra będzie śledzić wasze postępy i składać raporty bezpośrednio Królowi Chaosu._
_Powodzenia._
Rozdział 1
Panna Camilla Antonius nie miała zbytniej cierpliwości do głupców, nawet przystojnych.
A lord Philip Atticus Vexley – z tymi swoimi złocistymi włosami, opaloną skórą i szelmowskim uśmieszkiem – był doskonałym przykładem posiadacza obu tych cech. Szczególnie jeśli sądził, że ona stworzy dla niego kolejny falsyfikat.
Kiedy zaś wkroczył do galerii w chwili, gdy słońce właśnie zachodziło – w starannie wypastowanych butach do konnej jazdy, bordowym fraku i dopasowanych beżowych spodniach – Camilla wiedziała, że taki właśnie jest powód jego przybycia.
Zbliżała się godzina zamknięcia, a Camilla nie była zachwycona tajemniczym błyskiem w oczach Vexleya – nie byli przyjaciółmi ani powiernikami. Ani też kochankami. Właściwie, gdyby się dowiedziała, że już nigdy więcej go nie zobaczy, urządziłaby wieczorek godny królowej, by to uczcić.
– Pracuje pani nad czymś interesującym, panno Antonius?
– Zwykły pejzaż, lordzie Vexley.
Nie była to prawda, ale Vexley nie zasługiwał na to, by ją poznać. Camilla traktowała swoją sztukę bardzo osobiście, czerpała z ostrzeżeń matki, opowieści ojca i własnej samotności, co pozwalało jej postrzegać świat takim, jakim był.
Jej dzieła często odsłaniały jej duszę i nie chciała się tym dzielić z byle kim.
Całe szczęście sztalugi były odwrócone tyłem do wejścia i Vexley musiałby je obejść, żeby zobaczyć obraz. Rzadko wkładał aż tyle wysiłku w cokolwiek poza swoją skandaliczną reputacją.
Camilla odepchnęła stołek od sztalug, szybko porzuciła obraz i przeszła do starego dębowego biurka, które służyło jednocześnie jako kasa i cudowna bariera, pozwalająca utrzymać irytującego lorda z dala.
– Czy mogę panu w czymś pomóc, czy tego wieczora po prostu podziwia pan sztukę?
Przeniósł wzrok na jej poplamiony farbą fartuch. Nie zdjęła go po przybyciu lorda, a delikatne zaciśnięcie jego warg sugerowało, że wolałby, by to zrobiła.
– Nie udawaj wstydliwej, kochanie. Wiesz, po co przyszedłem.
– Jak to wcześniej ustaliliśmy, milordzie, dług został spłacony. Zdobyłam nawet dla pana kamień pamięci. Wystarczy, że napełni go pan tym określonym wspomnieniem.
Tak w każdym razie usłyszała od sprzedawcy na mrocznym rynku, od którego kupiła rzekomo magiczny kamień. Nie poczuła dreszczu magii, co jednak nie było niczym zaskakującym, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Mimo to Vexley nie zamierzał przyjąć kamienia.
Posłał Camilli skonsternowane spojrzenie, jakby fakt, że odmówiła mu czegoś, czego chciał, był bardziej oburzający niż istnienie magicznego kamienia zdolnego wchłonąć dowolne wspomnienie, którym lord postanowi go obdarzyć.
Lord Vexley nie był do końca dandysem, ale z całą pewnością pieniądze wydawał w taki właśnie sposób, jakby nim był. Jako pierworodny syn wicehrabiego przez całe trzydzieści lat zepsutego życia dogadzał sobie wyłącznie najlepszymi rzeczami.
Cztery lata wcześniej, po dość skandalicznym incydencie w teatrze, który dotyczył nie jednej, lecz dwóch aktorek teatralnych i bardzo publicznego okazywania sobie uczuć w czasie – jak to nazwano – „antraktu niesławy”, ojciec wydziedziczył go i uznał jego młodszego brata za spadkobiercę. Było to śmiałe posunięcie, które powinno wstrząsnąć całą elitą Waverly Green.
Ku zaskoczeniu rodziny, wybryki Vexleya nie przyniosły mu jednak hańby. A jeśli już, to stał się swego rodzaju legendarnym łotrem w okolicach Green.
Społeczeństwo wychwalało moralność ponad wszystko, szczególnie jeśli chodziło o kobiety. Tyle że cnoty nigdy nie były tak atrakcyjne jak grzech. Nie dało się o nich plotkować przy herbatce i niezależnie od tego, za jak pruderyjną uważała się socjeta, wszyscy kochali skandale, a im bardziej nieobyczajne, tym lepiej. Nic w Waverly Green nie zapewniało tak wspaniałej rozrywki, jak przyglądanie się, kiedy ktoś inny się stacza.
Felietoniści pism satyrycznych często deptali teraz po piętach Vexleyowi, desperacko walcząc o to, kto jako pierwszy doniesie o kolejnym skandalu z jego udziałem. Wszyscy wiedzieli, że został wydziedziczony, więc źródło jego dochodów pozostawało tajemnicą, którą większość miasta pragnęła rozwikłać.
Vexley zbywał to śmiechem, utrzymując, że jest błyskotliwym hazardzistą oraz poczynił korzystne inwestycje, ale ludzie wciąż szeptali między sobą bardziej złowrogie opowieści na temat jego rosnącego majątku.
Według niektórych dobił targu z diabłem, a inni szeptali, że zawarł umowę z elfami. Jedynie Camilla znała całą prawdę.
Ze względu na to, co nazwała Wielkim Błędem, to ona nieświadomie finansowała jego ekstrawagancki styl życia i ryzykowała, że zostanie przyłapana przez prasę.
Ostatni obraz, który Camilla dla niego stworzyła i sprzedała, prawie został zdemaskowany jako falsyfikat i gdyby kolekcjoner nie wypił zbyt wielu kieliszków czerwonego wina, a później nie odlał się na bezcenną rzeźbę przed całą dużą grupą składającą się z panów, dam i nawet księcia, co wywołało niejakie zamieszanie, bo księżna zemdlała prosto w kałużę, reputacja Camilli zostałaby zrujnowana.
Skandal na taką skalę pozbawiłby ją wywalczonej ciężką pracą pozycji jako najpopularniejszej marszandki w Waverly Green. A samolubny drań, który stał przed nią – z tym swoim przeklętym czarującym uśmiechem i w starannie wyprasowanym fraku – wiedział o tym i nic go to nie obchodziło.
– Naprawdę, Camillo, kochanie...
– Panno Antonius – poprawiła go oschle.
Uśmiech Camilli był wymuszony. Mocno zaciskała dłoń na pędzlu.
Vexley – albo Przeklęty Vex, jak nazywała go w głowie – szantażował ją, wykorzystując ten jeden koszmarny błąd, który popełniła przed wiekami, lecz – kiedy dobiła z nim targu, by zapewnić sobie jego milczenie – miał przenieść wspomnienie do rzadkiego magicznego kamienia po tym, jak stworzy dla niego trzy falsyfikaty.
Problem z łotrami i szubrawcami jest taki, że nie mają ani odrobiny honoru.
Niebawem będzie już szósty falsyfikat i Camilla uznała, że to się musi skończyć.
Niezależnie od tego, jak bardzo była utalentowana, gdyby ktokolwiek się dowiedział, co zrobiła, pomijając już możliwość aresztowania i szubienicy, nie sprzedałaby nigdy więcej żadnego obrazu w Waverly Green. Ani w żadnym z miasteczek i wiosek w królestwie Ironwood, skoro o tym mowa. Choć rzadko opuszczała Waverly Green.
Królestwo Ironwood było niewielką wyspą, którą w ciągu kilku dni dało się przemierzyć powozem, ale wszystko, co Camilla znała, znajdowało się w jej mieście i wiejskiej posiadłości, dwie godziny drogi na północ od niego. Gdyby została zmuszona do opuszczenia Waverly Green, wszelkie jej nadzieje i marzenia związane z rozwojem galerii i podtrzymaniem pamięci o ojcu zostałyby zniweczone.
Skandale sprawiały, że mężczyźni tacy jak Vexley rozkwitali i pisano o nich w artykułach satyrycznych, ale kobiety – zwłaszcza z jej pozycją – nie miały takiej swobody. Camilla stąpała po kruchym lodzie: z jednej strony dzieła sztuki często prezentowała w skandalizujący sposób, z drugiej nie mogła sobie pozwolić, by to ona stała się obiektem bacznej obserwacji.
Osobiste doświadczenia z najsłynniejszym obrazem ojca wcześnie nauczyły Camillę, że socjeta kocha odrobinę dramatu i dobre widowisko – o czym świadczyła coraz większa popularność pism satyrycznych i karykatur.
Całe szczęście jak na razie socjeta nie przestawała mówić o jej wyjątkowych wystawach. Pomijając dopuszczenie się aktu brutalnej przemocy wobec Vexleya, Camilla była gotowa zrobić niemal wszystko, by utrzymać swoją galerię i swoje imię jak najdalej od zajadłych plotkarek, które uwielbiały niszczyć innych dla odrobiny salonowej rozrywki.
Często czytała pisma plotkarskie, by przypomnieć sobie, o jaką stawkę toczy się gra, i by służyły jako ciągłe ostrzeżenie, jak ostrożnie musi działać, aby jednocześnie zachować nieskazitelną reputację w społeczeństwie i zyskać szacunek jako właścicielka galerii. Ludzie tolerowali przejęcie przez nią galerii ojca, bo kochali Pierre’a i jego niekonwencjonalną naturę. Wiedziała jednak, że plotkarze czekają jak sępy, licząc na to, że uda im się ją dopaść i się najeść.
W głębi duszy Camilla miała nadzieję, że pewnego dnia to jej własne obrazy będą przyciągać gości do galerii, a nigdy do tego nie dojdzie, jeśli jej reputacja zostanie w jakikolwiek sposób zszargana.
Wyjrzała szybko przez okno i z ulgą stwierdziła, że na zewnątrz nie kryją się żadni pismacy, czekający, by donieść o obecnym miejscu pobytu Vexleya. Umiała sobie wyobrazić te niepochlebne nagłówki, gdyby odkryli, że Anioł Sztuki i Diabelski Dewiant przebywają sam na sam.
– Nie mogę już panu pomóc z tą drugą kwestią – powiedziała cicho Camilla. – Gdyby chciał pan zamówić jakieś dzieło – dodała, zanim Vexley zdążył znów podjąć żałosną próbę zauroczenia jej – z radością...
– „Nie mogę” i „nie chcę” to dwie zupełnie różne rzeczy, panno Antonius.
Zagotowała się, słysząc arogancki, lekceważący ton jego głosu. Jakby nie była świadoma różnicy między tymi dwiema rzeczami, a on właśnie podzielił się z nią wstrząsającą informacją.
Vexley przesunął lodowatym spojrzeniem niebieskich oczu po jej twarzy, pozwalając sobie podziwiać jej wargi dłużej, niż wypada. Następnie przeniósł uwagę na jej srebrne loki, lekko zadarty nos i naturalnie złocistą skórę.
Jednak to srebrne oczy Camilli zawsze przyciągały zalotników i w tej chwili wydawało się, że urzekły lorda Vexleya.
Słyszała pogłoski, że to jego kuszące spojrzenie spod na wpół opuszczonych powiek skutecznie uwiodło kilka wdów, a nawet pewne kobiety, którym nie brakło mężów.
Lord Philip Vexley był zatwardziałym rozpustnikiem, a wedle pogłosek te sprawiające kłopoty usta stawały się całkiem ujmujące, kiedy ktoś znalazł się w jego jedwabnej pościeli. Nie odwiedził jednak sypialni Camilli, a ona nie zamierzała go do niej zaprosić.
Jak odkryła, szantaż tłumi wszelką namiętność.
– Popraw mnie, jeśli się mylę – powiedział, przeciągając samogłoski i ignorując parę, która z niemal całkowitą pewnością wychodziła jej uszami za każdym razem, kiedy przybierał ten protekcjonalny ton. – Nie jesteś w sytuacji, w której możesz odmówić wykonania pracy, nieprawdaż? Nie, póki mam informacje na temat tego jednego słynnego obrazu, który mi sprzedałaś. Pamiętasz go, prawda? Wciąż go mam.
– Vexley – ostrzegła go Camilla, rozglądając się po cichym pomieszczeniu.
Nie pojawił się żaden pismak, a ponieważ był środek tygodnia i zbliżała się godzina zamknięcia, na całe szczęście galeria była pusta. Ze względu na ograniczone fundusze tego ranka musiała zwolnić asystentkę, co złamało jej serce. A teraz okazało się to jeszcze gorszą decyzją, bo ten oportunistyczny łotr zbliżył się do niej.
– W rzeczy samej, to tak doskonały obraz, że musiałem go ukryć. – Oparł się biodrem o biurko, jakby się nachylał, by wyjawić tajemnicę. – By nikt nie spróbował mi go ukraść.
Słynny obraz był falsyfikatem, pierwszym i ostatnim, który stworzyła z własnej woli. Dwa lata wcześniej – i niemal dokładnie osiem lat po tym, jak matka Camilli ich porzuciła – jej ojciec nagle zachorował na tajemniczą przypadłość i nie mógł już pracować.
Camilla opróżniła ich skarbiec, rozpaczliwie próbując uratować ojca, i zrobiłaby to ponownie. Wezwała kilku medyków do ich domu, udała się też na zakazany mroczny rynek w poszukiwaniu eliksiru magicznego, bo była przekonana, że choroba nie pochodzi z tego świata.
Żadna z prób walki ze śmiercią się nie powiodła.
Ogromnie cierpiała po zniknięciu matki pewnego słonecznego ranka tej samej wiosny, kiedy Camilla osiągnęła wiek dorosły, ale dopiero śmierć ojca naprawdę złamała jej serce.
Pierre był nieustraszony, jako artysta dzielił się z odbiorcami całą duszą, a jako ojciec wychowywał Camillę, opowiadając jej swoje ulubione historie o magii i przygodach, o mrocznych krainach daleko poza granicami królestwa Ironwood. Camilla wciąż się obawiała, że nie dorasta do tego, czego ją nauczył.
Po jego śmierci namalowała falsyfikat, żeby zgromadzić pieniądze. Nienawidziła nieuczciwości, rozważała inne wyjścia, ale ich dom w mieście i galeria miały zostać zabrane przez poborców należności – nawet po tym, jak zastawiła wszystkie swoje klejnoty i srebra i wynajęła rodzinną wiejską posiadłość za kwotę, która ledwie wystarczała na wynagrodzenie dla służby i ogrodnika. Camilli nie pozostało już nic do sprzedania. Poza jej sztuką lub ciałem.
Albo tą jedną rzeczą, której nie miała serca zastawić. I ten sentyment miał ją później nawiedzać. Na wiele sposobów.
Jakimś cudem, choć nie powinno jej to zaskoczyć, Vexley był jednocześnie dość sprytny i wystarczająco trzeźwy, by dostrzec minimalną różnicę między falsyfikatem a prawdziwym obrazem. Zamiast jednak wpaść w furię, ponieważ próbowała go oszukać, natychmiast wymyślił plan, by czerpać zyski z jej talentu. Teraz też nie prosił o uczciwą pracę.
I nie zamierzał zapłacić za jej usługi.
Camilla stłumiła pokusę, by wbić mu kolano w krocze, i znów uśmiechnęła się sztucznie.
– Tak szlachetnie urodzony dżentelmen umie dotrzymywać słowa, sir. Mieliśmy umowę, a ja spłaciłam ją z naddatkiem. Mam przynieść kamień pamięci?
Vexley odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, całkiem szczerze, a jednocześnie z tego właśnie powodu drażniąco. Uznał ją za zabawną. Cudownie.
– Kochanie, a gdybym zaproponował małżeństwo? Czy byłabyś wtedy bardziej skłonna zaspokoić pragnienia swojego męża? Z pewnością chciałabyś dopilnować, byśmy mogli żyć spokojnie, mieć dach nad głową i pyszności na stole.
Teraz to Camilla się roześmiała. Małżeństwo. Z Przeklętym Vexem. Oznaczałoby życie służącej, ciągłe kłamstwa i oszustwa. Nie wspominając już o gromadce kochanek, których wcale by nie ukrywał, i całej socjecie uważającej ją za idiotkę.
Spojrzał na nią z namysłem i uniesionymi brwiami, a wtedy uświadomiła sobie, że nie żartował.
Camilla odchrząknęła, próbując znaleźć jak najbardziej dyplomatyczną odpowiedź, by złagodzić cios. Uprzywilejowani mężczyźni z ich świata nie przyjmowali dobrze sytuacji, kiedy odmawiano im spełnienia kaprysów i fantazji, a choć mogła czuć odrazę do Vexleya, musiała pozostać w jego łaskach do czasu, aż pozbędzie się on tego przeklętego wspomnienia i uwolni ją.
– Niestety, nie szukam męża, milordzie. Galeria bardzo mnie zajmuje i...
– Mogłabyś nadal prowadzić galerię, kochanie. Połączenie twojego talentu i moich kontaktów pozwoliłoby nam zarabiać rocznie więcej niż korona.
– Prawie zostaliśmy odkryci! – syknęła. – Nie będzie żadnych pieniędzy, jeśli zostaniemy powieszeni.
– Za bardzo się przejmujesz. – Vexley zbył ten najważniejszy szczegół machnięciem ręki, jakby był całkowicie bez znaczenia. – I nie będzie więcej takich niepokojów. Nie wiedziałem, że Harrington już ma ten obraz. Łatwo go przekonałem, że jego oryginał to oszustwo, a oryginał ma Walters, czyż nie? Oddał mi go, dokładnie tak, jak się spodziewałem. A poza tym naprawdę wierzysz, że ktokolwiek wątpiłby w moją żonę? Gdyby tak się stało, musielibyśmy jedynie dodać do twojej garderoby kilka sukien z głębszymi dekoltami, a wtedy przestaliby się przejmować, co mówisz i co sprzedajesz. Zapewniam cię, że ich uwagę zajmowałoby coś zupełnie innego. Twoja pierś jest całkiem imponująca, jak na kogoś o twojej sylwetce. Z pewnością możemy to wykorzystać na naszą korzyść.
– Ja...
Camilla nie wiedziała, co powiedzieć. Vexley robił wrażenie całkowicie przekonanego, że byłaby zadowolona, gdyby w celu realizacji takiego planu jej umysł został zignorowany na rzecz wystawiania jej ciała na widok publiczny.
A ona wcale nie chciała być częścią tego planu.
Gdyby upierał się przy małżeństwie, byłby to prawdziwy problem.
W rzeczy samej, ponieważ byli sami, a on coraz bardziej naruszał jej przestrzeń osobistą, już teraz niebezpiecznie zbliżali się do wywołania skandalu.
Camilla właściwie nie należała do klasy średniej, nawet jeśli prowadziła interesy. Jej ojciec, choć ekscentryczny, pochodził z arystokratycznego rodu. Wydała niemal cały spadek na próby uratowania ojca, więc obecnie jej zarobki były niezbędne, by mogła utrzymać dom i służbę. Ojciec miał w zwyczaju powtarzać, że jest dumny z opieki nad pokoleniami służby. Nie chciała jej zawieść poprzez zmuszenie kogokolwiek do odejścia.
Wystarczyłoby, by Vexley obszedł biurko i wywołał wrażenie, że dzieje się coś niestosownego. A później, gdyby choć jeden felietonista dostrzegł to przez okno i opisał, życie Camilli i wszystko, co z tak wielkim wysiłkiem próbowała osiągnąć, ległoby w gruzach.
Poczuła lodowaty dreszcz przerażenia.
Stojący przed nią lord nie wahał się przed szantażem i mógł być dość zdesperowany, by uwięzić ją w małżeństwie. A wtedy przez resztę swoich dni byłaby pionkiem.
Vexley nagle sięgnął po jej odkrytą dłoń i delikatnie musnął wargami kostki palców. Jego chłodne usta sprawiły, że wzdrygnęła się lekko z obrzydzenia, które on uznał za przyjemność. Jego źrenice się rozszerzyły, a wargi wygięły w uśmieszku. Przeceniał swoje zdolności uwodzenia.
– Widzę, że mój urok cię przytłoczył. Chciałbym kontynuować tę rozmowę przy innej okazji. Za dwa dni urządzam wystawne przyjęcie, by zaprezentować mój najnowszy nabytek. Spodziewaj się wkrótce zaproszenia.
Nim znalazła rozsądną wymówkę, by odmówić, Vexley odwrócił się na starannie wypastowanym obcasie i wyszedł z galerii.
Odgłos dzwoneczka nad drzwiami był jedyną wskazówką, że mężczyzna rzeczywiście odwiedził galerię, a nie był tylko koszmarnym snem.
Chciał ją uczynić lady Camillą Vexley. Niech Bóg ma nad nią litość.
Odepchnęła od siebie tę grozę i spojrzała na zegar. Całe szczęście zbliżała się pora cotygodniowej kolacji z najlepszą przyjaciółką Camilli, lady Katherine Edwards, i ukochaną kotką, Króliczką, którą Katherine się zajmowała, kiedy Camilla pracowała w galerii.
Kitty towarzyszyła Camilli w najmroczniejszych chwilach, była jej wzorcem i orędowniczką w socjecie, pilnując, by malarka odwiedzała wszystkie bale i spotkania, niezależnie od trudności finansowych. Nie tylko w razie konieczności pełniła obowiązki przyzwoitki Camilli, ale była też jej najlepszą przyjaciółką i Camilla czuła wobec niej ogromną wdzięczność. Nie wiedziała, co by się z nią stało, gdyby nie Kitty.
Aby wypełnić czymś ostatnie pół godziny przed zamknięciem, wróciła do malowania. Zatracenie w tworzeniu było dokładnie tym, czego potrzebowała, by zapomnieć o absurdalnych oświadczynach Vexleya.
Próbowała namalować świat, który regularnie widywała w snach, taki, w którym królowała zima z całym swoim surowym, zabójczym pięknem.
Camilla właśnie wróciła do sztalug, podniosła pędzel i usiadła, kiedy znów rozległ się dzwonek nad drzwiami. Tym razem prawie złamała pędzel na pół.
Jak śmiał wrócić i znów ją przymuszać.
Zamknęła oczy i modliła się, by udało jej się dotrzeć do zapasów wewnętrznej siły, która powstrzymałaby ją przed popełnieniem morderstwa. W wieku dwudziestu ośmiu lat była stanowczo za młoda, by trafić do celi lub utracić głowę za uduszenie tu i teraz tego rozpustnego, aroganckiego intryganta.
– Z góry przepraszam za obrazę – powiedziała, nie wyglądając zza płótna – ale nie szukam męża, milordzie. Proszę sobie pójść.
Przez chwilę panowała cisza. Jeśli będzie miała szczęście, to urażony jej zjadliwym tonem Vexley obróci się na pięcie i uda się do jakiegoś odległego miasta na krańcu świata.
– Hm, to ogromna ulga, jeśli wziąć pod uwagę, że szukam obrazu, nie żony.
Głęboki, dudniący głos sprawił, że Camilla natychmiast się wyprostowała, by zobaczyć, do kogo należy. Otworzyła usta w zdumieniu.
Mężczyzna, który stał tuż za drzwiami, zdecydowanie nie był Vexleyem.
Camilla poniekąd utraciła zdolność mówienia i tylko przesuwała spojrzeniem po śniadym nieznajomym.
Był wysoki, a jego czarne włosy delikatnie połyskiwały brązem w blasku świec. Kiedy wszedł w głąb galerii, dostrzegła, że mimo pozornie smukłej sylwetki jego ciało jest umięśnione, co podkreślało starannie dopasowane ubranie.
Nie, nie wszedł, kroczył jak drapieżnik.
Camilla instynktownie wyczuła, że znajduje się w obecności jaguara – gładkiego drapieżnika ze szczytu łańcucha pokarmowego, który wzbudza fascynację, nawet kiedy zbliży się na tyle, by ugryźć.
Jego oczy w niezwykle pięknym szmaragdowym odcieniu błyszczały, jakby wiedział, jakim torem podążały jej myśli, i podobała mu się wizja wbicia zębów w jej ciało.
Czy zrobiłby to dla przyjemności, czy aby sprawić trochę bólu, tego Camilla nie umiała od razu ocenić. Choć jeśli miałaby potraktować jako wskazówkę szelmowski błysk w jego oczach, stawiałaby na to drugie. Co sugerowało, że jest dość niebezpieczny, a jednak jej serce nie biło szybciej ze strachu, kiedy podszedł bliżej, leniwie przesuwając po niej spojrzeniem, jakby miał do tego prawo.
Ten mężczyzna brał w posiadanie każdy cal przestrzeni wokół siebie, włączając w to jej uwagę. Camilla odkryła, że nie może odwrócić wzroku, nawet gdyby chciała. Choć nie starała się zbytnio.
Nie był po prostu przystojny, lecz uderzający, jego twarz składała się ze sprzeczności, które sprawiały, że palce Camilli zadrżały z pragnienia, by namalować ostre, wyraziste rysy jego twarzy, miękkie łuki warg i te oczy o barwie klejnotów, wyróżniające się na tle brązowej skóry, by na zawsze uwiecznić ten diabelski błysk na płótnie.
Jego uroda łączyła zimną bezwzględność z władczością. Przypominała starannie wypolerowane ostrze, które miało być podziwiane w chwili, kiedy zabijało. Mogłaby stworzyć wspaniały portret, który bez wątpienia wywołałby poruszenie wśród szlachetnych dam.
Zarumieniła się, kiedy sobie przypomniała, co powiedziała o małżeństwie, i miała nadzieję, że światło było zbyt słabe, by mógł to dostrzec.
Jego zmysłowe wargi wygięły się w uśmieszku, co wskazywało, że zauważył jej zażenowanie.
Jeśli jest dżentelmenem, powinien się wstrzymać od uwag.
– Panna Camilla Elise Antonius, jak mniemam.
Zdziwiło ją, że znał jej drugie imię, ale kiedy znów wpatrzył się w nią z przejęciem, miała problemy z myśleniem jasno.
Nikt nigdy nie patrzył na nią z tak ogromnym skupieniem – jakby była jednocześnie najwspanialszą odpowiedzią i wyjątkowo frustrującą zagadką.
– Zgadza się, sir. Czym mogę panu służyć? – spytała, odzyskując panowanie nad sobą.
– Przyszedłem omówić szczegóły obrazu, który chciałbym zamówić – zaczął, a jego głos spływał po niej jak miód – ale zaintrygowała mnie pani, panno Antonius. Czy w taki sposób wita pani wszystkich klientów, czy tylko tych, których uważa pani za niewiarygodnie przystojnych?
_Jedynie tych, których uważam za nieznośnych_ – pomyślała z irytacją, kiedy początkowy czar prysł.
Camilla ugryzła się w język, żeby nie skomentować na głos jego arogancji.
Myliła się. Nie był jaguarem, lecz wilkiem.
A to znaczyło, że jest kolejnym bezczelnym arystokratycznym psem, którego będzie musiała się pozbyć tego wieczora.
– Czy to wymagania? – spytała, wskazując arkusz ciemnozielonego pergaminu, który mężczyzna trzymał w dłoni.
Powiedziała to głosem równie chłodnym, co jesienne powietrze na zewnątrz, ale dżentelmen zupełnie się nie zraził. Zamiast tego w jego nieprzeniknionych, przypominających klejnoty oczach pojawił się błysk zaciekawienia.
W milczeniu uniósł pergamin w jej stronę, ale nie ruszył się z miejsca i nadal stał obok biurka.
Camilla zawahała się. Zmuszał ją, żeby to ona podeszła do niego.
Była to albo dyskretna sugestia, że można mu zaufać, albo wykalkulowane posunięcie, by narzucić jej swoją wolę. Niebezpieczne wygięcie jego warg i chłodne wyrachowanie w oczach świadczyły, że chodziło wyłącznie o władzę.
Oto mężczyzna, który pragnął panować nad sytuacją. Camilla miała ochotę wyrzucić go, żeby pokazać mu jego miejsce, a wtedy jego wilczy uśmiech stał się jeszcze szerszy, zaś w spojrzeniu pojawił się ślad szyderstwa.
– W przeciwieństwie do prośby o rękę, to dość proste wymagania. – Cały czas skupiał na niej uwagę. – Proszę podejść i zobaczyć.
_Powiedział wilk udający owcę._
Camilla wątpiła, by cokolwiek, czego chciał ten mężczyzna, było proste, ale i tak do niego podeszła. Im szybciej się dowie, czego on pragnie, tym szybciej będzie mogła kopnąć go w ten śniady, tajemniczy tyłek i na dobre się go pozbyć – oraz jego szelmowskiego uśmieszku.Rozdział 4
– Jeśli będziesz się wgryzał we wszystkich, których tu rżniesz – powiedział Zazdrość przez zaciśnięte zęby – rozejdą się pogłoski, Alexei. Myślisz, że sterroryzowanie całego Waverly Green będzie sprzyjało zwycięstwu w grze?
– Nie, Wasza Wysokość.
Jasnowłosy wampir delikatnie otarł kącik ust czarnym fularem, pozbywając się resztek śladów, zanim ludzka służba w niedawno zakupionej rezydencji Księcia Zazdrości miała szansę zauważyć krew. Był to niezwykle cywilizowany gest, stojący w ogromnej sprzeczności z krwią spływającą mu po brodzie.
– Wiem, że to niewiele znaczy, ale nie zamierzałem go ugryźć. Chciałem jedynie dać mu to, o co prosił. Noc namiętności.
– Tak czy inaczej, panuj nad kłami i kutasem. Jeśli najdzie cię chęć na przekąskę albo baraszkowanie, opuść Hemlock Hall. Nie chcemy, żeby jakiś zaniepokojony człowiek połączył nasze przybycie z atakami wampira. Czy to jasne?
Jego zastępca pochylił głowę i nie odezwał się, co było rozsądne.
Zazdrość wrócił do posiadłości, by zaplanować kolejną próbę zbliżenia się do panny Antonius – i ujrzał wampira z zębami wbitymi w tętnicę udową. Jego ludzki kochanek miał spodnie spuszczone do kostek i jęczał głośno, kiedy Alexei na przemian pił z jego uda i pieścił jego erekcję.
Wampirzy jad działał na ludzi upajająco, dziesięciokrotnie zwiększając rozkosz i szybko pozbawiając większość śmiertelnych resztek zdrowego rozsądku.
Im potężniejszy wampir, tym mocniejszy jad. A Alexei – niegdyś śmiertelny – odrodził się w królestwie wampirów z lodowato niebieskimi oczami królewskiego rodu. W efekcie jego ugryzienie było wyjątkowo mocne. W rzeczy samej nawet muśnięcie językiem lub przesunięcie palcami mogło doprowadzić kochanka do szaleństwa, zanim jeszcze doświadczył jadu.
To był koszmarny dzień i Zazdrość nie mógł się doczekać, aż wróci do swojego gabinetu i wyładuje frustrację na czystym płótnie.
Tymczasem udzielał reprymendy zastępcy, jakby był niańką besztającą dziecko.
Gdyby znajdowali się w Siedmiu Kręgach, nie byłby to problem. Sama kraina rozkwitała dzięki uwodzeniu. Alexei mógłby zerżnąć – i często to robił – każdego chętnego pana, damę lub członka dworu.
A nawet, jak w przypadku ostatniej schadzki Alexeia, pewną boginię. Zazdrość musiał przyznać, że romans ten mógł przynieść pewne korzyści, niezależnie od tego, jak wielką niechęcią Zazdrość darzył wspomnianą kobietę.
Alexei wycofał się na drugi koniec pomieszczenia, by Zazdrość mógł się spokojnie zastanowić. To była jedna dobra cecha wampirów: potrafiły całymi godzinami zachowywać milczenie i bezruch, przez co dawało się wręcz zapomnieć o ich obecności.
Zazdrość spojrzał przez wysokie okno na gęstą mgłę kłębiącą się wokół zbudowanej z wapienia rezydencji i zadumał się ponuro, co pasowało do koszmarnej pogody. Deszcz walił w szyby, przybierając na sile, w miarę jak nastrój Zazdrości się pogarszał.
Pycha i Nieczystość mieli rację: uwiedzenie Camilli wydawało się najszybszą drogą do celu. Ale gdyby zabrał pannę Antonius do alkierza, najpewniej pragnęłaby więcej, pożądałaby tego – większość śmiertelników, którzy trafili do tego łoża, była splamiona grzechem Zazdrości. Zazdrościli wszystkim, którzy byli przed nimi i którzy mieli nastąpić po nich. Stąd się wzięła podstawowa zasada: zawsze spędzał tylko jedną noc z kochanką lub kochankiem. Nigdy więcej. Ta zasada jednej nocy stała się legendarna, podobnie jak głód jego kochanków.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_