Tron we krwi. Sekrety polityki Kremla - ebook
Tron we krwi. Sekrety polityki Kremla - ebook
Nikodem Dyzma czy Frank Underwood? Bystry umysł z przebłyskami geniuszu czy niesamowity fart i korzystanie z okazji? Jeśli ktoś szuka odpowiedzi na to pytanie, to być może znajdzie ją w tej książce. Nie jest to zwyczajna biografia Putina. To również obraz mechanizmów władzy, jakimi posługuje się wieloletni przywódca tego państwa.
Kategoria: | Politologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-293-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze rozdziały mówią o tym, jak zaczynała się kariera polityczna Putina. Służba w KGB ukształtowała go jako przyszłego decydenta i bezwzględnego męża stanu, praca w skorumpowanym merostwie petersburskim nauczyła czerpać ogromne profity ze sprawowania władzy. To nie przypadek, że pewnie jakieś 80–90 proc. elity władzy w putinowskiej Rosji – mowa o najwyższym kręgu władzy – to ludzie, których Putin osobiście poznał w dwóch miejscach, w dwóch okresach swej kariery. Jedni to znajomi z KGB zarówno ze szkoły wywiadu, z leningradzkiej bezpieki, jak i oczywiście z Drezna. Ta lista jest bardzo długa, oni stali się trzonem siłowików putinowskich. Druga grupa, z której rekrutowali się współpracownicy prezydenta Putina, to znajomi z czasów pracy w merostwie petersburskim w pierwszej połowie lat 90. Część z nich zresztą ma też KGB-owski rodowód, ale to przede wszystkim ekonomiści i prawnicy z władz miejskich, jak też biznesmeni znad Newy. Tak naprawdę kilkanaście lat rządów Putina to ciągła rywalizacja tych grup, przy czym nie ma wątpliwości, że najbliżej prezydenta byli zawsze przyjaciele od kasy. To oni stworzyli nową oligarchię.
Ale lata służby w KGB i pracy w Petersburgu zaowocowały nie tylko czeredą mniej lub bardziej przydatnych przyjaciół i znajomych, lecz także bagażem różnych, mniej lub bardziej obciążających nadużyć. Zwłaszcza jeśli mowa o Petersburgu, gdzie Putin zarobił pierwsze miliony. Żeby w miarę spokojnie panować na Kremlu, trzeba było wyczyścić przeszłość. I o tym opowiadają kolejne rozdziały książki. A gdy już udało się – od czego ma się służby specjalne z ich, także mało legalnymi, możliwościami – uporządkować przeszłość, można było zadbać o teraźniejszość i przyszłość. Tutaj Putin wykazuje się nie mniejszą bezwzględnością, choćby dokonując politycznego ojcobójstwa na Bieriezowskim i – co szczególnie wstrząsające – wykorzystując prowokację z zamachami na bloki mieszkalne do agresji na Czeczenię. To, co historycy uznają za jedną z głównych osi putinowskiego okresu historii Rosji, to właśnie wojna z Czeczenami, później już wojna na Kaukazie Północnym. Putin z premedytacją wybrał takiego przeciwnika, żeby móc osiągać cele w polityce wewnętrznej, ale też zagranicznej. Wojna z Czeczenami opłaciła się Putinowi już w 1999 i 2000 roku. Nic dziwnego, że sięgał po ten motyw później jeszcze nieraz. Najbardziej wstrząsające były specoperacje FSB na Dubrowce i w Biesłanie. Putin wykorzystał je dla własnych celów, ostatecznie podporządkowując sobie Rosję, łamiąc resztki wolnych mediów i autonomii regionów. Ale co ciekawe, choć pewnie niewielu by go za to skrytykowało, nie zmienił konstytucji, nie poszedł na trzecią kadencję prezydencką z rzędu. Dlaczego? To zapewne jedno z bardziej intrygujących pytań tych 17 lat. Odpowiedź znajduje się w rozdziale siódmym. Trzeba było pewnie takiej pauzy, by mógł wrócić w 2012 roku na Kreml z jeszcze bardziej agresywną agendą polityczną. Nie tylko na krajowym podwórku, ale chyba przede wszystkim na zewnątrz. Świat już się przyzwyczaił do Putina, zaakceptował ludobójstwo w Czeczenii, przymknął oczy na mordowanie opozycjonistów i kneblowanie mediów. I pewnie tak to by się dalej toczyło, o Putinie i Rosji wspomniano by w zachodnich mediach od czasu do czasu, a to przy okazji otwarcia nowego gazociągu, a to przy defiladzie pod murami Kremla z okazji Dnia Zwycięstwa. Ale Putin postanowił przypomnieć się światu. Wziął Krym, lecz chyba na dobre stracił Ukrainę. I popsuł sobie relacje z Zachodem w stopniu niewidzianym od upadku ZSRR. Krucjata do Syrii miała odwrócić zły trend. Wydawało się, że plan wypalił. Ale przyszedł nieprzewidywalny Trump i sprawy się skomplikowały. I o tym traktują dwa ostatnie rozdziały książki. W sumie to dziewięć różnych historii, kilkanaście wątków wiążących się z sobą, czasem bardziej, czasem mniej. Ułożonych chronologicznie. Choć z małymi wyjątkami.
Zachodnie media mają chyba tendencję – sądząc po różnych rankingach i tytułach człowieka roku – przeceniać osobowość Putina. Czy jest rzeczywiście wielkim mężem stanu, który wskrzesił wielkie wpływy „nowej arystokracji”, czyli korporacji KGB, czy może figurantem od początku sterowanym przez tajemnicze Centrum? Czy współczesna Rosja to rodzaj spółki z zarządem, na czele którego z kolei stoi prezes Putin? Czy niemalże absolutna monarchia z carem Władimirem na czele i gromadą bojarów, których może rozstawiać po kątach, jak mu się żywnie podoba? Jeszcze chyba za wcześnie, by na te pytania odpowiedzieć z pełną odpowiedzialnością. Siedemnaście lat rządów Putina to bowiem mieszanka tego wszystkiego.
Brutalne metody putinowskiego reżimu wynikają z przyzwyczajeń, umiejętności, mentalności władców Rosji. Ale przy tym podkreślić trzeba jedno: Putin nie jest wcale nowym wcieleniem Stalina. Tak, być może jemu i jego apologetom zależałoby na takich porównaniach. Jednak rzeczywistość nie jest tak efektowna. Putin i jego otoczenie to raczej grupa ludzi, która zdobywszy realną władzę, postanowiła się na niej wzbogacić, jak się tylko da. I nawet agresywne działania zewnętrzne, od napaści na Gruzję przez aneksję Krymu po wyprawę do Syrii, służą bardziej wewnętrznemu wzmocnieniu reżimu i dalszemu bezkarnemu okradaniu Rosji niż budowie imperialnego statusu Rosji. Pod tym względem Putin z pewnością bardziej przypomina Dyzmę niż Underwooda. Zresztą nie tylko w tym. Choć tyle lat jest jednym z najpotężniejszych ludzi świata, nigdy nie przestał być podwórkowym chuliganem. Kiedy traci panowanie nad sobą, łatwo wpada we wściekłość i staje się wulgarny. Gdy kiedyś w Brukseli dziennikarz zaczął go pytać o łamanie praw człowieka w Czeczenii, Putin zaproponował „bezczelnemu pismakowi”, żeby ten się obrzezał jak muzułmanin. Zresztą właśnie wtedy, gdy sięgnął do języka zwykłych Rosjan, gdy mówił o topieniu terrorystów w kiblu, mocno zapunktował – i tę lekcję zapamiętał na długo.
Ale nie tu tkwi tajemnica sukcesu cara Władimira, jak często się o nim mówi. Co pisał stary kolega z rezydentury KGB w Dreźnie, Uzolcew? „Był pragmatykiem, kimś, kto myśli o jednym, a mówi o czymś jeszcze”. Putin miał być „kompletnym konformistą”. Dużo szczęścia, spryt, poparcie kolegów z KGB – to wszystko złożyło się na to, że wspiął się na szczyt. Bardziej imponuje to, jak Putin tę władzę umocnił, jak z nominata na Kremlu stał się władcą niemal absolutnym. Władza nad umysłami poddanych to podstawa. I to Putin zrozumiał bardzo szybko. Więc szybko wykonał szereg kroków, którymi przypominał już bardziej Underwooda niż Dyzmę. Samiec alfa, pierwszy myśliwy Rosji, dżudoka, abstynent... Żadnemu światowemu przywódcy nie buduje się tak starannie wizerunku jak Władimirowi Władimirowiczowi. Putin jest wszechobecny w rosyjskim życiu. Przywódca, psychoterapeuta, przyjazny wujaszek, miłośnik psów, krytyk artystyczny, przyjaciel dzieci. Lista ról, w których występuje, jest nieskończenie długa. To jeden z fundamentów panowania tego polityka – wciąż duża autentyczna popularność wśród rodaków, zbudowana i utrzymywana dzięki kontroli nad mediami. Ale też dzięki intrygom snutym w gabinetach Kremla.
Pewnego dnia, po którymś z kolei posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, Putin rozmawia ze swoim najbliższym współpracownikiem. Radzi mu, żeby obejrzał amerykański serial House of Cards. – Zobaczysz, że to ci się przyda – zachwala prezydent. To podobno wcale nie anegdota. Ale czy faktycznie Putin ma się czego uczyć od Underwooda? Na pewno nie mordowania dla osiągnięcia politycznych celów. Tutaj główna postać popularnego serialu nawet się nie umywa do realnego polityka, który ma na swych rękach krew nie setek, nie tysięcy, ale co najmniej dziesiątek tysięcy istnień ludzkich. I to w większości obywateli własnego państwa. Gotowi na wszystko doradcy Underwooda również nie umywają się do doradców Putina. Jedyne, czego tu brakuje w porównaniu z serialem o Underwoodzie, to kobiety. Ale to może i lepiej. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, House of Cards to lekkie kino familijne przy prawdziwym filmie akcji, pełnym trupów, spisków i wojen, jakim są rządy Władimira Władimirowicza Putina.
Grzegorz KuczyńskiJest 20 grudnia 2000 roku. Zbliża się pierwsza rocznica objęcia rządów prezydenckich przez Władimira Putina. Centralna siedziba Federalnej Służby Bezpieczeństwa na Łubiance. Zebranie kadry dowódczej FSB z całego kraju. Okazja? Dzień Czekisty, czyli święto pracowników organów bezpieczeństwa.
Występuje dyrektor służby generał Nikołaj Patruszew. Podsumowuje ostatni rok, pierwszy tak udany dla byłych KGB-istów w postsowieckiej historii Rosji.
– Nasi najlepsi koledzy, honor i duma FSB, nie wykonują swojej pracy dla pieniędzy. Wszyscy wyglądają inaczej, ale jest jedna bardzo specjalna cecha, która jednoczy wszystkich tych ludzi i jest bardzo ważną wartością: to ich poczucie służby. Są oni, można by tak rzec, naszą nową arystokracją – uderza w podniosłe tony Nikołaj Płatonowicz. Po sali przebiega szmer zadowolenia. Wreszcie! Koniec upokorzeń i wstydliwego ukrywania KGB-owskiej przeszłości. Koniec z tymi bzdurami o demokracji. Charakterystyczne tarcza i miecz znów mają bronić Ojczyzny i atakować jej wrogów. Nasz człowiek na Kremlu! Pierwszy raz od czasów Andropowa.
– Zdrowie naszego prezydenta Władimira Władimirowicza Putina! Ura!
– Ura! Ura! Uraaaaaaa!
Brzęk trącających się kieliszków. Uśmiechnięte twarze. Głowy pełne planów. Konta pełne zer. Teraz wam wszystkim pokażemy! Jak tym czarnodupcom z Kaukazu! Ech, wy gudłaje, wy kapitaliści… Jeszcze trochę, a Matuszka Rosija znów będzie wielka. Bo i jakże inaczej, skoro czekista na Kremlu.
* * *
Listopad 1972 roku. Im bliżej był celu, tym ciężej stawiał kroki. Jakby z lekkim wahaniem. A może tylko zbierał myśli? Szczupły, niewysoki blondyn raz jeszcze przylizał szybkim, jakby wstydliwym gestem, opadającą na oczy słomianą grzywkę. Skręcił właśnie w prawo i zza rogu już widział cel swojej wyprawy. Osiem (a może siedem?) pięter budynku, który doskonale powinien kojarzyć każdy leningradczyk. Bolszoj Dom. Otwarty w 1932 roku – od samego początku zawsze służył za siedzibę miejscowej bezpieki. Czy to GPU, NKWD, czy teraz KGB.
Młodzieniec przyspieszył, jakby postanowił, że lepiej mieć to jak najszybciej za sobą. Zawsze marzył o tym miejscu. Kiedy uganiał się z innymi chłopakami po zaułkach powojennego zniszczonego miasta, potrafił pobić się z innym kolegą o to, który z nich będzie Stirlitzem. No i teraz… Jest. Litiejnyj Prospekt 4. Siedziba leningradzkiego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego.
– Czego tu?
– Ja do towarzysza Rybkina.
Rosły mężczyzna w zielonym szynelu raz jeszcze rzucił z góry obojętnym wzrokiem. Warknął coś pod nosem, po czym otworzył ciężkie zewnętrzne, obijane metalem drzwi.
W środku stał kolejny mundurowy, ten nic nie powiedział, tylko otworzył przed gościem drzwi następne.
– Hej, a wy dokąd?
Blondyn nawet nie zauważył, że po prawej w ścianie jest jakieś okienko – zdaje się, że dyżurka. A w okienku wąsata twarz z zapuchniętymi oczkami i innymi śladami wczorajszego świętowania.
– Ja do towarzysza Rybkina.
– A nazwisko jakieś to macie?
– No tak, wybaczcie. Władimir Władimirowicz Putin.
* * *
Oficjalna legenda, po raz pierwszy przedstawiona przez Putina, już jako świeżo upieczonego prezydenta, mówi, jakoby on sam, z porywu serca i z chęci służenia Socjalistycznej Ojczyźnie, zgłosił się do KGB. Oczywiście uwierzyć w to może albo zagorzały wyznawca Władimira Władimirowicza, albo ktoś niemający bladego pojęcia o funkcjonowaniu sowieckiego aparatu bezpieczeństwa. Zresztą nawet w cywilizowanym demokratycznym świecie jest na ogół tak, że to służba zgłasza się do ciebie, a nie ty do niej. Z Putinem było podobnie – wszystko wskazuje na to, że dla KGB zaczął pracować już jako student prawa na Leningradzkim Uniwersytecie Państwowym. To, że od dzieciństwa marzył o tym, to jedno. Ważniejsze, że KGB dostrzegło w nim materiał na… no właśnie. Nie na funkcjonariusza, przynajmniej wtedy, na początku. Ale na donosiciela, tak zwanego seksota. Młody Putin donosił na kolegów ze studiów i na wykładowców. Na czwartym roku przeszedł na indywidualny tok nauczania – Firma zwiększyła wobec niego wymagania, więc potrzeba było coraz więcej czasu poza zajęciami. Putin należał do specjalnej grupy specjalizującej się w pobiciach opozycjonistów. Na pewno pomagało mu wyszkolenie we wschodnich sztukach walki.
Dyplom Putin odebrał w 1975 roku. Od razu dostał przydział do pracy w KGB. Jak stwierdził major Rybkin, oficer prowadzący Władimira, raz na jakiś czas wypada spełnić obietnicę. A oficjalną służbę w Komitecie swego czasu zaoferował w zamian za donosy. „Putin był cierpliwy, więc dostanie nagrodę”, pomyślał Rybkin. Nagroda nie była jednak taka, jak sobie ją wyobrażał nieśmiały blondyn, przekraczający swego czasu po raz pierwszy progi budynku przy Litiejnym Prospekcie. Świeżo upieczony prawnik nudził się w sekretariacie leningradzkiego KGB – dostawał tylko papierkową, administracyjną robotę. Aż w końcu wbił się na kursy dla personelu operacyjnego. Pół roku w Wyższej Szkole KGB ZSRR w Moskwie. Ale wciąż bez upragnionego skierowania do roboty wywiadowczej. Po szkoleniu został sprowadzony z powrotem do Leningradu. Do kontrwywiadu. Rozpracowywał cudzoziemców, głównie studentów i działaczy komunistycznych z państw socjalistycznych i Afryki. Robota niegodna Stirlitza, jakim kiedyś chciał zostać Putin, ale z drugiej strony dająca wiele doświadczeń, jak manipulować ludźmi, jak ich łowić, szantażować i niszczyć. Musiał wykazać się bezwzględnością i oddaniem służbie, skoro następnie trafił do V Wydziału Zarządu KGB w Leningradzie, czyli miejscowej komórki słynnego V Zarządu Głównego KGB ZSRR. „Piątka” była klasyczną policją polityczną. Zajmowała się „zwalczaniem ideologicznej dywersji ze strony wroga”. To oznacza, że Putin inwigilował też dysydentów. W końcu jednak dostał szansę robienia tego, o czym marzył od dziecka. Nie wiadomo, czy zdecydowały jakieś koneksje w leningradzkim KGB, czy po prostu wykazał się pracowitością i dostał za to nagrodę. W lipcu 1984 roku Władimir Putin awansuje na majora i zostaje wysłany na roczne szkolenie w podmoskiewskim Instytucie Czerwonego Sztandaru, szkole wywiadu sowieckiego. Pod operacyjnym nazwiskiem Płatow robi specjalizację z krajów niemieckojęzycznych. Szkolenie przechodził wtedy również niejaki Jurij Szwec, potem agent sowiecki na Zachodzie, który następnie przeszedł na stronę USA. Szwec twierdzi, że – wbrew oficjalnej biografii – Putina po ukończeniu szkoły nie skierowano od razu do I Zarządu Głównego, choć tam trafiało 99 proc. absolwentów. Putin znów trafił do kontrwywiadu w Leningradzie, bo był po prostu za słaby na wywiad. A w leningradzkim KGB zajmował się nie łapaniem zachodnich szpiegów, ale „przeglądaniem donosów studentów na profesorów, profesorów na rektorów itd.”. Jak więc w końcu trafił do służby za granicą? Do NRD miał jechać niejaki Nowosiełow, lecz dostał w ostatniej chwili propozycję wyjazdu na atrakcyjniejszą placówkę. Zwolniło się miejsce, więc zapytali Putina, czy jest zainteresowany. Oczywiście, że był.
* * *
Sierpień 1985 roku był wyjątkowo gorący, nawet tu, nad Newą. Nie musieli długo się pakować. Tłoczyli się w ciasnym mieszkaniu jego rodziców. A przecież od niecałych czterech miesięcy było ich więcej – urodziła się Maszeńka. Matkę ich dziecka Putin poznał u wspólnych znajomych pięć lat temu. Była romanistką z wykształcenia – studia zrobiła w Leningradzie, ale nie była stąd. Urodziła się w Kaliningradzie. Ludmiła Aleksandrowna Szkriebniewa była sześć i pół roku młodsza. Kiedy się poznali, pracowała w Aerofłocie, była stewardesą. Na pierwszą randkę poszli do teatru. Już wtedy jej Wołodia notorycznie się spóźniał na spotkania, czasem po parę godzin. I nigdy się nie usprawiedliwiał, nie musiał, „przecież ona wie, gdzie pracuję”. Ludmiła wspominała wiele lat później, że jej przyszły mąż chodził „biednie ubrany” i na ulicy nie zwróciłaby na niego najmniejszej uwagi. Ślub wzięli 28 lipca 1983 roku. Niemal dokładnie dwa lata później znaleźli się w Dreźnie. Dla ludzi, którzy do tej pory nie wychylali nosa poza Związek Sowiecki, NRD była innym, lepszym, choć przecież także socjalistycznym światem. Jeszcze po wielu latach Ludmiła wspominała z entuzjazmem krótsze kolejki, punktualne autobusy, pełne półki sklepowe. – Nasze życie toczyło się równomiernie, regularnie, zwyczajnie – późniejsza pierwsza dama Rosji nie kryła, że z perspektywy całego jej wspólnego życia z Putinem właśnie tamte lata były najlepsze.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Seksot (sekretnyj sotrudnik) – tajny współpracownik