- nowość
- W empik go
Tron złamanych bogów - ebook
Tron złamanych bogów - ebook
„Teraz widzisz, Samkielu. Tak właśnie kończy się świat”.
Cały świat drży ze strachu, gdy Diannie zostają brutalnie odebrane ostatnie strzępy człowieczeństwa. Jak można się było spodziewać, rozpacz pochłania kobietę, niszcząc w niej wszelkie dobro. Czuje się zdradzona i to przez tych, którym najbardziej ufała.
Dianna jest przerażona i samotna, ale wciąż do jej świadomości przedzierają się pytania wydające się mieć dla niej ogromne znaczenie.
Czy jest ktoś, kto pokocha ją bezgranicznie?
Kto ochroni ją przed nią samą?
Dopóki Dianna je sobie zadaje, istnieje nadzieja.
Teraz Liam musi wyrwać ją za szponów potępienia, zanim skończy się czas.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-856-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja siostra zachorowała, lecz Kaden ją uratował. Zwrócił jej oddech, gdy świat groził, że go odbierze, a w zamian przemienił mnie, ukształtował na swoje podobieństwo, podarował niezwykłe moce, sprawiające, że nawet istoty nocy wzdrygały się przede mną. W zamian robiłam to, co kazał, i troszczyłam się o niego na swój sposób. Owszem, mój zakres obowiązków w pracy nie był najlepszy i sprawy czasami się komplikowały. „Zabij tę osobę, Dianno. Okalecz go, Dianno. Przynieś mi to, Dianno”. Kaden miał wiele żądań, ale takie życie wydawało się łatwe. Miało sens. Wszystko miało sens, dopóki nie zjawił się on.
Bóg król. Nazywano go Pogromcą Świata. Nie chciałam sprowadzać go z powrotem, ale kiedy w walce zaszlachtowałam jednego z jego celestiali, powrócił żądny zemsty, a świat się zatrzymał. Ostatni żyjący bóg pojawił się znowu, a Inny Świat zadrżał w podstawach.
Kaden poszukiwał starożytnego artefaktu i wysłał nas z misją, aby go odnaleźć. Zakradłam się na zjazd śmiertelników, żeby sprawdzić, czy Pogromca Świata przyniósł go ze sobą. Moja potrzeba zapewnienia Gabby bezpieczeństwa stanowiła siłę napędową mojego życia przez wieki, ale w Pogromcy Świata dostrzegłam coś szczególnego. Jak ćma ciągnąca do światła, nie mogłam trzymać się od niego z daleka i to okazało się moim pierwszym błędem. Drugi polegał na tym, że dałam się złapać. On i jego podwładni uwięzili mnie i próbowali wyciągnąć ze mnie informacje, ale wszystko na marne. Podczas nieudanej próby odbicia podjęłam decyzję opartą na strachu, miłości i głębokim pragnieniu zapewnienia Gabby bezpieczeństwa. Ta decyzja zmieniła wszystko.
Tutaj zaczęła się ta trudna część. Kolejny układ o życie Gabby, i to zawarty z wrogiem, Pogromcą Świata. Jego ludzie mieli ją chronić, kiedy ja pomogę mu odnaleźć artefakt. Dla niej byłam gotowa to zrobić. Nie miałam wyboru. Mówi się, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, ale konsekwencje zdrady miały stać się dla mnie bolesnym ciosem.
Zostałam z Liamem, pracowałam z nim, razem poszukiwaliśmy artefaktu, a dni zmieniały się w miesiące. Piorunowanie się wzrokiem przeszło w rozpalone spojrzenia, kłótnie zmieniły się w śmiech, a iskra między nami przerodziła się w żywy ogień. Wzajemna nienawiść zbladła, zastąpiona czymś o wiele bardziej śmiercionośnym i słodkim zarazem.
Po spędzeniu kilku tygodni wśród naszych sprzymierzeńców i rozprawieniu się z rosnącym między nami napięciem, w końcu znaleźliśmy solidny trop i wyruszyliśmy, by ukończyć naszą misję. Odnaleźliśmy Księgę Azraela w dawno zapomnianym grobowcu, lecz niestety wpadliśmy w pułapkę. W desperackiej próbie ocalenia Samkiela i świata, zaryzykowałam własne życie, a Samkiel ocalił mnie, rezygnując z księgi. Ta trafiła w ręce naszych wrogów, a my w obliczu takiego obrotu spraw przeszliśmy do planu B i wyruszyliśmy na ruiny świata. Odwiedziliśmy wyrocznię i usłyszeliśmy przepowiednię o tym, co miało nastąpić i w jaki sposób dojdzie do końca świata.
Okazało się, że mieliśmy w swoich szeregach zdrajców. Osoby, którym zawierzyłam nie tylko swoje życie, ale również życie Gabby, należały do Kadena. Wykorzystali naszą nieobecność, zdradzili mnie i zabrali jedyną osobę, na której zależało mi najbardziej na świecie, żeby przekazać ją Kadenowi.
Natychmiast wróciliśmy na Onunę i rzuciliśmy się w wir poszukiwań mojej siostry, ale wszystko na marne aż do czasu programu telewizyjnego, który obiegł cały świat i trafił do innych wymiarów. Kaden miał wiadomość dla nas, dla mnie, i chciał, żeby każdy żyjący ją usłyszał.
Wystarczył jeden trzask i wszystko, co dotychczas miało sens, go utraciło.
„Tak właśnie kończy się świat” wyszeptała wyrocznia, a ja zamierzam pokazać im wszystkim, jak bardzo miała rację.
1
Samkiel
Minęło dwa tysiące sto sześćdziesiąt minut od jej odejścia, a ja liczyłem każdą z nich. Przeniosłem wzrok na ogromny zegar po drugiej stronie pokoju. Już sześćdziesiąt jeden.
– Więc ogromna, pokryta łuskami, skrzydlata bestia niszczy połowę Srebrnego Miasta i po prostu znika? – Prezenterka przekręca się na miejscu i wbija we mnie wzrok.
Ma na imię Jill, prawda? A może Jasmine?
Paląco gorący metal wgryzł się w moją skórę, gdy zrzuciłem z siebie ogromny fragment blachy. Ziemia zadrżała, kiedy wydostawałem się z dziury powstałej po uderzeniu w ulicę. Dzwoniło mi w uszach, a kiedy ich dotknąłem, poczułem wilgoć na palcach. Srebrny błysk na opuszkach powiedział mi resztę. Krew. Dianna krzyczała tak głośno, że popękały mi bębenki.
Odrzuciłem głowę w tył, gdy kolejny rozdzierający serce wrzask przeszył niebo. Wybrzmiewał w nim ból, gniew i echo złamanego serca. Wstrząsnął pobliskimi oknami, a ja zacząłem się zastanawiać, czy dało się go słyszeć również w innych wymiarach.
Jedno potężne uderzenie skrzydłami, potem drugie i wzbiła się w powietrze. Błyskawica rozdarła niebo, oświetlając wielką bestię, a jej prędkość rozdzieliła powietrze. Wokół rozległy się syreny i rozbłysły światła, a płomienie zaczęły pochłaniać budynki wokół mnie.
Nie mogłem przestać myśleć o naszym wspólnie spędzonym czasie, każdej sekundzie, od pierwszej do ostatniej. Słowa Dianny odbijały się echem w mojej głowie, jakbyśmy ponownie znajdowali się w tej przeklętej posiadłości.
Jej uśmiech coś we mnie obudził i po raz pierwszy od tysiąclecia poczułem, że lód otaczający moje serce zaczął pękać. Spojrzała na mnie spod tych gęstych rzęs, a jej orzechowe oczy wypełniły się ciepłem, jakbym był coś wart. Wyciągnęła przed siebie mały palec, a ja wstrzymałem oddech. Co się ze mną działo?
– Przysięgam na mały paluszek, że nigdy cię nie opuszczę, wasza wysokość.
Kolejne dziwne słowa z jej ust, ale dla mnie coś znaczyły. Opuścili mnie wszyscy drodzy mi ludzie. Straciłem ich i odizolowałem się od innych, a jednak to stworzenie… nie, ta kobieta obiecała mi coś, o co błagałem. Takie proste słowa, prosty gest, skruszyły coś we mnie i zmieniły mój świat.
Wpatrywałem się w puste, nocne niebo, patrząc na jej ciemne skrzydła przecinające powietrze, jej smukła sylwetka znikała między chmurami. Z dala ode mnie.
– Obiecałaś – wyszeptałem, a syreny wyły dalej.
Odgłosy zalały redakcję, wyrywając mnie ze wspomnienia i przywracając do rzeczywistości, gdzie padało na nas intensywne światło lamp. Nie zapamiętałem imienia kobiety siedzącej naprzeciwko mnie, chociaż kilka osób kilkukrotnie je powtórzyło, dzięki czemu powinienem je sobie przypomnieć.
Zniknęła? Tak mówili. Wyrwała dziurę w tym budynku i w mojej piersi, uciekając.
Przykleiłem do twarzy uśmiech pełen fałszu i desperacji. Pochyliłem się.
– „Zniknięcie” to niewłaściwe określenie, delikatnie mówiąc. Jak wiesz, potężnym stworzeniom bardzo łatwo jest się ukryć.
Na jej policzki wypłynął rumieniec, a mój żołądek zwinął się w supeł. Śmiertelnikami tak łatwo było manipulować za pomocą uśmiechów i uprzejmych słów. Nie mieli pojęcia, co ich czeka, a już wkrótce mogliśmy się spodziewać przypadkowych ofiar.
– Tak. Pomówmy może teraz o tym, jak chciałbyś, żeby ludzie cię nazywali? – Przysunęła się bliżej, zakładając pasmo włosów za ucho. – Skoro oficjalnie powróciłeś.
Nie zastanawiałem się nad odpowiedzią – znałem ją, choć zaprzeczałem jej zdecydowanie za długo.
– Samkiel. – Zmusiłem się do kolejnego uśmiechu. Nie widzieli, że ta mina to fałsz? – Samkiel może być.
Imię „Liam” to tarcza, za którą się chowałem, jakbym mógł udawać, że jestem kimś innym niż Pogromcą Świata. Liam to moja próba wykreowania nowego początku, nawet jeśli złamana. I Liam kosztował mnie wszystko. Gdybym był królem, którym miałem zostać, obrońcą starych bogów, godnym wznoszenia posągów, może zdołałbym ją ocalić, pomóc jej bardziej. Więc nie, Samkiel to ja i na zawsze nim pozostanę, a Liam umarł wraz z sercem Dianny, które pękło tamtego wieczora.
***
Po powrocie do gildii w Boel stanąłem przy stole i położyłem na nim dłonie.
Znajdujący się obok Vincent westchnął i założył ręce na piersi.
– Mieli pytania i powinni się ich trzymać. Wybacz. – Posłał znajdującemu się za mną chudemu mężczyźnie ostre spojrzenie. Poprawił okulary i zaczął przeglądać coś na tablecie, który zawsze nosił ze sobą.
– Przysięgam, że wymyślili własne, mój panie. Nigdy nie… – przerwał. – Naprawię to.
Westchnąłem i podszedłem do okna, po czym odwróciłem się do nich.
Gregory. Tak miał na imię. Był członkiem rady, wysłanym jako doradca, który miał pomóc opanować rosnącą wrogość wśród śmiertelników. Vincent go zaaprobował, wydawało się wręcz, że wszyscy go zaaprobowali. Każdy wiedział, że potrzebowałem dodatkowej pomocy, ale ten mężczyzna nie mógł w żaden sposób wesprzeć mnie w moim problemie.
– Przypomnij mi, jakie jest twoje stanowisko? – zapytałem go, ponownie rzucając gniewne spojrzenie Vincentowi, wiedząc, że zaangażował się w to bardziej niż dygoczący celestial.
Gardło Grega podskoczyło.
– Artykuł sześćset dwudziesty trzeci Izby Strachu mówi, że każdy rządzący monarcha musi mieć doradcę. Z całym szacunkiem, mój panie, twoi rodzice go mieli i ty też go potrzebujesz. Powinienem zostać skierowany do ciebie w chwili, gdy wróciłeś, ale do tego nie doszło. Skoro powróciłeś w pełni, rada uważa, że to najwyższy czas, żebym zajął swoją pozycję. Jestem biegły w radzeniu sobie z mediami, mam doświadczenie w polityce, ustawodawstwie i kwestiach prawnych. Jestem wykwalifikowany, aby objąć to stanowisko.
– Ach. – Skinąłem głową, a Vincent zaczął przesuwać jakieś papiery na stole. Powietrze w pokoju stało się ciężkie. – Skoro rozmawiam z osobą wykwalifikowaną, mogę założyć, że wypadki takie jak dzisiaj więcej się nie powtórzą, prawda?
Gregory spojrzał na Vincenta, a potem spuścił wzrok, unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
– Zajmę się obecną sytuacją.
– Fantastycznie – odparłem i odwróciłem się do okna, by spojrzeć na czyste niebo i śmiertelników znajdujących się poniżej.
Usłyszałem oddalające się kroki doradcy, a chwilę później drzwi zostały zamknięte.
Moc zamigotała, a ja wziąłem głęboki wdech, uspokajając nerwy. Lampy zabrzęczały, a ja wciągnąłem ponownie powietrze przez nos, po czym powoli wypuściłem je ustami.
– Musisz się choć trochę rozładować. – Vincent zbliżył się i wsunął rękę do kieszeni. – Nie zaszkodziłoby, gdyby rozpętała się kolejna… – zauważył, kiwając w stronę okna.
Pokręciłem gwałtownie głową.
– Padało przez kilka dni.
– I wszystko wyschło. Zrób to. Potrzebujesz tego.
Podniosłem głowę, czując pod skórą znajome łaskotanie towarzyszące przywoływaniu energii. Poczułem każdy atom. Odbijały się od siebie, sprowadzając burzę. Wiązka mocy wyrwała się ze mnie i wziąłem kolejny wdech. Słońce zniknęło, ciemne obłoki zakłębiły się na niebie. Grzmot wstrząsnął światem, chmury rozstąpiły się i popłynął deszcz, jakby ktoś odkręcił ogromny kurek. Usłyszałem przekleństwa śmiertelników na ulicy, kiedy wiatr zaczął hulać.
– Lepiej?
– Nie.
Spojrzałem na swoje odbicie w pochlapanym deszczem oknie. Garnitury, w które mnie ubierali, w teorii miały sprawić, że stanę się bardziej przystępny dla śmiertelników, ale w rzeczywistości miały po prostu pokazać, że wcale się nie rozpadałem. Moja twarz została gładko ogolona, a włosy krótko przycięte. Chcieli, żebym wyglądał jak ktoś potężny, a nie jak upadły król, o którym tak niewiele wiedzieli.
Udawać uśmiech. Wyglądać reprezentacyjnie, jakby cały twój świat wcale nie legł w gruzach.
Udawać. Udawać. Udawać.
To właśnie powiedział Vincent, tak mnie pouczał. Chciał, żeby śmiertelnicy czuli się bezpiecznie, a nie tak, jakby cały świat stał u schyłku kolejnej katastrofy.
Błyskawica rozdarła niebo, a drzwi się otworzyły. Przesunąłem wzrokiem po odbiciu w szybie. Chciałem zobaczyć ją wparowującą przez te drzwi, niosącą dla mnie talerz jedzenia, uśmiech rozświetlałby jej twarz tak jak w posiadłości Vanderkai.
„Widzisz, jest takim mrukiem. Tak samo jak ty”.
Odwróciłem się, gdy jej obraz zbladł, a Logan wpadł do środka, niosąc mniejszy tablet, niż ten należący do Grega.
– Znaleźliśmy coś.
Odepchnąłem się od okna i w mgnieniu oka znalazłem się przy przyjacielu.
Podał mi urządzenie z wykresem wyświetlonym na ekranie. Wszystkie linie – niebieskie, żółte i czerwone – pokazywały trend wznoszący. Prześledziłem wzrokiem ekran, zauważając małe liczby na dole. Wskazywały godzinę ponad trzydzieści minut temu, a jednak to wciąż nie miało sensu.
– Na co patrzę? – westchnąłem, pocierając brwi.
Vincent wycofał się za biurko, uważnie obserwując Logana i mnie.
– Fale, które widzisz, pokazują zakłócenia elektromagnetyczne mniej więcej takie, jak emitują telewizja i radio podczas transmisji. Wystrzeliły w górę tutaj, kiedy Kaden zaczął mówić, i pozostały tak, aż… – zawiesił głos, a ja wiedziałem, że cierpiał z powodu śmierci Gabby, nawet jeśli o tym nie mówił. – Cóż, przerwały krótko potem.
– I?
Vincent odchrząknął.
– Logan uważa, że nadawali to nie tylko dla nas, ale też poza Onunę.
Logan prychnął na Vincenta.
– Nie mylę się. Wskaźniki wystrzeliły w górę do tego stopnia, że sygnał musiał być dostępny nie tylko w każdej telewizji i radiu w tym wymiarze, ale też w innych.
Vincent przewrócił oczami.
– Jakkolwiek nie spróbujesz tego wyjaśnić, według mnie nie ma takiej możliwości, żeby mogli dotrzeć do innego wymiaru. Są zamknięte i nawet jeśli można by to zrobić, do kogo Kaden miałby chcieć dotrzeć? Wszyscy nie żyją. Naprawdę uważasz, że jakiś kosmiczny byt przetrwał tyle czasu i chce zobaczyć specjalną transmisję na temat Dianny?
– Dlaczego słyszę o tym dopiero teraz? – zapytałem, marszcząc brwi i patrząc to na jednego, to na drugiego.
Logan odchrząknął.
– Ten tutaj uznał, że to bezsensowny trop prowadzący do kolejnego ślepego zaułka, ale kiedy zobaczyłem wykres, wiedziałem, że jestem na właściwym tropie.
Vincent odchrząknął.
– Musimy skupić się na tym, by śmiertelnicy pozostali spokojni, a nie uganiać się za własnym ogonem z powodu poszlak i zgadywanek. Ten wzrost wskaźników mógł być związany z energią, którą oboje wydzielali, kiedy ona…
– Nie odpowiadasz przed Vincentem – warknąłem. Nie chciałem mówić do niego w taki sposób, lecz wiedziałem, że przez ostatnie tygodnie zdarzało mi się to zdecydowanie zbyt często.
Logan skrzywił się w stronę Vincenta, a ja pochyliłem się i wziąłem urządzenie. Ignorując ich spojrzenia, zacząłem studiować ekran.
– Jeśli jakimś cudem Logan się nie myli, do kogo ten dupek miałby przemawiać? A co ważniejsze, dlaczego ten ktoś miałby interesować się Dianną i jej siostrą?
Logan wzruszył ramionami i zaczął:
– Nie wiem, ale jestem pewien, że wydarzył się na tyle duży skok energii, że wpłynął nie tylko na całą technologię, ale dotarł też do satelitów. Może nie jesteśmy w stanie trafić do innych wymiarów, ale…
– Ale nic. To niemożliwe – wtrącił Vincent, przerywając Loganowi.
Ich sprzeczka stała się tłem, gdy zapatrzyłem się na wykres. Przyjaciel nie mylił się co do tego wzrostu, ale to linia, która pojawiła się potem, sprawiła, że wszystkie dźwięki, światła i świat zniknęły, a opadła natychmiast po śmierci Gabby. Płaska, równa linia ciągnąca się przez cały ekran. Echo jej krzyku odbijało się w mojej głowie.
– Dziękuję, Logan – odezwałem się w końcu, powstrzymując ich kłótnię. Nadal wpatrując się w tablet, odwróciłem się i wyszedłem.
– Wciąż mamy jeszcze jeden wywiad! – zawołał Vincent, ale nie ruszył za mną.
– Odwołaj go.
– Nie mogę – usłyszałem jego szept.
– Cóż, w takim razie sam go udziel – odpowiedział mu Logan.
Ich głosy ucichły, gdy ruszyłem w stronę głównej sali konferencyjnej. Wjechałem windą kilka pięter wyżej, skanując wzrokiem wykres, zapamiętując go, a miliony możliwości przewijały się w mojej głowie. Jeśli Logan miał rację, komu tak bardzo zależało na tym, by stać się świadkiem czegoś takiego?
Otworzyłem podwójne, mahoniowe drzwi i dostrzegłem, że światła w sali konferencyjnej zostały już włączone. Ciemne, skórzane krzesło obróciło się w moją stronę i zatrzymało. Pomalowanym paznokciem postukała w blat i uśmiechnęła się do mnie.
– To coś nowego?
Dianna.2
Samkiel
– Dianna.
Jej imię opuściło moje usta szeptem, a palcami niemal zmiażdżyłem tablet. Wstała i obeszła biurko, więc zrobiłem duży krok w jej stronę i przygarnąłem ją w ramiona. Jej ciało tak idealnie przylegało do mojego, że niemal zapłakałem. Ciepło kobiety przesączało się przez moje ubrania, ta część mnie, ta należąca do niej, przebudziła się z krzykiem. Tak bardzo za nią tęskniłem. Była tu, cała i zdrowa. Mogłem jej dotykać, poczuć ją. Opuściłem głowę, by musnąć jej wargi, potrzebowałem tego kontaktu, ale ona się odwróciła. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie czułem, by obejmowała mnie ramionami. Złapała dłońmi moje barki i odepchnęła mnie, zmuszając, bym ją puścił.
– Kostium jest drogi. Mógłbyś?
Poczułem szarpnięcie w sercu, gdy cofnęła się i poprawiła rozpiętą, idealnie skrojoną marynarkę. Przesunęła dłońmi po bluzce, jakby chciała strzepnąć mój dotyk.
– Szukałem cię. Gdzie byłaś? Minęły tygodnie. Dwa, dokładnie.
Obróciła się do mnie bokiem, odgarniając zbłąkane kosmyki z twarzy.
– Liczyłeś?
– Odliczałem każdą sekundę twojej nieobecności.
Delikatny chichot opuścił jej usta i uniosła brwi, gdy muskała palcami blat biurka, przekładając niektóre długopisy.
– Dość silna reakcja, nie sądzisz?
Moje serce stanęło, gdy inna część mnie nagle przeszła w stan najwyższej gotowości.
– Co jest z tobą nie tak?
– Właściwie to nic. – Przerwała, jakby się zastanawiała. – Och, masz na myśli ten czas od mojego wybuchu szaleństwa? – Pomachała długopisem w powietrzu, zanim zaczęła stukać nim o dłoń. – Przyznam, że mogło wydawać się to trochę dramatyczne. Przepraszam za twój budynek, ale widziałam, że udało się go naprawić, więc tyle dobrego.
Pokręciłem głową.
– Nie troszczę się o budynek. Zniknęłaś po…
– Och. To. – Wzruszyła ramionami. – Tak, cóż, miałam sporo do zrobienia i potrzebowałam oczyścić umysł, sam rozumiesz.
– Dianna. – Jej imię opuściło moje usta, jako zbolała prośba.
Poczułem jej ból, pamiętałem go, a teraz ona chciała go pogrzebać.
– Och, nie rób takiej miny. Czuję się dobrze. – Mrugnęła do mnie, podnosząc mały palec i machając nim w powietrzu. – Obiecuję na mały paluszek.
– Czy zrobiłem coś, co cię uraziło? – zapytałem i poczułem ucisk w piersi. Zachowywała się tak lekceważąco.
– Uraziło mnie? – Powstrzymała śmiech. – Bogowie, zapomniałam, jak staroświecko potrafisz się zachowywać. Co to w ogóle znaczy?
– Po prostu próbuję zrozumieć, co myślisz.
– O czym? – Obróciła długopis w palcach.
– O nas.
Prychnęła.
– O nas? Nie ma żadnych nas. – Pomachała ręką, wnętrzem skierowanym w moją stronę. – Znamię zniknęło. Nie pracujemy już razem. Pamiętasz?
– Tylko tym dla ciebie byłem? Pracą?
– Słuchaj, mamy fajne wspomnienia. Zabawiliśmy się, ale nie musi to od razu czegoś znaczyć. Wiesz, myślałam, że zrozumiesz, biorąc pod uwagę twoją historię.
– Moją historię?
– Miałeś wcześniej przelotne romanse. Pamiętasz? Widziałam je. – Popukała się palcem w skroń, lekko się uśmiechając.
Krew zaszumiała mi w uszach, serce zaczęło walić dziesięć razy szybciej. To było złe. Ona… kłamała. To nie ona. Wiedziałem. Wiedziałem, co mieliśmy, co oboje czuliśmy. Ból w moim sercu zmienił się w palącą determinację. Trenowałem wojowników, by zamykali swoje emocje głęboko w umyśle i wyłączali je, gdy szykowali się do bitwy mogącej kosztować ich życie. I to właśnie robiła Dianna – desperacko próbowała odepchnąć mnie, by przygotować się do wojny. Jej wojny.
Założyłem ramiona na piersi.
– Dlaczego to robisz?
– Ponieważ cię znam. Wiem, że zaczniesz się martwić i będziesz mi wchodził w drogę, ale ja naprawdę czuję się dobrze. Muszę tylko zabić paru ludzi. – Przerwała, a jej figlarny uśmiech się poszerzył. – Albo paruset.
Zrobiłem krok w jej stronę, zmniejszając przestrzeń między nami.
– Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić.
Dalej bezmyślnie bawiła się długopisem.
– Wiem. – Podeszła o krok bliżej, aż dotknęła dłońmi mojej piersi.
Wzdrygnąłem się, gdy skubnęła mnie w brodę, po czym jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
– Dlatego przyszłam cię ostrzec.
Kącik moich ust uniósł się w połowicznym uśmiechu.
– Ostrzec mnie? Dianno, czy po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, wróciliśmy do gróźb?
– To nie groźba, a raczej obietnica. Więc ty nie wchodzisz mi w drogę, a ja nie wchodzę w drogę tobie i wszyscy żyją szczęśliwie.
– Obietnica? Nie potrafisz mnie zranić. Wiesz o tym.
To kłamstwo. Jej słowa zrobiły dokładnie to – rozerwały mnie na kawałki, jedno po drugim. Czułem się wypruty już przez to, że patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym nie obchodził jej ani trochę. To agonia.
Odwróciła się ode mnie, przesuwając długopisem po krawędzi długiego biurka.
– Tak w ogóle podobają mi się gruntowne porządki, jakie robicie. – Uśmiechnęła się przez ramię.
Tym razem zauważyłem, że nie sięgnął jej oczu. Stanowił wyblakły cień jej prawdziwego uśmiechu, a ja pragnąłem znów go ujrzeć.
– Czy kiedykolwiek męczy cię wyglądanie tak pięknie przed tymi wszystkimi kamerami? To znaczy, podoba mi się twoja nowa fryzura, bardzo stylowa.
– Dianna.
– Poza tym powrót do Samkiela, co? Rezygnujesz z tego całego Liama? Ma sens, jak sądzę. W końcu męczymy się udawaniem kogoś, kim nie jesteśmy. To znaczy, ja tak. – Przewróciła parę kartek na biurku.
– Dianna.
– Poza tym, nie znajdziesz ich poprzez prowadzenie badań. Zapewne zebrali się w swoich posiadłościach, chowając się jak tchórze.
Sięgnąłem i chwyciłem ją za ramię, po czym odwróciłem w swoją stronę.
– Posłuchaj, wiem, że cierpisz, mimo tego, co mówisz. Pozwól sobie pomóc.
– Właśnie powiedziałam ci, jak możesz to zrobić.
– To nie… – Ucichłem, a racjonalna część mojego umysłu przejęła kontrolę.
Szok związany z jej widokiem minął i wreszcie zwróciłem uwagę na bijący od niej ciężki zapach. Ścisnęło mnie w żołądku.
– Dlaczego pachniesz krwią śmiertelnych?
Jej uśmiech był jawnie zabójczy.
W jednej sekundzie znalazłem się przed nią. W następnej przerzuciła mnie na biurko i wystarczająco mocno uderzyłem o nie plecami, by drewno zatrzeszczało i pękło pod wpływem siły.
Dianna złapała mnie za gardło i pochyliła się nade mną. Próbowałem usiąść, ale ona z zaskakującą łatwością mnie przytrzymała. Szok to niedopowiedzenie. Nawet gdy trenowaliśmy, nigdy nie była silniejsza ode mnie, nigdy nie zdołała przyszpilić mnie i przytrzymać. Pożywiła się śmiertelnymi, i to sporą ich liczbą.
– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Znam cię. Jesteś miły i dobry, jesteś wszystkim tym, czym my nie jesteśmy. Z pewnością zechcesz mi pomóc, ale dla mnie nie ma ratunku. Jedyne, co możesz zrobić, to trzymać się z daleka. Przyszłam tu, żeby grzecznie zapytać, i nie zrobię tego ponownie. Wejdziesz mi w drogę, a zapłacisz krwią tak jak oni, tak jak on. Więc co ty na to, żebyś przymknął na to oko, tak jak zrobiłeś to tysiąc lat temu, co?
– Wiesz, że nie radzę sobie najlepiej z pogróżkami.
Objąłem palcami jej nadgarstki, ale nie próbowałem odciągnąć jej od swojego gardła. Mogłem udawać uległość, jeśli musiałem. Pozwolę jej myśleć, że zyskała przewagę, tak długo, jak będzie mówiła.
– W porządku. Po prostu pamiętaj, że może i jesteś nieśmiertelny, ale twoi przyjaciele, rodzina i ci, którzy cię podziwiają – mlasnęła językiem – już nie. Więc jak wielu chcesz stracić, bo nie pozwolisz mi zrobić tego, co muszę?
Kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce i stworzyły mroczny obraz.
– Chcesz zamordować wszystkich odpowiedzialnych za jej śmierć?
To jej plan? Pamiętam wrzask, krzyk, gdy jej siostra umarła. Stanowił centrum moich koszmarów od tygodni. Wciąż czułem ból w całym ciele, towarzyszący mi, gdy przelatywałem przez ściany, okna i metal z powodu siły tego dźwięku. To nie była ona. Ta pusta skorupa bez emocji to nie moja Dianna.
– To nie jesteś ty, Dianna. Nieważne co, nigdy byś się tak do mnie nie odezwała. Nie groziłabyś mi.
Zaśmiała się i zwolniła uścisk.
– Naprawdę wziąłeś sobie to całe bohaterstwo do serca, nie? Czy to moment, w którym mówisz mi, że znasz prawdziwą mnie? Błagam, wyrzygam cały lunch.
Potarłem gardło, uśmierzając lekki ból, i wstałem jednym płynnym ruchem. Biurko pode mną zatrzeszczało, rozłam między nami rósł.
– Szukałem Gabby i szukałem ciebie od momentu, w którym zniknęłaś.
Dianna zamarła, a jej sztuczny uśmiech opadł, coś zajątrzyło się głęboko w jej oczach. Jakąkolwiek maskę nosiła, ta pękła po moich słowach. Zauważałem przebłysk życia za tymi krwistoczerwonymi oczami.
– Nie mogłem jej znaleźć, ale próbowałem. Założyłem, że tobie się udało, ale twoja twarz mówi co innego.
Nie odezwała się, tylko wpatrywała się we mnie, więc wyciągnąłem ręce i ścisnąłem jej dłonie w swoich. Popatrzyła na nie, ale nie ruszyła się, nie wzdrygnęła tak jak wcześniej.
– Wiem, że cierpisz, Dianna. Nieważne, co powiesz ani czym we mnie rzucisz, wiem, skąd to się bierze. Byłem tam. To też wiesz. Jesteś zraniona i samotna, ale ja… po prostu pozwól mi sobie pomóc. Proszę. To nie jesteś ty.
Podniosła oczy, a nasze spojrzenia się zderzyły, gdy wyrwała swoje dłonie z moich. Wiedziałem, że to, co powiedziałem, uderzyło w czuły punkt i wstrząsnęło nią w jakiś sposób.
– Taka jestem teraz.
Pokręciłem głową.
– Nie, nie wierzę ci i nigdy nie uwierzę. Pokazałaś mi, kim jesteś, miesiące temu. Pamiętam każdą sekundę każdego dnia. Pomogłaś mi i troszczyłaś się o mnie, kiedy nie musiałaś. Ryzykowałaś życiem dla wszystkich. Ja noszę zbroję na wojnie, a to, co pokazujesz teraz, to twoja jej wersja. Zamykasz wszystko wewnątrz, by się chronić, tłumisz to, ale ja wiem bez cienia wątpliwości, że moja Dianna wciąż tam tkwi.
Drzwi się otworzyły.
– Udało mi się znaleźć rozwiązanie na twoje ostatnie obawy… – Gregory zamarł, gdy spojrzał na mnie, a potem na Diannę.
Jedna sekunda, tyle wystarczyło. Dianna sięgnęła za mnie, porwała mały przedmiot z biurka i rzuciła nim, tnąc powietrze. Poleciał z prędkością światła, aż usłyszałem odgłos, gdy trafił w cel. Poczułem ucisk w sercu, gdy rozległ się huk i Gregory uderzył twarzą o podłogę z długopisem wystającym z tyłu jego czaszki. Niebieskie światło wydostało się z jego ciała i zawisło nad nim na sekundę, zanim wystrzeliło w sufit.
– Teraz mi wierzysz?
Nic nie powiedziałem. Jak mogłem? Ledwie przetworzyłem ostatnie parę minut, a teraz Dianna zabiła celestiala na moich oczach, jakby to nic nie znaczyło.
– Jest jedno martwe ciało. Wejdziesz mi drogę, a nie widzę problemu, by dodać kolejne. Dostanę swoją zemstę. Znali cenę za dotknięcie jej i jeśli się w to wmieszasz, też ją zapłacisz. Przymknij oko, Samkielu. To nie twoja sprawa.
Rozbrzmiał alarm, lampy zamigotały, a kłąb srebra rozjaśnił przestrzeń przy drzwiach. Do pokoju wsączył się dym przesiąknięty chemikaliami mającymi wstrząsnąć stworzeniami z Innego Świata. To nowy system obronny zainstalowany po jej ostatnim wyskoku w bractwie, ale było już za późno.
Dianna rzuciła okiem na migoczące światła, a potem znów na mnie.
– Kiedy spalę ten świat doszczętnie, a ty zrobisz ze mnie złoczyńcę, pamiętaj, że naprawdę starałam się być dobra… choć raz.
Przesunęła się, a czarny dym objął jej sylwetkę i nagle zostałem w pokoju sam.
Prawda była taka, że przerażenie ogarnęło mnie z tak wielu powodów, że nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć.3
Camilla
– Camilla. Musimy zebrać, co mamy, i uciekać. Na wyspie nie jest bezpiecznie.
Stuknęłam palcem w kieliszek. Delikatny blask światła z sufitu oświetlał Quincy i innych członków klanu stojących w drzwiach. Wszyscy byli spakowani i gotowi do ucieczki, ich torby leżały na podłodze wokół ich stóp. Czułam jej wzrok na sobie, gdy tak stała z przewieszoną przez pierś skórzaną torbą pełną kolekcjonowanych przez nią małych czaszek.
– Nigdzie nie jest bezpiecznie, Quincy. Już nie.
– Ręka zabezpieczyła już każdą inną lokalizację, ale nie wiedzą o kryjówce na wybrzeżu. No bo dokąd indziej mamy się udać?
Ciche prychnięcie uciekło z moich ust.
– Iassulyn zapewne – zauważyłam, a Quincy zbliżyła się do stołu; delikatne blond loki okalały jej twarz. – Idź, zabierz resztę ze sobą. Nie ma znaczenia, dokąd się udacie. Ona po was nie przyjdzie.
Dziewczyna położyła dłoń na moim ramieniu i lekko uścisnęła.
– Niech bogini nad tobą czuwa.
– Wszyscy starzy bogowie są martwi, kochanie – wyszeptałam.
Zmusiłam się do uśmiechu, a ona skinęła głową, zanim się obróciła, a reszta chwyciła torby i ruszyła za nią. Słyszałam zmartwienie w ich głosach, a kroki milkły, gdy zbliżali się do drzwi.
Wiatr przestał wiać, na wyspie nigdy nie panowała taka cisza, odkąd uznałam ją za swoją. Dotknęłam wargami chłodnego szkła, a słodki, cierpki smak wina wybuchł w moich ustach. Zachowałam ten trunek na specjalną okazję, a ta miała nigdy nie nadejść. Rozkoszowałam się smakiem i wpatrywałam w szmaragdowe płomienie tańczące za osłoną kominka.
– Coś ty narobił? – Pociągnęłam Drake’a za rękaw, zmuszając go, by odwrócił się w moją stronę.
Parę stworzeń z Innego Świata wyleciało przez drzwi, szepcząc między sobą. Ciała użyte przez Tobiasa do małego przedstawienia Kadena upadły na podłogę, już nikomu niepotrzebne.
Drake spojrzał na mnie gniewnie, cierpienie przyciemniło złote oczy wampirzego księcia.
– Zrobiłem, co Kaden nakazał. Co musieliśmy zrobić.
– To błąd i wiesz o tym. Wiesz to. To twoja przyjaciółka.
– A twoja była kochanka. Wydałaś ją tak samo jak ja – warknął, wyrywając ramię z mojego uścisku. – Nie miałem wyboru, Camillo. Żadne z nas go nie ma przez Kadena, przez Zakon. Słuchaj, Ethan jest moim bratem, moją jedyną rodziną. Nieważne, co czuję, nie mogłem pozwolić, by stracił towarzyszkę.
Jego oczy złagodniały za potworną maską przyjętą na potrzeby chwili. Wiedziałam, że część jego żałowała tego, co zrobił, ale był związany z rodziną.
– Ona po nas przyjdzie. Po nas wszystkich. Słyszałeś krzyk śmierci i czułeś, jak świat zadrżał. Gabby była smyczą trzymającą rozwścieczoną bestię w ryzach, a teraz ta uprząż zniknęła. Nic jej nie powstrzyma. Teraz to czuję. Wszyscy czujemy. Coś się zmieniło, coś starego i… – Brakło mi słów, by wytłumaczyć, co poczułam, ale wzbudziło to przeszywające na wskroś przerażenie.
Drake jedynie wzruszył ramionami, jakby świat zawiódł i jego.
– Może śmierć okaże się łaską po wszystkim, co zrobiliśmy.
Zanim mogłam odpowiedzieć, głos Ethana przebił się ponad wychodzącym tłumem, gdy wołał brata. Na jego twarzy nie wymalowała się ani krztyna skruchy, kiedy kurczowo trzymał się żony, odpowiedzialnej za skazanie na śmierć nas wszystkich.
– Wracaj do domu, Camillo. Spędź czas ze swoim klanem, bo ona nadejdzie i nie sądzę, by Kaden czy Samkiel zdołali ją teraz powstrzymać.
Lodowaty dreszcz przebiegł po moim ciele, gdy patrzyłam, jak odchodzi. Otoczyłam się ciaśniej ramionami i odwróciłam tyłem do pokoju. Musiałam zrobić jeszcze ostatnią rzecz. Niektórzy nazwaliby to skruchą czy wyrzutami sumienia, ale ja odmawiałam włożenia Kadenowi w ręce kolejnej broni.
Odchyliłam głowę do tyłu, zakładając ramiona na piersi, a włosy spłynęły mi po plecach. Cośmy zrobili? Nawet jeśli nasz związek nie zakończył się w najprzyjemniejszych okolicznościach, zabranie Diannie jedynej osoby, którą kochała, to coś niewybaczalnego. Kaden i Zakon byli starsi i silniejsi niż my wszyscy. Wydawali się nie do powstrzymania. Moje ręce zostały ubrudzone równie mocno co Drake’a, co każdego z rady Kadena. W jej oczach wszyscy ponosiliśmy odpowiedzialność. I to prawda. Może Drake miał rację. Może śmierć to łaska.
Zakręciłam połyskującym czerwonym płynem w kieliszku. Nade mną rozległ się grzmot, ale kiedy wyjrzałam przez okno, nie zauważyłam na niebie nawet jednej chmury. Wtedy zrozumiałam, że to nie piorun rozerwał noc. Nie podskoczyłam ani nie poruszyłam się, gdy wybuchły krzyki, patrzyłam tylko na kieliszek, przyglądając się falom formującym się na krwistoczerwonej cieczy. Moje serce nie zakołatało ani nie zmieniło rytmu, gdy poczułam, że mój dom zadrżał. Poczułam pieśń magii na skórze, kiedy próbowali walczyć, ale walka była zbyteczna – nie miała sensu przeciw zemście, przeciw zniszczeniu, przeciw śmierci.
Podwójne drzwi otworzyły się z trzaskiem i uderzyły w ścianę z wystarczającą siłą, by ciężkie drewno popękało. Zimne powietrze wypełniło pokój, po mojej nagiej skórze przeszły ciarki, a suknia okazała się śmieszną barierą ochronną przed przeszywającym mnie chłodem. Płomienie świec umieszczonych wzdłuż ściany i pod sufitem zamigotały i zgasły. Cisza wypełniła posiadłość, nie dało się już słyszeć krzyków czy rzucania zaklęć, nawet odgłosów bicia serca poza moim. Wzięłam kolejny łyk wina, nie odrywając wzroku od szmaragdowych płomieni w kominku. Nawet one wydawały się wzdrygnąć przez to, co właśnie się wydarzyło.
– Wiesz. – Jej szpilki stukały o podłogę, powoli, jakby z rozmysłem. – Zapomniałam o Quincy.
Wyprostowałam ramiona, wiedząc, że nie oszczędziła nawet jednej osoby.
– Była młodą czarownicą.
– Wydawała się całkiem urocza. Krucha, ale urocza. Pamiętam, jak zobaczyłam jej loki na ekranie. Zawsze były takie lśniące i sprężyste. Potrzebuję dobrej odżywki.
Wiedziałam dokładnie, o jakim ekranie mówiła, i pamiętałam, jak mój żołądek zwinął się w supeł, gdy Tobias przekręcił kamerę tak, by skierować ją na nas. A stojąca przede mną kobieta zapamiętała twarz każdego, kto się tam znalazł, i teraz łaknęła krwi. Myliłam się. Nikt z mojego klanu nie pozostał bezpieczny. Skazałam ich wszystkich na potępienie.
– Odnowiłaś to miejsce, odkąd odwiedziłam cię ostatnim razem – powiedziała, a jej głos zabrzmiał pusto, jakby został wyprany z emocji. – Ładnie. A przynajmniej było ładnie.
Odwróciłam się i niemal upuściłam kieliszek. Zielone płomienie wystrzeliły wysoko, moja magia zapłonęła, jakby chciała mnie bronić przed tym, co zmierzało w moją stronę. Paznokcie bestii zarysowały stół, aż odprysnęły kawałki gładkiego kamienia. Emanowała od niej mroczna, archaiczna moc, sprawiając, że moje ciało zadrżało. Pamiętam, jak dysponowała zaledwie skrawkiem tego, co wypełniało teraz ten pokój, ale to działo się przedtem, kiedy Gabby jeszcze żyła i mogła odciągnąć ją znad krawędzi. Teraz nie było Gabby i ten ostry klif, na którym zawsze balansowała, stanowił już przeszłość. Teraz rzuciła się na główkę w dół, a ostre skały kaleczyły jej ciało, tnąc je na kawałki.
Niegdyś zielono-brązowe oczy Dianny teraz krwawiły karmazynem, Ig’Morruthen ujawniało swoją obecność, bestia już się nie ukrywała. Jej kości policzkowe stały się ostrzejsze. Damski garnitur opinający jej zwodniczo szczupłe i kobiece mięśnie ukazywał to, co najlepsze w jej krągłościach. Brzeg jej płaszcza powiewał za nią na niewidocznym wietrze. Pożywiała się. Obficie.
– Tak, musiałam kupić nowe meble po tym, jak ty i Samkiel omal nie zniszczyliście tego miejsca. – Przełknęłam ostatnie krople wina i odstawiłam pusty kieliszek na stół, zanim drżenie dłoni sprawiło, że go upuściłam.
Zatrzymała się i wtedy to zobaczyłam. Wściekłość, gniew i nienawiść zniknęły zaledwie na sekundę. Moja magia też to poczuła. Niszczycielska moc, dzierżona przez nią niczym tarcza, pękła, jakby jego imię było pieśnią kochanka kojącą drżącą bestie. Ale moja nadzieja, tak jak ta pieśń, trwała zaledwie chwilę, zanim osłona się odnowiła. Nie sądziłam, by nawet ona zauważyła instynktowną reakcję na jego imię.
– Och, Dianno, nie możesz ukryć swego serca, nawet kiedy zupełnie się zatracisz. Kaden to wiedział. Jak myślisz, dlaczego zachował się tak pochopnie?
Miałam rację. Miałam rację od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzałam ich razem. On to widział i to stanowiło prawdziwy problem. Jej reakcja, choć maleńka, okazała się kolejnym dowodem.
– Tak w ogóle, gdzie jest Samkiel?
Jej oczy zapłonęły jeszcze ciemniejszym odcieniem czerwieni i w jednej sekundzie znalazła się przede mną. Chwyciła mnie za brodę i uniosła ją, przerywając to, co chciałam jeszcze powiedzieć.
– Wiesz, nie smakowałam czarownicy, odkąd… – Uśmiechnęła się nieznacznie i przebiegle, gdy skanowała moją twarz, aż jej wzrok zsunął się niżej. – Cóż, pamiętasz.
– Po prostu to zrób – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, ale ona mnie puściła.
– Och, nie dramatyzuj. To do ciebie nie pasuje.
Upadłam na podłogę, amortyzując zderzenie dłońmi. Obeszła mnie, po czym wysunęła krzesło, usiadła i oparła szpilki na stole, krzyżując nogi w kostkach.
– Nie wiem, czy to czysty tupet, czy głupota sprawiły, że wróciłaś do jedynego miejsca, w którym wiedziałam, że należy cię szukać.
– Co mogę powiedzieć? Nie miałam ochoty odwlekać nieuniknionego. – Podniosłam się, wycierając dłonie o przód sukienki.
Mlasnęła językiem, przyglądając się paznokciom.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś najmądrzejszą wśród czarownic. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chciały Santiago.
– Santiago słucha rozkazów lepiej niż ja.
– To się jeszcze okaże. – Westchnęła.
Przestąpiłam z nogi na nogę, zdezorientowana. Słowa Dianny brzmiały, jakby nie przybyła tu, by rozerwać mnie na strzępy.
– Nie zabijesz mnie? – wyszeptałam zaskoczona. Taka możliwość nawet nie przyszła mi do głowy.
Wzruszyła ramionami, jakby nie stanowiła teraz największego zagrożenia w pokoju, ale ja wiedziałam, na co ją stać, kiedy się pożywi do syta. Czyniło ją to prawie nietykalną. To wydarzyło się tak dawno temu, ale nigdy tego nie zapomniałam. Tylko Gabby potrafiła przywrócić ją na powierzchnię, kiedy przepadła.
– Zabić cię? Camillo, bądźmy szczere. Gdybym chciała, żebyś była martwa, pozbyłabym się ciebie w tej samej chwili, w której weszłam. Chcę porozmawiać.
– Porozmawiać? – Przełknęłam z trudem, z jakiegoś powodu ta perspektywa przerażała mnie nawet bardziej.
– Tak. A teraz siadaj. – Skinęła głową.
Odmówiłam podporządkowania się, a Dianna znalazła się za mną w sekundę, chwyciła mnie za kark i zmusiła do podejścia do stołu. Jak poruszyła się tak szybko? Powietrze nawet nie drgnęło. Żelaznymi dłońmi sprawiła, że uderzyłam tyłkiem w krzesło, a chwilę później pojawiła się znów po drugiej stronie.
– Teraz lepiej. – Przechyliła głowę, przyglądając się. – Coś nie tak, Cam Cam?
Cam Cam. Moje przezwisko. Tylko ona go używała, nie słyszałam go od lat.
– Gdzie jest ta cała wiedźmia twardość? Riposta i magia. Gdzie jest ta, która mnie oszukała? Ta, która stała obok, gdy ona umarła? Hmm?
Przełknęłam z trudem.
– Nie sądziłam, że to zrobi. Nikt nie sądził.
– Naprawdę? – Prychnęła cicho. – Znasz go równie dobrze jak ja, więc nie grajmy w grę „Jestem niewinna”. Wiesz, co wydarzy się teraz. Wszyscy wiecie. – Odchyliła się do tyłu, ciągnąc za długi złoty łańcuszek na szyi. – Ale to dobrze, bo masz coś, czego potrzebuję.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem, gdzie jest. Zniknął po tym, co się stało. Otworzył portal, kiedy usłyszał… Tobias i on… obaj zniknęli.
Pochyliła się do przodu, a w pokoju pociemniało. Drzwi za nią zamknęły się powoli, skrzypienie zawiasów przyprawiło mnie o dreszcze. Jej oczy świeciły, rozjaśniając mrok. Wydawały się niemal tak jasne jak jej uśmiech. Jak wiele pochłonęła, by zyskać taką kontrolę?
– Och, nie potrzebuję, byś go znalazła, jeszcze nie teraz.
– Więc czego potrzebujesz? – Moje pytanie zawisło w powietrzu i niemal natychmiast pożałowałam, że je zadałam.
Jej uśmiech się poszerzył i ukazała kły w pełnej okazałości. Wyglądało na to, że nie próbowała już ukrywać Ig’Morruthen. Pamiętam, jak skrupulatnie sprawdzała swoje odbicie w lustrze, by upewnić się, że wciąż pokazywało jej śmiertelną skorupę. Teraz wyglądało na to, że i tę część siebie utraciła.
– Więcej mocy.
Wzrokiem przeskanowałam jej twarz i wyprostowałam ramiona.
– Jeśli mamy pominąć formalności i nie kłamać, jak to ujęłaś, twoja moc zdecydowanie przewyższa moją. Masz moc Kadena, przepływa ona przez każdą cząstkę ciebie, a dodatkowo znowu się pożywiasz. Z całym szacunkiem, nie potrzebujesz mnie.
Mlasnęła, kiwając na mnie palcem.
– I tu się właśnie mylisz. Nie mam do czynienia tylko z Kadenem. Mam do czynienia z Samkielem i jego legionem celestiali wierzących w pokój, miłość i milutkie uczucia. Każdy z nich stałby się bardziej niż szczęśliwy, mogąc pojawić się, gdy wszystko zniszczę.
Teraz serce zabiło mi mocniej.
– Co masz przez to na myśli?
– Spieprzyłam. – Oparła głowę na dłoni i pokręciła nią. – Założyłam, że jest taki jak Kaden, wiesz? Że nie będzie go obchodziło, co zrobiłam. Zdarzały się takie momenty, kiedy Kaden nie odzywał się do mnie tygodniami. Myliłam się co do Samkiela, ale nie rozumiem dlaczego. Nawet nie uprawialiśmy seksu.
Przełknęłam z trudem i zdecydowałam się powiedzieć coś, co – miałam nadzieję – nie sprawi, że odrąbie mi głowę.
– Wiesz, że ludziom może na tobie zależeć bez uprawiania z tobą seksu, prawda?
Uniosła spojrzenie, a jakakolwiek krzta humoru zniknęła. Położyła dłonie płasko na stole. Nie wiedziałam, co takiego dziwnego powiedziałam, ale przebłysk emocji przemknął po jej twarzy, lecz szybko to zatuszowała. Przegapiłabym to, gdybym na nią nie patrzyła.
– Chcę tylko powiedzieć, że spróbuje cię powstrzymać. Nie cofnie się przed niczym, by dotrzeć do ciebie, on nie jest jak Kaden. Wszyscy widzieliśmy, jak Samkiel na ciebie patrzy, jaki jest, gdy ma cię obok. Kaden miał ludzi, którzy obserwowali cię od momentu, kiedy odeszłaś. Kaden chce cię posiąść, ale z Samkielem to coś więcej i część ciebie o tym wie.
Czekałam, aż na mnie warknie, poprawi mnie albo może podniesie dłoń i podpali, ale kompletnie nie oczekiwałam takiej reakcji.
Wymuszony uśmiech wypłynął na jej usta.
– Jakie to słodkie. W każdym razie, jeśli o to chodzi, potrzebuję, abyś coś dla mnie zrobiła.
Mrugnęłam. To nie Dianna. Cokolwiek roztrzaskało się w niej wraz ze śmiercią jej siostry, zmieniło ją dogłębnie. Naprawdę jej to nie obchodziło? Wsunęłam odrobinę magii pod stół. Wiązka uderzyła w ścianę, zanim dosięgnęła kobiety, i rozbłysła. Syknęłam, szarpiąc ją z powrotem ku sobie.
– W porządku. – Przerzuciłam włosy przez ramię, próbując podtrzymać fasadę bycia niewzruszoną, choć traciłam kontrolę.
Dianna wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu i pomachała na mnie dłonią.
– Popatrz na siebie. Widzisz, już jesteś pomocna.
Opuściłam wzrok i wbiłam go w paznokcie, pocierając kciuk kciukiem. Jaki miałam wybór? Walczyć? Nawet jeśli, wiedziałam, że nie mogłam jej powstrzymać. Wiedziałam, czym naprawdę był Kaden, i nie miałam żadnych szans. Wcześniej wypełniała mnie nadzieja, że kiedy Dianna przybędzie, to szybko mnie zabije, żebym nie musiała mówić tego, co powinnam teraz przyznać. Byłoby lepiej dla niej, gdyby odkryła mój sekret po tym, jak spali mnie na popiół, ale jeśli zachowam to dla siebie, zrobi się jeszcze gorzej, kiedy odkryje, co zrobiłam.
Wzięłam głęboki wdech i wymamrotałam:
– Mam jej ciało.
Pokój znieruchomiał.
– Zabrałam je ze sobą po wszystkim. Uciekli, gdy tylko usłyszeli twój krzyk. Myślę, że każde stworzenie z Innego Świata go słyszało. Dało się go wyczuć nawet kilometry dalej. Moc rozeszła się po świecie, kiedy wrzasnęłaś, nawet jeśli nie miałaś świadomości.
Spojrzałam w górę. Niewielki złośliwy uśmieszek widniejący na jej twarzy zaledwie sekundy temu spełzł z jej warg. Napięła mięśnie szczęk, a jej mina w tej chwili tak bardzo przypominała mi Pogromcę Świata. Czy nie zauważyła, jak głęboko się ze sobą związali? Nie czuła tego? A teraz chciała mojej pomocy w unikaniu go, gdy rozdzierała Onunę.
– Wiem, że w twojej kulturze istnieją rytuały, które muszą zostać wykonane, i nie chciałam, by Kaden miał… miał jej ciało. Nie chciałam, by Tobias wskrzesił ją i próbował zranić cię jeszcze bardziej. Poza tym to proste zaklęcie, by je zabezpieczyć.
Ciemność, gęsta i ciężka, zebrała się w każdym kącie, wysysając powietrze z pomieszczenia. Dianna świdrowała mnie wzrokiem, a ja wiedziałam, że bezskutecznie szukała swojej siostry.
Skrzyżowałam z nią spojrzenia, gdy wyszeptała jedno słowo:
– Gdzie?
Wstałam od stołu, skupiała na mnie pełnię uwagi, gdy uniosłam dłoń. Ściana za nami zamigotała, a w dalekim kącie pojawiły się drzwi. Ruszyłam w ich stronę, a ona podążyła za mną. Przeszłyśmy wąskim korytarzem, między nami panowała przytłaczająca cisza. Szmaragdowe płomienie rozświetlały w sekundy ściany, gdy pokonywałyśmy metr za metrem. Włoski na karku stanęły mi dęba, gdy czułam ją za sobą. Moje ciało krzyczało: „niebezpieczeństwo”, ale podążałam dalej, krok za krokiem.
Korytarz otwierał się na duży pokój. Zakręciłam nadgarstkiem i więcej magii przeskoczyło z jednej pochodni wbudowanej w ścianę do drugiej. Słoje pełne kości i piór stały na szafkach. Porzucony, podarty obraz mojego domu pokrywał daleką ścianę pokoju. Starożytna sztuka i relikty zebrane przeze mnie leżały porozrzucane po pomieszczeniu.
Zatrzymałam się w wejściu, po czym przesunęłam się, by mogła przejść. Płomienie na ścianach odchyliły się z dala od niej, gdy je mijała. Tu, na środku kamiennego stołu, przykryte cienkim prześcieradłem, leżało ciało Gabby.
Dianna zerwała tkaninę i świat się zatrzymał.
Oczekiwałam krzyku, ściany płomieni, wybuchu przemocy i uniesienia. Oddech mi przyspieszył. Oczekiwałam, że moja głowa uderzy o podłogę, oddzielona od ramion przez jedno z jej ostrzy. Oczekiwałam jej furii i zemsty, ale to, co otrzymałam, wydawało się znacznie gorsze.
Dianna stała nad ciałem siostry, jej wzrok nie opuszczał twarzy dziewczyny. Podniosła rękę i czule odgarnęła włosy Gabby z jej bladego oblicza. Widziałam, jak nozdrza Dianny się rozszerzają, i widziałam, jak rzeczywistość uderza w nią z pełną mocą. Rzucone zaklęcie pomogło, ale nie mogłam powstrzymać śmierci, nawet całą swoją magią.
– W mojej kulturze mówią, że gdy umierasz, zostaje tylko skorupa. Dusza odchodzi, zabierając ze sobą każdą cząstkę sprawiającą, że jesteś tym, kim jesteś. Witają cię w cudownym raju pełnym światła i miłości. Nie ma już bólu czy zmartwień, tylko raj. – Przeczesała palcami drugą stronę włosów Gabby, próbując ułożyć je na właściwym miejscu. – Jest taka zimna.
Kobieta nawet na chwilę nie oderwała oczu od siostry, nawet cień czy przebłysk emocji nie naznaczył jej twarzy. Splotłam palce dłoni i przycisnęłam knykcie do ust, przełykając łzy z powodu jej bólu. Pokój zamarł w bezruchu, smugi ciemności sięgnęły z cieni ku niej i jej cierpieniu.
Dianna ponownie wyciągnęła rękę, by odgarnąć włosy z twarzy Gabrielli.
– Na początku myślałam, że może się pomyliłam. Może to potworny sen i wciąż mogłabym ją odnaleźć, wiesz? To takie głupie. Nawet po tym, jak poczułam palenie znamienia na dłoni, miałam nadzieję, ale widząc ją taką? – Złożyła pocałunek na jej czole, zanim się wyprostowała. – Teraz naprawdę nie mam już nikogo.
– Ja…
Ryczące płomienie pochłonęły ciało Gabrielli, a ja sapnęłam, zapominając wszelkich słów mogących nieść ukojenie. Dianna stała na tle złowrogiej poświaty z wyciągniętymi obiema rękami, a ogień wypływał z jej dłoni. Zatoczyłam się do tyłu, szok spłynął na mnie, gdy jej siostra, którą tak bardzo kochała, płonęła między nami.
Dianna wpatrywała się w trzaskające płomienie o końcówkach wyciągających się wysoko w poszukiwaniu kolejnej dawki paliwa. Obawiałam się, że mój dom spłonie z nami w środku, mimo to patrzyłam, lecz one nigdy nie liznęły sufitu. Kontrolowała je, ich temperaturę i intensywność.
– Pochowałam ojca. Pochowałam matkę. A teraz pochowam ją.
Dianna się nie poruszyła. Po prostu stała przed płonącym stosem. Fantomowe bóle przebiegły po moich bokach, klatce piersiowej i gardle, gdy przypominałam sobie bestię z pazurami atakującą mnie i odpowiedzialną za próbę rozczłonkowania mnie zaledwie miesiąc temu. Próbowałam utrzymać plecy prosto, ale każda komórka w moim ciele krzyczała, bym uderzyła, broniła się albo uciekała. Tak bardzo w tym momencie przypominała Kadena, z powodu całej tej odziedziczonej po nim mrocznej i złowieszczej mocy wyrytej w jej skórze.
– Strach nie jest twoim zapachem, Camillo.
Przełknęłam i próbowałam odzyskać spokój.
– Jesteś inna. Wszyscy to czują.
Jej oczy spotkały moje ponad płomieniami, a smród palonego ciała wywoływał mdłości.
– Dobrze.
– Zrobię, co chcesz. – Słowa wypłynęły szybciej, niż chciałam.
– Wiem, że zrobisz.
Trzask ognia i zapach stawały się zbyt intensywne nawet dla mnie, więc obróciłam się, by wyjść.
Dianna mnie zawołała, po czym oznajmiła:
– Potrzebuję urny i jeszcze jednej rzeczy, zanim zaczniemy.
Obróciłam się w jej stronę, moje serce biło w szaleńczym tempie.
– Zaczniemy co?
Spojrzała na mnie, płomienie oświetlały jej ciemną sylwetkę.
– Destrukcję imperium.