- promocja
- W empik go
Tropiciel - ebook
Tropiciel - ebook
Bestsellerowa autorka serii „Żniwiarz” zabierze cię w podróż pełną demonów i mrocznych niespodzianek.
Przed tobą nowe wydanie serii „Zapomniana księga”. Gwarantujemy, że zmieniła się nie tylko okładka! Poznaj Huberta i nowy świat po apokalipsie.
Hubert budzi się w Paryżu w ciele siedemnastolatka, a po tragicznym początku końca świata nie ma żadnego śladu. Gdy Luwr ponownie staje w ogniu, Hubert już wie, co ma zrobić. Wyznacza sobie jeden cel: musi zdobyć księgę, która pomoże mu w walce z demonami. Jednak bieg wydarzeń jest nieco inny, niż się spodziewał. Impuls elektromagnetyczny niszczy wszystkie urządzenia, tajemnicza choroba zaczyna zabierać coraz więcej ludzi, a co najdziwniejsze nigdzie nie widać demonów. Nikt nie traktuje poważnie ostrzeżeń chłopaka, jednak dramatyczne wspomnienia nie dają mu spokoju…
Czy skradziona z biblioteki księga pomoże przetrwać Hubertowi i jego bliskim? Czy tak jak wcześniej wywoła tragiczne skutki? Czy siedem lat to wystarczająco dużo czasu, żeby zmienić przyszłość?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-124-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjaźń – miasto otaczające cmentarz z każdej strony, niczym morze bezludną wyspę – powoli zasypiało. Jedynym odgłosem, jaki dało się usłyszeć, był szelest upadających na ziemię suchych, lekko zmrożonych liści.
Piotr narzucił na siebie kurtkę, zdjął z haka gruby pęk kluczy i wyszedł z ciepłej stróżówki w zabarwioną na pomarańczowo mgłę. Zamknął wszystkie bramy i cmentarz, nim zegar wskazał kwadrans po dwudziestej. Cmentarz miejski został odcięty od świata żywych. Jedyne wciąż mocno bijące serce należało do nocnego stróża, który zapalił wygasłe znicze, zmiótł żółte liście z grobów, których nikt nie odwiedzał. Z przyzwyczajenia bardziej niż z potrzeby, mruczał pod nosem modlitwę do Michała Archanioła.
W końcu dotarł do jednego ze świeżych grobów. Mogiła była jeszcze obłożona kwiatami i wieńcami, dopiero za trzy dni miała stanąć na niej marmurowa płyta. Czarna tabliczka na drewnianym krzyżu głosiła, że w tym miejscu został pochowany czterdziestoletni mężczyzna. Piotr wiedział, że właśnie tacy najbardziej lubili wracać, zazdroszcząc ludziom życia. Obejrzał więc grób z każdej strony, ale nie zauważył niczego podejrzanego.
Minęła dwudziesta druga, kiedy Piotr wrócił do stróżówki i zaparzył sobie mocnej herbaty. Na talerzyk wyłożył ciastka, które dostał poprzedniego dnia od jednej ze staruszek. Starsi ludzie szanowali go, często przynosili jedzenie, ale niewielu chciało wdawać się z nim w pogawędki.
Usiadł w jedynym fotelu w stróżówce i pił herbatę ze szklanki w metalowym koszyczku, rozmyślając nad życiem i śmiercią. Zapatrzył się na dużego pająka, który utkał w kącie pajęczynę i czekał na zabłąkaną muchę. Piotr nie zamierzał go zabijać, ani wyrzucać na dwór. Nie brzydził się pająków, żmij czy robactwa. Wszystko to żyło, miało swoje miejsce na ziemi, w przeciwieństwie do umarłych. Ich nie znosił – straszyli, wysysali krew, zabijali w świecie, który już nie należał do nich. Nie mieli prawa tu być.
Piotr widywał ich, odkąd tylko pamiętał. Na szczęście nie on jeden. Jego babcia była podobna, opowiedziała mu o nich wszystko, co sama wiedziała. Nazywała ich „nawimi”, twierdząc, że to stare słowo, przedchrześcijańskiej proweniencji, oznacza trupa, zmarłego.
– Bo oni wszyscy pochodzą ze świata umarłych – mówiła. – Nieważne, czy to upiór, który powstał z grobu, czy duch będący zaledwie echem wspomnień żyjących.
Ledwie Piotr zaczął mówić, a babcia nauczyła go modlitwy do Michała Archanioła zarówno po polsku, jak i po łacinie. Przestrzegła również, aby nigdy nikomu nie opowiadał o tym, co widzi, jeśli nie chciał zostać „zamknięty u czubków”. A co najważniejsze, powiedziała, gdzie powinien udać się po pomoc, gdy sprawy będą miały się naprawdę źle.
Jesienny wieczór w stróżówce mijał powoli i przyjemnie. Stary zegar z wahadłem tykał głośno. Lodówka włączyła się z cichym buczeniem, a żarówka w lampie pod sufitem zamrugała, wywołując taniec cieni po kątach.
Gdy herbata ostygła, stróż zamoczył w niej ciastko tak, aby się nie rozpadło. Nagle po cmentarzu rozniósł się przeraźliwy, nieziemski wrzask. Ciastko wpadło do szklanki, gdy gwałtowny wiatr otworzył drzwi i trzasnął nimi o ścianę. Serce Piotra zabiło szybciej. Sięgnął drżącą ręką do szklanej miseczki pełnej suszonych ziół i nabrał całą garść mieszanki, którą wsypał do kieszeni spodni. W prawą dłoń pochwycił zaś żelazny pręt stojący za drzwiami i – zapominając o kurtce – wybiegł na zewnątrz, gdzie wiatr pędził kłęby mgły nad grobami.
Czując zimny pot na czole i plecach, Piotr szybkim krokiem ruszył przed siebie. Doskonale wiedział, w którym kierunku iść. Dłoń trzymająca latarkę trzęsła się niczym w febrze. Dopiero po chwili mężczyźnie udało się skierować strugę światła na grób. Zastał tam okropny bałagan. Kwiaty leżały rozrzucone dookoła, częściowo przysypane ziemią. A w samym środku kopca znajdowało się niewielkie wgłębienie.
– Jezu Chryste. – Piotr przeżegnał się, nerwowo wodząc wzrokiem po otoczeniu. – Gdzie jesteś? – szepnął. Z jego ust ulatywały kłęby pary.
Piotr usłyszał szelest. Odwrócił się błyskawicznie, ale nic nie zobaczył. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że stojąc samotnie między grobami, stanowi nadzwyczaj łatwą ofiarę.
Nie zważając na to, że przydeptuje rozrzucone wokół kwiaty, ruszył z powrotem do stróżówki. Wiedział, że nie poradzi sobie sam z upiorem i musi wezwać pomoc.
Wyszedł już na główną aleję, gdy nagle dostrzegł kątem oka kształt wychodzący z cienia rzucanego przed jeden z wysokich nagrobków.
– Odejdź! – krzyknął Piotr, sięgając do kieszeni.
Chwycił garść ziół i cisnął nimi w zbliżający się powoli kształt. Nie ocenił jednak dobrze odległości i mieszanka opadła na ziemię.
Upiór wrzasnął rozdzierająco i rzucił się na mężczyznę.
Piotr w akcie desperacji zamachnął się prętem. Żelazo ześlizgnęło się po torsie stwora, który zawył z bólu.
– Odejdź! – krzyknął ponownie Piotr.
Upiór zasyczał i okrążył mężczyznę, nie spuszczając z niego wzroku. Piotr przełknął głośno ślinę, niemal czując, jak ostre zęby rozrywają mu szyję. Musiał wziąć się w garść, bo inaczej zginie, a wygłodniały potwór pożywi się jego krwią. Kilka razy machnął przed upiorem żelaznym prętem, ale nie wywarło to na nim większego wrażenia. Piotr ponownie sięgnął do kieszeni, natrafiając z ulgą na resztkę suszonych ziół. Tym razem dobrze wycelował i dmuchnął mieszanką prosto w gębę upiora, który zawył z wściekłości i umknął w cień. Piotr doskonale wiedział, że ten niedługo wróci. Zioła były tylko tymczasowym remedium.
Mężczyzna popędził do stróżówki tak szybko, na ile pozwalały mu roztrzęsione nogi. Zaczął przeszukiwać szuflady, co chwilę oglądając się za siebie. W końcu znalazł małą karteczkę z imieniem i numerem telefonu.
Nie mogąc opanować drżenia rąk, Piotr wykręcił numer na starym aparacie telefonicznym i z niecierpliwością wsłuchiwał się w sygnał w słuchawce.
– Tak? – Choć zdawało mu się, że upłynęła cała wieczność, w końcu usłyszał w słuchawce zaspany, dziewczęcy głos.
– Z tej strony Piotr Żak – starał się mówić spokojnie. – Potrzebuję pomocy Feliksa.
¢
Magda, słuchając relacji Piotra, natychmiast się rozbudziła.
– Feliks przyjedzie najszybciej jak się da – obiecała. – Do zobaczenia.
Rozłączyła się, pospiesznie ubrała i wyszła z pokoju. W korytarzu zwolniła kroku, nie chcąc budzić rodziców. Po co ich martwić, skoro zdąży wrócić, zanim się obudzą?
Rękoma drżącymi z zimna i emocji, wsunęła kluczyki w stacyjkę i odpaliła silnik. Droga zajęła jej mniej niż kwadrans.
Wujek mieszkał tuż za tablicą z nazwą miasteczka Wiatrołom. Jego wielki, stary i odrobinę upiorny dom stał w pewnym oddaleniu od drogi, ukryty wśród gęstych drzew i zarośli. Mimo to wielu okolicznych mieszkańców nazywało budynek domem Addamsów i z chęcią podpisałoby się pod petycją o rozbiórkę.
Magda wbiegła po betonowych schodkach, wyjęła z murku obluzowaną cegłę, pod którą znajdował się klucz i otworzyła stare drewniane drzwi. Gdy wkroczyła w ciemny korytarz, owionął ją zapach ziół zmieszany z wonią wilgoci i pleśni. Po prawdzie mogła zadzwonić do wujka, ale on przecież prawie nigdy nie odbierał telefonów. A poza tym… miała nikłą nadzieję, że zabierze ją ze sobą.
– Co ty tu robisz? – Podskoczyła, gdy usłyszała ciche syknięcie.
– Nie strasz mnie! – oburzyła się, po czym ruszyła za ciemną sylwetką do salonu.
Feliks rzadko spał w nocy. Gdy nie pracował, godzinami przesiadywał w ciemnym pokoju.
– A więc? – zapytał.
Sądząc po odgłosach, wyjął z paczki zapałkę i potarł ją o draskę. Po chwili Magda ujrzała mały płomyk, który przeniósł się na świeczkę.
– Upiór w Przyjaźni.
– Kiedy wyszedł z grobu?
Magda zerknęła na zegarek.
– Niecałe pół godziny temu.
Feliks skinął głową i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
– Mogę poprowadzić – zaoferowała, nie chcąc rozstawać się z kluczykami od samochodu.
– Wybij to sobie z głowy – powiedział twardo.
– Jestem lepszym kierowcą – przekonywała. – Mogę nawet zostać w samochodzie przez cały czas. Proszę.
– Z tego co wiem, jutro rano idziesz do pracy.
Magda spojrzała w ciemne oczy wujka, a potem na jego nieruchomą dłoń. Z westchnieniem żalu wręczyła mu kluczyki.
– Odwiozę cię do domu – oznajmił.
Większość drogi pokonali w milczeniu. Magda kątem oka obserwowała nieruchomą twarz wujka. Mocno zacisnął ostro zarysowaną szczękę, a jego oczy badawczo wpatrywały się w drogę. Niczego się nie bał, nigdy nie krzyczał i nie okazywał zdenerwowania, a także rzadko się uśmiechał, nie wspominając o prawdziwym, szczerym śmiechu. Ale Magda i tak go kochała i podziwiała za to, co robił. Zawsze był gotów ratować innych, nawet ryzykując własnym życiem. I nie miał pretensji, że prawie nigdy nie dziękowano mu za dobrze wykonaną pracę. Jego zajęcie było niewdzięczne, ale nie narzekał, tylko robił swoje.
– Wujku… – zaczęła dziewczyna.
– Nie, Magdaleno, to jest zbyt niebezpiecznie – odparł, nawet na nią nie patrząc.
– Ale…
– Nie zabiorę cię na cmentarz, gdzie grasuje upiór. A teraz idź spać. Możesz mnie odwiedzić po południu.
Magda wygramoliła się z samochodu.
– Jakbym mogła teraz zasnąć – mruknęła pod nosem.
Z żalem spojrzała na oddalający się samochód. Nie dość, że nie wziął jej ze sobą, to jeszcze zabrał jej środek transportu. Zrezygnowana powlekła się do swojego pokoju i rzuciła na łóżko, ale przez długi czas nie mogła jeszcze usnąć.
¢
Feliks rzeczywiście nie był najlepszym kierowcą, ale w życiu nie zabrałby Magdy ze sobą na polowanie na upiora. Przez chwilę nawet pożałował, że wcześniej pokazał jej, jak radzić sobie z nawimi. Przez to wszystko wydawało jej się, że sama potrafiłaby sobie poradzić z jego pracą. A przecież było to śmiertelnie niebezpieczne zajęcie.
Wyjechał na główną drogę i wcisnął pedał gazu. Musiał unieszkodliwić upiora jeszcze tej nocy, zanim zrobi komuś krzywdę. Zerknął na zegar na desce rozdzielczej. Północ. Do świtu, kiedy upiór wróci do mogiły, pozostało jeszcze parę godzin.
Około drugiej w nocy zajechał na parking obok cmentarza w Przyjaźni. Miasteczko – pogrążone w głębokim śnie – było nieświadome niebezpieczeństwa grożącego mieszkańcom.
Feliks wyjął z bagażnika szpadel, trzy długie żelazne gwoździe oraz młotek. Cienki, ale mocny lniany sznur, tak stary, że już niemal czarny, owinął wokół prawej dłoni, sprawdzając, czy może swobodnie zacisnąć i rozprostować palce. Do kieszeni schował suszoną rutę.
Tak uzbrojony stanął przed bramą.
– Dobry wieczór – usłyszał.
Przez kraty spojrzał w szczerą twarz Piotra. Mężczyzna postarzał się, odkąd widzieli się ostatni raz, ale jego ruchy pozostały spokojne i przemyślane.
– Zobaczymy, czy będzie dobry – odparł Feliks, kiedy brama stanęła otworem. – Witaj. – Uścisnął dłoń Piotra. – A teraz prowadź do jego grobu.
– Jak tylko zobaczyłem tę mogiłę, wiedziałem, że mogą być z nim kłopoty – opowiadał Piotr, idąc przez cmentarz. – Nie zdążyłem jednak na różaniec do kaplicy, żeby mu się przyjrzeć. Może bym spostrzegł coś podejrzanego. Wybacz, zaniedbałem swoje obowiązki.
– Nie frasuj się tym.
– To tam. – Piotr zatrzymał się przy jednej ze ścieżek odchodzących od głównej alejki w ciemność.
Jednak Feliks miał lepszy wzrok niż zwykły śmiertelnik i mógł dojrzeć w oddali mogiłę, wokół której leżały porozrzucane kwiaty i wieńce.
– Dobrze. – Skinął głową. – Możesz wracać do stróżówki i grzać wodę na herbatę. Niedługo wrócę.
Feliks przez kilka sekund przypatrywał się oddalającemu się stróżowi, a potem ruszył w kierunku grobu. Pozbierał rozrzucone kwiaty i odłożył delikatnie na bok, a potem zaczął kopać, pogłębiając dziurę pozostawioną w samym środku mogiły.
Drażniło go to, że ludzie przestali zwracać baczną uwagę na upiory. Dawniej po śmierci delikwenta, w oczekiwaniu na pogrzeb, podczas trzech pustych nocy, zbierali się w domu nieboszczyka, jedli, pili i – co najważniejsze – szukali oznak, że po zakopaniu w ziemi zmarły stanie się upiorem. Teraz nie dawali już wiary tym „głupotom”, chcieli wyjaśniać wszystko naukowo i przestawali widzieć stwory, które wciąż miały się dobrze i nie przestawały gnębić żyjących.
W końcu Feliks dokopał się do trumny. Otworzył wieko i spojrzał na nieboszczyka. Miał lekko przymrużone oczy, spod powiek dało się dostrzec dziwne błyski, zaś policzki były nienaturalnie zaróżowione. Feliks pokręcił głową. Kiedyś ludzie od razu wiedzieliby, co z nim zrobić, zanim wylazłby z niego upiór.
– Tego się nie spodziewałeś, co? – zagadnął nieboszczyka, wyjmując z kieszeni długi gwóźdź.
Nagle usłyszał przeraźliwy, nieludzki wrzask. Zerwał się wiatr, szarpiąc koronami drzew, a na ziemię posypały się pożółkłe liście. Wtem Feliks poczuł potworny smród.
Wyprostował się gwałtownie, ale było już za późno. Obrzydliwa istota o czerwonej, zdeformowanej twarzy i chudych kończynach rzuciła się na niego, wytrącając mu z ręki gwóźdź. Mężczyzna zacisnął dłoń owiniętą sznurkiem na szyi upiora. Potwór zaczął się szarpać i machać kościstymi łapami z długimi szponami, kłapał ostrymi zębiskami, próbując dziabnąć rękę Feliksa. W klatce piersiowej upiora ziała olbrzymia, krwawa dziura, dłoniom brakowało kilka palców, a zamiast nosa z twarzy sterczał kawałek chrząstki.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica! – krzyknął Feliks, lewą dłonią sięgając do kieszeni po rutę. Prawą wciąż trzymał zaciśniętą na gardle upiora.
Czuł, że słabnie – jeszcze chwila, a stwór wyrwie się z jego uścisku. Palce powoli ześlizgiwały mu się z wilgotnej od krwi szyi upiora.
Feliks z trudem dmuchnął suszonym ziołem w jego gębę, na co ten wrzasnął przeraźliwie, wyrwał mu się i znikł w mroku między grobami.
– Niech cię szlag! – mruknął Feliks, gorączkowo szukając kolejnego gwoździa pośród liści leżących na ziemi.
Miał nie więcej niż kilka sekund na unicestwienie stwora, zanim ten powróci – ruta, roślina silnie antymagiczna, odstraszała upiory na bardzo krótki czas.
W końcu palce mężczyzny zacisnęły się na metalu. Druga ręka odnalazła młotek porzucony na ziemi obok dołu.
Feliks rozejrzał się po raz ostatni, ale nigdzie nie dostrzegł upiora. Balansując nad nieboszczykiem – jedną stopą zaparł się o zamkniętą dolną część trumny, drugą oparł na krawędzi – pochylił się. Potwór z wrzaskiem skoczył mu na plecy i wbił ostre zęby w bark. Feliks krzyknął z bólu, sięgnął prawą dłonią za siebie i zrzucił upiora.
– Iquin nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti! – krzyknął, wysypując na stwora resztę ruty.
Upiór wygramolił się z grobu, a Feliks resztką sił pochwycił kamień i wbił gwóźdź w czoło nieboszczyka.
Kilka grobów dalej rozległ się przenikliwy wrzask, który zamarł już po sekundzie.
Feliks nabrał w płuca powietrza i przyłożył dłoń do bolącego barku. Na palcach oraz sznurze pozostała krew.
– Niech go diabli porwą – mruknął. – Tego się nie spodziewałem.
Wyczołgał się z grobu i stanął na chwiejnych nogach. Czuł palący ból, który promieniował na całe plecy oraz lewą rękę. Noga za nogą powlókł się do stróżówki.
Uderzył dłonią w drzwi, a te natychmiast się otworzyły. Feliks przekroczył próg i padł na podłogę.
– Mój Boże! Co się stało? – zakrzyknął Piotr, przypadając do niego.
– Odesłałem go… – szepnął resztką sił Feliks.
Jego oczy zaszły mgłą, powieki opadły, a płuca wydały ostatnie tchnienie.
Piotr przeżegnał się i choć wiedział, że nie ma w tym większego sensu, spróbował go ocucić. Bez skutku. Jad upiora to paskudna trucizna – nawet kropla jest niebezpieczna dla człowieka, a Feliks miał rozszarpany cały bark.
– I co teraz? – jęknął Piotr.
Wstał z podłogi i trzęsącymi się rękoma sięgnął do szafki po butelkę bimbru. Nalał pełny kieliszek i wypił jednym haustem. Po chwili napełnił go ponownie.
Dopiero po czwartym kieliszku spojrzał na martwego mężczyznę leżącego na podłodze stróżówki.
– I co ja mam z tobą zrobić? – zapytał głośno. – Ani na policję dzwonić, ani na pogotowie. A zostać tu też nie możesz.
Na szczęście dawno temu, kiedy się poznali, Feliks poinstruował go, co ma czynić w takim przypadku.
Zawinął mężczyznę w stary koc i z wielkim wysiłkiem zaciągnął do rozkopanego grobu. Zamknął wieko trumny i zepchnął na nie nowe ciało. Wziął do ręki leżący nieopodal szpadel i zaczął zasypywać mogiłę.
Spomiędzy drzew wystrzeliły pierwsze promienie słońca.
– Wybacz, przyjacielu – szepnął Piotr.
Kiedy grób został zasypany, stróż na powrót ułożył na nim kwiaty. Niektóre były sfatygowane, ale na horyzoncie pojawiły się ciemne, deszczowe chmury. Ulewa zmyje wszelkie ślady nocnego dramatu.
¢
Magda ledwo zwlekła się z łóżka. Nie udało jej się wyspać, a paskudna, jesienna pogoda nie zachęcała do czegokolwiek. Gdyby tylko mogła, od razu popędziłaby do Feliksa i wypytała go o polowanie. Ale wiedziała, że mama nie podaruje jej kolejnego wolnego dnia. Sama nie wiedziała, czy praca w księgarni własnej matki była szczęściem, czy pechem.
– Musisz dbać o naszą księgarnię, bo kiedyś będzie twoja. – Tak niemal każdego dnia zapewniała ją mama, ale Magda nie była do końca przekonana, czy taką właśnie widzi dla siebie przyszłość.
Na razie jednak zaciskała zęby, ciężko pracowała, a w każdej wolnej chwili pomagała wujkowi najlepiej, jak umiała.
– Co to za nocne eskapady? – przywitała ją Emilia, kiedy spóźniona dziewczyna przekroczyła próg księgarni.
– Myślałam, że was nie obudziłam – odparła Magda, zdejmując wilgotny od mżawki płaszcz.
– Dziecko, przecież wiesz, jaki mam lekki sen. To gdzie byłaś?
– U wujka, dostał wezwanie do Przyjaźni. I zabrał mi samochód – mruknęła dziewczyna. – Co mam robić?
– Wydaje mi się, że wczoraj ktoś nie pościerał kurzy. – Mama wręczyła jej małą miotełkę.
Magda westchnęła z rezygnacją, po czym zabrała się do pracy. Nie minęło dziesięć minut, gdy rozdzwonił się jej telefon.
– Tak? – zapytała wesoło, lecz bardzo szybko mina jej zrzedła. – Och… naprawdę? Nie… – jęknęła. – Dziękuję.
Ręka trzymająca telefon opadła jej bezwładnie wzdłuż ciała. Drugą namacała za plecami wiklinowy fotel, na który się osunęła, wpatrując się tępo przed siebie.
– Coś się stało? – zapytała mama.
Dziewczyna nie odpowiedziała.
– Magda? – Emilia zaniepokoiła się.
– Wujek Feliks nie żyje.
– Och, kochanie…
Dziewczyna zerwała się z fotela i wpadła w objęcia mamy. Po jej policzkach popłynęły łzy.
– Nie martw się – mówiła Emilia, głaszcząc ją po włosach. – On wróci.
– A jeśli nie? Jeśli tym razem mu się nie uda?
– Uda, zobaczysz.
Ten dzień był dla Magdy stanowczo za długi. Dopiero gdy w księgarni pojawili się pierwsi klienci, choć na chwilę mogła oderwać się od ponurych rozmyślań. Przed szesnastą mama pozwoliła jej wyjść z pracy, aby złapała autobus do Przyjaźni i odebrała samochód.
– Na pewno nie chcesz, żeby tata cię zawiózł?
– Nie, poradzę sobie – odparła i ucałowała mamę w policzek.
Autobus jechał powoli i zatrzymywał się stanowczo za często jak na gust Magdy. Ludzie wsiadali i wysiadali, ale nie zwracała na nich uwagi. Co jakiś czas ocierała rękawem łzę z policzka. Jesienny, ponury pejzaż za oknem doskonale odzwierciedlał jej humor.
Wysiadła na przystanku niedaleko cmentarza. O tej porze brama była szeroko otwarta. Magda zerknęła na parking, gdzie wśród innych pojazdów stał jej samochód, lecz najpierw musiała udać się po kluczyki.
Ledwie pamiętała drogę do stróżówki, która stała na samym końcu cmentarza, ale trafiła do niej bez problemu. Choć starała się nie patrzeć na groby, odruchowo rozglądała się za świeżą mogiłą przykrytą kwiatami.
Gdy stanęła przed stróżówką, mżawka przemieniła się w ulewę. Drzwi otworzył jej około sześćdziesięcioletni mężczyzna.
– Dzień dobry – przywitała się, przywołując na twarz uśmiech.
– Witaj, moja droga. Wchodź do środka, właśnie wstawiłem wodę na herbatę.
Magda zdjęła płaszcz i oddała go Piotrowi. Rozejrzała się po skromnym pokoiku, który wyglądał, jakby od co najmniej dwudziestu lat nic się w nim nie zmieniło.
– Usiądź – powiedział Piotr, po czym zaczął przygotowywać herbatę.
Dziewczyna niemal zapadła się w miękkim, głębokim fotelu, a jej nogi zawisły w powietrzu. Po chwili kręcenia się, udało jej się usiąść na jego skraju tak, aby dotykać stopami podłogi.
– Bardzo mi przykro. – Piotr podał jej szklankę w metalowym koszyczku, a sam usiadł na stołku po drugiej stronie stołu. – Gdybym wiedział, że tak to się skończy… Nigdy bym… ja bym mu pomógł. Przepraszam, że zostawiłem go samego. – Z poczuciem winy spuścił wzrok.
– Proszę się nie obwiniać. – Magda położyła rękę na jego pomarszczonej dłoni. – Feliks wiedział, co robi, co ryzykuje. To nie pana wina. A nie wybaczyłby sobie, gdyby i panu coś się stało.
Piotr bez przekonania pokiwał głową, a potem opowiedział dziewczynie o wydarzeniach z ostatniej nocy.
– Nie ustalałem z nim kwoty, ale myślę, że tyle wystarczy – powiedział i podał Magdzie kopertę.
Dziewczyna skinęła głową, nie zaglądając do środka. Każdy płacił wujkowi za pomoc tyle, ile miał.
– To wszystko, co znalazłem w jego kieszeniach. – Piotr położył na stole długi gwóźdź, kluczyki od samochodu, scyzoryk oraz mały kamyk.
– Dziękuję. – Magda schowała rzeczy do torby. – A sznur? Na pewno miał na ręku zawinięty sznur.
– Sznur? – zdziwił się Piotr. – Chyba tak, ale nie pomyślałem…
– Och, szkoda.
– Jak chcesz, możemy…
– Nie, nie ma problemu. Nie będziemy rozkopywać grobu. Niech tamten biedny człowiek ma wreszcie spokój. Feliks jakoś będzie musiał to przeżyć.
– Myślisz, że kiedy on…?
– Różnie to bywa. Czasem tydzień, czasem dwa-trzy miesiące.
Magda zerknęła za okno. Znowu mżyło.
– Powinnam się już zbierać. – Wstała z fotela. – Dziękuję za herbatę.
– To ja dziękuję za wszelką pomoc.
Piotr odprowadził ją pod sam samochód, a potem patrzył, jak odjeżdża.
– Dobre dziecko – powiedział cicho do siebie, wracając do stróżówki.
Był pełen podziwu, jak dziewczyna radziła sobie z tym wszystkim. Znacznie lepiej, niż on sam. Ale przecież ona od urodzenia wychowywała się w rodzinie Feliksa. Nigdy nie musiała się z niczym ukrywać, a gdy jako małe dziecko zobaczyła przerażającą zjawę, rodzice na pewno ją rozumieli, a nie bili za to, że wymyśla bajki.
¢
Magda wróciła do domu tylko na chwilę, żeby uspokoić rodziców, że wszystko jest w porządku. I choć nie była głodna, zjadła kolację, a potem pojechała do domu wujka.
Było już ciemno, więc zapaliła wszystkie lampy – była to rzecz niespotykana w tym domostwie, ale drażniły ją cienie powstające w kątach, gdy używała tylko świeczek. Potem zabrała się do sprzątania.
– Jak można aż tak zapuścić dom? – mamrotała podczas pracy.
Szorowanie podłóg, wycieranie kurzy, odkurzanie ścian i dywanów było dla niej najlepszym sposobem, aby się uspokoić i wyciszyć. Pozwalało oderwać myśli od niecierpliwego oczekiwania na powrót wujka.
Feliks bowiem nie był zwykłym człowiekiem. Był żniwiarzem.
Magda od urodzenia należała do grona tych nielicznych osób, które widzą i słyszą więcej. Wiedziała, że ludowe wierzenia to nie tylko bajki do straszenia dzieci, ani próba racjonalizacji skomplikowanego świata.
Demony istniały. O tym Magda przekonała się już w kołysce. Niektóre pochodziły z pradawnych czasów, inne miały chrześcijański rodowód, ale wszystkie były prawdziwe. Zmory gnębiły ludzi w nocy, wysysając ze śpiących krew, upiory powstawały ze swych mogił, aby zabijać, wisielce nawiedzały miejsca, w których zostały pochowane, a widy włóczyły się po świecie, nie mogąc zaznać spokoju.
Ktoś musiał chronić przed nimi żywych. Zabijać, bądź odsyłać te stwory do Nawii, świata umarłych, gdzie było ich miejsce. Tym właśnie zajmowali się żniwiarze. Nikt tak naprawdę nie wiedział, skąd się wzięli. Czy stworzył ich Bóg, wiara ludzi, a może należeli do tego samego świata, co istoty, które wypędzali? Kiedyś byli zwykłymi ludźmi, których dusze po śmierci nie odeszły w zaświaty, ale też nie błąkały się po świecie niczym duchy. Miały za to rzadką zdolność zamieszkiwania w cudzych ciałach. Nie opętywali żywych, ale wchodzili w ciała osób niedawno zmarłych, ożywiali je, przejmowali nad nimi kontrolę, kiedy ich prawowity właściciel już odszedł. Każdy żniwiarz był szybszy i silniejszy niż zwykły człowiek, miał bardziej wyczulone zmysły i przede wszystkim potrafił wyczuć oraz ujrzeć nawich.
¢
Mijał tydzień za tygodniem, a Magda wciąż czekała na powrót Feliksa. Bezskutecznie. Po święcie zmarłych uznała, że dom wujka niszczeje, gdy nikt w nim nie mieszka i dlatego – ku niezadowoleniu rodziców – oświadczyła, że pod nieobecność Feliksa ktoś musi się tam wprowadzić i tą osobą musi być ona.
Niestety mieszkanie samej w wielkim domu nie było aż tak wspaniałe, jak sobie to wyobrażała. Co któryś ranek wstawała zmarznięta, bo ogień w piecu za szybko wygasł, a raz, kiedy poszła do pracy, nie domknęła pokrywy zasobnika na węgiel i na cały parter opadł czarny pył, przykrywając wszystko cienką, ale trudną do sprzątnięcia warstwą. Sama sobie gotowała i bardzo szybko zatęskniła za kuchnią mamy, a kiedy zapowietrzyły się jej kaloryfery, musiała dzwonić po pomoc do ojca.
– Poważnie nie wiedziałaś, jak je odpowietrzyć? – dziwił się Jakub, krążąc z kluczem po całym domu.
– Nigdy nikt mi tego nie pokazał – mruknęła, drepcząc krok w krok za nim. – I czyja to wina? – dodała ciszej.
– Na pewno nie moja. Nigdy nie chciałaś ze mną majsterkować, tylko wolałaś szwendać się za Feliksem. Ech, trzeba było postarać się o syna – westchnął żartobliwie.
Gdy skończyli, zeszli do kuchni, gdzie mama parzyła herbatę.
– Kochanie, twoja lodówka jest pusta – oświadczyła.
– Nie zdążyłam zrobić zakupów – odparła Magda, przeczuwając, dokąd zmierza wizyta rodziców.
– Wróć do nas. Nie musisz mieszkać sama w tym strasznym domu.
– Ktoś musi o niego dbać – zaczęła. – Zimą, jak przyjdą mrozy i nikt nie będzie palił w piecu, woda w rurach pozamarza…
– Już z tatą rozmawialiśmy na ten temat. Możecie przychodzić tu na zmianę i przepalać w piecu.
Magda zerknęła na ojca, który wcale nie wyglądał na zadowolonego z takiego rozwiązania.
– Mam już dwadzieścia lat, nie mogę wiecznie mieszkać z rodzicami! – krzyknęła, zrywając się z krzesła.
W nerwach zabrała się za zmywanie naczyń. Nie znosiła tych „poważnych rozmów”, które odbywały się średnio raz w tygodniu.
– Młoda, po to wyjechałaś na studia – powiedział Jakub. – Chcieliśmy ci wszystko opłacić…
– Ale doskonale wiecie, że nie wyszło!
Zbyt dobrze pamiętała, jaką porażką okazały się studia. Tak szybko ją odtrącono, bo była inna, a do tego jeszcze ten wypadek z wisielcem oraz bezkostem, który zabił młodą dziewczynę. Choć nikt nie potrafił jej zaginięcia powiązać z Magdą, wszyscy podświadomie czuli, że miała z tym coś wspólnego i odsunęli się od niej.
– Cóż, gdybyś bardziej się postarała, a ICH ignorowała, to może… – zaczęła Emilia.
– Jak mam ich ignorować?! – wybuchła. – Sama wiesz, że to niemożliwe!
– To chociaż mogłaś dzwonić po Feliksa. Wiemy, że przez to wszystko zawaliłaś kilka egzaminów.
Magda odłożyła gąbkę i odwróciła się do rodziców.
– To nie moja wina, że urodziłam się wtedy, kiedy się urodziłam – powiedziała wolno. – Tego nie możecie zmienić.
– I nie chcemy – zapewniła mama. – Jesteś wspaniałą osobą, choć troszkę wyjątkową. Ale nie możesz żyć życiem Feliksa.
– A niby dlaczego nie?
– Bo powinnaś się uczyć…
– Przecież przy nim najwięcej się uczę.
– Uczyć tego, czego uczą się twoi rówieśnicy – dokończyła Emilia.
Magda wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie będę jak moi rówieśnicy, kiedy to w końcu zrozumiecie? – odpowiedziała spokojnie po chwili milczenia.
Wkrótce, uznawszy, że na razie i tak nic więcej nie wskórają, rodzice postanowili wracać do siebie. Magda odprowadziła ich do drzwi, a gdy je zatrzasnęła, usłyszała słowa ojca:
– Wiosną namówimy ją, żeby złożyła papiery na jakąś uczelnię.
Oni są niemożliwi – pomyślała Magda, przekręcając zamek. Może kiedyś jeszcze raz spróbuję. Ale nie teraz.
¢
Pierwszy czekał już od tak wielu lat, że wszyscy zapomnieli o jego istnieniu. Kiedyś był jeszcze legendą, potem mitem, aż w końcu nie było na świecie prawie nikogo, kto pamiętałby o tym, że kiedykolwiek istniał. Owszem, żniwiarze zdawali sobie sprawę, że ktoś musiał być pierwszy, ale nie myśleli o nim w tych kategoriach.
Najważniejsze było to, że ci, którzy strącili go w tę otchłań, którą nazywali Nawią, już dawno odeszli. A Pierwszy rósł w siłę, powoli nabierając potęgi, żeby powrócić. I tym razem nie pozwoli się wypędzić, nikt go nie zniszczy.
Przez setki lat zawieszony w próżni, pomiędzy życiem, a śmiercią, nie martwy, a jednocześnie nie żywy, obserwował, uczył się, planował. Czekał, aż jego wrogowie umrą na zawsze. Nie pragnął zemsty. Zamierzał zaprowadzić swój porządek, nagiąć innych do swojej woli, a tych, którzy nie będą chcieli się podporządkować, złamać.
W końcu nadszedł ten moment, kiedy Pierwszy zebrał wystarczająco wiele sił, aby ponownie zaistnieć.
Nie było wybuchów, błyskawic, otwierania prastarych wrót, ani nawet przeciskania się przez cienką szczelinę pomiędzy światem żywych a światem umarłych. Po prostu w pewne jesienne popołudnie Pierwszy pojawił się na świecie jako niematerialny byt i nikt tego nie zauważył. Żaden żniwiarz nie dostrzegł nowego elementu, wszyscy żyli tymi swoimi małymi, niewiele znaczącymi życiami.
Pierwszy znalazł nowe ciało. Minie trochę czasu, zanim wróci do dawnej formy, ale przecież nie musiał nigdzie się spieszyć, miał cały czas tego świata. I jeżeli rozegra wszystko tak, jak planował, nic nie stanie mu na przeszkodzie.
¢
Blank zajrzał do butelki. Rubinowa kropla na dnie potoczyła się po grubej warstwie osadu, jeden Bóg wie z czego.
– Trzeba by naprawić – stęknął, machając butelką w stronę dwóch towarzyszy.
– Tak, Władziu – odparł jeden przez sen.
Drugi spróbował wstać, ale jakkolwiek by się nie starał, nie był w stanie zapanować nad wszystkimi kończynami na raz i w rezultacie padł na miękką ziemię, opierając się plecami o pień drzewa.
– Zaraz – oświadczył.
Blank, dla kolegów Władziu, westchnął ciężko. Zastanawiał się, czy chce mu się pić bardziej, niż wstawać z wygodnego poszycia z suchych jesiennych liści. Tak po prawdzie to nie chciało mu się nic. Już wiele razy zastanawiał się, czy nie powinien stąd odejść. Wstyd to przyznać, ale stoczył się na samo dno. Albo jeszcze niżej. Kiedyś był ambitny, wysportowany, inteligentny i miał cel, który świecił przed nim oślepiająco jasno. A potem przyszli oni i wszystko popsuli. Zabili jego dowódcę, choć przecież mówiono, że był nieśmiertelny i wszystko, na co pracowali przez tak wiele lat, szlag trafił. Blankowi udało się uciec, ale jakie życie go czekało? W poniżeniu i zapomnieniu.
Długo błąkał się po świecie. Nie miał żadnego planu, a lata mijały. Nawet nie był pewien, jak dawno to wszystko się wydarzyło. A teraz znalazł się tutaj, gdzie alkohol był tani, choć podły w smaku i poniewierał człowiekiem mocniej niż cokolwiek innego. Leżał na suchych liściach w lasku na obrzeżach miasta. Było to dobre miejsce – dalekie od codziennego zgiełku, a zarazem wystarczająco bliskie do monopolowego otwartego całą dobę, w którym sprzedawczyni, gdy miała dobry humor, sprzedawała na zeszyt. Nikt tu nie zaglądał, bo wiadome było przecież, że gnieżdżą się tu sami pijacy i narkomani. Nawet właściciele psów i entuzjaści spacerów woleli omijać zagajnik szerokim łukiem.
Złociste słońce powoli skryło się za drzewami. Zrobiło się chłodno, ale nie zdążyło to jeszcze dotrzeć do świadomości Blanka, który miał dwa wyjścia – albo się zdrzemnie i obudzi za kilka godzin cały zmarznięty i pokryty rosą, albo wyjdzie z lasu, wyprosi u jakiegoś przechodnia dwa złote brakujące mu do wina i wróci do swoich kolegów, którzy przez czas potrzebny do opróżnienia butelki będą traktować go jak bohatera. Zawsze można też wrócić do domu, tej klitki śmierdzącej starymi ubraniami i zepsutym jedzeniem, ale to była najmniej kusząca opcja.
– Władziuuu – zaintonował odrobinę trzeźwiejszy kolega. – Idź po wino.
– Sam se idź – mruknął Władziu, rozważając dylemat życia.
– O cholera, chowaj… – wydukał towarzysz, niezdarnie przysypując liśćmi butelki. – Albo w sumie po co. I tak nic nam nie zrobi…
Blank powędrował za spojrzeniem kolegi i dostrzegł idącą w ich stronę wysoką, barczystą postać. Już z daleka dostrzegł charakterystyczny mundur strażnika miejskiego. Nie wystraszył się. Żeby wystawić mu mandat, strażnik najpierw musiałby znać jego dane, a przecież Blank nie nosił przy sobie dowodu. Nawet nie był pewien, czy takowy jeszcze w ogóle posiada. W najgorszym wypadku czekała go noc na wytrzeźwiałce, co wcale nie było taką złą perspektywą w chłodny, jesienny wieczór.
– Władziu? Naprawdę? – zapytał strażnik, stając nad pijakami.
Coś w jego głosie obudziło dawno zapomniany instynkt.
– Nie ma co. Stoczyłeś się, Blank.
Blank wytrzeźwiał w ciągu sekundy. Nikt na tym świecie nie znał jego prawdziwego nazwiska.
Stanął na wciąż lekko chwiejnych nogach i spojrzał w ciemne oczy strażnika tak stare jak świat. Blank jako jeden z niewielu wszędzie by je rozpoznał, w każdym ciele. Bił z nich spokój i pewność siebie kogoś, kto widział już wszystko.
W pierwszej chwili, gdy doszedł w nim do głosu stary pijak, ręka Blanka powędrowała do czoła, aby się przeżegnać. Na szczęście w porę się powstrzymał. Dowódca nie przepadał za tym gestem.
– Ty żyjesz – powiedział niezbyt odkrywczo.
– I z tego, co widzę, mam się o wiele lepiej niż ty – odparł strażnik, mierząc go wzrokiem.
– Panie. – Blank opadł na kolana.
W jego sercu zgroza mieszała się z radością. Z oczu popłynęły łzy szczęścia i strachu.
– Wstawaj. Klękanie to taki przestarzały zwyczaj. Musisz się ogarnąć. – Strażnik zerknął na dwóch pijaków na ziemi. – Czeka nas wiele pracy.
– Władziuuu, nie daj mu się! – zawołał za odchodzącymi jeden z żuli, a potem, uznając, że spełnił swój obowiązek dobrego kolegi, zasnął.
– Co teraz, panie? – zapytał Blank, z trudem nadążając za strażnikiem.
– Najpierw musisz znaleźć nowe ciało. – Mężczyzna zmierzył wzrokiem starego pijaka. – Starszy, elegancki pan. W kapeluszu i z laską, jakby wyjęty z poprzedniej epoki.
Blank gorliwie pokiwał głową. Choć Pierwszy zniknął z tego świata na wiele lat, czerpał wiedzę z obecnego ciała.
– A co potem?
– Potem znajdziemy pole krwi.
– Tak jest. Znam pewne takie miejsce – odparł Blank, a w jego sercu pojawiła się nadzieja. Już nic nie będzie takie, jak do tej pory.