Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Truciciel - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 października 2025
29,00
2900 pkt
punktów Virtualo

Truciciel - ebook

Nie zabijałem, bo czułem się wybrańcem Boga. Nie chodziło o misję do wykonania, nie chciałem władzy ani kontroli, nie pragnąłem pieniędzy ofiar ani seksualnej ekstazy. Zabijanie miało mi zapewnić zwyczajne życie, takie, którym inni pogardzają. Nie mogłem zostać schwytany i musiałem zabić wiele osób. Śmierć spowodowana trucizną może wyglądać na atak serca, wylew, może imitować wiele chorób, a nawet być uznaną za zwykły wypadek. Mogłem robić to długo. Musiałem robić to długo. Dlatego wybrałem truciznę.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788393778621
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2

Ewa miała delikatne rysy, smukłą szyję i drobną, nieco chłopięcą budowę ciała. Odgarnęła z twarzy sięgające ramion mokre, proste włosy. Nawet ja dostrzegałem, że je farbowała. Taki odcień czerni nie był naturalny dla kobiet o bladej karnacji.

Patrzyła bezczelnie na wizjer i podgryzała jeden ze sznurków zwisających z kaptura o trzy rozmiary za dużej czarnej bluzy. Krótkie dżinsy opinały jej pośladki, a nogi zakrywały siatkowe rajstopy. Jej ubrania były tak przemoczone, że wyżymając je, wypełniłbym wiadro.

Otworzyłem drzwi ze złowrogą miną i zmarszczonymi brwiami. Milczałem i czekałem, aż się odezwie. Nic sobie z tego nie robiła. Nie próbowała nawet ukryć mojego aparatu. Żuła gumę i przekładała go niedbale z ręki do ręki. Bałem się, że urządzenie zaraz spadnie na podłogę. Szacowałem, że dziewczyna mierzyła nie więcej niż sto siedemdziesiąt centymetrów. Patrzyła na mnie tak obojętnie, jakbym był sprzedawcą w sklepie warzywnym, który właśnie odważa ziemniaki.

– Przyszłam oddać – mruknęła, a głos jej nawet nie zadrżał. Wyciągnęła rękę z aparatem. Miała smukłe i długie palce z krótkimi paznokciami, pomalowanymi na granatowo. – Kupiec zrezygnował w ostatniej chwili – wytłumaczyła, wzruszając ramionami. – Nie chciało mu się ruszyć dupy z domu, bo ulewa, więc chyba masz szczęście. Mnie się już nie chce z tym pierdolić.

Pomyślałem wtedy, że to wyjątkowo bezczelna dziewucha z rodzaju takich, które manipulują ludźmi, a potem wypluwają ich przeżutych, nie oglądając się za siebie. Na twarzy błąkał jej się cwaniacki uśmiech. Miała cienkie wargi, jakby stworzone do złośliwej riposty. Nos, mały i trochę zadarty, marszczył się, gdy prawdziwie się śmiała. Oczy miała duże i intensywnie zielone, nawet nieco naiwne, ale wiedziałem, że to kamuflaż. To była diablica. Nie malowała twarzy, nawet ust, jedynie oczy. Pogrubiała rzęsy i nakładała czarne cienie.

Odebrałem od niej aparat i sprawdziłem, czy działa. Musiałem uruchomić kilka różnych funkcji i zajęło mi to trzy minuty. Zerkałem przy tym na nią podejrzliwie, ale dziewczyna zdawała się w najmniejszym stopniu nie niecierpliwić. Stała po prostu nieruchomo na klatce schodowej i ociekała wodą. Musiało być jej zimno, ale nie poskarżyła się ani słowem. Podwinęła nawet rękawy bluzy i ukazała pokryte gęsią skórką i delikatnymi ciemnymi włosami przedramiona. Z nudów sięgała do szyi przyozdobionej skórzaną obrożą. Zwisała z niej chromowana czaszka z różą w zębach. Bawiła się tą czaszką i najwyraźniej nie miała zamiaru odejść.

– Czytałaś już moją wiadomość na biurku? – zapytałem, gdy upewniłem się, że aparat jest sprawny.

– Nie, nie czytałam. – Na początku wydawała się zaskoczona, ale szybko odzyskała rezon. – Hej. To znaczy, że nie przekonała cię rysa na drzwiach, że to włam? To dziwne, bo w sieci pisali, że tacy jak ty mają iloraz inteligencji na poziomie osiemdziesiąt dziewięć. To znaczy mediana na poziomie osiemdziesiąt dziewięć. To przecież niedużo, nie?

– Nie rozumiem – przerwałem jej ze złością. – Tacy jak ja, czyli kto? Co ty niby o mnie wiesz, złodziejko?

– Tak właśnie – uśmiechnęła się, wypuściła z palców czaszkę i wyjęła z kieszeni bluzy smartfon. – Tacy jak ty…

– Jak ja, czyli kto?! – krzyknąłem. Ta bezczelna dziewucha działała mi na nerwy. Serce przyspieszyło mi gwałtownie i zakręciło mi się w głowie. Wyciągnąłem gwałtownie rękę, by nie upaść, i uderzyłem dłonią we framugę drzwi tuż obok jej twarzy. Źrenice rozszerzyły jej się ze strachu. Otworzyła usta, jakby chciała krzyknąć, ale zdołała się powstrzymać. Ta diablica miała jednak jakieś ludzkie odruchy. Jej strach pozwolił mi się uspokoić. Ona jednak odzyskała panowanie nad sobą szybciej niż ja.

– Jak to: kto? – szepnęła, mrużąc wielkie zielone oczy jak podenerwowany kot. – Naprawdę chcesz, żebym odpowiedziała na to pytanie na klatce schodowej? Już wszystkich pobudziłeś tym wrzaskiem, a tutaj ściany mają uszy, wiesz? Stare, zwiędłe uszy… A te uszy nie mają nic lepszego do roboty, niż słuchać.

Przemyślałem jej słowa i chociaż mój umysł nie pracował wtedy sprawnie, zrozumiałem, że ma rację, i oparłem się plecami o ścianę, robiąc jej miejsce, by weszła do środka. Nie wahała się. Przeszła przez przedpokój, zostawiając błotniste ślady, i rozsiadła się w fotelu w salonie. Gdy dostrzegła mokrą i brudną podłogę, którą po sobie zostawiła, wydała się szczerze zmartwiona.

– Jeśli dasz szmatę, to wytrę, jak będę wychodzić – zaproponowała, a potem założyła nogę na nogę, zaplotła dłonie na kolanie i zaczęła rozglądać się po pokoju, jakby była tam po raz pierwszy. Przyniosłem z łazienki brudny ręcznik i rzuciłem go na jej kolana. Złożyła go starannie i umieściła na podłokietniku.

– Wcześniej nie obejrzałaś sobie dokładnie mojego mieszkania? – zapytałem złośliwie, bo wciąż rozglądała się, jakbym na ścianach miał porozwieszane dzieła Van Gogha i Rembrandta.

– Nie. To było moje pierwsze włamanie i taka poważna kradzież. Zdarzała się drobnica w supermarkecie, ale to co innego. Sklepy nas też okradają, więc nie czułam, żebym robiła coś złego. Tutaj byłam tak spanikowana, że prawie nic nie pamiętam. Brałam jak na wyprzedaży dziewięćdziesiąt procent. Wiesz, wtedy nawet się nie patrzy na rozmiar, tylko chwytasz tyle szmat, ile uniesiesz, i idziesz do kąta mierzyć – zachichotała.

Kiedy przestała się śmiać, patrzyłem na nią ponuro przez kilkanaście sekund. Starałem się, by na mojej twarzy nie poruszył się nawet jeden mięsień.

– Nie mam takich doświadczeń – odpowiedziałem, kiedy cisza wybrzmiała już odpowiednio długo.

– Nie zamykasz balkonu? – zapytała, wskazując w stronę okien. – Woda ci się naleje do środka. Niezła ulewa tam na zewnątrz. I do tego zimno.

Zamknąłem balkon, a ona w tym czasie zdjęła przemoczoną bluzę. Pod spodem miała sprany czarny podkoszulek z kościotrupem. Pod rysunkiem widniał napis: „I’m alone to the bone”. Z rękawów wystawały ramiona cienkie jak patyki i przez to wydawało mi się, że cierpi na zapalenie stawów łokciowych. Nie nosiła stanika i pod koszulką wyraźnie można było zauważyć drobne piersi. Koszulka nie należała do tych wywleczonych i wiszących, lecz ze streczem, dzięki czemu mocno przylegała do ciała.

Zdjęła bluzę specjalnie, by zaprezentować swoje piersi i coś przez to uzyskać. Byłem tego pewien. Pomyślałem, że muszę na nią bardzo uważać. Wiedziała, jak korzystać ze swojego ciała.

Usiadłem na krześle za biurkiem i patrzyłem na nią bez słowa. Zdawała się nie przejmować moim milczeniem. Odchyliła się wygodnie w fotelu i zaczęła oglądać własne paznokcie. Była bardzo atrakcyjna. Mimo złości musiałem mocno się nagimnastykować, by skierować myśli na aseksualne tory.

– Wiem, wiem. – Pokiwała głową. – Ciężko jest… – mruknęła, jakby dokładnie wiedziała, z czym walczę.

– Ile ty masz lat? – zapytałem, bo chciałem skoncentrować się znowu na kwestii kradzieży.

– Piętnaście. Za mało, by pić piwo, ale wystarczająco dużo, żeby się pieprzyć. No i za morderstwo mogę trafić do więzienia, a nie do poprawczaka. Tutaj lipa. Chyba znasz dobrze prawo w tym zakresie?

– Jak każdy – odpowiedziałem, cedząc słowa. Naprawdę chciałem już, żeby sobie poszła. – Dobra, posłuchaj, Ewa, mam propozycję.

– O, znasz moje imię! – ucieszyła się. – To miło z twojej strony. A więc zamieniam się w słuch.

– Przeczytałem twoje imię na okładce zeszytu do biologii, który leżał na twoim biurku, ale nie to jest teraz ważne, dziewczyno. Chyba wiesz, że to, co zrobiłaś, może cię wpędzić w poważne kłopoty.

– Naprawdę? – zakpiła i wydęła wargi. – Ale chyba mogę coś zrobić, aby tych kłopotów nie było? Jestem gotowa na wszystko.

Poczułem jednocześnie seksualne podniecenie i wstyd, że się pojawiło. Zaraz po wstydzie wstrząsnął mną gniew zmieszany z odrazą.

– Daruj sobie te gierki.

Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech już jej nie wyszedł. Coś na twarzy zadrżało. Nie spodziewała się tych słów.

– A więc byłeś, sąsiad, w moim pokoju? Słuchaj, a jak ty w ogóle wszedłeś do mieszkania? Bo zamknęłam balkon. Drzwi też były zamknięte. Klucz przekręciłam nawet dwa razy. Otworzyłeś wytrychem? Tak nie robią normalni ludzie, wiesz? To się nazywa włamanie.

– Musiałem odzyskać rzeczy, które ukradłaś.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij