Trump 2.0 - ebook
Książka, która zmieni Twoje spojrzenie na politykę i na to, co dzieje się wokół Ciebie! Donald Trump wraca do Białego Domu. Co to oznacza dla świata? Jak zmieni się jego mapa? Ameryka stanie się potężniejsza czy wręcz przeciwnie – pogrąży się w chaosie? Czy Europa może czuć się bezpieczna? A co z Polską? Podczas gdy codziennie zalewani jesteśmy masą bieżących informacji i ich powierzchownymi interpretacjami, oto pojawia się książka, której autor dostrzega z lotu ptaka, co i dlaczego się dzieje. A dzieje się tak wiele, że niełatwą sztuką jest wyłowienie kluczowych wątków zachodzących procesów i ukazanie ich we wzajemnych sprzężeniach. Prof. Grzegorz W. Kołodko – intelektualista, polityk, światowej sławy ekonomista – w swoim przenikliwym i bezkompromisowym stylu rozbiera na czynniki pierwsze trumponomikę i trumpizm, populizm i nowy nacjonalizm, publiczne kłamstwa i brutalną grę interesów. Analizując powrót Trumpa do władzy i jego wpływ na gospodarkę, politykę międzynarodową oraz przyszłość demokracji, autor przestrzega przed zagrożeniami i wskazuje sposoby wyjścia z nasilającego się globalnego zamieszania. • Jak prezydent Trump manipuluje opinią publiczną? • Co kryje się za jego decyzjami o sojuszach i zbrojeniach, o cłach i podatkach? • Dlaczego jego polityka wobec Ukrainy i Rosji jest tak niebezpieczna? • Czy militaryzm jest w stanie zapewnić pokój? • Czy NATO i UE przetrwają erę „America First”? • Jak przebiegnie konfrontacja USA – Chiny? • A co z resztą świata? • Co czeka Globalne Południe? • Druga kadencja prezydenta Trumpa to nowa era czy początek globalnego kryzysu? • Czy jeszcze można mówić o zrównoważonym rozwoju? • Co powinna zrobić Polska w obliczu nowej rzeczywistości? To jest książka nie tylko o postępowaniu amerykańskiego prezydenta. To przede wszystkim opowieść o tym, jak inni reagują na niekonwencjonalne decyzje Trumpa 2.0. To ostrzeżenie przed polityką, która może wstrząsnąć całym światem. Przeczytaj, zanim będzie za późno!
| Kategoria: | Ekonomia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-01-24224-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KILKA SŁÓW WPROWADZENIA
Stopień skomplikowania współczesnego świata jest niebywały. Tak ogromnego zróżnicowania gospodarek jak obecnie nie było nigdy. Daleko jest do klarowności w polityce, która sprzęga się zwrotnie ze stosunkami ekonomicznymi, raz to z nich wynikając, innym razem na nie wpływając. Gromadzą się społeczne sprzeczności związane z różnicami kulturowymi. Naturalne środowisko przyrodnicze jest nadwerężone jak nigdy dotąd. To wielce utrudnia profesjonalne obserwacje i analizy. Paradoksalnie, mimo coraz większej wiedzy odnośnie do istoty zachodzących zjawisk i toczących się procesów, nauki społeczne gmatwają się w poszukiwaniu trafnych odpowiedzi i dokonywaniu uogólnień teoretycznych, które mogłyby okazać się przydatne praktycznie. Dla tych nauk to okres niezwykle trudny.
To zarazem czas fascynujący; jest co badać, jest nad czym się zastanawiać. Zasoby naszej wiedzy na temat tego, co się dzieje – w gospodarkach i społeczeństwach, w polityce i kulturze, w państwach i na całym świecie, tu blisko i tam daleko – są przeogromne, ale przecież wątpliwości mamy coraz więcej, nie mniej. Mimo że znamy masę odpowiedzi na nurtujące nas pytania, przestrzeń między ich skarbnicą a zasobem wątpliwości się poszerza. Chociaż wiemy (a przynajmniej tak nam się wydaje), jak jest i dlaczego jest akurat tak, a nie inaczej, to coraz więcej nie wiemy. W teorii niemalże każda udzielona odpowiedź natychmiast przynosi nowe pytania. W praktyce każda decyzja ma swoje konsekwencje, jakże często niezgodne z intencjami decydentów, bo brakuje im raz to wiedzy, kiedy indziej wyobraźni.
Bywa, ostatnio jakby coraz częściej, że nie starcza dostatecznej dozy społecznej odpowiedzialności. Podczas gdy ze względu na potęgę ludzkiego intelektu powinniśmy – jednostki, grupy, społeczeństwa, ludzkość – zachowywać się racjonalnie, nader często postępujemy nierozsądnie. Ortodoksja niejednokrotnie bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, nawet jeśli nauki społeczne znają właściwe odpowiedzi w kwestii fundamentalnych wyzwań współczesnej epoki, a wnioski płynące z tej wiedzy sugerują decydentom, co i jak czynić, to polityka z nich nie korzysta. Bo nie potrafi, bo nie chce. Bo w gąszczu tam rządzących zasad jej się to nie kalkuluje.
Nie ma dnia, aby nie natykać się na zdumiewające poglądy i opinie luminarzy publicznej narracji zaprzeczające zdrowemu rozsądkowi. Zastanawiać musi, jak to możliwe, że takie poglądy mogą brać górę. Zwariować może człowiek, ale nie świat, tymczasem świat popada coraz bardziej w otchłań nieracjonalności. Trzy lata wcześniej zatytułowałem książkę Świat w matni , a teraz widzę, że zamiast szukać z niej wyjścia, zagłębiamy się w niej coraz bardziej. Ale matnia to nie pułapka bez wyjścia. Są sposoby wyrwania się z niej. Trzeba tylko je znać. Problem w tym, że nawet jeśli się je zna, to dominują stadne reakcje ludzi wodzonych za nos przez demagogów, których w polityce nie brakuje. W ciężkich czasach – a te, których dożyliśmy, właśnie takie są – w obliczu piętrzących się wyzwań pojawiają się szarlatani, którzy swoimi bzdurami omamiają masy. Ulegają temu nawet osoby wydawałoby się rozumne, no bo jak tu iść pod prąd?
Kiedyś, zajmując się aktywną polityką na najwyższych szczeblach państwowych, skonstatowałem, że nie wystarczy mieć racji, trzeba jeszcze mieć większość: w rządzie, w parlamencie, wśród opinii publicznej. Współcześnie tej racji warto nieustannie dochodzić, bo troski o racjonalność w życiu społecznym nigdy nie jest za dużo. Gdy już wydaje się, że wiemy, jak jest naprawdę, trzeba jak najszerzej dzielić się tymi racjami, aby nie pozostawać w mniejszości. Aby chronić ludzi przed fałszem tych, którzy sądzą, że mają rację, podczas gdy błądzą. Często dlatego, że kierują się źle pojętą poprawnością polityczną, podczas gdy najważniejsza jest poprawność merytoryczna. Koniecznie trzeba o nią zadbać, póki nie jest za późno.
Istotne jest nie tylko to, aby mieć rację. W toczonym sporze, w przedstawianej argumentacji, w prezentowanych wnioskach, w odniesieniu do skuteczności proponowanych działań. Ważne jest, aby tę rację mieć we właściwym miejscu i w odpowiednim czasie. To spostrzeżenie ma zastosowanie do rozmyślań zarówno ekonomicznych, jak i politycznych. Innymi słowy, dobrze jest mieć rację, ale najlepiej ani za późno (to te przypadki mądrego po szkodzie), ani za wcześnie. Właśnie tak; można mieć rację przedwcześnie, a dokładniej wcześniej, niż ją podzielają i doceniają inni. Stąd też sporo z dalej prezentowanych myśli – a niektóre z nich nie mogą nie być kontrowersyjne – nie będzie od razu podzielanych, ale z czasem zostaną zaakceptowane. To problem długodystansowca, którym trzeba być nie tylko po to, aby przebiec niejeden maraton, lecz także po to, aby z czasem innych przekonać do swoich racji.
Aby sformułować takie analizy, oceny, komentarze i wnioski, jak te dalej przedstawiane, nie wystarczy wnikliwa obserwacja faktów – zarówno jednostkowych zdarzeń, jak i ciągnących się w czasie procesów. Mnóstwo tego, więc materii do analiz nie brakuje. Jeśli skupiają się one na tym, co ważne, i jeśli za nimi idzie właściwa merytoryczna interpretacja, to wiemy i rozumiemy trochę więcej. Jednakże to za mało. Nie doszedłbym do takiego omówienia zagadnień i wynikających z ich zgłębiania konkluzji, gdyby nie permanentne profesjonalne zaangażowanie w studia z zakresu ekonomii, polityki gospodarczej, ekonomii politycznej oraz globalistyki i stosunków międzynarodowych. Warto też zaglądać do nowinek w sferach filozofii, antropologii, kulturoznawstwa, psychologii społecznej, socjologii, politologii i ekologii. A to dlatego, że najciekawsze rzeczy dzieją się na stykach człowieka i społeczeństwa z gospodarką, technologią, kulturą, polityką i środowiskiem naturalnym, a do każdej z tych sfer przykładane jest szkiełko uczonego innej proweniencji. Trzeba wymieniać te szkiełka, aby zrozumieć, co się dzieje na tych stykach i próbować sprawy interpretować interdyscyplinarnie.3
NĘDZA TRUMPONOMIKI I TRUMPIZMU
I tak oto doczekaliśmy czasu, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych, najpotężniejszego kraju świata, proklamuje „rewolucję zdrowego rozsądku”, podejmując szereg nonsensownych decyzji. Szkodliwe skutki wielu z nich nie oszczędzą nie tylko tamtejszego społeczeństwa. W szczególności odnosi się to do ekonomicznego merkantylizmu i niekorzystnych z punktu widzenia wzrostu gospodarczego praktyk protekcjonistycznych, a nade wszystko do działań sprzyjających dalszemu ocieplaniu klimatu, zamiast do posunięć wspomagających ograniczanie skali tego fatalnego procesu. Jak można głosić „rewolucję zdrowego rozsądku”, gdy w rzeczywistości lansuje się jego zaprzeczenie? Otóż, jak się okazuje, niestety można…
Chybionych, niekiedy wręcz szalonych pomysłów w kwestiach pozaekonomicznych prezydentowi Trumpowi też nie brakuje – od masowych deportacji przez eliminację rozwiązań sprzyjającychzatrudnianiu osób nietypowych po ograniczanie uprzednio gwarantowanego dostępu do części usług publicznych. Niektóre z tych zamiarów, jak chociażby kwestionowanie prawa do obywatelstwa dzieciom urodzonym w Stanach Zjednoczonych, ewidentnie stoją w sprzeczności z konstytucją. Inne, jak na przykład zgoda na eksploatację ropy naftowej w Arktyce, wciąż nieskażonej skutkami ludzkiej zachłanności, są sprzeczne z imperatywem ochrony środowiska naturalnego. Jeszcze inne, jak legislacyjne uderzenie w społeczność LGTB+, są dyskryminacyjne oraz niezgodne z właściwym traktowaniem osób z tej grupy zalecanym przez wyniki badań nad tożsamością psychoseksualną.
USA to państwo praworządne, które konstytucyjnie limituje samowolę lokatora Białego Domu. To państwo federalne, w którym niejedna decyzja Waszyngtonu w określonych warunkach może być skutecznie zakwestionowana przez władze stanowe. Amerykański ustrój cechuje się wyrafinowanym systemem kontroli i równowagi, check and balance, ograniczającym widzimisię prezydenta. Prezydentowi Trumpowi to się nie podoba, więc trwa jego zamach na ten system. Z lubością podejmuje decyzje o ważkich krajowych i międzynarodowych konsekwencjach z pomijaniem demokratycznie wybranego Kongresu, podpisując serię rozporządzeń wykonawczych bez zważania na zastrzeżenia płynące z Senatu i Izby Reprezentantów. Zdaniem niektórych amerykańskich autorytetów prawniczych z 73 aktów wykonawczych podpisanych w pierwszym miesiącu urzędowania co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście, może być uznane za niekonstytucyjne. Mała pociecha w tym, że niektóre z chaotycznych zamysłów wychodzących z amerykańskiej stolicy napotkać muszą opór władz stanowych i mogą być przez nie zablokowane. Również niezależne sądy mogą zawiesić lub zakwestionować niektóre prezydenckie rozporządzenia. Ale Trump powiada, że ma nadzieję, iż system sądowniczy pozwoli mu zrobić to, co jego zdaniem musi, a jeśli nie, to trzeba będzie „przyjrzeć się sędziom” . Gdy zaistniały pierwsze przypadki blokowania prezydenckich dekretów przez upoważnionych do tego sędziów, rzeczniczka Białego Domu oświadczyła, że „sędziowie ci działają jako aktywiści sądownictwa, a nie uczciwi arbitrzy prawa”, a „prawdziwy kryzys konstytucyjny ma miejsce w naszej władzy sądowniczej” . Niedobrze to wróży. Oby tylko nie uczyli się z polskich bogatych doświadczeń w psuciu i deklaratywnym naprawianiu sądownictwa.
Trump coraz bardziej się rozpycha, dążąc do jeszcze większej władzy, niż już posiada. Łatwo dostrzec jego bez mała zapędy dyktatorskie, co jest tym ciekawsze, że dzieje się to, kiedy ośmielił się nazwać prezydenta Ukrainy dyktatorem. Nie można na to wszystko wzruszać ramionami, bo to nie wyłącznie amerykańska sprawa. Szkopuł w tym, że rozmaite fanaberie i ich forsowanie przez Biały Dom szkodzą masie ludzi poza granicami USA. Szanować trzeba wszystkie nacje, chociaż można nie przejmować się wielce tym, co się dzieje dajmy na to w Paragwaju czy Gambii, w Czarnogórze czy Laosie, ale to, co się dzieje w USA, dotykać może wszystkich. Tym bardziej niepokoić muszą autokratyczne dążenia Trumpa, który bez krzty samokrytyki i głębszej refleksji co do ogromnej odpowiedzialności, jaka ciąży na głowie państwa, pragnie uczynić ze swojej prezydentury wszechmocną władzę. „Ta walka dotyczy fundamentalnego charakteru Ameryki. Prezydent mówi, że oczyszcza biurokrację z marnotrawstwa, oszustw i nadużyć, ale jego przeciwnicy ostrzegają, że niszczy rząd federalny. Mówi, że przynosi pokój światu i dobrobyt w kraju; ostrzegają, że rozbija sojusze, które utrzymują Zachód silnym. Mówi, że przywraca Ameryce wielkość; ostrzegają, że prowadzi kraj w kryzys konstytucyjny, a nawet w autokrację” . Już jest wielki, ale chce być największy. Może niekoniecznie z berłem – kij golfowy wystarczy – ale koniecznie z koroną. Jak cesarz. Nie dziwi, że powołał się na Napoleona, oświadczając, iż „Ten, kto ratuje swój kraj, nie łamie żadnego prawa” .