Trybunał Umarłych - ebook
Trybunał Umarłych - ebook
Kiedy w Obozie Jupiter pojawiają się nieoczekiwani goście, pretorka Hazel Levesque prosi swojego przyrodniego brata Nica di Angelo i jego chłopaka Willa Solace’a, żeby pomogli im zaadaptować się do nowego życia. „Żaden problem!” – a przynajmniej tak sądzą ci dwaj weterani Obozu Herosów. Jednak w tej historii nic nie jest takie, jakie się wydaje…
Nico di Angelo nie może sobie znaleźć miejsca w Obozie Herosów. Minęły już prawie trzy miesiące, od kiedy powrócił z wyprawy do Tartaru ze swoim chłopakiem Willem Solace’em, i przez ten czas nie miał okazji wziąć udziału w żadnej misji ani choćby małej potyczce z potworami. Kiedy więc jego przyrodnia siostra Hazel Levesque prosi, by odwiedził ją razem z Willem w Obozie Jupiter na Zachodnim Wybrzeżu, natychmiast się tam udaje w nadziei, że coś wreszcie zacznie się dziać.
W rozmowie iryfonowej Hazel mówi, że potrzebuje pomocy, bo ma problem z nowymi mieszkańcami obozu. Nie wyjawia jednak, że chodzi o zbiegłe z Podziemia potwory, którym udzieliła schronienia… Okazuje się, że dzięki Nicowi i Willowi te mityczne istoty wiedzą już, że mają w życiu różne możliwości i nie muszą być złe! Jednak ich integracja w obozie rzymskich półbogów zdecydowanie nie idzie gładko…
Nico i Will próbują budować porozumienie między uchodźcami a obozowiczami, tymczasem mitycy – jak mówią o sobie potwory – zaczynają znikać z obozu za sprawą nieznanych wrogów, którzy zamierzają ukarać ich za popełnione zbrodnie. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, gdy Hazel odkrywa, że jej również grozi niebezpieczeństwo.
W tej pełnej humoru i zaskakujących zwrotów akcji powieści Rick Riordan i Mark Oshiro posługują się podstępnie Mgłą, by pokazać czytelnikowi swój świat w zupełnie nowym świetle.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68181-37-1 |
| Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nico siedział naprzeciw Dionizosa, pachnącego dość dziwnie, bo bułeczkami cynamonowymi, i usiłował skupić rozproszone tą wonią myśli. Odetchnął głęboko i jego płuca wypełniły się mroźnym powietrzem napływającym od Zatoki Long Island – miał wrażenie, że zaraz mu od niego pękną. A potem powoli wypuścił powietrze i otworzył oczy.
Włosy Pana D. falowały, poruszane lekkim wiatrem. Siedzieli razem z Nikiem na matach do jogi na Plaży Fajerwerków. Słońce chyliło się ku zachodowi. Syn Hadesa nie uskarżał się na chłód dzięki ciepłej, czarnej kurtce lotniczej. Pan D. ubrał się jednak w jasnoróżową parkę, pasującą do niej czapkę z pomponem i grube rękawice narciarskie. Nicowi wydało się to pewną przesadą, bo czy bogowie w ogóle czują zimno? Wiedział jednak, że Pan D. skorzysta z każdej okazji, by wdziać na siebie coś ostro rażącego w oczy.
Nico miał poczucie dyskomfortu z innej przyczyny – te sesje z dyrektorem obozu były takie… niezręczne. Kiedy trzy miesiące wcześniej wrócił ze swoim chłopakiem z Tartaru, Pan D. postanowił wprowadzić w Obozie Herosów coś, co ludzie nazywają „terapią”. Nicowi podobał się ten pomysł, bo w końcu kiedy półbogowie przybywali po raz pierwszy do obozu, często potrzebowali pomocy w przystosowaniu się do nowego życia. Pamiętał aż zbyt dobrze, jak to jest.
Jednak nie tak wyobrażał sobie terapię. Ćwiczenia z oddychania wydawały mu się bezcelowe. Na polecenie Pana D. miał też zapisywać codziennie w dzienniku odczuwane emocje, ale długo w tym nie wytrwał. Ponadto bóg często przypominał Nicowi: „Bądź tu i teraz”, co nie miało według chłopaka wielkiego sensu.
Nie praktykował przecież podróży w czasie – tylko w cieniu.
Mimo to starał się podchodzić do tego poważnie. Wbił wzrok w różowe ciuchy Pana D. – już one same powinny utrzymać uwagę każdego na tym, co tu i teraz. A potem usłyszał w pobliżu szelest i spojrzał w lewo.
Na najbliższej wydmie zza wysokiej trawy wyglądała malutka armia puchatych, ciemnych istotek. Kakaowe Chrupki.
Kakodajmony próbowały zachowywać się cicho, ale jako personifikacje wewnętrznych konfliktów i traum Nica nie radziły sobie dobrze z kamuflażem. Nie znosiły też przebywać z dala od niego.
Pan D. nadal ćwiczył oddech. Miał zamknięte oczy.
Może ich nie zauważy…
Dionizos odchrząknął.
– Nico – zagadnął – dlaczego one tu są?
Trafiony, zatopiony.
– Wolałby pan, żeby się włóczyły wśród domków? – zapytał Nico. – I może przypominały przypadkiem naszym nowym obozowiczom o przeszłych traumach?
Pan D. zmarszczył brwi.
– Hmm. Może lepiej nie. Nadal przyzwyczajam się do obecności tych twoich Chrupek Chaosu.
Nico dał znak kakodajmonom, żeby podeszły. Ruszyły w podskokach i sturlały się z wydmy jak plamy atramentu, które uciekły z testu Rorschacha. Popiskując cicho: „Joj! Joj! Joj!”, otoczyły go kręgiem.
Prawdę mówiąc, Nico i Will też nadal się oswajali z ich obecnością. Kilka miesięcy wcześniej Strach wzbudził u Willa atak paniki – wystarczyło, że otarł się o jego kostkę. Złość przespacerowała się przez gaj duchów natury i spowodowała bójkę na pięści między dwoma zwykle spokojnymi krzakami morwy.
W miarę jak przyzwyczajały się do istnienia poza ciałem Nica, Kakaowe Chrupki wzbudzały odpowiadające ich naturze emocje w każdym, na kogo trafiły. Pan D. uważał, że być może w ten sposób nawiązują kontakt z innymi żywymi istotami, poznając coraz lepiej świat.
– Może to tak te małe kulki się porozumiewają.
„Małe kulki”? Niektóre z nich miały rogi! Łapy! Jarzące się oczy! Jak śmiał je tak nazywać!
Choć właściwie Smutek wyglądał jak kulka, kiedy wturlał się na but Nica i w górę, na jego kolano. Nico przesunął dłoń po jego grzbieciku – ależ był miękki! Zupełnie jak poduszka z dymu. A potem uderzyła w niego fala emocji – wezbrał w nim smutek, wraz z gasnącymi wspomnieniami o jego siostrze Biance i matce, rozpływającej się w mroku. Zabrał rękę – obrazy znikły.
Pan D. wyprostował nogi.
– Widzę, że na dziś skończyliśmy. Przestałeś się skupiać. – Wstał i zaczął zwijać matę. – Wprowadzam zasadę dotyczącą naszych sesji w przyszłości: zakaz wstępu dla Chrupek Chaosu.
– Dobrze. – Nico też się podniósł i z jego kolan stoczyło się kilka kakodajmonów. – Może wytresuję je do występów w wędrownym cyrku.
– A widziałeś kiedyś wędrowny cyrk, Nico? Pasowałbyś tam idealnie.
Chłopak przewrócił oczami.
– Wybaczy pan, ale nie poradziliby sobie ze mną.
Ruszyli z powrotem do obozu, a Kakaowe Chrupki popiskiwały, sunąc za nimi w podskokach.
Kiedy wspięli się na wydmy, Pan D. odchrząknął.
– Nico, wiem, że te sesje są dla ciebie trudne. Nie jesteś przyzwyczajony do bezruchu.
– Siedzenie w bezruchu jest przereklamowane.
– Hmm. Wyobraź sobie, jak ja się czuję uwięziony w tym miejscu. – Bóg wskazał na dolinę pod nimi.
Na widok Obozu Herosów Nicowi zawsze zapierało dech w piersi. Nawet teraz, w samym środku zimy, wszędzie było zielono od bujnej roślinności. Marmurowe greckie budynki – pawilon jadalny, amfiteatr, arena – lśniły bielą w blasku zachodzącego słońca. Domki obozowiczów usadowiły się na polanie w lesie, tworząc duży prostokąt wokół zielonego terenu, na którym w palenisku wesoło trzaskał ogień. Jeśli już jakiś bóg musiał być gdzieś „uwięziony”, żeby odrobić stulecie prac społecznych za nieposłuszeństwo Zeusowi, to funkcja dyrektora Obozu Herosów wydawała się raczej dobrą fuchą. Nie wypadało jednak tego mówić Dionizosowi…
Bóg strzepnął drobinki piasku z zimowej parki.
– Chodzi mi o to – powiedział – że moim zdaniem czynisz postępy. Chcę tylko lepiej cię wyszkolić, zanim zaczniemy uczyć innych obozowiczów, jak radzić sobie ze stresem, z nagłymi wspomnieniami strasznych przeżyć, z lękiem. Każde ćwiczenie, które ci pokazuję, czemuś służy. Naprawdę.
– Wiem. – Nico przygarbił się. – Tylko… to takie dla mnie… nowe. Uczenie się, jak oddychać, siedzenie nieruchomo i tak dalej. Od miesięcy nie było ani jednej wyprawy czy konfliktu.
– I z pewnością czujesz się przez to nieswojo, Nico. Ale po tym, co razem z Willem przeżyliście jesienią, zasługujecie na przerwę. – Pan D. przez chwilę się nie odzywał, a potem dodał: – To nic złego, jeśli się na chwilę zwolni.
Nico nie był tego taki pewien. Kiedy poprzednim razem jego życie „zwolniło”, utknął w magicznym hotelu i kasynie Lotus i ominął go niemal w całości wiek dwudziesty.
Poszli skrótem aż do zachodniego brzegu jeziora i minęli domki. Wkrótce ich uszu dobiegł świst i stuk strzały wbijającej się w tarczę z ciasno zwiniętego siana. Will Solace stał tam z Kaliną, jedną z driad z obozu. Patrzyli na strzałę, którą właśnie wypuścił.
Ciekawie wyglądali razem: syn Apollina i driada. Bosonoga Kalina, niewysoka i szczuplutka, o długich włosach w kolorze bursztynu, ubrana była w sukienkę z zielonej, delikatnej tkaniny. Wyglądała tak, jakby mógł ją zdmuchnąć mocniejszy powiew wiatru, ale biła od niej pewność siebie. Nie ulegało wątpliwości, że to ona prowadziła lekcję strzelania.
Will, wyższy od niej, miał budowę ciała surfera. Dziś ubrał się w spłowiałe dżinsy i granatową bluzę z kapturem, ładnie kontrastującą z jego jasnymi, niesfornymi włosami. Trzymał łuk w prawej ręce i marszczył brwi, wpatrując się w tarczę – oj, nie wydawał się zadowolony ze swojej celności.
Nico poczuł ukłucie irracjonalnej zazdrości na ich widok.
Hej, to mój niesamowicie przystojny chłopak. Wara ci od niego!
Zaraz jednak Will zauważył go i uśmiechnął się od ucha do ucha, a mroczne myśli Nica rozwiały się w przypływie czystej radości.
– Nico! – zawołał Will.
Na bogów – pomyślał Nico. Wciąż nie mógł uwierzyć, że istniał ktoś, kto zawsze tak rozpromieniał się na jego widok. Jakim cudem spotkało go takie szczęście?
– Tym razem trafię – powiedział do niego Will. – Patrz!
Założył kolejną strzałę i naciągnął cięciwę.
– Właśnie – rzekła stojąca tuż obok Kalina. – Wyobraź sobie, dokąd ma polecieć strzała, oczyma twojej duszy.
Will wypuścił strzałę. Śmignęła przez powietrze i trafiła w zewnętrzny krąg tarczy.
– Tak właśnie chciałem – oznajmił szybko. – Było to absolutnie zamierzone.
– Jest lepiej niż w ubiegłym tygodniu. – Nico pocałował swojego chłopaka w policzek. – Wtedy w ogóle nie trafiałeś w tarczę.
Will zarumienił się lekko.
– Wiem. Nie mogę uwierzyć, że polepszenie moich łuczniczych umiejętności trwa aż tak długo. Oby tylko mój tata nie był mną zbyt zawstydzony.
– Na pewno trzyma za ciebie kciuki – pocieszyła go Kalina. – Wkrótce będziesz trafiał w sam środek! Albo… jeśli nie wkrótce, to kiedyś.
Will odchrząknął.
– Niezbyt mnie to pociesza.
– Siądź z nami do wieczerzy, dziecię Apollina – odezwał się głośno Pan D. – Dzięki twojej obecności nowi obozowicze szybciej się oswoją.
– Nowi? – Will oddał łuk Kalinie. – To znaczy ci z ubiegłego tygodnia?
– Niestety nie – odparł Dionizos. – Chejron mówi, że dziś po południu przybyło jeszcze troje.
– Jeszcze troje? – powtórzył Nico. – Znowu? Przecież nie ma lata.
– Możesz za to podziękować Percy’emu Jacksonowi. – Pan D. wyrzucił ręce do góry. – Gdyby nie ta jego teatralna przemowa na Olimpie o tym, że pomniejsi bogowie zasługują na szacunek i własne domki, nie miałbym teraz na głowie nagłego napływu ich potomstwa! Wy wszyscy doroślibyście i opuścilibyście to miejsce na zawsze, a ja mógłbym przekształcić Obóz Herosów w Obóz Tylko Dla Mnie.
Will uśmiechnął się szeroko.
– Kocha nas pan i zawsze za nami tęskni, kiedy nas nie ma.
– Za tobą nie, Solace – odparował Pan D. – Za tobą nigdy. Ani razu, przenigdy.
Will pacnął go w nos.
– Jest pan uroczy, kiedy pan udaje, że nas nie cierpi.
Nico przełknął mocno ślinę – przecież Pan D. zaraz przemieni się w ognisty słup gniewu i wszystkich ich spopieli. Ale Dionizos tylko odchrząknął.
Cóż, jakimś sposobem Will mógł pacnąć w nos ważnego olimpijskiego boga i mimo to nadal żyć.
W trakcie krótkiego przemarszu do pawilonu jadalnego Pan D. nadal utyskiwał na liczebność kolejnych półbogów. W ciągu ostatnich kilku miesięcy nowe dzieciaki zjawiały się w obozie niemal co tydzień. Chejron miał ręce pełne roboty. Nico i Will, najstarsi półbogowie z doświadczeniem, którzy byli akurat obecni, przejęli więc część zadań związanych z wprowadzaniem nowicjuszy w tutejsze życie. Will wpadł na pomysł, że mogliby opracować w tym celu występ łączący śpiew i taniec.
Nico miał lepszy pomysł – żeby Will nigdy więcej mu o tym nie mówił.
Nico w rzeczywistości cieszył się, że może pomóc, ale coś w tej rosnącej liczbie nowych obozowiczów napełniało go niepokojem. Prześladowało go wrażenie, że to objaw czegoś większego – zmiany magicznej atmosfery na świecie, wymuszającej masowe migracje przed nadciągającą katastrofą. Miał nadzieję, że się myli…
Po wejściu do pawilonu jadalnego Nico ujrzał tych samych co zwykle biesiadników przy kilkunastu stołach. Kiedyś wszyscy siadali ze współlokatorami ze swojego domku, ale w zeszłe lato Nico zapoczątkował bezkrwawy ruch oporu (to znaczy postanowił siedzieć z Willem). Jego pomysł się upowszechnił bez większych protestów ze strony Chejrona i Pana D., więc teraz obozowicze jedli tam, gdzie im się podobało. Niektórzy śmiali się właśnie i obrzucali kawałkami chleba. Inni składali ofiary swoim boskim rodzicom przy palenisku. Pan D. dołączył do Chejrona przy głównym stole, gdzie nerwowy satyr czekał z tacą ze schłodzonymi i obranymi winogronami odmiany Concord dla boga wina.
Troje nowo przybyłych przycupnęło przy stole w kącie. Nikiem owładnęło współczucie. Czy on też wyglądał tak nieswojo, kiedy zjawił się tu po raz pierwszy?
Popatrzył pod nogi i zobaczył, że jednooka, podobna do jeżowca Kakaowa Chrupka – Samotność – uczepiła się jego sznurowadła kolczastymi macuszkami. Samotność była najmniejszym z kakodajmonów i choć Nico nie przyznałby się do tego głośno, chyba najbardziej lubił właśnie ją. Może dlatego, że spędził mnóstwo czasu z tym uczuciem.
Pochylił się – kakodajmonek przemknął po jego ręce, przycupnął pod szyją i posłał w niego falę jakby pustej tęsknoty. Nico nie miał nic przeciwko temu – poczuł się, jakby odwiedził go stary przyjaciel.
Kiedy Nico i Will podeszli do nowych obozowiczów, ci skoczyli na równe nogi, jakby ktoś zawołał: „Baczność!”. Wyglądali na jedenasto- lub dwunastolatków. Mały, blady chłopiec tonął w puchowej kurtce i dżinsach za dużych o co najmniej trzy rozmiary. Towarzyszyła mu dziewczynka o lekko śniadej skórze i kręconych włosach, w punkowej stylówce złożonej z sukienki, kurtki i traperów, która spotkała się z pełną aprobatą Nica. Był jeszcze trzeci nowicjusz, wyższy chłopak o ciepłych, brązowych oczach, brązowej skórze i czarnych, króciutko przystrzyżonych włosach. Chyba im przewodził, a może po prostu miał najwięcej odwagi. Zrobił krok naprzód i wyciągnął rękę.
– Cześć, jestem Oludare! – przedstawił się tak głośno, że słychać go było w promieniu trzech stołów. – W skrócie Olu. Pan di Angelo? Chejron mówił, że mamy z panem porozmawiać.
Na słowa „pan di Angelo” kilkoro starszych obozowiczów odwróciło ku nim głowy i parsknęło śmiechem.
– Mów do mnie Nico. – Uścisnął rękę Olu, choć ten gest wydał mu się zbyt formalny. – Miło was poznać.
– Nie stresujcie się tak. – Uśmiech Willa emanował takim ciepłem, że nawet Nico je czuł. – Mamy tu luźną atmosferę.
Olu przestąpił z nogi na nogę.
– Okej, dobrze. No to… moim boskim rodzicem jest Hestia! – wykrzyknął tak głośno, że punkówka aż się wzdrygnęła.
– Olu, zlituj się – mruknęła i odruchowo pociągnęła się za włosy. – Trochę ciszej.
– Przepraszam! – krzyknął Olu. – Przepraszam, przepraszam. Kiedy się denerwuję, zaczynam głośno mówić.
Nico uśmiechnął się do niego.
– Znam to. Kiedyś też byłem tu nowy. No więc… Zaraz, czy ty powiedziałeś „Hestia”? – Spojrzał na Willa. – Nie miałem pojęcia, że Hestia w ogóle ma dzieci. Był tu kiedykolwiek ktoś od niej?
Will zamrugał.
– Eee… O rany. Chyba nie.
Oludare przygarbił się.
– Czy to znaczy, że nie ma tu dla mnie miejsca?
– Wręcz przeciwnie – rzekł Will. – Każdy półbóg jest tu zawsze mile widziany. A kim są twoi znajomi?
Dziewczynka przedstawiła się sama – nazywała się Ananya. Jej rodzicem było pomniejsze greckie bóstwo o imieniu Astrea.
– Ani raz jej wcześniej nie spotkałam – mówiła. – A potem ni stąd, ni zowąd w ubiegłym tygodniu zjawiła mi się we śnie: „To ja jestem twoją matką! Udaj się do Obozu Herosów!”. – Wzruszyła ramionami. – Chejron wspomniał, że to bogini sprawiedliwości i niewinności. Czyli chyba całkiem spoko.
– Przyznam, że nigdy o niej nie słyszałem – rzekł Nico. – Ale istnieje wielu bogów, których nie znam.
– Przynajmniej uznała cię za swoje dziecko! – dodał Will. – Dawniej czekaliśmy miesiące czy nawet lata, a niektórzy nigdy nie zostali uznani… – Spojrzał na bladego chłopca w za dużym ubraniu. – A ty?
– Jestem Noah. – Wytarł cieknący nos o rękaw. Miał zaczerwienione oczy i wyglądało to tak, jakby niedawno płakał albo cierpiał na naprawdę okropną alergię. – Ja też mam jakiegoś mało znanego boskiego rodzica. Wiecie, kim jest Hermes?
Will lekko prychnął.
– Coś mi to mówi.
– Ziom… – Ananya wytrzeszczyła oczy na Noaha. – Nie uczyłeś się o greckiej mitologii w szkole?
Chłopiec pokręcił głową.
– Często byłem nieobecny.
– To bóg z tymi malutkimi skrzydełkami przy stopach – wyjaśniła rzeczowym głosem.
Nico stłumił chichot. „Mało znany bóg ze skrzydełkami”.
– Mam nadzieję, że dotarło to do jego uszu na samym Olimpie.
– A co to Olimp? – zaciekawił się Noah.
– Och, musimy was wiele nauczyć – odparł Will. – Ale najpierw… Jedliście już? Chodźmy po coś na ząb!
Nałożyli sobie na talerze świeżo upieczony chleb, ser i owoce, a driady przyniosły im puchary z czymś lodowatym, co stawało się na stole dowolnym napojem, w zależności od tego, na co ktoś miał ochotę (oczywiście bezalkoholowym). Kiedy usiedli, Oludare zaczął wyrzucać z siebie pytanie za pytaniem. Dla Nica stało się jasne, że dzieciaki dostały tylko bardzo szczątkowe wprowadzenie do tego, co oznacza bycie półbogiem. Nie miały pojęcia, czemu służył Obóz Herosów, poza tym że Pan D. wspomniał im o jakimś surowym, ciężkim reżimie szkoleniowym.
– Eee… w ogóle bym tego tak nie określił – rzekł z zakłopotaniem Will. – Ale szkolenie tu rzeczywiście mamy. Musicie się nauczyć, jak walczyć, jak się bronić i jak bronić innych.
– Bronić innych? – zapytał Oludare. – Przed czym?
– Jeden z tutejszych dzieciaków powiedział mi, że będziemy musieli walczyć z potworami. – Noah otulił się jeszcze mocniej puchową kurtką. – Czyli co, potwory istnieją naprawdę?
– Oczywiście – prychnęła Ananya. – Skoro bogowie istnieją, to czemu nie potwory?
– Ale czy bogowie rzeczywiście istnieją? – odburknął Noah. – Nigdy na oczy nie widziałem tego tak zwanego Hermesa. Skąd mam wiedzieć, że nie jest fikcyjny?
– Naprawdę mam nadzieję, że Hermes to wszystko słyszy – mruknął Nico.
Noah zmarszczył brwi.
– Przepraszam. Po prostu… jestem zupełnie zagubiony. Mama powiedziała, że muszę tu przyjechać, ale nadal nie rozumiem dlaczego.
– Nie szkodzi. – Will wyciągnął rękę nad stołem i położył ją na dłoni chłopca. – Pomożemy wam.
– Dla mnie bomba – przyznał Oludare. – Bogowie i potwory? Wchodzę w to!
– Zawsze mogłabym nauczyć się walczyć lepiej – powiedziała Ananya. – Bo ja już umiem się bić.
Noah zabrał rękę i wciągnął ją do rękawa.
– Jak możecie tak szybko łykać te wszystkie nadprzyrodzone historie? – Wskazał na driadę podającą napoje innym obozowiczom. – Ona ma być niby duchem drzewa, tak? Ale skąd mamy wiedzieć, czy to nie jakiś cosplay albo coś?
– Naprawdę w to nie wierzysz? – zapytał Olu.
– A niby czemu miałbym wierzyć? – W głosie Noaha zabrzmiał piskliwy, histeryczny ton. Wyglądał jak żółw chowający się w swojej puchowej, miękkiej skorupie. – W życiu nie widziałem nic nadprzyrodzonego!
Dokładnie w tej samej chwili nad ich stołem rozbłysło światło i zaczęło się obracać, emanując jaskrawymi kolorami tęczy. Dzieciaki aż pisnęły, a Noah omal nie spadł z ławki. Nawet doświadczeni obozowicze odwrócili się i patrzyli w zachwycie. Takie rzeczy zwykle nie zdarzały się przy kolacji.
Nico wiedział dokładnie, co się działo – było to połączenie iryfonowe, choć nigdy nie widział go w tak dużej i jasnej formie.
Z rozjarzonego portalu dobył się głos:
– Nico! Jesteś tam?
Z radości aż podskoczyło mu serce.
– Hazel? To ty?
Obraz zadrżał i ustabilizował się. Jego przyrodnia siostra, Hazel Levesque, wyglądała iście królewsko w fioletowej szacie i rzymskiej zbroi, z ciemnymi włosami przystrojonymi w złote liście laurowe. Jak wspaniale było ją zobaczyć! Jednak sądząc po chmurnym wyrazie jej twarzy, nie chciała z nim po prostu pogawędzić.
– No pewnie, że to ja – odparła. – I mam kłopoty. Potrzebuję twojej pomocy.Niełatwo było uspokoić Noaha, który sądził, że mu się przywidziała głowa unosząca się w powietrzu. Ananya krzywiła się paskudnie, jakby już chciała walnąć zjawę w nos, a Oludare podskakiwał z podnieceniem.
– Ale super! – wykrzyknął. – My też będziemy w stanie to robić? Mamy magię?
– Tego nauczycie się później – odparł Nico. – Will, mógłbyś…
– Jasne – rzekł Will. – Chodźcie, tak, wszyscy troje. Dajmy Nicowi trochę przestrzeni.
Pomógł Noahowi, Oludaremu i Ananyi przenieść jedzenie na pobliski stół, przy którym siedzieli inni półbogowie, szepcząc między sobą.
W kuli tęczowego światła Hazel uniosła brew.
– Nowi obozowicze? – zapytała.
– Ostatnio paru nam się trafiło, tak – odparł Nico.
– No cóż… Bo to trochę dlatego do ciebie uderzam.
Zanim zdążyła wyjaśnić, dołączył do nich uśmiechnięty Will.
– Dobrze cię widzieć, Hazel! Wiem, że twój brat miał zamiar się z tobą skontaktować. – Szturchnął łokciem swojego chłopaka. – Prawda?
Nico skrzywił się lekko.
– Pewnie.
Hazel uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że Nicowi nie zawsze dobrze szło podtrzymywanie kontaktu z innymi.
– Nic nie szkodzi. Mogłam sama się wcześniej odezwać. Słyszałam o twojej małej przygodzie w Podziemiu.
– Mhm, można to zdecydowanie określić jako przygodę – przytaknął Will. – Może jednak nie taką małą. – Ścisnął dłoń Nica. – Ale myślę, że całkiem dobrze nam poszło.
– Całkiem dobrze? – Dziewczyna roześmiała się perliście. – Will, jesteś dzieckiem Apollina, a przeżyłeś wyprawę do Tartaru!
Nico poklepał go po ramieniu.
– A tak, to mój promyk słońca.
Will spłonął rumieńcem.
– Przestań nadawać mi przezwiska.
– Nie ma mowy.
Hazel pochyliła się. Jej migocząca twarz, pozbawiona ciała, przypominała Nicowi oblicze w zwierciadle Królowej z Królewny Śnieżki, z pominięciem przymiotnika „złej”.
– Może na sekundę przestaniecie być tacy słodcy i uroczy, bo naprawdę potrzebuję waszej pomocy.
– Oczywiście – rzekł Nico. – Co jest grane?
Hazel odwróciła wzrok, zaciskając usta. Niepokojąca była ta chwila milczenia…
– No więc… jest problem w Obozie Jupiter. Myślę, że wy macie do tego najlepsze predyspozycje.
Nico zmarszczył brwi.
– Ale do czego?
– Żeby… eee… ten problem rozwiązać.
Nicowi zabiło mocno serce. Coś musiało być naprawdę nie w porządku, bo dlaczego Hazel mówiła tak wymijająco?
– Co się dzieje? – zapytał. – Poproszę o szczegóły.
Westchnęła.
– Nie wiem, ile mogę powiedzieć przez iryfon. Musicie sami to zobaczyć.
– Ale co?!
Will odchrząknął. Nico zerknął na niego – chłopak posyłał mu porozumiewawcze spojrzenie: „Zaufaj jej”.
– W porządku… – Nico postanowił odpuścić. – Ale powiedz mi tylko… Czy coś ci grozi?
Hazel wykrzywiła twarz w grymasie.
– Nie… Nie za bardzo…
– Niezbyt mnie to uspokaja.
– Słuchaj, chodzi o… – nachyliła się do przodu jeszcze bardziej, jakby chciała zdradzić im sekret, ale przez to jej głos stał się na tyle wyraźny, że mogli go usłyszeć siedzący przy stołach w pobliżu – …o naszych nowych gości w Obozie Jupiter.
Wielu biesiadników w pawilonie bezwstydnie się na nich gapiło. Nie każdego dnia przecież ogromna kula iryfonu pojawiała się nagle wśród nich w trakcie posiłku. I naprawdę nieczęsto przychodziły do nich wiadomości z Obozu Jupiter. Do ubiegłego roku większość półbogów z Obozu Herosów nie wiedziała nawet, że na Zachodnim Wybrzeżu istnieje drugi obóz – dla rzymskich półbogów. Zapoznali się ze sobą, kiedy Rzymianie pomaszerowali na Long Island, próbując zlikwidować Greków… Ach, okazało się to jednym wielkim nieporozumieniem i stosunki między nimi bardzo się poprawiły, pozostawały jednak dość zdystansowane i chłodne.
– Nowych gości? – powtórzył Will.
– To znaczy półbo…?
– Niezupełnie – przerwała Hazel. – Ufacie mi?
Mówiła z napięciem, a jej zmarszczone brwi świadczyły o tym, że bardzo się przejmuje tym tajemniczym problemem.
Nico postanowił ustąpić.
– Oczywiście. Przepraszam. To chyba przez moją nadopiekuńczość…
– Doceniam. I zdecydowanie przyda mi się wasza pomoc. Mogę po prostu was prosić, żebyście tu do nas wpadli? Na dzień albo maks dwa? Kiedy sami zobaczycie, nabierze to większego sensu.
Nico zmarszczył nos.
– Nie wiem, Hazel. Pewnie, że chcemy cię odwiedzić, ale ja i Will jesteśmy teraz jedynymi grupowymi, którzy mogą pomagać w opiece nad nowymi w naszym obozie. Pan D. powiedział, że potrzebuje naszego wsparcia.
Hazel patrzyła gdzieś w bok.
– Och, na pewno nie będzie miał nic przeciwko! – rzekła. I mrugnęła.
Nico odwrócił się, ale nie miał pojęcia, do kogo mogła puścić oko. Spojrzał na swojego chłopaka, a ten wzruszył ramionami.
– Ja zawsze chciałem odwiedzić Obóz Jupiter – stwierdził. – Poza tym gorsze niż Tartar to być nie może.
– Jasne – powiedziała Hazel, przewracając oczami. – To zdecydowanie nie Tartar.
Uchyliła się i zamazany kształt przypominający kosmatego kurczaka przemknął przez wizję iryfonu i rąbnął w coś za jej plecami. Sądząc po rumorze, rozwalił jakąś zbroję.
W Nicu wezbrał instynkt opiekuńczy.
– Co to było?
W świetlistej kuli znów pojawiła się Hazel. Miała rozczochrane włosy.
– Nic się nie dzieje. Jestem cała. Wyjaśnię wszystko, kiedy do nas dotrzecie, obiecuję. Dzięki!
Iryfonowe połączenie zamigotało i znikło.
Nico zmarszczył brwi.
– Dziwne to było, nie? – mruknął.
Will podrapał się w ucho.
– No… Ale wszystko, co dziwne, to nasza specjalność. Poza tym cudownie, że znów będę mógł zobaczyć rzymski obóz!
Ech, że też Nico nie mógł traktować tego z taką samą dezynwolturą… Powędrował myślami do czasu spędzonego w Obozie Jupiter, gdzie uważano go za syna Plutona. Rzymscy półbogowie w gruncie rzeczy traktowali go z szacunkiem. Niemniej jednak uważali go za outsidera, gościa – kogoś, kto nie należy do ich legionu. Jeśli jego siostra Hazel, jedna z ich przywódczyń, zetknęła się z problemem, z którym nie mogła sobie sama poradzić, to jak mógłby jej w tym pomóc Nico?
A jednak… musiał spróbować. To przecież za jego sprawą Hazel trafiła do Obozu Jupiter. Pamiętał, jak znalazł ją na Łąkach Asfodelowych – wątłą duszę błąkającą się wśród czarnych topoli razem z milionami innych…
W odróżnieniu od większości mieszkańców Łąk jego siostra zachowała świadomość. Znalazła go, złapała za rękę i przesłała mu do umysłu historię swojego życia i niesprawiedliwej śmierci, i swoje wielkie pragnienie powrotu do świata żywych. Nico ujrzał w tym drugą szansę na ocalenie rodzeństwa, dopiero co odnalezionego dziecka Podziemia – bo swej siostry Blanki nie zdołał uratować…
Przywrócił Hazel do życia – ale przez niego trafiła prosto na wojnę z Gają. Czasem zastanawiał się, czy na pewno wyświadczył jej tym przysługę… Teraz jego siostra zasługiwała naprawdę na tyle pomocy, ile będzie w stanie jej udzielić.
– Nico? – Will ścisnął mu ramię. – Wszystko w porządku? Na chwilę odpłynąłeś.
Nico spuścił wzrok. Spodziewał się, że zobaczy, jak Smutek albo Poczucie Winy szarpią jego sznurówki, ale nie było przy nim żadnej z Kakaowych Chrupek. Umysł Nica zupełnie sam nakręcał spiralę mrocznych myśli.
Skup się – powiedział sobie. – To o tym chyba myślał Pan D., kiedy mówił o przebywaniu tu i teraz.
Uśmiechnął się słabo.
– Przepraszam. Po prostu chciałbym wiedzieć, co tam się dzieje.
– Rozumiem. – Will nachylił się i pocałował go w policzek.
Nie zapytał, jak się czuje. Nie potrzebował. Znał go naprawdę dobrze – Nico bardzo to doceniał.
– Dobra nowina to taka – ciągnął Will – że możemy coś z tym zrobić. Chodźmy pogadać z Panem D. i Chejronem.
Kiedy przeszli przez cały pawilon jadalny do stołu dyrektorów, Nico uświadomił sobie, że tamci już wiedzą, jaką prośbę zaraz usłyszą. Chejron ciągnął się w zamyśleniu za brodę, a Pan D. uśmiechał się szeroko, zupełnie jakby właśnie pomyślał o nowym zwierzęciu, w które mógłby przemieniać swoich wrogów.
– Wy, półbogowie, nigdy nie przestajecie mnie bawić. – Podniósł kielich z sokiem grejpfrutowym. – Co rusz dzieje się coś dramatycznego!
Nico zmarszczył brwi.
– Zaraz – powiedział. – To Hazel mrugała do pana?… Czy pan nas podsłuchiwał?!
Pan D. siorbnął sok tak głośno, że Nico aż się wzdrygnął.
– Mój chłopcze, wszyscy tutaj usłyszeli tę rozmowę przez iryfon. Poza tym zostało mi jeszcze wiele dziesięcioleci w tym więzieniu. Myślę, że mam prawo do takiej rozrywki, jak podsłuchiwanie moich obozowiczów.
Chejron przewrócił oczami.
– Co do tego akurat można się spierać, Panie D.
– Phi. Jeśli Hazel nie chciała, żebym was podsłuchiwał, nie powinna się była ukazywać w ogromnej, świetlistej bańce, podczas gdy ja siedziałem sobie przy kolacji…
– Ale wobec tego – przerwał mu Will – nie musimy wam niczego wyjaśniać. Nie będzie nas krótko, tylko dzień czy dwa. Chyba nie będzie wam to przeszkadzało?
Chejron nie wyglądał na przekonanego. Stary centaur był dziś w trybie ludzkim – dolną, końską połowę jego ciała maskował magiczny fotel inwalidzki, więc wyglądał po prostu jak dystyngowany nauczyciel o szpakowatych włosach, w wymiętym, tweedowym garniturze. Ale szczerze mówiąc, na Nicu wywierało to bardziej onieśmielające wrażenie niż pełny tryb koński Chejrona, może dlatego że kiedy mieszkał we Włoszech, miał paru bardzo surowych nauczycieli.
– A co z trójką naszych nowych obozowiczów? – zapytał centaur. – Potrzebują waszej pomocy.
– Możemy im jeszcze poopowiadać o tym i owym dziś wieczorem! – zaproponował Will. – A jutro opuścimy obóz.
Nico pokiwał głową.
– Poza tym raczej więcej skorzystają, jeśli porozmawiają z dwoma dorosłymi…
Pan D. rozejrzał się w prawo i w lewo, jakby próbował znaleźć „dorosłych”, o których mówił Nico.
– Wybacz, ale czy ty, Nico di Angelo, mówisz mi, żebym włożył na swoje barki więcej pracy?
Nico mimowolnie parsknął śmiechem.
– Panie D., czy pan kiedykolwiek pracował, choćby jeden dzień?
– To oburzająca insynuacja. – Dyrektor obozu puścił do niego oko. – Mimo że pytanie to być może zawiera ziarnko prawdy.
Chejron westchnął.
– Tak czy owak nie jestem pewien, czy powinniście obaj stąd zniknąć, skoro nie chodzi o misję.
Nico spojrzał na niego wielkimi, błagalnymi oczami.
– Ale o pomoc poprosiła nas inna półbogini. Chyba nie chcesz, byśmy zlekceważyli jej prośbę w takiej potrzebie?
– Punkt dla pana di Angelo – oznajmił leniwie Dionizos. – Czy nasz szanowny koordynator zajęć naprawdę mówi półbogom pod swoją opieką, by nie odpowiedzieli na pilne, rozpaczliwe wezwanie o pomoc innej półbogini?
– Po czyjej jesteś stronie? – burknął Chejron.
Pan D. pokazał w uśmiechu zęby.
– Po swojej. Oczywiście.
Chejron podrapał się w brodę, mrucząc coś o nieużytych bóstwach wina. Przyjrzał się proszącej minie Nica.
– Myślę, że przez parę dni poradzimy sobie sami z wprowadzaniem Noaha, Ananyi i Oludarego w obozowe życie.
– Nauczę Noaha, jak jeździć na Peleusie – zaproponował Pan D.
Will otworzył szeroko oczy.
– Na smoku można jeździć?…
– Nie! – odparł ostro Chejron. – Nie można!
– Z takim podejściem istotnie nie można, Chejronie – prychnął Pan D. – Ten cały Noah o mało nie zemdlał przy połączeniu iryfonowym. Trzeba go rzucić na głęboką wodę, żeby nauczył się pływać jak półbóg! Będzie fajnie!
Chejron postanowił udać, że go nie słyszy, co w rozmowie z Panem D. często okazywało się najrozsądniejszą strategią.
– Nico i Willu, obaj bardzo ciężko pracowaliście – przyznał centaur. – Może zmiana otoczenia dobrze wam zrobi. Tylko bądźcie w kontakcie, zwłaszcza jeśli uznacie, że potrzebujecie tam na zachodzie więcej czasu.
Pomimo złych przeczuć w Nicu wezbrała radość.
– Dziękuję!
– I oczekuję raportów co godzinę – oznajmił Pan D.
Chłopak zamarł.
– Chwila. Naprawdę?
– Oczywiście, że nie. – Bóg roześmiał się wesoło. – Jesteś w stanie wyobrazić sobie, żeby mnie to aż tak obchodziło? Poza tym moja sieć pomagierów poinformuje mnie, jeśli zdarzy się coś interesującego. – Spojrzał na Chejrona. – Teraz zajmijmy się tymi lekcjami jazdy na naszym ziejącym ogniem smoku. Jak myślisz, gdzie znajdziemy siodło z azbestu?
Gdy wyszli już z pawilonu jadalnego i skierowali się do domków, Will nachylił się do Nica.
– Czy Pan D. naprawdę ma sieć pomagierów?
– Szczerze mówiąc – mruknął Nico – nic by mnie już nie zdziwiło w związku z Panem D.
Nico nie przepadał za pakowaniem się. Zwykle po prostu ruszał ku przygodzie, a kwestię: „Co jutro na siebie włożę?” zostawiał do rozwiązania na później. Jednak Will szybko mu przypomniał, jak bardzo przydały się rzeczy, które zabrał ze sobą, gdy wędrowali do Tartaru.
– Wyobraź sobie, co by było, gdybym nie miał lampy słonecznej – rzekł, wciskając do plecaka dodatkową bluzę z kapturem i parę przekąsek. – Albo zestawu pierwszej pomocy.
– Będziemy w obozie dla półbogów – westchnął Nico. – Mają jedzenie. Mają środki medyczne. Możemy nawet wyprosić od nich fioletową koszulkę, jeśli chcesz.
Will uśmiechnął się od ucha do ucha.
– A mnie jest bardzo do twarzy we fiolecie. Czy na koszulce będzie napisane: „Mój chłopak był w Obozie Jupiter i jedyne, co mi przywiózł, to ta beznadziejna koszulka”?
Nico poświęcał temu, co mówił Will, tylko cząstkę uwagi. Chodził w kółko po domku Apollina, zastanawiając się, co będzie, kiedy znów spotkają się z Hazel. Co siostra pomyśli o Kakaowych Chrupkach? Czy ich ojciec odzywał się do niej ostatnio? Milion pytań… Myślał też o swoim przyjacielu, Jasonie Grace, byłym pretorze Obozu Jupiter – jeszcze jednym jasnowłosym półbogu dobrze wyglądającym we fiolecie. Nico kochał go jak brata – ale Jason odszedł na zawsze. Może ubieranie Willa w fioletową koszulkę SPQR nie było takim dobrym pomysłem. Czy serce Nica zniesie ten widok?
Will usiadł na łóżku i zaczął zwijać skarpetki w kulki.
– Wiem, że cię roznosi. Pewnie chciałbyś wyruszyć od razu, ale jutro to lepszy pomysł. Po przespanej nocy i tak dalej.
Nico wciąż chodził w tę i we w tę.
– Hej – rzucił Will. – Mroczny lordzie.
Nico przystanął.
– Co?
Will przesunął na bok miniaturową górę skarpetek. Poklepał łóżko obok siebie.
– Siadaj.
W Nicu wezbrała irytacja. Will trochę zbyt dobrze umiał ucinać jego chojrakowanie i wytykać mu próby uciekania przed prawdą.
Ale robił to z życzliwości. Nico wziął głęboki oddech i usiadł przy nim.
– Przepraszam – rzekł. – Masz rację. Jestem trochę zdenerwowany.
– Jak zwykle przed misją.
– Ale to nie jest misja.
Will skinął głową.
– I…?
– I co?
– Wolałbyś, żeby to była misja?
Nico uniósł brew.
– To znaczy?
Will włożył rękę do niebieskiej skarpetki, jakby szukał w niej dziur.
– To znaczy, że ostatnie trzy miesiące spędziliśmy spokojnie, prawda? Po prostu byliśmy razem. Żyliśmy swoim życiem. Ja osobiście jestem bardzo zadowolony, że nie ścigają mnie teraz na co dzień mordercze gołębie ani nie bombarduje kwaśny deszcz.
– Ja też się cieszę, że w tej chwili akurat nie dzieje nam się nic złego.
– Na pewno?
Nico stłumił okrzyk zaskoczenia.
– Will!
– Wybacz, trochę za ostro to wyszło. – Will wyciągnął przed siebie laleczkę ze skarpetki i zabawił się w brzuchomówcę: – Może przesadzam w tym analizowaniu twojego zachowania.
– A może nie – rzekł Nico, ściągając skarpetkę z ręki Willa. – Rozumiem, do czego pijesz. Uciekam całe życie. Od dzieciństwa, potworów albo od rozpaczy. A teraz, kiedy nie muszę już tego robić…
– Dziwnie się czujesz?
Nico skinął głową.
– Wiem, że wielu z nas musi żyć z ADHD, ale jeśli się ma ADHD, to kiedy się trafi na coś bardzo interesującego, można się na tym absolutnie skoncentrować, prawda?
– Tak już są skonstruowani półbogowie – zgodził się Will.
– Ale kiedy nie ma zagrożenia, nie ma misji… – Nico zawahał się lekko. No tak, wpadł w pułapkę, którą sam na siebie zastawił. Nie chciał sugerować, że Will nie jest czymś najbardziej interesującym w jego życiu albo że nie zasługuje na jego pełne skupienie… – Trudno mi już po prostu żyć z dnia na dzień – powiedział w końcu. – Martwi mnie, że nie mam nic, czym mógłbym się martwić. Nie mam pojęcia, czy ma to jakiś sens. Cały czas myślę o tym, że za rogiem czai się jakiś potwór, który zaraz się na mnie rzuci.
– W pewnym sensie walka z potworem byłaby dla ciebie ulgą – zauważył cicho Will. – Bo jesteś do tego przyzwyczajony.
Nico położył głowę na jego ramieniu.
– Czy się zepsułem, panie doktorze?
Jego chłopak roześmiał się cicho.
– Ani trochę. Ale niedługo zobaczysz się ze swoją siostrą i zupełnie inną grupą znajomych. Niezależnie od tego, co dzieje się w Obozie Jupiter, nie będzie misji, która by nam dała zarys tego, co mamy zrobić. Nie będzie listy zadań do odfajkowania. Założę się, że bardziej chodzi o to, żebyśmy ich wysłuchali, odnowili znajomość, pobyli razem. Pożyli.
– Trudna sprawa – mruknął Nico.
– Właśnie – przytaknął Will. – Najlepsze, co możesz dać Hazel, to po prostu być przy niej.
– „Bądź tu i teraz”. – Nico zrobił w powietrzu cudzysłów. – To zawsze powtarza mi Pan D. Każe mi robić te wszystkie ćwiczenia… bo jeśli nie będę ich robił, to mogę wpaść w przeszłość lub przyszłość.
– Ale że co, jesteś podróżnikiem w czasie?
– Sam się zawsze nad tym zastanawiałem! Bo jeśli tak, to nie używam prawidłowo swoich mocy.
Will złapał go za rękę.
– No, ja bardzo chętnie będę ćwiczył przebywanie z tobą w naszej obecnej linii czasowej. Wystarczy, że powiesz.
– Dzięki, kochany.
– W każdym razie – Will wstał – nie mamy odpowiednio dużo skarpetek. Trzeba zapakować więcej.
Nico jęknął i zsunął się z łóżka na podłogę.
– Ej, to tylko dwa dni!
– Może i tak – odparł Will – ale jeśli ostatecznie skończy się na walce z potworem, a on będzie miał słabość do wełnianych skarpetek? Wtedy nie będziesz uważał, że przesadzam.
– W dniu, w którym się to stanie, zjem jakąś twoją skarpetkę.
Will rzucił w niego skarpetkową kulką, ale Nico uchylił się i gdy jego chłopak kończył pakowanie, leżał dalej, wpatrując się w sufit.
Czy będzie się czuł taki spięty, taki czujny przez resztę swojego życia? Chyba kiedyś nadejdzie czas, kiedy będzie mógł się po prostu odprężyć i nauczyć się tym cieszyć, prawda?
Wciąż nie był tego pewien.