- W empik go
Tryptyk bez kolorów - ebook
Tryptyk bez kolorów - ebook
Piękna kobieta i bestia ze świata fantasy: tych dwoje poznało się w śmierdzących tragedią okolicznościach... Czy bagienny stwór zdobędzie serce wrażliwej dziewczyny zrozpaczonej po stracie ukochanego? I jak motyw miłości silniejszej niż śmierć sprawdzi się w zakrzywionej czasoprzestrzeni? ,,Tryptyk bez kolorów" to trzy opowiadania na czele z wyróżnionym w II Konkursie Fantastyki ,,Pożeraczem szarości". W każdym z nich występuje zbuntowana wobec utartych tradycji Arianna i ogarnięty drobiną współczucia mieszkaniec upiornych bagien Noran. A kolejne historie odkrywają sekrety ich zabójczej symbiozy oraz pułapkę uczuć w niezbadanych częściach Wszechświata i granicach własnych mikrokosmosów. Zbiór opowiadań to lektura idealna dla miłośników gatunku science fiction, którzy z zapartym tchem śledzą losy osobliwych istot z innych rzeczywistości.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-269-6903-0 |
Rozmiar pliku: | 432 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dąb przez setki lat skutecznie odpierał ataki trzęsawiska, na którym przypadło mu rozwinąć wielkość. Nieustępliwe pędy korzeni przebiły się przez pędy wrogiego szlamu i mocno wczepiły w stałe podłoże. Soki wolne od trucizn błot poczęły krążyć w potężnych konarach, wybuchając rokrocznie gęstym listowiem. Lecz bagno nie rezygnowało. Przywołało na pomoc wiatr, pioruny i czas – najokrutniejszego wroga. Niezwyciężone drzewo zostało w końcu powalone...
Stało się to przed wieloma laty, mimo to fragmenty konarów wystawały ponad maź. Spróchniałe ciało dębu służyło teraz młodym roślinom, bezpiecznie budującym na tej pożywce nową wielkość. Ale ptaki nie wiły już gniazd na pniu drzewa; tylko czasami zmęczone lotem, przysiadały na krótkie chwile odpoczynku. Jeszcze rzadziej pomarszczona korę gładziła ręka człowieka.
Lecz tego wieczoru umierające drzewo przypomniało sobie czasy świetności: na starczym pniu przysiadła bowiem młoda dziewczyna, zmęczona uciążliwą wędrówką poprzez bezdroża. Cały czas, wpierw idąc, a teraz odpoczywając, wpatrzona w drżącą czerwienią tarczę słońca nie zdawała sobie nawet sprawy, dokąd zawiodły ją ścieżki zadumy. Trwała w bezruchu długie minuty, a potem zrzuciła sandały z nóg i przytuliła głowę do kory, dłońmi oplatając pień. Tak zasnęła.
Drzewo było szczęśliwe.
...Ale w pasmach mgły opadających na moczary czaiła się gęsta noc. Słońce nie mogło już dłużej czekać; ogarnęło jeszcze niespokojnym spojrzeniem sylwetkę dziewczyny, na pożegnanie zamigotało w jej włosach i umknęło za horyzont. A wtedy do zdecydowanego ataku wkroczyła ciemność. Pozbawione podpory czarne sklepienie niebios spadło na bagna, przygniatając kruche ciało. W czeluściach ciemności rozpanoszyła się noc. Zawirowała swymi nićmi wokół każdego drzewa krzewu, pojedynczych źdźbeł trawy. Wgryzła się pazurami w błota, uwalniając chyboczące się zimne płomyki – złudne strażniczki mroku. Zastawiwszy wszystkie sidła, pomknęła za uciekającym słońcem na dalsze łowy. Po chwili cisza wygładziła wszelkie zmarszczki i pułapka cierpliwie czekała na nieświadomą ofiarę.
Strwożony dąb zrosił się kropelkami potu. Drzewo prosiło dziewczynę, aby pozostała we śnie do rana, nieświadoma groźby czającej się w mroku. Bo gdy słońce przegoni noc – dziewczyna będzie uratowana.
Jednak bagno przejrzało plany drzewa. Zabulgotało z wściekłości, zapłonęło ogniem nienawiści, nie zamierzając wypuścić ofiary.
I ocknęła się dziewczyna. Wyczuła wilgoć pod palcami i chłód oparów otaczającego ją mroku. Ogarnął ja strach. Zerwała się do ucieczki, nie wiedząc jeszcze o najgorszym: stopy jej zagłębiły się w mazi. Macki bagien pochwyciły je zachłannie, mocno szarpiąc całe ciało. Dziewczyna upadła na kolana, w ostatniej chwili obejmując ramionami przyjazny konar.
Walka toczyła się ponad nią. Wyprężył się konar, wyrywając bagnu łatwą zdobycz – bagno szybko zawiązało postronki uwięzi. Dąb i trzęsawisko mocowały się w zawziętym milczeniu, tak jakby nie walczyły o bezwładne ciało, a o swe istnienie. Ożyły namiętności ich prastarej bitwy: ocknęły się zastygłe soki drzewa i ponownie zaczęły krążyć, przydając konarowi sił i giętkości; bagno przywołało na pomoc chłodne prądy, paraliżujące przepływ życiodajnych płynów.
***
Aż echa walki dotarły do Norana. Zaciekawiony porzucił bezpieczne legowisko i szybko wypłynął ku powierzchni bagna. Jednak ostrożność ostudziła jego zapędy, tak że ponad toń wysunął tylko oczy i nozdrza.
Wynik walki był już przesądzony. Ujrzał zanurzoną po pas dziewczynę, dostrzegł zdrętwiałe palce nieubłaganie osuwające się po śliskiej korze. Nie było ratunku dla topielicy. Strąki posklejanych długich włosów, rozłożonych na powierzchni pozostaną jeszcze kilka minut śladem tragedii, lecz i one nieuchronnie pogrążą się w szlamie...
Dziewczyna spróbowała po raz ostatni wyzwolić się z pułapki. Ale elastyczna maź bez trudu wchłonęła energię tej próby i w rezultacie dłonie zatrzepotały bezradnie, ześlizgnęły się z konaru i zapadły w bagnie. Widmo porażki wywołało całą serię wściekłych szarpnięć: uderzenia ramion o toń, wyrzutów we wszystkie strony głową... Po kilkunastu sekundach powróciła cisza.
Ostatnia potyczka obróciła dziewczynę bokiem do Norana. Zobaczył jej profil: odchyloną do tyłu głowę, jakby wpatrzoną w czerń nieba, z krawędzią błot sięgającą podbródka. I naraz usłyszał przeciągły jęk – pełen protestu, zduszonego bólem i tęsknotą... Trwał on póki maź bagna nie wypełniła ust.
W nim jednak wibrował nadal...
Zanurkował. Podpłynął pod bose stopy i naparł na nie grzbietem, wypychając dziewczynę na powierzchnię. A później jeszcze wyżej, aż ta niczego nie pojmując, krztusząc się, dygocząc z zimna i strachu, nie wczepiła się odruchowo w konar dębu.
Ponownie dał nurka i wynurzył się z drugiej strony drzewa, tuż przy pniu, aby go nie zauważyła. Odczekał dopóki nie ucichły spazmy szlochu i przemówił.
– Już nic ci nie grozi... Arianno, pozostanę przy tobie do rana, kiedy będziesz mogła bezpiecznie odejść.
– Kim jesteś?! Dlaczego cię nie widzę? Skąd znasz moje imię? – dziewczyna nie miała siły, by się rozejrzeć. Przypadła tylko mocniej do pnia, a łzy pociekły powtórnie po ubrudzonej twarzy. Odpowiedź nadeszła po dłuższej pauzie. W głosie zabrzmiały nuty smutku i goryczy.
– Schowałem się. Boję się, że gdy mnie ujrzysz, wystraszysz się, uciekniesz – znów uczynisz nierozważny krok i wciągną cię błota. Nie chcę tego. Polubiłem cię... Mógłbym unieść twoje stopy nad tonią bagien, lecz gdybyś zaczęła krzyczeć, poczułbym się samotny i przestałbym cię lubić...
– I uciekłbyś? Och, proszę!
– Nie! Jestem tu tak długo... Lubię bagno, ponieważ daje mi schronienie. Lubię drzewo na którym siedzisz, ale ono umiera... Nie mógłbym ci uczynić nic złego. Tkwię zakopany w mule i tęsknię do życia. Ty jesteś życiem!
– Jak ci się odwdzięczyć? – zapytała.
– Przyszłaś tutaj smutna... Czuję twój smutek. Pozwól bym dotknął twego czoła, a być może wyleczę cię z trosk.
– To niemożliwe! – Arianna uśmiechnęła się powątpiewająco. Niedbałym ruchem odsunęła sklejony kosmyk włosów niesfornie opadający na oczy, tak jakby wraz z nim chciała odegnać niepotrzebny temat. – A poza tym, to ja chcę ci pomóc.
– To by mi pomogło... – barwa głosu Nerona, pełna zawodu i lekkiego rozdrażnienia, zatrwożyła Ariannę. – Mówiłem ci, jestem samotny.
Zaraz potem usłyszała chlupot i w następnych minutach ciszy zrozumiała co to samotność. Wyzwolony strach podsuwał wyobraźni najokropniejsze obrazy. Słyszała duszny oddech bagna, sapiącego z emocji i pożądania. Czuła jak konar dębu zapada się w bagnie, albo też bagno się unosi, aby ją pochwycić. Widziała błyski tysięcznych oczu, gdy obserwowały jej skuloną postać. Pragnęła by głos powrócił i bała się go przywołać.
I naraz wszystko się uspokoiło. Nie opuścił jej. Powrócił. Wciąż go nie widziała, ale była pewna, że jest obok. Nie myliła się.
– Przemyślałem to. Nie mogę oczekiwać czegokolwiek od ciebie. Pomogę ci wydostać się stąd.
– Ależ nie! – zawołała energicznie. – Wcale się ciebie nie boję. I też chciałabym ci pomóc. Gdy jesteś przy mnie, czuję się bezpieczna. Naprawdę...
Mówiąc to rozglądała się dyskretnie, mając nadzieję, że jednak go dostrzeże.
– Nie trudź się. Musisz się przyzwyczaić, że ujrzysz mnie dopiero wtedy gdy ja będę chciał.
– To znaczy, że mi się pokażesz! – krzyknęła z nadzieją.
– Być może... Lecz na pewno nie dzisiaj. I nie jutro. Wolałbym, żeby w ogóle, żebyś znała jedynie mój głos.
– A jak mam na ciebie wołać?
– Przepraszam... Możesz nazywać mnie Noran.
– Moje imię już znasz – Arianna.
Usiadła swobodniej na pniu, podkurczyła nogi, a głowę złożyła na kolanach. Kusa, rozdarta sukienka odsłaniała uda, wydobywając piękną linię nóg. Od powierzchni bagien ciągnął chłód, lecz nie czuła zimna. Zapatrzyła się w gwiazdy, zamyśliła.
– Opowiedz mi o sobie.
Noran odezwał się tuż za nią. Chciała się obejrzeć, lecz coś ją powstrzymało.
– Gdy miałam kilkanaście lat, często budziłam się w nocy. Jednakże w odróżnieniu od innych dzieci, w ciemności nie płakałam, a wymykałam się z posłania i kucając przy wyjściu, odsłaniając na kilka centymetrów zasłonę, patrzyłam w ogniki na niebie. Były jedynymi moimi przyjaciółkami; mogłam rozmawiać z nimi przez wiele godzin, a one wciąż zachęcająco do mnie mrugały. Płakałam, gdy któraś umierała...
– Rozumiem.
– Nigdy nie czułam się dobrze pośród swoich. Nie znajdowałam w nich wspólnych uczuć. Aż zjawił się wśród nas mężczyzna, którego pokochałam od pierwszej chwili. Był obcym i nasze uczucie nie miało przyszłości. Lecz jednocześnie było cudowne. Wierzyłam wtedy, że razem możemy skruszyć zwietrzałe skorupy nawyków, przełamać opór tradycji. Nie dano nam szansy by miłość rozlała się w nas, wzmocniła się... Przed trzema laty, niedaleko tego bagna, to się stało. Zaskoczyli nas o świcie, zdecydowani rozdzielić nas – zabić jego. Do ostatnich chwil obserwowałam jego ucieczkę. Oni byli silniejsi, gdyż była w nich tylko nienawiść. W nas miłość. Nie wytrzymałam, chcąc dodać ukochanemu otuchy, zawołałam go. Na nieszczęście usłyszał mnie, zatrzymał się. Jakże tego żałowałam. Ta chwila zachwiania wystarczyła, by przyskoczyli do niego, wznieśli ramiona do ciosów, zabili go... I chociaż mgła uwolniła mnie od obrazu jego śmierci, to jednak do chwili obecnej senne majaki towarzyszą mi nieustannie... Zginął przez moją słabość...
Wybuch płaczu przerwał opowieść. Łzy ciekły bez wytchnienia po jej policzkach.
– Chciałabyś coś jeszcze powiedzieć?
Przydusiła pięści do oczu, aż żar szlochu stopniowo wygasł. Przetarła ostatnie łzy.
– Długo szanowano mój ból, lecz coraz jawniej dają mi do zrozumienia, żebym wyszła za innego. Znam go. Gdy byliśmy dziećmi, przeganiałam go pięściami. Ileż razy go stłukłam! Teraz to nie pomoże – jest przebiegły. Ze mną nie rozmawia, tylko wciąż przynosi nowe podarunki rodzicom. Chce, aby to oni namówili mnie do ślubu.
Zamilkła. Noran długo nie przerywał jej milczenia.
– Nie potrafię przywrócić życia osobie, którą kochałaś. Nie potrafię także przeszkodzić w przymusowych konkurach... Lecz mogę cię zaprowadzić do gwiazd; wrócić z tobą do lat, gdy byłaś szczęśliwa.
– Naprawdę? Uczyń to!
– Chcesz tego? Z początku dotyk mego ciała będzie nieprzyjemny...
– Uczyń to!
Po chwili na skroniach poczuła delikatne dotknięcie mroźnych, oślizgłych macek. Mimowolnie wzdrygnęła się, lecz zacisnęła mocniej oczy i spokojnie czekała. Naraz w jej ciało wstąpiło gorąco, uczuła ogarniającą drętwotę; przestraszyła się, że ginie, ale zaraz zapomniała o lęku. Zapomniała, że siedzi na śliskim konarze, pośród chciwych bagien, a za jej plecami czai się nieznany stwór.
***
Miała kilkanaście lat i po omacku, poprzez nogi rodziców, skradała się do zasłony. Ułożyła się na ziemi, uchwyciła róg tkaniny i chciwie przytknęła oko do szpary.
Natychmiast powitały ją miliardy gwiazd. Zamigotały z zadowolenia i zaczęły równocześnie opowiadać o tym, co wydarzyło się od czasu ostatniego spotkania. Pozwoliła im na tę chwilę beztroskiej paplaniny, wyczołgując się w tym czasie z szałasu. I dopiero gdy odbiegła na kilka kroków, uciszyła je zapowiadając, że dzisiaj je odwiedzi. Ale gwiazdy, chociaż znały Ariannę od dawna, nie chciały jej uwierzyć. Wciąż głośno gadały, jedna przez drugą. Dziewczynka ze złości tupnęła nóżką.
– Dlaczego mi nie wierzycie?
– Och, przestań. Znamy się tak długo i nigdy nie kłamałaś, zapomnijmy o tym... – skarciła ją rozgorączkowana Spika.
– Lubimy cię taką, jaką jesteś. To nic, że nie możesz być bliżej nas. My i tak zawsze będziemy przychodzić do ciebie – dodała ugodowo Sirrach.
– Jestem z was najstarsza, lecz jeszcze nigdy nie widziałam małych dziewczynek, które by wyściubiły choć kawałek nosa poza planetę. To niemożliwe – ocknęła się z drzemki leciwa Mirrach, przecinając dalszą dyskusję.
– A ja i tak polecę! – Arianna tupnęła drugą nóżką i nim gwiazdy zdążyły się ponownie odezwać, poszybowała ku nim.
Ledwo wysunęła się poza cień planety, ze zdumienia aż potknęło się słońce, wypadając na chwilę z orbity. Moment nieuwagi wykorzystały gejzery ognia, błyskawicznie rozpraszając się w przestrzeni. Jeden nawet popędził na spotkanie z Arianną, gdyby doleciał, mógłby ją poparzyć, lecz na szczęście w drodze wygasł. Słońce szybko pochwyciło w swe objęcia pozostałych uciekinierów i tylko z rozdziawionymi ustami patrzało na mknącą dziewczynkę. Arianna pomachała mu ręką i pomknęła dalej.
Gwiazdy były równie zszokowane co słońce. Jednakże droga była do nich dłuższa; nim zdążyła zbliżyć się do najbliższej już zdążyły oswoić się z myślą, że odwiedziny są możliwe i teraz wszystkie prosiły, aby do każdej przyleciała. Było ich tak wiele, że Arianna zamieniła jedynie kilka słów i już pędziła do następnej. Ale i tak nie wiadomo jak długo by to trwało, gdyby nie ich ostrzeżenie. Dziewczynka miała jeszcze dość sił i chciała być nadal z nimi, ale gwiazdy stanowczo nalegały, aby schowała się na bezpiecznej ziemi, gdyż jedna z nich ciężko zachorowała i za chwilę wybuchnie. A wtedy momentalnie połknie przestrzeń, i nawet gdyby tego nie chciała – także Ariannę.
Pośpieszyła więc jak najprędzej do szałasu, a w drodze powrotnej gwiazdy dziękowały jej za wizytę...
***
Bezwład ustępował wolno. Gdy jeszcze nie mogła się poruszyć, usłyszała jak Noran ześlizguje się z pnia i chowa w bagnie. W końcu mogła mówić.
– Dziękuję ci. To było niezapomniane. Wiesz, one są równie samotne jak ty czy ja...
Czucie ciała powróciło już całkowicie. I wtedy zlękła się, gdyż w głowie rozszalał się piekielny huragan, a w ręce i nogi wgryzły się tysięczne zastępy zabójczych mrówek.
– Przyjdziesz jeszcze? – zapytał niepewnie Noran.
Chwilę trwało nim na tyle opanowała ból, iż mogła mu odpowiedzieć bez drżenia w głosie.
– Przyjdę...
– Będę czekał. Teraz powinnaś już wracać. Przeprowadzę cię.
– Tak...
– Zestaw stopy. Przeniosę cię na grzbiecie. Ty tylko utrzymuj równowagę.
Arianna przestraszyła się, lecz zaraz zrozumiała, że to jedyna szansa powrotu. Noran jakby nie dostrzegł jej wycieńczenia, a ona bała się do tego przyznać.
Wysunęła bosą stopę, aż wyczuła opór miękkiego ciała. W tej samej chwili przebiegł przez nie pojedynczy dreszcz skurcz i naraz stwardniało. Śmielej postawiła drugą stopę i odepchnęła się od pnia. Gdy ruszali lekko odchyliła się do tyłu, ale później posuwał się tak łagodnie, że gdyby nie wędrujące płomyki bagien, sądziłaby, że stoją w miejscu. Gdy nastąpiło powtórne szarpnięcie, zrozumiała, że się zatrzymali.
– Możesz już skoczyć w trawę. Jest o krok.
Skoczyła... i rzeczywiście znalazła się na łące. Odetchnęła z ulgą. Kilkakrotnie wciągnęła głębokie hausty powietrza. Po tej kuracji ostatnie mrówki odpadły z ciała. Naraz przypomniała sobie o Noranie. Odwróciła się.
– Jesteś jeszcze?
– Tak.
– Dziękuję ci... Przyjdę. Na pewno!
– Do zobaczenia Arianno.
– Do jutra Noran.
Zakotłowało się bagno. Przez chwilę nasłuchiwała czy wynurzy się w innym miejscu. Bezskutecznie.
***
Do osady zdążyła dotrzeć jeszcze przed świtem. W korycie z deszczówką opłukała twarz i nogi. Wślizgnęła się do szałasu i delikatnie ułożyła obok rozpalonego ciała siostry. Ta mruknęła tylko przez sen i objęła ją ciężkim ramieniem.
Zanim zasnęła, wsłuchała się w świszczące oddechy śpiących. W sen zapadła z rozpogodzoną twarzą.
***
– Wstawaj! Czy już się zastanowiłaś?
Natarczywy głos matki wdzierał się w sen, silna dłoń szarpiąc ramię roztrzaskała wizje. Zrezygnowana Arianna odwróciła się w jej stronę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– O Boże! Jak ty wyglądasz! Pokaż się w świetle.
Odcień autentycznego niepokoju w głosie matki sprawił, że szybko wstała i wyszła z nią na zewnątrz. Matka zaczęła uważnie badać każdy cal jej ciała.
– Zgubiłam się na bagnach... – Próbowała ją uspokoić, lecz matka odgarnąwszy włosy spytała stanowczo.
– A ta blizna? I z tej strony?
Arianna pochyliła się nad lustrem wody w korycie. Po obu stronach widniały sine plamki, nie większe od orzecha laskowego. Pojęła skąd te krwawe ślady, lecz nie mogła nic powiedzieć.
– Widocznie się uderzyłam... – Skłamała, siląc się na beztroski ton.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.