Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tryst six venom - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tryst six venom - ebook

Pierwsza książka autorki, w której bohaterkami są dwie dziewczyny!

Clay Collins nienawidzi Olivii Jeager.

Za wszystko.

Za to, z jakiej rodziny pochodzi, za to, że zawsze jest spokojna i poukładana.

Uwielbia ją dręczyć, sprawiać, żeby dziewczyna zrozumiała, jaka jest jej pozycja w szkole: na samym dnie.

Clay nienawidzi Olivii za to, że wydaje się znać jej najgłębiej skrywaną tajemnicę, a najbardziej nie znosi jej za zakazane, złe uczucia, które w niej wzbudza.

Olivia Jeager nie wstydzi się tego, kim jest ani z jakiej rodziny pochodzi. Marzy tylko o skończeniu szkoły. Wiele osób uważa, że powinna nosić dłuższe spódnice i rzadziej malować się czerwoną szminką, ale Olivii to nie obchodzi.

Clay Collins – ta popularna, nadęta księżniczka – może próbować uprzykrzać Olivii życie. Myśli, że jest lepsza od niej, ponieważ pochodzi z zamożnej rodziny i w szkole ustawia wszystkich, tak jak chce. Ale Olivia wie coś o tej księżniczce. Coś, o czym wiedzą tylko one dwie, od czasu, kiedy ich usta się spotkały i poczuły, że nie ma już odwrotu.                                                                                                                                                                                                                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8320-580-9
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

OLIVIA

Schodzę z tylnego siedzenia motocykla i rozpinam pasek pod brodą.

– Dzięki – mówię do Irona.

Rzucam kask między nogi mojego brata, ale on tylko zaciąga się papierosem i rozgląda, spoglądając spod półprzymkniętych powiek gdzieś za mnie, przeze mnie. Dociągam paski plecaka.

– Co?

Waha się przez chwilę, spuszcza wzrok, a potem kręci głową i ponownie zaciąga się fajką.

– Zgodziłem się, żeby Macon płacił za tę szkołę, tylko dlatego, że wiedziałem, że nie będą cię interesować faceci gapiący się na krótkie spódniczki.

Poranna bryza niesie zapach dereni rosnących wzdłuż drogi prowadzącej do szkoły. Choć jest dopiero luty, widać, że niedługo zakwitną. Wiatr porusza gałęziami plumerii. Okrągły podjazd pełen jest uczniów zmierzających do środka. Niektórzy wysiadają z samochodów, którymi ktoś podrzucił ich na zajęcia sportowe albo spotkania klubów odbywające się przed lekcjami.

Zimny powiew powietrza sprawia, że moje nogi pokrywają się gęsią skórką. Zanosi się na deszcz.

– A co z kobietami, które się na mnie gapią? – droczę się. – One cię nie martwią?

– Jakoś dziwnie nie. – Wygląda na rozbawionego. – Raczej nie sprawią, że zajdziesz w ciążę.

Uśmiecham się szyderczo, a potem zauważam kilku uczniów zmierzających chodnikiem w kierunku nas i wejścia do szkoły. Clay Collins przechodzi obok, spoglądając mi prosto w oczy. Na plecach ma szary plecak Fjällräven, na którego przedniej kieszeni narysowane są różowe ośmiornice. Bardzo stara się wyglądać na znudzoną i twardą, ale psotny uśmiech igrający na jej wargach ostrzega mnie, że świetnie się bawiła poprzedniego wieczora w salonie z sukniami. Jeszcze ze sobą nie skończyłyśmy.

Nigdy ze sobą nie kończymy.

Jej wzrok prześlizguje się na Irona. Odwracam się do niego i widzę, że on też się w nią wpatruje, dopalając papierosa. I chociaż ma świadomość, że ta dziewczyna ciągle obrzuca mnie gównem, wygląda, jakby właśnie zabawiał się myślą, co mógłby z nią zrobić w ciemnym pokoju. Albo na tylnym siedzeniu samochodu. Idiota.

– Zgodziłeś się, żeby Macon płacił za tę szkołę, żebyś sam mógł się gapić na katolickie dziewczyny w krótkich spódniczkach, kiedy codziennie mnie tu podwozisz.

– Ale ona musi już mieć osiemnaście lat, prawda?

Kręcę głową.

– Bohaterki świątecznych hitów Hallmarku nie są w twoim typie.

– Wszystkie są w moim typie, jeśli są nagie.

Fuj. Cofam się i pokazuję mu środkowy palec.

– Do zobaczenia po szkole.

Ale on kręci głową, zatrzymując mnie.

– Nie. Chodź tutaj. – Wyrzuca papierosa, a nadal płonący niedopałek ląduje na szkolnym podjeździe. – To może być ten moment.

Wyciąga rękę w moją stronę. Na ustach ma ciepły, pyszałkowaty uśmiech. Wzdycham, przewracając oczami, a potem wracam i go obejmuję.

To może być ten moment.

Credo rodziny Jaegerów. Albo ostrzeżenie Tryst Six, jeśli spojrzeć na to z innej strony. Śmierć rodziców była dla nas tak wielkim szokiem, że obraliśmy sobie za cel ciągłe przypominanie sobie nawzajem, żeby ze sobą nie walczyć. Żeby nie tracić czasu. Żeby nie zostawiać niedopowiedzeń.

To może być ten moment. Ostatni raz, kiedy się widzimy.

– Uważaj na siebie – szepczę mu do ucha i spoglądam w dół, na tatuaż widoczny na jego szyi. Taki sam symbol wisi na ścianie w naszym przydomowym garażu i zdobi skórzane bransoletki, które noszą wszyscy Jaegerowie. Wąż owinięty wokół klepsydry.

Ściska mnie mocno przez chwilę, a potem wypuszcza z ramion.

– Ty też.

Jeszcze jedno spojrzenie, uśmiech, a potem odjeżdża bez kasku na głowie. Spod rękawów czarnego T-shirtu wystają pokryte strupami łokcie, które pozdzierał w czasie ostatniej wywrotki na motocyklu. Spoglądam za nim, podczas gdy on opuszcza podjazd, skręca w prawo i jedzie w dół ulicy.

– Cześć, Liv! – woła ktoś nagle.

Rozglądam się i widzę przechodzącą obok Marię Hoff. Wkładam słuchawki do uszu, chrząkam i dołączam do uczniów zmierzających do wejścia. Jest dla mnie miła tylko dlatego, że kilka dni temu uczennica szkoły publicznej popełniła samobójstwo. Allison Carpenter. W skrócie Alli. Każdy tutaj wydaje się myśleć, że wszyscy geje i lesbijki dobrze się znają, i pewnie uważają, że straciłam przyjaciółkę.

Słyszałam o Alli, bo to przecież małe miasteczko, ale nie znałam jej osobiście. Tak czy siak to, co jej się przydarzyło, jest okropne. I przydarza się zbyt często.

Ale nie mnie. Ja już niemal mam za sobą tolerowanie ich wszystkich. Jeszcze tylko kilka miesięcy.

Wchodzę przez frontowe drzwi i ruszam w głąb korytarza.

– ¿Qué te gusta hacer?¹ – powtarzam za Rosettą Stone. – ¿Qué te gusta hacer?

Wsuwam język między zęby, próbując wymówić sylaby w taki sam sposób, jak głos w moim telefonie.

– Te… gusta…?

Pieprzona Aracely! Następnym razem, kiedy któraś z byłych dziewczyn moich braci, zacznie pieprzyć głupoty po hiszpańsku, chcę wiedzieć, co o mnie mówi. Właściwie to już powinnam mówić w tym języku. Jestem w jednej czwartej Kubanką. A może w jednej ósmej? Nie jestem pewna… Jedyna rzecz, jaką szczyci się moja rodzina, to jedna czwarta – albo jedna ósma – krwi Seminolów, która ciągle trzyma nas na naszej ziemi. Ta krew przydała się zresztą, kiedy aplikowałam do Marymount cztery lata temu. Odrobina różnorodności dobrze wygląda w rocznym raporcie z działalności szkoły, a stypendium, które zdobyłam, pozwoliło obniżyć wysokość czesnego. Wprawdzie słowo „zdobyłam” nie do końca tu pasuje, bo byłam jedyną osobą, która o nie wnioskowała, ale fakt pozostaje faktem.

Szybko mijam swoją szafkę, skręcam za róg i wpadam do damskiej szatni.

– ¿Cuales son tu pasatiempos?² – powtarzam, otwierając szafkę i wieszając w środku plecak.

Wyjmuję szkolną spódniczkę i czarną koszulkę polo, strzepuję je, żeby rozprostować zagniecenia, i wieszam na haczyku w środku. Czuję, jak dziewczyny wokół mnie, odwracają się, żeby szybko włożyć stroje gimnastyczne i się zakryć.

Nauczyłam się już dawno temu – jeszcze zanim matka Clay i reszta rady szkoły wydali pięćdziesiąt kawałków, żeby całkowicie przebudować prysznice w szatniach, tworząc osobne kabiny „dla dobra wszystkich uczniów” – że najlepiej jest obmyślić jakąś rutynę, która pozwala, na ile to możliwe, unikać takich sytuacji. W dni kiedy mam treningi, przychodzę do szkoły w legginsach i podkoszulku. A po lekcjach przebieram się w kabinie w strój na trening. Potem wracam do domu w brudnych ubraniach i tam biorę prysznic.

– ¿Cuales son tu pasatiempos? – powtarzam, starając się udawać, że nie dostrzegam wpatrujących się we mnie oczu, których właścicielki gotowe są donieść ojcu McNealty’emu, że gapię się na ich ciała jak jakiś uzależniony od seksu perwers.

Zdejmuję kurtkę i wsuwam telefon do kieszeni legginsów na bocznej stronie uda, a potem zamykam szafkę.

– Tu pasa… – wyraźnie wymawiam samogłoski, kierując się do siłowni.

Lekcje zaczynają się za godzinę, ale drużyna lacrosse’a trenuje w poniedziałki i środy. Drużyna futbolowa już zakończyła sezon, drużyny koszykówki i bejsbola trenują we wtorki i czwartki, a drużyna pływacka ćwiczy najczęściej na basenie.

Kiedy mijam prysznice, ktoś pojawia się nagle u mojego boku.

– Thin Mint? – pyta i podsuwa mi pod nos opakowanie miętowo-czekoladowych ciastek.

Krzywię się i lekko unoszę wzrok. Obok mnie stoi Becks.

– To niezbyt dobre śniadanie.

Oczywiście sama też jeszcze nie jadłam, ale uznałam, że lepiej nie jeść nic, niż zjeść jakieś gówno przed treningiem.

– Daj spokój. Nie mogą być gorsze niż donaty. I właściwie to kto zdecydował, jakie jedzenie nadaje się na śniadanie? – Becks bierze dwa ręczniki ze stojaka i rzuca mi jeden z nich. – Może szynka wcale nie pasuje do jajek. Może osiem miętowych ciasteczek ma tyle samo węglowodanów co szklanka soku pomarańczowego. Może płatki kukurydziane wymyślono jako wieczorną przekąskę, ale potem jakiś spryciarz stwierdził: „Hej, przecież to idealne jedzenie na rano, kiedy ludzie się śpieszą”.

Unoszę brew.

– Płatki śniadaniowe powstały, bo John Harvey Kellogg uznał, że powstrzymają Amerykanów przed grzechem i masturbacją.

Jej śmiech szybko zmienia się w krztuszenie, kiedy ciastko wpada w niewłaściwą dziurkę. Zaczyna kaszleć, żeby oczyścić gardło.

– Skąd to wiesz? – pyta, nie przestając się śmiać.

Wzruszam ramionami.

– To naprawdę dobra szkoła.

Cała jej klatka piersiowa trzęsie się ze śmiechu, a ja uderzam dłonią w drzwi do szatni i mówię:

– Chodź. Jesteśmy już spóźnione.

To nie trenerka pilnuje czasu, a ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję tego ranka, to utarczka z tą suką, która pełni rolę kapitanki naszej drużyny. Wczorajsza dawka mi wystarczy.

Wchodzę do siłowni. Brzęczenie sztang i dźwięk opuszczanych ciężarów wypełnia powietrze, a ja podkradam jedno z ciastek Becks i pakuję je do ust. Uśmiecha się i skręca w lewo, wrzucając do śmietnika wciąż w połowie pełne opakowanie, podczas gdy ja idę w kierunku orbitreka.

– ¿Cuales son tu pasa… tiempos? – mamroczę pod nosem. Czuję na sobie czyjś wzrok, ale nie zamierzam patrzeć w tamtą stronę. – ¿Tiempos?

Wskakuję na sprzęt, celowo nie nawiązując z nikim kontaktu. Zerkam tylko na Becks, która podnosi przed lustrem ciężarki jak dla dzieci. Właściwie to robi raptem trzy, cztery powtórzenia, a potem strzela sobie selfie albo zaczyna z kimś rozmawiać. Kilka razy dostało jej się z mojego powodu, więc wolę się upewnić, że wiem, co się wokół niej dzieje.

Byłaby dobrą przyjaciółką, gdybyśmy miały ze sobą coś wspólnego. Tymczasem jesteśmy dobrymi koleżankami, czyli takimi przyjaciółkami, które spędzają ze sobą czas wtedy, kiedy prawdziwych przyjaciół akurat nie ma w okolicy. Kiedy jest impreza i chcemy z kimś pogadać. Albo szukamy kogoś, z kim mogłybyśmy zjeść lunch. Nie dzwonimy do siebie ani nie wysyłamy wiadomości, ale cieszę się, że mam ją i kilka podobnie myślących osób, dzięki którym to miejsce jest łatwiejsze do zniesienia. Becks ma pieniądze, ale nie używa ich jako tarczy, zza której można innych obrzucać błotem, jak to robią Clay Collins i jej przyjaciele.

Po trzydziestu minutach cardio i przesłuchaniu kolejnych trzech lekcji hiszpańskiego podchodzę do atlasa, przekładam bolec blokujący, ustawiając obciążenie na czterdzieści funtów, i ściągam drążek za kark, ćwicząc ramiona.

– Na razie nie jest seksowna – słyszę jakiś głos dobiegający zza moich pleców. – Ale taka będzie.

Stukam w słuchawki, próbując uruchomić kolejną lekcję. Czyżby się zapauzowała? Nic w nich nie słychać.

– Żadna z tych sukienek nie jest seksowna – stwierdza Krisjen Conroy. – Spaliłabym moją gdyby nie fakt, że przekazujemy ją w rodzinie z pokolenia na pokolenie.

– Rodzinny skarb czy nie, ja spalę tę pieprzoną szmatę, zanim Gigi Collins spróbuje pewnego dnia upchnąć w nią moją córkę.

Clay. I ta okropna suknia debiutantki, którą chętnie spaliłabym w jej imieniu, choć zabawnie było wczoraj oglądać ją upchniętą w tę kieckę jak kurczak związany do pieczenia.

– Callum idzie z tobą? – pyta Amy Chandler.

– Ktoś musi.

Kręcę lekko głową, jakby to miało uwolnić mnie od ich głosów, i znów pukam w słuchawki. Co do cholery?!

– No weź… – włącza się Krisjen. – On cię lubi.

– A ty niedługo wyjedziesz do college’u – dyszy Amy, która akurat ćwiczy na bieżni. – Ciesz się życiem!

Zaciskam dłonie na drążku i szeroko rozkładając ramiona, powoli ściągam go w dół, a potem podnoszę do góry.

– Chętnie nacieszę się życiem – odpowiada kpiąco Clay, ściszając głos. – Z kimś, kto upewni się, że kiedy ze mną skończy, będę w stanie opuścić jego łóżko jedynie na czworaka. Z kimś, kto ma klatkę piersiową twardą jak ściana i prawdziwego kutasa, a nie siusiaka.

Czuję, jak w mojej piersi buzuje śmiech, ale szybko go tłumię. Nienawidzę jej i nienawidzę tego, że bawi mnie jej poczucie humoru, ale nienawidzę też tego jej chłoptasia zabaweczki, Calluma, a zakpiła właśnie z niego, więc jestem usprawiedliwiona. Moje mięśnie szczęki się rozluźniają, a Amy kontynuuje fantazję Clay:

– Z kimś, kto pachnie jak bóg oceanów i nazywa się…

– Gabriel – podrzuca Clay.

– Gabriel – wzdycha marzycielsko Krisjen.

– Ale ten cały „Gabriel” pragnie doświadczonej kobiety – ostrzega ją Amy.

– Gabriel nie chce być zmuszony do odzwyczajania mnie od beznadziejnych sztuczek innych facetów – odpala Clay. – Sam wszystkiego mnie nauczy.

Koleżanki z drużyny wybuchają śmiechem, a ja przewracam oczami, przechodząc do ćwiczeń klatki piersiowej. Kładę się na ławce. Ten Gabriel to zaiste ideał. Zrobi z niej prawdziwą kobietę i nauczy delikatną damę, jak oddawać się mężczyźnie w ciszy i z uśmiechem. Boże, ona jest żałosna!

W mojej głowie pojawia się wizja Clay Collins, nagiej i gotowej, oplatającej ramionami i nogami jakiegoś byczka z mizoginistycznym gównem zamiast mózgu, i nagle czuję, jakbym miała włos na języku. Bez zastanowienia odrywam wzrok od sufitu i spoglądam prosto na nią. Biegnie na bieżni, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi oczami.

Dlaczego się gapi? Pasmo blond włosów opadło jej na twarz, a pokryta cieniutką warstwą potu skóra aż lśni. Przez chwilę nie jestem w stanie się poruszyć.

Przez chwilę jest taka piękna.

– ¿Cuales son tu pasatiempos? – rozlega się nagle w moich uszach. Wzdrygam się, a potem dociera do mnie, że słuchawki w końcu się odwiesiły i włączył się dalszy ciąg lekcji.

W moich ramionach odzywa się ból i orientuję się, że ciągle trzymam uniesioną w górę sztangę. I że nie wiem, jak długo to robię. Odchrząkuję, przełykam i powoli opuszczam ciężar, a potem szybko ponownie go unoszę, czując, jak zimny pot oblewa mi plecy.

– ¿…cuales son tu pasa… tiempos? – mamroczę, próbując wrócić myślami na właściwy tor. – Ti-emp-os.

– Co robisz?

Podnoszę wzrok i przerywam na chwilę, kiedy widzę, że to Megan Martelle uśmiecha się do mnie z góry. W dłoni ma podkładkę z klipsem, a jej związane w kucyk włosy są jaśniejsze niż złote kosmyki Clay. Pracuje jako asystentka na zajęciach wychowania fizycznego. Skończyła szkołę w zeszłym roku, ale z jakiegoś powodu należy do tych osiemnastu procent absolwentów Marymount, którzy nie dostali się do żadnego z uniwersytetów Ligi Bluszczowej. Jednak ma jeszcze na to czas. Skończyła dopiero dziewiętnaście lat, a mnóstwo ludzi robi sobie roczną przerwę w nauce.

Wykonuję kolejne powtórzenia, wydmuchując powietrze ustami.

– Próbuję się nauczyć hiszpańskiego.

– Sama?

– Tak. Dlaczego by nie?

Przechyla głowę i uważnie mi się przygląda, a ja opuszczam wzrok, choć nie wiem, czy to z powodu tego, jak na mnie patrzy, czy też uśmiechu, który próbuje powstrzymać. Uświadamiam sobie, że mrowi mnie skóra.

– Tak – mówi w końcu. – Właściwie dlaczego by nie.

Odkłada podkładkę na bok i ustawia się za mną. Łapie gryf od dołu, żeby mnie asekurować.

– Mogę ci coś zasugerować?

Spoglądam jej prosto w oczy, wciąż świadoma obecności Clay ledwie dziesięć stóp dalej.

– Złap drążek szerzej – poleca, podtrzymując sztangę, podczas gdy ja rozsuwam dłonie na bok, aż dotykają obciążników. – I wyprostuj nadgarstki. Za bardzo je obciążasz.

Robię, co mówi. Wokół rozbrzmiewają rozmowy, a ja opuszczam sztangę i ponownie ją podnoszę.

– Teraz boli trochę bardziej? – żartuje, spoglądając na mnie z góry.

Kiwam głową.

– Tak.

– To dobrze.

Kontynuuję ćwiczenie, a ona znowu obchodzi dookoła mnie i nagle czuję jej dłoń na brzuchu. W głębi, pod skórą, robi mi się gorąco.

– Dociśnij dolną część kręgosłupa do ławki, Liv – instruuje mnie.

Jej delikatna dłoń sprawia, że rwie mi się oddech.

– Czujesz to? – pyta, dociskając mocniej, podczas gdy moje plecy wbijają się w ławkę. – W ten sposób pracujesz jednocześnie nad mięśniami klatki piersiowej i brzucha.

– Dzięki.

I rzeczywiście, kiedy wykonuję kolejne powtórzenia, zaczynam czuć, jak piecze mnie brzuch. Tymczasem Megan znów staje za mną i przygląda się, jak opuszczam i ponownie podnoszę sztangę. Jej perfumy łaskoczą mnie w nos i to wcale nie jest nieprzyjemne uczucie. Gdzieś w tle, na bieżni nadal dudnią kroki. Wciągam powietrze, wypełniając nim całe płuca, a potem powoli je wypuszczam. Moje ciało płonie, brzuch pokrywa warstwa zimnego potu i wyraźnie czuję jego strużkę płynącą między piersiami ukrytymi pod sportowym stanikiem.

– Myślę, że to super, że uczysz się nowego języka – stwierdza.

Podnoszę na nią wzrok, nie przerywając ćwiczeń.

– Była dziewczyna mojego brata lubi wrzeszczeć na mnie po hiszpańsku. Chcę wiedzieć, co ta suka do mnie mówi.

Uśmiecha się, a potem zaczyna się głośno śmiać. Opuszczam wzrok na jej pełne, różowe usta. Wyglądają jak guma balonowa.

Kładzie dłoń na drążek, który właśnie opuszczam i naciska, zatrzymując go.

– Zatrzymaj teraz – mówi.

Trzymam sztangę kilka cali nad klatką piersiową. Ręce mam ugięte w łokciach pod kątem prostym.

– W porządku? – Zaniepokojona unosi brwi.

Kiwam głową, choć moje mięśnie zaczynają błagać o litość. W końcu zabiera dłoń, a ja kontynuuję ćwiczenie, podnosząc drążek.

– Mnóstwo ludzi w naszym wieku nie ma żadnych ambicji, żeby się rozwijać – mówi cicho, ze skupieniem przypatrując się ruchom, które wykonuję. – Żeby nadal się uczyć.

Znów przechyla głowę i wbija we mnie wzrok. W jej oczach czai się uśmiech i jest w tym spojrzeniu coś tak miękkiego, że jestem pewna, że chciałaby poprosić mnie o numer telefonu. Właściwie jest to pomysł do rozważenia. Jest ładna i chyba nawet mnie pociąga. Wpatruję się w jej twarz, dając sobie chwilę. Tak, rzeczywiście mnie pociąga.

Ale kończę szkołę za kilka miesięcy. Nawet mała forma przywiązania to ostatnia rzecz, której potrzebuję. Przetrwałam tu prawie cztery lata, nie znajdując żadnego powodu, żeby zostać, nawet jeśli ona w jakiś sposób mnie intryguje. W końcu znałam ją, kiedy była jeszcze uczennicą. Popularna. Uprzejma. Cicha. Rzadko rozmawiałyśmy, ale sytuacja się zmieniła, kiedy w tym roku zaczęła tu pracować. Wszyscy jej przyjaciele wyjechali do college’ów i wydaje się, że szuka nowych. Bez otaczającej ją stale ekipy, zaczęła pokazywać się z innej strony. Jest miła.

Ale czegoś jej brakuje, a ja nie wiem, co to jest.

A może przeciwnie – z nią jest wszystko w porządku, ale to mnie czegoś brakuje. Nie potrafię nic na to poradzić. Lubię szaleństwo. Może być jak ogień albo lód, właściwie jest mi to bez różnicy, ale musi wybrać jedną z opcji. A jeszcze lepiej byłoby, gdyby była nimi obiema na raz.

Coś przelatuje obok nas i rozbija się o lustro za plecami Megan. Woda chlapie dookoła. Krzywię się, kiedy krople lądują na moich włosach, i odwracam twarz, jednocześnie odkładając sztangę na stojak. Megan z trudem łapie powietrze. Co do cholery?!

Butelka wody ląduje w blaszanym koszu na śmieci. Spoglądam w dół i widzę krople wody na ramieniu. Serce podchodzi mi do gardła. Odwracam głowę i widzę zbliżającą się Clay Collins. Nie odrywa wzroku od Megan.

– Nie jesteś w naszym wieku – poprawia ją, a potem bierze podkładkę i rzuca w jej kierunku. – Damy ci znać, kiedy przyjdzie czas, żebyś ruszyła tyłek i zaniosła nasze rzeczy na boisko.

Nadal leżę na plecach na ławce i obserwuję, co robi. Ten mały pokaz siły jest całkiem zabawny. Megan była w starszych klasach, podczas gdy my byłyśmy w młodszych. Jest też jedną z naszych trenerek. Czy Clay wzięła to pod uwagę, zanim ją zaatakowała? Nie, w najmniejszym stopniu.

Megan waha się przez chwilę, pewnie zastanawiając się, czy w ogóle warto próbować zgłosić wyżej zachowanie Clay. W końcu dochodzi do wniosku, jak my wszyscy, że Clay może i jest rozpieszczonym bachorem, ale w długoterminowych zmaganiach nie ma sobie równych. Lepiej mieć nadzieję, że na tym jednym wybuchu wszystko się skończy, niż zachęcać ją do szukania odwetu w przyszłości.

Megan wychodzi, potrząsając przemoczonym kucykiem, ale zanim znajduje się za drzwiami, spogląda na mnie przez ramię, a na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech. Przenoszę wzrok na Clay.

– I co się, kurwa, uśmiechasz? – pyta mnie. – Twoja drużyna zawsze cię kryje. Czy to jasne?

Prycham kpiąco, a potem siadam, biorę swój ręcznik i się podnoszę. Jej oczy są teraz dwa cale od mojej twarzy.

– Nie dałabym za twoje krycie złamanego grosza.

Może i jest kapitanką drużyny, ale nigdy nie mogłam liczyć na wsparcie tej suki.

Becks wybucha śmiechem za plecami Clay, a ta rzuca mi twarde spojrzenie, jakby właśnie złożyła sama sobie jakąś obietnicę. Nawet nie mrugam. Prześlizguję się obok niej i wychodzę.

Wiem, że nie powinnam się wychylać. Jeszcze tylko cztery miesiące i stąd zniknę. Ale w miarę jak ta ostatnia prosta robi się coraz krótsza, mniej się tym wszystkim przejmuję. Może chcę sprawdzić, czy Clay ma jeszcze jakieś asy w rękawie.

Rzucam jej wyzwanie.

Naprawdę rzucam jej wyzwanie.

***

Idę pośpiesznie pomiędzy fotelami na widowni szkolnego teatru i pędem wpadam przez drzwi. Rzucam plecak pod ścianę. Niebiesko-czarna spódnica ociera się o moje uda, kiedy zaczynam biec. Przeciskam się obok Jeremy’ego Boxera i Adama Sorrettiego, którzy niosą naręcza drewna i materiałów oraz kilka galonów farby, żeby podejść do listy z obsadą, którą widzę już wywieszoną na tablicy ogłoszeń.

Serce mi wali. No dalej. Ostatnie osiem godzin lekcji, trening i całe to oczekiwanie były jak tortura, ale do końca życia będę cała w skowronkach, jeśli w ciągu najbliższych dwóch sekund ta jedna, jedyna rzecz ułoży się po mojej myśli. Przyciskam dłoń do tablicy, żeby się zatrzymać, a potem przesuwam palcem wskazującym w dół listy. Na początku wcale nie szukam swojego nazwiska. Zatrzymuję się, kiedy widzę imię „Merkucjo”, a potem przesuwam palec w bok. Nadal mam nadzieję, choć przecież dobrze wiem, co zobaczę, jeszcze zanim rzeczywiście to widzę. Callum Ames.

Opuszczam rękę, z trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem. Wpatruję się w listę i oddycham głęboko. Jeszcze trzykrotnie, tym razem już tylko wzrokiem, wyznaczam linię łączącą Merkucja z Callumem, zanim przychodzi mi do głowy, żeby poszukać na liście swojego nazwiska i dowiedzieć się, czy w ogóle zostałam obsadzona, skoro nie dostałam tej wymarzonej roli.

I oto jestem. Niania – Olivia Jaeger.

Kręcę głową i się odwracam. Zatrzymuję się na chwilę, ale… Pieprzyć to! Wybucham. Moje rozczarowanie przeradza się w gniew. Wiem, że nic dobrego mi z tego nie przyjdzie, ale tym razem jej nie odpuszczę. Otwieram drzwi do gabinetu pani Lambert, a kiedy okazuje się, że jest pusty, idę w głąb korytarza, na zaplecze, i zauważam ją pochyloną nad stołem kreślarskim. Przegląda projekty.

Obchodzę stół i staję po drugiej stronie, na wprost niej.

– Cztery lata – wyrzucam z siebie, podejmując rozmowę z reżyserką dokładnie od tego miejsca, w którym ją ostatnio zakończyłyśmy. Podnosi na mnie wzrok. Krótkie, brązowe włosy ma założone za uszy.

– Prawie cztery lata robienia dekoracji, szycia kostiumów i wykonywania innych podrzędnych zadań, które mi pani zlecała – kontynuuję. – Spędziłam więcej czasu tutaj niż z moją rodziną.

– Dostałaś rolę.

– Niani – praktycznie wypluwam z siebie to słowo.

– Nie chciałaś być Julią.

– Romeo wcale nie chciałby Julii, gdyby przed ślubem spędził z nią więcej czasu niż tylko ten jeden taniec! – krzyczę na nauczycielkę, ale spędzam z nią więcej czasu niż ktokolwiek inny, więc wiem, że mi odpuści, podobnie jak mama, która kocha cię, nawet jeśli coś odwalisz.

Łapię za krawędzie stołu i przewiercam ją spojrzeniem.

– Merkucjo to najbardziej dynamiczna postać w tej sztuce. Wcielenie się w niego to coś… – urywam, bo nie widzę sensu w powtarzaniu tego, co już kiedyś jej powiedziałam.

Możliwość własnej interpretacji tej postaci byłaby dla mnie spełnieniem marzeń. Co, do diabła, może zrobić z tą rolą Callum Ames poza tym, że dobrze wygląda z saczkiem? Choć zresztą i to jest kwestia dyskusyjna.

Nauczycielka zwija szkice.

– Władze szkoły nie pozwolą, żeby kobieta odegrała męską rolę.

– Dlaczego nie? Przecież mężczyźni przez setki lat odgrywali nasze.

Rzuca mi spojrzenie, które mówi, że moja postawa wcale nie pomaga, a potem rusza w kierunku innego stołu. Idę za nią.

– Merkucjo jest sceptykiem. Jest nieokrzesany, jest porywczy… Jest w tej sztuce jedyną postacią, która ma potencjał, żeby się rozwinąć.

Pani Lambert śmieje się pod nosem.

– Jest sceptykiem…

Tak, sceptykiem. Wiem dobrze, że to niezbyt modna postawa w katolickiej szkole, ale myślę, że nasza reżyserka po prostu wbiła sobie do głowy, że jeśli wszyscy są „za”, to ja zawsze muszę być „przeciw”.

– Proszę – mówię błagalnym głosem, który zdradza, jak bardzo jestem w tym momencie podatna na zranienie. Nienawidzę u siebie tego tonu.

– Nie – odpowiada.

– Zasługuję na tę rolę.

– Nie.

Bez słowa obserwuję, jak wyłącza laptopa i zabiera swoje torby i kubek podróżny. Nie mogę zagrać niani. Nie mam problemu z tym, że to niewielka rola. Nie o to chodzi. Wiem, na co mnie stać, i gotowa byłam poświęcić temu swój czas. Znam swoją wartość.

– W ogóle ich pani zapytała? – ruszam do ofensywy.

Czy władze szkoły w ogóle wiedzą, że chciałabym dostać tę szansę?

Zatrzymuje się, prostuje i podnosi na mnie wzrok. Jej łagodne spojrzenie mówi mi, że chciałaby, żebym była szczęśliwa, ale… Nie będzie o mnie walczyć.

– Żadnej reinterpretacji dekoracji – powtarza. – Żadnej reinterpretacji kostiumów. Żadnej reinterpretacji Merkucja.

Wychodzi, a ja stoję nie tyle zmrożona, co po prostu zbyt zmęczona, żeby się ruszyć. Chciałabym, żeby powiedziała mi prawdę. Chciałabym, żeby władze szkoły naprawdę nie miały pieniędzy na nową interpretację Romea i Julii i naprawdę nie akceptowały wizji Merkucja płci żeńskiej. Ale wiem, jaka jest prawda. Problemem nie są moje pomysły, tylko ja. Całą szkolną karierę spędziłam za kulisami, wykonując swoje zadania i pokazując im, że niezależnie od tego, jak kontrowersyjne są kolczyki w moich uszach i ile razy nazwisko mojej rodziny pojawia się w kronice policyjnej publikowanej w lokalnej gazecie, naprawdę chcę tu być. I będę tu każdego dnia tak długo, jak długo nauczycielka będzie mnie potrzebować.

Kocham teatr. Chcę być częścią tego świata, chcę uczestniczyć w tym, co dzieje się na scenie. Poświęciłam mnóstwo czasu na szycie kostiumów, budowanie dekoracji i bycie prawą ręką reżyserki w czasie castingów i prób. W dniu przedstawienia jestem właściwie osią, wokół której wszystko się kręci.

Trzeba ci coś przypiąć? Chodź tutaj.

Zapomniałeś kwestii? Nie ma problem, jaką rolę grasz? Znam je wszystkie na pamięć.

Dorotka za chwilę wchodzi na scenę, a nigdzie jej nie ma? Widziałam, jak całuje się z Blaszanym Drwalem za kulisami. Zaraz ją tu ściągnę.

Jeździłam taczką na drugim planie Skrzypka na dachu i niemal dostałam prawdziwe kwestie, kiedy zostałam dublerką North Winston, która grała pannę Scarlet w Tropie. Właściwie to cieszę się, że nic z tego nie wyszło, bo i tak wolałabym zagrać panią White. Romeo i Julia to moja ostatnia szansa – to była moja ostatnia szansa – żeby pokazać, na co mnie stać, zanim wydział teatralny Uniwersytetu Darthmouth (wiem, że to nieuniknione) mnie odrzuci.

Słyszę, jak z trzaskiem zamykają się ciężkie drzwi prowadzące na scenę. Ostatnie osoby z zespołu wychodzą i w teatrze słychać już tylko szum klimatyzacji, która pompuje powietrze kanałami gdzieś w górze.

W torebce mam telefon. Powinnam zadzwonić po Irona, żeby mnie odebrał, ale nie jestem jeszcze gotowa, żeby wrócić do domu. Wchodzę za kulisy i idę korytarzem, właściwie nie wiedząc, dokąd zmierzam, dopóki nie zauważam wieszaków z kostiumami wyjętych ze schowka i czekających przed garderobą. Trzeba będzie naprawić niektóre z nich, a inne przerobić, żeby je dopasować do tegorocznych aktorów. Nie mogę się powstrzymać od przejrzenia strojów. Przesuwam wieszaki na lewo, przyglądając się sfatygowanym, starym ciuchom. A przecież moje pomysły to żadna rewolucja. Istnieje mnóstwo reinterpretacji Romea i Julii. Choćby West Side Story i Chinka. Czy wersja Leonarda DiCaprio odnotowałaby rekordowy weekend otwarcia, gdyby nosił w niej rajtuzy? No dobrze, może i tak, ale geniusz tego filmu polegał na tym, że został odnowiony z uwzględnieniem zmieniającej się z upływem czasu publiczności. Pożary, pościgi samochodowe, muzyka rockowa, zakazana miłość… Przecież nie sugeruję czegoś, czego wcześniej już nie zrobiono.

Zauważam czarny płaszcz – wiktoriański, z dopasowaną górą i połami sięgającymi połowy łydki – który przypadkiem zaplątał się między renesansowymi kostiumami, i zatrzymuję się, przyglądając mu się uważnie. Zdejmuję go ze stojaka, podnoszę i po ledwie chwili zawahania odrywam falbankę z lewego ramienia, a potem także z prawego. Zdejmuję płaszcz z wieszaka i wsuwam ręce w rękawy. Zapinam go – pasuje idealnie. Zdejmuję gumkę z nadgarstka i zbieram włosy w kucyk na czubku głowy, nieco je tapirując. Wpadam do garderoby, obrysowuję oczy eyelinerem i dokładam ciemny cień do powiek. Oczyma wyobraźni widzę już całą scenę. Nowy Jork. Zimna noc. Białe płatki śniegu na tle czarnego nieba.

Książę Parys jest w swoim penthousie w mieście. Gdzieś w oddali rozbrzmiewają klaksony, a Romeo stoi obok mnie, w parku. Wiatr rozwiewa kosmyki jego włosów.

Mój przyjaciel. Wychodzę na scenę, staję na środku i zamykam oczy.

Mój najlepszy przyjaciel. Bratnia dusza.

Kręcę się po scenie, a sławny monolog Merkucja sam wypływa mi z ust, bo przecież znam go na pamięć od lat. Merkucjo ma siłę przebicia. Potrafi napędzić akcję. Dominuje w każdej scenie, w której się pojawia. Płaszcz wiruje wokół mnie. Głowę mam odchyloną, a oczy zamknięte. Czuję, jak odgrywana postać nabrzmiewa w moim wnętrzu.

– Ona jest ową zmorą… – w moich oczach, którymi wpatruję się teraz w przyjaciela, rozpala się dziki ogień – …co na wznak leżące dziewczęta dusi i wcześnie je uczy dźwigać ciężary, by się z czasem mogły zawołanymi stać gospodyniami. – Pocę się. Głośno wdycham i wydycham powietrze. – To ona. – krzyczę. – Ona…³

– Dobra jesteś! – woła ktoś.

Zamieram. Oddech mi się rwie. Odwracam się i widzę Calluma Amesa stojącego za moimi plecami. Ma na sobie dopasowane czarne spodnie i granatową koszulkę. Włosy w kolorze popielaty blond opadają mu na jedną stronę twarzy.

Mrużę oczy.

– Lepsza od ciebie.

Uśmiecha się, wsuwając ręce do kieszeni.

– Jestem biały, bogaty i w dodatku jestem facetem. Musiało mi się udać bez względu na wszystko.

– Jesteś facetem. Musiało ci się udać bez względu na wszystko – odpowiadam.

Ta sztuka w ogóle go nie interesuje. Nie ma też za grosz talentu. Z jakiego innego powodu reżyserka oddałaby mu tę rolę?

Przechyla głowę i uważnie mi się przygląda.

– Naprawdę myślisz, że właśnie płeć stanęła ci na przeszkodzie? – Zbliża się do mnie powoli. – Myślisz, że Lambert nie dałaby tej roli na przykład Clay, gdyby ją o to poprosiła?

Rozpinam guziki płaszcza, ale nie odrywam od niego wzroku. Nadal się zbliża. Callum i Clay zasługują na siebie nawzajem. Oboje są zepsuci i nie zauważą węża kryjącego się w tym drugim tak długo, jak będą się skupiać na tym, jak pięknie razem wyglądają.

Callum kontynuuje:

– Nie mam wątpliwości, że wygrzebiesz się z tych waszych bagien i zaczniesz żyć życiem, które cię uszczęśliwi, Liv. Bo na to zasługujesz – mówi, zatrzymując się kilka stóp ode mnie. – Naprawdę zasługujesz. Jesteś od nas lepsza i nie myśl sobie, że o tym nie wiem.

Cieszę się.

– Ale to nie stanie się tutaj, w tym miejscu – stwierdza. – I nie nastąpi szybko.

Milczę, zerkając na prawo i lewo, żeby się upewnić, że jest sam. Mam wrażenie, że zawsze chodzi ze swoją obstawą, i choć nigdy niczego ze mną nie próbował, tym razem może.

– Jak myślisz, dlaczego Clay tak cię nienawidzi? – naciska, ale nie czeka na odpowiedź. – Ponieważ wie, że to naprawdę ostatni moment, kiedy jest czymś więcej niż ty.

– Nigdy nie była czymś więcej. Nigdy nie była lepsza.

– Ona dostałaby Merkucja – odparowuje.

Zaciskam zęby i wiem, że on to widzi, bo uśmiecha się jeszcze szerzej. Ma rację. Jej by nie odmówili. Podobnie jak nie odmówiliby nikomu innemu w tej szkole. Mogę się okłamywać, ile tylko chcę, i powtarzać, że pragnę tej roli, żeby zdobyć doświadczenie, zanim będę aplikować na studia teatralne, ale prawda jest taka, że jestem wygłodniała. Chcę zostać zauważona, zanim opuszczę to pieprzone miejsce.

Zauważona przez moich braci. Przez tę szkołę. Nie mogę opuścić Marymount i St. Carmen, będąc nikim.

Pewnego dnia będę głosem, którego się słucha. I opowiem o tym, jak niemal nie miałam tu przyjaciół. Jak Clay Collins sprawiła, że nigdy nie pasowałam do tego miejsca. Jak jej matka odnowiła pieprzone prysznice w szatniach, żebym nie gapiła się na nagie córeczki elity.

– Chcesz tę rolę? – pyta Callum.

Podnoszę na niego wzrok. Gładzi się po brodzie i ciągnie dalej:

– Jest twoja…

– Jeśli rozważę twoją propozycję – dopowiadam za niego, ponieważ dobrze wiem, do czego prowadzi ta rozmowa. Już ją kiedyś odbyliśmy.

Ale on tylko śmieje się cicho, spuszcza wzrok i przysuwa się jeszcze bliżej.

– Miałaś już czas, żeby się nad nią zastanowić – mówi kpiącym tonem. – Teraz chcę odpowiedzi.

Już ci odpowiedziałam.

– Jest naprawdę ładna – szepcze nagle, a ja zamieram. – Delikatna, młoda, blondynka… Jej usta smakują jak mleczny koktajl, ale nie są nawet w połowie tak pyszne jak jej język…

Żołądek skręca mi się i zawiązuje w supeł. Mam ochotę wypalić mu z buta prosto w twarz. Wyobrażam sobie, jak ten zarozumiały uśmieszek zalewa się krwią.

– I nie odmówi niczego, co będziesz chciała z nią zrobić – kończy.

Rzucam płaszcz na pobliskie krzesło i próbuję go wyminąć, ale on zastępuje mi drogę. Wyjmuje z kieszeni kawałek papieru i wyciąga go w moją stronę.

– Zrobisz to, a ja załatwię ci tę rolę – wyjaśnia.

Podaje mi kartkę. Waham się. Choć ani przez moment nie kusi mnie, aby przyjąć jego ofertę, to w końcu ciekawość bierze górę. Rozkładam kartkę i orientuję się, że to czek. Wystawiony przez Garetta Amesa. Dla szkoły. W dopisku widnieje, że przeznaczony jest dla szkolnego teatru.

Wpatruję się w kwotę darowizny – dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Zakładam, że to właśnie ona ma być przynętą, którą chce posłużyć się Callum. Lambert dostanie trochę pieniędzy do wykorzystania w przyszłym roku, jeśli pozwoli mi zagrać wymarzoną rolę. A Callum zadba o to, jeśli dam mu to, czego on chce. Tak przecież działa świat, prawda? Wystąpię z jakąś nieznajomą laską w sekspokazie dla niego i jego śliniących się kumpli z bractwa, a potem będę żyła długo i szczęśliwie? A może cała moja ciężka praca i dobre intencje zawsze już będą sprowadzać się do tego, jak dobrze wypadnę w tym specjalnym „castingu” na kanapie producenta?

Czuję, jak Callum porusza się wokół mnie, podczas gdy ja wpatruję się w czek dłużej, niż bym chciała. Jest prawdziwy. Jest podpisany. Amesowie wydają takie kwoty lekką ręką. Nawet nie zauważą, że jej brakuje.

Scena nagle twardnieje pod moimi stopami. Czuję ciepło reflektora, który przecież nawet nie jest włączony, i wpatrzone w siebie oczy ludzi zasiadających na wypełnionej po brzegi widowni. Mogę sobie to wyobrazić. To dzień premiery. Płatki śniegu opadają mi na głowę. Za chwilę umrę jedną z najbardziej przejmujących śmierci, jaką kiedykolwiek napisano z myślą o scenie.

Boże, naprawdę tego chcę. Chcę tak wielu rzeczy.

Ale czego chcę jeszcze bardziej? Żeby Clay i Callum, i cała reszta, w końcu zaczęli ponosić konsekwencje swoich pieprzonych czynów.

– Nie będzie tam nikogo innego ze szkoły? – pytam, włączając się w jego grę.

Ale Callum nie odpowiada, słyszę tylko, jak głośno wypuszcza powietrze za moimi plecami, podekscytowany tym, że naprawdę się zgadzam.

Idiota.

– Olivio… – wzdycha i mam wrażenie, że zaraz dojdzie.

– I mam to zrobić tylko z nią? – odwracam się, dopytując. – Nie z tobą. Nie z kimś jeszcze. Tak?

Kiwa głową. W oczach błyska ekscytacja. Nagle podsuwa mi przed twarz miedziany klucz, jakby ciągle trzymał go w pogotowiu.

– Fox Hill – mówi. – Nie zgub go i bądź gotowa. Wybiorę cię na swoją dublerkę, potem oddam ci rolę, a ty mi się za to odpłacisz. Rozumiesz?

Fox Hill to ekskluzywny klub dla bogaczy, ale wygląda na to, że ma swoje sekrety. Po godzinach zmienia się w klub nocny, w którym Callum Ames chce mnie wykorzystać, żeby zorganizować pokaz, którym zaimponuje swoim kumplom.

– Nie mogę się doczekać, aż zobaczę, jak nad nią pracujesz. – Uśmiecha się do mnie tym swoim uśmiechem, którym oczarowuje wszystkie dziewczyny. Tak samo uśmiecha się do Clay. – To ma być ostre i seksowne. Ale jeśli się nie pojawisz… – Jego ton jest teraz zdecydowanie surowszy. – Zacznie się sezon polowań na ciebie, Jaeger, i na całą twoją rodzinkę.

– Skąd mogę wiedzieć, że dotrzymasz swojej części umowy? – pytam.

Odsuwa się.

– Jeśli nic nie masz, to nie masz nic do stracenia.

Rzuca mi ten pieprzony, zarozumiały uśmieszek, który mówi: „jestem władcą świata i dobrze o tym wiem”, a potem odwraca się na pięcie, schodzi ze sceny i znika. Trzymam w dłoni klucz i zastanawiam się, czy jest po prostu głupi, czy może zbyt sprytny dla mnie.

A może za bardzo pragnę tej roli? Może właśnie tak jest. Moje wnętrzności się skręcają. Nawet przed samą sobą nie chcę się przyznać, że nie jestem w stu procentach pewna, jak nisko mogłabym upaść, gdyby pojawiła się pokusa. Jeśli tak długo czegoś pragniesz, to jaka cena jest zbyt wysoka?

Ale teraz mam tę rolę.

I klucz do klubu Calluma.

Podnoszę podbródek, a trybiki w mojej głowie zaczynają się obracać. Wszystko to jeszcze zanim w ogóle uiściłam opłatę.ROZDZIAŁ 3

CLAY

Przesuwam dłońmi po udach, a moje sutki twardnieją pod wpływem powietrza. Z mojego telefonu leci Bravado. Zamykam oczy, siadając na krawędzi łóżka w samej bieliźnie. Wyraźnie czuję ciężar jego wiadomości, która wyświetla się na ekranie leżącego obok mnie na łóżku urządzenia.

Teraz – rozkazuje mi. Chcę zobaczyć twój brzuch.

Kiedy wczoraj w nocy dostałam wiadomość od Calluma, zignorowałam ją. Uznałam, że wymyślę jakąś wymówkę, że zasnęłam czy coś. Nie ma mowy, żebym wysyłała komuś swoje zdjęcia. Ciągle przekonuję go, że lepiej będzie, jeśli zobaczy, jak zdejmuję ubrania na żywo. W końcu jednak będzie chciał, żebym mu to udowodniła.

Odpływam myślami, a jego słowa znów odzywają się w mojej głowie. Na swojej szyi czuję jego szept – zduszony, kryjący się w ciemnych i ciasnych miejscach. Jesteśmy tylko we dwoje…

Teraz – rozkazuje mi. Chcę zobaczyć twój brzuch.

Ale to nie jest jego głos. Opuszczam głowę, oddychając ciężko. To nie jego głos słyszę. Moja łechtaczka pulsuje, a sutki zmieniają się w twarde kamyczki. Udręczona pocieram udami o siebie.

– Niech to cholera! – mamroczę.

Podrywam się z łóżka i wyciągam z szafy szkolną spódniczkę. Wkładam najpierw ją, a potem stanik i białą bluzkę, a następnie idę do łazienki, żeby wyprostować włosy i nałożyć delikatny makijaż. Wpatruję się w siebie w lustrze, pociągając wargi błyszczykiem.

Będzie mi z nim dobrze. Będzie mi z nim tak dobrze, kiedy stanie za mną, a jego naga klatka piersiowa przylgnie do moich pleców. Jego oczy spojrzą na mnie ponad moją głową, a silne, umięśnione ramiona otoczą talię. Wpatrzony w lustro będzie mnie podziwiał, kiedy zdejmę dla niego koszulę. Nie mogę się doczekać, aż mnie dotknie. A on umiera z niecierpliwości, żeby w końcu to zrobić.

Nakładam pastę na szczoteczkę i szoruję zęby, wyobrażając sobie, jak jego dłonie prześlizgują się po moich udach i wkradają pomiędzy nogi. Nabieram łyk płynu do ust i spoglądam w lustro, wpatrując się sobie prosto w oczy.

Pragniesz go. Tak dobrze wyglądacie razem. A w nocy, w łóżku, będzie ci z nim tak dobrze, Clay. Spodoba ci się. Jego złota skóra i wąska talia. Jego szerokie ramiona i wielkie oczy, dzięki którym wygląda tak niewinnie, dopóki się nie uśmiechnie, bo wtedy dopiero dostrzegasz w nich niebezpieczeństwo. Wszyscy go pragną.

Ale kiedy płuczę usta i podnoszę wzrok, żeby na niego spojrzeć, próbując sobie wyobrazić jego ciało na moim, widzę zamiast tego jej lekko drwiące, prowokujące spojrzenie. Wpatruje się we mnie rozbawiona, leżąc na ławce do ponoszenia ciężarów. Jej ciało jest mniejsze i delikatniejsze niż Calluma i niemal czuję między zębami jej wargi, które czasem chciałabym ugryźć aż do krwi.

Boże, jak ona mnie wkurza!

Otwieram usta i opierając się o umywalkę, pozwalam, żeby płyn do płukania po prostu z nich wypłynął. W dole brzucha czuję nagłą falę gorąca, a do ust napływa mi ślina, jakbym niemal czuła jej smak.

Liv. Wydycham powietrze, gapiąc się na umywalkę. Wiecznie szukająca atencji, sukowata i denerwująca buntowniczka bez powodu. Chwytam za krawędź blatu.

Powinnam po prostu zostawić ją w spokoju. Liv Jaeger to nie moja sprawa.

Ale pewni siebie ludzie nie muszą być głośni, a ja nie muszę ułatwiać jej tego nieustannego okazywania pogardy wszystkim dookoła. Nie przestanę naciskać tak długo, aż w końcu stąd ucieknie.

Wyłączam światło, zabieram telefon z łóżka i poprawiam pluszową ośmiornicę opartą o zagłówek. Mam tuzin takich samych upchnięty w szafie i pod łóżkiem, ale tylko jedną trzymam na widoku.

Widziałam ośmiornicę w akwarium w Orlando, kiedy miałam około sześciu lat. Była taka piękna, pełna wdzięku. Ale moja obsesja zaczęła się dopiero wtedy, kiedy ojciec zażartował, że ośmiornice są tak naprawdę kosmitami. Matka zaczęła się śmiać, ale kiedy dorosłam, odkryłam, że całkiem spora część światowej populacji naprawdę w to wierzy. To był początek mojego uzależnienia. Ośmiornice. Ich zdolność do robienia rzeczy, których żadne inne stworzenie nie potrafi. Ich całkowita odmienność od wszystkiego dookoła. Nęcący urok ich sekretów. Sama nie wiem. Po prostu do mnie przemówiły.

Wkładam buty na płaskim obcasie i szkolną bluzę, zarzucam na ramię plecak i opuszczam pokój. Kiedy wychodzę na korytarz, spoglądam w prawo i widzę, że drzwi do pokoju rodziców, który znajduje się na końcu, są zamknięte. Potem rzucam okiem na pokój tuż przed nim i ruszam w jego kierunku. Drzwi z ciemnego drewna ozdobione są imieniem Henry’ego. Litery w ulubionym kolorze mojego brata – niebieskim – układają się w łuk. Czasem otwieram te drzwi. Jego zapach nadal utrzymuje się w pomieszczeniu. Nigdy nie wchodzę do środka. Lubię myśleć, że był ostatnią osobą, która chodziła po dywanie albo otwierała szuflady komody, chociaż wiem, że mama często tam przebywa. Po prostu cieszę się, że zachowała wszystko w niezmienionym kształcie. Dotykam jego imienia, robię wdech i odpycham od siebie to coś, co buzuje mi w piersi, a potem ruszam w dół po schodach.

Skręcam do kuchni, wyciągam z lodówki butelkę wody i pojemnik z sałatką z kurczakiem, którą Bernie – nasza gosposia – dla mnie przygotowała, i wrzucam wszystko do plecaka. Wkładam kurtkę i ruszam w kierunku drzwi, po drodze zgarniając klucze ze stolika w przedpokoju, ale kiedy rzucam okiem przez panelowe okno, zauważam auto mojego ojca stojące na podjeździe. Poranna rosa błyszczy na masce ciemnoszarego audi.

Zatrzymuję się. Myślałam, że jest w Miami.

Rzucam plecak na podłogę i zawracam. Uśmiech ciśnie mi się na usta. Ostatnio tak rzadko bywa w domu. Interesy zmuszają go do ciągłych wyjazdów do Waszyngtonu, San Francisco, Houston i – najczęściej – Miami. Mam wrażenie, że przez ostatnie kilka miesięcy spędził tam więcej czas niż w domu.

Jedno z dwóch skrzydeł drzwi prowadzących do jego biura jest uchylone, więc naciskam klamkę i zaglądam do środka.

– Cześć – witam się.

Siedzi za biurkiem. Jego jasnobrązowe włosy są potargane, a krawat poluzowany. Ubrane w wygniecione szare spodnie i błyszczące buty nogi spoczywają na blacie. Smużka dymu wije się nad jego głową, kiedy się zaciąga papierosem, a potem robi wydech.

Zdejmuje nogi z biurka i się uśmiecha.

– Dobry.

Wchodzę do środka i wygłupiam się, skradając się z rękami ukrytymi za plecami, jakbym coś knuła. Obchodzę biurko i siadam na poręczy krzesła, a potem wyciągam świeżego papierosa z marmurowego pudełka, które stoi obok jego komputera.

– Kiedy wróciłeś? – pytam, podczas gdy on otacza mnie ramieniem, żeby mnie podtrzymać. Najczęściej lata samolotem w różne miejsca, ale Miami jest wystarczająco blisko, żeby mógł tam dojeżdżać autem.

– Kilka godzin temu – odpowiada i znów się zaciąga. – Mama już wstała?

– Nie sądzę.

Patrzy, jak podnoszę z biurka jego zapalniczkę.

– Wcześnie dziś zaczynasz? – pyta.

Właściwie to wychodzę dziś później niż zwykle. On po prostu nie wie już, jak wygląda mój plan dnia ani o której godzinie zaczyna się szkoła, ani że we wtorek rano, przed pierwszą lekcją, mamy nabożeństwo. W ogóle nic już o mnie nie wie.

Ale to nic nie szkodzi.

Zapalam papierosa, a potem odchylam się na jego ramię.

– Poranna msza, jak w każdy wtorek – wyjaśniam i przewracam oczami.

Śmieje się.

– To nie ja wpadłem na pomysł, żeby posłać cię do katolickiej szkoły.

– Zapamiętam.

Zaciągam się jeszcze raz, a potem wydmuchuję dym. Tata kręci głową.

– Jestem okropnym ojcem.

Śmieję się, unosząc papierosa.

– Kiedyś, po latach będę się krzywić na myśl o balu debiutantek i pewnie nie będę nawet pamiętać imion moich obecnych przyjaciół, ale na pewno będę z uśmiechem wspominać, jak potajemnie paliłam papierosy z tatą.

Wykrzywia usta w półuśmiechu, a potem oboje równocześnie się zaciągamy, przez chwilę delektując się poranną ciszą.

– Jak twoje lekcje? – pyta.

– Bułka z masłem.

– A koledzy z klasy? Czy wszystko układa się… dobrze?

Odwracam się i patrzę, jak końcówka papierosa rozjarza się pomarańczowym płomieniem. Co by zrobił, gdybym odpowiedziała: „nie”? Rodzice zadają takie pytania, bo chcą sprawiać wrażenie, że się o nas troszczą, ale tak naprawdę nie chcą słyszeć o żadnych problemach.

– Muszę lecieć – stwierdzam, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.

Zeskakuję z krzesła i gaszę papierosa w kryształowej popielniczce. Prześlizguję się obok biurka i słyszę, jak kółka jego krzesła przesuwają się po podłodze.

– Już się dostałaś do Wake Forest – woła za mną. – Wyluzuj trochę. Ciesz się ostatnim rokiem szkoły.

Ale ja tak nie potrafię. Tuż przede mną najważniejsze wydarzenia w całym liceum. Zabawa właśnie się zaczyna.

– Jutro rano znów wyjeżdżam – informuje mnie.

Zatrzymuję się przy drzwiach i odwracam głowę.

– Znowu Miami?

– Tak. – Kiwa głową. – Ale wrócę w poniedziałek rano.

Czuję, jak budzą się we mnie podejrzenia. Wiem równie dobrze jak moja matka, dlaczego znowu wyjeżdża. I to na weekend, kiedy prawie nikogo nie ma w biurze. Żadne z nas jednak nie porusza tego tematu. Od śmierci Henry’ego oddaliliśmy się od siebie i każdy zajmuje się swoim życiem, które sprowadza się do szukania jak największej liczby rozpraszaczy. Ten dom to tylko miejsce, w którym odbieramy pocztę.

– Bezpiecznej podróży – życzę mu, a on spogląda na mnie wzrokiem przepełnionym poczuciem winy, jakby czuł, że musi mi coś powiedzieć.

Ale ja wychodzę, zanim ma szansę to zrobić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: