Trzeci dziennik - ebook
Trzeci dziennik - ebook
Ironiczny dystans i szczere wyznania, literatura i futbol, Wisła i Warszawa, sprawy bieżące i ostateczne
Maj 2017. We Francji wybory prezydenckie wygrywa Emmanuel Macron, a co ważniejsze następnego dnia Cracovia ma zmierzyć się z Arką Gdynia (co zresztą zakończy się dwubramkowym tryumfem krakowskiej drużyny). A Pilch? Początek wyjątkowo zimnej wiosny zastaje go w rodzinnej Wiśle. Szybko okazuje się, że rozmowy z matką znacznie lepiej prowadzi się przez telefon niż face to face, trochę z powodu postępującej matczynej głuchoty, trochę ze względu na psy, które w domu czują się wyjątkowo swobodnie. Pilch przechadza się zatem po okolicy ze srebrną obrączką na palcu, która uchodzi uwagi jego matki… a może raczej, której matka nie chce zauważyć…
Tak zaczyna się Trzeci dziennik Pilcha — obejmujący czas od maja 2017 do lipca 2018 — który zmienia reguły gry. O ile poprzednie tomy składały się z tekstów na bieżąco publikowanych, o tyle najnowszy od początku do końca powstawał w ukryciu. Wreszcie ta starannie skomponowana i w skrytości szlifowana literacka bomba wybucha — czym nas zaskoczy?
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06771-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nigdy nie byłem tak stary, nigdy nie byłem tak chory, nigdy nie zabierałem się do pisania z tak ściśniętym sercem i nigdy moje serce nie było tak wezbrane nadzieją. O tym, że fraza „serce wezbrane nadzieją” (i inne tego typu frazy) była mi dotąd z gruntu obca, nawet nie wspominam. Człowiek zmienia poglądy – pisarz zmienia styl. Od tygodnia siedzę w Wiśle i borykam się z tutejszymi żywiołami: majowym zimnem, psimi szczynami i matczynym niedosłuchem. Maj, początek maja, jest zimny w całej Polsce, jednakowoż w Wiśle Parteczniku szczególnie; znam to zimno i wy także je znacie. Jak idzie o psie szczyny, to owszem, kundle – zwłaszcza ten głupszy – leją gdzie popadnie. Jak idzie o niedosłuch, to przez telefon matula słyszy dobrze, jestem do telefonicznego kontaktu przyzwyczajony, dzwonię do niej z Warszawy praktycznie codziennie; teraz, jak wreszcie możemy pogawędzić face to face, jest mniej wyraźnie. Co robić? Z piętra na piętro telefonować? Po aparat słuchowy jeszcze raz odważnie sięgnąć? Tu sprawa nieco się komplikuje, tu działają jakieś ponadczasowe atawizmy, być może tu nieśmiertelnego argumentu genetycznego należy użyć. Matka mojej matki głucha była jak pień, gdy umarła, znaleźliśmy w szufladzie cztery kosztowne aparaty słuchowe najnowszej (ówczesnej) generacji. Babka nie używała, bo nie pasowało. Matka nie używa, bo nie pasuje. Doskonale to rozumiem. Proteza doraźnie pomaga – stan ogólny, zwłaszcza obraz ogólny, psuje. Z różnych powodów, też z takiego, że mam w tym upodobanie – chodzę o lasce. Doraźnie mi to dobrze robi, koi sponiewierany błędnik, koi skołatane nerwy – mam, poza wszystkim, jaki taki oręż w dłoni. Doraźnie mi to dobrze robi – ale stan ogólny psuje. W wizerunku zamęt wprowadza, agresywny upływ czasu sugeruje. To ja już tak stary jestem, że laski potrzebuję? I cóż z tego, że mam model najnowszej generacji, ze srebrną główką i mechanizmem odtwarzającym Postcards from Italy Beirutu czy Forever Haimu? Odmłodzi mnie ten zestaw? Raczej wątpię.
Żadna tu muzyka nie pomoże. Doraźnie trochę – uniwersalnie w ogóle.
Już do końca będę facetem z laską. To ja już tak stary jestem? To ja już taka stara jestem, że aparat słuchowy niezbędny? – zadają sobie retoryczne pytania matka i starka i z osobliwym smutkiem na niepozorny aparat słuchowy spozierają. Spozierają nań, szczerze mówiąc, tak, jakby ten prosty mechanizm był co najmniej prekursorem trumny. A przecież nie jest.
Ale fakt faktem: telefoniczna rozmowa z matką się nie klei. Tym bardziej że psy, a zwłaszcza ten głupszy, lubią się swoim nieumiarkowanym szczekaniem do rzeczy wtrącić. Jak cicho, to spokój, jak gwar, to łomot. W sumie jest tak, jak zawsze i tu, i na dole w starym domu bywało, jest tak, jak zawsze w tej rodzinie bywało; nie ma rozmowy, są strzeliste monologi, często polityczne, matka w przeciwieństwie do mnie śledzi sytuację, trzyma rękę na pulsie i swojej – mówiąc oględnie – niechęci do partii rządzącej daje wyraz pełny i malowniczy. Co więcej, „politykę” zdaje się słyszeć doskonale, puściłem jej Ucho prezesa, akurat padło na odcinek o nieco słabszej ścieżce dźwiękowej, ale jakby na takie sprawy miała specjalnie nastawione anteny – usłyszała wszystko i dawaj monologami komentować.
Ja monologuję zdecydowanie mniej, by nie rzec: w ogóle, o polityce do powiedzenia mam mało, tu dopiero z wolna się wdrażam, na inne tematy milczę skrupulatnie i składnie – doprawdy muszę uważać, za dużo i zbyt ważnych rzeczy mam tym razem do ukrycia. Swoją drogą ciekawe – przez tydzień nie zauważyła srebrnej obrączki, co dość widocznie lśni na moim palcu. Zauważyła i nie zareagowała? Wykluczone. Co jak co, ale jakakolwiek forma dyskrecji jest tej kobiecie z gruntu obca, zauważenie czegoś i zachowanie tego spostrzeżenia dla siebie, nieomówienie go i nieskomentowanie w ogóle nie wchodzi w grę. Reakcja zawsze jest natychmiastowa i gwałtowna.
Późniejszym zmierzchem wychodzę na rytualny spacer, z daleka w ciemniejącej perspektywie drogi na Partecznik widzę charakterystyczną chybotliwą sylwetkę. Pan T.! Nie widziałem go chyba lata całe, ale jemu nie w głowie powitalne pustoty. Jak zwykle zajmują go sprawy najwyższej wagi, jak zwykle zdawkowość form nie ciekawi go wcale.
– I co powiesz, Jerzyku? Co ty na to wszystko powiesz?
– A konkretnie na co?
– Jak to na co? Na wybory prezydenckie we Francji, dziś nic ważniejszego nie ma.
– Dziś nie, ale jutro gra Cracovia...
– Daj pokój, Jerzyku – pan T. nie kryje zniecierpliwienia – wiesz doskonale, że nie jestem kibicem. Cracovia swój fatalizm zawdzięcza strojom w pasy, to jest bardzo zgubna i złowroga tradycja. Znasz chyba fundamentalne dzieło Michela Pastoureau Diabelska materia. Historia pasków i tkanin w paski?
– Mam, ale jeszcze nie czytałem.
– Niewątpliwie posiadanie jest formą lektury, nie absolutyzowałbym jednak tego elementu. Fraza: mam, ale jeszcze nie czytałem – do zgranych należy.
– Tkaniny pasiaste, czyli złe? I tej tezy bym nie demonizował. Kluby włoskie, hiszpańskie, cała Ameryka Południowa grają w pasiakach i jakoś im to nie przeszkadza.
– Ale nie będziemy teraz o strojach piłkarskich dyskutować! Macron wygrał! – Pan T. niemal jęknął z tragizmem i boleśnie zwiesił głowę.
– To chyba dobrze?
– A co ty widzisz w tym dobrego?
– No, populistka, nacjonalistka, a może jeszcze gorzej, przegrała.
– Gerontofil, a może jeszcze gorzej, wygrał.
– Co pan za brednie wygaduje?
– Spokojnie, Jerzyku, nie ma się co denerwować, obaj wiemy, jak jest; małżonka prezydenta Francji jest odeń, lekko licząc, ćwierć wieku starsza, była jego nauczycielką, co więcej, jej córka z pierwszego małżeństwa chodziła z nim do klasy.
– A co to ma do rzeczy? Prywatne sprawy...
– Niestety, tak się składa, że prezydent Francji, a szczerze mówiąc, jakikolwiek prezydent jakiegokolwiek państwa, nie ma spraw prywatnych. Jak ma, to to na ogół źle rokuje. Ty sobie wyobrażasz coś takiego u nas?
– Jak mówi klasyk: co innego w cywilizacji, co innego u nas.
– Niezupełnie. Pamiętasz przecież prezydenta Galii, co na wysokich obcasach chodził, fryzurę spiętrzał i na koniec z modelką metr osiemdziesiąt pięć się ożenił?
– Pamiętam, i co?
– I nic. Długo nie trwało. Od początku mówiłem, że jak przyjdzie co do czego, to go nawet Carla nie wybruni. U nas by było podobnie. Teraz zaś we Francji nie będzie lekko.
– Układ sił nie będzie Macronowi sprzyjał?
– Układ sił, układ sił... Miłość raczej...
– Słucham?
– No nie zaprzeczysz, Jerzyku, że prezydent swą wybrankę kocha. A jak kocha, to nie puści jej na emeryturę, bo przecież zawsze będzie za wcześnie, bo przecież jakże to tak, ja na prezydenturę, ty na emeryturę, ten sposób myślenia utrwali mu się i poszerzy, i w ogóle z wiekiem emerytalnym zaczną się we Francji kłopoty...
– Myśl dobra i jak mawiał inny klasyk: można by ją z grzybkami podać, gdyby choć cień prawdopodobieństwa w tym był. Po pierwsze, laska w zeszłym roku już przeszła na emeryturę! Umknął ten szczegół pańskiej uwadze? Czy co? I jako emerytka rozwinęła swoje umiejętności, wzmacniając ducha nie tylko we francuskich emerytach! Przecież to ona kierowała kampanią, to ona jest architektką zwycięstwa i jak sądzą liczni – to ona będzie w najbliższych latach rządzić Francją!
– A znasz: czym się różni Macron od dzięcioła?
– Pana to śmieszy?
– Ja nie mówię, żeby śmieszyło. Ja mówię, że prezydentem kraju, który ma dwieście czterdzieści sześć gatunków sera, został – powiem, żeby nie urazić – czciciel dojrzałości. Do powiedzenia, mimo ekscentryzmu, będzie miał niewiele, z tylnego fotela rządzić będzie jego opętana ideą odmładzania wiekowa małżonka – kto mi powie, że to wszystko jest normalne?
8 maja 2017, poniedziałek
Nie miałeś pojęcia o samotności i z uporem godnym lepszej sprawy pisałeś o samotności. To samo z bólem, strachem, milczeniem, nieobecnością. Teraz masz pojęcie? Teraz wiesz? Teraz wiesz, jak powierzchowny byłeś niedawno? Wydawało ci się, że znaczysz, że odgrywasz pewną rolę, że jesteś ważny? Okazuje się, że nawet w piłkę grałeś słabo.
Teraz jesteś bardziej wtajemniczony? W jakimś minimalnym stopniu tak. Przede wszystkim jednak teraz wiesz dobitniej to, co w zasadzie od dawna wiedziałeś: trzeba uważać, praktycznie na wszystko trzeba uważać, na pewne kategorie słów trzeba uważać tak strasznie, że najlepiej ich nie używać, zwłaszcza z wielkimi słowami trzeba uważać, zwłaszcza ze słowami kluczami trzeba uważać i zwłaszcza z tonacją skargi, a nawet z tonacją (zaplanowanej – sic!) powściągliwej męskiej skargi trzeba uważać. Planujesz powściągliwą męską skargę, skargę zakamuflowaną, starannie przemyślaną – wychodzi ci żenujący, infantylny, ekshibicjonistyczny falsecik? Po cholerę w ogóle o tym mówić? To gada za nas? Nadto jak na mój gust modernistyczna interpretacja, ale akurat tu niech będzie.
Bywają bowiem – jak powiada Adam Zagajewski we wstępie do Cézanne’a Rilkego – „samotności gadatliwe – musimy być przygotowani na tego rodzaju paradoksy, może się zdarzyć, że samotność będzie mówiła, i to długo i obficie”^(). Ja wprawdzie nie muszę być przygotowany ani na te, ani na tamte paradoksy, ja w ogóle niczego nie muszę, ale gadania o samotności – zwłaszcza samotności nadmiernie gadającej – nie znoszę. Szczerze powiem: nigdy nie znosiłem. Ach, uprawiałem ten kunszt, ale z jakim samozaparciem! Po co? Nawet uprawiany z samozaparciem – zdał mi się intratniejszy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------