Trzy - ebook
Tu każdy ma tajemnice. I nikt nie jest bez winy.
W Beskidzie Niskim, na terenie wysiedlonej łemkowskiej wsi, zostają odnalezione zwłoki młodej dziewczyny – owinięte folią, starannie ułożone w nienaturalnej pozycji. Komisarz Robert Ceglarski, zmuszony do przerwania urlopu, trafia na trop prowadzący do zaginionej nastolatki i sieci tajemnic skrywanych przez zamkniętą społeczność.
W śledztwo angażuje się również Aleksandra Wysocka – ekspertka od poszukiwań zaginionych osób, którą ze sprawą łączą osobiste powiązania. Trop prowadzi głęboko w beskidzkie lasy, gdzie każdy cień może skrywać odpowiedź... albo zagrożenie.
Opowieść o winie, grzechu i konsekwencjach nieodkupionych błędów.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8402-810-0 |
| Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kościół był pełen.
Miał wręcz wrażenie, że cała Dukla postanowiła przyjść tu akurat na siedemnastą. I tak jego wzrok odnalazł ją z łatwością. Miała na sobie czarną sukienkę. Jedną z tych grzecznych, za kolano i pod szyję.
Dziewczyna spuściła głowę, strzepując coś z rękawa. Sekundę później powoli odwróciła twarz w jego kierunku. Czyżby go widziała? Niemożliwe. Stał za konfesjonałem w tłumie innych ludzi. A jednak dostrzegł moment, gdy ogromne oczy dziewczyny skupiły się na nim. Czy to uśmiech próbował podnieść kąciki jej ust? Różanych, pełnych warg, które…
Nie. Nie powinien tak myśleć.
Zrobił krok w tył. Teraz nie mogła go zobaczyć.
Nie pomogło to na problem trawiący jego trzewia od tak wielu dni i nocy.
A już na pewno od tamtego spotkania, kiedy przypominała stworzenie wypłoszone z leśnej gęstwiny. Kiedy te same ogromne oczy patrzyły na niego z prośbą i oczekiwaniem. Wołaniem o pomoc, łaskę i wybawienie, by na koniec zmienić wyraz na wdzięczność i… to coś. To, co było w nich już zawsze później.
Wbrew logice zrobił ponownie krok do przodu. Siedziała. Blond loki opadały gładko na drobne ramiona. Zasłaniały długą, smukłą szyję, ale on doskonale ją pamiętał. Pamiętał też zapach, jaki roztaczała wokół siebie. Elegancki. Niemalże dorosły. Zmieszany z wonią strachu miał właściwości odurzające. I jego właśnie tak odurzył.
Wiedział, że to źle. Za dużo się działo. Wokół było za gorąco, by dokładać do tego płonący w nim ogień. Walczył sam ze sobą, ale tracił kontrolę. Każdego dnia odrobinę bardziej. Bardzo silna część niego pragnęła spróbować jeszcze raz. Tęskniła do ciepła i czułości kobiecych ramion, wierząc usilnie, że na to zasługuje. Był w nim jednak ktoś jeszcze. Pragmatyczna, oceniająca persona o głosie jego matki. Ona wyzywała go nagminnie za każdą pojedynczą myśl, kiedy w jego głowie pojawiał się scenariusz chociażby ocierający się o szczęście.
W końcu do niczego się nie nadawał. Był tylko kukiełką sterowaną przez silniejszych od siebie. Musiał sobie przypominać, że jest kimś innym niż chłopiec, który w tamtym domu służył jedynie za tło. Zabawkę, której od czasu do czasu można było użyć dla własnych przyjemności. Stał się kimś innym. Lepszym. Silniejszym. Zasługującym na szczęście.
Zapach kadzidła i dźwięk dzwonów wybudziły go z otępienia. Spojrzenie od razu pobiegło w jej stronę, prowokując pytania. Niewiele o niej wiedział, choć już łączyło ich wiele. Był ciekaw, jaka jest, kiedy się nie boi. O czym myśli, o czym marzy i jakie są jej plany.
Dziewczyna obejrzała się raz jeszcze i teraz, kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie uciekł. Miała piękne, delikatne rysy. W jasnych lokach przypominała anioła, który zstąpił z niebios specjalnie dla niego. Była idealna. Smukła, gibka i niewinna. Gdy odwróciła twarz w stronę ołtarza, samotność i pustka uderzyły w niego ze zdwojoną siłą.
Zacisnął zęby, pocierając zmęczone oczy. Nie był głupi. Rozpoznawał znaki. To znowu się zaczęło. Wcześniej niż poprzednio, co było niepokojące, bo to nie był dobry moment. To był wręcz tragiczny moment. Ale może tym razem będzie inaczej? W końcu, jak żadna inna przed nią, ona prawdziwie była do niego podobna.1
Nie dowierzał, że się zgodził.
Mógł odmówić. Właściwie powinien był odmówić. Znalazł się w tym zapomnianym przez Boga kawałku Polski po to właśnie, by nie pracować. Tymczasem przy pierwszej nadarzającej się okazji zapomniał o własnych planach. Ściągnęli go z Halicza, jakby się paliło. Dwóch wysportowanych ratowników zwiozło go ze szczytu, zapewniając, że nie ma czasu do stracenia.
Komisarz Robert Ceglarski westchnął przeciągle. Las był dziś mokry i ciemny, a wszechobecna mgła nie nastrajała optymistycznie. Jesień powoli kolorowała drzewa. Pierwsze złote liście szurały pod ich nogami.
– Daleko jeszcze? – zapytał. Kluczyli pomiędzy drzewami już dobrych kilka minut.
Towarzysz nie zdążył mu odpowiedzieć. Do ich uszu dotarły pierwsze dźwięki toczącej się gdzieś blisko kłótni. Ceglarski zmarszczył brwi. Nie był w stanie rozróżnić dokładnie słów, a jednak było w tych dźwiękach coś odlegle znajomego.
– Nie pieprz głupot – usłyszał w końcu pełne zdanie. – To ja je znalazłam. Mam prawo wiedzieć.
– Wciąż trwają ustalenia.
– Trwają już od kilku godzin!
– Proszę pani. – Męski głos ewidentnie stracił właśnie cierpliwość.
– Ja chcę tylko wiedzieć, czy to dziecko, dorosły, kobieta czy mężczyzna.
– A ja chcę, żeby się pani oddaliła, inaczej będę zmuszony…
– Ja pierdolę, człowieku! – przerwała mu. – Tam są rodzice, którzy czekają na jakieś wieści o ich dziecku. Wyobrażasz to sobie? Masz w ogóle dzieci?
Ceglarski znał ten głos. Z wszystkich miejsc, gdzie mógł na nią trafić, oczywiście musiało paść na takie, w którym w bliskiej odległości znajdowały się zwłoki. To po swojemu było nawet zabawne. I może by się uśmiechnął, gdyby nie całe to gówno, z jakim wiązała się ich znajomość.
– Proszę pani – zaczął mężczyzna ubrany po cywilnemu. – Tu nie chodzi o to, czy ja mam dzieci, czy nie. Tu chodzi o procedury…
– A walić te wasze procedury!
Kobieta odwróciła się na pięcie. Miała zamiar ruszyć przed siebie, jak najdalej od rozmawiającego z nią funkcjonariusza, ale zamarła w pół kroku, gdy tylko dostrzegła Roberta. Wściekłość wykrzywiająca jej twarz nieco zbladła. Oczy się rozszerzyły, usta rozwarły. Kąciki warg komisarza uniosły się w powolnym uśmiechu. Aleksandra Wysocka nie należała bowiem do kobiet, które łatwo czymś zaskoczyć.
– Od kiedy tak klniesz? – zadrwił zaczepnie, robiąc jeszcze kilka kroków w jej stronę.
– Rudy.
– No teraz to już raczej siwy, ale…
– Co ty tu robisz?
– Komisarz Ceglarski? – wtrącił mężczyzna stojący przy Wysockiej. – Dobrze, że pan jest. Prokurator już czeka.
– Zajmujesz się tą sprawą? – zapytała Aleksandra, nie kryjąc zdziwienia.
– Tak wyszło.
– Ale przecież Warszawa nie ma tu nic do roboty. Co to ma być?
– Byłem w pobliżu. Wiesz, jak jest.
– Nic, co mówisz, nie ma sensu – oznajmiła z tak wielką powagą, że nie mógł się znowu nie roześmiać.
– Komisarzu Ceglarski – ponaglił go mężczyzna, ale zanim jakkolwiek mógł zareagować, Wysocka go ubiegła:
– Zaraz, kurwa, nagle wam się spieszy?
– Jeszcze jedno słowo i każę panią aresztować. Przysięgam.
– Spokojnie, spokojnie – mruknął Robert, kiwając głową do mężczyzny. – Dwie minuty i jestem.
Spojrzał na kobietę. Zawsze miała wybuchowy charakter, ale nigdy nie widział jej tak pozbawionej kontroli. Nawet wtedy. Wprawdzie minęło pięć… Nie, niemal sześć lat.
– Rudy, ja muszę wiedzieć, kogo znalazłam, rozumiesz?
– No właśnie nie bardzo. Co tu właściwie robisz?
– Pracuję dla okolicznej rodziny. Zaginęła ich córka. Do dzisiaj nie mieliśmy nic.
– Myślałem, że siedzisz za granicą.
Tylko wzruszyła ramionami. Jej wzrok cały czas uciekał w stronę techników zabezpieczających ślady.
– Daj znać, jak czegoś się dowiesz – poprosiła tonem, który doskonale znał.
– Nie mam twojego numeru telefonu.
– Wciąż jest taki sam. Nie wierzę, że go nie pamiętasz. Ja na poczekaniu mogłabym wyrecytować twój.
– A jednak przez ostatnie lata ani razu nie zadzwoniłaś – wyrwało mu się. – Nie odebrałaś też żadnego ode mnie.
Niebieskie spojrzenie Wysockiej odnalazło jego twarz. Przez moment milczeli, aż ta potrząsnęła głową.
– Twoja żona jasno dała mi do zrozumienia, że nie powinnam.
Zacisnął zęby. Na usta pchało się tak wiele słów, lecz na żadne z nich nie było teraz czasu.
– Moja żona… – zaczął, lecz nie było mu dane skończyć.
– Komisarzu Ceglarski, czy można pana prosić? Nie mam całego dnia.
Pochmurny starzec łypał na niego spode łba. Prokurator. Robert nie miał co do tego wątpliwości.
– Jasne, już idę – przytaknął. – A ty – zwrócił się do Wysockiej – weź sobie na wstrzymanie.
– Daj mi znać, okej?
Puścił jej oko. Tylko tyle mógł w tym momencie zrobić.2
Zwłoki były owinięte stretchem i ukryte w płaskim grobie między konarami. Ziemia, kamienie i liście dopełniały całości, stwarzając pozory, że wszystko to było tu od zawsze.
Podinspektor Henryk Kucharski streścił Ceglarskiemu przebieg wydarzeń: Wysocka znalazła grób przed siódmą rano. Wezwała służby, które sfotografowały i zabezpieczyły znalezione ślady. Nie było ich wiele. Nieudane próby wykopania głębokiego dołu spełzły na niczym kilka metrów niżej. To tamto miejsce Wysocka znalazła jako pierwsze. Niedbale przysypane liśćmi, z daleka przykuwało uwagę nawet samego Ceglarskiego.
Kilka godzin zajęło technikom wyciągnięcie zwłok. Robili to powoli i metodycznie, by żaden ślad nie umknął ich uwadze.
– Nie radziłbym rozcinać folii tutaj – oznajmił doktor Jasiński, patomorfolog.
– Żadnych szans, żeby określić chociaż płeć ofiary?
– Mogę tylko zgadywać. Muszę to wszystko odwinąć.
– Nie no, jasne, jasne – wtrącił wyjątkowo milczący jak dotąd prokurator. – Zabierajcie to stąd i w drogę.
Jasiński kiwnął głową na swoich ludzi. Tymczasem prokurator Ernest Przybylski kontynuował wydawanie rozkazów. Jego ton jasno dawał Ceglarskiemu do zrozumienia, że ma gdzieś, skąd Robert się tu wziął. Nie on po niego wydzwaniał. Najpewniej w ogóle nie uważał, by jakakolwiek pomoc była im potrzebna. I komisarz musiałby się zgodzić. Jak na razie nie dostrzegł nic niepokojącego. Wszystko przebiegało, jak należy. Nie miał czego kontrolować, a o to właśnie prosił go jego szef.
– W normalnych warunkach ta sprawa powinna trafić co najwyżej do krośnieńskich kryminalnych, ale z niewiadomych przyczyn tamtejsza komendant przysłała nam pana, komisarzu Ceglarski. I jakoś będziemy musieli sobie z tym poradzić.
Mężczyzna wciąż łypał na Roberta znad okularów. Zupełnie jakby nie mógł ich przesunąć nieco wyżej i patrzeć normalnie.
– Zapewniam, że jestem tu, by pomóc.
– Pomóc, nie pomóc… Zna pan tę wydzierającą się na pół lasu siksę i to mi wystarczy.
– Ma pan na myśli Wysocką?
– A widział pan tu jakąś inną? Poza tą, być może. – Wskazał na zwłoki ostrożnie transportowane na specjalistyczne nosze.
– Znamy się, to prawda. Wielokrotnie z nią współpracowałem.
– I z jakim skutkiem?
Nie dałoby się streścić tych lat w kilku zdaniach. W głosie prokuratora było zresztą zbyt dużo kpiny i jeszcze więcej jadu, nie było sensu odpowiadać.
– Może jest chwilami niemożliwa, ale jeśli trzeba kogoś lub coś znaleźć w ciemnym lesie, nikt nie zrobi tego sprawniej niż ona.
– W końcu jest tą… no… jak to mówią? – zapytał ze śmiechem komendant Kucharski. – Bloodhoundem w ludzkiej skórze, nie?
Mężczyźni zarechotali, w niedowierzaniu kiwając głowami. Ceglarski tylko się uśmiechnął. Pamiętał doskonale, co sam niegdyś myślał o Wysockiej. Gdy ją poznał, miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Próbowała swoich sił w policji, ale kompletnie nie miała poszanowania dla prawa. Jej zdaniem, jeśli coś należało zrobić, trzeba było to uczynić niezwłocznie. Nieważne, co mówiły na ten temat procedury czy prawo samo w sobie. Jej prawem było jej własne postrzeganie tego, co dobre i złe. Zrezygnowała, zanim jeszcze zdążyła włożyć mundur. I może dobrze, bo właśnie wtedy ujawniły się jej prawdziwe talenty.
W leśnictwie poczuła się jak ryba w wodzie. Jeszcze na studiach śledziła dzikie zwierzęta we wszystkich parkach narodowych w kraju i poza nim. Aż w końcu zapolowała na człowieka. Od tej jednej sprawy, ich pierwszej, wszystko się zaczęło.
– Wspomniała, że pracuje przy zaginięciu nastolatki – zagaił Ceglarski.
– A tak, tak – podjął prokurator. – Zaginęła córka jednego z dukielskich biznesmenów. Dziewczyna najpewniej uciekła i gdzieś baluje.
– No nie wiem, panie prokuratorze – wtrącił Kucharski. – To dobra dziewczyna. Coś jest na rzeczy z tym zniknięciem.
– Na zapisach z kamer widać, jak z plecakiem na plecach wyjeżdża na rowerze w środku nocy. Jak dla mnie nie można tu mówić o niczym nadzwyczajnym. Te dzisiejsze nastolatki – sarknął prokurator. – Zasrani gówniarze myślą, że cały świat do nich należy.
Kucharski wzruszył tylko ramionami i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Popatrzył na Ceglarskiego pytająco, ale ten pokręcił głową.
– To zaginięcie również prowadzicie? – zapytał Kucharskiego.
– Jeszcze tak, ale nie wiem, jak długo. Nie mamy absolutnie żadnego tropu. – Mężczyzna spojrzał na oddalających się techników niosących ciało zapakowane do czarnego worka. – Oby to nie była ona – szepnął cicho, niemal sam do siebie.
Komisarz Ceglarski chciał zapytać, gdzie w tym wszystkim Wysocka, ale się rozmyślił. To nie był dobry moment. I tak musiał w końcu dotrzeć na komendę i przejrzeć wszystkie akta. Na pytania tego typu przyjdzie jeszcze czas. Jeśli ciało znalezione dzisiaj w lesie należało do zaginionej nastolatki, jej sprawa i tak trafi do niego. Jeśli nie… No cóż, skoro już przerwał urlop i utknął na tym końcu świata, równie dobrze może zerknąć i na to dochodzenie.
Machinalnie potarł mostek. Jego lekarz z pewnością by nie pochwalił podjętych właśnie decyzji. Miał w końcu odpoczywać, tymczasem wracał do pracy. Tylko że przez ostatnie miesiące był cieniem samego siebie. Odpoczynek mu nie służył. Robert dbał o siebie, ruszał się. Próbował się odprężyć i nie myśleć. Czasem nawet nie czuć. Był tym już tak cholernie zmęczony, że zająłby się czymkolwiek, byle tylko wrócić do starego siebie i jeszcze chwilę móc się okłamywać.
– Informujcie mnie, panowie, o postępach w śledztwie – polecił prokurator, wycofując się w stronę ścieżki. – Oczekuję codziennych raportów. I jeśli dotrze do mnie, komisarzu Ceglarski, że pozwalasz tej kobiecie się panoszyć, wrócisz do tej swojej stolicy szybciej, niż wysłano cię na urlop.
– Biorąc pod uwagę, że to pierwszy urlop od sześciu lat, może to trochę potrwać.
– Ja nie żartuję – warknął tamten, zatrzymując się w pół kroku, zaskoczony, że ktoś odważył się z nim dyskutować.
– Ja również, panie prokuratorze. Jeśli ma pan jakieś „ale” odnośnie do mojej pracy, odsyłam do komendant Zapały, która, jak pan wspomniał, mnie do was wysłała. I nie zamierzam się panu tłumaczyć z metod, którymi się posługuję. Z efektów owszem, ale nie pozwolę, by ktokolwiek dyktował mi, jak mam pracować. Czy ja, panie prokuratorze, wyraziłem się odpowiednio jasno?
Stąpał po cienkiej linie. Puls dudnił w skroniach, co stanowiło niemalże euforyczne uczucie dla człowieka pozbawionego adrenaliny tego typu przez kilkanaście długich tygodni. W normalnych warunkach nie śmiałby się tak odzywać do jakiegokolwiek prokuratora, jednak to nie były normalne warunki. Oficjalnie przebywał na urlopie. Jego obecność tutaj wynikała ze znajomości pomiędzy konkretnymi osobami w Krośnie i Warszawie, co samo w sobie było dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że na żadne z jego wielu pytań nie dostał odpowiedzi.
Prokurator Przybylski sarknął coś pod nosem, ale odwrócił się i odszedł. Za plecami Ceglarskiego Kucharski wesoło zagwizdał.
– No, no, panie komisarzu, śmiało sobie pogrywasz. Przybylski to stary wyjadacz. Jak będzie chciał, to nieźle może ci uprzykrzyć życie zawodowe.
– Niech próbuje – burknął Robert.
W końcu i tak to jego ostatnie chwile w policji. Jeszcze nikt o tym nie wiedział. Ceglarski sam przed sobą udawał, że nie podjął już tej decyzji, ale podjął ją, do cholery. Kochał tę robotę, ale nie mógł jej dłużej wykonywać. Wypadek, który przeżył tylko cudem, jedynie to potwierdzał.4
Stwierdzenie, że akta sprawy zaginięcia Julii Madej są ubogie, wydawało się komisarzowi niedopowiedzeniem.
Rodzice szesnastolatki zgłosili zaginięcie córki dziewiętnastego września. Zauważyli jej nieobecność w sobotę późnym wieczorem. Ojciec, Franciszek Madej, widział swoje dziecko w piątek rano przed wyjazdem w delegację, a kiedy wrócił, ponad trzydzieści godzin później, Julii już nie było. Matka, Karolina Madej, wychodziła do pracy jeszcze przed szóstą rano. Nie zaglądała do córki, ponieważ była sobota, nie chciała jej obudzić.
Tego dnia Franciszek Madej odebrał żonę z pracy, do domu dotarli po piętnastej. Drzwi do pokoju córki były zamknięte. W ciągu dnia Karolina próbowała do niej zadzwonić, jednak telefon pozostawał wyłączony. Nie od razu państwo Madejowie zauważyli coś niepokojącego. Był weekend. Pomyśleli, że wyszła gdzieś ze znajomymi, a telefon jej się rozładował. Dopiero kiedy zaczęło się ściemniać, a oni nadal nie mieli wieści od córki, próbowali wejść do jej pokoju. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. Franciszek Madej dostrzegł otwarte okno w jej pokoju, a podczas przesłuchania zeznał, że nie pierwszy raz ich córka wychodziła z domu w taki sposób. Jego żona to potwierdziła.
Zaniepokojeni rodzice zaczęli dzwonić po najbliższych przyjaciołach Julii, jednak nikt nie miał żadnych informacji o dziewczynie. Kamery przy domu zarejestrowały Julię wymykającą się przez okno przed północą. Miała plecak i poruszała się rowerem. Przebieg trasy udało się odtworzyć dzięki nielicznym kamerom. Ostatnie ujęcie dziewczyny mieli z pierwszej dwadzieścia, kiedy to minęła stację paliw Orlen, poruszając się krajową drogą numer dziewiętnaście w kierunku Miejsca Piastowego. Tutaj ślad się urywał. Przesłuchano okolicznych mieszkańców wsi Zboiska, jednak nikt niczego nie widział.
Kilkoro znajomych Julii zeznało, że w ostatnim czasie była widziana w towarzystwie około czterdziestoletniego mężczyzny jeżdżącego starszym modelem czarnego SUV-a. Nikt nie był jednak w stanie określić jego tożsamości ani pomóc w stworzeniu portretu pamięciowego. Cecylia Nowik oraz Patrycja Szych, określane jako najlepsze przyjaciółki Julii, niezależnie od siebie zeznały, że czarny SUV kilkakrotnie podjeżdżał pod ich szkołę. Widywały go również krążącego po mieście w pobliżu miejsc, w których się pojawiały. One same nie widziały, by Julia kiedykolwiek rozmawiała z kierowcą SUV-a czy przebywała w jego towarzystwie.
– Gotowe, panie komisarzu.
Kubiak położył na biurku stertę kartek. Ceglarski nie od razu zrozumiał, co w istocie jest „gotowe”, zbyt zajęty analizowaniem akt zaginionej Julii Madej. Akt, które nie mówiły praktycznie nic o samej zaginionej. Notatki z przesłuchań sporządzone przez siedzących po drugiej stronie biura policjantów wołały o pomstę do nieba. Jedynie te przygotowane przez aspiranta Kubiaka do czegoś się nadawały. Chłopak miał oko do szczegółów, a przy tym potrafił ujmować je w krótkie, przejrzyste zdania.
Robert spojrzał na zegarek. Minęło dokładnie pół godziny.
– Dobra robota – powiedział, wstając z krzesła. – Masz przydzielony samochód?
– Tak, oczywiście.
Ceglarski wyminął biurko, podszedł do hebanowych drzwi gabinetu komendanta i zapukał. Nie czekając na pozwolenie, nacisnął klamkę.
Kucharski siedział rozparty w fotelu, przeglądając stosy raportów.
– Co jest? – zapytał.
– Biorę Kubiaka i jadę do Krosna. Wolę osobiście posłuchać patomorfologa, niż polegać na telefonie.
Kucharski skrzywił się wymownie. Nie było niespodzianką, że nigdy, w żadnej sprawie nie zrobił podobnego ruchu.
– No dobra, jedźcie – mruknął.
Ceglarski już zamykał drzwi, kiedy dotarły do niego kolejne słowa komendanta:
– Na pewno chcesz zabrać Kubiaka? Może lepiej Góreckiego albo Tracza?
– Ci dwaj mają usiąść jeszcze raz do raportów z przesłuchań w sprawie Julii Madej – oznajmił głośno Robert, nie odwracając się nawet, by spojrzeć na mężczyzn. – A potem mają podzwonić po absolutnie wszystkich, z którymi rozmawiali, i zaprosić ich na ponowne przesłuchanie.
– No ale po co? – Komendant wstał zza biurka.
– Ponieważ pana śledczy nie zadali nawet połowy pytań, które powinny być zadane. Resztę potraktowali po macoszemu. Z prowadzonych przez nich przesłuchań absolutnie nic nie wynika.
– Bez przesady. Rozmawiali głównie z dzieciakami, to nie jest takie proste, żeby…
– Nie jest też proste prowadzenie śledztwa, w którym nie ma nawet pięciu zdań na temat zaginionej – oznajmił Ceglarski głośniej, niż zamierzał.
W towarzystwie krośnieńskich techników ci mężczyźni stwarzali pozory profesjonalistów. Odkąd przekroczył próg posterunku, wszystko uległo jednak zmianom.
– Po co mamy tam pisać o młodej Madej, skoro wszyscy ją znamy? – żachnął się Tracz.
– Żartujesz sobie?
Sierżant z miejsca spuścił oczy, mrucząc coś pod nosem. Ceglarski nawet nie chciał wiedzieć co. Mogłyby mu wtedy puścić nerwy. Powiedziałby albo zrobił coś, czego mówić czy robić nie powinien. Próbował pamiętać, że to nie Warszawa, a skala zbrodni w Dukli ma się nijak do tej, do której on już przywykł. Wszyscy byli jednak glinami. Pewne minimum musiało obowiązywać wszędzie.
– Ktoś powinien też przewieźć moje rzeczy i motocykl z Cisnej.
– Wyślę tam kogoś – zgodził się Kucharski.
– Kluczyki zostawiłem na biurku. Zadzwonię do pensjonatu, żeby nie robili problemów.
– Jasne.
Ceglarski westchnął, słysząc urazę w głosie komendanta. Potarł skronie nasadą dłoni i spróbował jeszcze raz.
– Możecie skorzystać z mojego doświadczenia albo się obrażać. Jestem tu, by pomóc, nie namieszać.
Spojrzenie komendanta przestało ciskać gromy. Potaknął i usiadł z powrotem w fotelu.
– Rób, co uważasz za słuszne, tylko informuj mnie na bieżąco.
– Tak jest, panie komendancie – oznajmił Robert, zamykając drzwi gabinetu.6
Nowa Wieś znajdowała się tak blisko Dukli, że gdyby nie znaki informacyjne, stwierdziłby, że jest częścią miasteczka. Dom Wysockiej stał przy drodze, częściowo zasłonięty drzewami. Pozbawiony należytego ogrodzenia, zezwolił Ceglarskiemu wjechać na posesję i dotrzeć aż pod same drzwi. Dopiero tutaj dostrzegł prześwitujące przez farbę obraźliwe teksty i rysunki wymalowane czarnym sprayem. Próbował się doczytać słów, lecz ktoś wystarczająco skutecznie je zakrył. Za budynkiem mieszkalnym stała okazała stodoła. Teren otaczał las i nawet bliskość ulicy nie wydawała się męcząca.
Ceglarski zsiadł z motocykla, rozglądając się z ciekawością. Było już po siedemnastej i dzień powoli się kończył. Najpierw wyczekał się, aż dostarczą mu jego rzeczy, a potem szukał noclegu. Dukla oferowała liczne agroturystyki, ale on potrzebował spokoju z dala od ciekawskich turystów.
Tylko cud i znajomości Kubiaka sprawiły, że udało się załatwić kawalerkę w kamienicy w samym rynku. Początkowo Robert był sceptyczny, szybko jednak zmienił zdanie, uświadomiwszy sobie, że Dukla to nie Kraków czy Warszawa. Nie przewidywał, by odbywały się tu głośne imprezy do samego rana.
Podpisał więc, co trzeba, opłacił czynsz za miesiąc z góry i ruszył tutaj. Rozmyślał, czy nie powinien najpierw zadzwonić do Oli. W końcu dokładnie o to prosiła. Ale Robert nie chciał jej tylko słyszeć. Rozmowa, którą miał przeprowadzić, nie nadawała się zresztą na telefon.
Brak samochodu i pozamykane okna sugerowały, że nie ma jej w domu. Wyciągnął komórkę, odblokował, kliknął na ikonkę kontaktów… i zamarł. Od ich ostatniej rozmowy telefonicznej minęło sześć lat. Trzy razy zmienił już aparat i nigdy nie zapisywał jej numeru. Przełknął ślinę. Rząd cyfr zdawał się jednak wypalony w umyśle Ceglarskiego jak jego własny.
Odebrała niemal natychmiast.
– Ja pierdolę, no wreszcie! – usłyszał, co natychmiast uniosło jego brwi. – Czego się dowiedziałeś?
– To nie jest rozmowa na telefon. Jestem pod domem twojej matki. Jak szybko możesz przyjechać?
– Powiedz mi, czy to ona.
– Nie mamy pewności. Przyjedź, to pogadamy na spokojnie.
– Będę za dwadzieścia minut.
Otwierał już usta, by zapewnić, że poczeka, ale się rozłączyła. Wypakował dokumenty z sakwy przy motocyklu i ruszył w kierunku zestawu ogrodowego z boku domu. Sam budynek był mało ciekawą, kwadratową bryłą z dwoma piętrami i szeregiem rozległych balkonów. Próbował sobie wyobrazić Olę biegającą tu jako dziecko. Nie wątpił, że była wiecznie w ruchu, ubłocona i odrapana od ciągłego wchodzenia na drzewa. Liczba blizn, którymi chwaliła się lata wcześniej, jedynie dodawała tym obrazom realności.
Jeszcze raz sięgnął do informacji sporządzonych przez Kubiaka. Czytał o ciekawej, chociaż tragicznej historii Czeremchy. Ludność tej wsi doświadczyła wiele złego najpierw przez wojny, później już czystą politykę. Zagrabione ziemie nigdy miały nie wrócić w ręce prawowitych właścicieli, ponieważ ci dawno zmarli. Na świecie pozostali tylko ich potomkowie. Jedni nie chcieli mieć nic wspólnego z terenami na końcu świata, za to inni walczyli zaciekle o same prawa do porzuconych ojcowizn. W międzyczasie natura odbierała co swoje. Po domach niemal nie było już śladu, a jeśli jakieś się ostały, drogę do nich znali głównie miejscowi. Turyści pojawiali się coraz liczniej, lecz wciąż nie na tyle, by skomercjalizować szlaki i kompletnie je wydeptać.
Kiedy Ceglarski przyjechał tam tego ranka, nad doliną wisiała ciężka mgła. Nie dostrzegał piękna terenów, którym teraz przypatrywał się na zdjęciach. Łagodne pagórki pokryte lasem zamieniały się w obszerne polany. Przez wieś ciągnęła się szutrowa droga aż pod samą granicę ze Słowacją. Tak naprawdę tylko przydrożne kapliczki z krzyżami sugerowały, że kiedyś żyli tam ludzie.
Wybranie jednego z najbardziej charakterystycznych dla Czeremchy punktów na pochówek ciała wydawało się więc szalenie ryzykowne. Przy założeniu, oczywiście, że morderca nie chciał, by zostało odnalezione. Pewien wniosek wyłaniał się powoli z odmętów chaotycznych myśli Ceglarskiego. Dźwięk silnika skutecznie go jednak spłoszył.
Na plac przed domem wjechał czarny land rover defender. Komisarz uśmiechnął się pod nosem na myśl, że chociaż zamiłowanie do tego typu samochodów wciąż charakteryzuje tę kobietę. Dawniej też jeździła defenderem, tyle że na oko piętnaście lat starszym. Ciągle się psuł, a smar zdawał się na wieki wsiąknąć pod paznokcie Oli.
Wysocka wyskoczyła z samochodu i ruszyła w jego stronę z kluczykami w ręce. Z niedbałego koka na czubku głowy wiatr powyrywał liczne pasma. Na ciemnych spodniach widniały zaschnięte smugi błota.
– No więc? – zapytała, stając przed nim.
– Nie zaprosisz mnie nawet do środka? Miałem nadzieję na kawę, obiad, może trochę ciasta?
– Rudy – westchnęła, na moment przymykając oczy. – Nie drażnij się ze mną.
Nie próbował. Pamiętał tylko, że praca nad sprawą dla Wysockiej łączyła się z gotowaniem i pieczeniem, ponieważ tylko to było w stanie ją uspokoić. Mówiła, że dobrze jej się wtedy myśli.
– Czego się dowiedziałeś o zwłokach?
– Niewiele. To dziewczyna mniej więcej w wieku Julii, o podobnym wzroście, blondynka, ale jej włosy są proste, nie falowane. Oczywiście to nic nie znaczy – przerwał, przyglądając się, jak kobieta naprzeciwko niego zamyka oczy i odchyla głowę, biorąc przy tym długi, głęboki wdech. – Powiesz mi, co się dzieje, czy będziemy dalej skakać wokół tematu, jakby był śmierdzącym jajkiem, którego nikt nie chce tknąć?
– Znam jej rodziców, to bardzo osobiste zlecenie – odparła neutralnym tonem.
Wyminąwszy go, wbiegła na schody. Otworzyła drzwi i dopiero wtedy się na niego obejrzała.
– No chodź. Mam lazanie, jabłecznik i ekspres do kawy.
Ceglarski uśmiechnął się leniwie, spoglądając w ożywione oczy kobiety. Pozbierał teczki z plastikowego stolika ogrodowego i wszedł za nią do domu. Przywitały go jasne wnętrza pełne drewnianych elementów. W ten dom zostały włożone pieniądze, których gospodyni domowa raczej mieć nie mogła.
Aleksandra Wysocka na tym etapie życia nie musiała już uważać na każdy grosz. Jej pomoc nie była tania. Współpracowała z agencjami zajmującymi się zaginionymi osobami, z policją, wojskiem i strażą graniczną. Jeśli sytuacja tego wymagała, obniżała własne honorarium, a w przypadku braku postępów całkowicie z niego rezygnowała. Było o niej na tyle głośno, że wiele znanych marek płaciło jej za ubieranie się w ich ciuchy, używanie ich sprzętu czy jeżdżenie ich samochodami. Ceglarski dałby sobie głowę uciąć, że cacko stojące na zewnątrz to efekt ekonomiczny jej daru do sprzedawania własnej osoby. Wysocka była naturalna w tym, co robiła. Jeśli czegoś używała, naprawdę jej służyło.
Była na celowniku konkurencji zarówno w kraju, jak i poza granicami, ale nigdy nie wykazywała oznak, że ma z tym problem. Wielokrotnie dzieliła się sprawami bądź zapraszała innych do pomocy. Jedni korzystali z okazji i wychodziło im to na dobre, a inni nie. Nie udzielała wielu wywiadów, nie rozmawiała z większością dziennikarzy, choć jej media społecznościowe były bardzo rozwinięte, a relacje z prowadzonych spraw kręciły rekordowe wyświetlenia. Robert podejrzewał, że zwyczajnie ma od tego ludzi i nie robi tego osobiście.
Była dziwna, wychodziła poza utarte schematy i to właśnie lubił w niej najbardziej.
Wysocka zaprowadziła go do dużej kuchni z oknami wychodzącymi na podjazd. Szare obicia mebli przyjemnie kontrastowały z bielą ścian i drewnianymi blatami. Wskazała miejsce przy wyspie, więc usiadł. Włączyła piekarnik, wyciągnęła przykryte ściereczką naczynie z lodówki, po czym wsunęła je do środka.
– No to co? Kawa? Wciąż pijesz czarną i gorzką?
– Niezmiennie.
Przytakując, włączyła ekspres. Poruszała się po kuchni, jakby doskonale ją znała. Nie wyglądała na kogoś, kto nigdy tu nie bywał. Zupełnie nie wiedział, jak zacząć rozmowę na te tematy.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– Znaleźli mi mieszkanie przy rynku. Nad browarem i restauracją. Ale skoro ty tu jesteś, mam nadzieję, że nie będę tam zaglądał nazbyt często. Twoja kuchnia zawsze smakowała najlepiej.
Jej wargi wykrzywił uśmiech, co stanowiło ładny widok, lecz oczy pozostały poważne. Nie chciał widzieć w tym czegoś, czego nie było, ale nie umiał przestać analizować każdego jej słowa czy ruchu.
Podała mu kubek z kawą, a jej wzrok wypalał znamiona na jego twarzy.
– Coś nie tak?
– Nie, tylko… – Wzruszyła ramionami. – Nie powinieneś mieć więcej włosów tu – nachyliła się nad blatem, wskazując na jego głowę – niż tu? – Pociągnęła lekko za jego brodę.
– Siwieję. Im dłuższe włosy noszę, tym starzej wyglądam.
– Byłeś już stary, jak razem pracowaliśmy. Wypadałoby to w końcu zaakceptować.
Zmrużył oczy. Był od niej dekadę starszy i nigdy jeszcze nie odpuściła okazji, by mu o tym przypomnieć.
– Akceptuję, dziękuję bardzo. A broda jest podobno teraz modna.
– No podobno, podobno.
Upiła kawy, nie ruszając się ze swojego miejsca po drugiej stronie wyspy.
– Mam tak wiele pytań, że zupełnie nie wiem, od czego zacząć – zaśmiała się bez wesołości.
– Rozumiem, co przeżywasz.
– Co powiesz na whisky?
– Dzięki, ale jakoś muszę wrócić do mieszkania.
Wysocka na te słowa spojrzała za okno. Wiedział, gdzie patrzy. Podejrzewał też, co właśnie sobie myśli. Zagwizdała pod nosem, łypiąc na niego spod długich, czarnych rzęs.
– A więc kryzys wieku średniego dopadł i ciebie.
– Czekałem na ten komentarz – oznajmił z entuzjazmem.
Wysocka wzięła głęboki wdech, a jej wzrok przyszpilił go na miejscu.
– Rudy, co tu robisz, do cholery? Wyjechałeś na urlop w Bieszczady? Od kiedy niby chodzisz po górach? Dzwoniłam do Karola. – Zawiesiła na sekundę głos.
Karol Włodarczyk był jego partnerem w stołecznej. Lubił Wysocką i na pewno się ucieszył z telefonu. Z pewnością jednak niczego konkretnego jej nie zdradził. Kiedy Ola spostrzegła, że Ceglarski nie zamierza się tłumaczyć, kontynuowała:
– …podobno od prawie roku cię nie widział. Co się dzieje?
– Serce mi wysiada – stwierdził tylko Robert.
– Rozwiniesz to jakoś?
Nie miał najmniejszej ochoty, ale to była Ola. Wiedział, że nie odpuści, zanim nie dowie się wszystkiego. Ta cecha sprawiała, że była genialna w swojej pracy.
– Zaczęło się od duszności i palącego ucisku w mostku. Początkowo sporadycznie, potem coraz częściej. Oczywiście olałem temat. Po jednej ważnej sprawie przychodziła kolejna i tak się ciągnęło. Rozbiłem samochód, ścigając po mieście podejrzanego, bo straciłem przytomność. Odcięło mnie, o tak. – Pstryknął palcami. – Obudziłem się w karetce z ranami kłutymi od roztrzaskanej szyby. Nic poważnego, żadne organy nie zostały uszkodzone. Pozszywali mnie, i tyle. To mnie jednak przestraszyło. Jak powiedzieli, że trzeba zrobić kompleksowe badania, to je zrobiłem. I wszystko, co mogło wyjść źle, wyszło źle. Arytmia, nadciśnienie, cholesterol. Jeszcze trochę bym tak pożył i wycieczkę na drugi świat miałbym jak w banku.
Wysocka zbladła, wpatrzona w kubek mocnej kawy w jego ręce. Nagle zerwała się z miejsca. Jej dłoń zamknęła się na naczyniu i gdyby nie przewidział jej zamiarów, z łatwością by mu go wyrwała.
– Nie możesz pić kawy – oznajmiła z wyrzutem.
– Tylko wącham.
– Co?
Uśmiechnął się.
– Tylko wącham. Nie wypiłem kawy, odkąd to wszystko się stało. Zapach daje mi zwodnicze poczucie, że ta kofeina jednak mnie budzi – zadrwił, a kiedy się nie uśmiechnęła, dodał: – Rzuciłem również palenie i alkohol.
Puściła kubek i zrobiła kilka kroków w tył.
– Po czym kupiłeś motocykl i wyjechałeś w Bieszczady. No brawo.
– Potrzebowałem odmiany. Spokoju. Ruchu.
– Więc kupiłeś mo-to-cykl – sylabizowała.
Pokiwał głową, śmiejąc się pod nosem. Dostrzegał irracjonalność własnych decyzji, ale potrzebował czegoś szalonego w tym swoim nowym, spokojnym życiu. Nie miał pojęcia, jak je ułożyć. Zawsze sądził, że w policji dociągnie do emerytury. Tymczasem po miesiącach odpoczywania i nicnierobienia dostawał szału, a w jego głowie zaczęły pojawiać się niebezpieczne myśli. Takie życie nie miało żadnego sensu.
– Od trzech miesięcy moje serce pracuje normalnie – zapewnił. – Biorę leki, w miarę trzymam dietę, ruszam się. Nie kupiłbym go, gdybym nie czuł, że jestem bezpieczny.
Wysocka nie wyglądała, jakby mu wierzyła. Powoli jej wzrok sięgnął prawej dłoni i palca, na którym jeszcze sześć lat temu była złota obrączka.
– Co z Sylwią? – zapytała cicho. – Gdzie w tym wszystkim twoja żona?
– W Warszawie, ze swoim nowym mężem i dwójką dzieci.
Drugi raz tego dnia ją zaskoczył. Postanowił więc iść za ciosem.
– Okazało się, że oskarżała mnie o rzeczy, które sama robiła. Wszystko wyszło na jaw, jak zaszła w ciążę i, o zgrozo, nie wiedziała, kto jest ojcem.
Urwał, bo serce zaczęło pracować nazbyt szybko, a jego ton przypominać zgorzkniałego starca, którym zresztą się czuł. Chociaż minęły ponad cztery lata, to, że jego małżeństwo się skończyło, wciąż bolało. Chciałby myśleć, że jest ponad to, ale kiedy stawał się ze sobą wyjątkowo szczery, okazywało się, że urażona męska duma cierpi. I to bardzo.
Tamtego jednego dnia jego świat się zawalił. Jasne struktury, klarowne zasady, wszystko go zawiodło. Pierwsze tygodnie pamiętał jak przez mgłę. Wówczas był najbliżej kompletnej utraty zmysłów.
– Chyba nie jestem w stanie rozmawiać z tobą na trzeźwo – oznajmiła, wycofując się do lodówki. Wyciągnęła z niej czerwone wino, sięgnęła po lampkę i napełniła ją do połowy.
Przyciągnął kubek do nosa, patrząc, jak Ola wypija całość jednym haustem.
– Dlaczego przyjąłeś tę sprawę, skoro nawet oficjalnie nie wróciłeś jeszcze do pracy? Karol był zaskoczony, nie wiedział nawet, że nie ma cię w Warszawie.
– Chruściel zadzwonił. – Ceglarski wzruszył ramionami. – Zresztą powoli wariowałem, chodząc po górach.
– Chruściel do ciebie dzwonił?
– Podobno został poproszony o przysługę.
Piekarnik zapiszczał, skutecznie urywając temat. Ola sprawnie wyjęła naczynie i rozłożyła aromatyczny makaron na talerze. Jedli w milczeniu, oboje zatopieni w swoich myślach. Robert zapomniał już, jak dobrze brzmiała cisza w towarzystwie tej kobiety.
Lata temu żona wmawiała mu romans z Wysocką, chociaż nawet jej nie dotknął. Nie ośmielił się złamać przysięgi małżeńskiej i nigdy nie przestał tego żałować. Mieli swoją szansę. A może tylko uroił sobie, że młodsza o dziesięć lat dziewczyna mogłaby patrzeć na niego jak na kogoś więcej niż kibicującego jej talentom funkcjonariusza policji?
– Może teraz ty odpowiesz na moje pytania – podjął, odkładając widelec.
Ola skrzywiła się i sięgnęła po butelkę, żeby dolać wina do lampki.
– Co cię łączy z Madejami?
– Franciszek opłacił mi studia, mieszkanie w Warszawie, kilka kursów. Jest przyjacielem rodziny, tak brzmi oficjalna wersja.
– A nieoficjalna?
– Miał wieloletni romans z moją matką. I uprzedzając twoje pytanie: nie jest moim biologicznym ojcem. Sprawdziłam.
– A prokurator Przybylski?
Wysocka zacisnęła zęby, a jej wzrok stał się zimny.
– Moja matka zostawiła go praktycznie tydzień przed ślubem. Później miała romans z facetem, którego on nie znosił, w dodatku urodziła dziecko, które jego zdaniem nie powinno chodzić po tym świecie. Nie wiem, Robert – westchnęła ze zmęczeniem. – Koleś ma ogólnie problem z kobietami. W jego mniemaniu nadajemy się tylko do rodzenia dzieci i umilania nocy swoich mężów. Nic dziwnego, że przy obecnej władzy pnie się tak wysoko, a ja działam mu na nerwy. Coś jeszcze?
– Jak trafiłaś na ciało w Czeremsze? Sierżanci ewidentnie nie wpadli na to, by spisać twoje zeznania.
– To para głąbów i nic więcej – warknęła, wstając.
Tak jak lata wcześniej, nie umiała usiedzieć w miejscu i po prostu rozmawiać. Musiała coś robić. Zaczęła więc sprzątać po kolacji.
– Ciało znalazłam przypadkiem. Sprawdzam, gdzie imprezuje tutejsza młodzież. Zaczęłam od samej Dukli, ale nic tam nie znalazłam. Julia bardzo lubi tereny Czeremchy, ma stamtąd mnóstwo zdjęć. Pomyślałam, że może chciała zrobić zdjęcia Drogi Mlecznej i pojechała właśnie tam.
– Nikt ci nie powiedział o zapisach z kamer?
W kuchni nagle zrobiło się bardzo cicho. Ceglarski słyszał tylko dudnienie własnego serca. Nic poza tym. W końcu Wysocka odłożyła talerz i odwróciła się do niego.
– Franciszek pokazał mi tylko, jak Julka wymyka się z domu na rowerze. Od policji niczego nie dostałam, odnieśliśmy wrażenie, że niczego nie znaleźli.
Tego właśnie Ceglarski się obawiał. Potarł skronie nasadą dłoni, zanim się odezwał.
– Udało im się zrekonstruować teoretyczny przebieg trasy Julii. Teoretyczny, ponieważ nagrań jest niewiele i momentami musieli zgadywać, którędy mogła jechać, by dotrzeć do kolejnej kamery. Około pierwszej dwadzieścia w nocy przejeżdża obok orlenu na drodze w stronę Miejsca Piastowego. Dalej już jej nie złapali. Musieli do tego dojść niedawno, skoro nawet nie dali znać Madejowi.
– Ja pierdolę – warknęła Ola, uderzając otwartymi dłońmi w blat wyspy. – Co za jebane, tępe psy… Tam są Łazy, Zadebrza. – Zamknęła oczy, zaciskając powieki w sposób, który doskonale pamiętał. – Dalej Mrozowa, a po drugiej stronie Pawłowska, Pachanowa, Kasprzykowa… Musimy tam jechać.
Otworzyła oczy i rozejrzała się w popłochu.
– Zaraz będzie ciemno.
– Mam latarki.
– Piłaś.
– Więc poprowadzisz!
Nagle zastygła w bezruchu z ręką w jednym rękawie kurtki. Ceglarski patrzył na jej plecy. Po alkoholu była bardziej wygadana, ale wcale nie myślało jej się lepiej.
– To bardzo duży teren, sprawdzałem – oznajmił łagodnie. – Nie jesteśmy w stanie porządnie przeczesać go po zmroku, i to we dwójkę.
Bez słowa odłożyła kurtkę na wieszak, przez chwilę wpatrując się w nieokreślony punkt na ścianie. W końcu wyjęła z kieszeni telefon i szybko wybrała numer.
– Cześć, Arek, będę potrzebowała twoich ludzi, najlepiej z samego rana. Pewnie na cały dzień, a może i dłużej.
Robert przyglądał jej się z pewną dozą nostalgii. Aleksandra Wysocka miewała swoje fazy. Następowały po sobie, zawsze w tej samej kolejności. Zaczynała od chaosu i działania po omacku, potem przychodziła panika, aż w końcu, jak teraz, głosy w jej głowie milkły, zostawał tylko jeden. Logika.
– Kojarzysz Łazy w Zboiskach? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Na dole jest szlaban, droga leśna… Tak, tak, właśnie. Tam się spotkajmy skoro świt.
Ceglarski nie miał pojęcia, co mówił jej rozmówca, ale popatrzyła w jego stronę. Niebieskie oczy zalśniły czymś prastarym i znanym jednocześnie.
– Policję biorę na siebie. Będziesz miał wszystkie papiery.
Robertowi zrobiło się słabo.
Jeszcze chwilę przysłuchiwał się, jak Ola dogaduje szczegóły. Krążyła po kuchni, jakby stopy paliły ją od spodu i tylko ruch przynosił chwilową ulgę.
– Arek? – zaczął, gdy się rozłączyła.
– Stary kumpel z podstawówki, służy w bieszczadzkim oddziale GOPR-u. Mają siedzibę na Cergowskiej. Nieoficjalnie pomagał mi już wcześniej, ale jeśli ma zaangażować swoich ludzi, będą potrzebować podkładki. – Zawiesiła głos, a on wymownie uniósł brwi.
Więcej nie było im trzeba. On wiedział, co ma robić, a ona była pewna, że nie musi się o nic martwić. To przez takie małe rzeczy przed laty tak dobrze im się współpracowało. Nie chciał tego psuć, nawet jeśli był pewien, że to jeszcze nieźle pogryzie mu tyłek. Nie był u siebie. Tutaj nie mógł zadzwonić „gdzie trzeba” i załatwić odpowiednich nakazów czy zezwoleń.
Ola spojrzała na zegarek, po czym znów chwyciła telefon i ruszyła w stronę schodów na górę, kryjących się u wyjścia z kuchni.
– Weź tę swoją kawę i chodź ze mną.
Schody skrzypiały niemiłosiernie, gdy ona po nich biegła, a on leniwie piął się stopień za stopniem. U ich szczytu czekało rozwidlenie z drzwiami naprzeciwko i po bokach. Wysocka skręciła na prawo, pchnęła zaledwie przymknięte drzwi i zniknęła w odmętach pokoju. Gdy Ceglarski tam wszedł, pomyślał, że powinien być zaskoczony, zszokowany nawet. Ale wcale nie był.
W pokoju były tylko wielki stół i para krzeseł. Puste ściany oblepiały mapy Dukli i jej okolic. Różne mapy, których typów nie rozróżniał, nie potrafił nawet nazwać, ale wiedział, że dla Oli stanowiły jasne ścieżki, po których umiała chodzić z zamkniętymi oczami. I to bezszelestnie.
Przystanęła przy jednej z nich, odblokowując telefon. Chwilę później rozległ się dźwięk inicjowanego połączenia, a po zaledwie kilku dzwonkach ktoś podniósł słuchawkę.
– Pani Olu? Znalazła pani Julkę?
Dziewczęcy głos wypełnił pusty pokój, niemal prowokując echo.
– Nie, kochanie, jeszcze nie – zaczęła Wysocka łagodnie, nie przestając wpatrywać się w mapę. – Posłuchaj, mam do ciebie kilka pytań. Czy w okolicach Zboisk są jakieś miejsca, gdzie dzieciaki się spotykają?
Ceglarski na chwilę wstrzymał oddech. Był pewien, że nie on jeden. Dziewczyna milczała. Słychać było jedynie odległą muzykę w tle i jej oddech.
– Cecylio?
Zmarszczył brwi, zaciskając zęby. Nie powinna z nią rozmawiać, a już na pewno on nie powinien tego słuchać. Cecylia Nowik była nieletnia. Jakiekolwiek informacje miała, powinna je przekazać w towarzystwie opiekuna. I o ile te zasady nie dotyczyły Wysockiej, w końcu była cywilem, o tyle on powinien teraz zareagować.
Zamiast tego przymknął oczy, starając się uspokoić szaleńczy bieg serca. Zegarek z pulsometrem, który kazano mu kupić, zawibrował ostrzegawczo pierwszy raz od tygodni, co raczej nie wróżyło nic dobrego. Ponure myśli komisarza przerwał słaby głos Cecylii.
– Nie chcę mieć kłopotów.
– Ależ nie będziesz mieć żadnych kłopotów. To tylko między nami, pamiętasz?
Jeszcze chwilę po drugiej stronie wybrzmiewała cisza. W końcu jednak usłyszeli, jak dziewczyna bierze głęboki wdech.
– Tam jest jedno miejsce, gdzie dzieciaki się spotykają, ale my tam nie chodziłyśmy.
– Wiesz gdzie?
– Mniej więcej. Byłam tam raz czy dwa, i tyle – zarzekała się żarliwie nastolatka.
Ola posłała Ceglarskiemu kontrolne spojrzenie, ale tylko odłożył kubek na stół i zaplótł ręce na piersiach.
– Mogłabyś wejść teraz na Google Maps i dać pinezkę mniej więcej w tym miejscu?
– No dobrze… Ale naprawdę nie jestem pewna, czy będę w stanie. Byłyśmy tam dawno temu, zaledwie kilka razy. Przysięgam.
– Jest tam coś konkretnego?
– Chłopaki znaleźli zawalone piwniczki. Dawniej był tam dom. Naopowiadali Patrycji, że się tam ktoś powiesił i straszy, a ta się napaliła jak głupia. Uwielbia horrory.
– Julia była tam z wami?
– Tak. Potem miała szlaban na pół wakacji. Chłopaki postanowili nas nastraszyć. Jeden schował się w lesie i jak tam siedzieliśmy, to nagle wypadł ubrany w stare ogrodniczki ojca, za duże o kilka rozmiarów, poplamione dodatkowo krwią. Wie pani, oni mają krowy i akurat jakąś zarzynali…
– Jak nazywają się ci chłopcy? – zapytał Robert, a Ola o mały włos nie zastrzeliła go spojrzeniem.
Cecylia Nowik zamilkła.
– Kochanie, to mój przyjaciel. Nie musisz się o nic martwić. Mów śmiało.
Nie powinien się odzywać. Jutro miał rozmawiać z tą dziewczyną i jeśli pozna jego głos, może to podziałać na nią dwojako. Albo poczuje się bezpiecznie, a przesłuchanie pójdzie jak z płatka, albo straci zaufanie do Wysockiej, a jemu nic konkretnego nie powie. To był wyjątkowo głupi ruch z jego strony.
– Cecylio? Jesteś tam? – zapytała Wysocka.
– Obiecuje pani, że nie będę mieć kłopotów? Moi rodzice i tak wystarczająco świrują. Dzisiaj znowu dzwonili z komisariatu. Jutro ma ze mną rozmawiać jakiś policjant z Warszawy.
– Nic się nie przejmuj. – Ola przerwała ten paniczny potok słów, a Robert poczuł się jak ostatnia szuja, strasząca w lesie nastolatki. – Znam tego policjanta. Możesz mu zaufać. Jest trochę szorstki w obyciu, jak to facet, ale chce dobrze.
Przewrócił oczami, ale kiedy dziewczyna roześmiała się cicho, trochę mu ulżyło.
– To jak się nazywają? – ciągnęła Wysocka.
– Damian Kolaczyk, Krzysiek Mazur i Jędrzej Stasiak.
– Wszyscy chodzą do waszej szkoły?
– Tak. Jędrzej z nami do klasy, a Damian i Krzysiek są starsi. Za rok piszą maturę.
– Który z nich robił za wisielca? – zapytała Wysocka.
– Jędrzej. Tylko on ma tak głupie pomysły.
– W porządku, kochanie. Zaznacz, proszę, to miejsce na mapie i wyślij mi namiary, jak ostatnio.
– Zaraz wyślę na maila.
– Okej. Jeszcze raz dziękuję.
– Nie ma za co. Wszyscy chcemy, żeby Julka w końcu się znalazła.
Urwała, a oni musieli słuchać ciężkiego oddechu nastolatki, która nie powinna w tym wieku przechodzić przez coś takiego. Komisarz może nie miał pojęcia, co to znaczy dziewczęca, małoletnia przyjaźń, ale mógł sobie wyobrazić, jak boli strata kogoś bliskiego. Jako dorosły człowiek nie radził sobie z takimi emocjami. Jak więc poradzić sobie miała szesnastolatka?