Trzy marzenia - ebook
Trzy marzenia - ebook
Emeralda Larson jest milionerką. Jej jedyny syn Owen, playboy i utracjusz, który zginął tragicznie w wypadku na jachcie, miał trzech nieślubnych synów. Emeralda od początku wiedziała o wnukach, ale nie chciała, by zepsuł ich nadmiar pieniędzy. Teraz nieoczekiwanie wkracza w ich życie. Caleb, Nick i Hunter przyjeżdżają na spotkanie z babką, która ma dla nich nie lada niespodziankę: każdy z nich dostanie od niej firmę. To jednak dopiero początek planu, jak ułożyć im życie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1615-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Caleb Walker siedział przy niewielkim okrągłym stoliku w hotelowym barze w centrum Wichity w Kansas i przyglądał się dwóm siedzącym naprzeciw niego mężczyznom. Nawet zerkająca na niego z wyraźnym zaciekawieniem jasnowłosa kelnerka nie była w stanie odsunąć jego myśli od dręczącej go kwestii.
Caleb nie miał rodzeństwa i nie wiedział, kim był jego ojciec. Aż do teraz. Przed godziną, w ekskluzywnym biurze władz korporacji Emerald Inc. wszystko uległo zmianie. Caleb dowiedział się, że jego ojcem był Owen Larson, obieżyświat, kobieciarz i spadkobierca giganta Empire Inc. Teraz musiał pogodzić się nie tylko z faktem, że wie, kim był jego ojciec, ale również z tym, że nie zdążył policzyć się z nim za to, że zostawił jego matkę w ciąży. Było już za późno – Owen zginął w wypadku na łodzi u wybrzeży Francji. Dowiedział się także, że niezniszczalna Emeralda Larson jest jego babką, a dwaj siedzący naprzeciw mężczyźni to jego przyrodni bracia.
– Nie mogę uwierzyć, że przez całe życie byliśmy kontrolowani przez tę starą wiedźmę. – Hunter O'Banyon zacisnął szczęki. – Wiedziała wszystko od samego początku i aż do teraz nie zrobiła nic, by nas o tym zawiadomić.
– Ta stara wiedźma jest naszą babką i śmiem twierdzić, że zrobiła bardzo dużo. – Nick Daniels pociągnął łyk z butelki i odstawił ją z hukiem na stolik. – Trzeba mieć jaja, żeby wynająć prywatnych detektywów, by śledzili każdy nasz ruch od czasu, kiedy lataliśmy w pieluchach, a nas samych trzymać w niewiedzy.
– Trzeba mieć jaja jak melony – dodał Caleb. Nadal ściskało go w żołądku z wściekłości, że Emeralda Larson, założycielka i dyrektor generalny jednej z najprężniejszych prowadzonych przez kobiety firm w kraju, przez tyle lat odbierała im prawo poznania prawdy. – Nadal nie mogę uwierzyć, że szantażowała nasze matki, strasząc je, że odetnie nas od odziedziczenia Emerald Inc., jeśli pisną choć słowo o palancie, który spłodził ich dzieci. – Mężczyzna potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Trzeba jej przyznać, że jest mistrzynią manipulacji.
Nick przytaknął.
– Rozumiem, dlaczego matki zgodziły się na to. Miały nadzieję, że w ten sposób zapewnią nam lepsze życie. Ale zapłaciły za to ogromną cenę.
– Mam gdzieś jej cholerną firmę. – Hunter potrząsnął głową. – Prędzej mnie piekło pochłonie, niż zatańczę, jak ona mi zagra.
– Masz zamiar odrzucić jej ofertę? – spytał Caleb.
Gdyby przystali na warunki Emeraldy, każdemu z nich przypadłaby w udziale jedna z jej firm. Kobieta zapewniła, że pozwoli im prowadzić interesy całkowicie samodzielnie. Ale Caleb nie był aż takim idiotą, aby w to wierzyć. Jego bracia również węszyli w tym jakiś podstęp.
– Od pięciu lat nie latałem śmigłowcem. – Hunter ściągnął usta. – Jaki miałbym interes w prowadzeniu firmy lotniczej ewakuującej rannych?
– To i tak jest rozsądniejsze niż wysyłanie faceta zza biurka na farmę bydła do Wyoming – prychnął Nick. – Od dwunastu lat mieszkam na osiedlu w St. Louis. Jedyne zwierzęta, do jakich ostatnio się zbliżałem, to konie ciągnące wóz z piwem na paradzie Clydesdales.
Caleb musiał przyznać, że wymagania Emeraldy były niedorzeczne. Sam skończył kurs biznesu w liceum, ale było to dawno temu. Nie bardzo podobała mu się myśl, że zrobi z siebie głupca, kiedy prowadzenie firmy przerośnie jego umiejętności.
– A jak, waszym zdaniem, ja się czuję? – Potrząsnął głową na myśl, co przygotowała dla niego stara wiedźma. – Jestem rolnikiem z Tennessee. Skończyłem tylko liceum. Emeralda nie mogła wymyślić dla mnie nic głupszego niż prowadzenie finansowej firmy konsultingowej.
Hunter poczęstował się precelkiem ze stojącej na stole miseczki.
– Założę się, że chodzi jej o coś więcej niż tylko o to, by z dobrego serca ofiarować nam po firmie.
– Nie ma co do tego wątpliwości – przytaknął Nick.
Caleb nie był do końca pewien, co knuła Emeralda Larson, ale wiedział z niezachwianą pewnością, że cokolwiek to było, kobieta celowo wybrała firmy, które mieli poprowadzić.
– Domyślam się, że chce, żebyśmy coś udowodnili.
Nick wyglądał na zaskoczonego.
– Na przykład co? Że nie wiemy, co robimy?
– Nie mam pojęcia, ale założę się, że Emeralda Larson nie robi nic bez powodu. – Caleb wzruszył ramionami, przełykając ostatni łyk piwa. – Według mnie mamy dwa wyjścia. Możemy odrzucić jej ofertę i sprawić, że wyrzeczenia naszych matek pójdą na marne. Albo możemy przyjąć propozycję i pokazać jej, że nie ma pojęcia, kim jesteśmy i co potrafimy.
Na twarzy Huntera pojawił się wyraz zamyślenia.
– Podoba mi się pomysł, by pokazać wszechmocnej pani Larson, na co nas stać – rzekł nieco powściągliwie Nick.
– Ale jeśli mamy zamiar to zrobić, musimy jak najlepiej się postarać. – Caleb wstał i rzucił na stolik parę banknotów. – Nie mam w zwyczaju robienia czegokolwiek na pół gwizdka.
– Ja też nie – odparli równocześnie jego bracia, wstając i płacąc za swoje drinki.
– Wobec tego powinniśmy chyba dać Emeraldzie odpowiedź. – Caleb poczuł się nagle jak linoskoczek, wykonujący numer bez zabezpieczenia.
Jednak kiedy wyszedł z baru i ruszył ulicą w stronę biura centrali Emerald Inc., poczuł rosnącą nerwowość oczekiwania. Lubił wyzwania. Wydawało się to niewiarygodne, ale nie mógł się doczekać, kiedy przejmie firmę konsultingową Skerritt & Crowe. Żałował jedynie, że nie ma żadnego wykształcenia ani najmniejszego pojęcia, jak właściwie wykonać swoje zadanie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zbliżając się do recepcji w biurze firmy Skerritt & Crowe, Caleb przywołał na twarz sztuczny uśmiech, który ćwiczył od tygodnia.
– Przyszedłem zobaczyć się z A. J. Merrick.
– Czy był pan umówiony? – spytała go starsza, siwa recepcjonistka, zerkając w stronę drzwi za biurkiem.
– Nazywam się Caleb Walker. – Mrugnął do niej znacząco. – Merrick z pewnością mnie oczekuje.
– Proszę poczekać, panie Walton – odparła kobieta, wstając i zastawiając mu drogę.
– Walker. – Zmarszczył się. Czy Merrick nie powiadomił personelu, że on teraz będzie prezesem firmy?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Walker czy Walton, nie ma znaczenia, jak się pan nazywa. Nie wejdzie pan, jeśli nie był pan umówiony.
Najwyraźniej nikt nie pokwapił się, by ją poinformować.
– Coś ci powiem… – Zerknął na plakietkę z imieniem, stojącą na biurku. – …Genevo. Obiecuję, że po rozmowie z twoim szefem wrócę i się przedstawię.
– Mój szef jest zajęty i nie wolno mu przeszkadzać. – Geneva wskazała rząd stojących pod ścianą krzeseł. – Proszę usiąść, zobaczę, może uda mi się pana wcisnąć.
Caleb przewyższał kobietę wzrostem co najmniej o głowę, ale ona najwyraźniej nie czuła się tym speszona. Mina Genevy świadczyła, że jej determinacja, by nie wpuścić go do środka, jest równie wielka, jak jego upór, by tam wejść.
Caleb mógł tylko robić dobrą minę do złej gry. Geneva przypominała mu pstrokatą kurę, którą niegdyś miał jego dziadek, nastroszoną i natarczywą. Jeśli bezczelny wyraz jej twarzy mógł stanowić jakąś wskazówkę, mężczyzna nie wątpił, że siedziałby w recepcji do końca świata, zanim podniosłaby słuchawkę i zapowiedziała jego przybycie.
– Nie ma powodu robić sobie kłopotu, Genevo. – Roześmiał się i, wyminąwszy ją, sięgnął ku mahoniowej klamce u drzwi, na których wisiała mosiężna tabliczka z napisem A. J. Merrick. – Możemy się założyć, że Merrick natychmiast zechce się ze mną zobaczyć.
– Zawołam ochronę – zagroziła Geneva, rzucając się do telefonu.
– Proszę bardzo – odparł Caleb. – Z nimi też chętnie się spotkam.
– Och, z całą pewnością – obiecała, naciskając guzik telefonu.
Caleb nie czekał, by przekonać się, czy Geneva połączyła się z dyżurką ochrony. Otworzył drzwi i wszedł do przestronnego biura. Jego wzrok natychmiast padł na postać młodej kobiety siedzącą za wielkim, orzechowym biurkiem przy przeszklonej od podłogi do sufitu ścianie.
Miedziane włosy miała związane w ciasny kok, z którego jego babka Walker byłaby dumna. Nosiła nieco za duże okulary w plastikowych oprawkach i wyglądała bardziej jak nauczycielka z prywatnej szkoły dla dziewcząt w Nashville niż sekretarka nowoczesnej korporacji. Na podstawie pełnego dezaprobaty wyrazu jej twarzy Caleb domyślał się, że musi być równie surowa i nieprzejednana w kwestii protokołu i zasad, co te nadęte nauczycielki. Jednak kiedy przysunął się bliżej biurka, dostrzegł w jej postaci coś niepewnego. Jakąś bezbronność, którą ukrywał wypracowany wizerunek.
– Przepraszam, szukam A. J. Merrick.
– Czy ma pan tutaj coś do załatwienia? – spytała kobieta lodowatym głosem.
Wstała i delikatną dłonią poprawiła okulary na zadartym nosie, zwracając uwagę mężczyzny na swoje wspaniałe niebieskie oczy, które spojrzały na niego w taki sposób, jakby chciała, by padł trupem. Na Caleba jednak nie podziałało to ani trochę. Wręcz przeciwnie. Nie był pewien dlaczego, ale w jakiś sposób intensywne spojrzenie niebieskich oczu zaintrygowało go.
– Jestem…
– Jeśli szuka pan kogoś z pracowników, to trzeba było pójść korytarzem – przerwała mu, nie dając nawet szansy, by się przedstawił. Po chwili dodała: – Czy pani Wallace była przy swoim biurku?
Rzeczowy ton głosu nie tłumił całkowicie melodyjności jej głosu i Caleb zastanowił się, dlaczego jego dźwięk tak go intryguje. Dumając nad tym, co się z nim dzieje, doszedł do wniosku, że przez sporą część roku nie był z żadną kobietą. Już ten fakt sam w sobie sprawiał, że każdy normalny facet czuł się, jakby miał wyskoczyć ze skóry. Caleb stawał się wówczas wyczulony na każdy najmniejszy nawet kobiecy gest.
Usatysfakcjonowany, że udało mu się znaleźć sensowne wytłumaczenie swego zainteresowania oschłą sekretarką, wskazał kciukiem przez ramię.
– Z tego co wiem, Geneva nadal tam jest – zachichotał. – Chociaż nie jestem pewien, czy nie połamała sobie palca, dzwoniąc po ochronę.
– Dobrze.
– Dobrze, że mogła złamać palec? Czy dobrze, że wołała ochronę? – spytał z uśmiechem.
– Nie miałam na myśli… – Zmarszczyła się i zamilkła, ale przez ułamek sekundy było jasne, że Caleb zbił ją z tropu. – Oczywiście to dobrze, że wzywała ochronę.
– Hej, rozchmurz się. Życie jest za krótkie, by być taką spiętą.
Kobieta wyszła zza biurka. Na jej twarzy malował się wyraz prawdziwej wrogości.
– Nie wiem, za kogo ty się masz ani co tutaj robisz, ale nie można tak sobie wchodzić i… – Urwała w pół zdania na dźwięk otwierających się drzwi.
– To on.
Caleb zerknął przez ramię i zobaczył wkraczającą do gabinetu recepcjonistkę. W jej oczach malował się wyraz nieustępliwości. Tuż za nią stało dwóch umundurowanych mężczyzn w średnim wieku.
– Widzę, że przyprowadziłaś ochronę, Genevo. – Caleb zerknął na zegarek i skinął głową w geście aprobaty. – Niezły czas reakcji, ale można by go chyba poprawić, nie sądzisz?
Pomimo dzielącej ich różnicy wzrostu Genevie udało się spojrzeć na niego z góry, a potem z niezwykłą atencją skierowała wzrok na kobietę o niebieskich oczach.
– Przepraszam, pani Merrick. – Spojrzała na Caleba, jakby uznała, że jest niespełna rozumu. – Nie rozumiał, co to znaczy „nie”.
Caleb uniósł brwi. A więc to była A. J. Merrick?
Ciekawe. Z pewnością nie tego się spodziewał. Z opowieści Emeraldy wyniósł przekonanie, że Merrick jest nudnym, starszym dżentelmenem, a nie dwudziestokilkuletnią kobietą o fantastycznych oczach.
Przypatrywali się sobie, niczym zawodnicy w narożnikach ringu i zaniedbane libido Caleba dostrzegło, że A.J. Merrick nie ubiera się jak większość kobiet w jej wieku. Czarna garsonka, zamiast opinać ciało kobiety i uwypuklać jego walory, wisiała na niej niczym worek na wieszaku. Patrząc jednak na jej delikatne dłonie, szczupłą szyję i częściowo widoczne długie, idealnie zgrabne nogi, założyłby się o najlepszego psa swojego dziadka, że wewnątrz opakowania z powyciąganego czarnego lnu kryją się apetyczne kształty.
– W porządku, pani Wallace. – Pani Merrick obdarzyła Caleba triumfującym uśmiechem, który wywrócił mu trzewia i sprawił, że poczuł, jakby temperatura w pomieszczeniu podskoczyła raptownie o dziesięć stopni. – Jestem pewna, że rozumie pan, że staranie się u nas o pracę w zaistniałych okolicznościach byłoby jedynie stratą czasu. – Po czym dodała, zwracając się do pracowników ochrony: – Proszę pokazać panu drogę na parking.
– To bardzo nieuprzejme z pani strony – rzekł Caleb, potrząsając głową.
Niemal się roześmiał, kiedy ochroniarze, w obawie, że mógłby zachowywać się groźniej, próbowali wykręcić mu ramiona do tyłu. Natychmiast pomyślał, że przydałoby im się nie tylko popracować nad czasem reakcji, ale także odświeżyć wiadomości z zakresu metod przymusu bezpośredniego. Gdyby zechciał, mógłby wyzwolić się z uścisku lekkim ruchem ramienia.
– Nie jestem tutaj, by starać się o pracę. – Uśmiechnął się. – Ja już tu pracuję.
– Doprawdy? – Pani Merrick z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. – Ponieważ przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjne ostatniego stopnia ze wszystkimi nowymi pracownikami, może zechce pan odświeżyć mi pamięć i przypomnieć, jak się nazywa, kiedy został zatrudniony i jakiego działu Skerritt & Crowe jest pan pracownikiem?
– Dostałem tę pracę tydzień temu i mam zamiar pracować w biurze obok pani. – Caleb zachichotał i stwierdził, że podoba mu się potyczka z A. J. Merrick. – Nazywam się Walker. Caleb Walker.
Z wyrazu niebieskich oczu, skrytych za śmiesznymi okularami, mógł odczytać, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Szybko jednak wzięła się w garść i wykonała gest w stronę ochroniarzy.
– Panie Horton, panie Clay, proszę natychmiast puścić pana Walkera…
– Ale, pani Merrick…
– Powiedziałam, proszę go puścić – powtórzyła i uniosła brodę. – Pan Walker jest nowym prezesem firmy.
Zza pleców doleciało go westchnienie Genevy. Jednocześnie ochroniarze poluzowali chwyt.
– Przepraszamy, panie Walker – odezwał się jeden z nich, usiłując wyprostować rękaw koszuli Caleba.
Zapadła cisza. Caleb i stojąca naprzeciw niego kobieta mierzyli się wzrokiem. Bardzo przypominała mu inną kobietę i inne okoliczności.
Wciągnął głęboko powietrze. To zdarzyło się dawno temu i przez te lata zdążył się sporo nauczyć. Nie był już naiwnym chłopakiem ze wsi, z wielkimi marzeniami i ufnym sercem. Był dorosłym mężczyzną, który dostał nauczkę.
– Gdyby zechcieli państwo dać pani Merrick i mnie chwilę, byłbym wdzięczny – odezwał się w końcu, nie spuszczając wzroku z jej błękitnych oczu. Usłyszawszy ciche stuknięcie zamykanych drzwi, uśmiechnął się. – Może zaczniemy od początku? – Wyciągnął rękę. – Nazywam się Caleb Walker. Miło mi panią poznać, pani Merrick.
Z ociąganiem podała mu dłoń, a dotknięcie jej delikatnej skóry poraziło go od stóp do głów niczym elektrycznym prądem. Dziewczyna chyba poczuła ten sam dreszcz, ponieważ błyskawicznie puściła jego rękę. Caleb ledwie powstrzymał się, by nie wybuchnąć śmiechem.
– Wiem, że zjawiłem się szybciej, niż się mnie spodziewano, ale czy nie sądzi pani, że dobrze byłoby poinformować o mnie pracowników? W końcu Emeralda Larson wezwała panią kilka dni temu i powiedziała, że pojawię się pod koniec tygodnia.
– Pani Larson powiedziała, że przyjdzie pan w piątek.
– To tylko dzień różnicy – oparł Caleb, czując lekką ulgę, że A. J. nie nazwała Emeraldy jego babką.
Specjalnie prosił Emeraldę, by kontaktując się z firmą, nie wspominała o ich pokrewieństwie, i wyglądało na to, że uszanowała jego życzenie. Nie potrzebował ani nie chciał dodatkowych uprzedzeń wynikających z faktu, że jest wnukiem właścicielki.
– Miałam zamiar przedstawić pana wszystkim jutro na spotkaniu dyrektorów – odparła dziewczyna stanowczym tonem.
– Cóż, teraz to już musztarda po obiedzie – odparł z uśmiechem. – Założę się, że Geneva i jej dwóch przybocznych wszystko już rozpaplali.
Ku jego zdumieniu jej usta ani drgnęły w uśmiechu.
– Z pewnością.
Jej chłodny spokój sprawił, że Caleb zaczął się zastanawiać, czy A. J. Merrick kiedykolwiek traciła panowanie nad sobą. Coś mówiło mu, że nie zdarzało się to często. Wyczuł jednak, że w takich wypadkach lepiej byłoby schodzić jej z drogi.
Skinęła ręką w stronę jednego ze skórzanych foteli stojących przy biurku.
– Proszę, niech pan siądzie, panie Walker.
Caleb usiadł i patrzył, jak ona siada za biurkiem na dyrektorskim fotelu.
– Skoro będziemy razem pracować, może pominiemy zbędne formalności? – zapytał. – Mów mi Caleb.
– Wolałabym nie, panie Walker – odparła, poprawiając papiery na biurku.
– Dlaczego nie? – Wcale nie dziwił go jej upór, by zostać przy oficjalnej formie. Był jednak rozczarowany własną chęcią, by przerwała zabawę z dokumentami i spojrzała na niego wymownie.
– To skomplikuje sprawy, kiedy będę musiała odejść.
Zaskoczyła go. Z tego, co wiedział, nie dał jej żadnych podstaw, by poczuła się zagrożona albo pomyślała, że ją zwolni. Zachowywała się jednak tak, jakby sprawa była już przesądzona.
– Skąd ten idiotyczny pomysł, że będzie pani musiała odejść? – Pochylił się do przodu.
– Za każdym razem, kiedy zachodzą zmiany w kierownictwie wyższego szczebla, wynik jest zawsze ten sam. Nowy prezes albo dyrektor generalny przyprowadza swoich ludzi, obsadza nimi najwyższe stanowiska i stara kadra przechodzi do historii. – Wzruszyła szczupłymi ramionami, patrząc Calebowi w oczy. – Jestem dyrektorem do spraw eksploatacji wszystkich działów firmy i moja głowa potoczy się jako pierwsza.
Calebowi zdawało się, że wyczuwa w jej głosie lekką nutę strachu. Ale A. J. Merrick była profesjonalistką. Bardziej niż jej chłodne opanowanie zaszokowało go własne raptowne pragnienie, by zobaczyć, co znajduje się pod lodową fasadą, odkryć coś, co tak bardzo chciała ukryć.
– Uspokoję panią. Nie mam zamiaru zwalniać pani ani nikogo innego – odparł, zmuszając się, by myśleć o tym, co miał do załatwienia. Nie wiedziała, a on nie miał zamiaru jej uświadamiać, że absolutnie nie zna się na prowadzeniu firmy konsultantów finansowych i że w dużej mierze będzie musiał polegać na jej doświadczeniu. Inaczej polegnie. – Pani posada jest dzisiaj równie bezpieczna, jak była, zanim Emerald Inc. wykupiło firmę.
Poprawiła okulary na nosie.
– Teraz pan tak mówi, ale doskonale wiadomo, że w ciągu pół roku po przejęciu firmy następuje zawsze trzęsienie ziemi.
– To może się zdarzyć przy wrogim wykupieniu, ale Emeralda Larson kupiła tę firmę z pełną akceptacją Franka Skerritta i Martina Crowe'a. Obaj chcieli udać się na emeryturę, a żaden nie miał w rodzinie następców chcących kontynuować zarządzanie firmą.
Caleb patrzył, jak dziewczyna zagryza dolną wargę, rozważając jego słowa. Przez głowę przemknęła mu myśl, czy jej idealnie zarysowane wargi są równie miękkie i słodkie, na jakie wyglądają. Z trudem przełknął ślinę i postanowił skupić się na interesach, a nie na tym, że usta pani Merrick stworzone są do pocałunków.
– Będę… – przerwał i odchrząknął – dokonywał niewielkich zmian. Ale jeśli o mnie chodzi, pracownicy mogą stracić posady tylko wtedy, kiedy sami z nich zrezygnują.
– Zobaczymy – odparła łagodnym głosem.
Wyraz jej twarzy był zupełnie obojętny i nie było wiadomo, co myśli. Ale Caleb wiedział, że ani przez sekundę nie uwierzyła w jego zapewnienia. Miałby chyba więcej szans, by przekonać stado wilków do przejścia na dietę wegetariańską, niż zapewnić A. J. Merrick, że nie straci pracy. Wziął głęboki oddech i wstał.
– Chyba pójdę i przedstawię się paru osobom.
– A co ze spotkaniem, które wyznaczyłam na jutro rano, na dziesiątą, panie Walker? – spytała, unosząc się z fotela.
Czy w jej niebieskich oczach dostrzegł błysk przerażenia?
Ciekawe. Wydawało się, że jakiekolwiek odstępstwo od ustalonego porządku wyprowadza A. J. Merrick z równowagi. Będzie musiał to zapamiętać.
– Mam na imię Caleb. – Wzruszył ramionami. – Spotkanie nadal jest aktualne. Przedstawię na nim kilka zmian w polityce firmy, jakie zamierzam wprowadzić, i objaśnię plan działania.
Caleb zauważył, że zacisnęła pobladłą dłoń na piórze i, niewiele myśląc, położył rękę na jej dłoni w pocieszającym geście. Jednak w sekundzie, kiedy dotknął jej satynowej skóry, całe jego ciało przeszył elektryczny dreszcz. Ona również musiała poczuć to samo, gdyż usłyszał jej westchnienie. Szybko cofnął rękę, starając się, by wyglądało to na nonszalancki gest. Było to jednak ogromnie trudne, w środku cały drżał, rzeczywiście jakby porażony prądem.
– Proszę się uspokoić – rzekł, zastanawiając się, co go napadło. Z całą pewnością nie brakowało mu seksu do tego stopnia, by tracić głowę, zaledwie dotykając kobiecej dłoni. – Daję słowo, że nie straci pani posady, i obiecuję, że to, co zamierzam zrobić, poprawi morale pracowników i zwiększy wydajność firmy.
Przynajmniej taką miał nadzieję. Biorąc pod uwagę fakt, że nie miał zielonego pojęcia na temat zarządzania jakąkolwiek firmą, będzie musiał postępować metodą prób i błędów, mieć pod ręką podręcznik zarządzania oraz nadzieję, że wszystko pójdzie jak najlepiej.
Dziewczyna założyła ręce na piersiach w obronnym geście i wlepiła w niego wzrok.
– Chyba będę musiała uwierzyć panu na słowo.
– Tak mi się zdaje – odparł, kierując się w stronę drzwi. Musiał stworzyć między nimi dystans w celu nabrania właściwej perspektywy. Znajdował się tutaj, by przejąć firmę konsultingową, a nie domyślać się, dlaczego niewiara tej kobiety w jego słowa tak bardzo go obchodzi. Albo dlaczego podnieca go wpatrywanie się w jej oczy. – Do zobaczenia jutro rano, pani Merrick.
– Caleb? – wydukała jego imię, ale jej miękki głos, wypowiadając to słowo, poruszył w nim najgłębsze, uśpione pokłady męskości.
Trzymając dłoń na klamce, odwrócił się.
– Tak, pani Merrick?
– Skoro nalegasz, by mówić do ciebie po imieniu, możesz mówić mi A. J.
– Okej, A. J. – Uśmiechnął się. Może jednak robili jakieś postępy. – Do zobaczenia rano.
A. J. patrzyła, jak drzwi zamykają się za Calebem Walkerem. Poczuła drżenie nóg i opadła na fotel. Dlaczego serce waliło jej jak oszalałe? Dlaczego skóra aż paliła od dotyku tego mężczyzny?
Zdjęła okulary i skryła twarz w dłoniach. Co się, do diabła, z nią działo? Nigdy nie była, ani nie chciała być, typem kobiety, którą byle przystojniak może oderwać od istotnych spraw. Przynajmniej nie do chwili słabości z Wesleyem Penningtonem III. Dał jej solidną nauczkę, której nie mogła zapomnieć. Mieszanie interesów i przyjemności jest ryzykowną grą, która musi skończyć się fiaskiem.
Zwykle nie było o tym nawet mowy. Od kiedy z powodu naiwności po raz pierwszy straciła serce, dziewictwo i pracę, z całych sił starała się robić wszystko profesjonalnie. To upraszczało rzeczy i pomagało jej wdrażać surową politykę trzymania współpracowników na dystans. I dobrze działało.
Większość ludzi, zwłaszcza mężczyzn, odstraszało jej zaangażowanie w pracę i nawet nie zawracali sobie głowy nawiązywaniem z nią bliższej znajomości. To bardzo jej odpowiadało. Caleb Walker, od kiedy stanął w jej gabinecie, nie tylko spojrzał na nią dwukrotnie, ale po prostu wlepił w nią niepokojące spojrzenie piwnych oczu.
Poczuła lekkie ukłucie lęku. Sposób, w jaki na nią patrzył, budził w niej uśpioną kobiecość. I to właśnie czyniło Caleba niebezpiecznym.
Potrząsnęła głową. Usiłowała skupić się na fakcie, że teraz był jej nowym szefem. Zjawił się tutaj, by przejąć Skerritt & Crowe i w końcu zastąpić ją człowiekiem właścicielki. Pomimo że zapewniał ją, że tak się nie stanie, ona wiedziała lepiej. Wszystko, czego dorobiła się w ciągu ostatnich pięciu lat, miało lec w gruzach; nie mogła zrobić nic, by temu zapobiec.
Założyła ponownie okulary i okręciła się na fotelu, wpatrując się w przeszkloną ścianę. Nieobecnym wzrokiem patrzyła na Albuquerque skąpane w popołudniowym, czerwcowym słońcu. Przeczuwała, że Caleb Walker wywróci jej poukładany świat do góry nogami. I nie było sposobu, żeby go powstrzymać.
Nie mogła zgadnąć, jakie zmiany zechce wprowadzić ani kiedy uzna, że już jej nie potrzebuje. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogła teraz myśleć o niczym innym oprócz przenikliwych, piwnych oczu tego mężczyzny. O jego jasnobrązowych włosach opadających łagodnie na czoło, przez co wyglądał bardziej na buntownika niż na biznesmena. O połączeniu jego głębokiego barytonu i seksownego południowego akcentu, na którego dźwięk aż drżała w środku.
– Nie bądź idiotką – wymruczała pod nosem, odwracając się tyłem do biurka.
Nie interesowała się Calebem Walkerem bardziej niż on nią. Kiedy jednak spojrzała na leżące na biurku dokumenty, nie mogła przestać myśleć o jego szerokich ramionach odzianych w batystową koszulę, o przylegających do ciała dżinsach i o tym, że nadal czuła jego dotyk.
Z jej ust wydobył się cichy jęk frustracji. Pospiesznie wsunęła do teczki kopie raportów księgowych, które wcześniej przeglądała, wyjęła z szuflady torebkę i ruszyła ku drzwiom.
– Nie będzie mnie w biurze do końca dnia – oznajmiła Genevie i wyszła, nie czekając na reakcję zdumionej sekretarki.
Nie miała czasu, by się teraz tym martwić. Musiała wrócić do domu, zanim ta chłodna osoba, którą przez lata chciała się stać, zniknie i na zewnątrz ukaże się to, co wiedziała o niej jedynie papużka Sidney.
Alice Jane Merrick nie była zimnym robotem, za jakiego uważano ją w firmie. Była uczuciową kobietą, która zbierała miniaturowe figurki, wylewała potoki łez w sentymentalnych momentach i najbardziej ze wszystkiego bała się porażki.
Idąc przez parking, przyspieszyła kroku i niemal biegiem dopadła do czarnego auta. Była o ułamek sekundy od zrobienia jednej z dwóch rzeczy: albo zaraz krzyknie z całych sił, albo rozpłacze się jak dziecko. Żadne z tych zachowań nie pasowało do jej biznesowego image'u.
Otworzyła drzwi od strony kierowcy, wrzuciła na siedzenie teczkę, wślizgnęła się za kierownicę i przymknęła oczy. Usiłując opanować emocje, policzyła do dziesięciu, potem do dwudziestu. Po raz pierwszy od pięciu lat była blisko utraty kontroli, którą narzucała sobie zawsze, będąc w pracy. A na to po prostu nie mogła sobie pozwolić.
Nigdy nie zniosłaby, aby ktokolwiek widział ją w takim stanie. Nie tylko w poważny sposób naruszyłoby to jej wizerunek, ale także duch jej ojca skarciłby ją za to, że zachowuje się po babsku.
Od niemowlęcia słyszała, jak jej ojciec, zawodowy żołnierz, podkreślał, jak ważne jest nieokazywanie wrogom oznak słabości. A nie było żadnej wątpliwości, że Caleb Walker stanowił poważne zagrożenie. Był jednak zarazem najprzystojniejszym wrogiem, jakiego w życiu widziała.ROZDZIAŁ DRUGI
– Chciałbym zapewnić wszystkich, że wasze posady są bezpieczne – rzekł Caleb, zwracając się do dyrektorów działów. Mówiąc te słowa, patrzył znacząco na A. J. Merrick. – Na przekór standardowym praktykom tej firmy, nie mam zamiaru obsadzać stanowisk swoimi ludźmi.
Wątpliwość w spojrzeniu dziewczyny świadczyła niezbicie o tym, że nadal mu nie wierzyła. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego ma to dla niego aż takie znaczenie. Westchnienie ulgi pozostałych pracowników oznaczało, że reszta zaufała jego słowom. Dlaczego jej zdanie było dla niego tak ważne?
Caleb postanowił nie zgłębiać tego tematu i zwrócił uwagę na objaśnienie planów związanych z zarządzaniem firmą.
– Przejrzałem raporty kwartalne ostatniego roku rozliczeniowego. Wzrost jest powolny, lecz stabilny. – Uśmiechnął się. – Jak mówił mój dziadek Walker, jeśli coś nie jest zepsute, nie naprawiaj tego. Dlatego też nie wprowadzam żadnych zmian w działalności firmy. – Przynajmniej do chwili, kiedy ukończę parę kursów z biznesu i zrozumiem, co się dzieje, pomyślał.
– Podoba mi się sposób myślenia pańskiego dziadka – przytaknął Malcolm Fuller.
Caleb zachichotał.
– Cieszę się, że się zgadzasz, Malcolm. – Poznał starszego mężczyznę poprzedniego dnia i od razu nawiązała się między nimi nić porozumienia.
Malcolm przypominał Calebowi dziadka, Henry'ego Walkera, człowieka wielkiej mądrości, chętnego do dzielenia się doświadczeniami.
Caleb zmarszczył się, widząc grymas niezadowolenia na kilku twarzach widocznych przy owalnym stole konferencyjnym. Najwyraźniej wszyscy pracownicy firmy byli równie nieprzyzwyczajeni do nieformalnego sposobu zarządzania jak A. J. Merrick.
Caleb wziął głęboki oddech i zdecydował, że nie była to odpowiednia pora na roztrząsanie kwestii, do jakiego stopnia kierownictwo firmy zaakceptuje zmiany, które zaplanował.
– Nie mam zamiaru zmieniać procedury operacyjnej, ale zamierzam wprowadzić kilka zmian dotyczących atmosfery pracy.
– Co ma pan na myśli? – spytał podenerwowany Ed Bentley.
– Pierwszą rzeczą, jaką zrobimy, będzie zarzucenie formalności. – Caleb uśmiechnął się, mając nadzieję, że tym ich uspokoi. – Czy nie uważacie, że to idiotyczne pracować z kimś osiem godzin dziennie i zwracać się do niego per pan? – Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ciągnął dalej: – Oczywiście do klientów nadal będziemy zwracać się w odpowiedniej formie, ale chcę, żebyście nie krępowali się mówić do mnie i do kolegów po imieniu.
Ludzie zaczęli nieśmiało się uśmiechać. Wszyscy oprócz A. J. Zacisnęła dłonie w pięści, najwyraźniej nie zgadzała się z jego pomysłem.
Dlaczego miałaby mieć coś przeciwko porzuceniu przestarzałej tradycji? Czy nie nauczyli jej w szkole, że przyjemniejsza atmosfera pracy sprzyja wydajności? Do diabła, sam odkrył tę informację w Internecie, więc nie mogła to być jakaś wielka tajemnica.
– Chce pan, byśmy zwracali się do niego: Caleb? – spytała z ociąganiem Maria Santos.
Uśmiechnął się, spoglądając na dyrektorkę działu kadr.
– Tak mam na imię, Mario.
– A jakie jeszcze zmiany planujesz, Caleb? – spytał któryś z mężczyzn.
– Politykę otwartych drzwi pomiędzy kierownictwem najwyższego szczebla a pracownikami – przerwał na chwilę, dając im przetrawić te słowa. – Chcę, aby każdy pracownik, niezależnie od swego stanowiska, wiedział, że może bez problemu skierować do nas swoje uwagi albo skargi, a także podzielić się pomysłami dotyczącymi podniesienia morale lub sposobów na przyciągnięcie nowych klientów.
– Masz sporo dobrych pomysłów – rzekł Joel McIntyre, szef działu fakturowania, kiwając z aprobatą głową. – Jest jeszcze coś?
– W zasadzie jest, Joel. – Caleb uśmiechnął się. Był pewien, że to, co miał ogłosić na końcu, ucieszy wszystkich, nawet A. J. Merrick. – Ponieważ większość interesów prowadzimy przez telefon lub Internet, nie widzę powodów, aby nie można było przychodzić do pracy w nieco luźniejszym stroju. Oczywiście oczekuję stosownego ubioru podczas spotkań z klientami, ale poza tym możecie nosić, co chcecie, pod warunkiem że jest to strój przyzwoity i nie wygląda, jakby używano go do czyszczenia stodoły.
Caleb roześmiał się głośno, widząc, jak kilku mężczyzn rozwiązuje krawaty i rozpina kołnierzyki.
– Rozumiem, że wszystkim podoba się ten pomysł.
Ale kiedy spojrzał na A. J., jego uśmiech zgasł. Cóż, prawie wszystkim.
– Czy to wszystko? – spytała sztywnym tonem.
Wpatrywała się w niego wzrokiem mówiącym jasno, że nie jest zadowolona.
Pozostali dyrektorzy zdawali się w ogóle jej nie zauważać, Caleb jednak wyczuwał jej obecność od chwili, kiedy zajęła odległe miejsce przy konferencyjnym stole. Miał nadzieję, że kiedy wysłucha jego propozycji, uzna je za na tyle pomysłowe, że chociaż rozważy, by dać im szansę.
Niestety wyglądała na jeszcze mniej zadowoloną niż poprzedniego dnia, kiedy bezpardonowo wtargnął do jej gabinetu. Caleb poczuł pokusę nie do odparcia, by podejść do niej, wziąć ją w ramiona i zapewnić, że jego plany zadziałają na korzyść wszystkich.
Potrząsnął głową, starając się odegnać te myśli i dać dziewczynie do zrozumienia, że to nie koniec pomysłów.
– Zanim odeślę was do pracy, chciałbym ogłosić jeszcze jedną rzecz. – Oderwał wzrok od A. J. i zmusił się, by spojrzeć na pozostałych. – W poniedziałek odbędzie się seminarium dla dyrektorów, które będzie dotyczyć technik budowania zespołu. Raz w miesiącu piątek będzie dniem wolnym, w którym wszyscy dyrektorzy i pracownicy działów będą mogli w praktyce zrealizować to, czego się nauczyli.
– Czyli będziemy jeździć na pikniki, grać w golfa i robić podobne rzeczy jak na spotkaniach integracyjnych? – spytał Joel, podniecony nowymi możliwościami.
– Taki jest plan – przytaknął Caleb. Przynajmniej inni wiedzieli, o co mu chodzi, nawet jeśli A. J. tego nie wiedziała. – Nie ma powodu, byśmy nie mogli dobrze się bawić, jednocześnie budując współpracę w grupie. – Uśmiechnął się, odsunął krzesło i wstał. Wystarczy jak na pierwszy raz. Za tydzień wprowadzi nieco więcej zamieszania. – Może wrócimy teraz do pracy i zarobimy nieco pieniędzy?
Kiedy spotkanie dobiegło końca, pracownicy otoczyli Caleba, dzieląc się swym entuzjazmem wobec mających nastąpić zmian. A. J. natomiast skryła się w zaciszu swego gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, usiłując złapać oddech. Czuła się, jakby zaraz miała się udusić z natłoku emocji. W niecałą godzinę Caleb Walker zniszczył każdy powód, dla którego pracowała w Skerritt & Crowe. I nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Sądził, że wyświadcza wszystkim przysługę, poprawiając atmosferę pracy. Musiała przyznać, że jego plany zmotywują pracowników do wniesienia do firmy powiewu świeżości.
Celowo jednak zgodziła się na objęcie posady w Skerritt & Crowe, zamiast w jednej z nowoczesnych grup finansowych, z powodu formalnego i staroświeckiego podejścia do zarządzania. Pomagało jej to w całkowitym skupieniu się na pracy i utrzymywaniu odpowiedniego dystansu wobec współpracowników.
Podeszła do biurka i opadła na głęboki skórzany fotel. Nie była nietowarzyska z natury, ale nauczyła się nie spoufalać z ludźmi w pracy. Był to jedyny sposób, by ustrzec się zdrady i bólu, jaki jej towarzyszył.
Najbardziej jednak zmieszała ją własna reakcja na Caleba. Przez cały czas, kiedy opowiadał o planach mających na celu zniszczenie jej poczucia bezpieczeństwa, mogła jedynie myśleć o tym, jaki jest przystojny i jak działa na nią jego głęboki południowy akcent.
Ledwie opanowała się, by nie wydać z siebie krzyku, który z pewnością przyprawiłby Genevę Wallace o zawał serca. Siadła przy komputerze i otworzyła plik zawierający życiorys. Sprawa stała się jasna. Jej dni na stanowisku dyrektora w Skerritt & Crowe były policzone. Mogła zacząć rozglądać się za kolejną pracą.
– Możesz tu przyjść, A. J.? – Na dźwięk dobywającego się z intercomu głosu Caleba poczuła, jak kurczy jej się żołądek. – Muszę z tobą coś przedyskutować.
Co takiego chciał wiedzieć? Czy nie wystarczało mu, że w ciągu ostatniej godziny kompletnie przewrócił jej świat do góry nogami?
Westchnęła i wcisnęła przycisk.
– W tej chwili nad czymś pracuję. Czy możemy przełożyć rozmowę na popołudnie? – Nie musiał wiedzieć, że ona poprawia życiorys i planuje znaleźć inną pracę. Kiedy zaległa cisza, znowu nacisnęła guzik. – Panie Walker? Caleb?
W tym momencie zatkało ją. Drzwi łączące ich gabinety stanęły otworem, a do jej pokoju wparował Caleb.
– Przepraszam, że cię zaskakuję, ale jestem dość bezpośrednim facetem – rzekł z uśmiechem. – Lubię patrzeć ludziom w oczy, kiedy z nimi rozmawiam.
Dźwięk jego głosu i seksowny uśmiech sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Ledwie mogła złapać oddech i postarała się ukryć szok spowodowany kierunkiem, jaki przybrały jej myśli.
– O czym chciał pan porozmawiać, panie…
Caleb uniósł wysoko ciemną brew i odchrząknął.
Zrezygnowana zamknęła plik z życiorysem.
– O czym chciałeś porozmawiać, Caleb?
Uśmiechnął się z aprobatą.
– Sądzę, że wpadł mi do głowy kolejny pomysł dotyczący poprawy samopoczucia pracowników.
To właśnie chciałam usłyszeć, pomyślała gorzko, kolejny chory pomysł, który z pewnością jeszcze bardziej ją zdenerwuje. Wlepiła wzrok w jego czoło, byleby tylko nie patrzeć w te cudowne, piwne oczy.
– Co masz na myśli?
– Myślałem o tym, by przekształcić pokój, gdzie pracownicy spędzają przerwy, w pomieszczenie rodzinne.
– Słucham?
– Uważaj. – Zaśmiał się. – Bo połkniesz muchę.
A. J. natychmiast zamknęła buzię. Czy on niczego nie traktował poważnie?
– Czy mógłbyś łaskawie wyjaśnić, co rozumiesz pod pojęciem „pomieszczenie rodzinne”? – spytała, pocierając pulsujące skronie.
– Miałem na myśli sofy, stoliki do kawy i wielki telewizor – rzekł z pełnym namysłu wyrazem twarzy. – Podczas przerwy można by było zrelaksować się i odciąć na kilka minut od pracy.
– Jeśli będzie tam zbyt wygodnie, wszyscy zasną – wypaliła.
Nie chciała być obcesowa. Ale fakty były faktami i Caleb równie dobrze mógł stanąć z nimi twarzą w twarz właśnie teraz.
– Nie ma nic złego w relaksującej drzemce. – Uśmiechnął się. – Badania wykazują, że większość osób łapie w ten sposób drugi oddech.
A. J. widziała wyniki badań i nie mogła się sprzeczać, co jednak nie oznaczało, że się z nimi zgadza.
– Chcesz widzieć, jakie jest moje zdanie na ten temat? – spytała ostrożnie.
– Niezupełnie. – Uśmiechnął się tak, że zalała ją fala gorąca. – Chciałbym jednak, byś pomogła mi zrealizować ten projekt.
Pierwszą jej myślą było, by odrzucić jego propozycję, ale ku swemu zdumieniu usłyszała własny głos:
– Co miałabym zrobić?
– Doceniłbym twoją pomoc w doborze kolorów i mebli. – Na jego twarzy pojawił się wyraz zażenowania. – Nie jestem zbyt dobry w urządzaniu wnętrz.
Och, był w tym niezły. Wiedział, kiedy wykorzystać chłopięcy urok, by zdobyć, co chce. Na szczęście A. J. była uodporniona na takie zabiegi.
– A skąd wiesz, że ja jestem w tym dobra?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Ale potrzebna mi kobieca ręka. Pomieszczenie musi być wygodne dla kobiet i mężczyzn. Jeśli będę usiłował zająć się tym całkiem sam, to będzie przypominało bar na stadionie.
– Dlaczego nie poprosisz o pomoc pani Wallace? – spytała. – Słyszałam, że zawsze ogląda programy telewizyjne, w których ludzie urządzają wnętrza.
– Geneva zajęta jest innym projektem – odparł z uśmiechem.
– Tak? – Dobry Boże, w jaki sposób udało mu się oczarować tę sztywną sekretarkę, by zgodziła się z nim współpracować?
– Dałem jej pięć tysięcy dolarów budżetu na wydatki związane ze strojem i wyposażeniem i uczyniłem odpowiedzialną za organizację drużyn sportowych.
A. J. nie wierzyła własnym uszom.
– Chyba żartujesz.
– Nie. – Uśmiechnął się jeszcze bardziej. – Wziąłem pod uwagę zainteresowania pracowników i mam zamiar zorganizować drużynę kręgli i siatkówki w zimie oraz drużynę krykieta w lecie.
– Zdajesz sobie chyba sprawę, że jest to firma konsultingowa, w której pracują księgowi i finansiści? – A. J. pokręciła z niedowierzaniem głową. – To nie jest dobry materiał na sportowców.
– Nie zależy mi na posiadaniu wygrywających drużyn, bardziej interesuje mnie stworzenie poczucia jedności wśród personelu. – Caleb wstał, przeciągnął się i ruszył ku drzwiom swego gabinetu. – Masz weekend na to, by przemyśleć sprawy związane z pomieszczeniem rodzinnym. W przyszłym tygodniu omówimy twoje pomysły.
A. J. jęknęła, kiedy zamknął za sobą drzwi. Od kiedy sięgała pamięcią, jej ojciec ćwiczył w domu musztrę. Mówił, że porządek jest najważniejszą rzeczą w życiu. Kapitan John T. Merrick święcie w to wierzył i upierał się, by wpoić to przekonanie córce. Wybrał dla niej nawet szkołę z internatem, gdzie uczęszczała po śmierci matki. Jedyny przypadek, kiedy A. J. zboczyła z wybranej dla niej przez ojca ścieżki, skończył się dla niej upokarzającym skandalem w miejscu pracy.
Przetrwała jednak, ponieważ tego właśnie życzyłby sobie jej zmarły ojciec. Było jej niebywale trudno, ale pozbierała resztki zdruzgotanej dumy i znalazła obecną pracę. Przez ostatnie pięć lat nie była może szczęśliwa, ale zadowolona.
Niestety zadowolenie miało zostać zniweczone wraz z pojawieniem się Caleba Walkera. Kiedy poprzedniego dnia wparował do jej gabinetu, przystojny i pełen chłopięcego uroku, oświadczając, że przejmuje firmę, poczuła się, jakby wessał ją wir. Caleb uosabiał wszystkie cechy, przed którymi ją ostrzegano. Miał świeże podejście do zarządzania i nowatorskie pomysły, które, jak podpowiadała A. J. intuicja, w większości były spontaniczne.
Dlaczego zatem czuła przyspieszone bicie serca i ledwie mogła zaczerpnąć tchu, kiedy przebywali w jednym pomieszczeniu? Dlaczego jego seksowny, południowy akcent przyprawiał ją o dreszcze? I dlaczego na widok jego szerokich ramion i wąskich bioder czuła nieznany dotąd niepokój?
Przygryzła wargi i pospiesznie otworzyła plik z życiorysem.
Nie miała żadnych wątpliwości. Musiała jak najszybciej poszukać nowej pracy.
Następnego popołudnia Caleb siedział przy biurku, zastanawiając się, co do diabła naszykowała dla niego Emeralda Larson. Nie miał zielonego pojęcia, jak poradzić sobie z jednym z najlepszych klientów firmy Skerritt & Crowe. Wieczorowe zajęcia na uniwersytecie Nowego Meksyku miały rozpocząć się dopiero pod koniec następnego miesiąca. I tak wątpił, by kurs, na który się zapisał, rozpoczynał się od zajęć dotyczących podejścia do klientów.
Caleb zabębnił palcami po wypolerowanym blacie biurka. Nie potrafił znaleźć żadnej informacji dotyczącej przeprowadzania negocjacji z klientami. W książce pisano jedynie o nadzorowaniu pracowników i ulepszaniu warunków pracy.
Jednak niezależnie od wysiłków Caleba Raul Ortiz oczekiwał na spotkanie. Caleb stał na czele firmy doradczej, która pomogła Ortiz Industries stworzyć jeden z najlepszych pracowniczych planów inwestycyjnych w stanie. Był pewien, że Ortiz chce upewnić się, czy Caleb się sprawdza.
Jego nastrój polepszył się nieco, kiedy zza drzwi gabinetu dobiegł go głos A. J. Doprowadzała go do szaleństwa, nie mógł do końca jej rozgryźć, ale czytał jej akta osobowe. Naprawdę znała się na rzeczy, jeśli chodzi o planowanie finansowe i analizę rynku. Dowiedział się także, że skończyła szkołę w wieku piętnastu lat i przed ukończeniem dwudziestego roku życia zdobyła tytuł magistra w dziedzinie inwestycji bankowych oraz administracji.
Jeśli zabierze ją do Roswell, z pewnością spotkanie z Ortizem skończy się sukcesem. Caleb miał dobry kontakt z ludźmi, a A. J. była alfą i omegą w dziedzinie księgowości i planowania finansowego. Razem stworzą drużynę marzeń.
Wziął głęboki oddech i wstał. Nie znosił uczucia, że znajduje się nie na swoim miejscu. Jednak od samego początku zdecydował się polegać na pracownikach, do chwili kiedy zrozumie zasady funkcjonowania przedsiębiorstwa, które przekazała mu Emeralda. Wyglądało na to, że dość szybko będzie musiał zacząć na nich polegać.
Otworzył drzwi i uśmiechnął się do spoglądającej ku niemu znad ekranu komputera dziewczynie.
– Dzwonili z Roswell – oznajmił i opadł na fotel stojący koło biurka. – Twierdzą, że są bardzo zadowoleni ze współpracy z nami.
– To pewnie pan Ortiz – odparła A. J. – Jest jednym z naszych najlepszych klientów.
– To właśnie powiedział – zachichotał Caleb. – Odniosłem wrażenie, że jest także jednym z naszych najbardziej bezpośrednich klientów.
– Nigdy nie słyszałam, by bawił się w owijanie w bawełnę. – A. J. poprawiła okulary na zadartym nosie.
Caleb spojrzał w jej niesamowite oczy i musiał przypomnieć sobie, że nie przyszedł tu, by rozkoszować się ich błękitną głębią.
– Miałaś już z nim do czynienia?
– Pan Skerritt zajmował się inwestycyjnym programem pracowniczym w Ortiz Industries, a ja miałam doradzać panu Ortizowi przy indywidualnych pakietach emerytalnych. Czemu pytasz?
– Chce, żebym jutro zjawił się w Roswell na spotkaniu zapoznawczym. – Caleb starał się, by jego głos brzmiał nonszalancko. – Zdecydowałem, że pojedziesz tam ze mną.
– Ja? – Zrobiła wielkie oczy.
Strach, jaki w nich dojrzał, przywołał mu na myśl sarnę oślepioną światłami nadjeżdżającego auta. Czy to myśl o spędzeniu czasu w jego towarzystwie tak ją denerwowała?
– Jakiś problem?
– Czemu? To znaczy, nie mogę… – nagle przerwała i popatrzyła na niego.
Caleb odwzajemnił spojrzenie, starając się jednocześnie myśleć o tym, co miał do zrobienia, a nie o jej idealnie wyrzeźbionych ustach.
– Zdaję sobie sprawę, że to wypadło nagle, ale nie mamy innego wyjścia. Dopiero zacząłem tu pracę i nie mam zielonego pojęcia o interesach z Ortizem, a ponieważ mam za zadanie ulepszyć kontakty z klientami, wolałbym nie ryzykować ich straty.
Argument ten wydał mu się rozsądny. Miał nadzieję, że A. J. również tak sądzi.
Patrzył, jak dziewczyna zagryza dolną wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Dlaczego raptem tak zafascynowały go jej wargi? Czy nie pamiętał, jakie są kobiety pochłonięte karierą?
– O której jest spotkanie? – spytała.
Czy mu się zdawało, czy jej głos lekko drżał?
– Ortiz chce, żebym jutro po południu zwiedził fabrykę, a potem koło szóstej mamy zjeść obiad.
– Będzie już późno, żeby wracać wieczorem, a ja mam dwie ważne rozmowy telefoniczne z samego rana – w jej głosie czuć było prawdziwą ulgę. – Przykro mi, ale naprawdę uważam, że nie dam rady jechać z tobą. Skaczemy koło tych klientów od kilku miesięcy i jeśli przełożę rozmowy, mogę ich stracić.
Caleb nie miał zamiaru poddać się tak łatwo.
– Gdzie są ich firmy?
– Pan Sanchez jest w Las Cruces, a pani Bailey w Truth or Consequences. – Zmrużyła oczy. – Czemu pytasz?
– Z tego co pamiętam, to jest niedaleko Roswell – odparł Caleb. – Zadzwoń do nich, powiedz, że pojutrze rano będziemy w okolicy i chcemy spotkać się z nimi osobiście. To ich przekona, że naprawdę chcemy z nimi współpracować, a poza tym wtedy będziesz mogła pojechać ze mną do Roswell. I wrócimy po obiedzie w czwartek wieczorem. – Caleb ruszył ku drzwiom, chcąc uniemożliwić jej odmowę. – Przyjadę po ciebie jutro koło dziesiątej.
– To… to nie będzie konieczne – odparła, a kiedy odwrócił się, dodała: – Muszę przyjść jutro do pracy, by uporządkować kilka spraw. Możemy pojechać stąd.
Caleb widział, że nie jest zadowolona, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie był specjalnie dumny, że musi polegać na jej umiejętnościach, żeby nie zbłaźnić się przed klientem.
– Dobrze – przytaknął. – Poproszę, żeby Geneva zarezerwowała pokój na jutrzejszą noc w Roswell.
Caleb udał się, by porozmawiać z sekretarką, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. Najwyraźniej udało mu się wyprowadzić A. J. Merrick z równowagi.
Kolejne dwa dni zapowiadały się niezwykle ciekawie. Nie tylko zobaczy, jak A. J. radzi sobie z klientami. Miał też przeczucie, że chłodne opanowanie dziewczyny zniknie jak kamfora.