Trzy miesiące nadziei - ebook
Trzy miesiące nadziei - ebook
Shaffron od czterech lat pracuje dla brazylijskiego geniusza biznesu João Oliviery. Zafascynowana nim rezygnuje z prywatnego życia, by być na każde jego zawołanie. Podczas służbowego pobytu w Maroku sytuacja wymyka się spod kontroli i Shaffron spędza z szefem noc. Potem nie potrafi już być tylko jego asystentką. Składa wymówienie. Ale João nie chce stracić najlepszej pracownicy. Negocjuje, by została jeszcze trzy miesiące…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6438-9 |
Rozmiar pliku: | 607 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Saffron Everhart wpatrywała się w ogromny i ostentacyjnie kosztowny bukiet. Tym razem sytuacja była skomplikowana.
Przez te wszystkie lata nauczyła się odczytywać znaczenie i skalę prezentów, którymi ją obdarowywano. Bukiet kwiatów oznaczał brak snu przez kolejne trzy dni, kwiaty i bilet do kosztownego SPA w Szwajcarii – natychmiastowy wyjazd na co najmniej tydzień. Ostatni poziom zarezerwowany był dla kwiatów i biżuterii.
Wsadziła piękny bukiet do kryształowej wazy. Kosztował fortunę!
Powstrzymując przemożną chęć zaciągnięcia się kuszącym zapachem, wstała i odwróciła się w kierunku dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do sąsiedniego biura. Za każdym razem konfrontacja z tymi drzwiami była jak atak szczytowy na Mount Everest. Nadeszła pora, by wreszcie pozostawić za sobą tę noc. Musiała odzyskać kontrolę nad swoim życiem, zanim będzie za późno.
Już miała postąpić naprzód, kiedy widok zmierzającego ku niej, elegancko ubranego kuriera zatrzymał ją w miejscu. Byli na czterdziestym dziewiątym piętrze. Żadnego zwykłego dostarczyciela nie wpuszczano na poziomy powyżej piętnastego. Ten zaopatrzony był w czarną aksamitną walizkę z dumnym herbem królewskiego jubilera.
– Nie – wyrwało jej się z ust. – Nie, nie, nie.
Kurier zatrzymał się ze zmieszaną miną.
– Przepraszam? – zagadnął niepewnie. – Mam przesyłkę dla panny Everhart. Będę potrzebował pokwitowania odbioru.
Potrząsnęła głową.
– Nie, to znaczy tak, jest pan we właściwym miejscu. Ale nie będzie żadnego pokwitowania, ponieważ nie będzie dostarczenia przesyłki. Prezent zostaje zwrócony do nadawcy.
Kurier był wyraźnie coraz bardziej zdenerwowany.
– Przykro mi, ale nie można go zwrócić. Był to niepodważalny warunek dołączony do przesyłki.
– Miałam już do czynienia z waszymi standardami. Wiem, że nie o to chodzi.
Na czole kuriera zaszklił się pot.
– W większości przypadków. Ale nie tym razem.
– Dlaczego?
– Ponieważ było to życzenie klienta.
Oczywiście – pomyślała. Jej spojrzenie powędrowało do walizki. Węzeł w jej brzuchu zacisnął się mocniej. Wolałaby, żeby zamiast swojej zawartości wypełniały ją jadowite skorpiony.
Kurier odchrząknął.
– Jeśli można, panno Everhart. Za pozwoleniem Jej Królewskiej Mości wykonana została replika jej naszyjnika. Nasz zakład dostąpił tego zaszczytu – powiedział z nabożnym tonem, wyraźnie zaskoczony jej reakcją.
Wiedziała, że to nie kurier był źródłem problemu, lecz mężczyzna siedzący zaledwie dwadzieścia stóp od miejsca, w którym stała. Podpisała więc dokumenty i z trwogą odebrała przesyłkę. Była pewna, że popełnia ogromny błąd.
Paczka coraz bardziej ciążyła jej w rękach i kiedy już nie mogła wytrzymać dłużej, wróciła do biurka, usiadła ciężko w fotelu i otworzyła niespodziewany prezent. Jej oczom ukazał się nieskazitelnie piękny naszyjnik z układanych warstwami brylantów i rubinów. Pozornie nic w nim nie wskazywało, że jest po prostu łapówką od bezwzględnego, zimnego i lekceważącego mężczyzny.
Już nigdy więcej – myślała, zaciskając zęby. Szybko przeczytała dokument, którego treść zmieniała już chyba z dziesięć razy i wcisnęła: „drukuj”. Złożyła wydrukowaną kartkę na pół i wstała. Zapukała pro forma i otworzyła drzwi do jaskini lwa.
Jej szef.
João Oliviera.
Najbogatszy człowiek na świecie roztaczał wokół siebie aurę magnetycznej siły, oszałamiającej witalności życiowej, zamkniętej w liczącej przeszło metr osiemdziesiąt sylwetce.
Saffron przekraczała te drzwi niezliczoną ilość razy, lecz wciąż nie umiała zapanować nad niepewnością i obawą, które zawsze odczuwała w jego obecności.
Oraz nad wspomnieniem jego elektryzującego dotyku.
João Oliviera miał grube, brązowe, nieco dłuższe włosy, które promieniowały złotą poświatą pod wpływem majowych promieni słonecznych, przedostających się przez szyby ogromnego okna. Pięknie ukształtowane kości policzkowe przykuwały uwagę do twarzy, a bezkompromisowa linia górnej wargi kontrastowała i uzupełniała zmysłowy łuk dolnej. Na mocnej szczęce zaznaczał się delikatny cień zarostu, nawet pomimo świeżo ogolonej twarzy. Całości dopełniały oczy, błyszczące, o odcieniu złotej whisky, otoczone długimi rzęsami.
Gdy weszła, obrzucił ją taksującym spojrzeniem, po czym przywołał do siebie gestem ręki.
Miał w zwyczaju pozbywać się marynarki tuż po rozpoczęciu swojego dnia pracy. Siedział za biurkiem w nieskazitelnie białej koszuli i w kamizelce od swojego włoskiego garnituru.
– Lavinia – rzucił do słuchawki, charakterystycznie przeciągając samogłoski. – Czekałem na telefon od ciebie.
Saffron przez lata walczyła ze swoimi pierwotnymi instynktami i pragnieniami związanymi ze wszystkim, co dotyczyło João. Gdy słyszała jego głos, wstrząsy pożądania uderzały w nią, niczym wystrzelone z łuku strzały.
Włączyła się do rozmowy. Lavinia Archer była głową imperium Archer Group, które skupiało w sobie grupy: Hotele Archer, Browary Archer, Wycieczkowce Archer, Linie Lotnicze Archer, a także wiele pomniejszych firm i inwestycji. Obecnie miała siedemdziesiąt cztery lata. Gdy rozeszła się plotka, że Lavinia planuje sprzedać całość swojego imperium, João zaczął roztaczać swój urok osobisty oraz oplatać wokół niej swoją pajęczą nić szachowych strategii i intryg.
– Wiem, że zmuszanie mnie do czekania sprawia ci wielką przyjemność – kontynuował gładkim tembrem głosu. – Mam nadzieję, że kiedy nadejdzie właściwa chwila, pozwolisz mi się zadowolić.
Mówiąc to, nie spuszczał wzroku z nadchodzącej Saffron, która potknęła się na dźwięk tych słów. Zawstydzona usiadła na brzeżku sofy.
Z głośnika wybrzmiał uwodzicielski śmiech, którego dźwięk wywołał w niej nagłe ukłucie zazdrości. Wiedziała doskonale, że pomimo oddania swojemu szefowi czterech lat życia nie mogła rościć sobie prawa do jego zaangażowania. Była doskonałą organizatorką i to było dla niego najważniejsze.
Nigdy jej nie zapytał o życie prywatne. Po prawdzie nie miała na nie czasu. Była tak zaangażowana w João Olivierę, że dwukrotnie przegapiła swoje urodziny. To była kolejna rzecz, która zmusiła ją do spojrzenia krytycznie na własne życie.
Saffron postanowiła nie tracić już więcej energii. Zakończymy to zadanie i już mnie nie ma. O jego kolejnych schadzkach z supermodelkami nawet się nie dowiem – pomyślała z satysfakcją. Usłużny umysł przypomniał jej zaraz, że od Maroka nie widziała, żeby się z kimkolwiek umawiał, ale…
Spojrzała na szefa, który, przebiegając wzrokiem wzdłuż jej ciała, zatrzymał się chwilę na trzymanym przez nią w dłoni dokumencie, po czym skupił się na oczach.
Jej serce zadrżało.
Od ostatnich ośmiu tygodni traktował ją chłodno i niewzruszenie. Musiała przestać udawać, że jej życie nie skurczyło się wyłącznie do bycia satelitą krążącym wokół świetlistej osobowości João.
Maroko się nie wydarzyło – pomyślała ze złością i zacisnęła wargi.
– _Sim_. Oczywiście, że będę cię szanował. Zadbam o to, by ta spuścizna trafiła w najlepsze ręce – powiedział do słuchawki, stukając smukłymi palcami w gładki, szklany blat eleganckiego biurka.
Podniósł rękę i skierował dłoń po trzymany przez Saffron dokument. W geście tym zawarte było milczące polecenie.
Upływały długie sekundy. João wpatrywał się w Saffie, słuchając kokieteryjnych słów Lavinii. Wreszcie, po całej minucie, spojrzał na pismo i przymrużonymi oczami przebiegł błyskawicznie treść. Jego twarz stężała.
– _Sim_ – zamruczał do słuchawki. Saffie poczuła, że jej wnętrzności wywracają się na drugą stronę. – Ale pamiętaj. Nie jestem cierpliwym człowiekiem. Chcę tego i jestem gotów zagrać w twoją grę, lecz… kiedyś któreś z nas może się znudzić. Bądź gotowa i na taki scenariusz, moja droga. Do następnego razu.
João swoim charakterystycznym pstryknięciem palcami zakończył rozmowę. Następnie chłodne, zwężone oczy powędrowały od pisma rezygnacyjnego do jej twarzy.
– Co to ma znaczyć? – spytał niskim, grobowym głosem.
– Dokładnie to, co jest tam napisane. Składam rezygnację.
Błysk niedowierzania przebiegł przez jego oblicze, następnie odwrócił kartkę.
– Z powodów osobistych? – zacytował. – Nie masz prywatnego życia, a więc nie możesz mieć żadnych „powodów osobistych”.
Saffie musiała uodpornić się na bezlitosne lekceważenie, z jakim João traktował wszystko, co stawało na przeszkodzie pomiędzy nim a celem, który chciał osiągnąć.
– Jestem wdzięczna, że mi to tak dokładnie wyjaśniłeś. Dziękuję także za kwiaty i biżuterię, jednak nie będę mogła ich przyjąć.
Na jego twarzy ani na chwilę nie zagościł wyraz niedowierzania, chociaż taki prezent usatysfakcjonowałby każdą koronowaną głowę w Europie.
– Zmierzasz do czegoś, jak rozumiem?
– Wszystko jest w tym liście. Rezygnuję z przyczyn osobistych, zaraz po upływie wymaganego okresu.
João spojrzał na list z pogardą.
– Jesteś jedną z najbardziej kompetentnych, odpowiedzialnych i ciężko pracujących osób, jakie znam. Przez te cztery lata nie było zadania, z którego nie wywiązałabyś się w sposób więcej niż zadowalający. – Wyprostował się w fotelu, uwypuklając kształty swego pięknie zbudowanego ciała.
Saffron ścisnęła uda. Żar przeszył jej wnętrze na wspomnienie tego ciała nad nią, nago, w niej...
– Dziękuję. To miło, że zauważyłeś.
Przez chwilę analizował jej sarkazm.
– Tym bardziej zadziwia mnie, że postanowiłaś ubrać swoją rezygnację w tak… cudaczną formę. Jesteś „zaszczycona możliwością” pracy ze mną? Życzysz mi „świetlanej przyszłości”?
Chciała, by list pozbawiony był aspektu emocjonalnego. Miała mu za złe, że podszedł do tego tak szyderczo.
– Wierz mi lub nie, to wszystko prawda…
– Wszystko to nonsens! – W jego głębokim głosie nie było ani nuty litości. – Nie przyjmuję twojej rezygnacji. Zwłaszcza w tak newralgicznym punkcie moich interesów z Lavinią. Musimy zmienić taktykę. Wyciągniemy ją z jej strefy komfortu. Dasz sobie z tym radę?
Saffron cudem powstrzymała wybuch złości. Była, jak to João zaznaczył, solidna, opanowana i… posłuszna – dodała w myślach.
Te cechy miały przynieść jej, sierocie z Domu Dziecka Świętej Agnieszki, lepszą przyszłość. Miała zostać wybrana spośród wielu innych dzieci. Zawsze jednak był to ktoś inny.
To wszystko powtarzało się niezliczoną ilość razy. Nauczyła się nie okazywać żadnych oznak przygnębienia i rozpaczy, ani nawet gniewu, jak niektóre dzieci. Wreszcie, gdy miała czternaście lat, nadeszła pora i na nią. Nie pokazała wtedy po sobie żadnych oznak radości, by nie zostać źle zrozumianą. Przez dwa lata szczęścia pielęgnowała w sobie tę samokontrolę, aż jej zastępcza matka zaczęła gwałtownie podupadać na zdrowiu.
Saffie przez osiemnaście miesięcy czuwała przy jej łóżku. Nie uroniła ani jednej łzy.
Gdy jej zastępcza matka umarła, na skromnej uroczystości pogrzebowej podtrzymywała na duchu obecnych, przytaczając najczulsze wspomnienia o tej wspaniałej kobiecie, aż na wszystkich twarzach zagościł uśmiech. Płakała w samotności.
Prawie z tym samym opanowaniem odwróciła się i wyszła z gabinetu João. Usiadła przy swoim biurku, po czym wybrała numer, który znała już na pamięć. Po rozmowie wzięła atłasowe pudełko i wróciła do biura swojego szefa.
– Czy coś ci dolega? – zapytał João. Brazylijski temperament stopił powłokę obojętności. – Może wezwać firmowego lekarza?
– To nie będzie konieczne. Czuję się dobrze. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzę rzeczy bardziej przejrzyście.
João stężał.
– I te rzeczy dotyczą porzucenia pracy?
– Tak – odparła.
Cisza trwała całą wieczność.
– Zdajesz sobie sprawę, że mogłaś przedstawić całą masę innych powodów oprócz „przyczyn osobistych”, których szczegóły tak skrzętnie skrywasz?
Ta obserwacja ją zmroziła. Zastanowiła się, czy podświadomie nie dała mu znaku.
– Miałam nadzieję, że to uszanujesz.
– Nigdy się nie zwodziliśmy, Saffie. Twój list jest dla mnie sygnałem ostrzegawczym. Widzę to i chcę poznać przyczyny tej afery.
– Po pierwsze: to nie żadna afera. Po drugie: czy przyszło ci kiedyś do głowy, że nie chcę robić tego do końca życia? Ty zapewne jesteś niezniszczalny, ale niektórzy są świadomi swojej śmiertelności. Wybacz więc, że nie pragnę tyrać siedem dni w tygodniu po osiemnaście godzin dziennie.
Cień przebiegł przez brwi João, a w jego oczach mignęło coś na kształt rozczarowania. Był zawiedziony.
– Więc o to chodzi? Jesteś przepracowana? Masz moją zgodę na zatrudnienie jeszcze jednego asystenta.
Saffie podeszła do biurka i położyła na nim pudełko.
– Nie mogę tego przyjąć – stwierdziła. – Nawet jeżeli nie odejdę. Kwiaty przekazałam na galę dobroczynną lady Monroe. Jest pewna, że ten bukiet zostanie zlicytowany za co najmniej dwadzieścia tysięcy funtów…
– Wystarczy już tego. Powiedz, czego oczekujesz, i zamknijmy ten temat, żebyśmy mogli wrócić do pracy! Jeśli tego chcesz, oddaj kwiaty, ale naszyjnik jest twój.
– João…
– Na pewno nie chodzi o pieniądze. Już teraz płacę ci dziesięć razy więcej niż pozostałym. Mogę potroić tę kwotę, ale musisz zostać…
– Nie chodzi o to.
Kiwnął głową.
– _Bom_, przynajmniej dokądś zmierzamy. A więc o co?
Zadrżała. Nie mogła mu powiedzieć, że głównym punktem zapalnym był jego chłód po wspólnej nocy w Maroku.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego odchodzę? Dobrze. Uznałam, że nie jesteś receptą na moje wszystkie problemy.
Zmrużył oczy.
– Co to znaczy? Powiedz jasno!
Saffron poczuła ukłucie gniewu.
– Albo co? Zatrzymasz mnie siłą?
Zapadła cisza. João powoli uniósł się zza swojego biurka. Przy jego wzroście poczuła się jeszcze mniejsza. Powoli zdjął spinki z mankietów koszuli i starannie podwinął rękawy. Saffie nie umiała się oprzeć temu pokazowi męskości. Widok jego umięśnionych, mocnych ramion jeszcze bardziej pobudził jej podrażnione libido.
– Co się dzieje, Saffie? – Mocny głos João wyrwał ją z kiełkującego pożądania.
Nerwowo zacisnęła dłonie na pasku torebki. Wiedziała, że rezygnacja z funkcji jego osobistej asystentki będzie trudna. Zwłaszcza po czterech latach. Nie sądziła jednak, że będzie aż tak ciężko.
Spanikowała. João nie zamierzał jej wypuścić, dopóki nie przedstawi mu jakiegoś dobrego powodu. Nie zdawała sobie sprawy, że nerwowo oblizuje wargę, aż do momentu, w którym zobaczyła jego spojrzenie.
Na moment zniknęły z jego twarzy wszystkie ślady obojętności.
– Pamiętasz, kiedy stałam się twoją asystentką? Miałam tu być dwa tygodnie. Minęły cztery lata.
– Masz ostatnią szansę na podanie mi jakiegoś sensownego powodu, Saffie.
W Saffron zapłonęła nagła potrzeba walki. Ignorując kłującą duszność w piersi, dzielnie postąpiła naprzód.
– Dobrze. Więc chcesz nagiej prawdy? Oto ona. Jesteś genialnym biznesmenem, João, lecz jesteś także bezlitosnym wampirem. Wciąż bierzesz, myśląc, że diamenty, kwiaty i wielkie pieniądze zagwarantują ci władzę nad moim życiem. Odłożyłam swoje plany, a teraz do nich wracam. Rezygnuję z pracy, ponieważ chcę więcej od życia. Marzę o rodzinie, o dziecku, o zamienieniu tego w rzeczywistość.
Przerwała. Wewnątrz cała się trzęsła z emocji przed ostatnimi słowami, które były konieczne:
– Pragnę wolności od ciebie.