TRZY OPOWIADANIA SCIENCE-FICTION - ebook
TRZY OPOWIADANIA SCIENCE-FICTION - ebook
Próżnia, ludzkość jest zmuszona do życia pod ziemią, trzy gatunki ludzkie szukają ucieczki w kosmos lub głąb materii, fenomenalnie plastyczna sceneria, opowieść o sensie ucieczki z niespotykanym zwrotem akcji. Nosiciel, człowiek jest autonomiczną jednostką, czy nosicielem obcego organizmu? Zaskakująca fabuła wplątana w aktualną geopolitykę. Paradygmat, pamięci K. Gödla, w futurystycznym świecie technologia odpowiada na niemal wszystkie pytania poza tymi najważniejszymi stawianymi od prawieków.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397687936 |
| Rozmiar pliku: | 691 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_W\ rocznicę\ tysiąclecia\ koronacji\ Bolesława\ Chrobrego_
— Gorszej nory nie mogłeś znaleźć? –Dżela odruchowo położyła dłoń na swoim brzuchu.
— Nigdzie indziej nie chcieli się ze mną spotkać. Zresztą co nam może jeszcze zaszkodzić? — odparł obojętnie Protor.
— Nie chodzi mi przecież o nas. — szarpnęła go za rękaw. Odwrócił się i spojrzał na nią. Często zastanawiał się dlaczego z nią jest. Znał tyle piękniejszych kobiet. Dżela nie była piękną kobietą, choć piękno, tutaj, kilkaset metrów pod ziemią, zmieniło swoją tradycyjną formę; wciąż było jednak nagrodą za udaną adaptację środowiskową. Dżela jeszcze nie miała łusek, skorupy, nie straciła owłosienia i miała niezły wzrok, a jej skóra była jednolita, bez żadnej plamki.
W korytarzu było coraz więcej bocznych wejść, przez które wchodziło i wychodziło coraz więcej ludzi z różnych poziomów subterry. Można było wszystko kupić: świeże owoce, warzywa, mięso, lekarstwa, broń, narzędzia, nowe spejsery. Dymiły prowizoryczne garkuchnie i wabiły niezwykłym aromatem turkusowe kostki rozkoszy. Rozbrzmiewała muzyka.
Pancerzaki, ludzie o plecach i głowie pokrytych łuskami, specjalizowali się w stosowaniu wiedzy technicznej. Ich paznokcie przekształciły się w ostre, twarde i cieniutkie narzędzia o niepowtarzalnych kształtach. Byli bardzo spokojni, a gdy patrzyli w bok wyginali w charakterystyczny sposób całe ciało.
Bielaki byli pozbawieni owłosienia, o skórze niemal przezroczystej i gdyby nie nosili specyficznych dla siebie tunik, kończących się tuż nad kolanami, w ich klatce można byłoby dostrzec bijące serca i tętniące pajęczyny naczyń krwionośnych. Protor miał kiedyś bielacką kochankę. Była jak ocean.
Tuniki bielaków były pokryte tysiącami poziomych linii o różnych, zmieniających się barwach. Każdy bielak emitował widmo świetlne właściwe tylko jemu. Były dekoderem ciała, pragnień, emocji, bólu, wiedzy… Pozwalało im to przekazywać między sobą nie tylko ważne informacje, ale tworzyć specyficzną sztukę. Bielaki wytworzyły namiastkę odrębnej kultury. Większość znanych artystów była pochodzenia bielackiego.
Pomiędzy tymi dwoma gatunkami żył trzeci, tradycyjny, którego ciała nie wykazywały przeważających cech dywergencji w jedną lub drugą linię adaptacyjną pod ziemią. Dżela i Protor należeli do tej grupy.
— Po co rodzisz na takim świecie? -wyszeptała nagle przez zęby do Dżeli kobieta o czarnych, równo ułożonych cętkach na skórze i kilku kępkach włosów na głowie.
Dżela odepchnęła ją, szybko skręcili w następny korytarz. Skąd ona o tym wie? Pomyślała.
Szelest generatorów był tutaj cichszy. Pusty korytarz biegł idealnie prosto. Protor spojrzał jeszcze raz na spejsera, aby sprawdzić swoje położenie. Współrzędne się zgadzały, jednak żadnego wejścia nie było.
— Cholera, umówiłem się z nimi tutaj, a tu jest ślepy korytarz.
Spojrzał w dal, gdzie korytarz zlewał się w jeden punkcik. W tym momencie drzwi, na których znajdowała się ta iluzja, otworzyły się tuż przed nosem, a gdy zrobili parę kroków przed siebie — nagle zamknęły. Stali w mrocznym pomieszczeniu, usłyszeli kroki i ujrzeli zbliżającą się postać.
— Przepraszam, że nie mogłem stawić się osobiście. W tej chwili mam kilkaset podobnych spotkań jednocześnie. Zresztą ostrożność zwiększa szanse przeżycia. Siadajcie.
Dopiero, gdy usiedli a szklane ściany oślepiająco rozbłysły prawdziwym światłem słonecznym, ściąganym kilkaset metrów pod ziemię przez system zwierciadeł i filtrów przeciwpromiennych, oboje zmrużyli oczy, a Protor zauważył, że Belizerowi nawet nie drgnęła powieka na niebieskich, szeroko otwartych oczach, zniewalających zaufaniem.
Belizer rzekł:
— Może coś przekąsicie? Polecam szczególnie… Żałuję, że nie mogę zjeść z wami.
Zawsze nieogładzony Protor, mając dosyć wszechobecnych glonów w diecie, które Dżela niestrudzenie hodowała i przyrządzała by uniknąć pożywienia powszechnie znanego, rzucił się łapczywie na apetyczną porcję mięsa z warzywami. Dżela kopnęła go pod stołem. Nie znosiła tej grubiańskości. Ona także wiele razy dziwiła się sobie, że jest z kimś takim jak on.
— Tym razem kontenerowiec może wziąć na pokład trzy tysiące osób. Żadnego pancerzaka, ani bielaka. Tylko czyste jednostki ludzkie. Na statku znajduje się las mieszany strefy podzwrotnikowej z runem leśnym, sektor laguny morskiej strefy równikowej i sektor roślinności górskiej z prawdziwym, lodowatym potokiem i pstrągami. Udało nam się uzyskać idealny balans ekosystemów. Poza tym sektor wiejski, miejski, praca, szkoła, plaża, zima, itd. Jak to bywało dawniej. Nazwaliśmy go Gaja. To chluba Ojca, który wysłał już trzysta podobnych jednostek przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Gaja-400 jest największa i najnowocześniejsza.
Dostępna odległość lotu jest praktycznie nieograniczona. Napęd w pełni odnawialny, nawet bariera czasu została skorygowana, posiadamy na wyposażeniu tysiąc komór semihibernacyjnych i klonotrony, gdyby czasoprzestrzeń nie dała się pokonać w jednym cyklu fenotypowym.
Protor pożerał następną sztukę mięsa, a Belizer wydał się Dżeli nawet uprzejmy i przyzwoity, jak żywy, tylko ten dobór słów, których do końca nie rozumiała.
— Najważniejsze jest to, że zostaliście genetycznie zakwalifikowani. Gratuluję wam, bo nie zdarza się to często, jest nas coraz mniej… Możecie czuć się dumni i wyróżnieni. Będziecie prakolebką nowej ludzkości. Miło patrzeć, gdy ktoś ma taki apetyt, panie Protorze. Proszę o pytania.
— Kiedy uciekamy? — spytała Dżela, nie mogąc znaleźć lepszego słowa.
— Niebawem, cztery może pięć dni, ale musicie jeszcze przejść test behawioralny. To formalność. Prawie nigdy nie zdarzyło się, aby kwalifikacje genetyczne zawiodły.
— Prawie? — rzucił poirytowany Protor i w tej samej chwili poczuł ból brzucha. Przeżarłem się, pomyślał i spytał:
— Gdzie jest łazienka?
— Niebieskie drzwi.
Włożył łeb pod strumień zimnej wody, a gdy podniósł i spojrzał w lustro ujrzał za sobą… Belizera.
— Co ty tu robisz?
— Musisz ją zostawić.
— Kogo?
— Nie udawaj idioty. Ona nie może lecieć z tobą.
— Dlaczego?
— Ona jest trefna. Przecież sam wiesz. Żywy relikt.
— Albo my dwoje, albo koniec z tymi genowymi bredniami!
Protor szybko wyszedł i ku swojemu zdziwieniu spostrzegł, że ten sam Belizer siedzi i rozmawia przy stole z Dżelą jak gdyby nigdy nic. Prezentował wizualizację najnowszego kontenerowca. Wrócił więc szybko do łazienki i zobaczył ponownie tego samego, lecz innego Belizera, stojącego nadal przy lustrze. Jeszcze raz odchylił drzwi i popatrzył na niego, który gestykulując rozmawiał z Dżelą. Byli identyczni. Belizer, ten kolejny obok niego, uśmiechnął się i pokiwał szyderczo palcem.
— O co tu chodzi?
— Przecież mówiłem ci, że załatwiam wiele spraw w jednym czasie.
Protor nie czekał dłużej. Wrócił do stołu i nie zwracając uwagi na ożywioną rozmowę chwycił Dżelę za rękę.
— Idziemy stąd. Nic tutaj po nas!
Dżela próbowała stawiać opór. Przechylił jeszcze salaterkę zielonego groszku i rzekł:
— Żałuj kupo polimerów, że nie możesz poczuć smaku żarcia.
I wydał z siebie gardłowe beknięcie wprost na eleganckiego prezentera.
— Żałuję. Ty też żałuj, bo i tak do nas wrócisz.
Gdy wyszli na zewnątrz Dżela zdenerwowana krzyknęła:
— Mam ciebie już dosyć nienażarty idioto! Co ci znowu odbiło? Pierwsi, którzy się zgodzili nas zabrać, a ty wszystko zepsułeś. Ile razy mówiłam ci, żebyś nie żarł tych trucizn. Mózg ci lasują.
— Twoje glony, ta cholerna chlorella, grzyby, pleśń i gryzonie mi nie wystarczą. Jestem silnym mężczyzną!
— Przecież oni muszą coś sypać do tego żarcia. Zielony groszek trzysta metrów pod ziemią?
— Gdyby nie sypali dawno byśmy tu wszyscy pozdychali, a jednak żyjemy.
— Ja jakoś nie zdechłam. Mało ci promieniowania? Widziałeś gdzieś małe dzieci inne niż pancerzaków lub bielaków? Nawet nie widziałeś jak to produkują.
— Może nie zdechłaś, ale… — Protor przerwał Dżeli i nagle urwał. Zawsze był impulsywny, bo nie miewał dylematów.
— Ale jestem reliktem? To chciałeś powiedzieć?
— Dżela, zaufaj mi, wiem co robię. Mam intuicję, że przerobiliby nas na karmę dla egzotycznych zwierzaków z Alfa Centauri. Słyszałem już o takich przypadkach, nikt nad tym nie panuje.
— A jaki mamy wybór? Możemy tu zostać i żreć co dają lub czekać aż nas spali na popiół. Ja chcę żyć, Protor, wiesz o co chodzi.
— Oni wszyscy już o tym wiedzą. Dlatego nikt nie chce ciebie wziąć.
— Bo jestem w ciąży? Ostatnia ludzka kobieta w subterze?
Wsiedli do kuli. Zajęli pierwsze dwa fotele w samym środku. Protor wpisał współrzędne i kula niezauważalnie ruszyła z miejsca. Mimo wielkiej prędkości mknęli płynnie, bowiem kabina była posadowiona na żyroskopach. Kula płynęła wydrążonym korytarzem w głębi ziemi na magnetycznych łożyskach mając na pokładzie co najmniej trzydzieści osób. Co jakiś czas przystawała, aby ktoś mógł wsiąść lub wysiąść. Podczas podróży wszyscy patrzyli bez słów w hologramy umieszczone naprzeciwko twarzy pełne dynamicznych obrazów. Otwierano kolejny poziom z megageneratorem na głębokości dwu tysięcy metrów, drążono nowe korytarze i osiedla na głębokości pięciuset metrów, następny pancerzak piastował odpowiedzialną funkcję w przemyśle, a kolejny bielak reformował system edukacji. Zakładano nowoczesne subagroterria o niezwykłej wydajności plonów i przypominano, rok po roku, kosmiczne zdarzenie, które to wszystko zapoczątkowało
…Osiemdziesiąt lat od zarejestrowania gigantycznego natężenia neutrin w podziemnych laboratoriach na całym świecie, w dniu kalendarzowym siedemnastego czerwca, zabłysło na niebie drugie słońce. Przez parę tygodni nie było nocy, później na niebie pojawiła się gigantyczna zorza, a ptaki, morskie ssaki i wiele innych stworzeń straciło orientację przestrzenną aż w końcu się zaczęło…
— Protor, ono się chyba rusza. — szepnęła Dżela. Protor nie zareagował.
…Pod wpływem rosnącego promieniowania kosmicznego atmosfera ziemi ulegała perforacji. Promieniowanie nicestwiło biosferę. Ludzkości groziła klęska głodu i epidemia chorób popromiennych. Kiedy zwierzęta wielkości człowieka i większe od niego wyginęły, człowiek znalazł już nową siedzibę i powoli przystosowywał się do zaistniałych warunków pod ziemią. Supernowe w sylurze czy kredzie również powodowały, że życie zmieniało radykalnie swoją formę przetrwania, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wszystko było zgodne z prawami przyrody…
— Pójdźmy dziś na jakiś dopaminer. Dawno już nie byliśmy. Jutro wyślemy swoje kody do innych Ojców. W końcu na kogoś trafimy. Jesteśmy młodzi i zdrowi. Za tydzień nie będzie nas już tutaj. Wspomnisz moje słowa, Dżela. O, jest jeszcze wolna przestrzeń na dopaminerze 28-134-93.
Protor zajrzał do spejsera.
— Rezerwuję dla nas, dopaminują Stykslersi. Twoja ulubiona kapela!
Dżela kiwnęła z aprobatą głową i wpatrywała się w hologram informacyjny, bardzo to lubiła.
Obok nich siedziała bielacka para z dzieckiem, rodzice byli pochłonięci wymianą wrażeń bo ich tuniki gwałtownie zmieniały barwę, niczym pożar, a ich pociecha siedząc bez opieki odwróciła się do Protora i podniosła tunikę. Zobaczył żywe wnętrzności, w których się coś szybko poruszało w kształcie niebieskiej, włochatej kuli, a gdy Protor z niesmakiem skrzywił się dzieciak otworzył usta, z których wyskoczyła ta sama kulka i rozpłaszczyła się na twarzy dziecka, przyjmując w jednym momencie kształt twarzy Protora. Zaskoczony poderwał się z krzesła.
— Patrz, patrz! Dżela, to są te dziwaczne zwierzaki z Alfa Centauri, taki jeden kosztuje dwie sfery mieszkalne, kieszonkowy, a są też wielkie. Ale ich na to oczywiście stać… Usiadł z kwaśną miną, gdy w tej samej chwili dwoje bielackich rodziców obróciło się, a dziecko momentalnie wróciło do niewinnego wyglądu, tunika skrzyła się jasną zielenią. Widząc zirytowaną twarz Protora skierowaną na ich dziecko koszulki rodziców zapłonęły na czerwono i purpurowo.
Wiedział, że w tej chwili zgłaszają ten niezręczny incydent przez spejsera jako agresywne wykroczenie w miejscu publicznym. Dżela dopiero oderwała wzrok od hologramów, nie mając pojęcia co się wcześniej tutaj wydarzyło.
— Tyle mandatów już zapłaciłeś, że stać by nas było na nową sferę… ale ty… nie.. co ci przeszkadza w tych wrażliwych ludziach? Kamizelka chłopca zapłonęła soczystą zielenią, kiedy dzieciak wcisnął dłoń w dłoń matki. Tunika na torsie ojca pociemniała w purpurę. Protor nie potrzebował tłumacza