- W empik go
Trzy razy M - ebook
Trzy razy M - ebook
Kiedy życie 27-letniej Małgosi rozpada się w drobny mak, dziewczyna postanawia raz na zawsze odciąć się od przeszłości. Wyjeżdża z Wrocławia i zatrzymuje się u starszej siostry, która pomaga jej stanąć na nogi. Nowe otoczenie, nowi ludzie, nowa praca... Małgosia czuje, że właśnie rozpoczyna się kolejny rozdział jej życia i jest z tego dumna. Nawet niesympatyczny szef nie stanowi dla niej większego problemu. Ale jak to zwykle z przeszłością bywa, ta lubi powracać w najmniej odpowiednich momentach. Dlatego pewnego dnia dziewczyna będzie musiała raz jeszcze spojrzeć w twarz mężczyźnie, od którego starała się uciec...
Czy to, co wywalczyła dla siebie w nowym miejscu, przepadnie? Czy czarne chmury, które się nad nią zbierają, przyniosą w końcu oczyszczającą burzę?
Klasyczna historia o miłości Kopciuszka i… niezbyt sympatycznego księcia, który niespodziewanie staje się jej szefem. Lekka i przyjemna jak spacer po ogrodzie pełnym kwiatów. Taka właśnie jest powieść Justyny Chrobak.
Agata Czykierda-Grabowska, pisarka
Gdy rozsypuje się nasze życie, szukamy wsparcia u najbliższych. W ten właśnie sposób Gosia znajduje się w Bielsku-Białej u siostry. Czy uda jej się odbudować swój świat? Czy jej życie rozkwitnie? Justyna Chrobak wraca do czytelników z trzecią książką, a ja już czekam na następne!
Katarzyna Bieńkowska, poligon-domowy.blogspot.com
Justyna Chrobak – bielszczanka, od zawsze kochająca otaczające ją z każdej strony góry. Debiutowała w 2011 roku powieścią obyczajową „Zapach miłości”. W 2018 roku wydała pierwszy tom sagi z elementami fantasy „Córka lasu”, która już niedługo doczeka się kontynuacji. Uwielbia czytać książki przepełnione emocjami i do tego samego dąży, pisząc swoje własne historie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-312-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka zakupionych przed wyjazdem gazet leżało nietkniętych w mojej torebce. Nie użyłam też ani przez chwilę mojej ulubionej empetrójki, załadowanej do granic możliwości przeróżnymi piosenkami. Całą trwającą kilka godzin podróż przebyłam, wpatrując się w okno. Siedziałam na swoim miejscu, wsłuchując się w stukot pociągu toczącego się po torach. Jednostajny odgłos działał na mnie usypiająco, jednak pisk zatrzymującej się na każdej wyznaczonej stacji maszyny skutecznie mnie ocucał. Nie mogłam, a nawet nie chciałam, oderwać wzroku od białego krajobrazu za szybą. Wyjeżdżając z Wrocławia, widziałam tylko szarość i brud topniejącego śniegu. Teraz, po paru godzinach, z każdym przebytym kilometrem wjeżdżałam w coraz bardziej pokrytą białą pierzyną, zimową krainę na południu Polski.
Zbliżaliśmy się powoli do stacji docelowej. Leżącą już na polach, łąkach i budynkach grubą warstwę śniegu powiększał coraz mocniej sypiący biały puch. Nie lubiłam zimy. To była zdecydowanie moja najmniej lubiana pora roku. Kochałam wiosnę. Wtedy budziły się do życia rośliny, które wcześniej zasadziłam. Na wiosnę mogłam obserwować, jak rosną i kwitną. Latem natomiast – cieszyć się ich cudnym wyglądem i dojrzałością. Jesienią szykowałam się razem z nimi na nadejście zimowego snu, dbając o to, by żadnej nie pozostawić bez należytej opieki. A w zimie… czekałam na przyjście wiosny, pocieszając się rosnącymi w domu roślinami doniczkowymi.
Radość z przyjazdu tutaj, do siostry i jej rodziny, tłumiona była przez pustkę, która całkowicie zawładnęła moją głową. I sercem. Wiedziałam, że dobrze robię. Czułam, że teraz zacznie mi się układać. Musi. Nie ma innej opcji. Wszystko będzie inaczej niż do tej pory. Zacznę od nowa. Przyjazd tutaj to dobry krok. To, co się działo we Wrocławiu, niech tam pozostanie. Na myśl o mieście, z którego wyjechałam, a raczej uciekłam, poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Tylko nie wracaj myślami do Wrocławia − nakazałam sobie. To już zamknięty rozdział.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos hamowania. Długotrwały pisk kół zagłuszył na chwilę rozmowy innych pasażerów, siedzących razem ze mną w jednym przedziale, a po chwili pociąg całkowicie się zatrzymał. Za brudną szybą ukazała się tablica informująca, że dotarłam do stacji Bielsko-Biała Główna.
Wstałam z miejsca, którego nie opuszczałam przez całą podróż, i od razu mocniej odczułam chłód panujący w przedziale. Jak najszybciej założyłam kurtkę, która jeszcze przed chwilą grzała mnie w bok, kiedy opierałam się o nią, siedząc przy oknie. Ściągnęłam z górnej półki swoją dość obszerną walizkę podróżną. Musiała być tak duża. Tu była większość moich rzeczy. Co do tych, których nie byłam w stanie ze sobą zabrać ze względu na rozmiar lub ciężar, miałam nadzieję, że zostaną mi za jakiś czas przysłane. Zarzuciłam torebkę na ramię i ciągnąc bagaż na kółkach po brudnej podłodze, zaczęłam się przeciskać w kierunku wyjścia razem z innymi zniecierpliwionymi pasażerami.
Opuściłam pociąg i jeszcze raz stanęłam naprzeciwko tablicy z nazwą stacji. Teraz nie dzieliła nas już brudna szybka. Tablica i reszta dworca od razu wyglądały bardziej optymistycznie. Śnieg sypał coraz mocniej, a mroźne powietrze przeszywało mnie na wskroś, powodując dreszcze. Zimno. Za zimno. Wzięłam głęboki oddech. Poczułam mocny, pobudzający zapach kawy, dochodzący z oddalonej o parę kroków kawiarni. Drzwi do niej były cały czas otwarte, by lepiej wabić klientów spragnionych kofeiny. Rozejrzałam się na boki. Nie byłam do końca pewna, jak długo przyjdzie mi czekać na pojawienie się siostry, która obiecała odebrać mnie z dworca. Oparłam torebkę o stojącą na ziemi walizkę i zaczęłam w niej grzebać w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Skostniałe od zimna palce powodowały, że zaczęłam rozważać schronienie się w zapraszającej zapachem kawiarni. Zanim jednak udało mi się odnaleźć telefon i zdecydować, co dalej, usłyszałam dobiegający z oddali głos siostry:
– Gosiula!!! – Popatrzyłam w stronę, z której dobiegało wołanie.
Kasia szła pośpiesznie w moim kierunku, machając ręką. Uśmiechnęłam się na jej widok, zarzuciłam torebkę na ramię i ruszyłam w jej stronę, targając za sobą walizkę. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona i mocno wyściskałyśmy. Był luty, więc od naszego ostatniego spotkania minęło już ponad pół roku. Kiedy w sierpniu wpadłam tutaj na parę dni urlopu, byłam razem z nim. Nie tak jak teraz, sama. Byłam tutaj z kimś, na kim wtedy skupiałam całą swoją uwagę. Nie myślałam o rodzinie, o sobie, tylko o nim. By jemu było dobrze. By on był zadowolony. Dom siostry służył nam jako miejsce na nocleg. Nie skupiałam się na zacieśnianiu rodzinnej więzi. Na zabawie z dziećmi Kasi. Liczył się tylko czas z nim. Tak samo zresztą jak przez całe pięć lat. Czyli od momentu, kiedy zaczęłam się spotykać z osobą, od której chciałam się teraz całkowicie odciąć. Poczułam znajomy ucisk w żołądku. Nie rozmyślaj o nim. To nie ma sensu. Jesteś tu teraz z siostrą. Jego już nie ma.
– Cześć… – powiedziałam cicho, uśmiechając się lekko i ciągle do niej przytulając.
– Jak dobrze, że jesteś, kochana. Strasznie się cieszę. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam – odezwała się radośnie Kasia.
– Uwierz mi, ja też – odpowiedziałam, czując rosnącą gulę w gardle i pieczenie pod powiekami.
Siostra odsunęła mnie trochę od siebie, trzymając dłońmi za ramiona. Przez moment przyglądała mi się uważnie w ciszy i dopiero po chwili znów się odezwała:
– Kiepsko wyglądasz, sister. Ale ja się tutaj tobą zajmę. – Słuchałam jej, równocześnie uciekając przed jej dociekliwym wzrokiem, by nie zauważyła, że jestem bliska płaczu. – Nie wiem do końca, co tam się działo, i nie mam pojęcia, co się wydarzyło, że tak nagle stamtąd uciekłaś. Teraz to już nieważne, jesteś z nami i wszystko będzie dobrze. Chodź, idziemy do samochodu, bo zamarzniemy. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Jej słowa mnie uspokoiły i udało mi się opanować chęć rozpłakania się na środku peronu. Chwyciłyśmy razem bagaż i ruszyłyśmy w kierunku znajdującego się z drugiej strony dworca parkingu.II
Podróż z dworca do domu mojej siostry minęła dosyć szybko. Przejechałyśmy przez centrum miasta, w którym byłam jak do tej pory sześć razy. Tym razem miałam tutaj zostać znacznie dłużej, niż bywało to w trakcie poprzednich odwiedzin. I nigdy do tej pory nie byłam tu w czasie zimy. Po jakimś kwadransie od opuszczenia parkingu podjeżdżałyśmy już na ulicę Długą, przy której mieszkała Kasia i jej mąż, Przemek, razem z dwójką dzieci. Dom był nowy w porównaniu do reszty stojących tam budynków. Działka nie znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie innych posesji, więc ogród z żadnej strony nie był ograniczony. Okazały budynek posiadał z przodu mały ogródek ze ścieżką prowadzącą od ulicy do drzwi wejściowych. Tuż obok ścieżki znajdował się szeroki podjazd, wiodący do dobudowanego z boku garażu. Z tyłu ukochanych czterech kątów mojej siostry ciągnął się bardzo duży ogród, w którym nie rosło nic oprócz trawy. Jeżeli będzie mi dane tu pozostać dłużej, zamierzam to zmienić całkowicie − pomyślałam.
Wysiadłyśmy z samochodu. W środku pojazdu zostały moje rzeczy. Obeszłyśmy dom dookoła i dotarłyśmy do ogrodu, w którym szalała dwójka dzieci w zimowych kombinezonach pod czujnym okiem swojego ojca. Gdy tylko nas zauważyły, zaczęły biec w naszym kierunku, wydając z siebie okrzyki radości.
– Ciocia Gosia!!! – krzyczały jedno przez drugie, rzucając się równocześnie na mnie, by przytulić się na przywitanie.
– Ale wyście urośli! – odpowiedziałam, próbując utrzymać równowagę i nie przewrócić się razem z nimi na śnieg.
Byłam bardzo zaskoczona tym, jak ta dwójka zdążyła się zmienić przez ostatnie miesiące. Mateusz będzie mieć w marcu siódme urodziny, a Martynka w lipcu skończy pięć lat. Wyściskałam mocno piszczące maluchy, a zaraz potem przywitałam się z moim szwagrem.
– Cześć, młoda. – Przywitał się, ściskając mnie odrobinę za mocno i na chwilę pozbawiając dopływu tlenu.
Gdy tylko wypuścił mnie z objęć, zaczął odciągać rozbrykaną dwuosobową gromadkę.
– Chodźcie już tu, dzikusy. Dajcie najpierw cioci wejść do domu, rozebrać się, zdjąć buty i… – Mężczyzna zawahał się na chwilę. – Dopiero potem możecie na nią znów napaść – dodał z rozbawieniem.
– Dziękuję ci, Przemku. – Popatrzyłam na niego, uśmiechając się z przekąsem, a on w odpowiedzi mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Dzieciaki posłuchały taty i pobiegły zająć się z powrotem bałwanem, którego zdążyli ulepić prawie w całości. Brakowało mu tylko rąk, guziczków, nosa i kapelusza. Ich ojciec musiał się przy nim napracować, ponieważ monstrum było mniej więcej mojego wzrostu. Przemek wziął od Kasi klucze i poszedł po moje rzeczy do samochodu, a my ruszyłyśmy prosto do domu. Mateusz z Martynką dostali piętnaście minut na dokończenie swojego dzieła i mieli do nas dołączyć.
Kiedy znalazłam się już w środku, rozebrałam się z płaszcza, zdjęłam buty i od razu wskoczyłam w cieplutkie kapcie dla gości. Moje stopy znajdowały się najwyraźniej w pierwszym stadium odmrożenia i czułam w nich nieprzyjemne pieczenie. Poszłam do łazienki umyć ręce po długiej podróży, ogrzewając je równocześnie pod ciepłym strumieniem wody. Zaraz potem dołączyłam do Kasi i Przemka w ich dość obszernej kuchni. Kiedy do domu wbiegły dzieci, szwagier poszedł się nimi zająć i pomóc im się rozebrać. Kasia w tym czasie zabrała się za parzenie aromatycznej kawy. Maluchy pobiegły na piętro do swoich pokoi, bo już zdążyły znaleźć sobie ciekawsze zajęcie niż obleganie nowo przybyłego gościa.
Rozsiadłam się w kuchni na jednym z czterech wysokich krzeseł, stojących tuż przy drewnianej ladzie, odchodzącej od ściany. Blat służył za miejsce do przekąszenia czegoś na szybko, bądź też do posiedzenia przy kawie, na którą teraz czekałam z wielką niecierpliwością. Kasia przygotowała trzy pyszne czarne napoje z ekspresu. Przemek wrócił do nas po tym, jak sprawdził, czy dzieciaki nie wymyślą jakiejś wariackiej zabawy. Popijaliśmy naszą dawkę kofeiny i gadaliśmy na przeróżne błahe tematy. Siedziałam wygodnie, trzymając gorący kubek między dłońmi, by je porządnie rozgrzać. Była to kolejna rzecz, której nie lubię w zimie, zmarznięte nogi i ręce. Brrr…
Teraz na szczęście robiło mi się coraz cieplej i z przyjemnością wysłuchiwałam nowości z życia mojej siostry i jej rodziny. Patrzyłam na nich, jak rozmawiają ze sobą, jak się przekomarzają, jak jedno drugiemu delikatnie dogryza żartem. Jak najnormalniej w świecie tworzą zgrane małżeństwo. To było widać. Bardzo cieszył mnie widok mojej szczęśliwej siostry. Chciałabym się kiedyś czuć tak jak ona − myślałam. Chciałabym mieć poukładane życie, męża, z którym tworzyłabym zgrany zespół i kochane dzieci, a na dodatek spełniać się zawodowo i mieć bezpieczną sytuację finansową.
Poczułam nagle ogarniający mnie lekki smutek. Bardzo cieszy mnie to, że miałam do kogo przyjechać w takim kiepskim momencie − kontynuowałam rozważania. Jednak nie potrafię uciec przed czarnymi myślami, jakie mnie raz po raz nachodzą. Mam dwadzieścia siedem lat, zerowy stan konta, jestem bez pracy i na dodatek zostawiłam parę konkretnych problemów w innym mieście, uciekając do swojej siostry. Przeszedł mnie dreszcz. Kiedy choć trochę pozwolę sobie na użalanie się nad swoją sytuacją, złe myśli od razu atakują mnie ze zdwojoną siłą. Zapuszczam się mimowolnie w zabronione rejony mojego umysłu. Przypominam sobie o tym, co staram się trzymać zepchnięte w jego najdalsze otchłanie. Jestem sama. Wszystko, co do tej pory miałam, o czym sądziłam, że ma sens i że mimo gorszych momentów będzie trwać, nagle się urwało. Wszystko stało się w jednym momencie zamkniętym rozdziałem mojego życia. Z rozmyślań, w które się coraz bardziej zaczęłam zagłębiać, wyrwał mnie na szczęście Przemek.
– Dosyć o nas. Ileż można. Opowiadaj, co to się u ciebie stało? – zapytał lekkim tonem, uśmiechając się przy tym tak, jakby pytał o jakieś ciekawe i przyjemne newsy z mojego życia. – Dwa dni temu zadzwoniłaś, wystraszyłaś swoją siostrę, która niczego mi nie chciała konkretnego powiedzieć oprócz tego, że się do nas przeprowadzasz. I oto jesteś. Coś nie tak z Tomaszem? A co z twoją pracą? – Jego przesłuchanie zostało przerwane, gdy oberwał w bok z łokcia od mojej siostry.
Kasia powstrzymywała się przed zadawaniem wprost takich pytań. Słyszała mój zapłakany i rozhisteryzowany głos dwa dni wcześniej i wiedziała, że był to dla mnie dość ciężki i świeży temat. Mojemu szwagrowi tego wyczucia niestety brakowało. Na dźwięk imienia mojego narzeczonego… to znaczy od trzech dni byłego narzeczonego… poczułam w gardle narastającą w ekspresowym tempie gulę i z trudnością przełknęłam ślinę. Kasia i Przemek ucichli, a ja nie mogłam oderwać wzroku od kubka z kawą.
– Mówiłam ci, ośle, nie wypytuj… – odezwała się cicho moja siostra, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
– Spoko, Kasiu, nic się nie stało – uspokoiłam ją, dopijając jednocześnie ostatni łyk kawy. – Jeszcze raz chciałabym was przeprosić za to, że tak nagle się wam zwaliłam na głowę. Postaram się nie być dla was zbyt długo ciężarem. Jak najszybciej chcę znaleźć pracę i wynająć jakieś mieszkanie.
– Nie gadaj głupot, Gośka. Znajdź porządną pracę, a nie byle co. A mieszkać możesz tutaj, ile będziesz chciała. Wynajem mieszkań w Bielsku, zresztą jak wszędzie, to straszna kasa. Dom jest duży i o ile wytrzymasz przy naszej dość głośnej dwójce maluchów i nie uciekniesz stąd z krzykiem, to jest to od dzisiaj również twój dom – odezwał się Przemek, a Kasia jakby popierając jego słowa, uśmiechnęła się do mnie łagodnie.
– Dziękuję wam… – powiedziałam cicho. – Pójdę teraz do siebie i rozpakuję rzeczy. Ogarnę się i wrócę do was. – Wstałam z krzesła, odniosłam kubek do zlewu i ruszyłam w kierunku pokoju gościnnego.
– Pewnie, siostra, idź i odetchnij sobie po podróży… – Usłyszałam jeszcze głos Kasi, zanim zniknęłam w holu prowadzącym do pokoju, w którym miałam zamieszkać.
Znajdował się on na parterze, w najbardziej ustronnym miejscu w całym domu. Weszłam tam i zamknęłam za sobą drzwi. W pokoju stały: składana kanapa, komoda i regał. Ten ostatni miał w większości puste półki, gdzieniegdzie tylko zajęte przez pojedyncze książki lub czasopisma. Spojrzałam na moją walizkę i torebkę, stojące obok łóżka. Opierając się plecami o drzwi, osunęłam się na podłogę i ukryłam twarz w rękach. Teraz bez żadnego stresu, że ktoś mnie zobaczy, pozwoliłam, by łzy spływały mi po policzkach.
No i oto jestem − pomyślałam. Inne miasto. Inni ludzie. Sama. Bez niego. Od teraz to ja będę decydować o wszystkim, co mnie dotyczy. Sama będę sterować swoim życiem. Nikt nie będzie mną manipulował, rozkazywał czy decydował za mnie. Podniosłam głowę i popatrzyłam w kierunku jedynego w tym pokoju okna. Przetarłam oczy, które powoli zaczęły wysychać z łez. Uśmiechnęłam się sama do siebie, czując, że kolejny atak złych myśli mam za sobą. Będzie dobrze. Musi być. Dam radę.III
– Ciociu!!! – Z głębokiego snu wyrwał mnie w drastyczny sposób krzyk Martynki, która nagle wbiegła do pokoju, równocześnie z wielką siłą trzaskając drzwiami o ścianę. – Mama kazała powiedzieć, że wychodzimy i że zostajesz sama.
– Dzięki, Mati… – wymamrotałam, tkwiąc między snem a jawą.
Otworzyłam na chwilę jedno oko. Zobaczyłam przed sobą buzię pięciolatki, wpatrującej się we mnie z poważną miną. Mała, widząc, że otworzyłam oko, uznała swoją ważną misję obudzenia mnie za spełnioną i wybiegła z pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Zamknęłam oko z powrotem. Nigdzie mi się nie śpieszy. Nic na mnie ważnego nie czeka. Mogę jeszcze pięć minut poleżeć.
Ledwo zasnęłam, przynajmniej tak mi się wydawało, a znowu coś huknęło w domu i wyrwało mnie z drzemki. Na parterze trzasnęły drzwi i po chwili usłyszałam stukot kozaków, zbliżających się w kierunku mojego pokoju.
– Gosiu! Wstawaj, kobieto… – Usłyszałam głos Kasi. – Rozumiem, że masz doła i w ogóle, ale nic się nie zmieni, jak będziesz przesypiać pół dnia! Jest po dziesiątej.
– Która? – Otworzyłam szeroko oczy. – Jak to po dziesiątej?! Przecież właśnie przed chwilą wychodziłaś z dziećmi z domu?
– To było dwie godziny temu. Zdążyłam odwieźć dzieci do szkoły i przedszkola, zrobić zakupy i zawieźć część zakupów teściowej. Mam godzinę, by ogarnąć kuchnię i napić się kawy i uciekam do pracy. A ty ruszaj dupsko z wyrka, jazda pod prysznic i siadaj do komputera. Wysyłaj tyle życiorysów, ile tylko się da. A może się gdzieś przejedziesz, żeby też porozwozić je osobiście? To zawsze lepiej działa, kontakt bezpośredni i te sprawy.
– Dobra, dobra… już mi nie planuj dnia. Robię to, o czym mówisz, pięć dni w tygodniu od ponad pięciu tygodni, siostro. Wysyłam, roznoszę i nic… – wymamrotałam, podnosząc się powoli z łóżka.
– Wiem, wiem. Wyobrażam sobie, jak bardzo musisz się czuć zrezygnowana, ale uwierz mi, jeszcze trochę i na pewno ktoś się odezwie – tłumaczyła, stojąc oparta o framugę drzwi. Przyglądała mi się, jak krzątam się rozespana po pokoju. Uśmiechała się lekko pod nosem, rozbawiona moim wzbudzającym żal i wesołość widokiem.
– Kaśka, nikt mnie nawet nie zaprosił na głupią rozmowę kwalifikacyjną, a co dopiero, żeby ktoś mi dał pracę. To jest jakaś porażka. Człowiekowi się po takim czasie powoli wszystkiego odechciewa. A już z pewnością wstawać z łóżka, żeby kolejny raz wchodzić na strony z ogłoszeniami i wysyłać CV w internetową przestrzeń. One tam znikają bez żadnego odzewu jak w jakiejś cholernej czarnej dziurze.
– Nie marudź już. Koniec. Prysznic i za dziesięć minut masz być na dole przy moim laptopie. Masz grzecznie siedzieć przy otwartej stronie z ofertami pracy. Zrobię ci pysznej kawy i śniadanko na poprawę humoru. A potem będę lecieć do pracy. Pasuje?
– Tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niej z przekąsem, mijając ją w drzwiach w drodze do łazienki.
Kasia często zachowywała się jak moja matka, a nie siostra. Dzieliło nas jedenaście lat różnicy. Może to jeden z powodów. Dopóki nie zaczęłam się spotykać z Tomkiem, miałyśmy codzienny kontakt i byłyśmy ze sobą mocno zżyte. Dzwoniłyśmy lub przyjeżdżałyśmy jedna do drugiej bardzo często. Cztery lata temu moja siostra wyprowadziła się z naszego rodzinnego miasta do Bielska. Jej mąż dostał w pracy szansę na awans, ale powiązany z przeprowadzką. Ja natomiast przeprowadziłam się do domu mojego chłopaka. Nasza siostrzana więź została wtedy z dnia na dzień diametralnie osłabiona. Mieszkanie po rodzicach, w którym żyłam sama od dwudziestego pierwszego roku życia, w trakcie naszych przeprowadzek zostało sprzedane, a pieniądze podzieliłyśmy na pół. Kasia wykorzystała swoją część jako finansowe wsparcie budowy ich nowego domu, a ja zainwestowałam w firmę mojego chłopaka. Zainwestowałam to dużo powiedziane. Dałam mu te pieniądze. Przelałam na jego konto. Chciałam wspomóc naszą wspólną przyszłość. Zresztą Tomasz bardzo gorąco mnie przekonywał, że pieniądze zwrócą się z nawiązką. Tymczasem jednak rozeszły się nie na inwestycje, tylko na bieżące wydatki i na pomoc firmie w gorszych momentach. Nie zostało z nich nic. Zwrócić też się już nigdy nie zwróciły.
Kiedy teraz, po pewnym czasie, rozmyślałam o naszym bardzo rzadkim kontakcie z Kasią w ciągu ostatnich czterech lat, zrozumiałam, że winą za to muszę obarczać głównie siebie. Mogłam tu przyjeżdżać częściej. Tomek nie chciał. Nie lubił mojej siostry i szwagra. Te parę razy, kiedy byliśmy tu razem, były dla niego męczarnią. Jak najmniej czasu spędzaliśmy podczas tych odwiedzin z rodziną siostry, traktując ich dom jak hotel. Kiedy siostra dzwoniła do mnie, byłam małomówna, nie chciałam się zwierzać z problemów, opowiadać o tym, że mój związek nie jest idealny, że coś w tej całej układance nie gra. Chciałam poczekać na moment, aż wszystko będzie się lepiej układać. Takiego momentu się nie doczekałam. Było gorzej. A siostra dzwoniła coraz rzadziej. Tomasz powtarzał, że przecież mam jego. Wmawiał, że to my jesteśmy najważniejsi, że nie musimy z nikim rozmawiać o naszych problemach, bo sami sobie z nimi poradzimy. On sobie radził. Bardzo dobrze sobie radził, co niestety było mi dane zobaczyć na własne oczy.
Kasia na początku mojego związku bardzo cieszyła się, że nie jestem już sama. Od momentu, gdy trzynaście lat wcześniej nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, miałyśmy tylko siebie. Jej radość nie trwała długo. Bardzo szybko zraziła się do mojego chłopaka. Teraz i ja rozumiałam, o co jej wtedy chodziło. Szkoda, że dotarło to do mnie po pięciu latach tkwienia w związku, który zmienił mnie w całkiem inną osobę.
Kiedy pięć tygodni wcześniej Kasia bez chwili namysłu zgodziła się, bym do nich przyjechała i zamieszkała w ich domu, poczułam, że jest to szansa na naprawienie tego, co popsuło się między nami przez te parę lat. I choć mój humor obecnie był tragiczny ze względu na całkowity brak odzewu ze strony potencjalnych pracodawców, cieszyło mnie, że tam jestem. Cieszyła mnie odzyskana bliskość z siostrą. Cieszył mnie bardzo dobry kontakt z siostrzeńcem i siostrzenicą, jak również ze szwagrem. I nawet myśl o Tomku nie była już taka straszna. Dzień za dniem mijał, nie rozmyślałam nad tym, co było. Nie wracałam do starych problemów, bo to już przecież stało się czasem przeszłym. Może tak łatwo to przełknęłam, bo gdzieś w głębi duszy od dawna wiedziałam i czułam, że łączy mnie już z nim tylko przyzwyczajenie i strach przed zmienieniem czegokolwiek?
Skończyłam rozmyślania, zakręcając lecącą na mnie z prysznica gorącą wodę. Ubrałam się i poszłam do kuchni, w której czekały na mnie kawa i pysznie wyglądające kanapki. Rozsiadłam się obok śniadania i laptopa, które leżały na kuchennej ladzie.
– Wracam dziś z pracy dopiero wieczorem. Przemek też. Dzieciaki śpią u teściów. Planujemy jakiś wypad do kina. Idziesz z nami? – zapytała, kończąc dopijać na stojąco swoją kawę.
– Nie, no coś ty. Miejcie trochę czasu tylko dla siebie. Już i tak wam wystarczę, towarzysząc wam każdego wieczoru. Bawcie się dobrze.
– Ok. Nie nalegam, ale jakbyś zmieniła zdanie, to możesz do nas bez problemu dołączyć. Też ci się przyda trochę rozrywki – powiedziała z uśmiechem. – Dobra, ja lecę. Miłego szukania pracy. Kupiłam winko, jak wrócimy z kina, to możemy się napić – dodała, odstawiając kubek na blat kuchenny. Chwyciła leżący na jednym z krzeseł płaszcz i ruszyła w kierunku drzwi. Chwilę później wybiegła z domu, zostawiając mnie sam na sam z laptopem.IV
Przegryzałam kanapkę, popijając ją kawą. Jak co dzień, od paru tygodni, przeglądałam strony z ofertami „Dam pracę”, szukając czegoś, co pasowałoby choć w najmniejszym stopniu do moich kwalifikacji. Gdzie tylko się dało, rozsyłałam swój życiorys, czasami z listem motywacyjnym, a czasami bez. Zależy, czego wymagano. Przeglądając strony, raz za razem popadałam w zamyślenie. Bezsensownie wpatrywałam się w okno wychodzące na ogród za domem. Pomimo drugiej połowy marca w ostatnich dniach zaatakowała nas broniąca się przed odejściem zima. Cały ogród był pokryty dość grubą warstwą ciężkiego i mokrego śniegu. Jednak od następnego dnia według prognoz pogody odwilż miała zagościć na dobre.
Kiedy choć na chwilę pozwalałam oderwać się myślom od braku pracy, której bardzo potrzebowałam, żeby zacząć normalnie funkcjonować, od razu pojawiały się w nich najciemniejsze scenariusze. Źle zrobiłam, zostawiając wszystko we Wrocławiu. Bez walki. Bez próby uporania się ze wszystkim samej, na miejscu. Tylko uciekłam, niewiele myśląc, na południe Polski, chcąc zacząć wszystko od nowa. Wszystko. Tam miałam przynajmniej pracę… Miałam jego. Miałam. Pracowałam razem z Tomaszem, więc nie mogłabym tego ciągnąć dalej. Ani pracy, ani nas. Nie po tym, co zrobił − rozmyślałam.
Jak to dobrze, że jest Kasia. Gdyby nie ona, nie miałabym nawet żadnej możliwości, by uciec przed moim dotychczasowym życiem. Ale i tak zdecydowanie za długo siedzę im na głowie. Nie chcę być młodszą, nieradzącą sobie w dorosłym życiu, bezrobotną siostrą. Siostrą, która na dodatek przez ostatnie pięć lat słuchała się na każdym kroku kogoś, kto będąc z nią, chciał ją wytresować jak małego pieska. I w sumie mu się to w pewnym stopniu udało. Na szczęście sam pomógł mi w podjęciu tej drastycznej, ale, jak jednak głęboko wierzę, najlepszej decyzji w moim życiu.
Po godzinie wpatrywania się w ekran laptopa i wysłaniu zaledwie trzech odpowiedzi na ogłoszenia, miałam już dość. Już przymierzałam się do zamknięcia przeglądarki, kiedy w tym samym momencie wskoczyło całkiem nowe powiadomienie. „Asystentka” − głosił nagłówek. Kliknęłam link, by poznać szczegóły. Pilnie zatrudnią asystentkę w firmie projektującej ogrody. Wymagają wykształcenia średniego. Co posiadam. Płynny język angielski. No umówmy się, że prawie posiadam. I roczne doświadczenie jako pracownik biurowy. I tu jest problem.
Skończyłam studia na kierunku zarządzanie. Obroniłam pracę licencjacką i nie kontynuowałam tych studiów. Nigdy mi się nie przydał w niczym praktycznym kierunek, który ukończyłam. Po wypadku rodziców znalazłam sobie zajęcie, które pozwalało mi nie rozmyślać zbyt wiele nad tym, co się stało. Było to zajmowanie się ogrodem. Naszym małym ogródkiem pod blokiem, a także ogrodami znajomych. Przesadzanie roślin, kopanie, plewienie. To był mój cały świat. Ciągle jeszcze studiowałam i równocześnie dorywczo wykonywałam prace ogrodowe. Dzięki jednej z takich prac poznałam Tomasza, który właśnie planował otwarcie firmy importującej rzadkie w naszym kraju rośliny − kwiaty i krzewy. Zaczęliśmy się spotykać, on otworzył firmę, a ja zaczęłam w niej pracować. I tak już zostało. Dzięki tej pracy miałam dostęp do przeróżnych cudownych roślin, które przemycałam dla siebie albo do ogrodów znajomych. Pracując w jego lub – jak czasami mu się wymsknęło – w naszej firmie, zajmowałam się głównie stroną papierkową. Faktury, zamówienia, stany roślin na magazynie. Dzięki temu jakieś doświadczenie zdobyłam. Ale czy to im wystarczy?
Nie rozmyślając długo nad tym, czy warto czy nie, posłałam kolejnego maila ze swoim życiorysem. A nuż, widelec coś z tego wyjdzie. Raczej nie robiłam sobie zbyt dużych nadziei. W swoim doświadczeniu zawodowym miałam tylko prace porządkowe w ogrodach i pracę w firmie rozprowadzającej rośliny na stanowisku pomocnika biurowego. A może jednak jakimś cudem uwzględnią to jako doświadczenie wymagane u ich przyszłej asystentki?
Wyłączyłam laptopa, ubrałam się w jakieś porządniejsze ciuchy, wysuszyłam na szybko włosy, związałam je w warkocz i bez makijażu wyszłam z domu. Po co się malować? jeśli nawet ktoś przyjmie mój życiorys, nie zaprosi mnie przecież od razu na rozmowę. Idąc w kierunku przystanku autobusowego, wystawiłam twarz ku lekko prześwitującym przez ciężkie chmury promykom słońca, które chciały się jak najszybciej uporać z leżącym na ziemi śniegiem. Jeszcze trochę i w końcu będzie wiosna. Od razu zabiorę się wtedy za ogród siostry. Po paru minutach stania na przystanku wsiadłam do autobusu jadącego do centrum miasta. Na dworcu głównym, gdzie przecinało się najwięcej połączeń komunikacji miejskiej, przesiadłam się do jednego z darmowych autobusów kursujących do centrum handlowego na obrzeżach miasta.
Kiedy dojechałam na miejsce, ruszyłam wzdłuż galerii handlowej. Rozglądałam się na prawo i lewo, szukając na szybach poszczególnych lokali ogłoszeń o pracy. Z całego centrum handlowego tylko dwa sklepy poszukiwały sprzedawców. Zostawiłam tam swoje dokumenty, napotykając w obu miejscach na nie do końca sympatyczne panie. Zdążyłam obejść całą galerię i zostało mi jeszcze trzydzieści minut do odjazdu powrotnego autobusu. Miałam dość dużo czasu i stwierdziłam, że nie zaszkodzi odwiedzić jednej z kilku knajpek, działających na terenie sklepu. Wybrałam kawiarnię, która miała wypełnioną po brzegi witrynę z przeróżnymi deserami. Biorąc pod uwagę, że było tu raczej pustawo o tej godzinie i nie było zbyt wielu chętnych na desery, zapasy te były zdecydowanie przesadzone.
Ostatecznie zamiast jednego z deserów, które nie wiadomo, jak długo już stały w lodówce, kupiłam kilka gałek lodów z dodatkiem świeżej bitej śmietany. Zaczęłam powoli grzebać łyżeczką w moim deserze, gdy w tym samym momencie gdzieś w mojej torebce odezwał się telefon. Zaczęłam ją dość nerwowo przetrząsać w celu jak najszybszego znalezienia komórki. Zajęło mi to sporo czasu. Na szczęście zdążyłam, zanim osobie z drugiej strony zabrakło cierpliwości.
– Słucham?
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Małgorzatą? – odezwał się miły kobiecy głos.
– Tak, przy telefonie – odpowiedziałam, czując, jak serce zaczyna mi bić szybciej.
– Witam, nazywam się Natalia Chyłko. Dzwonię z firmy Korzyński & Brzozowski. Wysłała pani dzisiaj do nas swoją aplikację na stanowisko asystentki. Chciałabym panią zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną. – Na dźwięk jej słów mój żołądek wywinął fikołka. – Czy jest pani w dalszym ciągu zainteresowana pracą w naszej firmie?
– Nie spodziewałam się, że tak szybko państwo zadzwonią. Jak najbardziej, jestem nadal zainteresowana państwa ofertą – odpowiedziałam szybko, próbując opanować zdenerwowanie.
– Rozumiem, że może to być zaskoczeniem, ale naprawdę pilnie potrzebujemy znaleźć odpowiednią osobę na to stanowisko. Dlatego oddzwaniamy na bieżąco do wszystkich chętnych. Czy w dniu dzisiejszym dałaby pani radę podjechać do siedziby naszej firmy na ulicy Listopadowej 41b? Jest to biurowiec w ścisłym centrum miasta. Jeżeli termin dzisiejszy pani nie odpowiada, rozmowa może się odbyć również jutro.
– Nie, nie. Dzisiaj może być. O której godzinie?
– Świetnie. W takim razie zapraszam na godzinę szesnastą trzydzieści.
– Dziękuję bardzo za telefon. Będę na pewno – pożegnałam się z nią i zakończyłam połączenie.
Zerknęłam na lekko roztopioną porcję lodów, która mieszała się z bitą śmietaną. Nie mogłam opanować cisnącego mi się na usta uśmiechu. Wzięłam się za jedzenie czekającej na mnie kalorycznej bomby. Wcinałam ją i uśmiechałam się sama do siebie. Pierwsza rozmowa kwalifikacyjna, po tak długiej ciszy. Nareszcie. Po pięciu tygodniach bezowocnego wysyłania aplikacji. Cieszy mnie to tak, jakbym już miała zaklepaną posadę. A to przecież dopiero rozmowa. Równie dobrze może z tego nic nie wyjść. Nie chciałam się nastawiać zbyt pozytywnie, ale nie mogłam się powstrzymać przed ogarniającą mnie radością.
Popatrzyłam na zegar. Była godzina czternasta. Za mało czasu, by zdążyć dojechać do domu i lepiej się ubrać albo chociaż pomalować. Za dużo też czasu, by jechać tam od razu. Z dworca na ulicę Listopadową miałam jakieś dziesięć minut pieszo. Spokojnie mogłam jeszcze posiedzieć w galerii i pojechać następnym autobusem, który jeździł regularnie co godzinę.
Wkrótce stał przede mną pusty pucharek po deserze. Po chwilowym wybuchu euforii zaczął mnie ogarniać lekki stres przed czekającą mnie rozmową. A że zbytnio się lodami nie najadłam, postanowiłam zjeść coś w fastfoodowej knajpce, sąsiadującej z kawiarnią, w której kupiłam lody. Zawsze gdy się martwiłam, stresowałam lub czymś wkurzałam, od razu jadłam. A raczej pochłaniałam, choć nie było tego po mnie na szczęście widać. Byłam dość drobnej budowy. Może nawet zbyt drobnej. Tak, zdecydowanie. Duża dawka węglowodanów i tłuszczów była teraz mocno wskazana.
Podeszłam do miejsca, w którym obsługiwano klientów. Zerknęłam do góry na wiszące nad kasą plakaty, przedstawiające wszystkie pięknie wyglądające na zdjęciach pyszności. Ciekawe, czy w rzeczywistości wyglądają one choć w połowie tak wspaniale. Zdążyłam trzy razy zmienić zdanie co do wyboru jedzenia, a nikt jeszcze do mnie nie podszedł, żeby przyjąć zamówienie. Minęło parę minut cierpliwego oczekiwania na obsługę i dopiero wtedy z zaplecza wyszła jakaś dziewczyna. Byłam pewna, że mnie zauważyła, jednak zamiast podejść, skierowała się do ekspresu do kawy, stojącego w odległości paru metrów od kasy. Popatrzyłam na nią zaskoczona. Jej perfekcyjnie opanowana zdolność ignorowania klienta sprawiła, że poczułam się lekko zdezorientowana. Chyba nie tak powinna wyglądać obsługa. Nigdy nie lubiłam zwracać uwagi pracownikom takich miejsc. Zawsze czekałam spokojnie, aż ktoś do mnie podejdzie. Uważałam, że jeżeli nie podchodzą, to znaczy, że najprawdopodobniej są bardzo zajęci. Przynajmniej starałam się w to wierzyć. A ponieważ lubiłam niestety jadać w fast foodach, jak na ironię, często zdarzało mi się dość długo czekać. Nigdy jednak jeszcze nie zostałam tak perfidnie zignorowana jak dzisiaj. Nie umiesz walczyć o swoje, to stój i cierpliwie czekaj.
Dziewczyna robiąca właśnie kawę, najprawdopodobniej dla samej siebie, w dalszym ciągu udawała, że mnie nie widzi. Nagle nie wiadomo skąd obok mnie stanął facet o głowę wyższy ode mnie. Zanim zdążyłam się obrócić w jego stronę, on już przywołał do kasy obsługę.
– Macie dziś zamknięte czy może jednak ktoś tu podejdzie? – odezwał się chłodnym i zniecierpliwionym głosem, zupełnie jakby to on stał tu od dłuższego czasu, a nie ja.
– Już podchodzę – odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna, zawstydzona, że ktoś zwrócił jej uwagę. – Co będzie dla państwa? – dodała z wymuszoną uprzejmością, podchodząc do kasy.
Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, jakby dopiero teraz zauważył, że ktoś stał przed nim w kolejce. Nie przejął się mną zbytnio i ponownie zwrócił się do zapatrzonej w niego dziewczyny.
– Kawę, podwójne espresso, bez mleka. To wszystko – powiedział szybko bez zbędnych grzecznościowych zwrotów, wyjmując jedną ręką banknot z tylnej kieszeni spodni. Jednocześnie zerkał nerwowo na telefon komórkowy, trzymany w drugiej ręce.
Mocno speszona dziewczyna nie spuszczała z oczu ekspresu, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Chwilę później kawa stała gotowa przed nerwowym klientem. Ten wsypał do kubeczka dwie saszetki cukru, wymieszał kawę patyczkiem i przykrył kubeczek plastikowym wieczkiem. Stałam obok niego, czekając na swoją kolej. Dziewczyna, pomimo tego, że już wydała klientowi resztę, dalej stała, patrząc na niego i nie kierując ani jednego procenta uwagi w moją stronę. Mężczyzna, nie zabierając wydanej kwoty, odwrócił się i rzuciwszy przez ramię cicho, że reszta dla niej, zniknął równie szybko, jak się pojawił. Pozostał po nim tylko zapach jego dość intensywnych, zapewne drogich, męskich perfum.
Dziewczyna z bardzo zdziwioną miną schowała pieniądze do kieszeni spodni i dopiero w tym momencie popatrzyła na mnie. Nie był to wzrok miłej ekspedientki, czekającej na kolejne zamówienie. Jej spojrzenie mówiło raczej: „Po co to babsko tu jeszcze stoi?”.
– Można coś zamówić? – zapytałam, lekko się uśmiechając i chcąc jednocześnie poprawić ekspedientce nastrój po obsłudze trudnego klienta.
– Oczywiście, że można – odpowiedziała dziewczyna, w dalszym ciągu mając dziwny wyraz twarzy.
Najwyraźniej mój uśmiech niewiele pomógł. Dla mnie nie było to aż tak oczywiste jak dla niej, że będę w tym momencie obsługiwana. Jej mina raczej zachęcała do ucieczki. Coraz poważniej zaczęłam się zastanawiać, czy warto być uprzejmym człowiekiem. Chyba bardziej opłacalne w dzisiejszych czasach jest bycie oschłym i wymagającym klientem niż miłym i cierpliwym. Nie potrafiłam się jednak zmienić od razu. Tak więc swoje zamówienie złożyłam, utrzymując nadal na twarzy przyjazny uśmiech. Zamówiłam hot doga w zestawie z frytkami i dużą colą. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Nieśpiesznie pochłonęłam całą zawartość tacki, bez najmniejszych wyrzutów sumienia.