- promocja
Trzy siostry. Burza - ebook
Trzy siostry. Burza - ebook
Nadciąga burza. Huragan, który zmiecie wszystko.
Koniecpolska, mała wieś ukryta wśród bieszczadzkich lasów, staje się sceną dramatycznych wydarzeń. Witold Sejbert, zmuszony przez bezwzględną manipulantkę, wciąga trzy siostry, Danielę, Dorotę i Dominikę, do niebezpiecznej gry.
Nieświadome intrygi nie mają szans się obronić, zaś ta, która nimi pogrywa, jest okrutna. Nie ulituje się nad żadną z dziewczyn. Los doświadcza też mieszkańców Koniecpolski: troje z nich omal nie przypłaca życiem jego niespodzianek.
Jest jednak coś, co daje nadzieję: miłość, przyjaźń, wiara, zaufanie, tylko one mogą sprawić, że zła karta się odwróci, a nad trzema siostrami i tymi, których pokochały, znów zaświeci słońce.
Bo możemy stracić wszystko, ale nie możemy stracić siebie.
Opinie czytelniczek:
Pokochałam z całego serca trzy siostry Sawa. Chciałabym mieć takie przyjaciółki. Odważne. Serdeczne. A przede wszystkim – wierne. Takie, które rzucą się za sobą w ogień i nigdy, przenigdy nie pozwolą złym ludziom siebie skrzywdzić.
Julia2000
„Trzy Siostry” to jedna z najbardziej emocjonujących serii Katarzyny Michalak. Ogrom krzywd, których doznały Daniela, Dorota i Dominika, sprawia, że w oczach stają mi łzy wzruszenia. Ale to nie jest historia o cierpieniu, ale powieść o wielkiej kobiecej sile. O odwadze, by stawić czoła światu i podnieść się z największych kłopotów. I o odwadze, by pokochać kogoś mimo lęku i piętrzących się przeciwności losu.
Biblioteczka Moniki
Uwielbiam sposób, w jaki Katarzyna Michalak zaskakuje swoje czytelniczki! Nigdy nie jestem w stanie się domyślić, jaka niespodzianka, jaki zwrot akcji czai się na następnej stronie! Wspaniałe tempo wydarzeń i ogrom emocji. Za to właśnie kocham książki tej autorki!
Czytelniczy Zakątek
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-132-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DANIELA
_Tylko ja widziałam, jak Witold nagle wstaje, a jedliśmy wtedy całą ekipą obiad, i bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania odchodzi do samochodu. Zanim zdecydowałam się pobiec za nim – jestem przecież kierownikiem budowy, muszę wiedzieć, ilu ludzi mam dziś, czy będę miała jutro, „na pokładzie”– porsche Witolda zniknęło za ścianą lasu. Wtedy jeszcze się nie zmartwiłam. Nikt tutaj nie jest niewolnikiem, każdy w dowolnej chwili może zrezygnować z pracy, zwłaszcza że wszyscy, poza nami trzema, mną, Dorką i Dominiką, pracują wolontaryjnie. Ochotnicy nie otrzymują za pomoc przy remoncie ani złotówki. Taki warunek postawiła w testamencie matka._
_Późnym wieczorem rozeszliśmy się do domów. Mężczyźni mieli swoje gospodarstwa albo siedliska, a ja z Dominiką i Dorką nadal mieszkałyśmy u Bartka. Wprawdzie zakład energetyczny zdążył podłączyć do naszego rancza, Ambrozji, prąd i od biedy mogłyśmy ogarnąć siodlarnię, przylegającą do stajni, i tam się umościć – był również domek na kurzej nóżce, w którym na początku planowałam doczekać do wyremontowania domu z czerwonej cegły – ale z wygód człowiek tak łatwo nie rezygnuje._
_Bartek mocno nalegał, byśmy zostały, aż czerwony dom będzie gotowy, a że stracił wiernego przyjaciela, owczarka o imieniu Cywil, nadal się z tą śmiercią nie mógł pogodzić i w pustym domu, bez cichej obecności psiego towarzysza, czułby się strasznie samotny, przyjęłam jego zaproszenie. Z początku niechętnie – mieszkanie trzech młodych kobiet z samotnym mężczyzną wydawało mi się niestosowne – ale po pierwsze, Bartosz Świerczewski był policjantem, po drugie, miał we wsi nieposzlakowaną opinię. Nikt złego słowa nie mógł o nim powiedzieć. Zresztą… Dominikę, o którą od zawsze drżałam, traktował jak młodszą siostrzyczkę, którą się trzeba opiekować i której trzeba strzec. Natomiast Dorka… ona poradzi sobie z Bartkiem sama. O nią jestem spokojna._
_Mieszkamy więc od dwóch miesięcy w „domu przy szlabanie”, jak czasem go określamy, i mam nadzieję, że nie dajemy się właścicielowi we znaki._
_– Powiedz mi, bardzo cię proszę, gdy będziesz miał nas dosyć – rzekłam do Bartka w dniu, w którym postanowiłam, że u niego zostaniemy. – Obiecujesz, że bez ceregieli dasz mi znać?_
_– Obiecuję, Daniu. I… dziękuję. Wiesz dlaczego – dodał smutno. Nadal czuł ból po śmierci psiaka, z którym nie rozstawał się przez osiem lat i który uratował mu życie…_
_Bardzo polubiłam tego silnego, nierzucającego się w oczy mężczyznę, który nie obiecywał, że pomoże, tylko pomagał. Był w tym troszkę do mnie podobny i może dlatego szybko się zaprzyjaźniliśmy. Z Witoldem sprawa była zupełnie inna. Do niego, przyznaję, od pierwszego spotkania poczułam coś szczególnego i może dlatego od razu potraktowałam go podle, jakbym przeczuwała, że będzie się trzeba przed nim bronić. Ale cóż… Byłam na niego skazana, skoro podjęłam decyzję o przyjęciu spadku i warunków z tym związanych, a on był skazany na mnie. Aż do pewnego wtorkowego popołudnia, kiedy po prostu odjechał. Bez słowa pożegnania._
_Przez pierwsze dwa dni próbowałam go przed sobą tłumaczyć: pewnie dostał pilną wiadomość i zniknął „po angielsku”, byśmy go nie wypytywali, ale gdy nie pojawił się dnia trzeciego, wpadłam w panikę. Bartosz, ten dobry człowiek, zaproponował, że poszuka informacji o Witoldzie w kartotekach policyjnych, ale nie znalazł go ani w areszcie, ani w żadnym ze szpitali. Ja panikowałam coraz bardziej… Dopiero parę dni później, widząc, jak pogrążam się w rozpaczy, Bartosz uruchomił inne znajomości i oto dostałam pierwszą informację: Witold wsiadł na pokład samolotu lecącego z Warszawy do Zurychu. Tu ślad się urywał._
_Uspokoiło mnie to, przynajmniej trochę. Nie zginął, nie porwali go, po prostu udał się na wycieczkę do Szwajcarii czy gdzie tam sobie umyślił. Jednocześnie poczułam gryzący żal. Nie mógł powiedzieć chociaż słowa, że wyjeżdża? Nawet mnie? Do której, tak mi się przynajmniej wydawało, też coś czuje?_
_Przestałam dzwonić i pisać – a przez tych kilka pełnych niepokoju dni wysłałam ze sto esemesów i próbowałam połączyć się z tym draniem ze sto razy – i zapadłam się w cichy smutek. Gdy tydzień później przyszła zdawkowa wiadomość: „Musiałem wyjechać. Nie wiem, kiedy wrócę”, chłodna, niemal odpychająca, zabolało jeszcze bardziej._
_Na szczęście aż tak zakochana w typie nie byłam, żeby się załamać albo popaść w depresję. Dzięki ciężkiej fizycznej pracy, po której wieczorem padałam na łóżko i natychmiast zasypiałam, nie było czasu na rozmyślania. Pobudka wczesnym rankiem, szybki prysznic, po nim śniadanie i wyjazd do Ambrozji, po pracy kolacja i długi sen: tak wyglądał dzień za dniem. Powoli obojętniałam na nieobecność mężczyzny, który na szczęście nie zdołał złamać mi serca – tak przynajmniej uważałam. Aż do wczorajszego wieczoru…_
Daniela długo nie mogła zasnąć tej nocy. Coś nie pozwalało jej zmrużyć oka, choć harowała cały dzień ramię w ramię z trzema mężczyznami. Wreszcie wstała po cichu, by nie obudzić śpiących sióstr, i zbiegła po schodach na parter, tam narzuciła na ramiona pierwsze, co wpadło jej po ciemku w ręce – kurtkę Bartosza – i bezszelestnie zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, wyszła na ganek. Przysiadła na najwyższym stopniu i z rozkoszą wciągnęła do płuc ciepłe, wilgotne powietrze, pachnące latem, lasem i maciejką, posianą przez Bartka pod oknami.
Było tak cicho, że mogła usłyszeć bicie swojego serca. Tylko gdzieś w oddali rozlegało się co jakiś czas nawoływanie sowy. Niebo nad głową dziewczyny wydawało się tak bliskie, że tylko sięgnąć po którąś z gwiazd i wyszeptać marzenie… Smutek, od którego uciekła, mimo piękna nocy powoli wracał. A ze smutkiem powracały wspomnienia. Te chciane i te niechciane. Objęła ramionami kolana, oparła na nich brodę i walcząc ze zdradliwą wilgocią w kącikach oczu, wyszeptała cichutko:
– Dlaczego tak po prostu sobie poszedłeś? Naprawdę nie zasłużyłam na parę słów pożegnania?
W tym momencie furtka skrzypnęła i ten, o którym Daniela myślała, stanął na ścieżce prowadzącej do domu. Dziewczyna znieruchomiała, niedowierzającym wzrokiem patrząc na stojącego parę metrów od niej mężczyznę. Gdy ruszył w jej kierunku, podniosła się powoli, nadal nie do końca wierząc, że to nie sen, a gdy stanął tuż przed nią… zmrużyła oczy i zacisnęła zęby, żeby milczeć. Żeby nawet słowem nie przyznać, jak bardzo czuje się zraniona.
– Cześć, Daniela – odezwał się niskim, lekko zachrypniętym głosem.
„Cześć, Daniela”?! Znika na miesiąc, a gdy wraca, częstuje ją zdawkowym „Cześć, Daniela”?! Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom, pobladła z gniewu. Nie chciała mieć z tym człowiekiem więcej do czynienia! Od dziś łączy ich jedynie ten przeklęty spadek!
Witold chwycił ją za rękę i zmusił, by się odwróciła.
– Pozwól wyjaśnić. – W jego głosie nie było proszących nut. Prawdę mówiąc, niczego nie było. Brzmiał tak beznamiętnie, jak to tylko możliwe.
– Wyjaśniaj – syknęła. – A potem daj mi spokój.
– Okej. Ale najpierw usiądźmy…
– Postoję. Zaczniesz w końcu?
Wahał się przez ułamek sekundy, po czym rzekł:
– Obawiam się, że ból, jaki czułaś po moim zniknięciu…
– Ja czułam jakiś ból? Śmieszny jesteś.
– …to jeszcze nie ten ból. Widzisz, musiałem wyjechać natychmiast, żeby… nie zmienić zdania. Żebyś nie zdążyła mnie zawrócić.
– Ja miałabym ciebie…
– Daj mi skończyć! – krzyknął z gniewem.
– A ty się na mnie nie wydzieraj!
– Przepraszam. Po prostu daj mi skończyć, a potem… rób, co chcesz.
Kiwnęła głową, bo jaki miała wybór? Stać tu i się drzeć jedno na drugie?
– Tamtego dnia, widząc, jak bardzo wszystkie trzy, ty, Dorka i Dominika, jesteście sobie bliskie, postanowiłem uciąć tę farsę.
Uniosła tylko brwi ze zdumienia. Ich siostrzana miłość to dla tego typa farsa?!
– Źle mnie zrozumiałaś. Mówiąc „farsa”, miałem na myśli mój udział w tym wszystkim – dodał, cokolwiek „to wszystko” znaczyło. – Udałem się do…
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_