Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzy życia Ireny Gelblum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2023
Ebook
47,90 zł
Audiobook
59,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Trzy życia Ireny Gelblum - ebook

Są takie życiorysy, w których nic się nie zgadza. Fikcja miesza się z prawdą i ta ostatnia z czasem się zaciera. Bywa, że w końcu łatwiej uwierzyć w fikcję niż w prawdę. Lata mijają, świadkowie odchodzą, fakty się gubią i pozostają jedynie fragmenty opowieści. A opowieść jest zawsze prawdziwa. Minęło dziesięć lat, odkąd Remigiusz Grzela wyruszył w biograficzną podróż z Ireną Gelblum: łączniczką Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim, członkinią Mścicieli, którzy tuż po wojnie odpłacali Niemcom za Holokaust, krótko mieszkanką Palestyny, dziennikarką, która wróciła do komunistycznej Polski, by ją opuścić w efekcie antysemickiej nagonki w 1968 roku, wreszcie poetką i tłumaczką literatury polskiej we Włoszech, skąd z powrotem przyjechała do kraju urodzenia, aby w nim umrzeć w 2009 roku. Efektem tych poszukiwań była publikacja Wybór Ireny z 2014 roku. Teraz autor zmierzył się z jej życiem jeszcze raz, pozyskując nowe relacje i dokumenty. Jak sam pisze: „Choć Irena stała mi się bliższa i ujrzałem w niej człowieka z krwi i kości, to nadal pozostaje tajemnicza i nieuchwytna. Taka była dla wszystkich, którzy się z nią zetknęli. O takiej też opowiadam Czytelnikom…”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16937-1
Rozmiar pliku: 7,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podzię­ko­wa­nia

Pamięci Agaty Kabat, w dzie­siątą rocz­nicę śmierci.
Pamięci Cwiego Dia­manta, bra­tanka Dory Dia­mant,
ostat­niej miło­ści Franza Kafki.
Cwika poka­zał mi, że histo­ria jest bli­żej, niż myślę,
i za każ­dym razem, gdy przy­jeż­dża­łem do Izra­ela,
pro­wa­dził mnie od opo­wie­ści do opo­wie­ści.

Dzię­kuję Panom Jac­kowi Ole­sie­ju­kowi, Krzysz­to­fowi Adam­skiemu
i Bogu­sła­wowi Kubi­szowi oraz wydaw­nic­twu Bel­lona,
które odkąd pamię­tam roz­pa­lało moje zain­te­re­so­wa­nia histo­ryczne.TA KSIĄŻKA TO BUNT PRZECIWKO WYMAZYWANIU

_Jeste­śmy sobą tylko dzięki pamięci o prze­szło­ści._

Jan Błoń­ski

*

_Jej życio­rys wojenny i powo­jenny to temat na powieść sen­sa­cyjną._

Marek Edel­man

*

_Są dwie tęsk­noty sio­stry_
_pierw­sza z nich ta star­sza_
_tęskni za tym co było i nie wróci_
_druga ta młod­sza czeka na to co ma nadejść_
_Ta star­sza już od samego początku świata_
_prze­szka­dza tej młod­szej żyć_
_okrada ją z ocze­ki­wań i duszy i serca i ciała_
_Ta młod­sza pró­buje wytłu­ma­czyć tej star­szej_
_że to co było na pewno nie wróci_
_i jej sta­ra­nia cza­sem wień­czy pełny suk­ces_
_a dzieje się tak wtedy kiedy – puste miej­sca po ode­szłych miło­ściach_
_nie tara­sują drogi do nowego kocha­nia_

Irena Conti,
wiersz z tomu _Miłość – pokora – pojed­na­nie. Try­lo­gia sycy­lij­ska_OPINIA O KSIĄŻCE

MARIAN TUR­SKI,
PRZE­WOD­NI­CZĄCY RADY
MUZEUM HISTO­RII ŻYDÓW POL­SKICH

Opi­nia o książce

REMI­GIU­SZA GRZELI „TRZY ŻYCIA IRENY GEL­BLUM”

Są takie życio­rysy, w któ­rych nic się nie zga­dza. Fik­cja mie­sza się z prawdą, a prawda z roku na rok coraz bar­dziej się zaciera. Bywa, że w końcu łatwiej uwie­rzyć w fik­cję niż w prawdę o sobie. Czas mija, świad­ko­wie odcho­dzą, fakty się gubią i pozo­staje jedy­nie frag­ment opo­wie­ści.

Ta książka jest opo­wia­da­niem o braku miło­ści, zemście i nie­ist­nie­niu, ale przede wszyst­kim o fascy­nu­ją­cej kobie­cie, któ­rej życie było pełne fik­cji, tajem­nic i mitów. Choć była w nim też prawda. To ona łączyła Irenę z ludźmi, któ­rzy znali ją od początku: Ant­kiem Cukier­ma­nem, Cywią Lubet­kin, Kazi­kiem Rataj­ze­rem, Mar­kiem Edel­ma­nem, Aliną Mar­go­lis. Ta bra­wu­rowa łącz­niczka Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej, uczest­niczka Powsta­nia War­szaw­skiego, bez wąt­pie­nia boha­terka, zde­cy­do­wała się wyma­zać sie­bie – swój wojenny los, swoje pocho­dze­nie – ze wspo­mnień i z ksią­żek histo­rycz­nych. Wybrała nie­ist­nie­nie. Zmie­niła rok uro­dze­nia, naro­do­wość, poglądy, a nawet głos. Nie roz­po­zna­wała pra­wie nikogo z daw­nych przy­ja­ciół. Była Ireną Gel­blum, Ireną Wanie­wicz, a w końcu stała się poetką Ireną Conti. Grała ją per­fek­cyj­nie, przez całą dobę. Przez całe lata.

Zna­łem ją. Pozna­łem po woj­nie. Wie­dzia­łem o jej obse­sji, którą nazwał­bym swo­istym elik­si­rem mło­do­ści. Usza­no­wa­łem tę obse­sję i gdy – jako redak­tor naukowy – robi­łem przy­pisy do wspo­mnień Cukier­mana – nie ujaw­ni­łem jej toż­sa­mo­ści. Ale była to postać nie­zwy­kła. Rów­nież jako ważny świa­dek ruchu oporu, żydow­skiego ruchu oporu.

Jestem wdzięczny Auto­rowi i Wydaw­nic­twu, że chcą tą pozy­cją wydaw­ni­czą uświet­nić obchody 80-lecia Powsta­nia w Get­cie War­szaw­skim.

Marian Tur­ski
4 grud­nia 2022 r.SŁOWO WSTĘPNE PROFESORA NORMANA DAVIESA

Ta histo­ria nie jest łatwa do prze­śle­dze­nia, ale nie­sie ze sobą ważne prze­sła­nie. Jest to dzieło oca­le­nia czy też ratunku – mówiąc sło­wami autora „bunt prze­ciwko wyma­zy­wa­niu” – mające na celu odzy­ska­nie tego, co mogło zostać łatwo utra­cone. Opo­wiada o nie­zwy­kłej kobie­cie, która nie tylko pro­wa­dziła bar­dzo skom­pli­ko­wane życie lub życia, ale która nie­raz ukry­wała swoją toż­sa­mość lub ją zmie­niała.

Tytuł książki – „Trzy życia Ireny Gel­blum” – jest pew­nym nad­uży­ciem, nie­do­po­wie­dze­niem. Bo „trzy życia” to po pro­stu za mało, do pod­su­mo­wa­nia bowiem jej bio­gra­fii potrzeba mini­mum pię­ciu żyć. Przed­wo­jenne dzie­ciń­stwo Irena Gel­blum spę­dziła w kom­for­to­wych warun­kach, w zamoż­nej rodzi­nie z dwo­rem i służbą. W latach 1941–1943, kiedy prze­by­wała w war­szaw­skim get­cie, nie­po­korna „Irka Wariatka” stała się boha­terką Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej (ŻOB) i – co wyjąt­kowe – oca­lała. Po ucieczce z getta i prze­trwa­niu wojny tra­fiła do Pale­styny i dołą­czyła do pio­nie­rów syjo­ni­zmu. Po powro­cie w 1948 roku do ruin War­szawy wyszła za mąż, uro­dziła dziecko i z tru­dem pró­bo­wała zaadap­to­wać się w rady­kal­nie zmie­nio­nej Pol­sce. Wresz­cie po dwu­dzie­stu latach wygnana z ojczy­zny roz­po­częła nowe wcie­le­nie we Wło­szech, gdzie stała się uwiel­bianą poetką, znaną ze swo­jej sycy­lij­skiej try­lo­gii „Amore, Tene­rezza, Bonta”.

Jeśli cho­dzi o ważne prze­sła­nia tej książki, to jed­nym z nich jest to, że żydow­skie życie powinno być cele­bro­wane i pamię­tane bar­dziej niż żydow­ska śmierć. „Irka” mogła łatwo zostać zre­du­ko­wana do pozba­wio­nej twa­rzy sta­ty­styki Holo­kau­stu. Zamiast tego można ją przed­sta­wić jako osobę żywą, inte­li­gentną i skom­pli­ko­waną.

Ponadto toż­sa­mość każ­dego z nas jest płynna lub poten­cjal­nie płynna. To mie­szanka tego, kim jeste­śmy lub byli­śmy, i tego, kim pró­bu­jemy być. A Irena prze­szła przez młyn testo­wa­nia toż­sa­mo­ści kilka razy. Była Polką, Żydówką, Włoszką czy kim? Była nimi wszyst­kimi, a nawet kimś wię­cej.

Wresz­cie życie Ireny Gel­blum poka­zuje triumf ludz­kiego ducha, jaki osiąga nie­wielu śmier­tel­ni­ków. Prze­szła przez straszne męki, aby być sobą, mieć swój wła­sny, cha­rak­te­ry­styczny głos i być inspi­ra­cją dla innych.

Nor­man Davies, sty­czeń 2023 rokuOD AUTORA

Chyba nie­czę­sto auto­rzy wra­cają do swo­ich boha­te­rów, aby napi­sać o nich zupeł­nie nowe książki. Mija dzie­sięć lat, odkąd po raz pierw­szy wyru­szy­łem w bio­gra­ficzną podróż z Ireną Gel­blum. Efek­tem tych poszu­ki­wań była książka _Wybór Ireny_, opu­bli­ko­wana w 2014 roku przez Dom Wydaw­ni­czy PWN.

Z cza­sem jed­nak zaczą­łem widzieć swoją Boha­terkę ina­czej, dla­tego posta­no­wi­łem się z nią zmie­rzyć raz jesz­cze. Wró­ci­łem do tych, któ­rzy ją znali i do archi­wów, nagra­łem nowe roz­mowy, wresz­cie zmie­ni­łem uję­cie tematu. Nie musia­łem już jej poszu­ki­wać, więc mogłem ją zoba­czyć wyraź­niej, przyj­rzeć się jej fascy­nu­ją­cej histo­rii z dystansu, zadać sobie nowe pyta­nia: jaką miała prze­szłość, skoro stała się zaufaną łącz­niczką dowód­ców Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej, czym było dla niej samej wyma­zy­wa­nie wła­snej bio­gra­fii, jak postrze­gali to ci, któ­rzy byli bli­sko, a przede wszyst­kim, jak dzi­siaj opo­wia­dać o wyma­za­nych posta­ciach i zda­rze­niach. Posta­no­wi­łem rów­nież oddać hołd innym łącz­nicz­kom, zapy­tać o ich rolę, przez dzie­siątki lat mar­gi­na­li­zo­waną w narzu­ca­nych przez męż­czyzn nar­ra­cjach.

Kiedy pra­co­wa­łem nad pierw­szą książką, sły­sza­łem, że nie wolno mi publi­ko­wać prawdy na temat Ireny, ponie­waż sobie tego nie życzyła.

Kiedy przy­go­to­wy­wa­łem nową wer­sję, sły­sza­łem, że nie wolno mi użyć jej nazwi­ska na okładce, skoro sama je skre­śliła. Zde­cy­do­wa­łem ina­czej, roz­wa­żyw­szy to naprawdę na wszel­kie moż­liwe spo­soby.

Czter­na­ście lat po śmierci Irena odzy­skuje nazwi­sko i wraca na pierw­szy plan. Prze­staje być posta­cią z tła. W książce jej por­tret wyła­nia się stop­niowo, celowo obna­ża­jąc sła­bość nar­ra­cji o wojen­nej par­ty­zantce, nar­ra­cji zawłasz­czo­nej przez męż­czyzn. Omal nie było Ireny w ich rela­cjach, podob­nie jak nie­obecne w nich były inne kobiety.

Wojenne czyny Ireny Gel­blum były odważne, a nie – jak to okre­ślali męż­czyźni – sza­lone. Odwa­żyła się na tak wiele, bo nie miała już nic do stra­ce­nia. Szła prze­ciw uzbro­jo­nym oku­pan­tom. A póź­niej szła prze­ciw powsta­ją­cym nar­ra­cjom. Wresz­cie zde­cy­do­wała się pójść nawet prze­ciwko sobie. Ta ostat­nia walka być może oka­zała się naj­trud­niej­sza, bo trwała przy­naj­mniej czter­dzie­ści lat, wła­ści­wie bez prze­rwy. Ale tylko tak Irena Conti Di Mauro znaj­do­wała chwile uko­je­nia – w końcu mogła nie być sobą, „osma­loną”, jak okre­śliła oca­la­łych z Zagłady izra­el­ska poetka Irit Amiel.

Jej por­tret wyła­nia się stop­niowo, zysku­jąc ostrość, odsła­nia siłę, jaką miała. W końcu jest cał­kiem wyraźny i nie spo­sób go od sie­bie odsu­nąć.

Naj­waż­niej­sze jed­nak, że cho­ciaż Irena stała mi się bliż­sza i ujrza­łem w niej czło­wieka z krwi i kości, to na­dal pozo­staje tajem­ni­cza i nie­uchwytna. Taka była dla wszyst­kich, któ­rzy się z nią zetknęli. O takiej też opo­wia­dam Czy­tel­ni­kom, zosta­wia­jąc im miej­sce na wła­sną inter­pre­ta­cję.

Remi­giusz Grzela, luty 2023 rokuPoczątek

Marek Edel­man udzie­lił wielu wywia­dów, ale jeden z nich na kilka lat odmie­nił moje życie. Mówił w nim o boha­ter­skiej łącz­niczce Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej, która była odważ­niej­sza od innych. Nazy­wał „Irką Wariatką”. Ze zdu­mie­niem opo­wia­dał, że ta uro­dzona w War­sza­wie dziew­czyna po woj­nie zmie­niła toż­sa­mość, została wło­ską poetką i pisze „takie tam wzdy­chy”. „Irka Wariatka” nie życzyła sobie, aby ludzie się dowie­dzieli, kim jest naprawdę. Dla­tego nie podał jej nazwi­ska. Nie musiał.

Zna­łem Irenę Conti Di Mauro od pra­wie pięt­na­stu lat. Nie wie­dzia­łem, że ma boha­ter­ską wojenną prze­szłość. W końcu – zgod­nie z pisa­nym przez nią życio­ry­sem – była wtedy dziec­kiem. Cho­ciaż się z nią przy­jaź­ni­łem, w ogóle nic nie wie­dzia­łem.

Umarła pół­tora roku póź­niej.

Wystar­czyło, żebym ją zapy­tał.

Nie zapy­ta­łem.Cmentarz

Scena z pogrzebu. Na tabliczce „Irena Conti Di Mauro”, fał­szywa data uro­dze­nia. Wokół świad­ko­wie jej wcze­śniej­szego życia. Ktoś, kto pamięta ją jako Irenę Gel­blum, łącz­niczkę Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej, ktoś, kto ją poznał tuż po woj­nie jako Irenę Wanie­wicz, zanim zaczęła się zapie­rać prze­szło­ści. Także świad­ko­wie jej ostat­niego, trze­ciego życia.

Joanna Szczę­sna, repor­terka „Gazety Wybor­czej”, która nie spo­tkała Ireny oso­bi­ście, ale znała jej doświad­cze­nia z rela­cji Marka Edel­mana, żegna ją w imie­niu tych, któ­rym pomo­gła:

„Przy­szli­śmy tu poże­gnać Irenę Conti Di Mauro, która chciała, byśmy zapa­mię­tali ją jako poetkę i jako tłu­maczkę, dzien­ni­karkę, a także dzia­łaczkę spo­łeczną. W tym życiu, w któ­rym pisała wier­sze, prze­kła­dała je na wło­ski i z wło­skiego, ukła­dała poetyc­kie anto­lo­gie, jeź­dziła z wie­czo­rami autor­skimi po Pol­sce i po Wło­szech, robiła wywiad z Lechem Wałęsą, brała udział w naj­róż­niej­szych akcjach cha­ry­ta­tyw­nych na rzecz dzieci, w tym życiu Irena Conti zyskała sobie wielu przy­ja­ciół i wiel­bi­cieli, któ­rzy widzieli ją taką, jaką pra­gnęła być widziana. Czy domy­ślali się, że wcze­śniej miała życie inne, do któ­rego nie zostali dopusz­czeni? Nie wiem. Wiem, że nie chciała czy też nie potra­fiła o nim mówić, nawet z naj­bliż­szymi. Rzadko też można odna­leźć ślady tego innego życia w jej wier­szach. Raczej zamy­kała się w nich, niż otwie­rała, przy­pie­czę­to­wu­jąc swoje mil­cze­nie.

_Garb mój noszę za sobą_
_Nie oglą­dam się do tyłu_
_i innym też nie radzę_
_Garb jest moją sprawą pry­watną_
_kore­spon­den­cją ści­śle tajną_
_ode mnie do świata_
_i odwrot­nie_

Ta «sprawa pry­watna» to jej dzia­łal­ność jako łącz­niczki Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej po upadku powsta­nia w get­cie i udział w powsta­niu war­szaw­skim.

Tak więc została wło­ską poetką, tłu­maczką Iwasz­kie­wi­cza, Gro­cho­wiaka, księ­dza Twar­dow­skiego, wło­ską dzien­ni­karką nagro­dzoną za wywiad z Lechem Wałęsą, dzia­łaczką cha­ry­ta­tywną. Jej nowi przy­ja­ciele raczej nie mogli się domy­ślać prawdy; uwa­żali wszak, że uro­dziła się w 1939 roku. Ta prawda jed­nak nie dała się cał­kiem wyru­go­wać z jej życia i koła­tała gdzieś w jej wier­szach.

_Pew­nego dnia wra­casz do domu_
_myjesz ręce sta­jesz przed lustrem_
_i nie widzisz wła­snej twa­rzy_
_tylko patrzy na cie­bie_
_nie­wy­raźny kształt pamięci_”.

Kim więc jest ta, którą cho­wają?

Kiedy ją pozna­łem, była Ireną Conti Di Mauro. Tak się przed­sta­wiła. Miesz­kała w pod­war­szaw­skim Kon­stan­ci­nie w ogrom­nym domu, naj­dziw­niej­szym, jaki widzia­łem. Prak­tycz­nie nie miał ścian dzie­lą­cych go na pokoje. Wielki _open space_. Na ścia­nie wisiała pusta rama. Była poetką z Sycy­lii, więc zapro­siła mnie na spa­ghetti i czer­wone wino. W zaku­rzo­nym krysz­ta­ło­wym kie­liszku, który podała, spo­czy­wała mar­twa mucha. Nie mogę się wyzbyć tego obrazu. Wyrzu­ci­łem ją dys­kret­nie i jakby ni­gdy nic nala­łem wino.

Opo­wia­dała o dzie­le­niu świata na dwie pory roku – pol­ską i sycy­lij­ską.

Ni­gdy nie zapy­ta­łem, jak było naprawdę. Nie mia­łem odwagi. Cza­sami żałuję.

Tą książką chcę przy­wo­łać sytu­acje z prze­szło­ści, zesta­wić ze sobą frag­menty wspo­mnień roz­sy­pa­nych jak puz­zle. Na razie nic do niczego nie pasuje. Gdyby paso­wało, nie pisał­bym o niej.Winda

Hanna Krall w „Szcze­gó­łach zna­czą­cych”:

„Zoba­czy­łam ją w win­dzie, przy­trzy­mała drzwi, żebym mogła wejść.

W win­dzie stoi się bli­sko sie­bie.

Widzia­łam jej ciemne włosy upięte w nie­dbały kok, nie­bie­skie oczy uma­lo­wane czarną, grubą kre­ską; maki­jaż zro­biła byle jak, chyba w pośpie­chu.

Cała była jakaś pośpieszna, tym milej, że zacze­kała na mnie.

Wie­dzia­łam, kim jest, ona wie­działa, że wiem. Uda­wa­nie nie mia­łoby sensu.

Mogłam powie­dzieć: – Więc to pani była naj­od­waż­niej­szą łącz­niczką…

Albo: – To pani lubiła zasy­piać na ramie­niu nie­miec­kich ofi­ce­rów…

Powie­dzia­łam: – Była pani miło­ścią życia Janka B. Uśmiech­nęła się uprzej­mie.

– Miło­ścią, powtó­rzyła. Miło­ścią… ale na roz­wód dla mnie nie było go stać.

Bez gory­czy mówiła. Z pogardą raczej, z poli­to­wa­niem.

Do zwie­rzeń Janka B. doda­łam podziw Marka Edel­mana.

O nikim nie opo­wia­dał z taką fascy­na­cją…

Nie prze­sta­wała się uśmie­chać.

– Jak czło­wiek ma dwa­na­ście lat, to jesz­cze się nie boi.

– Dwa­na­ście? Tro­chę mnie zasko­czyła.

– Wyglą­da­łam poważ­niej. Wysoka byłam i mia­łam duże piersi.

Ski­nę­łam głową, dwa­na­ście to dwa­na­ście. Dotknęła przy­ci­sku. Miała ładne ręce i ładną srebrną biżu­te­rię.

Winda ruszyła. Wysia­dła. Nie zoba­czy­łam jej ni­gdy wię­cej.

Dwa­dzie­ścia miała, nie dwa­na­ście.

Reszta jest prawdą – duże piersi, miłość życia i nie­mieccy ofi­ce­ro­wie w noc­nych pocią­gach”.

Kiedy star­sza prze­szka­dza młod­szej żyćPytania

Są takie życio­rysy, w któ­rych nic się nie zga­dza. Fik­cja mie­sza się z prawdą i ta ostat­nia z cza­sem się zaciera. Bywa, że w końcu łatwiej uwie­rzyć w fik­cję niż w prawdę o sobie. Lata mijają, świad­ko­wie odcho­dzą, fakty się gubią i pozo­stają jedy­nie frag­menty opo­wie­ści. A opo­wieść jest zawsze praw­dziwa.

W skru­pu­lat­nie gro­ma­dzo­nych izra­el­skich archi­wach wła­ści­wie nie ma śladu Ireny. Mimo tylu jej toż­sa­mo­ści. Była prze­cież Ireną Gel­blum, póź­niej Conti. A po mężach Wanie­wicz i Di Mauro. Tym­cza­sem dzieje innych ofiar Holo­kau­stu, dzia­ła­czy, ucie­ki­nie­rów i emi­gran­tów, są rekon­stru­owane. Z zeznań oca­la­łych składa się bio­gra­fie tych, któ­rzy zgi­nęli. Losy żydow­skich dzia­ła­czy zaan­ga­żo­wa­nych w ruch oporu są opi­sane.

Ude­rza mnie dwu­wiersz:

_Ta star­sza już od samego początku świata_
_prze­szka­dza tej młod­szej żyć._

Ale czy wolno mi szu­kać Ireny w jej wier­szach? Czy swoją poezją odsła­niała prawdę czy też ją kamu­flo­wała? Czy­ta­jąc jej wier­sze bez zna­jo­mo­ści jej histo­rii, mia­łem poczu­cie obco­wa­nia z poezją, która uwo­dzi twa­rzą filo­zofki roz­waż­nie sta­wia­ją­cej pyta­nia. Kilka razy inni poeci mówili mi, że nie cenią tych utwo­rów, bo są „ste­rylne”, nie­oso­bi­ste, ide­olo­giczne, jak małe kaza­nia. Dzi­siaj myślę, że coś w tym jest. Irena lubiła nauczać. I lubiła kaza­nia. Aż zapra­gnęła ziden­ty­fi­ko­wać się z Kościo­łem. Naj­pierw szu­kała przy­jaźni księ­dza poety Jana Twar­dow­skiego. Pisał o jej wier­szach kil­ka­krot­nie, na jej prośbę. Wysy­łała je do Waty­kanu. Chciała znać opi­nię papieża Jana Pawła II. W ostat­nich mie­sią­cach życia Ireny, a zna­łem ją kil­ka­na­ście lat, mia­łem poczu­cie, że jej wiara zbliża się do dewo­cji, jakby chciała nią coś zama­ni­fe­sto­wać. Albo zakryć.

Jeżeli chciała zakryć, to z podzi­wem patrzę na wysi­łek całego jej życia, na próbę okre­śle­nia sie­bie na nowo. Myślę o tru­dzie, z jakim nosiła nową skórę – tę wymy­śloną Irenę Conti – z nową metryką, nowymi przod­kami, nowym nazwi­skiem, nowym doświad­cze­niem, nową reli­gią. Tak bar­dzo chciała być nowa, że skre­ślała ze sta­rego życia nawet to, co naj­waż­niej­sze – rela­cje z córką.

Kie­dyś Anat Zajd­man, wybitna tłu­maczka lite­ra­tury pol­skiej na hebraj­ski, która poma­gała mi w Izra­elu szu­kać śla­dów Ireny, tro­chę żar­tem, a tro­chę nie, powie­działa: „Żebyś nie został z samymi pyta­niami”.

Prze­szu­kuję archiwa – pol­skie, izra­el­skie, nie­miec­kie, wło­skie. Insty­tut Pamięci Naro­do­wej udo­stęp­nia mi teczkę jej męża, w któ­rej jest kilka doku­men­tów, oświad­cze­nie o ich roz­wo­dzie. Ale teczki Ireny nie ma. Pro­szę o ponowną kwe­rendę. Nie wie­rzę, że dzien­ni­karka żydow­skiego pocho­dze­nia, żyjąca w komu­ni­stycz­nym pań­stwie opar­tym na inwi­gi­lo­wa­niu oby­wa­teli, komu­nistka, która wycho­dzi za mąż za wło­skiego spra­woz­dawcę par­la­men­tar­nego, nie ma wła­snej teczki. Archi­wistka odnaj­duje tylko parę wnio­sków pasz­por­to­wych. Nic wię­cej.

Jej teczki zostały znisz­czone w 1989 roku (notatka z 3 stycz­nia 1992 roku). Prof. Andrzej Friszke tłu­ma­czy mi, że w tam­tym okre­sie palono doku­menty metrami, jak leci. Ale doty­czyło to przede wszyst­kim kar­to­tek „bie­żą­cych”, czyli real­nie uży­wa­nych w latach osiem­dzie­sią­tych. Spa­lono rów­nież około dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cent akt wywiadu i kontr­wy­wiadu. Nisz­czono teczki doty­czące roz­pra­co­wy­wa­nia Kościoła i opo­zy­cji. Pol­ska odzy­ski­wała wol­ność, komu­nizm upa­dał, ale jego funk­cjo­na­riu­sze cią­gle jesz­cze stali za ste­rem, więc – co zro­zu­miałe – pozby­wali się dowo­dów.

*

Akta znisz­czono

Nie wpi­sy­wała prawdy w for­mu­la­rze

Wpi­sy­wała w rubryki for­mu­la­rzy:

Irena Conti

Matka: Janina Malt

Naro­do­wość: żydow­ska

Oby­wa­tel­stwo: pol­skie

Pocho­dze­nie: zie­miań­skie

Zawód: dzien­ni­karz

Ale to pod koniec lat czter­dzie­stych. Póź­niej już nic o pocho­dze­niu.

Gdzie podziała się ta pierw­sza Irena – Gel­blum? Dla­czego wpi­sy­wała jako panień­skie nazwi­sko Conti? W poda­niu o przy­ję­cie do Związku Lite­ra­tów Pol­skich napi­sała: „Ojciec był z pocho­dze­nia Wło­chem, matka Polką. Wycho­wa­łam się w atmos­fe­rze dwóch kul­tur i języ­ków”. Nazwi­sko panień­skie matki, Janiny Gel­blum z domu Kron­gold, w for­mu­la­rzach zmie­niła na Malt. Skąd je wzięła?

Czy praw­dzi­wej Ireny należy szu­kać we Wło­szech?

W 1987 roku, zapy­tana w roz­mo­wie ze „Ślą­skiem” (kwar­tal­nym wyda­niem „Tak i Nie”) o wło­skie prze­kłady Iwasz­kie­wi­cza, powie­działa: „Ta zie­mia powo­duje, że coś się w czło­wieku roz­luź­nia, roz­pręża, coś otwiera nas na zewnątrz. Doświad­cze­nie wło­skie jest jakby wej­ściem w posia­da­nie nowej, wiel­kiej por­cji natury, piękna i czło­wieka. W innym miej­scu wypa­da­łoby to w sobie zbie­rać długi czas, by dojść do takiej inten­syw­no­ści – tutaj przy­cho­dzi to jak natu­ralny odruch na natu­ralny impuls . Noszę w sobie oba pej­zaże: wło­ski i pol­ski, bo oba są moje. Nie wybie­ram mię­dzy nimi, ponie­waż doko­na­nie wyboru nie byłoby żad­nym wybo­rem, byłoby rezy­gna­cją. W Pol­sce jest we mnie pej­zaż pol­ski, z nie­rzad­kim bra­kiem pogody, z jesienną gra­fiką drzew, z czte­rema porami roku i z tym zadu­ma­niem, które każda z nich ze sobą nie­sie. Nie potra­fię niczego porów­nać ze zmien­no­ścią obra­zów w Tatrach; nie zna­la­złam ni­gdy takich gór. Lubię też tę rów­ninę cza­sem smutną, pła­ską, wciąga mnie bar­dziej niż inne kra­jo­brazy dużo bogat­sze… We Wło­szech nato­miast naj­istot­niej­szym pej­zażem jest dla mnie dźwięk mowy, róż­no­rod­ność kan­ty­leny, tak odmien­nej w róż­nych regio­nach. Cała sfera gestów, spoj­rzeń, spo­sób bycia – sło­wem, czło­wiek w ruchu. Inspi­ra­cją jest tutaj dla mnie gest, moment, spoj­rze­nie, czę­sto będące sprawą przy­padku. W Pol­sce jest ina­czej: na początku jest pej­zaż i z niego, z tych czte­rech pór rodzi się zaduma; z tej pew­nej suro­wo­ści kli­matu rodzi się język, w któ­rym wszystko jest jasne i nie­wy­ja­śnione, zro­zu­miałe i sta­wia­jące pyta­nia, codzienne i pate­tyczne”.

W tym samym wywia­dzie mówi: „Poezja jest dobrym cie­niem czło­wieka”.

Pro­szę Jankę Kaemp­fer Louis, córkę Ireny, aby przy­po­mniała sobie jakieś nazwi­ska wło­skich przy­ja­ciół mamy. Pamięta, że była bli­sko z Sereną d’Arbela, autorką wło­skiej mono­gra­fii pol­skiego kina. Usi­łuję odna­leźć jej adres, choć nawet nie mam pew­no­ści, czy żyje. Kiedy ją odnaj­duję, zadaję wiele pytań. D’Arbela pró­buje wyja­śnić mi psy­cho­lo­giczne motywy zacho­wa­nia Ireny. Wszystko to hipo­tezy.

I nagle któ­re­goś dnia rzuca: „Prze­cież w latach sie­dem­dzie­sią­tych Irena zosta­wiła mi na prze­cho­wa­nie kar­ton listów i zdjęć. Muszę je mieć. Poszu­kam”.

„Zna­la­złam. Nie wiem, czego doty­czą, są po pol­sku”.

Jakby wyda­rzył się cud. Oto nagle po czter­dzie­stu latach we Wło­szech odnaj­dują się ślady jej życia. Ponie­waż są pry­watne, infor­muję o tym Jankę. Uma­wiamy się, że poje­dzie ode­brać listy i zdję­cia. Prze­każe mi to, co uzna za pomocne w pracy nad książką.

Nie rozu­mie, dla­czego chcę pisać o Ire­nie. Nie ma wielu dobrych wspo­mnień zwią­za­nych z matką, ale ponie­waż jest dzien­ni­karką – pra­cuje w tele­wi­zji szwaj­car­skiej – doce­nia moją deter­mi­na­cję i posta­na­wia pomóc. Dla mnie zgoda Janki i jej chęć zaan­ga­żo­wa­nia się to prze­łom w pró­bie wej­rze­nia w moty­wa­cje kobiety, która znisz­czyła swoją toż­sa­mość.Gałązka białego bzu

Nie byłoby tych poszu­ki­wań, gdyby nie Marek Edel­man.

Nie rozu­miał, dla­czego Irena tak się zacho­wuje, dla­czego odkle­iła się od prze­szło­ści i wszyst­kiego, co z nią zwią­zane, rów­nież od ludzi, z któ­rymi kie­dyś była bli­sko. Podobno mówił o niej czę­sto, z żalem za utra­coną przy­jaź­nią. Ale bywał też dosadny, oce­nia­jąc jej wybory. W końcu po latach zde­cy­do­wał się o niej powie­dzieć publicz­nie. Wie­dział zapewne, że w ten spo­sób ją dekon­spi­ruje.

Przy­jaźń zawią­zana przed laty w war­szaw­skim get­cie była moc­niej­sza niż miłość. Dla wszyst­kich poza nią nie prze­stał być dowódcą. Kochali go nawet ci, któ­rzy się z nim czę­sto nie zga­dzali: Cywia Lubet­kin i Antek Cukier­man, Kazik Rataj­zer (Sym­cha Rotem) i Adina Blady-Szwaj­ger, w get­cie lekarka w szpi­talu Ber­so­nów i Bau­ma­nów, gdzie Edel­man pra­co­wał na naj­niż­szym sta­no­wi­sku, jako goniec. Ale to ona słu­chała jego roz­ka­zów. Do końca życia trak­to­wała go z estymą należną dowódcy.

Tylko Irka zapo­mniała, kim jest Edel­man. Kiedy do niej zadzwo­nił, odpo­wie­działa: „Pomyłka”.

Zaprzy­jaź­nio­nej z nim Pauli Sawic­kiej, w któ­rej miesz­ka­niu zatrzy­my­wał się, będąc w War­sza­wie, i gdzie potem spro­wa­dził się na ostat­nie lata swo­jego życia, współ­au­torce jego waż­nej książki _I była miłość w get­cie_, mówił: „Przez dwa lata byłem z Irką codzien­nie, razem cie­szy­li­śmy się i mar­twili. Dziś ona twier­dzi, że tego nie pamięta, że niczego nie pamięta. I mówi, żebym się do niej nie odzy­wał, kiedy ją spo­ty­kam na ulicy” . Kiedy wiele lat po woj­nie Irena, zaprzy­jaź­niona rów­nież z jego żoną Aliną Mar­go­lis, spo­tkała ją w win­dzie, odwró­ciła się.

Ktoś przez lata przy­sy­łał Edel­ma­nowi żółte żon­kile, które stały się sym­bo­lem powsta­nia w get­cie war­szaw­skim. Aż prze­stały przy­cho­dzić.

Miał wtedy powie­dzieć: „Pew­nie umarła”. Bo był pewien, że kwiaty przy­syła kobieta. Ni­gdy nie dołą­czono do nich biletu.

Chciał­bym, aby ta fik­cja oka­zała się prawdą. Aby te żon­kile były od niej. Aby choć raz poka­zała, że tam­ten świat miał zna­cze­nie i że ni­gdy nie prze­stał być dla niej ważny.

Paula Sawicka zapa­mię­tała, że któ­re­goś dnia Edel­man „zawo­łał” do sie­bie Irkę na roz­mowę. Wpa­dła w ciem­nej sukni z sze­ro­kim czar­nym paskiem i dużą srebrną klamrą, zatrza­snęli za sobą drzwi i pra­wie rów­no­cze­śnie na sie­bie krzy­czeli. W końcu Irka wybie­gła ze zło­ścią i ni­gdy już nie wró­ciła.

Od dawna nie pozna­wała swo­jej prze­szło­ści ani nie rozpozna­wała sie­bie we wła­snej bio­gra­fii. Prze­cież tyle wysiłku wło­żyła w to, żeby nie pozo­stał żaden ślad, kamień na kamie­niu. Znisz­czyła wszystko, co mogłoby przy­po­mi­nać Tamto. A Tamto było boha­ter­stwem. Nie wsty­dem. Anka Gru­piń­ska, pra­cu­jąc nad książką _Odczy­ta­nie listy. Bio­gramy ŻOB-owców_, zadzwo­niła do Ireny, żeby uzu­peł­nić i potwier­dzić pewne fakty. Powie­działa, że dostała jej numer od Aliny Mar­go­lis.

„Pro­szę wię­cej nie dzwo­nić! Pomyłka. Nie wiem, kim jest Irena Gel­blum. Nie znam”.

Tak naprawdę wyra­ziła się ostrzej. I sku­tecz­nie. Wybitna doku­men­ta­listka wię­cej nie odwa­żyła się zadzwo­nić i uważa, że nikt nie ma prawa dekon­spi­ro­wać Ireny Gel­blum. „Nie życzyła sobie tego i ma prawo do swo­jej prawdy nawet po śmierci. To był jej wybór stać się inną” – tłu­ma­czy mi, kiedy o to pytam. Ale doku­men­tuję tę książkę od 2009 roku i wiele się zmie­niło. O tym, że Irena Gel­blum była póź­niej Ireną Conti, pisało już i mówiło kilka osób, w tym pro­fe­sor Wła­dy­sław Bar­to­szew­ski, Sym­cha Rotem, czyli Kazik Rataj­zer, a Joanna Szczę­sna opu­bli­ko­wała w „Wyso­kich Obca­sach” poświę­cony jej repor­taż.

O tym, że nie mam prawa pisać tej książki, sły­sza­łem wiele razy. Ale im bar­dziej nie mia­łem prawa, tym bar­dziej wcią­gała mnie tajem­nica.

W końcu zaczą­łem się uspra­wie­dli­wiać. Prze­cież pierw­szy zde­kon­spi­ro­wał ją Marek Edel­man – ow­szem, nie poda­jąc nazwi­ska, ale dla mnie, i nie tylko dla mnie, to było czy­telne. Wiem, że się wście­kła. Nie spo­dzie­wała się ciosu z tej strony, i to po latach, które odsu­nęły ją na bez­pieczną odle­głość.

Anka Gru­piń­ska usza­no­wała wolę Ireny. We wzno­wie­niu zbioru roz­mów z ŻOB-owcami, _Cią­gle po kole_, napi­sała: „Gel­blum Irka – ur. w 1925 w War­sza­wie. Odważna łącz­niczka ŻOB-u, jeź­dziła po całym oku­po­wa­nym kraju. Po woj­nie była dzien­ni­karką i poetką. Miesz­kała w Pol­sce i we Wło­szech. Zmarła w Kon­stan­ci­nie-Jezior­nej w 2009 roku”.

*

Ale zaczęło się od wywiadu, który Joanna Szczę­sna prze­pro­wa­dziła z Mar­kiem Edel­ma­nem w kwiet­niu 2008 roku.

J.S.: Z tych, co wal­czyli w powsta­niu, żyją – poza tobą – tylko Kazik Rataj­zer i Pnina Grynsz­pan w Izra­elu, a w Kana­dzie – Bro­nek.

M.E.: Tak. A z naszych łącz­ni­czek, już po aryj­skiej stro­nie – Mary­sia Zie­lona i Irka Wariatka. Ta to była numer. Piękna dziew­czyna, rozumu miała aku­rat tyle, ile potrzeba, nie wię­cej. Po nie­miecku znała kilka słów: „Verze­ihung”, „Bitte” i może jesz­cze „Guten Tag”. Wkła­dała czarny płaszcz, kape­lusz z wiel­kim ron­dem i sia­dała w prze­dziale dla ofi­ce­rów. Już po chwili zasy­piała z głową na czy­imś ramie­niu. Tylko że ona już od dawna udaje, że jest kimś innym. Do niczego się nie przy­znaje – jakie getto, jaka łącz­niczka? Odmło­dziła się o dzie­sięć lat, przy­brała sobie wło­skie nazwi­sko, pisze wier­sze po wło­sku, nawet prze­tłu­ma­czyli je na pol­ski, takie tam wzdy­chy. Z nikim z nas nie kon­tak­to­wała się od lat.

Wio­sną 2008 roku Marek Edel­man opo­wie­dział o Ire­nie w wywia­dzie. Ci, któ­rzy ją znali, roz­po­znali o kogo cho­dzi, choć nie wyja­wił nazwi­ska

O jej bra­wu­rze Marek Edel­man wspo­mi­nał rów­nież w książce Witolda Bere­sia i Krzysz­tofa Bur­netki: „Na przy­kład sprawa Irki. Prze­cież ona ni­gdy nie była cał­kiem zrów­no­wa­żoną kobietą, ale się do niej miało zaufa­nie. Więc gdy opo­wia­dała, jak jako Niemka jechała do Będzina, że miała na gło­wie ten kape­lusz, który zauro­czył Niemca, i w jaki spo­sób, na bez­czel­nego uda­jąc Niemkę, wycią­gnęła z obozu Sarkę i tę drugą dziew­czynę, to się jej wie­rzyło, że to prawda. I nie był ważny jakiś mały szcze­gół: czy ten Bahn­schutz ją zatrzy­mał na dworcu, czy jej nie zatrzy­mał” (W. Bereś, K. Bur­netko, _Marek Edel­man. Życie. Do końca_).

*

Kil­ka­krot­nie wybie­ra­łem jej numer tele­fonu, ale nie zapy­ta­łem.

A potem już było za późno.

Paula Sawicka prze­ka­zuje mi nie­pu­bli­ko­wany dotąd frag­ment wspo­mnień Marka Edel­mana. Kiedy wypy­tała go o adresy, pod któ­rymi miesz­kał – i które zapa­mię­tał – o roku 1943 powie­dział:

„Komi­te­towa 4. Krótka uliczka, miała może cztery domy. Nie ma już jej na pla­nie mia­sta. W tym miej­scu jest dziś zapchana samo­cho­dami prze­strzeń, niby podwórko mię­dzy blo­kami na tyłach pawi­lonu meblo­wego Emi­lia. A wtedy, pod czwar­tym, stała nie­wielka kamie­nica z jed­nym podwór­kiem.

Z Noakow­skiego zabrał mnie znów Świę­to­chow­ski. Zało­ży­li­śmy dla nie­po­znaki czapki pra­cow­ni­ków elek­trowni. Dzień był piękny, sło­neczny, Zie­lone Świątki, święto tata­raku. Mówisz, że z kalen­da­rza wynika, że to był 13 czerwca? A mnie się wydaje nie­moż­liwe, że w sute­re­nie u pani Hor­nun­go­wej spę­dzi­łem nie dzie­sięć dni, ale pra­wie mie­siąc. Na rogu Komi­te­to­wej i Śli­skiej stała gro­mada odświęt­nie ubra­nych chło­pa­ków, w bia­łych koszu­lach, z dłu­gimi liśćmi zie­lo­nego tata­raku w rękach. Za poręcz odgra­dza­jącą naroż­nik chod­nika od jezdni zatknięte były młode gałązki brzo­zowe. Tuż obok stała uśmiech­nięta, śliczna dziew­czyna. Do twa­rzy przy­tu­lała gałązkę bia­łego bzu. To była Irka, nasza łącz­niczka, któ­rej prze­ka­zał mnie Świę­to­chow­ski. Rzu­ciła mi spoj­rze­nie i powie­działa: «Ja cię zapro­wa­dzę». Posze­dłem kilka kro­ków za nią do miesz­ka­nia na dru­gim pię­trze od frontu, gdzie już miesz­kali Celina i Antek”.1936–2021

Jedną z naj­cie­kaw­szych ksią­żek o pracy łącz­niczki Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej, ale też o mło­dych bojow­nicz­kach i bojow­ni­kach, swo­ich kole­żan­kach i kole­gach, napi­sała Władka Meed – pierw­sza, którą Irena wymie­nia na taśmie. _Po obu stro­nach muru_ uka­zało się w jidysz już trzy lata po woj­nie nakła­dem nowo­jor­skiego Work­men’s Circle Edu­ca­tio­nal Com­mit­tee. Sprawy, o któ­rych pisze autorka, wydają się wciąż żywe, ponie­waż Władka opo­wiada tak, jakby wyda­rzyły się przed chwilą. Dedy­ko­wała te wspo­mnie­nia rodzi­com, a także sio­strze i bratu, ofia­rom Zagłady, bo jak sama stwier­dza: „Nic. Nic nie pozo­stało z mojej prze­szło­ści, z mojego życia w get­cie – nawet grób mego ojca…”.

Opo­wieść Władki Meed pozwala wiele zro­zu­mieć.

Mło­dzi ŻOB-owcy nie mieli nic do stra­ce­nia. Wszystko, co było im naj­droż­sze, zostało ode­brane – ich bli­skich zabito. Mło­dość wyda­wała im się koń­cem życia. Marze­nia? Nie było już marzeń. Nadzieja? Może jesz­cze się tliła…

Byli roz­bit­kami. Wylą­do­wali na pla­ne­cie, z któ­rej nie było ucieczki. Dla nich nie było wol­no­ści ani po tej, ani po tam­tej stro­nie muru. Przy­po­mi­nali kami­ka­dze, ale wielu z nich prze­żyło zde­rze­nie z wro­giem. Więc co w nich zostało? Czy gniew oka­zał się naj­po­tęż­niej­szą z broni?

Wią­zali się w pary, łączyli w rodziny. Innych rodzin prze­cież nie mieli. Po woj­nie pozo­sta­wali w przy­jaźni, którą zespa­lała prze­szłość. Prze­trwała też hie­rar­chia, jakby jesz­cze miała zna­cze­nie.

Musiało być też jakieś przed­wo­jenne źró­dło, z któ­rego brali począ­tek. Myślę o tym w roku 2021. Nasu­wają mi się pod­sta­wowe pyta­nia: kim musieli być, żeby zna­leźć się w ŻOB-ie? Jakie mieli przy­go­to­wa­nie? Na pewno bez­gra­nicz­nie sobie ufali. Dowódcy ŻOB-u musieli abso­lut­nie pole­gać na swo­ich żoł­nier­zach.

Skąd się wzięła Irena?

To pyta­nie wra­cało, kiedy czy­ta­łem _Po obu stro­nach muru_. Książka leżała na biurku, na stole, na noc­nym sto­liku, na kana­pie. Się­ga­łem po nią i czy­ta­łem w zapa­mię­ta­niu. Kil­ka­krot­nie prze­glą­da­łem też zdję­cia. I nagle pew­nego wie­czora na jed­nej z foto­gra­fii ujaw­niła się Irena. Grupa uśmiech­nię­tych, faj­nych mło­dych ludzi, kil­koro star­szych – ale nie bar­dzo – być może opie­ku­nów. Taka wesoła wycieczka. Na zdję­ciu wid­nieje pod­pis: „Sana­to­rium im. Medema, Mie­dze­szyn 1936 r. Władka – w trze­cim rzę­dzie, trze­cia od lewej. W gór­nym rzę­dzie, trzeci od lewej, Marek Edel­man”. Tyle. Ale wydaje mi się, że roze­śmiana dziew­czyna w trze­cim rzę­dzie, druga od pra­wej, to trzy­na­sto­let­nia Irka – te same oczy, policzki, usta, ten sam nos, włosy tak samo gęste jak na foto­gra­fii z lat czter­dzie­stych. Różni je wiek i uśmiech. I prze­paść doświad­cze­nia. Irka z dru­giego zdję­cia jest już na świe­cie zupeł­nie sama.

Prze­jęty powięk­szam zdję­cie z książki, tak by wydo­być jej twarz, a potem roz­sy­łam do przy­ja­ciół – repor­te­rów, arty­stów zaj­mu­ją­cych się por­tre­tem czy rzeźbą – z pyta­niem, czy na obu foto­gra­fiach jest ta sama osoba. Więk­szość odpo­wiada, że tak. Bez wąt­pie­nia. Jed­nak kilka osób, w tym córka Ireny, ma wąt­pli­wo­ści. Janka pisze wprost: „Nie sądzę”. Mimo to ufam wła­snej intu­icji i idę tro­pem tego odkry­cia. Bo to zdję­cie potwier­dza (nawet jeśli hipo­te­tycz­nie) zna­jo­mość Ireny z Edel­ma­nem i Władką jesz­cze przed wojną, a tym samym wyzna­cza jej drogę do Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej. Zwłasz­cza że zostało zro­bione w Sana­to­rium im. Medema, ośrodku – ow­szem – kura­cyj­nym, ale też ide­olo­gicz­nym.

Sana­to­rium im. Medema w Mie­dze­szy­nie, 1936 rok. Pierw­szy z pra­wej w naj­wyż­szym rzę­dzie Marek Edel­man, pierw­sza z lewej w środ­ko­wym rzę­dzie Irena Gel­blum

Potrze­buję sil­nego argu­mentu. Wiem, że są poli­cyjne labo­ra­to­ria, które zaj­mują się ana­lizą i roz­po­zna­wa­niem twa­rzy. Pytam Kata­rzynę Bondę, autorkę best­sel­le­ro­wych kry­mi­na­łów, która czę­sto współ­pra­cuje z poli­cyj­nymi eks­per­tami, czy zna kogoś, kto mógłby mi pomóc. Kie­ruje mnie do Dariu­sza Zaj­dla, cenio­nego spe­cja­li­sty z Wydziału Badań Doku­men­tów i Tech­nik Audio­wi­zu­al­nych Cen­tral­nego Labo­ra­to­rium Kry­mi­na­li­stycz­nego Poli­cji, bie­głego w zakre­sie badań antro­po­sko­pij­nych. W 2005 roku do Labo­ra­to­rium zwró­cono się z prośbą o wyko­na­nie rekon­struk­cji wyglądu głowy sie­dem­dzie­się­cio­let­niego męż­czy­zny na pod­sta­wie nie­kom­plet­nej czaszki. Sprawą zaj­mo­wał się pod­in­spek­tor Dariusz Zaj­del. Po żmud­nych bada­niach i zre­kon­stru­owa­niu wize­runku, chcąc uzu­peł­nić go o sto­sowny strój, pod­in­spek­tor zapy­tał, z jakiej epoki pocho­dzi czaszka. Dopiero wów­czas usły­szał, że to naj­praw­do­po­dob­niej część szkie­letu Miko­łaja Koper­nika. To wła­śnie Dariusz Zaj­del zre­kon­stru­ował twarz astro­noma, którą opu­bli­ko­wała prasa całego świata, w tym pismo „Nature”.

Wysy­łam obie foto­gra­fie – tę gru­pową i tę póź­niej­szą, por­tre­tową – i wkrótce otrzy­muję odpo­wiedź: „Pomimo fatal­nej jako­ści zdję­cia gru­po­wego cha­rak­te­ry­styczna budowa twa­rzy _star­szej_ Ireny Gel­blum pozwala na stwier­dze­nie, że wg mnie na 80% to ta sama kobieta”. Na dowód dostaję też nało­żone na sie­bie foto­gra­fie uzu­peł­nia­jące się w jedną twarz.

Rze­czy­wi­ście, jakość gru­po­wego zdję­cia jest fatalna, bo to zale­d­wie kopia umiesz­czo­nej w książce sta­rej foto­gra­fii, ale twarz i rysy są cał­kiem wyraźne. Ta odpo­wiedź pozwala mi posta­wić hipo­tezę doty­czącą ide­olo­gicz­nego przy­go­to­wa­nia Ireny.

Po nało­że­niu foto­gra­fii nagle uka­zała się twarz trzy­na­sto­let­niej Irki. Ale czy to na pewno ona? Byłby to dowód na długą zna­jo­mość z Mar­kiem Edel­ma­nem1943

Praw­do­po­dob­nie nie żyje już nikt, kto znał Irenę przed rokiem 1943. Kiedy zaczą­łem pracę nad książką, nie było już Marka Edel­mana. Jedyne kon­takty, z któ­rych mogłem sko­rzy­stać, to Sym­cha Rotem, czyli Kazik Rataj­zer, i Luba Gawi­sar, czyli Zie­lona Mary­sia. Oboje miesz­kali w Izra­elu. Luba znała Irenę naj­wcze­śniej, była więc jedy­nym świad­kiem jej przed­wo­jen­nego życia. Umó­wi­łem się na roz­mowy. Z Tel Awiwu kil­ka­krot­nie do niej dzwo­ni­łem, żeby potwier­dzić umó­wione spo­tka­nie. Ponie­waż tele­fon nie odpo­wia­dał, zadzwo­ni­łem do Kazika. Zapro­sił mnie do swo­jego domu w Jero­zo­li­mie.

Auto­bus z Tel Awiwu do Jero­zo­limy jedzie jakieś pół­to­rej godziny. Zazwy­czaj jest pełen, mimo wielu kur­sów w tę stronę każ­dego dnia. W środku zwy­kle kil­koro uzbro­jo­nych dziew­cząt i chłop­ców. Kazik mieszka w dziel­nicy Abu Tor we wschod­niej czę­ści mia­sta. Osie­dle powstało na Jebel Deir Abu Tor, czyli Górze Klasz­toru Abu Tor albo Górze Dia­bła, bo to tutaj miał się znaj­do­wać dom Kaj­fa­sza, w któ­rym Judasz za trzy­dzie­ści srebr­ni­ków wydał Jezusa.

Na dworcu łapię tak­sówkę, która wie­zie mnie pod dom Kazika. Ponie­waż mam jesz­cze ponad kwa­drans, posta­na­wiam pozwie­dzać oko­licę. Stare kamienne wille z wiel­kimi ogro­dami, wyso­kie palmy, na drze­wach doj­rzałe gra­naty podzio­bane przez papugi. Koty leni­wie wyle­gują się na kamie­niach, papugi cho­wają się w cie­niu. Gorąco. Idę kamien­nymi scho­dami w dół osie­dla. Mijam stary mona­styr. Uliczki senne, okna willi zasło­nięte cięż­kimi żalu­zjami. W dole widzę Stare Mia­sto i roz­świe­tloną słoń­cem złotą Kopułę na Skale, tak zwany meczet Omara. Potem tro­chę błą­dzę. Pytam cze­ka­jącą na auto­bus star­szą panią o drogę. Pyta, kogo szu­kam. Tak, zna z tele­wi­zji.

Kazik, chło­pak z war­szaw­skiego Czer­nia­kowa, mieszka w jed­nym z takich kamien­nych sta­rych domów. W ogro­dzie rosną palmy. W gli­nia­nych doni­cach kwiaty. Napis przy bra­mie poka­zuje, jak należy dzwo­nić do Sym­chy Rotema. Oczy­wi­ście naci­skam nie ten guzik. Drzwi otwiera mi młoda kobieta miesz­ka­jąca w cen­tral­nej czę­ści domu. Poka­zuje kie­ru­nek. Jego miesz­ka­nie jest po pra­wej stro­nie. Jesz­cze kilka schod­ków i już. Otwiera mi czło­wiek, o któ­rym tyle czy­ta­łem, legen­darny bojo­wiec żydow­skiej kon­spi­ra­cji i ruchu oporu, uczest­nik powsta­nia war­szaw­skiego. W wyso­kich, prze­stron­nych pomiesz­cze­niach panuje przy­jemny chłód.

„Taka szkoda, że już nie będzie z nami. Miała tu przy­je­chać, ale zmarła kilka dni temu” – mówi i od razu poj­muję, że cho­dzi o Lubę. W tym momen­cie dociera do mnie, że nie ma już nikogo, kto by opo­wie­dział tę histo­rię. Kazik poznał Irenę w 1943 roku i nie wie, jak wyglą­dało jej życie wcze­śniej. To miała opo­wie­dzieć mi Luba. Po wyj­ściu od niego wysy­łam roz­pacz­liwy SMS do Hanny Krall.

Córka Luby, Rochele Gawi­sar-Raz, z którą spo­ty­kam się kilka dni póź­niej w Tel Awi­wie, w ulu­bio­nej kawiarni Etgara Kereta na rogu Żabo­tyń­skiego i Dizen­goffa, mówi, że mama prak­tycz­nie do końca była świa­doma. I że była szansa na roz­mowę. Ale nie sądzi, żeby powie­działa mi coś cie­ka­wego, bo ni­gdy nie mówiła o Ire­nie z sym­pa­tią. Tłu­ma­czy, że ist­niała mię­dzy nimi jakaś nie­chęć, ale nie wie, z czego się wzięła. Rochele nie zna tych spraw nawet powierz­chow­nie – nie mówi po pol­sku, jak nie­mal całe dru­gie poko­le­nie Izra­el­czy­ków, któ­rych rodzi­cami byli pol­scy Żydzi. Wojna w ich domach sta­no­wiła tabu. Lepiej było nie roz­ma­wiać. Ale ponie­waż jest psy­cho­lo­giem, usi­łuje coś zro­zu­mieć. Jej zda­niem obie, Irena i Luba, tak wcze­śnie musiały wydo­ro­śleć, że całe życie nosiły w sobie dziecko. Chciały zrzu­cić z sie­bie wszelką odpo­wie­dzial­ność. Irena nie zdą­żyła ura­to­wać rodziny i była to dla niej wina nie do udźwi­gnię­cia. Być może dla­tego całe życie ucie­kała od wszel­kich norm.

Wspo­mi­nam, że Kazik – któ­rego skąd­inąd zna – jest w roz­mo­wie ze mną zacho­waw­czy. Rochele odpo­wiada, że jestem za grzeczny, za mało aser­tywny. Izra­el­czycy, jeśli trzeba, pozwa­lają sobie na bez­ce­re­mo­nial­ność, i nie ma w tym nic złego.

Irena i Kazik. I wszystko było moż­liwe

Dowia­duję się też, że Irena nama­wiała Lubę na powrót do Pol­ski. „Pakuj się, jedź ze mną” – mówiła.

A powrotu do Pol­ski wyba­czyć nie można. Być może to wystar­czyło, żeby poróż­nić ze sobą dwie war­szaw­skie przy­ja­ciółki, łącz­niczki Żydow­skiej Orga­ni­za­cji Bojo­wej.

„Nie wiem, dla­czego chcesz pisać o mamie. Była straszną ego­cen­tryczką” – powta­rza kolejny raz Janka.

Robię zdję­cie Rochele i wysy­łam Jance do Szwaj­ca­rii. Póź­niej robię zdję­cie Jance i wysy­łam je Rochele. Sam nie wiem, po co. Praw­do­po­dob­nie nic to nie da. Tamta histo­ria jest zamknięta. Nie ma już ani świad­ków, ani boha­te­rów. Mimo to chcę, żeby się zoba­czyły. Nie wiem, czy to dla nich coś zna­czy, że ich mamy razem miesz­kały, że pro­wa­dziły miesz­ka­nie ŻOB-u, że kie­dyś były bli­sko, a potem z jakie­goś powodu nie chciały nawet o sobie sły­szeć.

Na razie jestem u Kazika, któ­remu poda­ro­wa­łem butelkę pol­skiej wódki. W końcu jest chło­pa­kiem z Czer­nia­kowa i ni­gdy nie pozbył się czer­nia­kow­skiego akcentu. Ma zawa­diacki uśmiech i oczy urwisa, który wszystko może i wyj­dzie cało z każ­dej opre­sji. Jego wspo­mnie­nia czyta się jak sen­sa­cyjną powieść, a on prze­cież to wszystko prze­żył.

Gina, żona Kazika, podaje kawę w bia­łych por­ce­la­no­wych fili­żan­kach. Włą­czam dyk­ta­fon.

Rzu­cam, że Edel­man zde­kon­spi­ro­wał Irenę, mówił o niej w wywia­dzie. Kazik odpo­wiada: „Marek był kró­lem żydow­skim w Pol­sce bez Żydów”. I dodaje: „Jemu też to mówi­łem. To nie jest zło­śliwe. Myśmy się ni­gdy nie kłó­cili i myśmy się ni­gdy nie zga­dzali, ale myśmy byli przy­ja­ciółmi naprawdę. Mówię do niego: «Ty wła­ści­wie byłeś moim komen­dan­tem, dla­czego ty się do mnie nie wtrą­ca­łeś?». Odpo­wiada: «Kazik, ja wie­dzia­łem, że ty jesteś jedyny, który wie, co robi». To mu mówię, że było mi nie­przy­jem­nie podej­mo­wać różne decy­zje. Myśmy się o różne rze­czy spie­rali. Raz mówił do mnie, że cho­dził trzy razy w tygo­dniu po aryj­skiej stro­nie. Śmieję się do tej pory, bo gdyby on wycho­dził trzy razy w tygo­dniu, to ja bym dziś tutaj nie sie­dział. Antek był nie­po­dobny do Żyda, ale jak otwie­rał usta i zaczy­nał mówić, to wszy­scy Żydzi byli podobni do niego. Pol­sz­czy­zna Marka była wspa­niała, ale sam Marek z twa­rzy był podobny do Żyda”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: