Trzy życzenia - ebook
Trzy życzenia - ebook
Kiedy Natalia trafia do starego dworu, zagubionego gdzieś na Mazurach, po raz pierwszy od długiego czasu czuje, że znalazła swoje miejsce. Samotna, pełna kompleksów dziewczyna nie może uwierzyć, że zaczynają się spełniać jej trzy największe życzenia. Gdy jednak w Marcinkach pojawia się Damian – oschły, cyniczny i mroczny mężczyzna – Natalia znów traci nadzieję. Jest do niej zbyt podobny, dlatego rani najbardziej.
ŻEBY BYĆ SZCZĘŚLIWYM, NIE TRZEBA OSIĄGNĄĆ DOSKONAŁOŚCI, TRZEBA ZAAKCEPTOWAĆ WŁASNĄ NIEDOSKONAŁOŚĆ. DOPIERO WTEDY MOŻNA OTWORZYĆ SIĘ NA MIŁOŚĆ. TO WŁAŚNIE OBOJE MUSZĄ ZROZUMIEĆ.
Pachnący domowym chlebem prosto z pieca dwór Marcinki staje się bezpieczną przystanią dla tych, co pogubili się w życiu. Pod opiekuńcze skrzydła cioci Jadwini trafią Nataniel Domoradzki i Siergiej Sodarow, bohaterowie „Trylogii Mazurskiej”. To tutaj Natalia i Damian będą zmagać się z przeszłością, odkrywać swoją wyjątkowość i wewnętrzną siłę. Jak potoczą się ich losy? Czy pewien szczególny wieczór, który spędzą przy wspólnym stole, stanie się dla nich czasem pełnym cudów? Czy spełnią się czyjeś trzy życzenia?
"Starałam się napisać tę książkę tak, żeby Czytelniczka po jej przeczytaniu czuła się przytulona"
Katarzyna Michalak
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5643-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielka radość po wielkim smutku bywa cicha i mieszka raczej w sercu, a nie na języku.
To miejsce pachniało domowym chlebem przed chwilą wyjętym z pieca i jeszcze gorącymi powidłami śliwkowymi, prosto z rondla, gdzie smażyły się powoli przez wiele godzin… Owe aromaty, kojarzące się ze szczęśliwym dzieciństwem, uwiodły Natalię od samego progu.
Chwilę wcześniej zapukała do otwartych gościnnie drzwi, a słysząc gdzieś z głębi domu: „Proszę!”, weszła z wahaniem do sieni i zatrzymała się tam, przymykając oczy i z zachwytem wciągając do płuc zapach dawno minionych lat. Tęsknota za beztroską, radością życia i wiarą w jasną przyszłość aż zdławiły gardło, wycisnęły z oczu łzy.
Wytarła je wierzchem dłoni, zaskoczona, że potrafi się jeszcze tak wzruszać, a słysząc ten sam głos, wołający: „Nie mogę odejść od kuchni! Kimkolwiek jesteś, wejdź do środka!”, uśmiechnęła się i podążyła za nim w głąb domu.
Już z zewnątrz zachwycał i zapraszał do środka: stary dworek, stojący w oddaleniu od zabudowań wsi, o pobielanych ścianach i oknach w szpros, z gankiem wspartym na dwóch kolumnach, a jakże!, i trójkątnym portykiem – zdawał się przeniesiony prosto z opowieści o dawnych, lepszych czasach. Ominęły go burze dwóch wojen światowych, a może był troskliwie odbudowywany przez właścicieli? Tego Natalia nie wiedziała. Znalazła się przed nim parę minut temu zupełnie przypadkiem. O ile wierzyć w przypadki…
Autobus, którym jechała do Suwałk przez Ełk, najdalej, jak tylko można, zepsuł się po drodze w jakiejś wsi, chociaż wsią tych kilka domów przytulonych do ściany lasu trudno było nazwać. Nadchodził wieczór, Natalia nie bardzo wiedziała, co ze sobą począć. Ludzie jadący tym samym pekaesem wskazali jej właśnie stary dwór, gdzie na jedną noc na pewno znajdzie przytulisko, a ona bez wahania ruszyła w tamtym kierunku, ciągnąc po brukowanej drodze walizkę, w której zamknięty był cały jej dobytek.
Zanim zdążyła się porządnie zmęczyć i zmoknąć – do dworu z przystanku było ponad dwa kilometry, na dodatek zaczął siąpić nieprzyjemny deszczyk – znalazła się dobra dusza, która zaproponowała jej podwiezienie.
– Pani wsiada – zadysponowała młoda kobieta, zatrzymując przy dziewczynie starego volkswagena. – Słyszałam na przystanku, że do dworu. Jadę w tamtą stronę. Podrzucę. Tylko dzieciaka niech mi nie budzi – dodała.
Natalia wsunęła się do środka i cicho zamknęła drzwi.
– Bardzo dziękuję… – zaczęła półgłosem, ale tamta machnęła ręką i rzekła:
– To nic takiego. Tu, na wsi, trzeba sobie pomagać. Pani miastowa?
– Tak. Ale każde wakacje spędzałam na Dolnym Śląsku, u dziadków. – Natalia uśmiechnęła się do wspomnień. – Żniwa, sianokosy… Uwielbiałam pomagać!
– Bo miastowa – ucięła nieznajoma. – Gdyby tak przyszło tyrać w polu dzień w dzień, od razu przeszłoby jej to uwielbienie. – W głosie kobiety zabrzmiała lekka złość, może z powodu fanaberii „miastowej”, może na wspomnienie ciężkiej pracy, którą miejscowi mieli nie od święta i nie w wakacje, a na co dzień, od wiosny do jesieni i od świtu do nocy. Ledwie Natalia zdążyła coś odpowiedzieć, nieznajoma zjechała na pobocze i odezwała się nieco milszym tonem:
– To tutaj. Dwór Marcinki. Pozdrowi ode mnie ciocię Jadwinię.
– Ale ja nie znam…
– To pozna. Jadwinię wszyscy znają. No, do widzenia. – Młoda kobieta odjechała, zanim Natalia zdążyła zaproponować zapłatę za podwiezienie czy chociaż odpowiedzieć na owo „do widzenia”.
Cóż robić, ujęła rączkę walizki i ruszyła w kierunku spowitego w wieczorny mrok dworu. Brama, kuta ręcznie przez dawnych mistrzów kowalstwa, stała zachęcająco uchylona. Być może kogoś oczekiwano.
Natalia przeszła przez brukowany podjazd. Weszła po kilku schodkach na ganek. Drzwi również były otwarte. Zapukała mimo to, weszła do sieni i wtedy ten zapach… ten zapach!… Powidła śliwkowe, smażone na wolnym ogniu w mosiężnym rondlu, bo jakżeby inaczej, i świeży chleb, przed chwilą wyjęty z pieca.
I jeszcze miły głos, wołający z kuchni:
– Chodź, chodź, dobra duszo! Nie mogę odejść od konfitur!
Natalia nieśmiało stanęła w progu dużego, jasnego pomieszczenia, skąd dolatywały te obłędne aromaty, i odezwała się cicho, niemal błagalnie:
– Dobry wieczór, przepraszam za najście. Autobus się zepsuł, ludzie powiedzieli, że tutaj mogę się zatrzymać na noc. Czy przygarnęłaby mnie pani?
Starsza kobieta ze srebrnymi włosami upiętymi w koczek, odziana w długą, szarą spódnicę, niemodną, ale pasującą do niej i tego miejsca, odwróciła się i rzekła z niewymuszonym uśmiechem:
– Gość w dom, Bóg w dom. Wejdź, kochanie, postaw walizkę w rogu, umyj ręce i siadaj do stołu. Musisz być głodna po podróży. Któż by nie był! Powidła są już, już, chleb stygnie. Lubisz? Ze świeżym domowym masłem?
– Uwielbiam – odrzekła dziewczyna z serca, przełykając ślinę, która na wspomnienie chleba z masłem i powidłami napłynęła jej do ust. Dopiero w tym momencie poczuła, jak bardzo jest głodna. I zmęczona.
– Mam na imię Natalia. Natalia Sikorska. Pokażę dowód osobisty…
– Daj spokój, moje dziecko! – Kobieta machnęła ręką. – Jesteś gościem! Zdrożonym wędrowcem! Ja jestem dla wszystkich ciocią Jadwinią, nie wiem, skąd to się wzięło, bo nie mam rodzeństwa, dzieci też nie. Zupełnie sama jestem na tym świecie, ciocią niczyją być nie mogę, ale podoba mi się. Też możesz tak do mnie mówić. Umyj ręce tutaj, wytrzyj w ściereczkę i siadaj, kochanie. Herbata czy raczej kawa?
– Herbatę poproszę, jeśli to nie kłopot – odparła Natalia słabym głosem.
To miejsce i jego właścicielka spowodowały, że pancerz, który dziewczyna nosiła na sercu, właśnie zaczął pękać. Jeszcze kilka dobrych słów wypowiedzianych miłym, serdecznym głosem i Natalia po prostu się rozpłacze!
Usiadła przy stole. Po chwili stał przed nią kubek z cudnie pachnącą malinową herbatą, talerzyk z pajdami chleba grubo smarowanymi masłem i miseczka z gorącymi powidłami.
– Jedz, dziecino. – Jadwiga spojrzała na gościa z ciepłem w szarych oczach. – Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje właśnie tego: dobrej herbaty i domowego jedzenia. Ja przez ten czas ponakładam powidła do słoiczków…
– Pomogę! – Natalia poderwała się z miejsca, ale kobieta odparła stanowczo:
– Jedz.
Dziewczyna opadła więc z powrotem na krzesło, wgryzła się w kromkę chleba i aż jęknęła z rozkoszy. Był pyszny! Smakował dokładnie tak, jak pachniał! Dawno zapomnianym dzieciństwem! A to masło… i powidła. Znów poczuła łzy pod powiekami.
Jadwiga, obserwująca gościa spod oka, uśmiechnęła się ze zrozumieniem i ukontentowaniem. Jej chleb i przetwory znane były w okolicy. Na cotygodniowym targu w Orzyszu nie musiała długo czekać, by sprzedać wszystko, co przez siedem dni wyszło spod jej ręki. Chleb, masło, śmietanka, konfitury, soki i nalewki, a w sezonie świeże warzywa prosto z ogrodu i owoce rwane z drzew. Wczasowicze przyjeżdżali po nie z daleka, nawet z Ełku, bo kto raz posmakował tych specjałów, wracał po więcej. Nie można było zapomnieć ich wyjątkowego smaku i zapachu…
– Na długo przyjechałaś, kochanie, w te strony? – zagaiła.
– Prawdę mówiąc, nie wiem – odparła Natalia, która po zaspokojeniu pierwszego głodu delektowała się teraz małymi kęskami. – To, co zrobiłam, jest zupełnie szalone i do mnie niepodobne. Jeszcze wczoraj rano byłam przykładną pracownicą hurtowni z materiałami budowlanymi, a wieczorem stałam się bezrobotną. Prosto w twarz cisnęłam wypowiedzenie szefowi o lepkich łapach, gdy te łapy sięgnęły za daleko.
Jadwiga pokiwała głową i rzekła z przekonaniem:
– Dobrze zrobiłaś. Zasady trzeba mieć.
Usiadła naprzeciw dziewczyny, wsparła brodę na splecionych dłoniach i słuchała uważnie dalszej opowieści.
– Nie mogłam wytrzymać w mieszkaniu – ciągnęła Natalia. – Byłam zrozpaczona, zdenerwowana. Bałam się, że szef, były szef, po mnie przyjdzie. Przecież wiedział, gdzie mieszkam. Odgrażał się… Po północy podjęłam decyzję. Wyjeżdżam. Uciekam. Jak najdalej! Rano spakowałam się w jedną walizkę, tę właśnie, pojechałam na dworzec i… pewnie będzie się pani śmiać…
– Ciocia Jadwiga, prosiłam, nie żadna pani.
– Będziesz się pewnie, ciociu, śmiać: wsiadłam w pierwszy pekaes, jaki podjechał, kupiłam bilet do końca trasy i oto jestem. – Rozłożyła ręce w bezradnym geście. Jej samej cała ta opowieść i wszystko, co zrobiła, wydało się w tej chwili czystym szaleństwem, jeśli nie głupotą. A już na pewno tchórzostwem.
– No i pięknie – skwitowała jej słowa Jadwiga. – Dwór jest duży. Znajdzie się dla ciebie przytulny pokoik. Lada moment spodziewam się gości, mojego dobrego przyjaciela z… partnerką, żoną? Nie pytałam, więc nie wiem. Zapowiedział, że przyjedzie z kimś jeszcze. Lecz nie powinni być uciążliwi ani dla ciebie, ani dla mnie. To spokojny człowiek. Aż za spokojny…
– Nie chcę sprawiać kłopotu – odezwała się Natalia.
W jej głosie zabrzmiało poczucie winy, że nachodzi obcych ludzi po nocy, ale i odrobina rozczarowania. Przez parę chwil roiła sobie, że będzie miała cały dwór dla siebie, wraz z jego ciszą i spokojem. Tego potrzebowała. Ale niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Cisza i spokój też. Posmutniała. Ogromny ciężar, który na chwilę zrzuciła tam, w sieni starego domu, znów przygniótł jej szczupłe ramiona.
– Chodź, dziecinko… – Jadwiga dojrzała ten smutek i natychmiast zapragnęła mu zaradzić. – Pokażę ci twój pokoik. Wyśpisz się porządnie, odpoczniesz… Rano wszystkie kłopoty wyglądają na mniejsze. Oswoisz je powolutku, prawda?
Ruszyły przez sień do drugiej, gościnnej części dworu. Tam właśnie znajdowały się dwa pokoje przeznaczone przez Jadwigę dla przyjaciół. Pierwszy, którego drzwi otwierała przed Natalią, był niewielki, ale bardzo przytulny i dziewczęcy. Łóżko z białego drewna, malowanego ręcznie w róże, i szafa do kompletu w rogu, a także urocza toaletka i biurko pod oknem sprawiały, że chciało się tu zostać. Jeśli nie na zawsze, to na długo. Dwa niewielkie okna i ręcznie pleciony dywanik na podłodze z sosnowych desek – oto piękno zamknięte w prostym, uroczym, niemodnym pokoiku.
– Ależ tu ślicznie – westchnęła dziewczyna oczarowana.
Jadwiga uśmiechnęła się z zadowoleniem, podeszła do łóżka i odsunęła narzutę. Zachęcająco poklepała dłonią puchatą poduchę.
– Nie masz uczulenia na gęsie pierze? – zapytała z niepokojem, a gdy Natalia zaprzeczyła, ciągnęła: – To dobrze. U mnie wszystkie poduchy i kołdry są właśnie z pierza. Noce na Mazurach bywają chłodne, a wtedy nie ma nic milszego niż sen pod ciężką, ciepłą pierzyną. Chociaż ty jesteś pewnie proekologiczna i w domu masz same poliestry? – Raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Jeździłam przez całe dzieciństwo do dziadków na wieś i uwielbiałam pierzyny. Chociaż rzeczywiście w domu mam kołdry z pseudobawełny – dodała uczciwie.
– U mnie pościel jest krochmalona i maglowana – oznajmiła Jadwiga z dumą. – Jeśli jeszcze pamiętasz, jak się w takiej spało…
– Pamiętam! Kochałam szelest gładkiego, białego prześcieradła. I chłód poduszki na policzku. Rozpieszcza pani, to znaczy, ciociu… rozpieszczasz swoich gości.
– Nie za wiele mam zajęć, gości również nie, więc gdy tylko zawitają pod mój dach, z przyjemnością ich sobie porozpieszczam. Tutaj obok jest łazienka, dzielona z sąsiednią sypialnią. Jutro będziesz mogła przenieść się na poddasze, tam każdy pokój ma swoją. Dziś nie spodziewałam się nikogo więcej niż Damiana, więc nie napaliłam na górze.
– Dziękuję. Naprawdę nie chcę sprawiać kło…
– Żaden kłopot – ucięła kobieta. – Rozgość się. Zostawię cię samą. Po kąpieli możesz od razu kłaść się do łóżka, ja poczekam na Damiana, o ile dzisiaj przyjedzie, i też się położę. Gdybyś w nocy zgłodniała, cała spiżarnia jest do twojej dyspozycji, dziecinko.
Natalia skinęła głową, bo taka dobroć i troska po prostu odebrały jej głos. Jeszcze nie tak dawno miała kogoś, kto się o nią troszczył i mówił do niej właśnie tak: „dziecinko”. Albo „kochanie”. Najczęściej zaś „córeńko”…
Gdy za Jadwigą zamknęły się drzwi, usiadła na miękkim łóżku i zapatrzyła się w ciemność za oknem. Smutek i dojmująca samotność, jaką czuła od dwóch lat, mieszały się w tej chwili w sercu dziewczyny z ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Życzliwość właścicielki dworu, jej serdeczność i to, jak bez chwili wahania otworzyła przed Natalią drzwi swego domu, głęboko ją poruszyły. Musiała się tym podzielić z kimś najbliższym, jedynym, szczególnie jej drogim.
Wyciągnęła z kieszeni walizki telefon i wybrała numer. Przycisnęła komórkę do ucha, by lepiej słyszeć. Nie rozbrzmiał ani jeden sygnał, od razu włączyła się poczta głosowa.
– „Dzień dobry! Nie mogę teraz odebrać telefonu, proszę więc o pozostawienie wiadomości. Oddzwonię, gdy tylko będę mogła”.
– Cześć, mamuś – zaczęła Natalia. – U mnie już wieczór, a nawet noc… Zrobiłam dziś coś szalonego, muszę ci się przyznać, i całkiem nieprzemyślanego: odeszłam z hurtowni, wypowiedziałam najem mieszkania, wsiadłam do pekaesu i… cóż, po niemal siedmiu godzinach podróży wylądowałam na końcu świata. W maleńkiej wiosce, która nazywa się… właściwie nie wiem jak. Przygarnęła mnie istota o złotym sercu, pani Jadwiga. Polubiłybyście się. Ma piękny dwór tutaj właśnie, w tej wsi. Oddała mi śliczny, przytulny pokoik, nie pytając nawet, jak długo chcę zostać. – Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi. – Bogiem a prawdą, ja nie zapytałam, ile kosztuje nocleg, i być może jutro sama wyjadę, bo nie będzie mnie stać na dłuższy pobyt, lecz nie chcę na razie o tym myśleć. Jest mi dobrze, mamuś, jest pięknie, cicho i spokojnie. Nie martw się o mnie, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź ani się jej nie spodziewając, Natalia wcisnęła czerwoną słuchaweczkę i odłożyła telefon na szafkę koło łóżka. Wyciągnęła z walizki koszulę nocną, wzięła szybki prysznic, rozczesała długie, ciemnobrązowe włosy i wreszcie mogła wyciągnąć się w miękkim, rozkosznie wygodnym łóżku. Okryła się puchową pierzyną, wtuliła twarz w pachnącą słońcem poduszkę i z głębokim westchnieniem ulgi zamknęła oczy.
Tę noc po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przespała bez lęku, aż do rana, głębokim, błogim snem bez snów…ROZDZIAŁ II
Aby w pędzie życia dostrzec szczęście, trzeba się na chwilę zatrzymać.
Obudził ją świergot wróbli pod oknem, chwilę potem dołączyły się sikorki i zięby – to babunia uczyła małą Natalkę rozpoznawać śpiew ptaków. Na wspomnienie dzieciństwa na wsi z piersi Natalii wyrwało się westchnienie. Chatka, do której przyjeżdżała w każde wakacje, nadal stała, opierając się bezlitosnemu upływowi czasu i zakusom nowobogackich, co tę wieś – teraz właściwie przedmieścia Wrocławia – upatrzyli sobie na swoją „sypialnię”.
Dookoła starego domu wyrastały wille mieszczuchów – identyczne, nudne, odpychające chłodem i brakiem tego czegoś, co kiedyś nazywano _genius loci_. Dzisiaj ludzie szukali jednak nie „ducha miejsc”, a łatwych w ogarnianiu powierzchni. Zmycie podłogi z gresowych płytek czy paneli podłogowych nieudolnie naśladujących drewno, a wszystko rodem z Castoramy, wymagało o wiele mniej wysiłku niż pielęgnacja dębowego parkietu.
Natalia do niedawna, jeszcze dwa lata temu, myślała podobnie: fascynowało ją wszystko, co nowoczesne, szybkie, proste i łatwe. Aż nadszedł dzień, czy raczej pewna straszna noc, najczarniejsza w jej życiu, kiedy zatęskniła za przeszłością. Zapragnęła wrócić do lat dzieciństwa i nigdy nie przenosić się w przyszłość. Zamarzyła, że jutro nigdy się nie wydarzy, jeśli tylko mocno zaciśniesz powieki, zatkasz dłońmi uszy i wyobrazisz sobie, że znów jesteś szczęśliwym, kochanym dzieckiem.
Ale rzeczywistości nie da się zakląć nawet najbardziej żarliwym „chciałabym”. Po tamtej nocy wstał świt, po nim nastąpiły puste, samotne dni. Żadne „pragnę”, żadne „nie zgadzam się” nie zadziałały…
W okienną szybkę zastukał dziobem szpak. Dziewczyna usiadła i przez długą chwilę przyglądała się pierzastej kruszynie, jak ta zapamiętale próbuje upolować muchę co chwila przysiadającą na szklanej tafli. Ptaszek wygrał. I odleciał. Natalia wstała, otworzyła okno na oścież i aż się zachłysnęła świeżym, pachnącym niedawnym deszczem powietrzem. Zacisnęła powieki i wystawiła twarz ku słońcu, które grzało rozkosznie. Nagle jednak otworzyła oczy i nadstawiła uszu.
Oto pod dworek podjechała taksówka i wysiadło z niej dwoje podróżnych. Młody mężczyzna i mała dziewczynka w błękitnym płaszczyku. Na ich spotkanie wybiegła Jadwiga i z okrzykiem: „Jesteście wreszcie!”, najpierw uściskała tego pierwszego, potem dziecko.
Natalia cofnęła się w głąb pokoju. Czyżby to właśnie byli zapowiadani wczoraj goście? Ona nie chce! Przyjaciela właścicielki dworu, kobiety po sześćdziesiątce, wyobraziła sobie jako nobliwego starszego pana, a jego towarzyszkę jako uroczą panią, co to nie będzie uciążliwa, jak zapewniała Jadwiga. Tymczasem do tej oazy ciszy i spokoju przyjeżdża jasnowłosy przystojniak, niewiele od Natalii starszy, na dodatek z córeczką, która pewnie postawi dwór na głowie!
– Pakuj walizkę z powrotem i szukaj innego miejsca – mruknęła dziewczyna do siebie. – Naprawdę nic tu po tobie. Nie po to wyrwałaś się z obłędu Warszawy, by trafić pod dach pełen rozwrzeszczanych, rozpuszczonych dzieciaków i ich rodziców, co tylko będą im w rujnowaniu dworu kibicować.
Natalia zwykle nie wydawała pochopnych sądów, jednak w tej chwili była pełna żalu i rozczarowania. A przede wszystkim była zmęczona tym, co jeszcze wczoraj stanowiło jej codzienność.
Przyglądała się przez długie minuty, jak tamten rozmawia o czymś przyciszonym głosem z Jadwigą, coś jej tłumaczy, tuląc do siebie dziewczynkę. Jadwiga słuchała uważnie, przytakując co chwila. W pewnym momencie pochyliła się nad małą, która pozwoliła się kobiecie objąć i ucałować, po czym z powrotem przylgnęła do mężczyzny. We troje ruszyli ku domowi, a Natalia z westchnieniem pochyliła się nad walizką. Raz-dwa i była spakowana. Jeszcze tylko poranna toaleta, narzucenie na grzbiet wczorajszych ciuchów i pójdzie pożegnać się z uroczą właścicielką dworu. A zrobi to tak, by nie wpaść na nowo przybyłych…
Wpadła jednak, i to zaraz za drzwiami.
Mężczyzna właśnie prowadził dziewczynkę do pokoju sąsiadującego z sypialnią Natalii. Stanął jak wryty na widok nieznajomej. Na jego twarzy odmalował się taki sam wyraz zaskoczenia, a potem rozczarowania, jaki miała Natalia, gdy ich ujrzała.
Chłodno skinął jej głową, dziewczynka spuściła wzrok i oboje zniknęli za drzwiami pokoju, zamykając je na głucho.
Natalia stała jeszcze chwilę jak wmurowana, po czym zamiast wejść do łazienki, jak zamierzała, pospieszyła do kuchni, gdzie już pracowicie uwijała się Jadwiga.
– Och, wstałaś, kochanie! – Ucieszyła się na widok dziewczyny. – Dobrze się spało, prawda? To nasze zdrowe, mazurskie powietrze. W całej Polsce podobnego nie uświadczysz, wierz mi! Szykuję śniadanko dla naszych gości. Będzie chleb z powidłami, które specjalnie dla Damiana wczoraj smażyłam… A co się śliwek po supermarketach naszukałam! Przecież nasze kochane, swojskie węgierki jeszcze niedojrzałe… Tylko co jadają małe dziewczynki? Podpowiesz mi? Gdy Damian wspomniał, że przyjedzie w towarzystwie, ucieszyłam się, że wreszcie znalazł wielką miłość! Ale nic z tego… – Rozłożyła teatralnie ręce. – Za to przywiózł tę śliczną jasnowłosą księżniczkę. Alusię. Tylko smutni oboje jacyś… Damian do wesołków nie należy, lecz miałam nadzieję… Chyba za dużo gadam, ale tak się cieszę, że przyjechał… Przyjechali, znaczy się! Kocham tego chłopaka jak własnego syna. Dużo mu zawdzięczam, jeśli nie wszystko. Mam nadzieję, że się polubicie i zgodnie będziemy żyć pod tym dachem. Siadaj, córciu, zrobię ci jajecznicę na boczku. Lubisz? Czy może jesteś wegetarianką? – Zawiesiła w powietrzu drewnianą łyżkę, którą do tej pory wymachiwała, i wpatrzyła się w twarz Natalii.
Tej samej Natalii, która weszła do kuchni tylko po to, by pożegnać się z gospodynią. Czy mogła jednak uczynić jej taką przykrość właśnie teraz, gdy Jadwiga ze zwykłą dla siebie serdecznością zapraszała ją do stołu? Nie pytając, czy ma dziewczyna czym za gościnę zapłacić?
Usiadła potulnie i odparła:
– Uwielbiam jajecznicę na boczku. Jeśli jeszcze dostanę do niej pajdkę chleba, którym poczęstowałaś mnie, ciociu, wczoraj, z tym świeżutkim, pięknie pachnącym masłem, będę wniebowzięta.
– Z masłem domowej roboty! A jakże! – zapewniła Jadwiga. – Mleko przywozi mi Włodek, co krowy dżersejki trzyma, słyszałaś o tej rasie? Jeśli nie, to na pewno kojarzysz: beżowe z dużymi oczami, okolonymi długą, czarną rzęsą. Takie krówki dają mleko najlepsze na świecie! A śmietanka… Palce lizać, moja kochana. Ubijać z niej masło to sama przyjemność. Miałabyś ochotę?
– Ubijać masło? – musiała się upewnić Natalia. – Ale… czym? Mikserem?
– Maselnicą! Wiekową, drewnianą maselnicą! Jeszcze moja babcia w niej masło robiła. Po maszynowe ludzie nie fatygowaliby się przecież z Ełku. A po moje, prosto z maselnicy, tadam! – zaśmiała się kobieta i zakrzątnęła przy kuchni.
– Z przyjemnością bym to masło ubiła… – zaczęła dziewczyna, pragnąc dokończyć: „gdybym dzisiaj nie wracała do miasta”.
Ale Jadwiga rzuciła przez ramię:
– Cudnie. Cieszę się. Z nieba mi, córciu, spadłaś. Za chwilę sezon wakacyjny. Pokoje mam zarezerwowane na całe dwa miesiące. Jeszcze nie zaczęłam się rozglądać za pomocą, bo ostatnio miałam kłopoty ze zdrowiem, a tu zjawiasz się jak na zawołanie ty… Bo zostaniesz na dłużej? – Obróciła się i stanęła twarzą w twarz z Natalią.
Ta spuściła wzrok.
– Prawdę mówiąc… – zaczęła nieśmiało.
– Wiem, jestem zbyt prostolinijna, ale… taka jestem. – Jadwiga ponownie rozłożyła ręce. – Mówiłaś wczoraj, że rzuciłaś pracę i ruszyłaś w nieznane. Oto praca szuka ciebie, jeśli oczywiście ją chcesz. Jeżeli zaś wolisz wypocząć i podążyć własną drogą, nie będę cię zatrzymywać.
– Zupełnie mnie pani nie zna! – Natalia podniosła na kobietę pociemniałe z frustracji oczy. – Mogę być zbiegłą recydywistką, jakimś patolem, co napcha się domowego chleba z powidłami, po czym spali pani dwór nad głową!
– Ktoś, kto tak pięknie zwraca się do mamy, „mamusiu”, nie może być patolem – odrzekła stanowczo Jadwiga. – Przepraszam, ale wczoraj wieczorem chciałam do ciebie jeszcze zajrzeć, sprawdzić, czy masz wszystko, czego potrzeba, życzyć dobrej nocy… i niechcący usłyszałam, jak rozmawiasz z mamą. Jesteś dobrą córką, Natalio, a więc dobrym człowiekiem.
Dziewczyna zachłysnęła się własnym oddechem, słysząc te słowa. Łzy napłynęły jej do oczu. „Gdybyś wiedziała… Gdybyś tylko wiedziała!” – Przez udręczony umysł przemknął krzyk.
– Nie chciałam… – Usłyszała cichy, przepraszający szept Jadwigi i uświadomiła sobie, że ma mokre policzki.
– Och, to nic. – Szybko otarła łzy. – Pani słowa… po prostu mnie wzruszyły – rzekła z trudem. – Rzeczywiście nie mam pracy. Oszczędności, żeby coś wynająć, również nie mam. Chciałabym tu zostać, naprawdę! Chciałabym pomóc pani przy wczasowiczach! Ubijałabym masło, smażyła konfitury i piekła chleb. Zmieniałabym pościel, krochmaliła i odwoziła do magla. Kiedyś moim największym marzeniem był dwór taki jak ten i prowadzenie pensjonatu, naprawdę! Ale…
– Zawsze jest jakieś „ale”… – westchnęła Jadwiga.
– Potrzebuję ciszy i spokoju. Samotności – dokończyła Natalia cicho, przepraszającym tonem.
– Rozumiem. Sezon zaczyna się za parę tygodni. Mam nadzieję, że tyle ciszy i samotności ci wystarczy, kochana. Potem zdecydujesz, dobrze? Siadaj, zaraz będzie jajecznica.
– Tylko że… przepraszam, ciociu, nie jestem gotowa… twoi goście, ten chłopak i dziewczynka… chyba nie jestem gotowa na ich towarzystwo.
– A oni na twoje – skwitowała jej słowa Jadwiga. – Damian szuka tego, co ty: ciszy i spokoju. Nie śmiał żądać, bym cię wyprosiła, ale jestem pewna, że miałby na to szczere chęci. Myślę, że nie będziecie sobie zawadzać. On jest po trudnych przejściach, jego siostrzyczka też…
– Ta dziewczynka jest jego siostrą?
– Tak. Zabrał ją wczoraj od złych ludzi i przywiózł prosto do mojego domu. I celowo nie wyjawił, że przyjeżdża z dzieckiem, bo bał się, żebym nie odmówiła przyjęcia tej małej. Ja, rozumiesz córciu? Ja bym mu czegokolwiek odmówiła?!
Natalia słuchała jej słów jak ogłuszona. Jeszcze przed chwilą pełna obaw i niechęci do nieznajomego z dzieckiem, teraz czuła wstyd, że w ogóle śmiała czegoś wymagać, stroić fochy. „Świat nie ma obowiązku spełniać twych zachcianek!” – myślała. „Jeśli choć trochę przychyli się do twoich próśb, już masz za co być wdzięczna losowi!” Chyba właśnie wyszła w oczach cioci Jadwigi na egoistkę.
– Postaram się schodzić im z drogi – odezwała się.
– Nie ma o tym mowy! – Kobieta zamachała rękami. – Mieszkamy pod jednym dachem i nikt nikogo nie będzie unikał! Po prostu… postaramy się zgodnie koegzystować. – Zaśmiała się, smakując to zupełnie niepasujące do atmosfery domu, ale przecież trafne słowo. – To co, kochanie, najpierw dobre śniadanko, potem…
– Chętnie przygotuję pokoje na przyjazd wczasowiczów albo zrobię cokolwiek, co dla mnie znajdziesz, ciociu – wpadła jej w słowo Natalia. – Taka praca będzie miłą odmianą po harówce w hurtowni. I masło też ubiję. Z przyjemnością.
Jadwiga uśmiechnęła się tylko.
_Dlaczego przyjęłam to niebożątko pod swój dach? Powinnam odpowiedzieć: „Nie wiem!”, ale dobrze wiedziałam… Wsunęła się – bo nie weszła jak te nowoczesne, pewne siebie, wszystko-lepiej-wiedzące dziewczyny – do kuchni zziębnięta, przemoczona, z wypisanym na twarzy „przepraszam, że żyję”, a ja po prostu nie mogłam zrobić nic innego, niż… zaprosić Natalię na kromkę chleba z powidłami. Nic tak nie zbliża ludzi jak smak i zapach pysznego, domowego chleba, przed chwilą wyjętego z pieca._
_Och, nie jestem dobrą samarytanką, co to każdego przygarnie. Nic bardziej mylnego! Po prostu patrzę sercem i na tę dziewczynę tak właśnie spojrzałam._
_Ujęła mnie jej odwaga – w dzisiejszych czasach rzucić papiery w twarz szefowi, co ma lepkie łapy? W pokoleniu, dla którego seks jest jak wypicie butelki coli? To naprawdę jest coś! Ale nie tylko to. Był w tej dziewczynie jakiś trudny do uchwycenia smutek, były bezbronność, zagubienie, które nie pozwoliły mi, psycholożce z dziada pradziada, przenocować jej, po czym subtelnie, acz stanowczo wypchnąć ją za drzwi._
_Tak ciepło i wzruszająco zwraca się do mamy…_
_Swoją drogą: gdzie jesteś, mamo tej zagubionej duszy, która zamiast kryć się w twych ramionach przed złem całego świata, szuka bezpiecznej przystani pod moim dachem?_
_Jadwigo Dąbrowicka, nie tobie ludzi oceniać! Nie znasz tej dziewczyny, nie znasz jej matki! Jeśli potrafisz pomóc – zrób to, bez domysłów i zbędnych komentarzy, bo tak należy. Po prostu tak należy postąpić._
_Och… będą kłopoty, czuję to. Ale czymże jest życie bez nich? Jałową egzystencją. Równie dobrze mogłabym się zamienić w marchewkę, sosnę albo szpaka, gdybym unikała jakichkolwiek niedogodności. Tymczasem muszę zaufać Najwyższemu. Sprowadził do mnie Natalię? Widać miał w tym jakiś cel. Albo zaspał. Ewentualnie był zajęty gdzie indziej…_
_Tak więc przygarnęłam Natalię do serca._
_Ja też w swoim czasie byłam tak zagubiona jak ta dziewczyna i też ktoś wyciągnął do mnie wtedy pomocną dłoń._ROZDZIAŁ III
Na świecie mnóstwo jest małych zakamarków szczęścia – promyk słońca, śmiech dziecka, dotyk kochanej dłoni – trzeba tylko do nich zbłądzić.
Dziewczyna właśnie pałaszowała cudnie pachnącą i tak samo pyszną jajecznicę, gdy do kuchni wszedł chłopak z uczepioną jego ręki dziewczynką. Posłał Natalii zimne spojrzenie i odezwał się odpychającym tonem:
– Cześć, jestem Damian. Ty nazywasz się Natalia Jakaśtam, to już wiem. Nie spodziewałem się, że przed sezonem kogoś tu zastanę. Kiedy wracasz do cywilizacji?
Natalia powinna poczuć się urażona taką bezceremonialnością – facet bezczelnie ją stąd wyrzuca! – ale postanowiła zostać tutaj dotąd, aż Jadwiga, nie jakiś gbur, wskaże jej drzwi. To ona jest właścicielką dworu i ona prosiła Natalię o pomoc. Poza tym… spojrzała na dziewczynkę, zajrzała w duże, pełne niewytłumaczalnego strachu oczy dziecka i… postanowiła odpowiedzieć spokojnie:
– Ciocia zaproponowała mi pracę. Potrzebuje pomocy przy wczasowiczach. Obie zgodziłyśmy się na miesięczny okres próbny. Odpowiem więc na twoje pytanie za trzydzieści dni, dobrze?
Wzruszył ramionami i dopiero to zwróciło uwagę Natalii na pusty rękaw w miejscu, gdzie powinna być lewa ręka chłopaka. Uniosła brwi i natychmiast uciekła spojrzeniem. Zauważył to. Zacisnął usta.
– Zrobić ci kanapki? Ciocia Jadwiga specjalnie dla ciebie smażyła wczoraj powidła. Są pyszne! – powiedziała szybko, chcąc zatuszować zmieszanie.
– Zbytek łaski. Potrafię sam się obsłużyć – odwarknął, po czym zwrócił się do dziewczynki: – Usiądź, mała, przy stole. Co zwykle jadasz na śniadanie? Na co masz chęć? Płatki z mlekiem?
– Kanapeczkę. Nie chcę tego, co ta pani – odszepnęło dziecko.
– Jestem Natalia – rzekła, przywołując na twarz uśmiech. – Możesz mówić do mnie po imieniu. Ty jesteś Ala, prawda?
Dziewczynka skinęła głową i podeszła do stołu. Wdrapała się na krzesło i zastygła bez ruchu niczym posążek z porcelany, a nie żywe dziecko. Chłopak stanął przy szafce, gdzie na desce do krojenia chleba leżało wszystko, co potrzebne, po czym… podwinął rękaw bluzy, rzucając przy tym Natalii pełne złości spojrzenie, a ona… Myliła się. Jednak miał lewą rękę, czy raczej… jej namiastkę. Kikut kończył się w połowie ramienia dwiema wypustkami, które przy dużej mierze dobrej woli można było uznać za palce.
Natalia ze współczuciem – które właśnie wywoływało w Damianie ową złość – odwróciła wzrok, on zaś… chwycił w prawą dłoń nóż do krojenia chleba, dwoma „palcami” lewej ręki sprawnie przytrzymał bochenek, pokroił go na kilka cienkich, eleganckich kromek, posmarował jak gdyby nigdy nic, jakby miał dwie w pełni sprawne kończyny, masłem, nałożył od serca powideł, podszedł do lodówki, wyciągnął i otworzył – jakim cudem?! – opakowaną próżniowo szynkę, potem sięgnął po ogórki i pomidory, pokroił je w zgrabne plasterki, zrobił kanapki, znalazł talerze i – cały czas operując ręką prawą i kikutem lewej – postawił je na stole. Wyjął z szafki kubek, nalał małej mleka, po czym nastawił wodę na herbatę i zaparzył ją dla siebie. Dwie minuty i niepełnosprawny chłopak w pełni sprawnie zorganizował dla siebie i siostry śniadanie.
Natalii, której kumple ze szkoły nawet chleba nie potrafili ukroić, po prostu opadła szczęka. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Damiana jak w objawienie. Ten ponownie rzucił jej odpychające spojrzenie, które mówiło: „I co się gapisz? Zajmij się swoją jajecznicą!”, ale dziewczyna musiała, po prostu musiała powiedzieć na głos:
– O rany, człowieku, jestem o-cza-ro-wa-na!
Poderwał głowę i przez chwilę wpatrywał się w Natalię ze zdumieniem i niedowierzaniem, które przeszły w jeszcze większą złość.
– Kpisz ze mnie…?! – zaczął, ale ona zamachała dłońmi.
– Coś ty! Wręcz przeciwnie! Napatrzyłam się w swoim krótkim, acz pełnym wrażeń życiu na osobników o dwóch lewych rękach, co to herbaty sami sobie nie zaparzą, a ty… szastu-prastu i wyczarowałeś dla siebie i siostry kanapeczki, herbatkę, mleczko. Jesteś genialny!
Aż pobladł z wściekłości.
– Według ciebie powinienem umrzeć z głodu tylko dlatego, że mam jedną rękę krótszą?!
– Źle mnie zrozumiałeś! Nie stroję sobie z ciebie żartów! Zaimponowałeś mi po prostu! Ja sama mam… Widzisz to? – Wskazała swoje lewe ramię. Było znacznie wyższe niż prawe. Nie zwrócił na to uwagi, zajęty sobą i siostrą, zresztą unikał spoglądania na ludzi, którzy tak bezceremonialnie mu się przyglądają jak Natalia przed chwilą, ale teraz, skoro ona sama o to prosiła, przyjrzał się jej uważnie. Pod luźną bluzką skrywała nierównej wysokości ramiona i ciało wygięte w „S”.
– Mam boczną skoliozę. Znaczną. Podziwiam twoją odwagę, że tak po prostu podwinąłeś rękaw i zająłeś się pracą, bo ja bym swoich pleców nikomu nie pokazała. Nikomu – powtórzyła cicho.
Skinął tylko głową, przyjmując jej wyjaśnienie. Twarz, dotąd napięta, rozluźniła się. Jeszcze nie był to uśmiech, ale złość i zażenowanie ustąpiły miejsca obojętności. Przynajmniej tyle.
– Taki się urodziłem – rzekł. – Miałem czas nauczyć się z tym żyć i przywyknąć do wścibskich spojrzeń.
– Nie da się do nich przywyknąć – zaprzeczyła Natalia.
– Ja lubię kikutkę Damianka! – odezwała się nagle, bardzo stanowczo, Ala. – Potrafi nawet klocki Lego nią składać. O, takie malutkie! – Pokazała między dwoma paluszkami, jak małe.
Chłopak na słowo „kikutka” skrzywił się lekko, ale zaraz przytulił małą i ucałował jej jasne włoski.
– I rowerek mi naprawi! I wszystko!
– Tak. Nawet prom kosmiczny wyczaruję tą moją… kikutką. – Próbował się uśmiechnąć, lecz słabo mu ten uśmiech wyszedł.
Natalia rozumiała go. Sama nie potrafiła żartować z własnej ułomności… Gdzie tam żartować! Nawet wspomnienie o swoich krzywych plecach przyszło jej z trudem! Chciała coś dodać, pragnęła porozmawiać z chłopakiem na jakikolwiek inny temat, postawić między nimi cienki most porozumienia, ale Damian nie patrzył już na nią.
– Jedz, Ala – zwrócił się do siostry. – Po śniadaniu pójdziemy do ogrodu, poszukamy poziomek.
Dziewczynka posłusznie ugryzła odrobinę kanapki i… w tym momencie w sieni rozległ się łomot, jakby co najmniej drzwi runęły. Dziecko krzyknęło przeraźliwie i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, skoczyło pod stół i wpełzło pod kaloryfer. Rozległo się stamtąd pełne przerażenia kwilenie.
– Przepraszam! – Usłyszeli głos Jadwigi. – Szufla z węglem z rąk mi wypadła!
Natalia… powinna wstać i pobiec kobiecie na pomoc, ale tkwiła w miejscu niczym słup soli, patrząc, jak Damian próbuje wyciągnąć małą z kąta, przytulić i uspokoić. Cały czas przemawiał przy tym do dziecka łagodnie.
Wreszcie wstał, przyciskając do piersi drżące ciałko.
– No już, już… – szeptał, głaszcząc małą po pleckach kikutem ręki. – Nic się nie stało. Ciocia upuściła węgiel. To nic wielkiego. Chodź, pójdziemy jej pomóc, trzeba posprzątać…
Chciał postawić dziewczynkę na podłodze, ale chwyciła go za szyję. Oczy niemal wychodziły jej z orbit, z ust wydobywało się ciche, przejmujące zawodzenie.
Natalia mogła tylko patrzeć. Nie była w stanie odezwać się ni słowem. Siedziała, wbita w krzesło, i patrzyła, jak dziecko trzęsie się z przerażenia.
Jadwiga wpadła do kuchni, ściągnęła z ramion dużą wełnianą chustę, otuliła nią dziecko i mężczyznę tak szczelnie, że Ali wystawał tylko czubek głowy, po czym zaczęła cichym, śpiewnym głosem:
– Już wszystko dobrze… Ciiicho, kruszynko… Jesteś z Damiankiem i ciocią Jadwinią… Już jest spokój i cisza… Spoookój i ciiiisza…
Kwilenie ustało. Dziewczynka zawisła bezwładnie w ramionach brata, tak duża owładnęła nią ulga. Jadwiga odebrała małą od chłopaka, nie zdejmując z jej pleców chusty, usiadła przy stole i zaczęła kołysać się razem z dzieckiem. W przód i w tył. Dopiero teraz spojrzała na Natalię i łagodna twarz kobiety spoważniała.
– Ala ma nerwicę – rzuciła.
Natalia skinęła głową. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, o ile ktokolwiek czekał na jej komentarz czy życzył go sobie.
– Posprzątam w sieni. – Poderwała się gwałtownie od stołu i znikła za drzwiami.
Jadwiga przeniosła spojrzenie z miejsca, gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna, na Damiana. On pokręcił głową i odezwał się cicho, by Natalia nie mogła go słyszeć:
– Wyjedzie wcześniej, niż zakładałaś. Przykro mi. – W jego głosie nie było żadnych uczuć. Był pusty, tak jak pusty był rękaw jego koszuli. – Nie wytrzyma pod jednym dachem ani ze mną, ani z Alą.
– Myślę, że jesteś w błędzie. – Jadwiga pokręciła głową. – Ja tam wierzę w tę dziewczynę.
– Dlaczego tak bardzo chcesz ją zatrzymać? Przecież nic dla ciebie nie znaczy. Jak długo ją znasz?
– Niedługo. Lecz to mi wystarczy. Ma piękną duszę, tylko nieco zagubioną. Zresztą kto przynajmniej raz w życiu się nie pogubił?
– Nie chcę, żeby ta przemądrzała laska tu została i patrzyła na to wszystko! – rzucił ze złością.
– Damianku… nie oceniaj Natalii zbyt pochopnie, bardzo cię proszę – w głosie Jadwigi zabrzmiało błaganie. – Nie jest przemądrzała…
– Wiesz, co powiedziała na widok mojej… ręki? Że jest nią o-cza-ro-wa-na! Słyszałaś kiedyś coś głupszego?! Oczarowałem ją dwupalczastym kikutem!
– Damian… Nie wiem, co chciała przez to powiedzieć, ale wierzę, że intencje miała dobre.
– Nie potrzebuję niczyich dobrych intencji! Litości też nie!
– Oczywiście, że jej nie potrzebujesz, i nikt tu się nad tobą nie będzie litował. Jest drewno do porąbania, parę sprzętów do naprawienia, a jeśli tego będzie ci mało, gościnne pokoje warto byłoby odmalować. Nigdy nie miałeś u mnie taryfy ulgowej i…
– Chętnie pomaluję pokoje dla wczasowiczów – rozległo się od drzwi.
Natalia, trzymając czarne od węglowego pyłu ręce odwiedzione na boki, stała tam od jakiegoś czasu i przysłuchiwała się rozmowie tych dwojga. Ile zdążyła usłyszeć? Tego zmartwiona Jadwiga nie wiedziała. Może wszystko? Każde słowo Damiana? Rzuciła dziewczynie pytające spojrzenie, ona zaś dodała spokojnie:
– Dorabiałam swego czasu przy remontach. Malowanie mam w małym paluszku. Raz-dwa pokoje będą gotowe.
– Nie musisz mnie wyręczać! – krzyknął chłopak.
– Nie będę cię wyręczać, drażliwa mimozo! Chcę się przydać cioci Jadwidze! – odparła z taką samą złością. – Muszę zarobić na swoje utrzymanie, bo nie mam pieniędzy, żeby zapłacić za nocleg!
– Natalko, nie proszę cię o pieniądze i nie musisz… – zaczęła kobieta, ale dziewczyna przerwała jej stanowczo:
– Nawet jeśli nie muszę, to na pewno chcę. Nie potrafię siedzieć bezczynnie. Mama zawsze powtarzała, że jeśli ty nudzisz
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.