Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Trzydzieści sekund nad celem - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 grudnia 2025
1098 pkt
punktów Virtualo

Trzydzieści sekund nad celem - ebook

Formowanie 305 Dywizjonu „Ziemi Wielkopolskiej i Lidzkiej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego” rozpoczęło się 29 sierpnia 1940 roku w bazie Bramcote. Jednostka początkowo była wyposażona w lekkie bombowce Fairey Battle, ale od listopada 1940 roku została przezbrojona w dwusilnikowe, ciężkie bombowce Vickers Wellington. Pierwszą misją było bombardowanie zbiorników z paliwem w Rotterdamie w nocy z 25 na 26 kwietnia 1941 roku. W następnych tygodniach dywizjon dołączył do grupy nocnego bombardowania miast niemieckich oraz wyposażenia niemieckiego w portach francuskich. Ostatnią akcję bojową wykonał w nocy z 25 na 26 kwietnia 1945, cztery lata po swojej pierwszej akcji.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18547-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GOTOWI DO BOJU

Była godzina szó­sta rano, gdy do sali jadal­nej kasyna ofi­cer­skiego wszedł naj­pierw jeden, a zaraz za nim drugi ofi­cer. Obaj wyglą­dali na trzy­dzie­ści kilka lat, na ręka­wach mun­du­rów lot­ni­czych mieli „POLAND-y”, na pier­siach znaki pol­skich pilo­tów, obaj byli w stop­niach angiel­skich squ­adron leade­rów (majo­rów).

– Dzień dobry, Szcze­pan! Ranny z cie­bie pta­szek! – powi­tał majora Ści­biora jego kolega Kazi­mierz Kie­lich.

– Jak się masz, Kazik? Widzę, że od samego rana jesteś w dobrym humo­rze. Sia­daj koło mnie, pro­szę bar­dzo – odpo­wie­dział Ści­bior.

W kasy­nie było jesz­cze pustawo. Zaczęto się dopiero scho­dzić na śnia­da­nie. Do sto­lika zaję­tego przez majo­rów zbli­żała się uśmiech­nięta, zgrabna kel­nerka w bia­łym far­tuszku i takąż opa­ską na gło­wie – „waaf-ka”. Przy­nio­sła dzba­nek her­baty, a w dru­gim mleko.

– _Good mor­ning_, Miss Mar­ga­ret! – pozdro­wił ją Szcze­pan.

– _Good mor­ning_, Margo! – pośpie­szył z powi­ta­niem Kazik.

– _Good mor­ning, gen­tle­men! Nice day today, isn’t it_? – odpo­wie­działa i nalała mleko na tale­rze z przy­go­to­wa­nymi płat­kami owsia­nymi, wciąż mile się uśmie­cha­jąc. – A na dru­gie danie są dziś jajka na szynce. Można podać zaraz?

– O, tak! Jeste­śmy bar­dzo głodni – odpo­wie­dział Szcze­pan.

– Już przy­no­szę, a jak będzie mało, dodam repetę – odpo­wie­działa i pośpie­szyła do kuchni.

Mjr pil. Szcze­pan Ści­bior i mjr pil. Kazi­mierz Kie­lich byli dowód­cami eskadr w pol­skim dywi­zjo­nie bom­bo­wym 305 Ziemi Wiel­ko­pol­skiej i od grud­nia 1940 r., to jest bli­sko pięć mie­sięcy, prze­by­wali na sta­cji lot­ni­czej w Syer­ston w hrab­stwie Not­tin­gham, gdzie załogi szko­liły się na Wel­ling­to­nach. Już wkrótce dywi­zjon miał stać się ope­ra­cyj­nym i włą­czyć się do lotów ofen­syw­nych nad Niemcy.

– Już mi się znu­dziły te cią­głe loty tre­nin­gowe – powie­dział Szcze­pan. – Dziś jest już dwu­dzie­sty czwarty kwiet­nia, a my wciąż się tylko szko­limy!

– Mnie też dia­bli biorą na ten cały plan prze­szko­le­niowy – przy­tak­nął Kazik. – A wszystko przez naszego angiel­skiego doradcę, wing com­man­dera Drys­dale’a. Dla niego plan prze­szko­le­nia to święta rzecz! Aż wstyd, że pod­czas gdy dywi­zjony 300 i 301 już od dawna latają nad Niemcy, my bawimy się stale w doucza­nie.

– Załogi dywi­zjonu 300 bom­bar­do­wały już Ber­lin…

– O, jest Boh­dan Kle­czyń­ski! – zawo­łał Kie­lich. Poma­chał do niego ręką i zapro­sił do sto­lika.

Ppłk pil. Boh­dan Kle­czyń­ski był od trzech tygo­dni nowym dowódcą dywi­zjonu 305. Dowódz­two prze­jął od ppłk. obs. Jana Jan­kow­skiego.

– Sia­daj przy naszym sto­liku, Boh­dan – Ści­bior wstał i przy­wi­tał się z dowódcą.

– Dzień dobry, kole­dzy. Widzę, że miny macie dziś nie­szcze­gólne – Kle­czyń­ski spoj­rzał na nich uważ­nie.

– My sobie tu tak roz­ma­wiamy i doszli­śmy do wnio­sku, że już naj­wyż­szy czas, aby zacząć kon­kret­nie dzia­łać, a nie bawić się w dal­sze szko­le­nie – odpo­wie­dział Kie­lich.

– Kole­dzy, głowy do góry! Roz­ma­wia­łem wczo­raj z dowódcą 1 Grupy Bom­bo­wej, obie­cał, że moją pro­po­zy­cję roz­pa­trzy i zade­cy­duje, czy uznać oba nasze dywi­zjony: 304 i 305, za gotowe do dzia­łań bojo­wych – pocie­szył ich Kle­czyń­ski. – Mam wra­że­nie, że już nie­ba­wem to nastąpi.

– To dobrze, że inter­we­nio­wa­łeś, bo nas już chan­dra ogar­nia, załogi zaczy­nają narze­kać na bez­czyn­ność.

Na salę wszedł dyżurny tele­fo­ni­sta, rozej­rzał się, a zauwa­żyw­szy w/cdr Kle­czyń­skiego, pod­szedł do niego.

– Panie puł­kow­niku, mel­duję, że jest tele­fon od adiu­tanta komen­danta sta­cji.

– Już idę! – rzekł pod­puł­kow­nik i pośpie­szył do wyj­ścia.

Kiedy po paru minu­tach powró­cił, miał bar­dzo zado­wo­loną minę.

– Kole­dzy – powie­dział ści­szo­nym gło­sem – wzywa mnie komen­dant sta­cji. Nad­szedł szy­fro­gram, że od dziś oba dywi­zjony stają się ope­ra­cyjne. Nie mów­cie o tym nic swoim zało­gom. Bądź­cie w eska­drach i roz­po­czy­naj­cie loty według planu.

– Tak jest – odpo­wie­dzieli rów­no­cze­śnie.

Dowódca 1 Grupy Bom­bo­wej, air vice mar­shal R. Oxland, szybko roz­pa­trzył prośbę w/cdr Kle­czyń­skiego i zezwo­lił Pola­kom na loty ope­ra­cyjne w nocy. W godzinę potem ofi­cer ope­ra­cyjny sta­cji Syer­ston otrzy­mał szy­fro­gram z zada­niem bojo­wym na naj­bliż­szą noc dla bliź­nia­czych dywi­zjo­nów – 304 i 305. Zaraz potem obaj dowódcy dywi­zjo­nów i czte­rej dowódcy eskadr zja­wili się w Intel­li­gence Office sta­cji. Lot­nicy byli zado­wo­leni, ale gdy usły­szeli, że na pierw­szą ope­ra­cję poleci tylko pięć załóg, stra­cili humor, gdyż dobrze wie­dzieli, iż na ten lot będą się rwali wszy­scy. Poza tym spo­dzie­wano się, że wyprawa uda się nad Niemcy, gdy tym­cza­sem wyzna­czone załogi miały pole­cieć nad Rot­ter­dam i zbom­bar­do­wać maga­zyny zbior­ni­ków z pali­wami płyn­nymi u wej­ścia do portu.

– Taki jest roz­kaz i nic na to nie pora­dzimy – prze­rwał dys­ku­sję komen­dant sta­cji. – Pro­szę wyzna­czyć dwie załogi z dywi­zjonu 304 – zwró­cił się do w/cdr Dudziń­skiego – i trzy załogi z dywi­zjonu 305 – przy tych sło­wach wska­zał dło­nią na w/cdr Kle­czyń­skiego. – Nie­chaj wyzna­czone załogi zamel­dują się za godzinę na sali odpraw.

– Trudna sprawa! Wszy­scy chcie­liby pole­cieć – pokrę­cił głową Kle­czyń­ski.

– _Gen­tle­men_ – uśmiech­nął się komen­dant sta­cji – to dopiero począ­tek waszych ope­ra­cji. W naj­bliż­szych dniach wszy­scy będą mieli pełne ręce roboty. Nie rozu­miem, czemu wam się tak śpie­szy, moi mili Polacy.

W obu dywi­zjo­nach zawrzało jak w ulach. Każda załoga była gotowa lecieć od zaraz, nawet w dzień, wyko­rzy­stu­jąc pełne zachmu­rze­nie nieba. Wszy­scy byli pod­nie­ceni, lot­nicy zapa­lali papie­rosy, dys­ku­to­wali. Ppłk Kle­czyń­ski uspo­koił pod­wład­nych i zade­cy­do­wał: poleci jego załoga, pod­po­rucz­nika pilota Joni­kasa i sier­żanta pilota Trem­ba­czew­skiego. Reszta pro­wa­dzić będzie loty tre­nin­gowe. Na następne wyprawy, chyba już nad Niemcy, polecą inni.

Należy wspo­mnieć, że prze­pisy RAF, któ­rym pod­le­gały pol­skie dywi­zjony lot­ni­cze, posta­na­wiały, iż dowódcą załogi, czyli kapi­ta­nem statku powietrz­nego, był pierw­szy pilot. W prak­tyce nie ozna­czało to jed­nak – szcze­gól­nie w pol­skich zało­gach – aby decy­zje pod­czas lotu podej­mo­wane były wyłącz­nie przez pilota. Naj­bo­gat­sze doświad­cze­nie lot­ni­cze miał nawi­ga­tor, on też miał naj­wię­cej do powie­dze­nia i był uzna­wany za osobę naj­waż­niej­szą wśród załogi. Z jego pole­ce­niami liczyli się wszy­scy.

Po odpra­wie załóg u ofi­cera ope­ra­cyj­nego sta­cji Syer­ston i usta­le­niu warun­ków lotu na ope­ra­cję nocną, takich jak godzina startu, wyso­kość po wyzna­czo­nej tra­sie lotu, wyso­kość i kie­ru­nek zrzutu bomb na cel, powrót do bazy, wyzna­cze­nie lot­nisk zapa­so­wych – człon­ko­wie załóg powró­cili do swo­ich eskadr i dalej samo­dziel­nie przy­go­to­wy­wali się do lotu, a następ­nie udali się na odpo­czy­nek. Samo­loty zostały prze­pro­wa­dzone na wydzie­lone miej­sca i zabez­pie­czone, zała­do­wano bomby i uzu­peł­niono amu­ni­cję do peł­nego stanu na każdy kara­bin maszy­nowy.

Nastała chłodna, bez­chmurna noc, roz­bły­sły gwiazdy, na zachod­niej stro­nie nieba wisiał blady pół­księ­życ. Było bez­wietrz­nie.

Jako pierw­sze o godzi­nie 20.20 wystar­to­wały z małymi prze­rwami samo­loty dywi­zjonu 304 – Wel­ling­ton z załogą ppłk. pil. Dudziń­skiego i następny por. pil. Cze­to­wi­cza. W pięć minut potem ruszyły na start w pew­nych odstę­pach Wel­ling­tony dywi­zjonu 305 – ppłk. pil. Kle­czyń­skiego, ppor. pil. Joni­kasa i sierż. pil. Trem­ba­czew­skiego. Kilka minut po godzi­nie 20.30 na lot­ni­sku Syer­ston zapa­no­wała cisza. Huk sil­ni­ków odda­lił się na wschód. Na ziemi pozo­stali mecha­nicy i reszta załóg. Wszy­scy zada­wali sobie jedno pyta­nie: czy kole­dzy wrócą cało? Czy nic im się nie sta­nie?

Obaj dowódcy eskadr, mjr Ści­bior i mjr Kie­lich, poszli do kasyna na kawę.

– Psia­krew! Że też nie udało mi się zabrać tym razem, chcia­łem na siód­mego pole­cieć z Kle­czyń­skim, ale mi zabro­nił – narze­kał Szcze­pan.

– A jak miał postą­pić nasz dowódca, co? – żach­nął się Kazik.

– Uwa­żam, że postą­pił jak na dowódcę praw­dzi­wego przy­stało, nic nie można mu zarzu­cić – odpo­wie­dział Szcze­pan. – On, jako dowódca dywi­zjonu, musiał pole­cieć, aby dać pod­wład­nym przy­kład. No i po jed­nej zało­dze z każ­dej eska­dry: Mie­cio Joni­kas z mojej eska­dry i sier­żant Trem­ba­czew­ski z dru­giej, od cie­bie. W zało­gach są wszyst­kie szarże, od pod­puł­kow­nika po kaprala.

– Cześć mu i chwała, roz­są­dził jak Salo­mon. Każdy chciał lecieć.

– Zacze­kamy chyba na ich powrót, co? – spy­tał Szcze­pan.

– A pew­nie. Powinni prze­cież powró­cić zaraz po pierw­szej.

– To będzie już jutro, dwu­dzie­stego pią­tego kwiet­nia.

– Ano, jutro. Żeby czas nam się nie dłu­żył, zagrajmy u mnie w pokoju w bry­dża – zapro­po­no­wał Kazik. – Dwóch chęt­nych na pewno się znaj­dzie. O, są już Janek Bła­że­jew­ski i Felek Sobie­ral­ski z dywi­zjonu trzy­sta cztery. To dobrzy gra­cze.

Przy­byli chęt­nie zgo­dzili się na par­tyjkę, bo też posta­no­wili przy­wi­tać po locie swo­ich kole­gów. Czas mijał szybko, ani się obej­rzano, jak minęła pół­noc. O pierw­szej grę prze­rwano, wszy­scy poje­chali do swo­ich eskadr. Pil­nie nasłu­chi­wano odgłosu sil­nika pierw­szej maszyny.

Wkrótce nad lot­ni­skiem poja­wił się Wel­ling­ton, zato­czył krąg i wylą­do­wał na pasie ozna­czo­nym rzę­dami bia­łych lam­pek. Poko­ło­wał na sto­iska samo­lo­tów dywi­zjonu 304. W pięć minut potem siadł następny. Przy­pusz­czano, że rów­nież był z dywi­zjonu 304, ale ten skie­ro­wał się do disper­salu pierw­szej eska­dry 305. Była to maszyna płk. Kle­czyń­skiego. Zaraz potem poja­wił się samo­lot ppor. Joni­kasa, a za nim sierż. Trem­ba­czew­skiego. Są więc wszy­scy z 305! A gdzie drugi samo­lot z 304? Stwier­dzono, że brak jest załogi ppłk. Dudziń­skiego. Cze­kano na niego dosyć długo. Wresz­cie sta­no­wi­sko dowo­dze­nia dało znać, że Dudziń­ski wraca. Miał całą godzinę opóź­nie­nia.

Oka­zało się, że warunki pogody nad celem nie były zbyt sprzy­ja­jące, przy ziemi pła­tami zale­gła mgła. Załoga Dudziń­skiego nie odna­la­zła od razu celu, ale udało się to zało­dze por. Cze­to­wi­cza. Bomby były celne, dwa zbior­niki sta­nęły w pło­mie­niach. Zaraz potem nad­le­ciały załogi dywi­zjonu 305. Miały przez to uła­twioną „robotę”, zrzu­ciły śmier­cio­no­śny ładu­nek w rejo­nie pożaru. Tra­fiły, eks­plo­do­wały następne zbior­niki! W tym cza­sie załoga ppłk. Dudziń­skiego, krą­żąca w rejo­nie Rot­ter­damu, zauwa­żyła łunę na połu­dniu. Zorien­to­waw­szy się, że jest to wła­śnie szu­kany przez nią cel, zrzu­ciła bomby. Ogień roz­bły­snął na nowo, kłę­biły się słupy ciem­nego dymu, języki pło­mieni biły z wielką siłą w górę. Arty­le­ria nie­miecka nie wyrzą­dziła żad­nych szkód pol­skim Wel­ling­to­nom, wyprawa była udana, a lot­nicy bar­dzo zado­wo­leni.

Tego samego dnia, 25 kwiet­nia 1941 r., bry­tyj­ski samo­lot roz­po­znaw­czy wyko­nał zdję­cia obiektu zbom­bar­do­wa­nego przez pol­skie dywi­zjony. Wynik był dosko­nały, dla­tego dowódca 1 Grupy Bom­bo­wej nade­słał do obu dywi­zjo­nów tele­gramy o jed­na­ko­wej tre­ści:

_Con­gra­tu­la­tions on very suc­cess­ful first ope­ra­tion last night_.

Air Offi­cer Com­man­ding No 1 Bom­ber Group, Air Vice Mar­shal R. D. Oxland

305 Dywi­zjon Bom­bowy Ziemi Wiel­ko­pol­skiej został zor­ga­ni­zo­wany 1 wrze­śnia 1940 r. na lot­ni­sku Bram­cote w hrab­stwie War­wick w środ­ko­wej Anglii. Był bliź­nia­czym dywi­zjo­nem 304 Dywi­zjonu Bom­bo­wego Ziemi Ślą­skiej, zor­ga­ni­zo­wanym rów­nież na lot­ni­sku w Bram­cote 23 sierp­nia 1940 r. Per­so­nel obu dywi­zjo­nów sta­no­wili lot­nicy, któ­rzy w końcu czerwca i na początku lipca dotarli po klę­sce Fran­cji do Anglii. Przy­by­wali oni do Bram­cote z róż­nych przej­ścio­wych obo­zów, głów­nie jed­nak z Pol­skiej Bazy Lot­ni­czej w Black­pool.

Na dowódcę dywi­zjonu 305 został wyzna­czony ppłk obs. Jan Jan­kow­ski, a doradcą z ramie­nia RAF został squ­adron leader J. K. M. Drys­dale. Dowódcy pol­skiemu przy­słu­gi­wał sto­pień bry­tyj­ski squ­adron leadera. Skom­ple­to­wa­nie per­so­nelu lata­ją­cego i tech­nicz­nego trwało około mie­siąca. Od pierw­szych dni ujaw­niły się różne trud­no­ści – Polacy nie znali języka angiel­skiego, potrzebni byli tłu­ma­cze, nauczy­ciele języka angiel­skiego, instruk­to­rzy per­so­nelu lata­ją­cego i tech­nicz­nego. Nowo przy­były per­so­nel nale­żało zapo­znać z woj­sko­wym dry­lem angiel­skim i regu­la­mi­nami RAF. Nie było nato­miast kło­po­tów z zakwa­te­ro­wa­niem, wyży­wie­niem i umun­du­ro­wa­niem, bo lot­ni­sko Bram­cote było sta­rym gar­ni­zo­nem RAF, wypo­sa­żo­nym w potrzebne urzą­dze­nia i budynki.

Dywi­zjon został wypo­sa­żony w samo­loty typu Fairey Bat­tle. Był to jed­no­sil­ni­kowy lekki bom­bo­wiec, dol­no­płat, trzy­miej­scowy, kon­struk­cji meta­lo­wej, osią­ga­jący pręd­kość mak­sy­malną 415 km/h, mógł zabrać 750 kg bomb, strze­lec miał dwa kara­biny maszy­nowe. Zgod­nie z eta­tem wojen­nym do prze­szko­le­nia przy­stą­piły dwa­dzie­ścia cztery trzy­oso­bowe załogi lata­jące (pilot, nawi­ga­tor i strze­lec), a per­so­nel obsługi samo­lo­tów i admi­ni­stra­cyjny liczył około stu osiem­dzie­się­ciu osób. Prze­szko­le­nie kon­ty­nu­owano według usta­lo­nego planu, podob­nie jak w jed­nost­kach RAF. Angiel­scy instruk­to­rzy dro­bia­zgowo kon­tro­lo­wali przy­go­to­wa­nie załóg do lotów, zna­jo­mość eks­plo­ata­cji sprzętu i warun­ków utrzy­ma­nia łącz­no­ści radio­wej w języku angiel­skim ze sta­no­wi­skiem dowo­dze­nia. To wszystko spra­wiało, że przy­go­to­wa­nie i zgra­nie załóg postę­po­wało powoli…

Kiedy pod koniec listo­pada i na początku grud­nia pierw­sze załogi osią­gały już sto­pień przy­go­to­wa­nia bojo­wego, zapa­dła decy­zja o prze­zbro­je­niu obu bliź­nia­czych dywi­zjo­nów – 304 i 305 – w dwu­sil­ni­kowe samo­loty typu Vic­kers Arm­strong „Wel­ling­ton” Mk I. Rów­no­cze­śnie oba dywi­zjony zostały prze­su­nięte na inne, więk­sze lot­ni­sko w Syer­ston w hrab­stwie Not­tin­gham. Wel­ling­ton był dwu­sil­ni­ko­wym śred­nio­pła­tem, jego pręd­kość mak­sy­malna wyno­siła 415 km/h, udźwig bomb 2000 kg, zasięg do 4000 km, uzbro­je­nie sta­no­wiło 6 kara­bi­nów maszy­no­wych. Załoga skła­dała się z sze­ściu osób: pierw­szy i drugi pilot, nawi­ga­tor, radio­te­le­gra­fi­sta, przedni i tylny strze­lec.

W tej sytu­acji trzeba było każdą załogę zwięk­szyć o 3 lot­ni­ków, a stan per­so­nelu tech­nicz­nego do około 400 osób. Dowódcy dywi­zjonu przy­słu­gi­wał teraz bry­tyj­ski sto­pień wing com­man­dera, a dowód­com eskadr – squ­adron leadera. Pozo­sta­łemu per­so­ne­lowi lata­ją­cemu przy­słu­gi­wały stop­nie bry­tyj­skie – w zależ­no­ści od uzy­ska­nych kwa­li­fi­ka­cji – od sier­żanta do kapi­tana.

Okres zimowy nie sprzy­jał postę­powi szko­le­nia – wszak do opa­no­wa­nia star­tów i lądo­wań w dzień i w nocy potrzebna była dobra pogoda. Potem latano na zgra­nie załóg po dale­kich tra­sach, odnaj­dy­wa­nie celów w dzień i w nocy, ćwi­czebne bom­bar­do­wa­nia celów, powrót do bazy w chmu­rach i nad chmu­rami przy wyko­rzy­sta­niu środ­ków radio­tech­nicz­nych, lądo­wa­nia na nie­zna­nych lot­ni­skach, strze­la­nia do celów powietrz­nych. Wyszko­le­nie takie wyma­gało dużo czasu, trudu i cier­pli­wo­ści całego per­so­nelu.

4 kwiet­nia 1941 r. na sta­no­wi­sku dowódcy dywi­zjonu nastą­piła zmiana – nowym dowódcą został ppłk dypl. pil. Boh­dan Kle­czyń­ski. Był on ofi­ce­rem ope­ra­cyj­nym sztabu lot­nic­twa armii „Modlin” pod­czas wojny obron­nej Pol­ski w 1939 r. Dowódcą eska­dry „A” był mjr pil. Szcze­pan Ści­bior, zaś eska­drą „B” dowo­dził mjr pil. Kazi­mierz Kie­lich. Wszy­scy trzej dowódcy byli zna­nymi lot­ni­kami przed­wo­jen­nymi, pilno im było do spo­tka­nia z wro­giem. Chcieli wal­czyć jako myśliwcy, ale ponie­waż prze­kro­czyli już obo­wią­zu­jącą w lot­nic­twie myśliw­skim gra­nicę wieku, zgło­sili się ochot­ni­czo do lot­nic­twa bom­bo­wego. Cały per­so­nel lubił ich i sza­no­wał; stwo­rzyli w dywi­zjo­nie atmos­ferę wyso­kiej bojo­wo­ści, zdy­scy­pli­no­wa­nia, a przy tym kole­żeń­stwa. Umieli współ­pra­co­wać z per­so­nelem RAF i przy­jaź­nić się poza służbą z angiel­skimi towa­rzy­szami broni.

Dywi­zjon miał swoją odznakę. Głów­nym jej akcen­tem było husar­skie skrzy­dło, w któ­rego dolną prawą część wkom­po­no­wano numer 305, zaś w lewą frag­ment sza­chow­nicy i lot­ni­czego koła trój­barw­nego (znak RAF). Na kadłu­bach samo­lo­tów malo­wano znak roz­po­znaw­czy – litery „SM”. Dywi­zjon obcho­dził swoje święto 25 kwiet­nia dla upa­mięt­nie­nia wyko­na­nej w tym dniu pierw­szej ope­ra­cji bojo­wej.

Strony kro­niki bojo­wej dywi­zjonu 305 szybko zaczęły zapeł­niać wpisy o wyko­na­nych lotach bojo­wych: celach noc­nych wypraw, tra­sach, wyso­ko­ściach zrzutu bomb, warun­kach atmos­fe­rycz­nych w cza­sie dolotu i nad celem, licz­bie samo­lo­tów bio­rą­cych udział w ope­ra­cjach, natę­że­niu ognia nie­miec­kiej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Czę­sto tra­fiały się wzmianki o posta­wach człon­ków załóg, o ich odczu­ciach i prze­ży­ciach. Także o tra­gicz­nych wypad­kach i zało­gach nie­po­wra­ca­ją­cych z lotu do bazy. Wszyst­kich cie­szyły suk­cesy, mar­twiły bole­sne straty, któ­rych nie spo­sób unik­nąć w dale­kich wypra­wach.

Dywi­zjon 305 latał na te same zada­nia, co bliź­nia­czy dywi­zjon 304 i dwa inne pol­skie dywi­zjony bom­bowe: 300 i 301, bazu­jące na lot­ni­sku w Swin­derby w hrab­stwie Lin­coln. Cele wyprawy były poło­żone głów­nie na tere­nach Nie­miec, cza­sem we Fran­cji i Holan­dii.

Już w następ­nej wypra­wie na zakłady prze­my­słowe w Emden dywi­zjon poniósł pierw­szą stratę. Oto wpis w kro­nice bojo­wej dywi­zjonu:

Dnia 3 maja 1941 r.

Ope­ra­cja nr 2 w nocy z 2 na 3 maja: sie­dem Wel­ling­to­nów, dowo­dzo­nych przez s/ldr K. Kie­li­cha, p/o¹ M. Joni­kasa, sgt² Ostrow­skiego, sgt Dormana, sgt Trem­ba­czew­skiego i p/o Nogala, bom­bar­do­wało zakłady prze­my­słu wojen­nego w Emden. Widocz­ność nad celem była ogra­ni­czona przez chmury, jed­nak można było zaob­ser­wo­wać liczne pożary spo­wo­do­wane przez wybu­chy bomb, zrzu­cane z wyso­ko­ści od 16 do 19 tysięcy stóp.

Wel­ling­ton nr 1214 nie powró­cił do bazy. Załogę sta­no­wili: dowódca p/o J. Nogal, drugi pilot sgt T. Kasprzyk, nawi­ga­tor f/o³ Wacław Malak, radio­te­le­gra­fi­sta w/o⁴ T. Żuk oraz strzelcy f/o Mie­czy­sław Rysz­kie­wicz i f/o A. Jastrzęb­ski. Słaby sygnał o zało­dze znaj­du­ją­cej się w nie­bez­pie­czeń­stwie ode­brał o godzi­nie 2.32 poste­ru­nek radiowy w Zealand. Dal­szych wia­do­mo­ści nie było…

Oka­zało się potem, że samo­lot został zestrze­lony przez arty­le­rię nie­miecką nad miej­sco­wo­ścią Pudel w Holan­dii. Czte­rech człon­ków załogi zdo­łało się ura­to­wać – p/o Nogal, sgt Kasprzyk, w/o Żuk i f/o Jastrzęb­ski dostali się do nie­woli, nato­miast f/o Malak i f/o Rysz­kie­wicz zgi­nęli. Zostali pocho­wani na cmen­ta­rzu w Ein­dho­ven-Voen­sel, działka PF, groby nr 2 i 3.

W dwa dni potem, w nocy z 4 na 5 maja, w kolej­nej, trze­ciej wypra­wie, sześć załóg bom­bar­do­wało przy jasnym świe­tle księ­życa doki w Le Havre we Fran­cji z wyso­ko­ści od 14 do 18 tysięcy stóp. Dowód­cami załóg byli: s/ldr S. Ści­bior, s/ldr K. Kie­lich, p/o J. Joni­kas, sgt Dorman, sgt Molata i sgt Lewek. Po ataku zaob­ser­wo­wano wiele poża­rów, jeden z nich był szcze­gól­nie duży. Wel­ling­ton p/o Joni­kasa był dwa razy ata­ko­wany przez nie­miec­kiego myśliwca noc­nego, ale strzelcy pokła­dowi sku­tecz­nie je odparli. Samo­lot nie został uszko­dzony, załoga szczę­śli­wie powró­ciła do swo­jej bazy w Syer­ston.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij