Tu i teraz - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Tu i teraz - ebook
„Drzwi windy bezszelestnie się zamknęły. Przyglądała się Mattowi. Była drobna, ledwie sięgała mu do ramion. Uchwyciła wzrokiem swoje odbicie w lustrze windy: skromna fryzurka, nierzucająca się w oczy sukienka. Kiepsko jak na uwodzicielkę. A jednak… ją pocałował. To był gorący pocałunek, który miał wzniecić w niej pożądanie...”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2894-7 |
Rozmiar pliku: | 881 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Tamta druhna ciągle się na ciebie gapi. Znasz ją?
– Która? – Matthew Cooper odwrócił się od przeszklonej ściany, przenosząc wzrok z panoramicznego widoku plaży znanej jako Raj Surferów w Queensland na twarz swojej siostry. Paige uśmiechała się zadziornie, gdy lustrował wzrokiem uczestników wystawnego przyjęcia weselnego odbywającego się w Sali Słonecznej luksusowego wysokościowca.
– Ta ruda – odparła.
Wzruszył ramionami. Wziął kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera i wrócił do podziwiania widoku z siedemdziesiątego siódmego piętra.
– Nikogo tu nie znam. Para młoda to przecież twoi klienci.
– Ponurak z ciebie, Matt. – Paige zmarszczyła czoło. – Jesteśmy na weselu! Rozluźnij się, zabaw choć trochę. Idź, pogadaj z tą dziewczyną.
Uniósł brwi, włożył rękę do kieszeni i wypił łyk szampana.
– Z rudą?
– Tak. Wygląda na zainteresowaną.
Matt wymijająco mruknął coś pod nosem.
– Dlaczego jesteś taki zdołowany? – westchnęła siostra. – Masz trzydzieści sześć lat, to twój najlepszy okres w życiu. Jesteś atrakcyjny, do wzięcia, obrzydliwie bogaty.
– Dodaj jeszcze: odpowiedzialny, człowiek sukcesu.
– No właśnie. I do tego pracoholik – dorzuciła, patrząc, jak brat po raz trzeci w ciągu półgodziny sprawdza ekran telefonu. – Myślałam, że odszedłeś z Saint Cat’s, żeby z tym skończyć.
– GEM to zupełnie inna jakość.
Paige szybko wsunęła do ust małą przekąskę.
– Najpierw byłeś słynnym chirurgiem. Rodzice byli szczęśliwi, bo ratowałeś ludzkie życie. Teraz kierujesz ogólnoświatową firmą, szkolisz personel ratowniczy dla krajów rozwijających się. I rodzice są wkurzeni.
– Ja ciągle ratuję ludzkie istnienia, Paige. Nie potrzebuję twoich analiz.
– Jeszcze tylko jedno porównanie. Dawniej widywałeś jedynie tę paskudną kłamczuchę, swoją byłą żonę. Teraz podróżujesz, spotykasz wiele egzotycznych piękności. Ale dla ciebie i tak źle, i tak niedobrze.
– Nieprawda.
– Owszem. Jesteś wiecznie nieszczęśliwy. – Paige dotknęła ramienia brata. – Znam cię. Fakt, mieszkam w Londynie, ale znam cię jak zły szeląg.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo przyjęcie nagle nabrało tempa. Zrobiło się jeszcze głośniej.
W ten piątkowy upalny sierpniowy wieczór Matt powinien ślęczeć nad szczegółami projektu, w sprawie którego w poniedziałek udaje się do Perth. Zamiast tego tkwi w tłumie obcych ludzi, którzy świętują usankcjonowanie związku dwojga zakochanych. Tak bardzo zakochanych, że na ich widok robi się niedobrze.
Poczuł nieokreślony lęk. Ostatnie wesele, w którym uczestniczył, było jego własnym. No i czym się to skończyło?
Nowożeńcy, Emily i Zac Prescottowie, wymienili pocałunek. Oboje przyjmowali życzenia, szczerząc zęby w uśmiechu. Matt poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Po cholerę zgodził się towarzyszyć siostrze na tym przyjęciu?
– Piękna robota – odezwał się do Paige.
– Przynajmniej z daleka tak wygląda – odrzekła, choć wyraźnie pęczniała z dumy, gdy oboje przyglądali się intrygującej wysadzanej diamentami obrączce na palcu Emily. Ręczna robota sygnowana „Paige Cooper”. – Spójrz – ożywiła się, trącając brata łokciem. – Tam stoi ta ruda.
Rudowłosa kobieta była częściowo zasłonięta. Można było dostrzec jedynie jej odwróconą głowę, fragment nagiego ramienia i włosy zaplecione w luźny węzeł u nasady karku. Po chwili odwróciła się i w złotej słonecznej poświacie zarysował się jej profil.
– Znasz ją? – ponownie zapytała Paige.
– Nie. Przeproszę cię na chwilę. – Matt odstawił kieliszek.
Znalazł się mniej więcej półtora metra od nieznajomej, która rozmawiała z jakimś mydłkiem. Mattowi zakręciło się w głowie. A więc to ona, Angelina Jayne Reynolds. A.J., Angel. Tak jej szeptał do ucha w chwilach uniesienia. Angel, Anioł. To do niej pasowało. Choć równie dobrze mogła pochodzić z piekła. Jasna eteryczna cera, smukłe nogi, lodowato niebieskie oczy i kasztanowate włosy świetlistymi falami opadające na plecy. Jej radosny i prowokujący jednocześnie śmiech burzył krew. Za tą kobietą szalał kiedyś przez pół roku. Potem potrzebował całego roku, by o niej zapomnieć, gdy go opuściła.
Ale jej nie można do końca zapomnieć, prawda?
Dokładnie dało się zauważyć moment, w którym uświadomiła sobie, że on na nią patrzy. Wyprostowała się nagle, usztywniła. Omiotła wzrokiem tłum. Matt wpatrywał się w miejsce na jej karku, gdzie spod ciężkiego węzła włosów przezierała naga skóra. Uwielbiał ją tam całować. Ona chichotała zaskoczona, a potem wzdychała błogo…
W końcu odwróciła się twarzą do niego. Uświadomił sobie wszystkie te stracone lata i nagle uszło mu z płuc powietrze.
A.J. już jako dwudziestotrzylatka prezentowała się wspaniale, ale teraz dosłownie zapierała dech w piersiach. Przebyte doświadczenia wyostrzyły jej rysy. Kremowa cera i wydatne kości policzkowe podkreślały jeszcze bardziej figlarny wyraz oczu o kocich kształtach. I te jej usta… Kuszące, nabrzmiałe ciepłem, pociągnięte szminką o odcieniu purpury, przywodzącym na myśl wszystkie grzechy świata.
Ich spojrzenia w końcu się spotkały. Dojrzał w jej oczach rodzaj kobiecego uznania i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Stanęli twarzą w twarz.
– A.J. Reynolds. Wyglądasz… nieźle.
– Matthew Cooper. Kopę lat… – szepnęła.
– Będzie prawie dziesięć.
– Naprawdę?
Splotła palce obu rąk. Powściągliwa czy fałszywie skromna? Omiótł wzrokiem jej elegancką błękitną suknię, niewielką kolię na szyi i brylantowe kolczyki.
– Nieczęsto widywałeś mnie tak ubraną.
Musiała wyczuć, że wywołała w nim wspomnienia gorących uścisków spoconych ramion i namiętnych pocałunków, bo szybko dodała:
– To znaczy… mam na myśli długą suknię.
– Faktycznie, jest bardzo…
– Wyszukana?
– Elegancka.
Skrzywiła się lekko i gorączkowo rozejrzała po sali.
– Wiem, że nie jesteś znajomym mojej siostry. Jak w takim razie poznałeś Zaca?
A więc panna młoda to jej siostra.
– Przez Paige Cooper.
– Tę projektantkę biżuterii? A więc masz bardzo utalentowaną żonę. – Uśmiechnęła się uprzejmie.
– To moja siostra.
– Ach tak. Nie wiedziałam, że masz siostrę. – Przyglądała się tłumowi z nieodgadnioną miną.
– O wielu rzeczach nie rozmawialiśmy.
Przytaknęła i obdarzyła przechodzącego gościa roztargnionym uśmiechem. Nie rozplotła ściśniętych dłoni.
Kiedyś nie była chyba tak powściągliwa. Zapamiętał ją jako barwną postać, aktywną, zapalczywie gestykulującą dyskutantkę. Teraz była jakby przygaszona, sztucznie ugrzeczniona. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki się rozstali, nie powinno to dziwić…
Schował ręce do kieszeni.
– No cóż… – Obejrzała się przez ramię. Idąc za jej wzrokiem, dostrzegł Zaca i Emily siedzących za weselnym stołem. Obok nich Paige konwersowała z jakąś wystrojoną nastolatką. – Miło było cię widzieć, Matt.
– Zaczekaj. – Zacisnął palce na jej ramieniu. – Mogę ci postawić drinka?
– Tu można napić się za darmo. – Zaśmiała się cicho.
– Miałem na myśli… kiedyś później.
– Nie sądzę – odparła, poważniejąc.
– To może zatańczymy?
– Po co?
Bezpośredniość tej odpowiedzi niemile go uderzyła. Dopiero po sekundzie przypomniał sobie, że szczerość była jedną z cech, które go najbardziej w niej pociągały.
– Bo chcę – odwzajemnił się.
Co on wyprawia? Rozum podpowiadał mu, by dać jej spokój, ale inna część mózgu, która jakimś cudem przetrwała klęskę jego małżeństwa i ubiegłotygodniowe negocjacje z trudnym klientem, najwyraźniej chciała go podpuścić.
A przecież A.J. od dawna nie jest częścią jego życia. To cudowne wspomnienie dumnej, pełnej idealistycznych planów młodości. Plaże, skąpy ubiór, śmiech, namiętna miłość. Jakże odległe od tego jest jego obecne życie. Niekończące się służbowe spotkania, samotne podróże do odległych krajów, od czasu do czasu jakaś zagrażająca życiu sytuacja. Zakłamana eksżona, wścibscy rodzice, którzy wszystko mają za złe…
Nie, nie może pozwolić jej teraz odejść.
– Zatańczmy – powtórzył z naciskiem.
Wpatrywała się w niego uważnie. Czy naprawdę wydawała mu się kiedyś impulsywna? Teraz mogłaby stanowić słownikowy przykład nadmiernej ostrożności.
– Matthew, staram się być uprzejma, bo jesteśmy na ślubie mojej siostry. Ale będę szczera: nie mam ochoty ani się z tobą napić, ani zatańczyć. A teraz, jeśli pozwolisz…
Uśmiechnęła się, odwróciła i poszła w kierunku stołu. Stał nieruchomo, patrząc, jak niebieski materiał sukni faluje wokół jej kostek.
A więc ciągle jest na niego wściekła…
Upłynęły dwie ciężkie godziny i dwadzieścia jeszcze gorszych minut, w trakcie których żałowała swojej abstynencji. Szum szampana w głowie bardzo by jej pomógł odpędzić irytujące myśli.
Ma teraz dłuższe włosy, pomyślała przy deserze. Bujniejsza fryzura łagodziła jego dość surowe i męskie rysy: wydatny „rzymski” nos, gęste brwi stanowiące oprawę brązowych oczu, mocno zarysowaną szczękę i podbródek z dołeczkiem w środku. Matt wyglądał teraz bardziej… romantycznie. Wciąż szczupły i raczej kościsty, w ciągu minionych dziesięciu lat lekko jednak zmężniał, dojrzał. Do twarzy mu z tym było.
Jest nie tylko przystojny i elegancki. Skończył medycynę, został wybitnym chirurgiem. A to, plus kojący angielski akcent, powoduje, że każdej dziewczynie muszą mięknąć przy nim kolana. Rozmaite telewizyjne gwiazdy mogłyby co najwyżej wiązać mu buty.
A może tylko tak się jej wydaje? Może patrzy na niego przez pryzmat ich dawnego burzliwego, opartego na seksie związku? Trwał on na tyle krótko, że nie zdążyły go zepsuć nieuchronne sercowe komplikacje. Za to skończył się nagłym poniżającym zerwaniem…
Mimo zdenerwowania Angelina gładko wywiązała się ze swoich weselnych zadań. Wygłosiła toast i zatańczyła obowiązkowego walca z drużbą, tuż obok wirującej młodej pary. Potem, gdy didżej puścił głośniejszą, bardziej współczesną muzykę i wszyscy ruszyli na parkiet, odmówiła pewnemu blondynowi z wysunięta szczęką, podeszła do baru i poprosiła bezalkoholowy koktajl.
– Dobrze się bawisz, ślicznotko? – wyszczerzył się do niej barman.
– Jasne.
– Hej, a co byś powiedziała na…? – Nie dokończył.
Na sąsiednim stołku usiadł Matthew.
– Czego pan sobie życzy? – zapytał go odmieniony momentalnie barman i zabrał się do przyrządzania zamówionej przez rozbawionego Matta kawy.
Jej jednak nie było do śmiechu. Po ciężkim roku spotkanie z facetem, który rzucił ją prawie dziesięć lat temu, było ostatnią rzeczą, jakiej mogła pragnąć.
Gapiła się na bąbelki zbierające się na ściankach szklanki. No tak, jako partnerka podczas gorącego wakacyjnego seksu była dla niego w sam raz. Ale już żeby przedstawić rodzicom albo zaprosić na randkę… Widać na to nie była wystarczająco dobra.
Choć seks był naprawdę gorący, cudowny.
Wspomnienia sprawiły, że się zaczerwieniła. Nie zważając na to ani na jego badawcze spojrzenie, włożyła do ust słomkę i zaczęła sączyć napój.
Barman postawił na ladzie kawę, espresso bez cukru. Patrzyła, jak Matt palcami obejmuje filiżankę. Przypomniało się jej, że zawsze był bardzo skrupulatny i że czasem ją to drażniło. Ale cóż, dzięki temu, że wszystko badał tak dokładnie, mógł zostać znakomitym chirurgiem. Chociaż… tym razem przyglądał się jej jakoś inaczej.
– Nie gap się, w końcu aż tak bardzo się nie zmieniłam – warknęła w końcu zirytowana.
– Owszem, zmieniłaś – odparł, unosząc filiżankę.
– Jak mianowicie?
– Domagasz się komplementów, A.J.?
– Nie.
– Fakt, nigdy ich nie lubiłaś – przyznał, zmieniając nagle wyraz twarzy. – Masz teraz trzydzieści dwa lata. Ten wiek ci zdecydowanie służy.
– Dzięki – mruknęła rozczarowana.
– Dobrze się miewasz?
– Nie narzekam.
Jeśli nie liczyć, że przeszłam operację, że mój biologiczny zegar tyka i że jutro mam wizytę w klinice płodności, dodała w myślach.
– Miło było znów cię spotkać – dokończyła z uśmiechem, zsuwając się z barowego stołka.
– Ja… – mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi.
– Co powiedziałeś?
– Bzdury! Co się z tobą stało, do cholery? Przestań ściemniać. Wcale nie było ci miło mnie spotkać, dobrze o tym wiemy.
A.J. cofnęła się o krok i skrzyżowała ramiona, starając się stłumić gniew.
– Wiesz co? Nie mam ochoty na kontakt z tobą. Nie tu i nie teraz! – Odwróciła się gwałtownie i oddaliła zamaszystym krokiem. Była wściekła.
Otworzyła drzwi i znalazła się w korytarzu prowadzącym do toalet. W jednej z nich wpatrywała się w swoje odbicie w wielkim lustrze. Palcami dotknęła płonących policzków. Matthew Cooper to skończony łobuz. Paniczyk z bogatej rodziny z całą kolekcją portretów brytyjskich przodków, zacnej dynastii, której początek sięga czasów bitwy pod Hastings. Tacy jak on posługują się wyłącznie srebrnymi sztućcami. Nie wiedzą, co to znaczy walczyć o przeżycie. Skupiony na sobie, apodyktyczny…
Nie. Przesada. On taki nie jest. Ona od kwietnia żyje jak na huśtawce. Najpierw, w trakcie rutynowej kontroli, zdiagnozowano u niej torbiel jajnika, którą należało usunąć. Nie chciała psuć siostrze humoru przed ślubem, więc nic jej nie mówiła. W szpitalu jednak natknęła się na Zaca, który właśnie udzielał oddziałowi dziecięcemu hojnej dotacji. Zobowiązała go do zachowania tajemnicy, on jednak nalegał, że zapłaci za wszystko, łącznie z tygodniowym pobytem na rekonwalescencji w prywatnej lecznicy.
„Panno Reynolds, musi się pani liczyć z tym, że nie będzie pani mogła mieć dzieci”.
Ta wypowiedź sympatycznego skądinąd chirurga jeszcze kilka lat temu obeszłaby ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Co za śmieszny pomysł? Ona, singielka i królowa każdej imprezy, miałaby rodzić dzieci? Miała takie koszmarne dzieciństwo, że teraz najbardziej cieszyło ją, że może iść, dokąd oczy poniosą. Nie musi się nikomu opowiadać, od nikogo nie jest zależna i nikogo nie potrzebuje. Owszem, ilekroć widziała Emily z Zakiem, czuła w sercu ból. Potem kolejne przyjaciółki znikały z jej pola widzenia. Zakochiwały się, wychodziły za mąż, rodziły dzieci.
Ale nie ona. Ona jest samowystarczalna.
A teraz, gdy odebrano jej praktycznie możliwość wyboru, to bolało. Jak realna utrata. Jak głęboka rana.
Rozpamiętywała wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Po jakimś czasie obudziła się rano i już wiedziała, do czego chce dążyć.
Rozmyślania przerwał jej odgłos otwieranych drzwi. Na chwilę do łazienki wdarły się dźwięki muzyki i odgłosy przyjęcia. W lustrze ujrzała twarz Matthew. Nie zamierzała się do niego odwracać.
– Męska toaleta jest obok – poinformowała sucho.
– Widzę, że ci nie przeszło – odparł.
Zaczerpnęła tchu, by się uspokoić. Nie zamierzała się kłócić, choć początkowo miała na to ochotę.
– Gdybym była na ciebie zła, to znaczyłoby, że mi wciąż na tobie zależy. A tak nie jest – odrzekła, unosząc dumnie głowę. Spojrzała na niego „z góry”, mimo że był od niej kilkanaście centymetrów wyższy.
– Właśnie widzę.
– Daj spokój, Matt! Minęło dziesięć lat. Przeprowadziłam się, dojrzałam. Mam teraz własne życie. A ty… – machnęła ręką – pewnie poślubiłeś jakąś bywalczynię salonów, jesteś szefem czegoś tam, trzęsiesz portkami przed rodzicami i…
– Jestem rozwiedziony i kieruję międzynarodowym zespołem ratowniczym.
– Co takiego? – A.J. mrugała zaskoczona.
– Jestem szefem GEM. To międzynarodowa firma ratownictwa medycznego.
– Zaraz, zaraz. To znaczy, że już nie pracujesz w szpitalu Saint Catherine’s?
– Już od ponad czterech lat.
A.J. zamurowało.
– To przecież był twój cały świat! Szacun! A co na to twoi rodzice?
– Nie usłyszałem od nich słowa „szacun”. – Skrzywił się w lekkim uśmiechu.
– No to ode mnie jeszcze raz: szacun.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
A więc był żonaty. To stare dzieje, ale jednak… Spotkał kogoś godnego oświadczyn i co najmniej pójścia do łóżka. Kochał i był kochany.
Już nienawidziła tej nieznanej kobiety. Czy to nie śmieszne? Jego oczy pociemniały.
– Angel…
– Nie nazywaj mnie tak – powiedziała szybko.
Nagle coś jakby cyknęło i pomieszczenie pogrążyło się w ciemnościach. Najwyraźniej zadziałało automatyczne oszczędzanie energii.
– A.J.?
– Idę w stronę ściany – powiedziała i zrobiła krok w ciemnościach. Potem drugi… i zatrzymała się na czymś, co nie było ścianą. Zachwiała się, jęknęła i chciała cofnąć, ale poczuła czyjeś ręce na ramionach.
– Nie bój się, trzymam cię.
– Dzięki, dam sobie radę.
– Jasne, jak zwykle. – W jego głosie słychać było rozbawienie.
– Możesz sobie już iść.
– Okej.
Ale nie poszedł. Trzymał ją za łokcie. Jego palce grzały jej skórę, a delikatny zapach kusił. Przez jej ciało przeszła fala gorąca, która postawiła wszystkie zmysły w stan alarmu. Do licha. Serce waliło jak oszalałe w oczekiwaniu dobrze znanych wrażeń. Słyszała, jak Matthew wstrzymał oddech, a potem wypuścił powietrze. Stanowczo zbyt blisko jej policzka.
– Matthew, zapal światło.
– Zaraz.
– Teraz.
– Ciągle jesteś zła.
– Nie twoja sprawa.
Wierciła się w jego uścisku, więc gdy tylko go rozluźnił, niechcący oparła się o niego. A ich usta się spotkały.
Chciała się wycofać, ale było już za późno.
Drzwi nagle otworzyły się, światło zapaliło się automatycznie. Oboje zamrugali bezradnie i spojrzeli na stojącą w drzwiach Paige. Cała trójka zamarła w poczuciu niezręczności sytuacji.
– O, hej! – zawołała Paige ze sztuczną swobodą. – Wszędzie cię szukałam, Matt. Młodzi już wychodzą. Chcesz też iść?
– Za chwilę.
Wpatrywał się w A.J. tak natarczywie, że zaczęła nerwowo wygładzać długie fałdy sukni. Nie mogła też nie zauważyć uważnego spojrzenie Paige i jej lekkiego uśmieszku. Fajnie, nie ma co.
– Ja też już pójdę – powiedziała.
– Możemy razem zamówić taksówkę, jeśli chcesz – zaproponowała Paige.
– Ja mam do dyspozycji limuzynę z wesela, mogę was zabrać.
– Naprawdę?
Boże, niech powiedzą nie. Niech odmówią.
– To świetnie, prawda, Matt? – ucieszyła się Paige.
Jego wzrok wędrował z A.J. na siostrę i z powrotem.
– Tak, to wspaniale. – Matt wsunął ręce w kieszenie i wzruszył ramionami.
W ostatniej chwili Paige rzekomo zorientowała się, że zapomniała torebki.
– Trudno, pojadę taksówką, o mnie się nie martwcie – krzyknęła, zatrzaskując drzwi ich bentleya.
Jechali w milczeniu. A.J. założyła nogę na nogę. Siedziała odchylona w stronę drzwi, demonstracyjnie patrząc przez okno. Od czasu do czasu ukradkiem zerkała na odbijającą się w szybie twarz Matta.
Ten facet coś w sobie ma. Tylko z nim tak chętnie dzieliła się własnym ciałem. Żaden napotkany w życiu mężczyzna nie podobał się jej tak bardzo. Miał wszelkie dane, by być palantem – pochodzenie, kasa, wysokie IQ, olśniewająca uroda. A jednak nim nie był.
No, przynajmniej aż do tamtego wieczoru. No i powiedzmy sobie szczerze: oczekiwała po ich romansie więcej, niż powinna. Tego błędu przez następne lata unikała. Aż do czasu Jessego.
Poruszyła głową, chcąc się otrząsnąć ze wspomnień niedawno popełnionego głupstwa. Jej myśli ponownie popłynęły w stronę Matta. Co mu się przytrafiło? Na pewno coś bardzo ważnego, skoro porzucił planowaną jeszcze od czasów szkoły karierę, pracę w prestiżowym szpitalu.
– Co teraz robisz? – zapytał Matt.
Płonę i rozpadam się na kawałki. Chcę cię dotknąć.
– Jadę do hotelu.
– Pytałem o sprawy zawodowe – wyjaśnił cierpliwie.
Westchnęła i odwróciła się twarzą do niego. Nie znosiła takich błahych towarzyskich pogaduszek.
– Prowadzę stoisko przy Gold Coast.
– Czym handlujesz?
– Malunkami, rysunkami, różnie.
– Rysujesz?
– Tak. I maluję. Dobrze też wychodzą mi karykatury. Na tym najlepiej zarabiam.
– Nie wiedziałem, że jesteś artystką. To znaczy… – Zrobiło mu się głupio. – Raz widziałem, jak szkicujesz, ale…
– Matt, nas łączyło tylko łóżko. Nie dzieliliśmy się głębokimi przemyśleniami o życiu czy miłości. Po prostu było nam fajnie przez jakiś czas. – Wzruszyła ramionami.
Była całkowicie spokojna. Pamiętaj, nie masz już dwudziestu trzech lat. Potrafisz bez rumieńca wytrzymać męskie spojrzenie…
Matt bębnił palcami w drzwi samochodu.
– Było nam fajnie – powtórzył.
– No dobra, mnie było fajnie – powiedziała zirytowana.
– Wiem, byłem przy tym, pamiętasz?
No tak, od jakiegoś czasu nic nie robi, tylko pamięta. Nawet teraz poszłaby za nim z zamkniętymi oczami. Biorąc pod uwagę, że on pożera ją wzrokiem i zmysłowo wydyma wargi, pewnie nie miałby nic przeciw temu.
Dobrze to znała: ten żarłoczny błysk nagle pociemniałych oczu. Już w dzieciństwie nauczyła się właściwie interpretować oznaki ludzkich nastrojów i zachowywać się odpowiednio do nich. Dzięki temu udawało się jej powstrzymywać nierozważne słowa i gniew matki, który zawsze kończył się potężnym laniem. Mała dziewczynka rozpaczliwie żebrząca o matczyną miłość to już – na szczęście dla niej – odległa historia.
W spojrzeniu Matta tkwił jednoznaczny komunikat. Pragnął jej. Uśmiechem zaś potwierdzał, że wie, czego i jej potrzeba. Może nawet chciał o tym porozmawiać, ale póki co wpatrywał się w okno.
– Ja tu wysiadam – powiedziała, gdy samochód dojechał do hotelu. – No to cześć. Szczęśliwej drogi.
– Dziękuję.
Zdziwiła się, że wysiadł za nią z auta.
– Potrafię sama trafić do pokoju – oznajmiła cierpko.
Podniósł dłoń. Na palcu kołysała się jej torebka.
– Wiesz, ta fryzura zupełnie do ciebie nie pasuje.
Złapała pasek torebki.
– No wiesz, druhnie przystoi skromność.
– Skromność? – Nie oddawał jej torebki. Ponad jej ramieniem patrzył na ludzi wchodzących i wychodzących z hotelu.
– Dawaj tę torebkę.
Szarpnął ją lekko i przyciągnął do siebie.
– Zatrzymałem się w Palazzo Versace. Zjesz jutro ze mną lunch.
– Nie.
– Masz inne plany?
– Tak.
– Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o twoim malarstwie.
Ach, co za maniery, panie Cooper. Ze sposobu, w jaki na nią patrzył, jak przekrzywiał głowę, wynikało, że on wie, jak bardzo ją pociąga. Popełniła w życiu wiele błędów, ale nie zaliczyłaby do nich bagatelizowania pragnień cielesnych. Jak długo to trwało?
Zbyt długo. Poczuła teraz znajome ukłucie w sercu. Westchnęła i jeszcze raz szarpnęła torebkę, a on jeszcze raz ją przytrzymał.
– Matt, do jasnej cholery, oddaj mi moją…
Wziął ją za rękę i oplótł jej dłoń palcami. Poczuła ciepło, krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach.
Matthew miał piękne ręce. Opalona gładka skóra i te szczupłe palce chirurga. Wspaniałe narzędzia pracy, czy chodziło o przywracanie komuś życia w czasie operacji, czy o doprowadzanie do utraty tchu w czasie szczytowania.
Omal się nie zakrztusiła.
Matt zaczął pocierać opuszkiem kciuka jej nadgarstek. Było to niewinne, a jednocześnie tak intymne, że zaburzało jej zdolność myślenia. Przyciągnął ją do siebie i na oczach kłębiącego się przed hotelem tłumu pocałował w usta.
Skronie zaczęły jej pulsować, ale pragnienie niweczyło wszelkie wątpliwości. Usta miał tak samo ciepłe jak kiedyś. Całe jej ciało błyskawicznie przypomniało sobie najpotrzebniejsze doznania i zachowania. Błagało o więcej. A.J. oddała pocałunek.
Nie przeszkadzało jej, że jego usta wykrzywił dobrze znany ufny uśmieszek. Myślała tylko o tym, że te usta mają wspaniały smak kawy i czegoś zakazanego, że ją pożerają. Jego język nie napotkał na swojej drodze żadnych przeszkód. Cholerny typek! Potrafi owinąć ją sobie wokół palca.
Otoczyła ich owacyjnie nastrojona grupa hotelowych gości. Niektórzy pogwizdywali z uznaniem.
Cofnęła się gwałtownie, Matthew znów musiał ją podtrzymać. Poczuła na policzku jego gorący oddech. Zetknęli się biodrami i ramionami, a ją przeszedł błogi dreszcz. Nie widziała rozstępującego się przed nimi tłumu. Czuła tylko, że jego ciepła dłoń trzyma ją za łokieć. Pachniał dobrym mydłem, świeżo i przyjemnie. Czuła jego oddech na ramieniu.
– Nie zmieniłaś zdania? Może beze mnie nie trafisz do pokoju? – szepnął jej do ucha ciepłym barytonem, na dźwięk którego traciła równowagę.
– Trafię.
– A co do jutrzejszego lunchu?
– Mam dużo roboty. Matthew, wbrew temu, co pewnie sądzisz, nie cały świat kręci się wokół twojej osoby.
– To może kolacja?
Westchnęła. Wspólny posiłek, rozmowa o niczym – tego jej najmniej potrzeba. Zwłaszcza po tym, co ją jutro czeka.
Mimo protestów złapał jej telefon i coś wystukał.
– Tu masz mój numer. – Jego telefon właśnie zabrzęczał w kieszeni marynarki. – Widzimy się jutro na lunchu.
Z pewnym siebie uśmieszkiem odwrócił się i poszedł w stronę samochodu. Patrzyła na jego szerokie bary. Boże, co za arogancja…
Bentley ruszył, A.J. weszła do hotelu. Nie ma się czym przejmować. Po prostu jutro zadzwoni i odwoła spotkanie. A on nic na to nie będzie mógł poradzić. Nie mogła się jednak pozbyć prześladującej ją myśli, że w ten sposób niweczy szansę na to, by znów go mieć w łóżku.
Zirytowana nacisnęła guzik windy. Fakt, kiedyś go pragnęła, pożądała, ale nie oddała mu serca. Zresztą nigdy o to nie prosił. Była młoda, nierozważna, cieszyła się życiem. Przeżyli razem wspaniałą przygodę. A jednak, mimo że teraz patrzyła na to z punktu widzenia dojrzalszej kobiety, ciągle czuła, jak bardzo poobijana wyszła z tej historii.
Cóż, Matthew jest częścią jej dawnego życia, ale nie przyszłości. Bo jeśli A.J. cokolwiek opanowała do perfekcji, to właśnie umiejętność przechodzenia do porządku dziennego nad przebrzmiałymi już sprawami.
– Tamta druhna ciągle się na ciebie gapi. Znasz ją?
– Która? – Matthew Cooper odwrócił się od przeszklonej ściany, przenosząc wzrok z panoramicznego widoku plaży znanej jako Raj Surferów w Queensland na twarz swojej siostry. Paige uśmiechała się zadziornie, gdy lustrował wzrokiem uczestników wystawnego przyjęcia weselnego odbywającego się w Sali Słonecznej luksusowego wysokościowca.
– Ta ruda – odparła.
Wzruszył ramionami. Wziął kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera i wrócił do podziwiania widoku z siedemdziesiątego siódmego piętra.
– Nikogo tu nie znam. Para młoda to przecież twoi klienci.
– Ponurak z ciebie, Matt. – Paige zmarszczyła czoło. – Jesteśmy na weselu! Rozluźnij się, zabaw choć trochę. Idź, pogadaj z tą dziewczyną.
Uniósł brwi, włożył rękę do kieszeni i wypił łyk szampana.
– Z rudą?
– Tak. Wygląda na zainteresowaną.
Matt wymijająco mruknął coś pod nosem.
– Dlaczego jesteś taki zdołowany? – westchnęła siostra. – Masz trzydzieści sześć lat, to twój najlepszy okres w życiu. Jesteś atrakcyjny, do wzięcia, obrzydliwie bogaty.
– Dodaj jeszcze: odpowiedzialny, człowiek sukcesu.
– No właśnie. I do tego pracoholik – dorzuciła, patrząc, jak brat po raz trzeci w ciągu półgodziny sprawdza ekran telefonu. – Myślałam, że odszedłeś z Saint Cat’s, żeby z tym skończyć.
– GEM to zupełnie inna jakość.
Paige szybko wsunęła do ust małą przekąskę.
– Najpierw byłeś słynnym chirurgiem. Rodzice byli szczęśliwi, bo ratowałeś ludzkie życie. Teraz kierujesz ogólnoświatową firmą, szkolisz personel ratowniczy dla krajów rozwijających się. I rodzice są wkurzeni.
– Ja ciągle ratuję ludzkie istnienia, Paige. Nie potrzebuję twoich analiz.
– Jeszcze tylko jedno porównanie. Dawniej widywałeś jedynie tę paskudną kłamczuchę, swoją byłą żonę. Teraz podróżujesz, spotykasz wiele egzotycznych piękności. Ale dla ciebie i tak źle, i tak niedobrze.
– Nieprawda.
– Owszem. Jesteś wiecznie nieszczęśliwy. – Paige dotknęła ramienia brata. – Znam cię. Fakt, mieszkam w Londynie, ale znam cię jak zły szeląg.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo przyjęcie nagle nabrało tempa. Zrobiło się jeszcze głośniej.
W ten piątkowy upalny sierpniowy wieczór Matt powinien ślęczeć nad szczegółami projektu, w sprawie którego w poniedziałek udaje się do Perth. Zamiast tego tkwi w tłumie obcych ludzi, którzy świętują usankcjonowanie związku dwojga zakochanych. Tak bardzo zakochanych, że na ich widok robi się niedobrze.
Poczuł nieokreślony lęk. Ostatnie wesele, w którym uczestniczył, było jego własnym. No i czym się to skończyło?
Nowożeńcy, Emily i Zac Prescottowie, wymienili pocałunek. Oboje przyjmowali życzenia, szczerząc zęby w uśmiechu. Matt poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Po cholerę zgodził się towarzyszyć siostrze na tym przyjęciu?
– Piękna robota – odezwał się do Paige.
– Przynajmniej z daleka tak wygląda – odrzekła, choć wyraźnie pęczniała z dumy, gdy oboje przyglądali się intrygującej wysadzanej diamentami obrączce na palcu Emily. Ręczna robota sygnowana „Paige Cooper”. – Spójrz – ożywiła się, trącając brata łokciem. – Tam stoi ta ruda.
Rudowłosa kobieta była częściowo zasłonięta. Można było dostrzec jedynie jej odwróconą głowę, fragment nagiego ramienia i włosy zaplecione w luźny węzeł u nasady karku. Po chwili odwróciła się i w złotej słonecznej poświacie zarysował się jej profil.
– Znasz ją? – ponownie zapytała Paige.
– Nie. Przeproszę cię na chwilę. – Matt odstawił kieliszek.
Znalazł się mniej więcej półtora metra od nieznajomej, która rozmawiała z jakimś mydłkiem. Mattowi zakręciło się w głowie. A więc to ona, Angelina Jayne Reynolds. A.J., Angel. Tak jej szeptał do ucha w chwilach uniesienia. Angel, Anioł. To do niej pasowało. Choć równie dobrze mogła pochodzić z piekła. Jasna eteryczna cera, smukłe nogi, lodowato niebieskie oczy i kasztanowate włosy świetlistymi falami opadające na plecy. Jej radosny i prowokujący jednocześnie śmiech burzył krew. Za tą kobietą szalał kiedyś przez pół roku. Potem potrzebował całego roku, by o niej zapomnieć, gdy go opuściła.
Ale jej nie można do końca zapomnieć, prawda?
Dokładnie dało się zauważyć moment, w którym uświadomiła sobie, że on na nią patrzy. Wyprostowała się nagle, usztywniła. Omiotła wzrokiem tłum. Matt wpatrywał się w miejsce na jej karku, gdzie spod ciężkiego węzła włosów przezierała naga skóra. Uwielbiał ją tam całować. Ona chichotała zaskoczona, a potem wzdychała błogo…
W końcu odwróciła się twarzą do niego. Uświadomił sobie wszystkie te stracone lata i nagle uszło mu z płuc powietrze.
A.J. już jako dwudziestotrzylatka prezentowała się wspaniale, ale teraz dosłownie zapierała dech w piersiach. Przebyte doświadczenia wyostrzyły jej rysy. Kremowa cera i wydatne kości policzkowe podkreślały jeszcze bardziej figlarny wyraz oczu o kocich kształtach. I te jej usta… Kuszące, nabrzmiałe ciepłem, pociągnięte szminką o odcieniu purpury, przywodzącym na myśl wszystkie grzechy świata.
Ich spojrzenia w końcu się spotkały. Dojrzał w jej oczach rodzaj kobiecego uznania i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Stanęli twarzą w twarz.
– A.J. Reynolds. Wyglądasz… nieźle.
– Matthew Cooper. Kopę lat… – szepnęła.
– Będzie prawie dziesięć.
– Naprawdę?
Splotła palce obu rąk. Powściągliwa czy fałszywie skromna? Omiótł wzrokiem jej elegancką błękitną suknię, niewielką kolię na szyi i brylantowe kolczyki.
– Nieczęsto widywałeś mnie tak ubraną.
Musiała wyczuć, że wywołała w nim wspomnienia gorących uścisków spoconych ramion i namiętnych pocałunków, bo szybko dodała:
– To znaczy… mam na myśli długą suknię.
– Faktycznie, jest bardzo…
– Wyszukana?
– Elegancka.
Skrzywiła się lekko i gorączkowo rozejrzała po sali.
– Wiem, że nie jesteś znajomym mojej siostry. Jak w takim razie poznałeś Zaca?
A więc panna młoda to jej siostra.
– Przez Paige Cooper.
– Tę projektantkę biżuterii? A więc masz bardzo utalentowaną żonę. – Uśmiechnęła się uprzejmie.
– To moja siostra.
– Ach tak. Nie wiedziałam, że masz siostrę. – Przyglądała się tłumowi z nieodgadnioną miną.
– O wielu rzeczach nie rozmawialiśmy.
Przytaknęła i obdarzyła przechodzącego gościa roztargnionym uśmiechem. Nie rozplotła ściśniętych dłoni.
Kiedyś nie była chyba tak powściągliwa. Zapamiętał ją jako barwną postać, aktywną, zapalczywie gestykulującą dyskutantkę. Teraz była jakby przygaszona, sztucznie ugrzeczniona. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki się rozstali, nie powinno to dziwić…
Schował ręce do kieszeni.
– No cóż… – Obejrzała się przez ramię. Idąc za jej wzrokiem, dostrzegł Zaca i Emily siedzących za weselnym stołem. Obok nich Paige konwersowała z jakąś wystrojoną nastolatką. – Miło było cię widzieć, Matt.
– Zaczekaj. – Zacisnął palce na jej ramieniu. – Mogę ci postawić drinka?
– Tu można napić się za darmo. – Zaśmiała się cicho.
– Miałem na myśli… kiedyś później.
– Nie sądzę – odparła, poważniejąc.
– To może zatańczymy?
– Po co?
Bezpośredniość tej odpowiedzi niemile go uderzyła. Dopiero po sekundzie przypomniał sobie, że szczerość była jedną z cech, które go najbardziej w niej pociągały.
– Bo chcę – odwzajemnił się.
Co on wyprawia? Rozum podpowiadał mu, by dać jej spokój, ale inna część mózgu, która jakimś cudem przetrwała klęskę jego małżeństwa i ubiegłotygodniowe negocjacje z trudnym klientem, najwyraźniej chciała go podpuścić.
A przecież A.J. od dawna nie jest częścią jego życia. To cudowne wspomnienie dumnej, pełnej idealistycznych planów młodości. Plaże, skąpy ubiór, śmiech, namiętna miłość. Jakże odległe od tego jest jego obecne życie. Niekończące się służbowe spotkania, samotne podróże do odległych krajów, od czasu do czasu jakaś zagrażająca życiu sytuacja. Zakłamana eksżona, wścibscy rodzice, którzy wszystko mają za złe…
Nie, nie może pozwolić jej teraz odejść.
– Zatańczmy – powtórzył z naciskiem.
Wpatrywała się w niego uważnie. Czy naprawdę wydawała mu się kiedyś impulsywna? Teraz mogłaby stanowić słownikowy przykład nadmiernej ostrożności.
– Matthew, staram się być uprzejma, bo jesteśmy na ślubie mojej siostry. Ale będę szczera: nie mam ochoty ani się z tobą napić, ani zatańczyć. A teraz, jeśli pozwolisz…
Uśmiechnęła się, odwróciła i poszła w kierunku stołu. Stał nieruchomo, patrząc, jak niebieski materiał sukni faluje wokół jej kostek.
A więc ciągle jest na niego wściekła…
Upłynęły dwie ciężkie godziny i dwadzieścia jeszcze gorszych minut, w trakcie których żałowała swojej abstynencji. Szum szampana w głowie bardzo by jej pomógł odpędzić irytujące myśli.
Ma teraz dłuższe włosy, pomyślała przy deserze. Bujniejsza fryzura łagodziła jego dość surowe i męskie rysy: wydatny „rzymski” nos, gęste brwi stanowiące oprawę brązowych oczu, mocno zarysowaną szczękę i podbródek z dołeczkiem w środku. Matt wyglądał teraz bardziej… romantycznie. Wciąż szczupły i raczej kościsty, w ciągu minionych dziesięciu lat lekko jednak zmężniał, dojrzał. Do twarzy mu z tym było.
Jest nie tylko przystojny i elegancki. Skończył medycynę, został wybitnym chirurgiem. A to, plus kojący angielski akcent, powoduje, że każdej dziewczynie muszą mięknąć przy nim kolana. Rozmaite telewizyjne gwiazdy mogłyby co najwyżej wiązać mu buty.
A może tylko tak się jej wydaje? Może patrzy na niego przez pryzmat ich dawnego burzliwego, opartego na seksie związku? Trwał on na tyle krótko, że nie zdążyły go zepsuć nieuchronne sercowe komplikacje. Za to skończył się nagłym poniżającym zerwaniem…
Mimo zdenerwowania Angelina gładko wywiązała się ze swoich weselnych zadań. Wygłosiła toast i zatańczyła obowiązkowego walca z drużbą, tuż obok wirującej młodej pary. Potem, gdy didżej puścił głośniejszą, bardziej współczesną muzykę i wszyscy ruszyli na parkiet, odmówiła pewnemu blondynowi z wysunięta szczęką, podeszła do baru i poprosiła bezalkoholowy koktajl.
– Dobrze się bawisz, ślicznotko? – wyszczerzył się do niej barman.
– Jasne.
– Hej, a co byś powiedziała na…? – Nie dokończył.
Na sąsiednim stołku usiadł Matthew.
– Czego pan sobie życzy? – zapytał go odmieniony momentalnie barman i zabrał się do przyrządzania zamówionej przez rozbawionego Matta kawy.
Jej jednak nie było do śmiechu. Po ciężkim roku spotkanie z facetem, który rzucił ją prawie dziesięć lat temu, było ostatnią rzeczą, jakiej mogła pragnąć.
Gapiła się na bąbelki zbierające się na ściankach szklanki. No tak, jako partnerka podczas gorącego wakacyjnego seksu była dla niego w sam raz. Ale już żeby przedstawić rodzicom albo zaprosić na randkę… Widać na to nie była wystarczająco dobra.
Choć seks był naprawdę gorący, cudowny.
Wspomnienia sprawiły, że się zaczerwieniła. Nie zważając na to ani na jego badawcze spojrzenie, włożyła do ust słomkę i zaczęła sączyć napój.
Barman postawił na ladzie kawę, espresso bez cukru. Patrzyła, jak Matt palcami obejmuje filiżankę. Przypomniało się jej, że zawsze był bardzo skrupulatny i że czasem ją to drażniło. Ale cóż, dzięki temu, że wszystko badał tak dokładnie, mógł zostać znakomitym chirurgiem. Chociaż… tym razem przyglądał się jej jakoś inaczej.
– Nie gap się, w końcu aż tak bardzo się nie zmieniłam – warknęła w końcu zirytowana.
– Owszem, zmieniłaś – odparł, unosząc filiżankę.
– Jak mianowicie?
– Domagasz się komplementów, A.J.?
– Nie.
– Fakt, nigdy ich nie lubiłaś – przyznał, zmieniając nagle wyraz twarzy. – Masz teraz trzydzieści dwa lata. Ten wiek ci zdecydowanie służy.
– Dzięki – mruknęła rozczarowana.
– Dobrze się miewasz?
– Nie narzekam.
Jeśli nie liczyć, że przeszłam operację, że mój biologiczny zegar tyka i że jutro mam wizytę w klinice płodności, dodała w myślach.
– Miło było znów cię spotkać – dokończyła z uśmiechem, zsuwając się z barowego stołka.
– Ja… – mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi.
– Co powiedziałeś?
– Bzdury! Co się z tobą stało, do cholery? Przestań ściemniać. Wcale nie było ci miło mnie spotkać, dobrze o tym wiemy.
A.J. cofnęła się o krok i skrzyżowała ramiona, starając się stłumić gniew.
– Wiesz co? Nie mam ochoty na kontakt z tobą. Nie tu i nie teraz! – Odwróciła się gwałtownie i oddaliła zamaszystym krokiem. Była wściekła.
Otworzyła drzwi i znalazła się w korytarzu prowadzącym do toalet. W jednej z nich wpatrywała się w swoje odbicie w wielkim lustrze. Palcami dotknęła płonących policzków. Matthew Cooper to skończony łobuz. Paniczyk z bogatej rodziny z całą kolekcją portretów brytyjskich przodków, zacnej dynastii, której początek sięga czasów bitwy pod Hastings. Tacy jak on posługują się wyłącznie srebrnymi sztućcami. Nie wiedzą, co to znaczy walczyć o przeżycie. Skupiony na sobie, apodyktyczny…
Nie. Przesada. On taki nie jest. Ona od kwietnia żyje jak na huśtawce. Najpierw, w trakcie rutynowej kontroli, zdiagnozowano u niej torbiel jajnika, którą należało usunąć. Nie chciała psuć siostrze humoru przed ślubem, więc nic jej nie mówiła. W szpitalu jednak natknęła się na Zaca, który właśnie udzielał oddziałowi dziecięcemu hojnej dotacji. Zobowiązała go do zachowania tajemnicy, on jednak nalegał, że zapłaci za wszystko, łącznie z tygodniowym pobytem na rekonwalescencji w prywatnej lecznicy.
„Panno Reynolds, musi się pani liczyć z tym, że nie będzie pani mogła mieć dzieci”.
Ta wypowiedź sympatycznego skądinąd chirurga jeszcze kilka lat temu obeszłaby ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Co za śmieszny pomysł? Ona, singielka i królowa każdej imprezy, miałaby rodzić dzieci? Miała takie koszmarne dzieciństwo, że teraz najbardziej cieszyło ją, że może iść, dokąd oczy poniosą. Nie musi się nikomu opowiadać, od nikogo nie jest zależna i nikogo nie potrzebuje. Owszem, ilekroć widziała Emily z Zakiem, czuła w sercu ból. Potem kolejne przyjaciółki znikały z jej pola widzenia. Zakochiwały się, wychodziły za mąż, rodziły dzieci.
Ale nie ona. Ona jest samowystarczalna.
A teraz, gdy odebrano jej praktycznie możliwość wyboru, to bolało. Jak realna utrata. Jak głęboka rana.
Rozpamiętywała wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Po jakimś czasie obudziła się rano i już wiedziała, do czego chce dążyć.
Rozmyślania przerwał jej odgłos otwieranych drzwi. Na chwilę do łazienki wdarły się dźwięki muzyki i odgłosy przyjęcia. W lustrze ujrzała twarz Matthew. Nie zamierzała się do niego odwracać.
– Męska toaleta jest obok – poinformowała sucho.
– Widzę, że ci nie przeszło – odparł.
Zaczerpnęła tchu, by się uspokoić. Nie zamierzała się kłócić, choć początkowo miała na to ochotę.
– Gdybym była na ciebie zła, to znaczyłoby, że mi wciąż na tobie zależy. A tak nie jest – odrzekła, unosząc dumnie głowę. Spojrzała na niego „z góry”, mimo że był od niej kilkanaście centymetrów wyższy.
– Właśnie widzę.
– Daj spokój, Matt! Minęło dziesięć lat. Przeprowadziłam się, dojrzałam. Mam teraz własne życie. A ty… – machnęła ręką – pewnie poślubiłeś jakąś bywalczynię salonów, jesteś szefem czegoś tam, trzęsiesz portkami przed rodzicami i…
– Jestem rozwiedziony i kieruję międzynarodowym zespołem ratowniczym.
– Co takiego? – A.J. mrugała zaskoczona.
– Jestem szefem GEM. To międzynarodowa firma ratownictwa medycznego.
– Zaraz, zaraz. To znaczy, że już nie pracujesz w szpitalu Saint Catherine’s?
– Już od ponad czterech lat.
A.J. zamurowało.
– To przecież był twój cały świat! Szacun! A co na to twoi rodzice?
– Nie usłyszałem od nich słowa „szacun”. – Skrzywił się w lekkim uśmiechu.
– No to ode mnie jeszcze raz: szacun.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
A więc był żonaty. To stare dzieje, ale jednak… Spotkał kogoś godnego oświadczyn i co najmniej pójścia do łóżka. Kochał i był kochany.
Już nienawidziła tej nieznanej kobiety. Czy to nie śmieszne? Jego oczy pociemniały.
– Angel…
– Nie nazywaj mnie tak – powiedziała szybko.
Nagle coś jakby cyknęło i pomieszczenie pogrążyło się w ciemnościach. Najwyraźniej zadziałało automatyczne oszczędzanie energii.
– A.J.?
– Idę w stronę ściany – powiedziała i zrobiła krok w ciemnościach. Potem drugi… i zatrzymała się na czymś, co nie było ścianą. Zachwiała się, jęknęła i chciała cofnąć, ale poczuła czyjeś ręce na ramionach.
– Nie bój się, trzymam cię.
– Dzięki, dam sobie radę.
– Jasne, jak zwykle. – W jego głosie słychać było rozbawienie.
– Możesz sobie już iść.
– Okej.
Ale nie poszedł. Trzymał ją za łokcie. Jego palce grzały jej skórę, a delikatny zapach kusił. Przez jej ciało przeszła fala gorąca, która postawiła wszystkie zmysły w stan alarmu. Do licha. Serce waliło jak oszalałe w oczekiwaniu dobrze znanych wrażeń. Słyszała, jak Matthew wstrzymał oddech, a potem wypuścił powietrze. Stanowczo zbyt blisko jej policzka.
– Matthew, zapal światło.
– Zaraz.
– Teraz.
– Ciągle jesteś zła.
– Nie twoja sprawa.
Wierciła się w jego uścisku, więc gdy tylko go rozluźnił, niechcący oparła się o niego. A ich usta się spotkały.
Chciała się wycofać, ale było już za późno.
Drzwi nagle otworzyły się, światło zapaliło się automatycznie. Oboje zamrugali bezradnie i spojrzeli na stojącą w drzwiach Paige. Cała trójka zamarła w poczuciu niezręczności sytuacji.
– O, hej! – zawołała Paige ze sztuczną swobodą. – Wszędzie cię szukałam, Matt. Młodzi już wychodzą. Chcesz też iść?
– Za chwilę.
Wpatrywał się w A.J. tak natarczywie, że zaczęła nerwowo wygładzać długie fałdy sukni. Nie mogła też nie zauważyć uważnego spojrzenie Paige i jej lekkiego uśmieszku. Fajnie, nie ma co.
– Ja też już pójdę – powiedziała.
– Możemy razem zamówić taksówkę, jeśli chcesz – zaproponowała Paige.
– Ja mam do dyspozycji limuzynę z wesela, mogę was zabrać.
– Naprawdę?
Boże, niech powiedzą nie. Niech odmówią.
– To świetnie, prawda, Matt? – ucieszyła się Paige.
Jego wzrok wędrował z A.J. na siostrę i z powrotem.
– Tak, to wspaniale. – Matt wsunął ręce w kieszenie i wzruszył ramionami.
W ostatniej chwili Paige rzekomo zorientowała się, że zapomniała torebki.
– Trudno, pojadę taksówką, o mnie się nie martwcie – krzyknęła, zatrzaskując drzwi ich bentleya.
Jechali w milczeniu. A.J. założyła nogę na nogę. Siedziała odchylona w stronę drzwi, demonstracyjnie patrząc przez okno. Od czasu do czasu ukradkiem zerkała na odbijającą się w szybie twarz Matta.
Ten facet coś w sobie ma. Tylko z nim tak chętnie dzieliła się własnym ciałem. Żaden napotkany w życiu mężczyzna nie podobał się jej tak bardzo. Miał wszelkie dane, by być palantem – pochodzenie, kasa, wysokie IQ, olśniewająca uroda. A jednak nim nie był.
No, przynajmniej aż do tamtego wieczoru. No i powiedzmy sobie szczerze: oczekiwała po ich romansie więcej, niż powinna. Tego błędu przez następne lata unikała. Aż do czasu Jessego.
Poruszyła głową, chcąc się otrząsnąć ze wspomnień niedawno popełnionego głupstwa. Jej myśli ponownie popłynęły w stronę Matta. Co mu się przytrafiło? Na pewno coś bardzo ważnego, skoro porzucił planowaną jeszcze od czasów szkoły karierę, pracę w prestiżowym szpitalu.
– Co teraz robisz? – zapytał Matt.
Płonę i rozpadam się na kawałki. Chcę cię dotknąć.
– Jadę do hotelu.
– Pytałem o sprawy zawodowe – wyjaśnił cierpliwie.
Westchnęła i odwróciła się twarzą do niego. Nie znosiła takich błahych towarzyskich pogaduszek.
– Prowadzę stoisko przy Gold Coast.
– Czym handlujesz?
– Malunkami, rysunkami, różnie.
– Rysujesz?
– Tak. I maluję. Dobrze też wychodzą mi karykatury. Na tym najlepiej zarabiam.
– Nie wiedziałem, że jesteś artystką. To znaczy… – Zrobiło mu się głupio. – Raz widziałem, jak szkicujesz, ale…
– Matt, nas łączyło tylko łóżko. Nie dzieliliśmy się głębokimi przemyśleniami o życiu czy miłości. Po prostu było nam fajnie przez jakiś czas. – Wzruszyła ramionami.
Była całkowicie spokojna. Pamiętaj, nie masz już dwudziestu trzech lat. Potrafisz bez rumieńca wytrzymać męskie spojrzenie…
Matt bębnił palcami w drzwi samochodu.
– Było nam fajnie – powtórzył.
– No dobra, mnie było fajnie – powiedziała zirytowana.
– Wiem, byłem przy tym, pamiętasz?
No tak, od jakiegoś czasu nic nie robi, tylko pamięta. Nawet teraz poszłaby za nim z zamkniętymi oczami. Biorąc pod uwagę, że on pożera ją wzrokiem i zmysłowo wydyma wargi, pewnie nie miałby nic przeciw temu.
Dobrze to znała: ten żarłoczny błysk nagle pociemniałych oczu. Już w dzieciństwie nauczyła się właściwie interpretować oznaki ludzkich nastrojów i zachowywać się odpowiednio do nich. Dzięki temu udawało się jej powstrzymywać nierozważne słowa i gniew matki, który zawsze kończył się potężnym laniem. Mała dziewczynka rozpaczliwie żebrząca o matczyną miłość to już – na szczęście dla niej – odległa historia.
W spojrzeniu Matta tkwił jednoznaczny komunikat. Pragnął jej. Uśmiechem zaś potwierdzał, że wie, czego i jej potrzeba. Może nawet chciał o tym porozmawiać, ale póki co wpatrywał się w okno.
– Ja tu wysiadam – powiedziała, gdy samochód dojechał do hotelu. – No to cześć. Szczęśliwej drogi.
– Dziękuję.
Zdziwiła się, że wysiadł za nią z auta.
– Potrafię sama trafić do pokoju – oznajmiła cierpko.
Podniósł dłoń. Na palcu kołysała się jej torebka.
– Wiesz, ta fryzura zupełnie do ciebie nie pasuje.
Złapała pasek torebki.
– No wiesz, druhnie przystoi skromność.
– Skromność? – Nie oddawał jej torebki. Ponad jej ramieniem patrzył na ludzi wchodzących i wychodzących z hotelu.
– Dawaj tę torebkę.
Szarpnął ją lekko i przyciągnął do siebie.
– Zatrzymałem się w Palazzo Versace. Zjesz jutro ze mną lunch.
– Nie.
– Masz inne plany?
– Tak.
– Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o twoim malarstwie.
Ach, co za maniery, panie Cooper. Ze sposobu, w jaki na nią patrzył, jak przekrzywiał głowę, wynikało, że on wie, jak bardzo ją pociąga. Popełniła w życiu wiele błędów, ale nie zaliczyłaby do nich bagatelizowania pragnień cielesnych. Jak długo to trwało?
Zbyt długo. Poczuła teraz znajome ukłucie w sercu. Westchnęła i jeszcze raz szarpnęła torebkę, a on jeszcze raz ją przytrzymał.
– Matt, do jasnej cholery, oddaj mi moją…
Wziął ją za rękę i oplótł jej dłoń palcami. Poczuła ciepło, krew zaczęła jej szybciej krążyć w żyłach.
Matthew miał piękne ręce. Opalona gładka skóra i te szczupłe palce chirurga. Wspaniałe narzędzia pracy, czy chodziło o przywracanie komuś życia w czasie operacji, czy o doprowadzanie do utraty tchu w czasie szczytowania.
Omal się nie zakrztusiła.
Matt zaczął pocierać opuszkiem kciuka jej nadgarstek. Było to niewinne, a jednocześnie tak intymne, że zaburzało jej zdolność myślenia. Przyciągnął ją do siebie i na oczach kłębiącego się przed hotelem tłumu pocałował w usta.
Skronie zaczęły jej pulsować, ale pragnienie niweczyło wszelkie wątpliwości. Usta miał tak samo ciepłe jak kiedyś. Całe jej ciało błyskawicznie przypomniało sobie najpotrzebniejsze doznania i zachowania. Błagało o więcej. A.J. oddała pocałunek.
Nie przeszkadzało jej, że jego usta wykrzywił dobrze znany ufny uśmieszek. Myślała tylko o tym, że te usta mają wspaniały smak kawy i czegoś zakazanego, że ją pożerają. Jego język nie napotkał na swojej drodze żadnych przeszkód. Cholerny typek! Potrafi owinąć ją sobie wokół palca.
Otoczyła ich owacyjnie nastrojona grupa hotelowych gości. Niektórzy pogwizdywali z uznaniem.
Cofnęła się gwałtownie, Matthew znów musiał ją podtrzymać. Poczuła na policzku jego gorący oddech. Zetknęli się biodrami i ramionami, a ją przeszedł błogi dreszcz. Nie widziała rozstępującego się przed nimi tłumu. Czuła tylko, że jego ciepła dłoń trzyma ją za łokieć. Pachniał dobrym mydłem, świeżo i przyjemnie. Czuła jego oddech na ramieniu.
– Nie zmieniłaś zdania? Może beze mnie nie trafisz do pokoju? – szepnął jej do ucha ciepłym barytonem, na dźwięk którego traciła równowagę.
– Trafię.
– A co do jutrzejszego lunchu?
– Mam dużo roboty. Matthew, wbrew temu, co pewnie sądzisz, nie cały świat kręci się wokół twojej osoby.
– To może kolacja?
Westchnęła. Wspólny posiłek, rozmowa o niczym – tego jej najmniej potrzeba. Zwłaszcza po tym, co ją jutro czeka.
Mimo protestów złapał jej telefon i coś wystukał.
– Tu masz mój numer. – Jego telefon właśnie zabrzęczał w kieszeni marynarki. – Widzimy się jutro na lunchu.
Z pewnym siebie uśmieszkiem odwrócił się i poszedł w stronę samochodu. Patrzyła na jego szerokie bary. Boże, co za arogancja…
Bentley ruszył, A.J. weszła do hotelu. Nie ma się czym przejmować. Po prostu jutro zadzwoni i odwoła spotkanie. A on nic na to nie będzie mógł poradzić. Nie mogła się jednak pozbyć prześladującej ją myśli, że w ten sposób niweczy szansę na to, by znów go mieć w łóżku.
Zirytowana nacisnęła guzik windy. Fakt, kiedyś go pragnęła, pożądała, ale nie oddała mu serca. Zresztą nigdy o to nie prosił. Była młoda, nierozważna, cieszyła się życiem. Przeżyli razem wspaniałą przygodę. A jednak, mimo że teraz patrzyła na to z punktu widzenia dojrzalszej kobiety, ciągle czuła, jak bardzo poobijana wyszła z tej historii.
Cóż, Matthew jest częścią jej dawnego życia, ale nie przyszłości. Bo jeśli A.J. cokolwiek opanowała do perfekcji, to właśnie umiejętność przechodzenia do porządku dziennego nad przebrzmiałymi już sprawami.
więcej..