Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tu i teraz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tu i teraz - ebook

Nadać naszemu „tu i teraz” sens i nadzieję potrafią tylko niektórzy.
I właśnie im trzeba dziś dać wyraźny i mocny głos.
Józefa Hennelowa, Pani Ziuta. Każdy stały czytelnik „Tygodnika Powszechnego” wie, o kim mowa. Opatrzność daje łaskę długiego życia tym, którzy mogą świadczyć o ludziach i sprawach pozornie należących do przeszłości, ale ważnych dla nas „tu i teraz”. Oni są dla nas, współczesnych, bezcennymi świadkami epoki, gdy niełatwo było zachowywać przyzwoitość, kroczyć drogą rozsądku, ale i prawdy, rozróżniać czas kompromisu od czasu świadectwa.
Dla całego środowiska inspirowanego duchem i spuścizną „Tygodnika Powszechnego” jest Pani Ziuta stałym i niezmiennym drogowskazem. Któż inny bowiem ogarnia dziś całe niemal dzieje czasopisma, które potrafiło zachować rolę jedynego, opozycyjnego ośrodka „między Łabą a Władywostokiem”?
(ze wstępu Pawła Stachowiaka)
Pani Józefa Hennelowa od lat zachwyca celnymi spostrzeżeniami i ostrym piórem, w ostatnim czasie głównie za sprawą felietonów na stronach Klubów „Tygodnika Powszechnego”. Ta książka jest tego najlepszym dowodem.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-277-2484-7
Rozmiar pliku: 807 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Józefa Hennelowa, Pani Ziuta. Każdy dawny czytelnik „Tygodnika Powszechnego” wie, o kim mowa. Opatrzność daje łaskę długiego życia tym, którzy mogą świadczyć o ludziach i sprawach pozornie należących do przeszłości, ale ważnych dla nas „tu i teraz”. Oni są dla nas, współczesnych, bezcennymi świadkami epoki, gdy niełatwo było zachowywać przyzwoitość, kroczyć drogą rozsądku, ale i prawdy, rozróżniać czas kompromisu od czasu świadectwa. Potrafiło to czynić środowisko „Tygodnika…”, kierowane „mądrością etapu” Stommy, Turowicza, Kozłowskiego i Hennelowej. Ten „neopozytywistyczny” imperatyw dotyczył nie tylko tego, co dziś należy już do historii – relacji z komunistyczną władzą, ale również wciąż aktualnych problemów Kościoła, świata i Polski. Roztropność w ocenianiu współczesnych zjawisk, odczytywanych w duchu ewangelicznym, niesłabnące zainteresowanie tym, co „tu i teraz”, ale zawsze w kontekście zakorzenienia w tradycji, to wyznaczniki myślenia i pisania ludzi środowiska, którego – obok Stefana
Wilkanowicza – najstarszą przedstawicielką jest Pani Ziuta.

Jej doświadczenie, w którym jest nie tylko czas, ale są również miejsca i ludzie, ma walor bezcenny. Dzięki niej możemy sięgnąć do czasów dawnego Wilna, zasiąść w ławach powojennego, jeszcze nie złamanego UJ, zajrzeć do redakcji „Tygodnika”, spotkać na korytarzach Turowicza, Bardeckiego, Stommę, Gołubiewa, Kisiela, Wojtyłę i tylu, tylu innych, najważniejszych ludzi tamtej epoki. Możemy wraz z Nią zasiąść na sali toruńskiego sądu i obserwować proces zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, uczestniczyć w setkach spotkań, współtworzyć kształt nowej Polski po roku 1989. To niezwykła perspektywa, powinna nas ona skłaniać do uważnego wsłuchiwania się w głos Pani Ziuty.

Dla całego środowiska inspirowanego duchem i spuścizną „Tygodnika Powszechnego” jest Pani Ziuta stałym i niezmiennym drogowskazem, któż inny bowiem ogarnia dziś całe niemal dzieje czasopisma, które potrafiło zachować rolę jedynego opozycyjnego ośrodka „między Łabą a Władywostokiem”? Dzisiejszy „Tygodnik…” nie ma z Nią łatwo. Pani Józefa nie zawsze akceptuje wszystkie wybory swych redakcyjnych dzieci i wnuków, nieraz ich chłoszcze za brak historycznej perspektywy, za to że, Jej zdaniem, nie kultywują w dostatecznym wymiarze pamięci swych antenatów. Ba, potrafi nawet spojrzeć na Redaktora Seniora z perspektywy starszej koleżanki, to i owo mu wytknąć. Czasem się na to zżymają, ale przecież wiedzą, że to wszystko nieważne, mało istotne, naturalny konflikt pokoleń, to minie, bo Jej słowa zasługują na refleksję, są ważne „tu i teraz”, nawet jeśli niektórym zdają się tylko świadectwem przeszłości.

Kluby „Tygodnika Powszechnego” uznają za swoją legitymację fakt, że Józefa Hennelowa zechciała publikować felietony na klubowej stronie. Od roku 2012 aż do dziś jest Ona regularnie obecna w tym miejscu. Kluby miały i mają problem ze swą tożsamością, jaka powinna być natura ich relacji z Redakcją „TP”, czy mogą i powinny kultywować pamięć o tygodnikowo-znakowej tradycji? Kluby to „Tygodnik” czy nie do końca? Obecność Józefy Hennelowej na stronie klubowej to znak, że są one wewnątrz, nie poza, że stanowią część tygodnikowej tożsamości, że stanowią ważny czynnik jej promocji w „czasach nowych”.

Niniejszy tom nie rości sobie prawa do nakreślenia panoramy dorobku Józefy Hennelowej, pragniemy jedynie utrwalić w pamięci słowa najnowsze, pisane wtedy, gdy Jej nazwisko przestało już być obecne w przestrzeni medialnej. Każdy, kto zechce poznać wcześniejsze teksty Pani Ziuty, zdobyć pełniejszą wiedzę o tym, kim jest, według jakich zasad i wartości myśli czy działa, powinien sięgnąć do licznych książek Jej autorstwa. Wymieńmy jedynie kilka: Votum separatum. Publicystyka 1982–1999, Niedowiarstwo moje. Refleksje religijne oraz wywiad rzekę Bo jestem z Wilna… I najnowsza, głęboko osobista: Otwarty, bo powszechny. O Kościele, który może boleć, znakomicie opracowana przez Annę Mateję, wydawczynię 3-tomowego wyboru pism Jerzego Turowicza.
To dzięki jej cotygodniowej pracy i zaangażowaniu Zofii Katarzyny Morstin felietony Józefy Hennelowej mogły znaleźć swoje miejsce na stronie Klubów „TP”.

Pani Józefo, ten tom, zawierający teksty, które zechciała Pani powierzyć Klubom „Tygodnika Powszechnego”, jest wyrazem naszej czci i uznania dla wszystkiego, czego Pani dokonała podczas dziesiątków lat współtworzenia środowiska „TP”, jednego z fundamentów niepodległej Rzeczpospolitej. Proszę pamiętać, Kluby „TP” będą czynić wszystko, aby tygodnikowa spuścizna nie została zapomniana. One po to istnieją. Niech Bóg darzy Panią łaską zdrowia ducha i ciała, po najdłuższe lata.

Paweł Stachowiak2012

Tu i teraz

11 października 2012

Zaproszenie do portalu internetowego Klubów „Tygodnika Powszechnego” to niespodzianka, z którą trzeba sobie poradzić. Czy mam prawo zajmować komuś czas, pozostając na coraz węższym marginesie tego, co się dzieje? I co robić, jeśli nie zgadzam się z tekstem z ostatniego numeru „Tygodnika Powszechnego” – przykładem jest choćby, tak gromko ogłoszony, manifest Kościoła Otwartego („TP” nr 40, 30 września 2012). Otwartość Kościoła rozumiem nie jako jego wyróżnik, cechę do dyskusji, lecz jako po prostu ewangeliczność, bo przecież Kościół był, jest i będzie posłany do wszystkich bez wyjątku. Czy mam prawo występować ze swoim zdaniem?

Pomocą i odpowiedzią staje się tytuł, który proponuję także na przyszłość – Tu i teraz, bo przecież tak naprawdę to jest właśnie rzeczywistość zadana każdemu, czy jest w największej wspólnocie, czy w zupełnej samotności. A jeśli zadanie, to także sens, a zatem i nadzieja.

Wszystko byłoby optymistyczne, gdyby nie to, że czas wydaje się nieustannie mnie wyprzedzać, tak samo jak wszystkich dookoła. Jeszcze parę dni temu wydarzeniem z kręgu „tu i teraz”, wydarzeniem ważnym i bardzo pocieszającym, było dla mnie przysłuchiwanie się debacie Klubów w Łagiewnikach (6 października) i to tej debacie, która wydała mi się najważniejsza: Wierzyć, jak to łatwo powiedzieć… Bez porównania ważniejszej niż wszystkie pytania i niepokoje związane z manifestem otwartości Kościoła. Cieszyłam się na ciąg dalszy, nawet bez mojej obecności, w innych miastach albo na łamach pisma.

Wydarzeniem tak samo godnym uwagi i pocieszającym był krakowski wieczór we wtorek, 9 października. Prezentacja dorobku Jacka Woźniakowskiego, wznowiona przez wydawnictwo Universitas, i dyskusja kilku osób – ks. Adama Bonieckiego, Adama Michnika, prof. Jacka Purchli, prof. Stanisława Rodzińskiego, Henryka Woźniakowskiego (prowadzenie: Nawojka Cieślińska-Lobkowicz, która sześciotomowy wybór pism prof. Woźniakowskiego przygotowała do druku) – których warto zawsze słuchać, bo razem z autorem wznowionych pism tworzyli świat najbliższych mi myśli i odkryć.

Ale wystarczyło środowego posiedzenia Sejmu (10 października), żeby „tu i teraz” zmieniło się w awanturę. I to pełną znaczenia, perspektywicznie bardzo ważną. Projekt zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej – mimo wniosku o odrzucenie – skierowany do pracy w komisjach oznacza powrót do wizji budowania moralności społecznej przede wszystkim przy pomocy środków bogatych, w tym wypadku systemu zakazów i kar prawnych. To jest wizja sięgająca bardzo głęboko, godna najwyższej uwagi i zastanowienia. Na razie trzeba przypomnieć i postulować tylko jedną sprawę – moralność to jest odpowiedzialność przede wszystkim włas-
na. Za cudze sumienie nie będziemy rozliczani. Dlatego projekt ustawy, która ma chronić życie dzieci nierokujących zdolności do samodzielnego egzystowania i najsłuszniej w świecie przypominać, że to życie jest tyle samo warte, musi bezwzględnie być uzupełniony tym punktem prawnym ustawy, w którym rodzicom nie tylko zabrania się ich eliminacji, ale także gwarantuje pomoc, bez której nie potrafią sobie przecież poradzić, gdy dziecko się urodzi. A nadto – zgodnie z zasadą uczciwości, że heroizmu wolno wymagać tylko od siebie, a nikomu nie narzucać – ta sama ustawa winna gwarantować, że jeśli matka nie czuje się na siłach podjąć odpowiedzialności za swoje macierzyństwo, państwo i społeczeństwo zapewnią temu dziecku opiekę na miarę jego potrzeb.

Taki komentarz usłyszałam zresztą w ciągu jednej doby przynajmniej kilka razy i uważam, że powinien być powtarzany, i to nieustannie, wszystkim autorom projektu, którzy będą dążyli do jego uchwalenia w polskiej rzeczywistości prawnej. Inaczej tryumfalne ogłaszanie zwycięstwa „obrońców” życia brzmiałoby nieprawdziwie.

O klęsce mediów

24 października 2012

Od niedawna znajduję w „Tygodniku Powszechnym” dużo listów do redakcji, a jest to rubryka, z której istnienia cieszę się wyjątkowo mocno. Bo wprawdzie rozumiem niepokoje autorów tekstów Rzeczpospolita dezinformacji i Duch dziejów się ulotnił z „Tygodnika” nr 42 i 43 (wydania z 14 i 21 października 2012), którzy szukają przyczyn klęski mediów, jednak bez rozmowy pisma z czytelnikami żadne medium na dłuższą metę nie może kwitnąć. Tylko współdziałanie, a nie bierna konsumpcja, daje życie. Mam też nadzieję, że przynajmniej w prasie katolickiej powróci rubryka przeglądu prasy wartej uwagi i wtedy, kiedy się jej zdanie podziela, i wtedy, kiedy warto na ten temat toczyć dyskusje. Liczy się przecież współdziałanie, a nie propaganda.

Jest jednak coś ważniejszego – pisma, tytuły, programy mogą ginąć, natomiast problem zawodu dziennikarskiego to sprawa osobna. To ta profesja, a nie same redakcje, zdają teraz najtrudniejszy egzamin. To jakość tego zawodu, a mówiąc dobitniej: etyka dziennikarska albo jej brak, rozstrzyga o tym, czy ten zawód jest jeszcze coś wart. Tymczasem problem etyki, wydaje się, przestał już zaprzątać gremia zespołów redakcyjnych, a nawet same kierownictwa stowarzyszeń dziennikarskich (w tym również stowarzyszenia z przymiotnikiem: „katolickie”). Od kiedy nie obraduje już Rada Etyki Mediów? Niedawno przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich stanął pod zarzutem współtworzenia imprezy partyjnej, co przecież jest zaprzeczeniem najbardziej elementarnych zasad dziennikarstwa, i nie wyjaśnił niczego, nikt również niczego od niego nie chciał.

Kiedy się zrodzi niepokój związany z faktem, że tylu pierwszoligowych dziennikarzy nie ma własnego zdania w kwestiach spornych, jeśli tylko pojawia się obowiązek dania świadectwa lojalności partyjnej? To samo dotyczy manipulowania gościem albo gośćmi zaproszonymi do „dyskusji”. Kiedy zginęła troska o niemieszanie komentarza z informacją? Kiedy przestało przeszkadzać wprowadzanie języka inwektyw i pogardliwego traktowania każdego, kto stoi na innym stanowisku? Bardzo bym chciała namówić moich dawnych kolegów z „Tygodnika Powszechnego”, żeby nie tylko zapraszali gości do dyskusji nad tymi zmartwieniami, ale podzielili się własnymi doświadczeniami w tej mierze.

Na koniec pozwalam sobie wyrazić prośbę związaną z problemem, któremu poświęcam ten komentarz. Prośbę pod adresem ojca dyrektora radia toruńskiego: w ciągu kilku dni w okolicy 20 października, w kolejnych wypowiedziach ojca dyrektora słyszałam następujący zwrot, opatrzony bardzo poważnymi oskarżeniami: „media wątpliwego nurtu”. Nie rozumiem tego wyrażenia, nie
wiem, czego dotyczy. Uważam, że powinno ono być wyjaśnione precyzyjnie, z podaniem definicji i przykładów.

Bronię kultury dyskusji

8 listopada 2012

Nie mam jeszcze nowego numeru „Tygodnika Powszechnego”. Przypuszczam, że to, co było najgłośniejsze w minionych dniach, „Tygodnik” skomentował. Ale ja chciałabym pierwsze linijki poświęcić samemu „Tygodnikowi”, żeby szczerze powiedzieć (a to w związku z apelem redakcji do przełożonych Redaktora Seniora – „TP” nr 45, 4 listopada 2012, s. 3), że wcale tak bardzo się nie martwię zakazem wydanym mu przez zwierzchność rok temu, żeby nie występował w telewizji ani radiu. Awantury, które zaprezentowały oba media w ostatnich dniach, kiedy dziennikarze bez najmniejszych zahamowań wrzeszczeli na siebie, nie pozwalając na żadną dyskusję, a gospodarze programu nie byli w stanie nad nimi zapanować, postawiły kropkę nad i wobec poczucia, że wypowiedzi przed kamerami i mikrofonami to marnowanie czasu. Jeżeli ktoś, kto stanowi autorytet duchowy i umysłowy, może zamiast udziału w takich gremiach napisać jeszcze parę książek, które będą czytać bodaj i nasze wnuki, to naprawdę nie warto się martwić. No i na pewno nie warto używać w „Tygodniku” nieuprzejmych form interwencji, zwłaszcza na terenie tak delikatnym jak przełożeństwo i posłuszeństwo w zakonie. I na pewno również nie warto obdarzać prawem publikacji listów, których autorzy nie mają odwagi podpisać się nazwiskiem, o podaniu nazwy miejscowości nie wspominając.

Ja wiem, że kultura publicznej dyskusji już prawie zanika, ale trzeba jej bronić na takich łamach jak „Tygodnik”, cokolwiek by się działo.

A drugą uwagę odnieść chcę właśnie do tego tematu, który w ostatnim tygodniu spowodował największe poruszenie i zgorszenie równocześnie. To wytykanie przez polityków, dziennikarzy i odbiorców, kto powinien był zjawić się na pogrzebie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego w świątyni Opatrzności Bożej, a kto się nie zjawił. Każdy, kto zabierał głos, demonstrował najwyższy stopień zgorszenia, oburzenia, gniewu i pretensji. Także ci, którzy sami na pogrzebie nie byli. Jak gdyby nikt nie zdawał się ani przez chwilę pamiętać, że gdyby tam zjawili się ci wszyscy przedstawiciele władzy (którzy nota bene reprezentowani byli każdy przez swego zastępcę), nikt pewnie nie byłby w stanie zapewnić, że powagi żałobnej nie zdepcze buczenie, obelżywe okrzyki, znieważające transparenty i że po prostu najbliższa rodzina zmarłego tego właśnie nie chciała i na to nie zasługiwała.

Na koniec jedno życzenie, prawie modlitwa: żeby w tym roku Święto Niepodległości nie zostało sprofanowane jak w zeszłym.

Pytanie o patriotyzm

13 listopada 2012

Kiedy w „Tygodniku Powszechnym” na 11 Listopada przeczytałam tekst ks. Adama Bonieckiego (Wspólnota, „TP” nr 46, 11 listo-
pada 2012, s. 2), zrobiło mi się żal, że autor, cytując na końcu wiersz Kasprowicza, po prostu nie przepisał go w całości. Wydaje mi się, że ta poezja jest już zupełnie zapomniana, a w każdym razie wśród setek tysięcy słów wypowiedzianych z okazji tego święta ani jedno nie było nawiązaniem do oskarżenia i wyznania sprzed tylu lat. Pewnie słusznie, bo nikt zdawał się nie potrzebować w tym dniu rachunku sumienia, za to trybunów oskarżających było bez liku.

Najbardziej zdumiało mnie wyznanie pewnej posłanki biorącej udział w Marszu Niepodległości, że widziała w nim całe rzesze „wielkich patriotów”. Po czym poznaje się takich ludzi w marszu masowym, podczas którego jedynym obowiązkiem jest spektakularne kroczenie w pochodzie, ewentualnie ze skandowaniem i podnoszeniem flag? Patrząc wstecz na Dzień Niepodległości, mam wrażenie, że słowem najczęściej używanym było w nim nawet nie imię ojczyzny, lecz właśnie słowo „patriotyzm” traktowane jako wyróżnik i jako cnota najwyższego rzędu. Tylko że wszystko, co w tym słowie jest zawarte, dla wypowiadających się zdawało się realizować przede wszystkim w tym marszu. Nie we mszy za ojczyznę, nie w odwiedzinach grobów, nie w milczącym hołdzie i nie w radości, z jaką każdy – świadomy, że uroczystość należy do niego i jest ogromnym darem – chce po prostu się cieszyć.

Gdybym była w stanie uczestniczyć w warszawskich wydarzeniach niedzielnych, chciałabym – odszedłszy sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza, gdzie w dalszym ciągu i zawsze powinno się zaczynać świętowanie 11 Listopada – pójść z wieloma ludźmi podobnie jak ja czującymi jeszcze w dwa miejsca: do podziemi katedry, gdzie spoczywają prezydenci dwudziestolecia i prymas Wyszyński, a także na Pole Mokotowskie, gdzie od niedawna dzieje się coś bardzo ważnego i wyczekiwanego: odkrywane są nareszcie szczątki ofiar stalinizmu, bohaterów najczarniejszego okresu terroru powojennego. Chciałabym pobyć tam, żeby im wszystkim podziękować za to, co dostaliśmy znowu i czego obyśmy nigdy nie zmarnowali.

Popieram ministra Boniego

5 grudnia 2012

Umarł Przyjaciel – prof. Jacek Woźniakowski – jeden z tych, którzy rozpoczynali historię „Tygodnika Powszechnego”, a potem całego środowiska. I chciałoby się spokojnie skupić na wspominaniu z wdzięcznością całego Jego dorobku i wspólnych przeżyć. A tymczasem nie da się nie reagować na zjawisko tak dotkliwe i sytuację tak dojmująco aktualną jak apel ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego. I od razu powiem, że hasłem wywoławczym jest dla mnie kategoryczne stwierdzenie: Michała Boniego, który zaapelował o przeciwstawianie się mowie nienawiści i wszelkim objawom nietolerancji, trzeba poprzeć, bo on ma rację. Gdybym to mówiła głośno, postarałabym się o trzy wykrzykniki. Boni ma rację w tym, że wreszcie nas wezwał do spojrzenia prosto w oczy złu, które przecież nie od dziś jest rzeczywistością społeczną i polityczną; z której wyniknąć może nieprzewidywalny w skutkach wybuch destrukcji.

Opinia dostarczana nam przez media zawiera od czasu wygło-
szenia apelu ministra Boniego głównie protesty, krytyki i wybrzydzania. „To nic nie da” – mówią jedni i tłumaczą dlaczego. „To będzie miało skutki gorsze od samej choroby” – mówią inni. Większość stara się dowieść, że zjawisko albo nie istnieje, albo jest winą i odpowiedzialnością tylko strony przeciwnej. Wtedy następuje licytacja na słowa nienawiści i takie, które nimi jeszcze nie są, albo językoznawcze wywody, co to jest mowa – w tym również mowa nienawiści. Kończy się na wymienianiu nazwisk i atakowaniu konkretnych postaci za pojedyncze zachowania, a niebezpieczeństwo, które nam wisi nad głowami, zostaje zignorowane. Tymczasem Michał Boni może się mylić w wielu praktycznych propozycjach, ale winien być słuchany w tym, co najważniejsze: w nazwaniu choroby, która nas toczy. Zamiast uświadomienia sobie, że ta choroba zagraża państwu, a nie lokalowi jednej partii czy jednego stowarzyszenia.

Kontynuuje się w polskich mediach nieodpowiedzialne zagęszczanie sensacyjności. Chciałabym wreszcie zobaczyć dziennikarza, który odbierając telefon agresywnego słuchacza, obrażający jakiegoś jego przeciwnika, zareaguje bodaj jednym słowem. Chciałabym zobaczyć program informacyjny, w którym po raz dziesiąty w ciągu dnia nie zostanie pokazany polityk znieważający swojego wroga w imię podobno najświętszych przekonań i wartości. Chciałabym bez lęku przyjmować komunikat o uroczystej ofierze mszy świętej, która nie będzie stanowiła tylko usprawiedliwienia dla dalszych punktów tego samego programu już ściśle politycznych zachowań, na przykład marszu, transparentów, skandowania haseł.

Nienawiść może bowiem zawłaszczyć także świat wartości i to byłoby najgroźniejsze.

Tysiąc dobrych znaków

11 grudnia 2012

Im więcej dociera wiadomości o podejmowanych w tysiącach miejsc Polski staraniach o bliźnich, o sprawienie im chociaż chwili radości na Boże Narodzenie, tym większa nadzieja, że nie zatryumfują nad nami wydarzenia ponure i pokusa, aby na nich się skupić, szukając winnych, koniecznie za dzielącymi nas barykadami.

Chciałabym dzisiaj po prostu dołączyć swoje życzenia do tego tysiąca dobrych znaków. I będzie to życzenie bardzo proste: aby jak najwięcej z nas potrafiło ofiarować komuś na Gwiazdkę swój czas i swoją obecność. Nawet bez prezentu, bez paczki, bez odśpiewanej kolędy, jeżeli brak nam głosu i słuchu. Największym ciężarem człowieka było, jest i będzie osamotnienie, i jeśli tylko można na chwilę bodaj je unicestwić, ofiarując czas bez rachuby, obecność, która potrafi obyć się bez słów, ale jest otwarta na tego, przy którym usiądziemy, to Boże Narodzenie staje się znowu rzeczywiste, a nie tylko tradycyjne i konwencjonalne.

Gdy przyjdą do ludzi samotnych – i w swoim odczuciu niepotrzebnych – wolontariusze ze wspólnoty parafialnej, oby mieli chwilę więcej czasu, by nie tylko złożyć życzenia i wręczyć upominek, ale pozostać dłużej. A najbardziej marzę o ziszczeniu się rzeczy niewyobrażalnej w tej chwili: że właśnie w wielkie święta, takie jak Boże Narodzenie i Wielkanoc, samotni w domach, z których już wyjść nie potrafią, doczekają się wysłannika niosącego im Eucharystię. Chrześcijanie pierwszych wieków, docierający z Eucharystią także do więzień, pewnie by nie uwierzyli, że to w naszych warunkach uznawane jest za niewykonalne, chociaż tak właśnie jest na przykład w Polsce. Wierzę, że kiedyś okaże się to możliwe.

Lekcja mądrości

18 grudnia 2012

Niepamięć bywa błogosławiona. Goi rany z przeszłości, łatwiej pozwala przebaczać albo odzyskiwać zaufanie do bliźnich czy siebie samego. Ale ta sama niepamięć to kalectwo albo pułapka, gdy z przeszłości chcemy za wszelką cenę wyciągnąć, jak z banku, korzyści na przyszłość. Wtedy najczarniejszy obraz z wczoraj, potrzebny jak listek lauru na głowę, może prowadzić do nieprawdy.

Będę szczera: zupełnie nie rozumiem, dlaczego musieliśmy z takim natężeniem obchodzić 13 grudnia, czyli trzydziestą pierwszą rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. To było
po prostu świętowanie, chociaż przecież ta data nie nadawała się do tego zupełnie. Przecież myśmy tutaj sięgnęli po tak mało fortunne zagrania, jak tak zwane rekonstrukcje z przebieraniem się w akcesoria tamtego dnia i powtarzaniem scen, które miały być pełne martyrologii, a były z konieczności tylko zabawą. Przecież rozpętano w mediach całą rzekę wspomnień, które okazywały się często konfabulacją. I nawet trudno mieć pretensje do dziennikarza, który dziś ma niepełną trzydziestkę, że na przykład nie wiedział, iż z internowania działacze „Solidarności” często wychodzili nie na wolność, lecz do więzienia kończącego się procesami. Wspomnienia ludzi rozciągały się od zupełnej czarności po naiwną nierealność. I jedyną możliwość zrozumiałego odniesienia do tamtego czasu – to znaczy skupioną pamięć o ofiarach, a także ludziach najbardziej zasłużonych – jak zwykle potraktowaliśmy prawie marginesowo.

Dlatego chciałabym przypomnieć ten zespół faktów związanych z tamtym rozdziałem historii, o którym ku mojemu zdumieniu nikt w tym roku nie powiedział ani słowa. Było bardzo dużo odniesień do autora stanu wojennego, pełnych nieukrywanej chęci jak najsurowszego wymierzenia kary bodaj dzisiaj. Był gorszący telewizyjny spór dokoła wiadomości o polityku odwiedzającym gen. Wojciecha Jaruzelskiego w szpitalu. Więc może przypomnijmy, że tuż po zawieszeniu stanu wojennego, w czerwcu 1983 roku Jan Paweł II odwiedził Polskę jeszcze pełną więźniów, a podczas tej wizyty nie tylko przyjął gościnę w Belwederze i wysłuchał przemówienia generała, na które odpowiedział, punktując wszystkie swoje zatroskania o Polskę, ale także kilka dni później spotkał się z gen. Jaruzelskim na Wawelu, odbywając długą rozmowę w cztery oczy, której treści nigdy nie poznaliśmy. Dla nas była
to przecież lekcja prawdziwej mądrości i powagi w odniesieniu do
najtrudniejszych egzaminów.

Czy nie było lepiej sięgnąć dziś po tamte homilie i czytać je niekoniecznie w aurze rozkołysanych emocji, jakie na przykład towarzyszą manifestacjom ulicznym? Do życzeń składanych czytelnikom przed tygodniem, po wszystkich przeżyciach ostatnich dni, chciałabym dołączyć jeszcze to jedno życzenie: żebyśmy mogli lepiej obchodzić się z pamięcią i niepamięcią. Tym bardziej że mamy, chociaż już po tamtej stronie, Nauczyciela i Mistrza.

Marzenie na Nowy Rok

28 grudnia 2012

Życzenia przy opłatku bożonarodzeniowym składamy innym: od najbliższych po przygodnych wędrowców. Ale życzenia na Nowy Rok można chyba złożyć także samemu sobie, mając nadzieję, że to nie są życzenia nazbyt egoistyczne. Takie życzenie właśnie chowam na koniec tego tekstu i jest to życzenie, o którym marzę.

W tegoroczne święta kilka przekazów, które do mnie dotarły, było szczególnie pocieszających. Przyjaciel z Niemiec w świątecznym telefonie opowiedział o swojej radości, że córka wolontariuszka, spędzająca obecne miesiące w Betlejem w ekipie pomagającej dzieciom niepełnosprawnym umysłowo, przyleciała na parę dni świętować Boże Narodzenie z rodziną. A ja przy okazji dowiedziałam się o jeszcze jednej z tysięcy rzeczy, które dzieją się w świecie i oznaczają po prostu dobro. Ktoś także opowiedział mi o pasterce niedaleko Krakowa, w trakcie której dzieci włączyły się w odtwarzanie szopki betlejemskiej. Pomyślałam, że dla nich to była najwspanialsza lekcja wiary, która nie jest ani konwenansem, ani przyzwyczajeniem, tylko najprawdziwszym życiem. A telewizja, prócz wielu niepotrzebnych komunikatów z odwiecznych naszych awantur politycznych, przekazała na szczęście komunikat o najbliższej akcji Jerzego Owsiaka, który chce tym razem objąć pomocą nie tylko dzieci, ale i najstarszych. I dziennikarze musieli zająć się informacją nie tylko o tym, czego ludziom brakuje, ale i o tym, co można zmienić na lepsze i to nie życzeniowo, ale biorąc w tym udział.

Chciałabym więc na Nowy Rok mieć nadzieję, że ile razy będę słyszała o obronie wartości, usłyszę nie tylko słowa oburzenia, protestu czy wezwania do walki, ale zaproszenie do tego, co da się zrobić samemu i z najbliższymi, żeby te wartości trwały i nabierały znaczenia w dzisiejszym świecie. Marzę o tym, aby pokazywano mi, ile razy się da, ludzi, którzy nie tylko w te wartości wierzą, ale także wiedzą, jak je realizować: jak Jurek Owsiak, jak Janka Ochojska, jak siostra Małgorzata Chmielewska.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: